Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-08-2017, 12:32   #151
Caleb
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Duża część zbrojnego ramienia Selmy wyparowała. I to dosłownie, gdyż po zaklęciu Aryi, istotnie niewiele pozostało z jeźdźców. Dwójka towarzyszy nie uznała tego jednakże za koniec spraw w mieście. Pojawili się tu z jakiegoś powodu, burza nie mogła ich wszakże przenieść zupełnie przypadkowo. Ci ludzie, tutejsi mieszkańcy - potrzebowali ich. Strach wciąż odebrał im zbyt wiele, aby wzięli sprawy w swoje ręce. Nadszedł czas to zmienić, a przybysze musieli dać ostateczny impuls dla zmian. Warunkiem było pozbycie się meteorytu, który wydawał się głównym sprawcą zamieszania.
Wcześniej dwójka sądziła, że miejsce bezwzględnie ze sobą wiązało. Teraz w istocie zrozumieli, że pozostanie w Wildstar było ich decyzją, nie przymusem. Los był bezwzględny, lecz jakie miało to znaczenie, jeśli człowiek potrafił odgadnąć ledwie jego krztynę. Pozostawało robić swoje. A w przypadku Aryi i Ahaba, znaczyło to dopełnić starań, aby do chaosu Wildstar wkradła się choć odrobina ładu.
Ostatecznie podjęli decyzję o rozdzieleniu. Ahab ruszył do domu bożego, zaś tarocistka ku pustemu obecnie meteorytowi. Było coś ironicznego w decyzji strzelca. Kiedyś to on katował pewnego świętoszka na polecenie przybranego ojca. Dziś, również przecież jako kaznodzieja, szedł do innego z propozycją współpracy.

Coś wydało mu się być nie w porządku, kiedy tylko dotarł pod kościół. Kilka witraży zostało wybitych, prawdopodobnie kamieniami, zaś sama elewacja polana czerwoną farbą. Coogan podszedł do frontowych drzwi i lekko je popchnął. Były otwarte, zaś wykrzywione zawiasy sugerowały że ostatnio ktoś mógł próbować sforsowania wejścia. Wspomniał słowa ojca Rafaela, który miał to miejsce za bastion. Wyglądało na to, że pobożność i modlitwa mimo wszystko nie zawsze opierały się brutalnej sile. Taki to już, skurwiały padół łez.
Preacher uzbroił się i ruszył korytarzem. Omiótł go przyjemny chłód, który spowodował że przez jego kark przebiegł przyjemny dreszcz. Przystanął na chwilę pod arrasem przedstawiającym wysoką postać godzącą za pomocą włóczni przerośniętego gada. Z kaplicy dochodziły go jakieś głosy. Rewolwerowiec ostrożnie wychylił głowę.
Ciało huśtało się lekko, to do przodu, znowuż w tył. Krew skapywała na podłogę ciągłym strumieniem, utworzyła na posadzce sporą kałużę w kolorze głębokiego karminu. Twarz wikarego zdążyła już zblednąć. Przypominała jedynie wydmuszkę z ludzkiego oblicza. Nieszczęśnik został wypatroszony, następnie powieszony na własnym jelicie. Organ zawinięto wokół jednego z ramion wielkiego krzyża, stojącego w centralnej części pomieszczenia.
Tymczasem wśród ław krążyło około dziesięciu ludzi w zakurzonych szatach. Wszyscy byli uzbrojeni - Ahab rozpoznał srebrne Springfieldy oraz wydłużone Spencery. Zrozumiał, że kiedy część zwolenników pani szeryf chciała odczekać, inni mieli wręcz odmienne plany. Straty tylko ich rozjuszyły.
Grupa ostukiwała kolbami ściany oraz podłogę. Musieli wiedzieć o ukrytych przejściach w kościele. Co bardziej nabity facet z postrzępionymi wąsiskami zarzucił głowę do góry i krzyknął w przestrzeń:
- I tak cię znajdziemy, klecho. Tylko wkurwiasz nas jeszcze bardziej.
Mężczyzna strzelił w powietrze. Okropny huk rezonansował jeszcze chwilę wśród zimnych ścian kościoła.
- Żałosny sukinsynu. Wszystko o tobie wiemy. Nasłałeś na nią jakichś postrzelonych szaleńców oraz wiedźmę. Co kurwa, bałeś się nawet spojrzeć w jej oczy?
Cooganowi coś zajaśniało w głowie. Przypomniał sobie ostatnią wizytę tutaj i dość osobliwe zachowanie kapłana...

