Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-08-2017, 12:32   #151
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Duża część zbrojnego ramienia Selmy wyparowała. I to dosłownie, gdyż po zaklęciu Aryi, istotnie niewiele pozostało z jeźdźców. Dwójka towarzyszy nie uznała tego jednakże za koniec spraw w mieście. Pojawili się tu z jakiegoś powodu, burza nie mogła ich wszakże przenieść zupełnie przypadkowo. Ci ludzie, tutejsi mieszkańcy - potrzebowali ich. Strach wciąż odebrał im zbyt wiele, aby wzięli sprawy w swoje ręce. Nadszedł czas to zmienić, a przybysze musieli dać ostateczny impuls dla zmian. Warunkiem było pozbycie się meteorytu, który wydawał się głównym sprawcą zamieszania.
Wcześniej dwójka sądziła, że miejsce bezwzględnie ze sobą wiązało. Teraz w istocie zrozumieli, że pozostanie w Wildstar było ich decyzją, nie przymusem. Los był bezwzględny, lecz jakie miało to znaczenie, jeśli człowiek potrafił odgadnąć ledwie jego krztynę. Pozostawało robić swoje. A w przypadku Aryi i Ahaba, znaczyło to dopełnić starań, aby do chaosu Wildstar wkradła się choć odrobina ładu.
Ostatecznie podjęli decyzję o rozdzieleniu. Ahab ruszył do domu bożego, zaś tarocistka ku pustemu obecnie meteorytowi. Było coś ironicznego w decyzji strzelca. Kiedyś to on katował pewnego świętoszka na polecenie przybranego ojca. Dziś, również przecież jako kaznodzieja, szedł do innego z propozycją współpracy.

Coś wydało mu się być nie w porządku, kiedy tylko dotarł pod kościół. Kilka witraży zostało wybitych, prawdopodobnie kamieniami, zaś sama elewacja polana czerwoną farbą. Coogan podszedł do frontowych drzwi i lekko je popchnął. Były otwarte, zaś wykrzywione zawiasy sugerowały że ostatnio ktoś mógł próbować sforsowania wejścia. Wspomniał słowa ojca Rafaela, który miał to miejsce za bastion. Wyglądało na to, że pobożność i modlitwa mimo wszystko nie zawsze opierały się brutalnej sile. Taki to już, skurwiały padół łez.
Preacher uzbroił się i ruszył korytarzem. Omiótł go przyjemny chłód, który spowodował że przez jego kark przebiegł przyjemny dreszcz. Przystanął na chwilę pod arrasem przedstawiającym wysoką postać godzącą za pomocą włóczni przerośniętego gada. Z kaplicy dochodziły go jakieś głosy. Rewolwerowiec ostrożnie wychylił głowę.
Ciało huśtało się lekko, to do przodu, znowuż w tył. Krew skapywała na podłogę ciągłym strumieniem, utworzyła na posadzce sporą kałużę w kolorze głębokiego karminu. Twarz wikarego zdążyła już zblednąć. Przypominała jedynie wydmuszkę z ludzkiego oblicza. Nieszczęśnik został wypatroszony, następnie powieszony na własnym jelicie. Organ zawinięto wokół jednego z ramion wielkiego krzyża, stojącego w centralnej części pomieszczenia.
Tymczasem wśród ław krążyło około dziesięciu ludzi w zakurzonych szatach. Wszyscy byli uzbrojeni - Ahab rozpoznał srebrne Springfieldy oraz wydłużone Spencery. Zrozumiał, że kiedy część zwolenników pani szeryf chciała odczekać, inni mieli wręcz odmienne plany. Straty tylko ich rozjuszyły.
Grupa ostukiwała kolbami ściany oraz podłogę. Musieli wiedzieć o ukrytych przejściach w kościele. Co bardziej nabity facet z postrzępionymi wąsiskami zarzucił głowę do góry i krzyknął w przestrzeń:
- I tak cię znajdziemy, klecho. Tylko wkurwiasz nas jeszcze bardziej.
Mężczyzna strzelił w powietrze. Okropny huk rezonansował jeszcze chwilę wśród zimnych ścian kościoła.
- Żałosny sukinsynu. Wszystko o tobie wiemy. Nasłałeś na nią jakichś postrzelonych szaleńców oraz wiedźmę. Co kurwa, bałeś się nawet spojrzeć w jej oczy?
Cooganowi coś zajaśniało w głowie. Przypomniał sobie ostatnią wizytę tutaj i dość osobliwe zachowanie kapłana...

Cytat:
- A czemu do tej pory nie zabiłeś Selmy sam? Na co czekasz tyle czasu.

- (...) tobie nie muszę z niczego tłumaczyć. Robię tyle, ile jest konieczne.
Herszt przystanął i zrobił teatralną pauzę.
- Kochałeś ją - powiedział wreszcie.


Arya ostrożnie zbliżyła się do ogromnego kamienia. Pulsowanie w okolicach skroni zaalarmowało ją, lecz tym razem uczucie było o wiele słabsze. Selma została pożywką meteorytu. Kiedy jej zabrakło, moc skały znacznie spadła. Czy zatem Arya miała stać się kolejnym źródłem? Z całą pewnością nie przewidywała takiej opcji. Służyła tylko Tarotowi, nie było ponad niego innych sił. Przynajmniej tak jej się dotychczas wydawało.
Weszła do środka, tym razem czując tylko mrowienie gdzieś na skórze głowy. Korytarz wewnątrz był bardzo wąski i początkowo musiała iść nim prawie bokiem. W dalszej części przejście poszerzało się i to znacznie bardziej, niż byłaby w stanie ocenić na zewnątrz. Pomieszczenia istotnie wyglądały na zbyt duże, nie powinny mieścić się w kamieniu, oceniając jego wielkość z centrum miasta.
Większość wyposażenia została dosłownie wyryta bezpośrednio w gwieździe. Składały się nań długa ława, siedzisko, coś w rodzaju łoża, ale i lampy, wieszaki, nawet balia. Jakaś siła lub mistrzowsko zręczny rzemieślnik stworzyły to godne podziwu dzieło. Arya podeszła do jednej ze ścian, które wyraźnie mieniły się lekkim blaskiem. Dom Selmy nie potrzebował bowiem oświetlenia - łuna bijąca zewsząd absolutnie tu wystarczała. Położyła dłoń na chropowatej powierzchni. Magia była nadto wyraźna, prawie paliła ją w dłoń.
Nie przyszła tu jednak podziwiać siłę obcych zaklęć. Ruszyła dalej, ku schodom prowadzącym w dół. Tutaj jednak robiło się ciemno, więc wzdłuż zejścia wstawiono kopcące pochodnie. Iskra skierowała się w ich kierunku, schodząc do mniejszej piwnicy. Pierwsze co ją uderzyło, to syczący, zwielokrotniony dźwięk. Jego źródłem była spora przerwa na środku pomieszczenia, wypełniona wijącymi się żmijami. Dalej, po drugiej stronie, na niewielkiej platformie ujrzała przypięte do ściany kajdany. Obok stał kubeł, z którego smród nieczystości dochodził nawet ją. Arya spojrzała na deskę przerzuconą nad rozpadliną. Jeśli niedawno ktoś stąd wyszedł, mogła łatwo domyślić się jaka osoba była więziona.
Kolejne, intrygujące miejsce, lecz wciąż pozbawione broni. Przeszła następnym korytarzem, który wznosił się nieco z powrotem ku górze.
Tym razem znalazła to, czego chciała. Selma ściśle kontrolowała przepływ broni w mieście i znaczną część przechowywała dla siebie. Tarocistka znalazła się w składziku wypełnionym stojakami, które wypełniały karabinki, krótkie szable, wreszcie także i laski dynamitu. Tarociści z reguły nie posługiwali się konwencjonalną bronią. Było to wręcz uznawane za ujmę. Istniał jednak czas oraz okoliczności, kiedy trzeba było przełknąć dumę. Arya ujęła więc jeden z ładunków, lecz wtem wyczuła, że nie jest w pomieszczeniu sama. Obecność pojawiła się nagle i zupełnie znikąd. Ktoś stał za jej plecami - była tego pewna. Szybko odwróciła się.


