Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-08-2017, 11:18   #269
Nefarius
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
-Na bogów… Przeor nie żyje… To oznacza ciężki okres dla naszego kleru, oj ciężki…- pokręcił głową nie będąc świadom jak bardzo głowa kościoła Helma w Suzail była cięta na młodą rycerkę -Idź. Rób swoje. Jeśli znajdziesz czas w tym całym chaosie, przyjdź do mnie, a pomówimy spokojnie- obiecał.
Venora skinęła mu głową i zapewniła go, że do niego przyjdzie, gdy wykona swoje zadanie, po czym opuściła zaplecze. Jej drużyna już na nią czekała. Prędko przyprowadzili Młota, który zaprzężony został w dwukółkę, a na nią zapakowano skrzynie od Virga.
- Ruszamy, czeka nas długi dzień - powiedziała poważnym tonem do Helmitów i złapała za uzdę swojego wierzchowca. Młot był niezwykle szczęśliwy widząc swoją panią po takiej długiej rozłące i nie poprzestawał na próbach przytulenia do niej swojego wielkiego łba. Venora czuła zdenerwowanie swojego wierzchowca przez cały ten czas, gdy była zamknięta w lochu, więc teraz prowadząc go, głaskała i szeptała uspokajająco. A nie było to łatwe bo zwierzęciu wciąż się udzielał nastrój paladynki, która jeszcze nie zdążyła ochłonąć po tych wydarzeniach, by praktycznie z marszu zająć się kolejnym zadaniem. Mimo to Venora nie dawała po sobie poznać zmęczenia.

Swój plan wykonywała skrupulatnie krok po kroku. Do oddziału dołączyło po drodze troje młodzików, którzy od czasu krucjaty na Grumgish uznawali Venorę za swój autorytet. W zakonie nikt nie pamiętał o oskarżeniach na pannie Oakenfold i nikt nie wnosił sprzeciwu do udzielenia jej pomocy. Strażnicy biegali jak mrówki w rozkopanym mrowisku. Raz na jakiś czas na ulicach pojawiał się Rycerz w purpurze dyrygując co niektórymi i próbując jakoś zapanować nad tym chaosem. Venora dotarła w końcu do dzielnicy portowej. Wiele domów już dogasało. Szybka reakcja bojowych magów, drugiej elitarnej pod względem ważności dla Cormyru jednostki ugasiła większość pożarów dzięki magii. Większość rannych ludzi już w czasie trwania akcji gaszenia, zostało przetransportowanych do dzielnicy handlowej, gdzie w mig uprzątnięto stragany z targowiska, zamieniając to miejsce na szpital polowy. Roiło się tam od kapłanów pogrążonych w modlitwach do dobrotliwych bogów. Pomagali nawet kultyści Tymory, bogini szczęścia jak i Gonda, czy Tempusa. Również tutaj nad wszystkim ktoś panował. Sędziwy wiekiem mężczyzna o białych włosach, w szarej szacie. Podpierał się na swej lasce. Dopiero gdy się odwrócił Venora ujrzała na jego plecach święty symbol Ilmatera. Młodzi kapłani i adepci świątyń biegali wokół niego wykonując polecenia. Jak widać całkiem sprawnie.

Dzielnica portowa wyglądała jednak znacznie gorzej. Wiele domów ucierpiało mniej lub bardziej. Ogień strawił kilka pokaźnych magazynów i dwa okręty. Smok nie oszczędził nawet jedynego portowego żurawia - cudo architekta i wynalazcy z Lantan. Grupa Venory zatrzymała się w miejscu, gdzie znajdowało się największe skupisko spalonych domów. Dzieci płakały nad zwęglonymi zwłokami, kobiety wyły nad ciałami mężów. Ruina i pogożelisko. Wciąż znajdowali się tu ludzie potrzebujący medycznej pomocy. Venora szybko rozstawiłą swój punkt na dwukółce i wraz z podwładnymi zajęła się udzielaniem pomocy. Rycerka nie żałowała żadnego zwoju, ani żadnego eliksiru.
W końcu po dobrej godzinie magicznego leczenia rycerka natrafiła na uleczonego już mężczyznę, który choć zachował życie nie potrafił ruszyć się z miejsca, leżąc bez ruchu w błocie, w wąskiej uliczce między zniszczonymi chatami.
Venora chciała obmyć mu twarz i nawilżyć usta, więc powiodła wzrokiem za wiadrem i czerpakiem, którym niedawno kogoś poiła. Niespodziewanie ujrzała Martina, niosącego jej ów wiadro. Chłopak podszedł do panny Oakenfold, lecz najpierw pochylił się nad rannym i podał mu wody pod usta. Człek napił się a wyraz ulgi pokolorował całą jego twarz.
-Niech Chutanea obdaruje was płodnymi darami… Dziękuję…- wydusił w końcu.
-Pora się odwdzięczyć- oznajmił jej, podkasając rękawy -Co mam robić?- spytał. Chłopak doskonale pamiętał jak rycerka uratowała mu życie podczas zarazy w slumsach.