Cytat:
- A czemu do tej pory nie zabiłeś Selmy sam? Na co czekasz tyle czasu.

- (...) tobie nie muszę z niczego tłumaczyć. Robię tyle, ile jest konieczne.
Herszt przystanął i zrobił teatralną pauzę.
- Kochałeś ją - powiedział wreszcie.


Arya ostrożnie zbliżyła się do ogromnego kamienia. Pulsowanie w okolicach skroni zaalarmowało ją, lecz tym razem uczucie było o wiele słabsze. Selma została pożywką meteorytu. Kiedy jej zabrakło, moc skały znacznie spadła. Czy zatem Arya miała stać się kolejnym źródłem? Z całą pewnością nie przewidywała takiej opcji. Służyła tylko Tarotowi, nie było ponad niego innych sił. Przynajmniej tak jej się dotychczas wydawało.
Weszła do środka, tym razem czując tylko mrowienie gdzieś na skórze głowy. Korytarz wewnątrz był bardzo wąski i początkowo musiała iść nim prawie bokiem. W dalszej części przejście poszerzało się i to znacznie bardziej, niż byłaby w stanie ocenić na zewnątrz. Pomieszczenia istotnie wyglądały na zbyt duże, nie powinny mieścić się w kamieniu, oceniając jego wielkość z centrum miasta.
Większość wyposażenia została dosłownie wyryta bezpośrednio w gwieździe. Składały się nań długa ława, siedzisko, coś w rodzaju łoża, ale i lampy, wieszaki, nawet balia. Jakaś siła lub mistrzowsko zręczny rzemieślnik stworzyły to godne podziwu dzieło. Arya podeszła do jednej ze ścian, które wyraźnie mieniły się lekkim blaskiem. Dom Selmy nie potrzebował bowiem oświetlenia - łuna bijąca zewsząd absolutnie tu wystarczała. Położyła dłoń na chropowatej powierzchni. Magia była nadto wyraźna, prawie paliła ją w dłoń.
Nie przyszła tu jednak podziwiać siłę obcych zaklęć. Ruszyła dalej, ku schodom prowadzącym w dół. Tutaj jednak robiło się ciemno, więc wzdłuż zejścia wstawiono kopcące pochodnie. Iskra skierowała się w ich kierunku, schodząc do mniejszej piwnicy. Pierwsze co ją uderzyło, to syczący, zwielokrotniony dźwięk. Jego źródłem była spora przerwa na środku pomieszczenia, wypełniona wijącymi się żmijami. Dalej, po drugiej stronie, na niewielkiej platformie ujrzała przypięte do ściany kajdany. Obok stał kubeł, z którego smród nieczystości dochodził nawet ją. Arya spojrzała na deskę przerzuconą nad rozpadliną. Jeśli niedawno ktoś stąd wyszedł, mogła łatwo domyślić się jaka osoba była więziona.
Kolejne, intrygujące miejsce, lecz wciąż pozbawione broni. Przeszła następnym korytarzem, który wznosił się nieco z powrotem ku górze.
Tym razem znalazła to, czego chciała. Selma ściśle kontrolowała przepływ broni w mieście i znaczną część przechowywała dla siebie. Tarocistka znalazła się w składziku wypełnionym stojakami, które wypełniały karabinki, krótkie szable, wreszcie także i laski dynamitu. Tarociści z reguły nie posługiwali się konwencjonalną bronią. Było to wręcz uznawane za ujmę. Istniał jednak czas oraz okoliczności, kiedy trzeba było przełknąć dumę. Arya ujęła więc jeden z ładunków, lecz wtem wyczuła, że nie jest w pomieszczeniu sama. Obecność pojawiła się nagle i zupełnie znikąd. Ktoś stał za jej plecami - była tego pewna. Szybko odwróciła się.


Nagie, wijące się postaci wychodziły bezpośrednio z podłoża. Ich umęczone twarze wyrażały głębokie cierpienie, ale i przebijającą przezeń wściekłość. Stworzenia wyginały się tak mocno, jakby nie posiadały żadnych kości. Sucha dłoń jednego z nich, przypominająca raczej wyschniętą gałąź, sięgnęła w kierunku Aryi. Zdążyła tylko odskoczyć, uderzając plecami o ścianę. Mrugnęła nerwowo i wtem wszystko zniknęło. Znów pozostała w pomieszczeniu sama. Prawdopodobnie.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 08-08-2017 o 19:18.
Caleb jest offline