Nagie, wijące się postaci wychodziły bezpośrednio z podłoża. Ich umęczone twarze wyrażały głębokie cierpienie, ale i przebijającą przezeń wściekłość. Stworzenia wyginały się tak mocno, jakby nie posiadały żadnych kości. Sucha dłoń jednego z nich, przypominająca raczej wyschniętą gałąź, sięgnęła w kierunku Aryi. Zdążyła tylko odskoczyć, uderzając plecami o ścianę. Mrugnęła nerwowo i wtem wszystko zniknęło. Znów pozostała w pomieszczeniu sama. Prawdopodobnie.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 08-08-2017 o 19:18.
Caleb jest offline  
Stary 10-08-2017, 13:52   #152
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Ahab szedł powoli przez miasteczko, rozglądając się na boki. Oba rewolwery spokojnie czekały w kaburach, naładowane i gotowe do działania. Nie oczekiwał problemów, bowiem liczył że, zwolennicy Selmy po prostu schowają się pod największy kamień czekając na Sąd. On był Oskarżycielem, Ławą Przysięgłych, Sędzią i Katem jednocześnie. Był głosem Pana, który zamierzał wyplenić wszelkie zło z tej dziury. Każdy zasługiwał na drugą szansę, ale tylko pokorny i bijący się w pierś miał szansę ją otrzymać.

Wejdź między skały, ukryj się w prochu
ze strachu przed Panem,
przed blaskiem Jego majestatu,
kiedy powstanie, by przerazić ziemię
Wyniosłe oczy człowieka się ukorzą
i duma ludzka będzie poniżona.
I pycha człowieka będzie poniżona,
a upokorzona ludzka wyniosłość
I Bbiada złemu, bo odbierze zło;
bo według czynów jego rąk mu odpłacą.
Tak rzecze Pan

Kościół przestał być twierdzą. A zło wszelakie wtargnęło do środka. Głupcy myśleli, że dwójka przybyszów uda się w pogoń za Selmą, i zostawi miasteczko na ich pastwę. Preacher nim wszedł do środka, delikatnym ruchem odsunął poły swego płaszcza tak by łatwiej było sięgnąć mu po broń.Wyjął je i odbezpieczył a potem wślizgnął się do środka. W spokoju przysłuchiwał się temu co wykrzykiwali, i tylko lekki, drwiący uśmieszek pojawił się na jego twarzy. Było ich dziesięciu. Pewni siebie, swojej męskości i przewagi bo okrążali jednego, słabego człowieka. Wielebny nie wyglądał na takiego,co umiałby splamić sobie ręce krwią. A ostatnie słowa jakie herszt wypowiedział, wiele wyjaśniało. Serce nie sługa, sam o tym wiedział więc doskonale rozumiał dylemat przed jakim stawał każdego dnia ojczulek. Biedny zakochany głupiec. Przynajmniej tyle mieli ze sobą wspólnego.

Na pierwszy ogień poszedł Herszt. Zabicie go miało wzbudzić popłoch wśród jego kamratów. A potem po prostu kule miały ruszyć w tango. Rewolwerowiec poruszał się szybko. Nie stał w miejscu. Starał się trafiać za każdym razem, gdy naciskał spust.

I nadeszła sprawiedliwość w końcu. Dwa srebrne colty przemawiały w jej imieniu. Słowa Pana z luf wylatywały niczym grom z jasnego nieba. A świat pochłonął ogień i piekło. Bo piekło szło razem z Rewolwerowcem. Było za nim i w jego oczach. Nie było litości, albowiem ich winy były nazbyt oczywiste. Sędzia wydał wyrok i nadszedł czas sądu ostatecznego.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 11-08-2017, 18:35   #153
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Ktoś normalny na widok straszydeł, wyłaniających się znikąd, mógłby stracić rozum, oszaleć. Nijak bowiem tych widziadeł nie dało się sklasyfikować w głowie. Nie byli to ludzie – może kiedyś, ale na pewno już nie, nie były to zwierzęta.

Iskra przełknęła ślinę, lecz nie wydała z siebie nawet piśnięcia. Ona jednak nie była normalnym człowiekiem. Odkąd pamiętała, jej dusza – o ile wciąż ją miała – skąpana była w mroku nocy. W jej umyśle wiły się nawet gorsze od tych potwory, szarpały nerwy, dręczyły rozum. Nic dziwnego, że magusi zazwyczaj byli szaleńcami. Sama Tarocistka, choć słynąca ze zdolności i z uporu, miała świadomość tego, że jej ścieżka często niebezpiecznie chyli się ku krawędzi rozbitego zwierciadła. I jeśli nie zostanie zabita przez realną siłę, prawdopodobnie pewnego dnia przekroczy granicę krainy szaleństwa.

- Lecz nie tym razem… - szepnęła do siebie, sięgając po kartę Kapłanki, by otoczyć się ochroną.

[MEDIA]http://www.aeclectic.net/tarot/cards/_img/maroon-07930.jpg[/MEDIA]

Choć jej siły były uszczuplone, obiecała Rewolwerowcowi być uważną. Widziadła, czymkolwiek były, mogły nie mieć dostępu do tego wymiaru, jednak bezsprzecznie widziały ją, a to oznaczało, że musi być ostrożna.