- Dobrze widzieć cię całego i zdrowego. Każda pomoc się przyda - powiedziała Venora uśmiechając się do chłopaka przyjacielsko. W całym tym zamieszaniu każdy mógł stracić życie. - Trzeba będzie przenieść go do Ilmaterytów. My już nic więcej mu nie pomożemy. Za chwilę powinna dwójka moich ludzi wrócić to go zabiorą do nich - dodała cicho i ze współczuciem w głosie, po czym nachyliła się nad rannym, umoczyła płótno w zimnej wodzie przyniesionej przez Martina i zaczęła przemywać twarz mężczyzny. - Chciałam ci podziękować za troskę, a nie było okazji ku temu - powiedziała do chłopaka. - Że odwiedzałeś mnie gdy byłam w zakonnym lazarecie - uśmiechnęła się do niego ciepło. W pewien sposób intrygujące było to że znów po walce z Żelaznym spotyka Martina. Tym razem jednak były zupełnie inne, lepsze okoliczności.
Do końca dnia Venora i jej podwładni nie nudzili się ani przez chwilę. Nawet w trakcie kilku bardzo krótkich przerw na szybki posiłek ktoś błąkający się po okolicy prosił o dobre słowo, kawałek chleba, lub obmycie ran czystą wodą. Venorze trudno było szacować straty i zniszczenia ale za pewne były wielkie i bolesne dla królewskiego skarbca.

Na szczęście z informacji jakie udało jej się zebrać wynikało, że to właśnie tutaj w dzielnicy portowej były największe zniszczenia. Grube i potężne mury zamkowe wymagały nieco więcej wysiłku i inwencji niż ciskanie ognistymi kulami z powietrza.
Najbardziej podczas ataku ucierpiał kler Helma. Nie ze względu na podpalone piętro jednego z budynków. Chodziło o straty w ludziach. Przeor był jaki był, ale trzymał klasztor w ryzach. Venora miała nadzieję, że jego zastępca nie okaże się gorszy.
Gdy wracali do Górnego miasta, nie mieli już sił na nic, nawet na rozmowę. Zmęczenie doskwierało przeogromnie, ale Venora szła z satysfakcją, że zrobiła wszystko co mogła. Przed bramą świątynną pożegnała Martina, który równie pracowicie spędził południe u boku Venory.
Tak jak podejrzewała, również i świątynia Helma urządziła szpital polowy dla rannych i poszkodowanych. Ci zostali umieszczeni w holu budynku, w którym przesłuchiwana była Venora i gdzie uderzył smok z Żelaznym na jego grzbiecie.

Sir Aleksander obserwował wszystko spod balustrady na piętrze w towarzystwie Augusta. Sytuacja była opanowana, a kapłani, medycy, oraz adepci już spokojnie doglądali rannych i poturbowanych.
Panna Oakenfold poleciła swoim podkomendnym by udali się na odpoczynek. Było to tylko polecenie, bo wiedziała że mogą chcieć jeszcze pomóc przy poszkodowanych zebranych tu w świątyni. Venora, choć zmęczona była tak bardzo, że najchętniej zasnęłaby tak jak stoi, wiedziała, że musi jeszcze osobiście zdać raport przełożonemu, więc udała się spotkać z sir Aleksandrem. Dodatkową motywacją była chęć dowiedzenia się jak wielkie szkody odniósł zakon i jakie są w tej chwili nastroje.
- Melduję wykonanie zadania - odezwała się, gdy tylko stanęła przed swoimi mentorami. - Jak się czujesz sir Aleksandrze? - zapytała. Kryspina przywitała z ulgą, teraz ciesząc się, że nie mógł uczestniczyć w komisji, co najpewniej uratowało mu życie.
-Dobrze, dziękuję. Teraz musimy czekać, aż domy tych nieszczęśników zostaną odbudowane. Wyślemy do pomocy adeptów, tak jak i inne świątynie. Teraz możesz pójść odpocząć. Jutro odbędą się obrady rady starszych. Gdy się zakończą poślę po ciebie z wiadomością co dalej-
 
__________________
A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny!
Nefarius jest offline