Przetarł kułakiem zaspane oczy. Ziewając szeroko spostrzegł smugi światła wpadające przez szczeliny w okiennicach. Jaka mogła być już pora dnia? Gwar z zewnątrz sugerował co najmniej późny ranek.
Kolejne stuknięcie w okno zwróciło jego uwagę. Jednak gdy rozwarł oba drewniane skrzydła nie dostrzegł nikogo, kto miałby zajmować się rzucaniem kamieniami. Albo psoty dzieciaków, albo jakieś ptaszydło dziobem bądź duży owad przywalił w okiennice.
Erich wzruszył ramionami i odświeżył twarz w przyjemnie zimnej wodzie z małego cebrzyka. Nim jednak to zrobił powąchał nabraną w dłonie ciecz, czy aby współlokator nie potraktował naczynia jako wiadra na nieczystości. Uspokojony dokończył mycie i zaczął się ubierać.
Wyćwiczone przez lata oszczędne ruchy były niemal automatyczne. Tu pas, tam sprzączka, obciągnąć rękaw, żeby się nie zawijał pod rękawem skórzni - to wszystko właściwie odbywało się bez udziału świadomości. Ta w tym czasie zajęta była wydarzeniami z dnia wczorajszego.
Gdy był gotowy przypiął pas z mieczem oraz sztyletem i zszedł na dół. Nieco przyciężka głowa potrzebowała kubka wina, żeby dojść do siebie, a żołądek domagał się posiłku. Obie te sprawy zamierzał załatwić przed udaniem się do miejskiego ratusza. Śniadanie nie powinno być obfite, żeby nie rozleniwiło zanadto - ciemny chleb, wieniec kiełbasy, trochę sera, do tego nieco wina lub miodu.
Następnie miejski ratusz, gdzie miał zamiar sprawdzić informacje o Rambrechcie, a także dopytać o Gertę - jeśli przebywała w tej okolicy teraz lub wcześniej, to może gdzieś to odnotowano albo ktoś będzie cokolwiek pamiętał.
__________________ I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee... |