Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-08-2017, 17:21   #86
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Płyn był bardzo cierpki. Może nie wywoływał torsji szarpiących ciałem, ale i tak wykrzywił twarz bardki w obrzydzeniu. Ale dość szybko zaczęła odczuwać efekt leku czarownika, czując się coraz lepiej. Siły wracały kuglarce nadspodziewanie szybko. Zaś czarownik pogłaskał ją po głowie jak małą dziewczynkę dodając.- Obawiam się, że nie choć ta kapłanka Arissa wspominała coś o małym przyjęciu i jakimś masażu. Nie bardzo zrozumiałem co miała na myśli, bo była niezbyt trzeźwa… ale chyba mnie zapraszała.

Palce elfki zacisnęły się gwałtownie na kołdrze. Wizja Arissy w ramionach Ruchacza (lub na odwrót) była na tyle odrażająca, że Eshte czuła iż nie może do tego dopuścić. Gdzieś w niej głęboko wszak tlił się płomyczek, który uważał Czarusia za swoją własność.
-Doprawdy... -syknęła elfka nagle czując w ustach gorycz, która nie miała nic wspólnego z dopiero wypitym eliksirem.
Arissa. Ta wywłoka dwulicowa. Przychodziła tutaj, okazywała troskę i wznosiła swoje zmyślone modły, a jednocześnie ucinała sobie pogawędki z Ruchaczem, przy tym zapewne podsuwając mu swoje cycki pod sam nos. Czy jego słabość do spiczastych uszu obudziła się i przy tej harpii? Czy naprawdę zamierzał się wybrać na tę, niewątpliwie, orgię?

-Sądziłam, że Grauburg jest jeszcze pogrążony w żałobie po waszej księżniczce i wszystkich, którzy ostatnio zginęli. Skąd więc pomysł Arissy na organizowanie przyjęcia? - gdyby nie była bardziej zainteresowana trzymaniem kołdry i okrywaniem swego nagiego ciała, to w tym momencie niezadowolona skrzyżowałaby ręce na piersi. No przecież, że wcale jej nie interesowało, czy Thaaneeekryyyst przyjmie zaproszenie kapłanki. Łajdak chciał ją wykorzystać! Może jak sobie w końcu ulży na innej elfce, to przestanie próbować się do niej dobierać. Miałaby trochę spokoju! - Powinniście ją wyrzucić z miasta z taki brak szacunku, a nie przyklaskiwać i uczestniczyć w jej pijaństwach.

- Mówiła coś o bardziej kameralnym spotkaniu i omówieniu wszystkiego przy kieliszku wina w małym gronie i magicznym masażu.
- zamyślił się Tancrist i wzruszył ramionami.- A kapłanka zdaje się… pochodzi z innego miasta i za nic ma tutejszą żałobę. Choć wątpię by ostentacyjnie planowała okazywać radość.
Poprawił okulary i przyjrzał się kuglarce.- Przeszkadza ci to?

Nie. Nie przeszkadzało dopóki Arissa obściskiwała się z kimś innym. Na przykład z tym jej rycerzem. Nie miała przypadkiem pozbawić go dziewictwa? Wizja Ruchacza w objęciach kapłanki… budziła ogień w jej krwi, zwłaszcza że kuglarka mogła sobie oboje wyobrazić już w łóżku splecionych razem. Bo jakimś przeklętym zrządzeniem losu widziała oboje nagich.

-Nie -odparła Eshte od razu, ale sposób w jaki wypowiedziała to krótkie słowo, był nie do końca.. przekonujący. Powolny i przesączony wściekłością, jak gdyby w tym jednym „nie” kryły się najgorsze przekleństwa i klątwy skierowane ku fałszywej kapłance. A błysk w jej oczach przywodził na myśl furię Pani Ognia, gotowej wszak rzucić się nawet na Pierworodnego w walce o swoją własność w postaci Thaaneeekryysta. No, ale to mimo wszystko była teraz kuglareczka, która nie rozumiała swoich uczuć, wręcz ich do siebie nie dopuszczała.
-Nie, nie. Skądże. Czemu miałoby mi to przeszkadzać? Nie obchodzą mnie jakieś przyjęcia - do swych zapewnień dodała jeszcze głośne prychnięcie, mające zapewnić czarownika o jej całkowitym braku zainteresowania tym tematem. Dumnie odwróciła od niego spojrzenie, dodając jeszcze - Przynajmniej będę mogła w spokoju przygotować się do dalszej podróży.