Arya chwyciła dwie laski dynamitu z długim lontem, a po chwili wahania również nieco prochu strzelniczego i karabinek. Z tym wyposażeniem skierowała się ku wyjściu z meteorytowej „chatki dziwów”, czujnie rozglądając się przy tym naokoło.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 17-08-2017, 10:13   #154
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Pycha od zawsze kroczyła przed upadkiem. Mężczyźni przy ołtarzu sądzili zaś, że to oni są panami sytuacji. Całe życie przekonało szajkę, że wygrywa silniejszy. Napawali się tym faktem, jak setki razy wcześniej. Kapłan był dnia nich bezbronnym zwierzęciem, które właśnie zostało uchwycone w pułapkę. Wystarczyło już tylko wypłoszyć go, a potem zaszlachtować bez cienia litości.
Nie mogli się jednak domyśleć, a przynajmniej pewna indolencja umysłowa im na to nie pozwalała, że teraz miało być inaczej. Ahab zadziałał błyskawicznie, choć w myślach zdążył jeszcze wypowiedzieć obowiązkową litanię. Ostatecznie zabijanie bez odpowiedniego elementu uświęcającego byłoby barbarzyńskim przelewem krwi. Tymczasem on zajmował się świętą pomstą, a to były dwie zupełnie odmienne rzeczy.
Bandyta przewodzący grupie urwał w pół słowa. Niemal połowa jego głowy została rozszarpana. Krew obryzgała drewnianą ławę, a ta wnet nasyciła się intensywnym kolorem czerwieni. Trzy następne cele również nie dowiedziały się co je zabiło. Fragmenty czaszek rykoszetowały o podłogę, sypiąc się jak groch. Pozostała szóstka padła między długie siedziska - tylko obecność tychże uratowała ich żałosne byty. Obyło się bez długich przemów, gróźb i socjotechnik. To nie był jeden z romantycznych pojedynków, gdzie przeciwnicy rzucają kwieciste perory, a kule świszczą z dźwiękiem, który opisałby wprawny poeta. To stanowiło raczej nagłą i brutalną rzeź. Choć Coogan istotnie wypełniał tu bożą misję, a przynajmniej tak uważał, to była ona pełna juchy, rwanych flaków i próżno szukać weń uwznieśleń.
Usłyszał jakiś pomruk. Naradzali się, a rozmowa zaczynała nabierać na mocy. Już chwilę później potrafił odróżnić konkretne słowa.
- ...miało być na wyjątkową sytuację...
- ...na co ci to wygląda? Chcieli zjarać La Modne, zrobimy to samo...
- ...nie przeżyjemy…
- ...nawet jeśli, skurwiel nie wyjdzie stąd żywy…
- ...jesteś szalony...
- ...ale skuteczny…

Coogan mógł tylko domyślać się o co chodziło w kiełkującym i budzącym kontrowersje planie. Został on zrealizowany moment później, kiedy ujrzał jak zza ławy wzlatują do góry dwie wypełnione płynem butelki. Wetknięto w nie podpalone gałgany - gdy tylko naczynia uderzyły o ziemię, całe otoczenie Ahaba zapłonęło żywym ogniem. Niezwykły refleks strzelca pozwolił mu uskoczyć w porę. Jednakże ogromne tumany dymu już zdążyły wypełnić wnętrze kościoła. Całe pomieszczenie z ołtarzem oraz przejście gdzie stał Coogan, były obecnie trawione przez języki ognia. Tymczasem szóstka zaatakowała natychmiast. Ahab słyszał tylko stukot ich butów oraz odgłosy wystrzałów. Na ślepo, wśród szarości oraz sadzy mieli przynajmniej jakieś szanse - i zamierzali ją wykorzystać za wszelką cenę.


Arya nadal czuła osłabienie na wskutek poprzedniego, bardzo silnego zaklęcia. Jej organizm potrzebował odpoczynku, podobnie było ze stanem mentalnym. Dla kogoś niezaznajomionego z tarotem, pojęcie osłabionej duszy było cokolwiek abstrakcyjne. Tymczasem w przypadku Aryi równało się czemuś nieprzyjemnie oczywistemu. Słowem, czuła ona swoiste obciążenie za każdym razem, gdy przesyciła ją magia. Tak było i teraz, lecz znalazła się w sytuacji wyjątkowej. Nawet jeśli doświadczyła jedynie straszaku mającego wytrącić ją z równowagi, nie zamierzała ryzykować. Znajdowała się na terenie, gdzie z całą pewnością rządziła jakaś obca forma zaklęć. A z nimi nigdy nie było żartów.
Przywołała Kapłankę, lecz nie dało się odczuć jej ochronnego działania. Czy to meteoryt ją blokował? A może nadal była zbyt słaba?
Dzięki kartom stawała się praktycznie niezniszczalna, a sama jej siła woli decydowała o być lub nie być większości osób, które stanęły jej na drodze. Bez magii jednak pozostawała znowuż bezbronną dziewczynką, tą samą którą Hella odnalazła na zgliszczach wiele lat temu.
Musiała po prostu iść. Zmór nie było widać, co bynajmniej znaczyło że odeszły. Jako tarocistka, Arya mogła domyśleć się, iż istnieją różne światy. I że czasem można spojrzeć z jednego do innych niczym przez okno. Być może obecne na swój własny sposób, osobliwe postaci, obserwowały ją nawet teraz.
Wracała tą samą drogą, wręcz była jej pewna. Mimo to korytarz wciąż zdawał się wydłużać i rozgałęziać. Kolejny zakręt, następna ścieżka… coś z nią igrało, to już było pewne. Zabłądziła, choć poruszała się po zbyt małej przestrzeni, by zgubić drogę.
Przy kolejnym wyłomie zatrzymała się nagle. Cień na końcu korytarza wyrósł znikąd. Serce zabiło jej mocniej, czuła jakby chciało wyskoczyć z jej piersi.
Gęstniejący mrok okazał się człowiekiem, który podszedł powoli. Twarz obleczona gładkim zarostem rozciągnęła się delikatnie.
- Powiem to po raz pierwszy. Wyglądasz strasznie - Ahab zaprezentował sardoniczny uśmiech numer cztery. - Myślałem że nie możesz już być bardziej blada. Chodź, wiem jak stąd wyjść.
Wyciągnął do niej rękę.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 17-08-2017 o 12:30.
Caleb jest offline  
Stary 18-08-2017, 16:57   #155
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=4XBB8CNHs4U[/MEDIA]

Ogień rozprzestrzenił się momentalnie, i cały budynek pochłonął mrok. Tumany dymu, sadza i trawiące wszystko języki ognia zapanowały dookoła. Piekło nadeszło szybciej niż Ahab myślał, a zbliżająca się szóstka miał tylko utrudnić wydostanie się z tej sytuacji. Strzelali oni na ślepo, ale świszczące w powietrzu kule nie zachęcały rewolwerowca do zmiany pozycji. Stukot ich okutych butów za to idealnie mógł pomóc Wielebnemu w ich zlokalizowaniu.