- To dobrze… bo wkrótce oboje będziemy musieli opuścić zamek
.- westchnął czarownik smętnie.
-Ale cię do niej nie puszczę.- wyrwało się nagle z gniewnie zaciśniętych usteczek Eshte, ku zdziwieniu Czarusia i konsternacji samej kuglarki.

Tak wielkie było zaskoczenie elfki, że jedną ręką puściła okrywającą siebie kołdrę, by palcami podrapać się po głowie.
-Co? -bąknęła tępo, jakoś tak odruchowo spodziewając się, że to właśnie czarownik wyjaśni jej co się właśnie wydarzyło. Chociaż to jej własne usteczka odezwały się niepytane, całkiem bez jej woli dając upust tłamszonej głęboko w niej złości. I może.. zazdrości? O niego?! Jakieś dziwactwo niechybnie. A jeśli Ruchacz się na czymś znał, to właśnie na dziwactwach.

-To raczej ja powinienem spytać.- odparł zdziwiony Czaruś starając się nie opuszczać wzroku niżej… za często - Co to miało znaczyć?

Rozszerzone źrenice jej oczu zdradziły atak paniki, jakiego nagle doświadczyła w duchu. Cokolwiek to było, Eshte nie mogła pozwolić, aby czarownik lub ktokolwiek inny, uznał ją za osobę odchodzącą od zmysłów. Mogłaby, po tym co przeszła ostatnimi dniami niejedna wrażliwa panieneczka przeżyłaby załamanie nerwowe. Jednak już tylko jako elfka i wędrowna artystka miała ciężkie życie, nie potrzebowała jeszcze być znana jako mamroczący do siebie szaleniec. Tacy zwykle nie cieszyli się zbyt dużym uznaniem.

-Musiał być.. skutek uboczny tego Twojego specyfiku. Wrzuciłeś tam pewnie jakieś grzybki, co? - powiedziała więc z przekonaniem, jakby to rzeczywiście była prawda. A widok uciekającego wzroku Ruchacza okazał się być wygodnym wytłumaczeniem, aby odwrócić uwagę swoją i jego od tego dziwacznego zdarzenia. Jedną ręką z powrotem poprawiła uścisk na kołdrze, przycisnęła ją do swych piersi i burknęła złośliwie -I uważaj, bo zaraz Ci ślina pocieknie od tego wpatrywania się - ignorując rumieniec grzejący jej policzki, elfka sięgnęła i palcem wycelowała w kącik warg mężczyzn - O, tutaj, wiesz?

Ruchacz capnął ustami jej palec pieszczotliwie. I… choć kuglarka bardzo tego pragnęła, to nie potrafiła wzdrygnąć się z odrazą. Jej rumieniec tylko się pogłębił, podobnie jak oddech i bicie serca.
- Po prostu jesteś we mnie beznadziejnie zakochana i nie chcesz się do tego przyznać. - odparł z ironicznym uśmiechem Tancrist puszczając jej palec i wstając - Ot co.
I przyglądając się leżącej kuglarce spytał.- A poza tym… jak twe samopoczucie? Nic cię nie boli? Zmęczenie już przeszło chyba, skoro wigoru i rumieńców nabierasz.

-No.. jeśli pominąć moje otarcie się o śmierć, bycie rozrywką dla jakiegoś druidzkiego bożka i to, że wściekły Pierworodny pewnie będzie poszukiwał mnie, żeby się zemścić za zniszczenie mu twarzyczki, to wszystko jest w porządku
- odparła sarkastycznie Eshte. Teraz, kiedy czarownik już nie siedział tak blisko niej, mogła się rozluźnić bez obaw, że on bezczelnie wykorzysta jej rozleniwienie.
-A co? Już chcesz mnie stąd wyrzucić?Jesteś. Bez. Sercaaaaaaaaa -zawołała w udręczeniu, jakby ją wręcz ze skóry obdzierał. A przecież teraz, po tym wszystkim co się wydarzyło, wymagała delikatnego i wyjątkowego traktowania! Ciast i ciasteczek przynoszonych tylko dla niej, najlepszego wina ( bo każde inne mogłoby źle wpłynąć na jej kruche zdrowie, no ), długich i pachnących kąpieli. Każdego rodzaju rozpieszczania, by biedna mogła w końcu dojść do siebie.
Zakryta cieplutką kołderką, elfka szeroko rozłożyła ręce na boku, choć i tak nie była w stanie objąć nimi całej szerokości dużego łoża -Tyle przeżyyyyyłaaaaam! Mogłam zginąć!

-To nie tak, że cię stąd wyrzucam. W zasadzie to wyrzucają nas oboje
.- wyjaśnił spokojnie Tancrist za nic biorąc jej dramatyczne okrzyki. - Ja muszę wracać do mojej kwatery w Grauburgu, no i wypadałoby żebym moją kochanicę zabrał ze sobą. Ale jeśli chcesz zostać na zamku to… chyba ta kapłanka z chęcią przygarnie cię do swojej komnaty. W końcu ona i jej rycerz tu zostają.

Te słowa zmroziły kuglarkę. W porównaniu z Ruchaczem Arissa była stukrotnie gorsza i dwustukrotnie bardziej chutliwa. Jeśli... Eshte by się odmieniło przy kapłance, to na macaniu na pewno by się nie skończyło. Kuglarka poznałaby wówczas wyuzdane zabawy, których obecnie wyobrazić sobie nie potrafiła. I w sumie nie chciała poznawać. Taaa… są jednak gorsze rzeczy od bycia kochanicą Czarusia.

Znów musiała być jakaś magia, bowiem na samą myśl o zostaniu gdziekolwiek z Arissą, elfka odzyskała wszystkie siły. Zadziałało lepiej od paskudnego eliksiru czarownika, od fałszywych modłów wznoszonych do nieistniejących bogów oraz od dwóch dni spędzonych na spaniu. Ten sposób mogłaby szczerze wszystkim polecać. Niestety wątpiła, aby wiele osób było równie silnych jak ona i nie dało się skusić tej fałszywej kapłance.

-To... obrzydliwe z ich strony, tych co nas wyrzucają. W końcu to my wygoniliśmy stąd Pierworodnego, co nie? - gdyby tylko w jej mniemaniu same opatrunki nie stanowiły odpowiedniego ubrania, to już stałaby na nogach, gotowa do wyjścia z komnaty Ruchacza. Jedyne więc co mogła teraz zrobić, to rozejrzeć się w poszukiwaniu czegoś do zakrycia swej nagości. Już miała jej wystarczająco dość -I wcale nie muszę z Tobą gdziekolwiek iść. Skoro mnie nie chcą w zamku, to po prostu wrócę do mojego wozu i wyjadę z miasta. Mały Brid' na pewno już się zanudził pośród tych waszych wypindrzonych koników. Przyda mu się odrobina ruchu.

- Aaaa… tatuaż Pierworodnego? No chyba że mnie zamierzasz zabrać ze sobą do wozu jako swego… kochanka?
- zażartował czarownik i widząc rozglądanie się elfki rzekł. - Zaraz przyniosę ci jakieś suknie. Powinnaś jednak nie przemęczać się za bardzo. Jeśli czujesz się już lepiej, każę podać nam obiad.
Po czym dodał.- Ogólnie lepiej nie wspominać o Pierworodnym i okolicznościach w jakich go pokonaliśmy. Tak jest bezpieczniej dla ciebie. Im mniej tutejsi wiedzą, tym lepiej dla nas.