Zamknął na chwilę oczy, i przekręcił bębenek w rewolwerze. Widział oczami wyobraźni, witraż w głównym hallu. To tylko kilkanaście sekund biegu. Stukot, a za nim kolejny i kolejny. Dwóch praktycznie było na przeciwko niego, kolejnych dwóch po lewej i po prawej. Uśmiech pojawił się na ustach mężczyzny. Kolejne stracone sekundy, a ogień rozprzestrzeniał się coraz bardziej. Miał tylko jedną szansę, i wiedział, że jego przeciwnikom było obojętne czy wyjdą stąd żywi czy zostaną tu na zawsze.

Wziął głęboki wdech, otworzył oczy i ruszył biegiem. W momencie gdy już powstawał wypuścił pierwszą kulę, idealnie w tego, który był najbliżej. Nim pierwsza kula doleciała do celu, palec poruszył ponownie spust. Przyjemne uczucie metalu musnęło skórę, a kurek ponownie uderzył. I tak sześć razy. Bam, bam, bam. Rozległo się w domu Bożym. A Rewolwerowiec biegł w kierunku witraża, by wyskoczyć przez niego i wydostać się z tego piekła.

Cały czas gdy biegł, miał w głowie słowa, które Bezimienny wypowiedział nim się pożegnali. Słowa, które miał w pamięci, lecz do teraz nie rozumiał ich znaczenia. Teraz cała jego wiara stała się pełna, bowiem nie celował, nie mierzył a po prostu zawierzył swoim zmysłom, wierze i ufności w Panu.

Nie będę celował ręką, gdyż kto celuje ręką, ten zapomniał oblicza Pana.
Będę celował okiem.
Nie będę strzelał ręką, gdyż kto strzela ręką, ten zapomniał oblicza Pana.
Będę strzelał umysłem.
Nie będę zabijał bronią, gdyż kto zabija bronią, ten zapomniał oblicza Pana.
Będę zabijał sercem.


Spoglądał tylko na znikający w kłębach dymu witraż, i czuł że o to nadchodzi chwila prawdy i próby. Dla niego samego i jego wiary. Musiał się wydostać, bowiem misja jego nie skończyła się. Póki miasteczko trawi mrok i choroba, on musiał być jego lekarstwem. Przeskakiwał przez ławy, a dłoń sama kierowała bronią. Nie oglądał się za siebie, i tylko krzyki lub huk padającego ciała, miał mówić czy trafił. Dwa rewolwery wypalały pociski, jeden za drugim i dopiero dwa metry przed witrażem, nakierował obie lufy na szklaną przeszkodę. Posłał dwie kule, tak by łatwiej mu było przebić się przez nią. Chciał wylądować na plecach, ze zwróconymi lufami w kierunku "dziury" przez którą się wydostał. Wziął głęboki wdech.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)

Ostatnio edytowane przez valtharys : 18-08-2017 o 17:43.
valtharys jest offline  
Stary 21-08-2017, 10:47   #156
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Nie lubiła tego uczucia. Nienawidziła go wręcz. Bezradność była dla niej bardziej dotkliwa niż jakikolwiek gwałt czy poniżenie. Wiele potrafiła ścierpieć, gdy miała plan, gdy wiedziała, że “się odkuje”. Teraz jednak nie było w niej tego poczucia. Czuła się zmęczona, zagubiona a jej umysł był zbyt rozstrojony, by mogła mu w pełni zaufać. Dlatego tak bardzo pragnęła nie być sama.

Widok Ahaba chyba jeszcze nigdy tak bardzo jej nie ucieszył. No może poza tymi sytuacjami, które Rewolwerowiec omal przypłacił życiem.

- Jesteś... - szepnęła, nie tyle łapiąc wyciągnięta dłoń, co wtulając się w mężczyznę.
- Jak... poszło? - zapytała, nie odrywając się od niego.
- Wszystko w porządku - oparł podbródek o jej czoło. - Załatwiłem… tę rzecz.

Pierwsze na co zwróciła uwagę - woń. Ahab pachniał tak, jak mężczyzna powinien. Jego ciepło z kolei koiło i napełniało spokojem. A przynajmniej tak być powinno, bo choć zmysły Aryi reagowały właściwie, to coś w jej sercu podniosło na chwilę alarm. Był to ułamek sekundy, ledwie chwila, którą dało się pomylić z atakiem paniki.
Z drugiej jednak strony, kiedy karty “nie działały” takie zrywy mogły być dla tarocistki jedynym sygnałem, że coś jest nie tak.

Ahab przyciągnął ją do siebie i zaczął prowadzić korytarzem. Cały czas ściśle do niej przylegał, a ona coraz bardziej czuła przyjemną senność.

- Jeszcze tylko parę kroków i będziemy na zewnątrz - mówił spokojnie wprost do jej ucha.
- Po...poczekaj.

Tarocistka nigdy nie ignorowała przeczuć. I choć całą sobą chciała zdać się na opiekę partnera, wewnętrzne głosiki podpowiadały, że skoro działała tu magia i ona zagubiła się w “labiryncie” korytarzy, Ahab powinien mieć z tym podobne, jeśli nie większe, problemy.

Kobieta odsunęła się nieznacznie i zamknęła oczy. Teraz dopiero wysunęła dłoń, by dotknąć twarzy kochanka i spojrzeć na niego oczami duszy.
Skupiła się, na ile pozwalała jej przyćmiona jaźń. Arya chciała wejrzeć w mężczyznę tak, jak robiła to z ciałem starej nędzarki na pustyni. Talia była nieaktywna, lecz kiedy człowiek raz zespolił się z magią, to taka więź pozostawała na zawsze. Iskra musiała tylko (lub aż) sprawić, by moc przemówiła przez nią i ujawniła prawdziwą naturę osoby, co do której tożsamości miała zastrzeżenia.

- Co robisz? - usłyszała jak zza ściany, ale zignorowała te słowa.

Mroczki jawiące się pod powiekami zaczęły zbijać w grupy, podczas gdy Iskra przesunęła opuszkami po obliczu mężczyzny. Teraz wydało się jej bardzo wysuszone, zdeformowane. Skierowała rękę w kierunku płata czołowego. Istota nie posiadała włosów, w ich miejscu znajdowała się zrogowaciała skóra, pełna bąbli oraz grubych liszajów.