Grymas niezadowolenia wstąpił na twarz Nieustraszonej Pogromczyni Potworów jaką była Eshte. Samozwańczo.
-Czyli nie mam co liczyć na świecidełka z tych waszych skarbców? -westchnęła ciężko, wyraźnie zawiedziona tymi wieściami. Tyle przeszła, takie straszliwości ją spotkały w Grauburgu, i nie mogła ich sobie nawet osłodzić jakąś nagrodą od tutejszego władcy? Co za strata! Zupełnie nie opłacało się to całe bycie bohaterem - Nie jest żadną przyjemnością uwolnienie zamku od Pierworodnego, jeśli nikt nie może się zachwycać moimi czynami.

-Mogliśmy zdobyć sławę i pewnie nagrodę, gdyby nie twój atak paniki i fakt, że potem musiałem zająć się tobą.
- westchnął czarownik.- A nie walką z ostatnią strzygą i Aremiusem.

-To wiesz, następnym razem jak nadarzy się okazja do zrobienia z nas bohaterów, zamiast skupiać się na obmacaniu mnie, może pójdziesz ratować miasto i zamek, co?
-skwitowała Eshte, nijak nie dopuszczając do siebie myśli, że sama w jakikolwiek sposób ponosiła odpowiedzialność za ten.. nieszczęśliwy ciąg wydarzeń, który się zakończył dwoma dniami leżenia bez życia na łożu czarownika. Właściwie, to zawiniła tylko w momencie, kiedy obrała sobie Grauburg za cel podróży. Całej reszcie winny był Pierworodny, Thaaaneeekryyyst, demon, kapłanka, Thaaneeekryyyst, gremliny, bożek druidów. I Thaaneeekryyyst, znowu.

- Masz rację. Następnym razem, gdy będziesz się czuła niepokonana, to… pójdę ratować świat. Pozwalając wyobracać cię pierwszemu lepszemu szczęśliwcowi, na którego się w tym stanie ducha napatoczysz. - stwierdził z sarkastycznym uśmieszkiem czarownik. - Tego chcesz?
Tego chciała? Nie była pewna. Bądź co bądź przywykła nieco do tego, że Ruchacz się nią opiekuje, choć czyni to pewnie z egoistycznych i lubieżnych powodów.

- Może i wolałabym zostać poobracana przez kogoś innego! -żachnęła się elfka, już tak odruchowo nie pozwalając czarownikowi mieć ostatniego słowa i racji w tej dyskusji, nawet jeśli sama nie do końca się ze sobą zgadzała. Chociaż.. może gdyby w tym dziwnym, erotycznym szale trafiłaby na kogoś innego, to później przynajmniej nie musiałaby patrzeć na swego chwilowego kochanka. Mogłaby w końcu zapomnieć. Thaaneekrryyst zaś na to nie pozwalał, ciągle będąc.. uhh.. tuż obok, z tym dumnym uśmieszkiem i ironią odbijającą się w oczach. Okropność.

Szczelnie pozawijana w kołdrę, aby w Ruchaczu nie obudził się jakiś ogień na widok któregokolwiek z jej kobiecych wdzięków, kuglarka podniosła się do pozycji siedzącej, po czym nagie stopy opuściła na podłogę obok łoża.
-No, to gdzie to moje ubranieeeeee? -zapytała ziewając szeroko i ani myśląc o zakrywaniu ust dłonią, jak nakazywały bzdurne według niej zasady dobrego wychowania. Jej wychowanie o tym nie wspominało -Skoro szlachciurki chcą mnie wyrzucić z zamku, to muszę w pełni wykorzystać wszystkie tutejsze luksusy zanim ruszę w dalszą podróż.

-W komnacie obok, razem z Trixie. Przyniosę ci je. Zostań tu i nie rozrabiaj.
- pogroził jej palcem Czaruś i ruszył do wyjścia, odprowadzony spojrzeniem kuglarki, które mimowolnie zsuwało się na jego zadek i budziło… dziwną pokusę klepnięcia go w pośladek co by się pospieszył. Ani chybi złowieszczy wpływ Pani Ognia, która nie dała się zepchnąć do owego ciemnego zakamarka duszy kuglarki z którego wylazła.