Arya nie musiała dalej zgadywać. Kształty te zbyt pasowały do kreatur, jakie widziała w składziku. Otworzyła oczy. Rewolwerowiec wciąż przed nią stał. Dopiero teraz zwróciła uwagę, że jego uśmiech przypominał raczej wyciosany w kamieniu grymas, a nie oznakę prawdziwie ludzkiej emocji. Również w jego oczach nie tliło się nic, co mogłaby nazwać życiem.

- Idziemy - powiedział bardziej zdecydowanie, znów przysuwając się do niej.
- Nie jesteś moim przyjacielem. - odparła spokojnie, choć jej nerwy były napięte niby cięciwy - Odejdź, a pozwolę ci istnieć. Chcę tylko się wydostać z tego miejsca. - skłamała.

Coś udającego Coogana przechyliło głowę niczym zaciekawiony pies. Istota zrobiła krok do tyłu, chowając się stopniowo w mroku. Jeszcze jeden… i zniknęła całkowicie. Zupełnie jakby wyparowała w niewidzialnej implozji.
Wtedy Arya coś zrozumiała. Wyciągnęła kartę Kapłanki raz jeszcze, tym razem widząc wokół niej lekką łunę. A zatem zaklęcie jednak działało, choć meteoryt próbował jej wmówić, że było inaczej. Kreatury nie mogły więc zrobić jej krzywdy, lecz wciąż pozostawało im manipulowanie umysłem tarocistki. Bądź co bądź znajdowała się na obcym terenie, gdzie obowiązywały nieznane jej dotychczas reguły gry.

Światło bijące od karty było kojące i dawało pewną nadzieję. Z drugiej strony, choć Kapłanka chroniła, to nie mogła grać roli przewodnika. Nie była w stanie samoistnie wyprowadzić Iskry z labiryntu, bez względu na ile był on prawdziwy.

Arya westchnęła, skonsternowana. Spojrzała raz jeszcze na kartę. Tarot był jej życie, lecz ona... nie byłą Tarotem. Była też kobietą, żywą istotą, o czym przypomniał jej Ahab. Miała więc coś jeszcze niż tylko karty, miała intuicję - kobiecą, magiczną... jak zwał tak zwał. Jeśli jednak meteoryt oszukiwał jej zmysł wzroku, należało po prostu go wyłączyć. Dotyk, zapach... te było znacznie trudniej oszukać, toteż zamknęła oczy i po omacku zaczęła się przemieszczać. W jednej ręce trzymała kartę, drugą zaś dotykając ścian, starała się wyczuć na skórze twarzy choć lekki powiew wiatru, który powinien doprowadzić ją do wyjścia.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 21-08-2017, 20:06   #157
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Osnuta szarością sylwetka biegła przed siebie, co chwila mierząc z pistoletów na, zdawałoby się, przypadkowe strony. Umysł Ahaba działał jednakże na przyspieszonych obrotach. Wyłapywał każdy dźwięk, który nie pasował do pożogi i w jego właśnie kierunku oddawał strzały. Równocześnie wokół postaci rewolwerowca także wzlatywały pociski, zaciekle dziurawiąc sine powietrze. To był taniec ze śmiercią, gdzie jeden błąd mógł kosztować Preachera życie. Zdawał sobie sprawę, że w takich chwilach musiał wręcz zatracić się w akcie zabijania. Nie w sensie zwierzęcego amoku czy założeniu maski toczącego pianę mordercy. Chodziło o wejście w pewną rolę i uwierzenie w nią do tego stopnia, że nie sposób było powiedzieć gdzie kończyło się ciało człowieka, a zaczynał już śmiercionośny oręż. W istocie bowiem, nie tylko Colty były bronią - przy odpowiedniej determinacji stawał się nią Ahab. Dało się to osiągnąć tylko dzięki wierze, którą inni nazwaliby fanatyczną. Mógłby, rzecz jasna, polegać jedynie na szkoleniu oraz niesamowitym refleksie. Zdążyłby wtedy odstrzelić po drodze parę łbów, lecz nie osiągnąłby w ten sposób perfekcji. Idealnym strzelcem został tylko i wyłącznie poprzez zawierzenie najwyższemu. Bo jeśli spełniał jego wolę, nie mógł się przecież mylić.
Krzyki wokół niego po raz kolejny upewniły Coogana, że jego pomsta była słuszna. Postacie wyłaniały się z dymu tylko na chwilę - ułamki sekund później padały na ziemię, niosąc w powietrze czerwone pióropusze krwi. Nie chybił ani razu. Pan był z nim.
Lecz Szef nie pomagał na zawołanie. Coogan dobrze wiedział, że jeśli przeliczy możliwości swojego ciała, udusi się, nim zdąży uciec przez okno. Musiał dać z siebie wszystko, jeszcze przez te kilka chwil.
Ostatnie metry przebiegł na ślepo. W istocie nie wiedział już czy obrał właściwy kierunek. Pozostało mu tylko wybić mocno z obydwu nóg i…
Poczuł że się przewraca, toczy po piasku. Prawdopodobnie leżał tyłem do pożaru, gdyż czuł dojmujące ciepło na plecach. Równie dobrze mogła to być jednak krew ze świeżo otwartych ran. Pozostałości po witrażu wbiły mu się w skórę, boleśnie ją rozcinając.
Powoli wstał, obracając się i lustrując stojący w ogniu budynek. Duża jego część była kamienna, lecz drewniane dobudówki oraz umeblowanie w środku zrobiły swoje - ogień pozostał bezlitosny dla domu bożego.
Ahab spoglądał na bijący w górę żar i czekał. Tylko tyle mu teraz pozostało. Jeśli facet był z tych dobrych i mógł pomóc miastu… Opowieść powinna dać mu jeszcze szansę odegrania swojego aktu. Tak zdawały się działać tu sprawy.
Ogień już przygasał, kiedy w jednym miejscu pogorzelisko wybrzuszyło się. Ukryta dotychczas klapa wydała skrzypiący dźwięk, a następnie otworzyła na rozcież. Ahab podszedł ku ukrytemu dotychczas zejściu do piwnicy. Jeszcze jedno ukryte przejście. Wielebny nieźle sobie to wymyślił. Ale jaki miał wybór, skoro połowa miasta chciała go odstrzelić jako otwartego przeciwnika Selmy?
Rafael wyszedł po miedzianej drabince i spojrzał na osmolony szkielet swojego dotychczasowego domu. Wśród murów dało się już dostrzec poczerniałe kości. W tym także należące do młodego chłopaka. Ksiądz westchnął do siebie, a przez chwilę Ahabowi zdało się, że ujrzał błysk w jego oku. Bez względu czy w istocie tak było, Rafael bardzo szybko powrócił do kamiennego wyrazu twarzy.
- Może skończyłoby się to inaczej, gdybym posiadał tak trudną do zdobycia tu broń… jeśli ktoś wcześniej nie roztrzaskał mi jej w dłoniach… - tamten nie ukrywał gniewu, lecz zaraz zmienił ton - Z drugiej strony zawdzięczam ci życie, więc wygląda na to, że wychodzimy na zero.