„To przecież sama mogłam pójść!” - uświadomiła sobie Eshte, ale już za późno i z całą pewnością nie miała ochoty krzyczeć za czarownikiem, czy ruszyć za nim w pościg. Niech już idzie, przynajmniej zrobi coś pożytecznego. I zostawi ją samą, co o wiele lepiej przywracało jej siły niż ciągłe oglądanie jego twarzy. Już zapomniała, kiedy ostatni raz w jej życiu był dzień pozbawiony jego przemądrzałej osoby. Gdyby wiedziała co się stanie, to świętowałaby te swoje ostatnie chwile wolności.
Podniosła się niepewnie, na trochę drżących nogach, bo przecież nieużywanych od dwóch dni. Eh, po opuszczeniu zamkowych murów będą ją czekały treningi, aby wrócić do wcześniejszej formy. Teraz wątpiła, aby była w stanie choćby stanąć na rękach, a co dopiero wykonywać inne akrobatyczne sztuczki. Chędożony gremlin.

Rozejrzała się po komnacie. Na szczęście nie przypominała ona tej z koszmaru, który nawiedził bezbronną elfkę pod wpływem zatrucia. Wszystko było odpowiedniej wielkości. Jedynie wystrój ciągle pozostawał wątpliwy, ale na to nie mogła już nic poradzić. Nie każdy mógł mieć tak dobry gust jak ona.
Szczególną uwagę Eshte zwróciło okno, przez które wpadały do środka promienie słońca. Otulona szczelnie kołdrą, niby bieluśką suknią ślubną ciągnącą się trenem po podłodze, ruszyła powolnym krokiem w jego kierunku. Nie zaszła jednak daleko. I dwa dni snu, i eliksir wmuszony w nią przez Thaaneeekryyysta wprawdzie przywracały jej siły, ale mimo to ciało nadal miała dość odrętwiałe. Ona, artystka i akrobatka, nie była przyzwyczajona do sztywności swych mięśni.

Przystanęła więc przy krześle, na którym do niedawna jeszcze siedział czarownik i.. pozostawił po sobie księgę. Zbyt mocno kusiła, by ciekawska elfka miała ją tak po prostu.. zignorować. Tym bardziej, że szlachcic pozostawił ją całkiem samą w komnacie.
Zatem odpoczywając przed ruszeniem w dalszą drogę ku oknu, wyciągnęła lepkie rączki i pochwyciła księgę w dłonie. Kilka chwil spędzonych na przewracaniu jej stronic, wydymaniu ust przy trudnych słowach i próbach odczytania ich na głos w próbach zrozumienia ich brzmienia, Eshte mogła stwierdzić jedno - te zapiski dotyczyły druidów. Może nawet tych samych brodatych zboczeńców, którzy byli odpowiedzialni za ustawienie tamtego kamiennego kręgu na zdradzieckiej polanie. Znaleźliby sobie prawdziwe zajęcie, zamiast spędzać całe dnie na tańczeniu nago ku zadowoleniu Dzikuna czy innego lubianego przez nich bożka. Tacy starzy, a tacy głupi.

Przewrócenie paru kolejnych stron przekonało elfkę, że ta księga musiała zainteresować Ruchacza bynajmniej nie ze względu na ukrytą w sobie wiedzę. Okazało się, że były w niej także obrazki, zwykle tak lubiane przez Eshte. Jednak w tym przypadku pośród tradycyjnych ilustracji przedstawiających jakieś zielska, zwierzątka i podejrzane symbole, jej oczy zostały pohańbione widokiem istnych sprośności! Co gorsze, była to sprośność jej.. znajoma. Czyjś wątpliwy talent artystyczny ukazywał parę nagich, splecionych w miłosnych uścisku kochanków, a sceną dla ich namiętności był sam środek kręgu menhirów. I jedyne co sprawiało, że nie czuła się w pełni bohaterką tego aktu, to nieodpowiednia pora dnia. A raczej nocy, bo to jej ciemny atrament rozpływał się ponad kochankami, wraz z bladym okiem wścibskiego księżyca.
Jak najbardziej mogła żyć w spokoju bez tego wypominania owej pomyłki na polanie. Zaś obudzona w niej wtedy nieokiełznana natura Pani Ognia wręcz przeciwnie - z rozkoszą podsuwała jej bardzo dokładne wspomnienia tamtych wydarzeń.
Byle echo dotyku Thaaneeekryyysta na ciele Eshte, przyprawiło ją o dreszcz nie obrzydzenia, a.. podekscytowania wędrujący po skórze. Świadomość tego, że stała przed nim całkiem naga i on nie potrafił powstrzymać w sobie pożądania do niej, był niezwykle upajający. Chciała.. jeszcze raz poczuć na sobie jego gorące, pełne zachwytu spojrzenie. Jeszcze raz stać się jego Panią. Rozkazać mu spełnić swój każdy, najbardziej wyuzdany kaprys..