Drapieżnik kroczył wąskim korytarzem. Mimo ciemności, widział każdy detal, każde pęknięcie w tysiącletnich ścianach. Wokół niego wiły się cienie. Należały do rozmaitych postaci, istot, które widział tylko on. One również kochały magię i lgnęły do niej, choć w inny sposób.
Przystanął na chwilę, zastygł jak kamień. Był na jej tropie. Czuł energię, którą w sobie nosiła. Pragnął tejże.
Ciemne jak noc stworzenie spojrzało w prawą stronę, kalkulując że niedawno przechodziła ona właśnie tędy. Ruszył ponownie, jak zawsze nie wydając żadnego dźwięku. Był już blisko.


Ludzki wzrok był tylko jednym z narzędzi służących odbieraniu świata. I to dość wadliwym. Mało kto wiedział o tym tak dobrze jak Arya, która rozumiała iż rzeczywistość to skomplikowany zlepek nie tylko materii, ale i emocji, zapachów, przeczuć. Kiedy wyłączało się jeden zmysł, pozostało automatycznie się wyostrzały, w tym także te uznawane za nadnaturalne. Jeśli więc nie mogła polegać na swoich oczach, bynajmniej było to dla niej powodem do paniki. Musiała wsłuchać się w to miejsce, “czuć” je i jeśli szczęście miało dopisać, posiadała jakieś szanse wyjścia z pułapki.
I rzeczywiście po jakimś czasie odniosła wrażenie, że jej twarz omiótł powiew chłodnego powietrza. Ilekroć jednak próbowała podejść do jego źródła, zdawała się po raz kolejny zataczać koło. Przechodziła tak już któryś raz, gdy zdała sobie sprawę z czyjejś obecności. Ostrożnie otworzyła oczy, aby spojrzeć w dwa punkciki lśniących w mroku ślepi.


Kot mlasnął i polizał przednią łapę. Spojrzał wymownie na Aryę, po czym odwrócił się i ruszył przed siebie. Wiedziała że nie znalazł się tu przypadkiem. Koty zawsze miały jakiś cel, cokolwiek robiły - nawet jeśli trudno szło to pojąć. Przeszła ledwie parę kroków za zwierzęciem, aby teraz wyraźnie poczuć zapowiedź wiatru.
Kilka minut później była już na zewnątrz.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 22-08-2017 o 15:10.
Caleb jest offline  
Stary 29-08-2017, 20:17   #158
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Iskra wciągnęła zachłannie powietrze w płuca. Nic to, że gorąc wciąż lał się z nieba, a wszystko wokół trąciło trupem. W porównaniu z powietrzem wewnątrz meteorytu, czy raczej jego atmosferą - Arya poczuła się wyzwolona. I to za sprawą jednego sierściucha.

Nienawykłe do okazywania pozytywnych emocji usta ułożyły się w coś na kształt niepewnego uśmiechu.
- Dziękuję. - powiedziała do kota łagodnie, kucając na ziemi. Nie narzucała się z głaskaniem, ale dawała zwierzęciu taką możliwość.

Kot odwrócił się od kobiety, lecz ta wyraźnie widziała jak na nią spogląda. Odczekała, dając mu czas na ostentacyjne “mam to gdzieś”. Dopiero wtedy zwierzę podeszło, aby wygiąć grzbiet w spłaszczony łuk. Pozwoliło sobie nawet na delikatne szturchnięcie Aryi łebkiem. W standardach własnego gatunku było to już znacznie więcej niż spoufalanie. Część poważnych dachowców uznałoby coś podobnego za haniebne lizusostwo i upadek kocich obyczajów. Być może dlatego ten ponownie odszedł parę kroków, jakby nic się nie stało.

Arya jednak, która sama miała duszę trochę kocią (tylko “trochę” by tych zwierząt nie obrazić), dobrze to rozumiała. Wstała więc i jeszcze raz uśmiechnęła się do czworonoga.
- Jeśli uda nam się... jeśli się stąd wydostaniemy i Coogan zrealizuje ten swój szalony plan, byśmy zamieszkali wspólnie, ty zajmiesz honorowe miejsce przed kominkiem tego domu.
Kot trzymał się na dystans. Przysiadł teraz i przez chwilę zdawało się, że doskonale rozumie co się do niego mówi.
- I każdy schowek, każde pudełko będą do twojej dyspozycji. - Powiedziała z lekkim rozbawieniem. Po chwili jednak spoważniała przypominając sobie, że to jeszcze nie koniec. Zaczęła więc rozkładać materiały wybuchowe wokół meteorytu.
Zajęło jej to tylko dłuższą chwilę. Tym razem nie było tu wiernych piesków Selmy, nie czuła też przeraźliwej migreny. Trudno było o lepszą okazję na efektowne zakończenie przeklętego kamulca.

Jak tylko skończyła swoje dzieło, a meteoryt był obładowany ładunkami bardziej niż stara kopalnia, Iskrę doszedł odległy dźwięk chóru. Zaczął wyraźnie wzmagać się, więc pochód miał wkrótce tu przybyć. I rzeczywiście, w perspektywie pewnego deja-vu, spomiędzy budynków wyszli biczujący się lub idący na klęczkach kultyści. I tym razem przewodził im mężczyzna z opaską na twarzy. Kroczył środkiem i mimo że nie mógł niczego widzieć, szedł bardzo pewnie, z podniesioną do góry głową.
Wszyscy utworzyli półkoło, w którego centrum znajdowała się Arya oraz kot. Jednocześnie ktoś szepnął do przywódcy parę słów, a ten jedynie skinął na tarocistkę.
- Wygląda na to, że nasze modlitwy zostały wreszcie wysłuchane - powiedział dźwięcznym głosem.

Spojrzała na nich, marszcząc brwi. Dłoń miała w kieszeni, palce wetknięte pomiędzy karty Tarota. Arya miała przy tym świadomość, że użycie potężnej karty może całkiem wyssać z niej siły, lecz jeśli ci tutaj i tak planowali ją pozbawić owej Iskry Losu... cóż, przynajmniej zabawi się przed śmiercią.
- Odstąpcie. - powiedziała bez gniewu i bez strachu.
Na obliczu guru wykwitł cień smutnego uśmiechu.
- Nie zrozumiałaś naszych intencji. Mało kto w tym mieście chciałby zniszczyć ten meteoryt tak jak ja.

Arya spojrzała po otaczających ją twarzach. Dopiero teraz mogła ujrzeć jak mocno były oszpecone. Ludzie ci przypominali trupy jakie czasem napotykało się na pustkowiach - którym dzikie zwierzęta wyjadły różne części facjaty jak nos, żuchwę, oczy. Najbardziej ponurą konkluzją była jednak ta, że prawdopodobnie ci tutaj zrobili to sobie samodzielnie.
- Jestem ci winny pewne wyjaśnienia - kontynuował mężczyzna. - Widzisz, jesteśmy grupą która dobrowolnie opuściła miasto. Pozostawanie w cieniu herezji pod postacią tego kamienia było zbyt wielkim ryzykiem dla naszych dusz. Kiedy dziś usłyszeliśmy odgłosy walki od strony miasta, zrozumieliśmy że nadszedł sądny dzień. Jest jednak rzecz, która bardzo mnie zasmuca.
Kultysta schylił się i ujął garść piasku. Powoli przesypał go między palcami, dziwnie delektując się całym aktem.
- To nasza ziemia. Stąd pochodzimy. Wizje które zawdzięczam Świętemu Gajowi utwierdziły mnie co do jednego. Świętą powinnością naszej grupy jest odwet. To my byliśmy latami represjonowani przez Selmę i zmuszeni do ucieczki na pustynię. Jesteś tu obca i choć twoje poczynania są słuszne, to odbierasz nam prawo do celu ku któremu prowadziłem przez lata tych wszystkich ludzi - rozpostarł teatralnie ręce, aby omotać nimi grupę wokół.
“Ja pierdolę i jeszcze czego?” - Arya choć stała spokojna i jak zwykle niewzruszona z facjaty aż się gotowała ze złości. Przyszli tacy “prawie” na gotowe i wyjeżdżają do niej z gadką o powinnościach. Może Ahaba by to wzruszyło, bo ten miał jakiś kościec moralny, jednak Tarocistce los tych ludzi był obojętny. Tak samo jak ich uczucia.
- Nie zrobiliście tego, co ja uczyniłam rok temu, miesiąc, tydzień ani dzień. Nie znacie mnie ani moich pobudek, dlatego nie macie prawa rościć sobie względem mnie jakichkolwiek powinności. - mówiła cicho. Jej głos był pozbawiony agresji, choć czuć w nim było stanowczość - Chcecie odwetu? Proszę bardzo, Selma uciekła na pustynię - łapcie ją. Chcecie tej ziemi - bardzo dobrze, trzeba nią będzie się zająć, gdy meteoryt zostanie zniszczony. Niech wam się nie wydaje, że to, co planuję, to będzie koniec waszej opowieści. Nie... przed wami wiele lat na odwet i... pokutę. - spojrzała znacząco na mężczyznę. - Możesz mi jednak pomóc i jeśli zechcesz, sam podpalisz lont.

Buta w głosie tarocistki najpierw zadziwiła mężczyznę, lecz z czasem zdało się, że nabrał do Iskry respektu. Pozwolił jej skończyć i zbliżył się.
- Selmę dosięgnie sprawiedliwość, nie turbuj się o to. To prawda, że ciebie i nas ukształtowały różne sytuacje. Zdaje się jednak, iż słabo pojmujesz istotę naszej wiary. Nie jest ona bowiem rzeczą logiczną. Codzień przelewaliśmy własną krew, umęczaliśmy ciała oraz dusze. Kiedy człowiek jest bezsilny fizycznie, pozostaje mu tylko modlitwa. Lecz na tym świecie, gdzie wciąż dzieje się tyle krzywd, trzeba krzyczeć naprawdę głośno, aby została ona wysłuchana. I tak też robiliśmy. Nie chcemy, żeby ostatnie wersy naszego pacierza wypowiedziały usta nieznajomej.
Kot spojrzał na Aryę. Jego wzrok zdawał się sugerować zdanie w stylu “on tak naprawdę?”.
Zakonnik kontynuował. Tym razem zmienił jednak ton:
- Chcę, aby mnie zrozumiano, aczkolwiek nie szukam podziałów. W mieście przemoc panowała zbyt długo, zaś w twoich słowach wyczuwam mądrość. Ufam, iż zarówno twoja magia jak i obrazy, które mnie nawiedzają, to odbicia tych samych sił. Z naszego punktu widzenia są odległe, lecz ostatecznie spełniają wspólny cel. Dobrze więc. Pozwól mi pobłogosławić to miejsce oraz same ładunki. Skoro nie da się inaczej, niech to będzie moją oraz tego ludu konkluzją.
Arya przeniosła wzrok z kota na mężczyznę. Przekrzywiła przy tym głowę, jakby starając się zrozumieć o co mu chodzi. W końcu jednak wzruszyła ramionami.
- Niech i tak będzie. Byle szybko. - powiedziała.

Grupa zwarła się jeszcze bardziej, lecz nikt nie naruszył przestrzeni Aryi. Potem otoczono kamień tak ciasno, że przypominał on żywy, ludzki łańcuch. Mężczyzna z opaską wykorzystywał wąską przestrzeń między jego ludźmi, a kamieniem. Podchodził do każdej laski dynamitu, podnosił ją, wreszcie czynił bliżej niesprecyzowane ruchy dłońmi.
- Choć raz upadli, niegdyś wzniesiemy się wszyscy w jednej łasce. Błogosławię temu narzędziu i czynowi, któremu ma służyć.
Wierni zaczęli na powrót nucić swoją mantrę, zaś naczelny pokutnik kontynuował swój obchód.
- Uświęcający ból wskazał nam drogę. Jego moc jest potężniejsza niż miecz i proch.
Uklęknął na jedno kolano i głęboko schylił głowę. Dopiero wtedy wszyscy powoli odstąpili, schodząc na bezpieczną odległość. Spojrzenia rozmodlonych męczenników skupiły się teraz na Iskrze. Guru zabrał głos po raz ostatni. W jego głosie zaszła kolejna zmiana - jak gdyby na początku i końcu rozmowy był inną osobą.
- Byliśmy tutaj i staliśmy się częścią aktu. Wiedz, że mimo dzielących nas różnic oraz oglądów na sprawę, doceniamy, że to nam umożliwiłaś. Wskrześ ogień, kiedy będziesz gotowa.

Tarocistka, która czekała uprzejmie z kotem u boku, teraz tylko skinęła głową i nie czekając dłużej uderzyła krzemieniem o krzemień. W jej oczach odbiły się iskry ognia.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 12-09-2017, 12:31   #159
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Śmigające języki ognia pochłaniały budowlę, która kiedyś była kościołem. Rewolwerowiec ponownie uniknął śmierci i spotkania z Bezimiennym. Sąd ostateczny jeszcze nie nadszedł, i Ahab mógł tylko dziękować za to Panu. Wstał z ziemi i otrzepał ubranie dłonią, a następnie przeładował oba rewolwery. Łuski kolejno upadały na ziemię, a puste komory wypełniały naboje.

Klecha. Dziwny człowiek, mieniący się człowiekiem Pana. Słowa, które wypowiedział nie zrobiły na nim żadnego wrażenia. Gderanie starego dziada, który cudem uniknął śmierci. Ogień ogrzewał Ahaba, który zastanawiał się teraz co zrobić. Spojrzał raz jeszcze na księdza , a dłonie delikatnie opuścił w stronę kolb:
- Czas byś wyznał swe winy księżulku, i czas byś powiedział jak mogę dostać się do meteorytu. Oto bowiem nadchodzi dzień, gdy fałszywi Bogowie zostaną ujawnieni i usunięci w cień - głos Ahaba był ponury. Tak jak i spojrzenie jakim obdarzył księdza.

Na obliczu mężczyzny wykwitł cień uśmiechu.
- Za kogo się uważasz, sądząc że możesz mnie oceniać? - przeszedł parę kroków wśród pogorzelisk - Nie możesz niczego ode mnie wymagać. Co do meteorytu, podejrzewam że Selma była dla niego czymś w rodzaju paliwa. Kiedy jej zabrakło, powinieneś wejść do środka bez problemu. Lecz nawet ja nie wiem co zastaniesz wewnątrz.
Sadza oraz drobne iskierki otaczały dwójkę. Przez ten ułamek chwili przypominali postaci zawieszone w szarości.
- To prawda, że bożkowie upadają - kontynuował Rafael - albowiem jest tylko jeden Ojciec, który kiedyś powróci do tego świata i odmierzy czyny nas wszystkich. Także twoje, mimo że w swej pysze zdajesz się uzurpować prawo do podobnego sądu.

Mniej niż ułamek sekundy zajęło wyciągnięcie Rewolerowcowi broń i skierowanie jej lufy w stronę księdza.
- ]Ja jestem głosem Pana Rafaelu. Ja nie wymagam, to Pan wymaga a ja tylko pokornie przekazuję jego wolę. Zbyt wielu widziałem tych co imię Pana rzucali nadaremno, zasłaniając swe postępki. Czas byś i Ty wykazał, że godny jesteś służyć mu. Oto daję Ci wybór, udasz się ze mną do meteorytu lub… - nie kończył, a po prostu odgiął kurek.

- Ot, prawdziwie pobożne metody. Mierzyć do nieuzbrojonego człowieka - kapłan nie wydawał się przestraszony, lecz uległ Cooganowi.

Tym samym Rafael podniósł obydwie ręce i zaczął iść w stronę centrum miasta. Za jego oraz Ahaba plecami płomienie wciąż trzaskały prosto w niebo. Ostatnia z ław, a właściwie jej pozostałości, runęła na dobre, dołączając do wściekłe czerwonej masy żaru.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 13-09-2017, 19:59   #160
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Prowadził kapłana uliczką, jak zwykle odprowadzany dziesiątkami oczu. Ahab niemal czuł ciężar spojrzeń na własnej osobie. Mógł tylko domyślać się, co sądzą o nim mieszkańcy. Część z pewnością odetchnęła z ulgą, kiedy tylko Selma opuściła miasto. Inni go nienawidzili - jednak tam w kościele, zwolennicy byłej szeryf utraciły resztki swoich sił. Pozostała część zapewne ostrzyła sobie zęby na świeżo zwolniony stołek, chcąc go zdobyć własnym sumptem. I w tym tkwił problem. Można było usunąć jednego dyktatora, lecz historia lubiła zataczać koło i umieszczać na jego miejscu nie mniejszego despotę. Coogan spojrzał w głąb pochylonych, byle jak zbitych budynków. Prócz wychudzonych mieszkańców miasta, nie brakowało tu postaci, którym za sam wygląd należało się parę lat odsiadki. W dawnych dniach Ahab mógłby zabić szeryfa dowolnej pipidówy i mieć głęboko gdzieś, kto go zastąpi. Lecz czasy się zmieniły i teraz musiał liczyć się, że każdy czyn, nawet najlepiej motywowany, miał swoje konsekwencje.
Rafael głównie milczał, jedynie czasem wyszeptał słowa jakiejś modlitwy. Był zmęczony sytuacją, lecz nie na tyle szalony, aby postawić się Ahabowi. W pewnym momencie zatrzymał się jednak i kiedy rewolwerowiec miał już popędzić, sam zrozumiał dlaczego tamten przystanął.
Wyszli na środek miasta. Z pewnego dystansu meteoryt otaczali kultyści, sennie poruszając się do przodu, to znów do tyłu. Obok skalnej formacji stała Arya wraz z kotem, a przy samym kamieniu… dynamit.
Wyglądało na to, że tarocistka załatwiła sprawy szybciej, niż można było się tego spodziewać. Ogniki już niemal wypaliły lont, co dawało nikłą szansę, aby zareagować. Ksiądz chciał jedynie coś skomentować, lecz wtem jego słowa ugrzęzły w potężnym huku.


Cała okolica rozświetliła się, następnie we wszystkich zgromadzonych uderzył potężny strumień powietrza. Preacher zdążył tylko pomyśleć, że detonacja była zbyt silna, nawet jeśli wziąć pod uwagę, że ładunków było kilka. Cokolwiek dotychczas siedziało we wnętrzu meteorytu, teraz najwyraźniej uwolniło się, wzmagając eksplozję.
Ziemia poczęła się trząść, a oślepiający blask nie przestawał prześwietlać wnętrza czaszki Coogana. Nie pomogło nawet zamknięcie oczu, światło było zbyt jaskrawe. Ahab upadł na ziemię, czuł teraz dojmujące gorąco, przy którym dotychczasowy ukrop był ledwie nieprzyjemnością.
Trudno mu było powiedzieć, ile mógł tak leżeć. Otworzył oczy, spodziewając się oparzeń na własnym ciele. Jednak prócz kilku otarć i czerwonej skóry, nic poważnego mu nie dolegało. Kilka stóp dalej leżał Rafael. Wyglądał jak przetrawiony przez wielką bestię, ale powinien był przeżyć. Kultyści również spoczywali gdzieś wokół, dochodząc powoli do siebie.
Rewolwerowiec zmrużył oczy, próbując skupić wzrok na meteorycie. Z formacji pozostał jedynie wielki krater oraz porozrzucane zewsząd szczątki, dymiące dziwnym, błękitnym odcieniem. Całkiem blisko miejsca eksplozji tkwiła Iskra. Wydawało się, że całe zajście nie uczyniło na niej żadnego wrażenia. Stała tak, wyprostowana na tle pojedynczych wyładowań, które mogły być tylko wygasającą z tego miejsca magią. Jej blade lico odwróciło się spokojnie. Spojrzała na niego.
 
Caleb jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:42.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172