Z hukiem zatrzasnęła księgę. Gwałtownie wciągnięte w płuca powietrze wypuściła nosem, niczym wściekły byk szykujący się do szarży.
To nie była ona. Ona tak nie reagowała, nie pozwalała się macać jakiemuś zwyrodnialcowi. A już z całą pewnością nie czerpała z tego przyjemności i nie chciała tego powtarzać!

-Cicho siedź -warknęła do tej strony samej siebie, z której winy czuła narastające w sobie podniecenie. Musiała nauczyć się panować nad tą całą Panią Ognia, dopóki nie znajdzie sposobu na jej całkowite uciszenie. Mogła być tylko jedna Pani Ognia, i to z całą pewnością nie była ta rozpustna kreatura niszcząca ubrania i rzucająca się szlachcicowi w ramiona!

I właśnie ze względu na potrzebę odnalezienia rozwiązania dla swego problemu, Eshte powstrzymała w sobie nęcącą chęć ciśnięcia księgą przez komnatę. Zamiast tego z zamiarem przejrzenia jej dokładniej, chwyciła ją pod pachę i z nową porcją sił ponowiła swą wędrówkę w stronę okna.






Otworzyła je szeroko, aby wpuścić do środka nie tylko same promienie słońca, ale przede wszystkim orzeźwiający powiew wiatru. Jego muśnięcia na twarzy elfki przypominały jej o .. swobodzie. O wolności pozostawionej za murami zamku i bramami miasta. Wprawdzie nie miała nic przeciwko luksusom, wręcz jako tak utalentowana artystka oczekiwała należytego traktowania, lecz w tych komnatach czuła się już jak w więzieniu. Dusił ją brak możliwość po prostu.. wyjścia stąd. Wskoczenia na kozioł swego wozu i odjechania w kierunku zachodzącego słońca. Niezależność była dla niej najważniejsza. Tak ją wychowano, tak żyła przez wiele lat. Nie można było Niezwykłej Sztukmistrzyni Meryel zamknąć w klatce. Nawet w złotej.

Księga wznieciła kurz, kiedy kuglarka odłożyła ją na szeroki parapet. Sama ostrożnie wychyliła się przez okno, by rozejrzeć się po Grauburgu. Ostatnim razem jak go widziała, siedziała na grzbiecie skrzydlatej bestii Ruchacza, a pożary szalały w dole wypełniając ją przerażeniem. Teraz jednak miasto zdawało się wracać do normalności. Tej z demonami w uliczkach, niziołkami porywającymi bezbronne elfki, ale tym razem bez Pierworodnego czyhającego na nowe ofiary. Było to trochę pocieszające, choć mogła zapomnieć o występach i jakimkolwiek zarobku wśród mieszkańców. Gdzieś ulotnił się cały weselny nastrój. Gdzieniegdzie spostrzegła zniszczone dachy spalonych budynków oraz ludzi sprzątających jeszcze niedawno radośnie przystrojone ulice. Z jakiejś świątyni oddanej bogowi, który niezbyt interesował Eshte, dobiegało donośne bicie pogrzebowych dzwonów.
Nikomu już nie były w głowie zabawy.

Jakąż stratą czasu okazał się dla niej ten cały Grauburg.
 
Tyaestyra jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem