Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-08-2017, 00:24   #64
Czarna
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
- Po ciemku nic nie zobaczymy. O tym wiedziałam ale nie moja fura to nie wiem co on tu ma tak dokładnie. Wracajmy na górę. - powiedziała Melody biorąc kankę w rękę i czekając aż Vex zamknie maszynę. Obie zauważyły nadchodzące sylwetki. Jedna średnia i szczupła a druga potężna i wysoka. Za obrys wystawały kontury karabinów. Ale lufy były gdzieś na wysokości kolan.

- O to chyba wujaszek i Angie. Zaraz do was dołączę. - Vex dała znak Melody by ta szła dalej, a sama pomachała do nadchodzącej pary.

Mniejsza sylwetka odmachała entuzjastycznie. Szybko przebiegła parę ostatnich metrów i staranowała standardowo miłą Vex, obejmując ją na biegu.
- Zaraz zrobię jedzenie, bo jesteś głodna tak? Wujek też! I ja też bym coś zjadła! I trzeba nakarmić Rogera… i Mewę i Patyka i - entuzjazm jej opadł, gdy patrzyła na Melody. Przełknęła coś bardzo śliskiego i podjęła mniej wesoło, opuszczając ręce - No dobra… ty też możesz jeść, ale jak zaczniesz znowu knuć i kłamać i być niemiła to ci zrobię wypadek, rozumiesz? - zapytała kontrolnie niemiłej pani i obróciła się do dochodzącego do nich blondyna - Wujku trzeba ognia i garnka i puszek! I ten worek z ziołami. Zobaczę co… no zaraz wrócę. Zniesiesz co trzeba, a ja pogotuję? I futerkom trzeba coś dać… ale nie mamy mleka… to tylko kociej mamie, a ona zrobi mleko dla małych... ale to zaraz. Gdzie Roger?

Melody pokręciła głową. Po czym razem z jakimś pojemnikiem trzymanym w dłoniach rozpłynęła się w ciemności drzwi.

- Nie ma sprawy Angie. Idźcie przodem, poświecę wam. - powiedział spokojnie wujek i strzelił snopem światła ze swojego karabinku. Wnętrze parteru o razu zalało jaskrawe, mocne światło taktycznej latarki. Wujek odprowadził obydwie kobiety do schodów i poświecił im z dołu by łatwiej im było wejść na górę. - Zaraz do was dojdę. - wrócił do drzwi wejściowych. Chwilę z dołu słychać było jakieś zgrzyty i szelesty gdy pewnie mocował się z drzwiami. Wrócił jednak na piętro akurat jak Angie i Vex zdołały złożyć swoje przyniesione bambetle w pokoju.

Na piętrze znalazły całe towarzystwo. Był i Patyczak i Mewa w jednym pokoju, i kocia rodzina w drugim, i Melody z Rogerem w jeszcze innym. Roger dalej wyglądał na przybitego i osowiałego. Siedział na starym krześle z twarzą ukrytą w dłoniach. Melody nalewała coś z kanki którą dopiero co przyniosła do nakrętki - kubka i podała mu.
- Roger. Wypij. Dobrze ci zrobi. - powiedziała kładąc mu drugą dłoń na ramieniu. Mężczyzna przez chwilę nie reagował ale w końcu nieco odchylił twarz z zakrywających dłoni i spojrzał na kubek. Chwilę się wpatrywał jakby nie miał pojęcia na co patrzy.

- To moje. - powiedział w końcu zapatrzony w kubek i kankę.

- Tak, twoje. Przyniosłam z samochodu. Wypij. - zachęciła go kurierka podsuwając kubek pod twarz. Roger zawahał się czy namyślał i w końcu sięgnął po kubek. Przechylił go w kilku, gwałtownych chustach. Na końcu głośno syknął otarł usta ramieniem. A, że ramię nadal nie miał zbyt czyste więc na twarzy, wzdłuż ust, została mu mokra, czerwonawa krecha.

- Jeszcze. Masz pojarę? - Roger wyprostował się na krześle podając kobiecie pusty kubek. Ta wzięła go od niego i znów zaczęła przechylać kankę by go napełnić ponownie.

- W kombi miałam. Ale coś poszukam. - odpowiedziała Melody skupiając się na nalewniu do kubka. W pokoju w jako jedynym dotąd było jakieś źródło światła w postaci świeczki jaką już wcześniej miała Melody. Więc pewnie z ulicy właśnie z wujkiem Zordonem to ten pokój widzieli jako oświetlony prostokąt okna.

W tym czasie na piętro wrócił snop światła umieszczony przy karabinie wujka. Przez to, że latarka była umieszczone po osi lufy sprawiało to dość niepokojące wrażenie bo wyglądało jakby Pazur szedł przed siebie z wycelowaną bronią. Wujek stanął w progu też chwilę obserwując dwójkę w oświetlonym pokoju.
- Angie. - powiedział znów sięgając do kabury na udzie i wyjmując swój pistolet. Chwilę słychać było klekoty i szelesty metalu i plastiku i wreszcie wujek schował z powrotem pistolet do kabury a nastolatce wręczył samą latarkę wymontowaną z tej broni. - Chyba do gotowania ci się przyda. - uśmiechnął się przy tym.

- Wujku a masz te patyczki co się tak palą i śmierdzą? - spytała cicho, odbierając światełko i obracając je w palcach - Te co się wkłada do buzi i ciągnie i tak drapią w gardło że chce się kasłać. Te takie białe.

- Papierosy? Chyba coś mam.
- najemnik popatrzył na dwie osoby w oświetlonym pokoju i chyba domyślił się czemu nastolatka o nie pyta. Sięgnął do kieszeni na piersi i wyjął z niej trochę już pokancerowaną paczkę papierosów. Pudełko jak wiedziała Angie było wybrane dlatego, że było trochę sztywniejsze więc białe pałeczki przechowywały się trochę lepiej niż luzem czy w czymś miękkim. Podał wyjętą pałeczkę nastolatce i po chwili grzebania w kieszeni spodni dołożył jeszcze zapalniczkę. Samoróbkę zrobioną z naboju karabinowego. Jak jej kiedyś opowiadał mieli w oddziale takiego spryciarza co umiał robić takie gadżety i choć nie była specjalnie ładna ani niezawodna jak sławny zippiacz wujek bardzo ją lubił.

[media]https://i.imged.pl/stara-zapalniczka-z-naboju-wykopek.jpg[/media]

Blondynka uścisnęła go w podzięce i wyjęła jedną pałeczkę, potem drugą. Tą pierwszą wsadziła za ucho, drugą do buzi. Skorzystała też z zapalniczki żeby zrobić ogień i podpalić odpowiedni koniec. Pociągnęła jak w pokoju Rogera, ale bez zaciągania żeby nie kasłać i oddała pudełko i nabój wujkowi. To były jego rzeczy, nie chciała ich zabierać, jeśli nie musiała. Z zapalonym papierosem przekroczyła próg, podchodząc do pana z obrazkami, chociaż gapiła się spode łba na knuję. Czy w takim stanie też będzie go męczyła i gadała niemiłe rzeczy? Miała nadzieję że nie, miły Roger miał dość smutków i nerwów jak na jedną noc… no i zawsze w razie potrzeby mogła walnąć knuję. O waleniu po niemiłej głowie wujek nic nie mówił, prawda?
- To jest ta… pojara? - spytała, kucając przed krzesłem i podając mężczyźnie pałeczkę tą niepalącą się stroną do ust - Jak tak to weź, tylko masz brudne ręce to nie… no nie dotykaj. Nimi. Nooo… - westchnęła chcąc zacząć coś mówić, ale się zacięła. Bała się, że coś zepsuje, jeszcze bardziej zasmuci pana z obrazkami, a był chory. Chory na smutek, nie rany, ale to znaczyło że trzeba się nim zająć jak kiedyś wujkiem. Albo dziadkiem. Pokonując niechęć zwróciła się do knui - Woda i procenty. Żeby… umyć. Zabić złe… - zmarszczyła czoło, pstrykając przy tym palcami, ale słowo nie chciało się pojawić. Znowu westchnęła - Te małe cosie co się ich nie widzi gołym okiem, ale robią choroby. Choroby są złe, a sama widzisz - kiwnęła brodą na umorusanego we krwi pana z obrazkami.

- Dzięki. - burknął Roger biorąc jednak zapalonego papierosa w dłoń i wsadzając go sobie do ust. Zaciągnął się głęboko i chciwie opierając się o oparcie krzesła i odchylając głowę do tyłu tak, że klęcząca na podłodze Angie widziała właściwie jego szyję. Melody też chwilę się tak wpatrywała jakby liczyła, że powie czy zrobi coś jeszcze. Ale się nie doczekała.

- Zarazki. - powiedziała w końcu dalej patrząc na szyję i tors Rogera. Wcześniej Angie w samochodzie zdołała mu całkiem nieźle oczyścić twarz ale teraz w spokojnej łunie świecy widać było krwawe rozpryski, kleksy, krople i smugi na jego torsie i ramionach, nawet spodnie miał poplamione krwią. Ta zdążyła już częściowo zaschnąć i błyszczała teraz ciemną, prawie czarną, galaretowatą masą typową w stanie pośrednim między świeżym, czerwonym płynem a zaschniętym czerwonawym proszkiem.

Kurierka opuściła głowę patrząc na kankę. Musiała mieć z jakieś dziesięć litrów. Ale nastolatka nie była na oko w stanie stwierdzić jak bardzo jest napełniona. - Nie mamy wody. Ale może faktycznie można by cię obmyć tym bimbrem. Będziesz śmierdział wódą a nie krwią. - powiedziała patrząc krytycznie na metalowy pojemnik. W końcu znów spojrzała w górę na siedzącego mężczyznę ale tego wydawało się całkowicie pochłaniać siedzenie i palenie papierosa. Melody pokręciła głową i wzruszyła ramionami widząc jak idzie ta “rozmowa”.

Musiał być w tym całym szoku, tak jak wujek mówił… ale co blondynka miała mówić, żeby go z tego wyciągnąć żeby stał się normalny - nie wiedziała. Wiedziała za to co robić w innej kwestii, więc skupiła się na znajomych tematach, na razie darując otoczeniu jakiekolwiek opowieści.
- Trzeba koc i ubranie. Znajdź coś - popatrzyła na knuję i wzruszyła ramionami. - Na drodze zrobiłam co mogłam, ale… i tak wygląda trochę lepiej. Mniej czerwono. Zostaw kankę, zajmę się nim. Potem będzie potrzebował nowego ubrania. No i kocyka. Kocyk jest bardzo ważny - pokiwała głową zgadzając się z własnymi słowami - Jak wujek i dziadek byli chorzy nimi też się zajmowałam i zobacz. - pokazała kciukiem za plecy, tam gdzie blond opiekun - Wygląda teraz bardzo ładnie. Nie zrobię miłemu Rogerowi krzywdy, ani nie… tutaj wiem co robić, nic nie zepsuję.

Melody uniosła brew gdy nastolatka się do niej odezwała. A właściwie gdy wydała jej polecenie. Zerknęła przez chwilę na stojącego w przejściu wujka a potem znów wróciła spojrzeniem do jej podopiecznej.
- Za bardzo się tu szarogęsisz mała. - pokręciła głową patrząc na klęczącą obok nastolatkę z wyraźną dezaprobatą.

- Mel. - Roger jakby się ocknął bo wrócił z sufitowania tak nagle, że stare krzesło zaskrzypiało głośno. Spojrzał wprost na brunetkę a ta odwzajemniła te spojrzenie z pytającym wyrazem twarzy. - Musimy przygotować Tess do ostatniej drogi. - powiedział wytatuowany mężczyzna i nagle wydawał się być całkiem rozsądny i poważny.

- No dobrze. To zajmiemy się tym rano. Teraz jest ciemno to i tak nic nie zrobimy. -pokiwała głową zgadzając się i chyba jej ulżyło, że rozmówca wreszcie zaczął jakoś normalnie kontaktować.

- Nie, nie, nie rano, teraz. Musimy ją umyć i przygotować. - Roger prawie jej przerwał kręcąc głową, że nie chce czekać.

- Umyć? Roger woda nam się kończy.
- knuja też pokręciła głową starając się przypomnieć o tym fakcie, że mieli końcówkę wody w manierkach. - No jest jeszcze twój bimber i woda z rzeki. - rozłożyła ręce nie chcąc chyba mówić kategorycznego nie.

- Woda z rzeki? No coś ty. Woda z rzeki jest zbrukana i niegodna. - Roger zmrużył oczy chyba zaskoczony pomysłem rozmówczyni. Spojrzał na kankę stojącą obok i pokiwał głową. - Tak. Wonne olejki. I będzie się lepiej palić. Musimy też przygotować stos dla Tess. - słowa mężczyzny wywołały przymkniecie powiek Melody i lekkie otwarcie ust. Potem zacisnęła szczęki mocniej.

- Stos? Roger mamy powódź. Wszystko dookoła jest mokre. -
sapnęła z ledwie tłumioną złością patrząc z irytacją na siedzącego przed nią faceta.

- Tak stos. Duży. Największy. Taki godny wybrańca. Tess była wybrańcem Mel. Tylko my byliśmy ślepi. Sam Khain przez nią przemówił. To zaszczyt. Nie możemy nad tym tak przejść do porządku dziennego. - Roger mówił zdecydowanym głosem i całkiem szybko jakby świetnie wiedział o czym mówi i nie miał z tym żadnych wątpliwości.

- Ja nie wiem Roger. Dostałeś jakoś w łeb tam na drodze czy do reszty ci odbiło. - Melody pokręciła głową i uniosła ręce w górę w geście rozpaczy i desperacji. Potem z trzaskiem opuściła je o swoje uda.

- Nie bluźnij! - krzyknął Roger wycelowując w nią palcem.

- Mam cię dość! Sam sobie ją przygotuj! - krzyknęła w odpowiedzi gwałtownie wstając. Wzięła swoją świeczkę i wyszła z pokoju.

I znowu to samo - słowa. Masa słów których Angela nie znała i znaczenia nie rozumiała. Trudne, dziwne i obce, nie kojarzące się z niczym konkretnym. Uniosła brwi słysząc o myciu Tess. Teraz? Jak nie mieli wody i nie wiedzieli czy rano da się jakoś zorganizować? Skąd mieli wziąć jej tyle, żeby obmyć ciało? Powinni się skupić na żywych, póki żywymi pozostawali, ale skoro miły Roger miał siłę i chęci myć kogokolwiek z własną higieną też sobie poradzi. Nie potrzebował jej i chyba nie chciał pomocy. Przymknęła oczy i odetchnęła, wstając powoli z kolan. Wycofała się do tyłu, bo czuła że przeszkadza. Jak kamień w bucie, albo szwy koszulki pijące pod pachami. Próbowała być miła. Albo znowu coś zrobiła źle. Ludzie byli dziwni, za dziwni.

- Ćmo. - Roger wstał z krzesła i podszedł do wychodzącej nastolatki. Położył jej dłoń na ramieniu i stanął obok niej. - Uważaj na siebie Ćmo. Nadszedł czas próby. Arena Khaina została otwarta. Jesteśmy na niej. Nadszedł czas krwi. Przetrwają nieliczni. Ta próba zmieni ich na zawsze. Nie zostało nam dużo czasu. Mi nie zostało dużo czasu. Przygotuj się. Khain objawia się tak jak dzisiaj tylko w ważnych momentach. Tak. - pokiwał głową jakby zastanawiał się czy powiedzieć coś jeszcze i zaciągnął się papierosem. - Uważaj na siebie Ćmo. Leć za swoim księżycem ale uważaj na płomienie świec. Mam nadzieję, że dolecisz do swojego księżyca. - powiedział po chwili. Pokiwał głową i ruszył do wyjścia na korytarz.

Angie wyglądała jakby jej ktoś przed twarzą położył bardzo grubą, dziwna książkę i kazał czytać literki, a bardzo nie tego nie lubiła, bo były takie dziwne, małe i nigdy nie pamiętała co która znaczy.
- Kto to Khain? - strzeliła nim zdążyła pomyśleć. Nie znała żadnego Khaina, wujek też nic o nim nie wspominał. Ale co innego było gorsze niż obce słowa. - Dlaczego się żegnasz? Nie żegnaj się, umyjesz się, zjesz i nic ci nie będzie. - stanęła mu na drodze i uniosła ręce, ale zanim go złapała za ramiona, wycofała je do piersi i tam zacisnęła jedna na drugiej. A może to ona miała iść? - Wyganiasz mnie? To ja mam iść? Na co mam się przygotować? Co za arena? Nie chcę lecieć za żadnym księżycem! - opuściła ramiona i zacisnęła pięści, robiąc krok do przodu i opuszczać głowę przez co patrzyła na pana z obrazkami spod byka - Nigdzie nie lecę, rozumiesz? Ani ty sobie nie idziesz. Jest ciemno, zła woda wszędzie. Trzeba poczekać aż wzejdzie słońce. Wtedy poszukać wody i pomyśleć co dalej, ale to pomyślisz z wujkiem, ja nie umiem myśleć… robić planów i… nie chcę żebyś szedł. Jesteś miły, a tam… noc nie jest miła. I dobra. Teraz powódź, fala wygnała żyjątka. Będą przerażone i mogą atakować. W czarności idzie je przeoczyć. Nie będę znowu cię szukać, jestem zmęczona i… i straszno mi i nie rozumiem… dużo nie…. Ale to nieważne - pokręciła ze złością głową.

- To jest właśnie ta próba Ćmo. - powiedział Roger chwytając papierosa w zęby i biorąc twarz nastolatki w dłonie tak, że patrzyli na siebie bezpośrednio. - Ta ciemność, straszność i krew. To jest ta arena dla nas. - wytatuowany mężczyzna mówił z zaangażowaniem i werwą kompletnie kontrastującą z niedawną całkowitą biernością jaką objawiał odkąd go spotkali niedawno na drodze siedzącego na brzegu furgonetki. - Nie uciekniemy od tego. Ale możemy próbować. Ale ja nie chcę. Czekałem na to. Czekałem na próbę krwi. Wreszcie nadeszła. - powiedział gwałtownie kiwając głową i patrząc gdzieś w górę i bok jakby rozglądał się po pomieszczeniu chociaż odkąd Melody zabrała świeczkę w pomieszczeniu było ciemno jak to po nocy w pomieszczeniach bez światła bywa.
- Dlatego chce się pożegnać z tobą Ćmo. Nie wiem co nas czeka. Co mnie czeka. Czuję ogień w żyłach. Słysze szept Khaina. Mój czas nadchodzi. Przetrwam go albo nie. Nie wiem jeszcze. Ale chcę się dowiedzieć. Może mnie też Khain pobłogosławi. Khain jest wielki. Jest bogiem krwi. Dawny świat grzeszył i w końcu został zniszczony w ogniu i krwi. Z tego bólu, strachu i cierpienia narodziło się nowe dominium. Świat Khaina. Będzie panował póki ludzie nie spłacą długów dawnych ludzi. Ale czasem daje nam okazję. Taka jak teraz. Dzięki temu tacy ludzie jak my możemy się poświęcić dla innych. Przelać krew by spłacić długi krwi. Teraz krew będzie płynąć. Wszystkich. Dużo krwi dla Khaina do jego kielicha. Muszę iść Ćmo. Przygotować się. I Tess. Jeśli chcesz to chodź ze mną. Mel nie ma prawdziwej wiary. Nigdy nie miała. To oportunistka. Dlatego nigdy jej w pełni nie ufałem. Czas na mnie Ćmo. - Roger mówił szybko jakby się spieszył, że nie zdąży. Zrobił krok obok nastolatki kierując się do wyjścia ale chyba czekał czy pójdzie z nim czy nie. - A. Woda. W starej stacji strażackiej jest studnia i pompa głębinowa. Tam jest czysta woda. Ktokolwiek tutaj powie wam gdzie to jest. - powiedział na koniec jakby sobie przypomniał o czym jeszcze mówiła Ćma.

Ona jednak nie dała się odgonić. Co prawda machnął ręką, ale zatrzepotała skrzydłami i przypuściła kolejny atak. Dlaczego się tak uparł iść tam w samych spodniach.
- Nie żegnaj się, nie ma po co. Gdzie ta próba? Gdzie pójdziesz? - skoczyła do przodu znowu przed nim stając, ale tym razem złapała go za ręce i choć drżała jej szczęka mówiła dalej - Próba, krew… czyli wojna, tak? Wiem co to wojna. Dziadek opowiadał. Mówił, że lepiej skrócić niewinnego o głowę, niż zawahać się podczas wojny… z kim ta wojna? Z potworami? Takimi w ludzkiej skórze? Jak tak to chcę walczyć, umiem. Jak to próba… wojna, to trzeba się przygotować. Żeby nie przegrać od razu i nie zmienić w kości. Trzeba siły… być silniejszym niż wróg. Sprytniejszym, lepiej przygotowanym. Potem się zemścić, a potem odpocząć. Ale najpierw praca. Pójdziesz na próbę w samych spodniach? Brudny? Z jedną bronią? Ile masz kul? Jesteś zmęczony, a zmęczony człowiek popełnia głupie błędy i ląduje w rowie… to też dziadek mówił. Wojny są długie… poczekają aż zjesz, złapiesz oddech. Przygotujesz się, żeby nie dawać innym przewagi już na starcie. Pójdę z tobą, chcę iść. Może przy okazji znajdziemy bryka żeby… potem jechać do cioci. - przeniosła wzrok na blondyna - I tak tu trochę zostaniemy, tak mówiłeś.

- A niby gdzie macie zamiar iść gołąbeczki?
- wujek stał w przejściu a przy jego gabarytach dość mocno to ograniczało możliwości przejścia przez nie w którąkolwiek stronę.

- Do samochodu. Muszę się przygotować. I Tess. Będziemy na zewnątrz w samochodzie. Teraz to i tak bez znaczenia Khain zadba by tylko wybrani opuścili jego arenę. Jak ktoś nie będzie wybrany może mieć i dziesięć samochodów i stąd nie odjedzie. - Roger mówił swobodnie jakby mówił o oczywistej oczywistości.

Wujek pokręcił głową i westchnął słysząc to co mówi.
- Jak stąd odjedziesz znajdę cię. I zastrzelę. - powiedział spokojnym i poważnym głosem ale Angie znała go na tyle by wiedzieć, że jeśli tylko się da to zrobi to co mówi gdy mówił takim głosem. A ze swoimi możliwościami mógł zrobić naprawdę dużo.

- Nie bój się, nie odjadę. Nie mam po co. Wszystko co mi potrzebne jest tutaj. - Roger prawie roześmiał się radośnie słysząc co powiedziała sylwetka ciężko zbudowanego i uzbrojonego najemnika.

- Zrobię kolację. Angie jak cię zawołam chciałbym cię widzieć z powrotem tutaj z nami. Nie chciałbym tam schodzić po ciebie na dół. - powiedział w końcu wujek odsuwając się z przejścia by dwójka z pokoju mogła wyjść na korytarz.

Vex stała za progiem przysłuchując się całej rozmowie. To był absurd. Banda nawiedzonych świrów. Nie zdziwiłaby się gdyby Roger był gotów spalić ich wszystkich. Oderwała się od ściany o którą się opierała i poszła na poszukiwanie kotów.

Angela przestąpiła niepewnie z nogi na nogę. To ona miała gotować, a teraz iść z panem z obrazkami na dół. Ale nie umiała się rozdwoić. Spojrzała blondynowi w twarz.
- Nie jesteś zły? Na pewno zrobisz jedzenie? - stanęła przed wujkiem i przytuliła go krótko. Był taki dobry, mądry i kochany… na pewno pamiętał, że prosiła żeby nie bił Rogera…
- Przyjdę jak zawołasz - obiecała żeby się nie martwił.

- Zajmę się wszystkim nie bój się. Nie wyłączaj radia. - puknął się palcem w swoje radio przymocowane do oporządzenia. Gdy mieli je włączone mogli rozmawiać ze sobą nawet jak się nie widzieli. Dla krótkofalówki odległość z piętra na parter właściwie nie była żadną odległością. No i gdyby Angie zostawiła swoje radio na nasłuchu wujek mógłby w całkiem nieźle się orientować się co się u niej dzieje. Przynajmniej na słuch.

Wujek odszedł do pokoju gdzie były kotki i ich plecaki. Zaś Roger śmiało ruszył korytarzem w stronę schodów.


***

Na dole okazało się trochę problemów. Drzwi wejściowe były zatarasowane kilkoma stołami jakie pewnie wujek zastawił drzwi przed powrotem na górę. Gdy zaś pokonali tą przeszkodę okazało się, że van jest zamknięty. Roger wydawał się trochę tym rozczarowany i zirytowany. Ale w końcu wyjął jakiś drobny przedmiot z kieszeni spodni, pogmerał chwilę przy drzwiach i po cichym trzaśnięciu metalu gdy znowu szarpnął za uchwyt drzwi się rozsunęły. Wszedł śmiało w mrok pojazdu siadając na ławce i po chwili gmerania po ciemku musiał znaleźć jakąś świeczkę bo rozświetliła ona wnętrze pojazdu.

W świetle ciało Tess nadal leżało na podłodze vana.
- Wejdź Ćmo. - zaprosił ją Roger. Sam wskazał na jakieś pudło i widoczne tam kilka świec i zniczy. - Zapal. - polecił jej a sam zaczął znowu czegoś szukać wśród półek i pojemników. Poruszał się dość pewnie choć trochę chaotycznie. Jakby wiedział czego szuka ale nie do końca był pewny gdzie to jest.

Świeczki dawały ciepłe, miękkie i żółte światło, inne niż to ze światełka od wujka - to było białe, ostre i zdecydowanie jaśniejsze. Z jego pomocą blondynka wyciągnęła parę woskowych walców i ułożyła na podłodze. Już miała się wyprostować, kiedy jej uwagę przykuł zmięty materiał rzucony w kąt. Posmutniała i wyciągnęła po niego rękę. Żółte tło i różowy konik teraz były całe w burordzawych kropkach.
- Powiedz… - zaczęła, mnąc tkaninę w palcach i nie patrząc na pana z obrazkami - Tam w pokoju, na górze. Kiedy przyszłam przeprosić. Wujek mówi, że byłeś miły nie bo lubisz, ale bo coś chciałeś dostać ode mnie i to nie był batonik - westchnęła cichutko, chowając bandankę do kieszeni bo i tak nie miała octu żeby wywabić plamy - To prawda?

Roger zatrzymał się na chwilę trzymając w dłoniach jakieś pudło które brzęczało trochę gdy nim poruszał. Spojrzał na siedzącą nastolatkę jakby zastanawiał się nad pytaniem albo odpowiedzią.
- Też. - pokiwał głową stawiając pudło na ławce pojazdu. - Ale byłem głównie zaciekawiony. Polubiłem cię potem. Jak się okazało, że jesteś Ćmą. - powiedział prostując się i sięgając po następne szpargały. W tym które postawił na ławce nastolatka widziała jakieś słoiki i butelki pełne jakiś kolorowych płynów.

- Acha - odpowiedziała w zadumie, ale uśmiechnęła się mimowolnie. Czyli jednak ją lubił… to było takie… dziwne uczucie, od którego robiło się ciepło. Wstała z podłogi i pokazała palcem na paczki - Co to za szkła, co jest w środku? Wujek mówi, że jak się robi ciężko i trudno… tak źle i wali się to co znamy… no nie trzeba samemu robić trudnych rzeczy. Co mam robić? Jak… pomóc?

- Farby. I olejki. -
powiedział trochę roztargnionym tonem kładąc na ławce obok jakieś papierowe torby. - Weź tamte podkładki, nasyp trochę tego na każdy i podpal. - polecił jej wskazując na inne pudło pod ławką gdzie widać było jakieś podkładki miseczki i nakrętki od słoików. - Musimy oczyścić atmosferę. - dodał tonem wyjaśnienia.

Jak niby palenie dziwnych proszków miało oczyścić atmosferę? Znaczy co… że powietrze też było brudne? Ale to wystarczyło przewietrzyć i powinno być w porządku. Nie chciała jednak zarzucać pana z obrazkami następnymi pytaniami i wątpliwościami. Miała mu pomagać, nie gadać i dopytywać. Powoli przyzwyczajała się do tego, że nie wie co się wokoło dzieje. Starała się nie myśleć o tym, tylko skupić na pracy. Po kolei odkręcała słoiki i sypała ich zawartość na podkładki. Niektóre proszki były jak piasek na pustyni - drobne i sypkie. Inne przypominały żwir
- A potem? Zostaniesz na kolacji i zjesz z nami? Ch…. powinnam coś powiedzieć, tak? Coś… pocieszyć, jakoś żebyś się poczuł lepiej… tylko nie za bardzo… - wzruszyła ramionami, zabierając się za podpalanie - Dziadek tego nie uczył. Jak być… miłym, dopiero wujek. On jest bardzo miły i… zawsze taki był, od początku. Polubiłbyś dziadka, on dobrze znał krew. Dużo o niej wiedział - pokręciła głową, podtykając świeczkę pod zapalony znicz, bo tak chyba było najprościej. - Przykro mi z powodu Tess. Znaczy smutno i wiem że tobie też smutno. Ale inaczej się nie dało. Wiem, że się nie dało i nie było innej drogi. Bo jakby ktoś mi kazał uśpić wujka to najpierw bym szukała. Tych innych dróg. Jak nie ma, znaczy nie ma. To jak z tymi liskami co miały wściekliznę. Przestają być sobą i inaczej im nie można pomóc. A tak… uratowałeś kolegów i żyjesz. Oddychasz. Ona by też chciała żebyś żył, a nie żeby cię pokrzywdziła. Nie gniewa się, ja bym się nie gniewała, to uczciwe.

- Oh nie można się gniewać gdy dostąpiło się zaszczytu do bycia naczyniem woli Khaina.
- Roger dobrodusznie uśmiechnął się jakby nie było o czym mówić. - Tak samo jak nie ma co się wściekać, że jest się Ćmą. Po prostu się jest. - wzruszył swoimi nagimi wciąż pokrwawionymi ramionami rozkładając dłonie i patrząc na stojącą obok blondynkę. Na dłuższą metę trochę przygarbiona pozycja na stojaka była dość niewygodna. Popatrzył na odpalone przez nastolatkę zioła i pokiwał głową na znak, że chyba o to chodziło.
- Ale nie mogę wrócić na górę. Muszę medytować by oczyścić umysł. No i trochę pracy mnie czeka z Tess. Trzeba jej wypruć serce. To trochę czasu zajmuje. Nie można zmarnować serca wybrańca. - zaprzeczył ruchem głowy i machaniem dłoni na znak, że uważa to za kompletnie chybiony pomysł. - No ale do tego trzeba się przygotować, nie można tak bez medytacji i oczyszczenia. - pokręcił głową jeszcze bardziej. Potem klęknął przy ławie i zaczął wyjmować kolejne słoiki i butelki z tymi farbami. W tym czasie jakieś zioła które kazał podpalić swojemu gościowi zaczęły już nieźle dymić unosząc jakiś dziwny, kadzidełkowy dym.

Angie węszyła w powietrzu, wyłapując nowe zapachy. Kichnęła przy tym i odsunęła się od najbliższej dymiącej miseczki. Przeszła w kuckach na bok vana, siadając pod ścianą i tam oplotła kolana ramionami, zwijając się w kulkę, a brodę oparła o przedramię. Patrzyła jak pan z obrazkami pracuje i trawiła jego słowa.
- Wypruć serce? - powtórzyła i jej wzrok zjechał na panią z obrazkami. Pogapiła się na nią trochę i zaczęła skubać palcami nogawkę spodni - To najprościej przez brzuch. Naciąć skórę pod mostkiem, gdzie miękkie i wyjąć od dołu bo tam mniej płuc - mówiła spokojnie, jakby sobie coś przypominała - Bo tak to żebra trzeba wyłamywać, a to też ciężko… bo one mają mięśnie między sobą i trzeba je rozciąć zanim się wyłamie żeby zrobić dziurę żeby wyciągnąć co się chce… a jeszcze te rurki z krwią do odcięcia - skrzywiła się i wzruszyła ramionami - I co dalej z sercem? Chyba go nie chcesz zjeść? Zatrzymaj sie, zasłoikuj… ale nie jedz go Roger. Jak to wścieklizna i te zarazki to… - zawahała się, ale prychnęła i nawijała dalej - Jak zrobisz się taki niemiły jak Tess i zaczniesz atakować? Nie chcę cię usypiać. Wolę z tobą polować. Chciałabym, chociaż wujkowi chyba się to nie podoba. Nie wiem czemu… lubię polować. Ludź, duży wilk albo inny obiad, jaka różnica? - wzruszyła ramionami. - będziesz spał tutaj? Chcesz… mogę z tobą spać… nie tak jak w pokoju, tylko… żebyś nie czuł się sam. Tak o… no pod ręką. Dla raźności.

- Zjeść? Nie no coś ty, ja jestem niegodny.
- zaprzeczył ruchem głowy Roger. Sięgnął po słoiki z mazią i zaczął je po kolei otwierać. Zaglądał do środka, czasem sprawdzał zapach i przygotowywał je rozpaćkując dość chaotycznie na jakimś poplamionym kawałku blachy który najwyraźniej już nie pierwszy raz służył do tego celu. - Serce to siedlisko życia i duszy. Przez Tess objawiła nam się cząstka Khaina. To dla nas zaszczyt. Ale trzeba mu ją zwrócić. Dlatego spalimy je by dusza wróciła z powrotem do niego. - powiedział przygotowując farbianą masę na blaszce. Podniósł wzrok na ciało leżące tuż przed nim. Stopy Tess były prawie przy jego pudełku i wyjętych słoikach. Dalej były jej nogi, wciąż zbryzgane krwią. Choć mniej niż ramiona Rogera ale pewnie przez tą wodę w jakiej wcześniej pływała. Dalej był jej wciąż wytatuowany w smoki brzuch obecnie poszarpany ranami i nagie, piersi w całkowicie nienaturalnym bezdechu. No i twarz. Z otwartymi ustami z których ściekała zaschnięta już strugi krwi i zdeformowanym przez dziurę w czole okiem. Ciemne włosy Tess zlewały się z półmrokiem na końcu pojazdu. Przy głowie nawet teraz dało się zauważyć ciemną plamę w jakiej zatopiły się jej włosy. Podobnie spod pleców Tess widać było kałuże jakie zdążyły się uformować gdy krew jeszcze wypływała z ran. Było też widać zdeformowane od uderzenia ranę. Choć kość nie przeszła przez mięso i skórę musiała być złamana i wyglądała jak dodatkowy staw poniżej łokcia.

- No może Mel miała trochę racji. Trochę trudno może być spalić teraz całą Tess. - powiedział po chwili obserwacji Roger krzywiąc się przy tym z niechęci i niezadowolenia. Pokręcił głową i zaczął rozsmarowywać sobie na twarzy białą farbę.

W swoim gnieździe przy ścianie Angie siedziała skulona, skubiąc w najlepsze nogawkę spodni. Wydłubywała pojedyncze nitki i okręcała je wokół palca, przyglądając się całej scenie. Teraz dopiero było widać ile ciosów zaliczyła pani z obrazkami. Dziwne, że powalił ją dopiero strzał w głowę. Powinna umrzeć o wiele, bardzo wiele wcześniej.
- Co się stało jak znowu się obudziła? Już na drodze - pewnie nie powinna pytać, ale zrobiła to. Raz że sama była ciekawa, a dwa… wujek pewnie będzie chciał wiedzieć. Może nie będzie zły, jeśli przyniesie mu jakiekolwiek informacje, a i tak musiała wrócić na kolację.
- Pomóc ci jakoś? Mogę… nie wiem, ale jak powiesz to zrobię.

Roger na chwilę przerwał nanoszenie białej paćki na twarz i bez zaangażowania mieszał palcami białawą masę na metalu tacki.
- Uciekaliśmy tak jak i wy. Spieszyliśmy się. Wrzuciłem ją na siedzenie i wyjechałem. Chciałem zdążyć tutaj. Gdziekolwiek zresztą. - pokręcił głową i wrócił do nanoszenia farby. Dłoń całkiem głośno klasnęła mu o policzek i zaczął intensywnie rozcierać pastę na drugim policzku. - Potem nas rzuciła fala. I zaraz potem zanim zdążyliśmy coś zrobić Tess się na mnie rzuciła. A potem na innych. Ale nie ma co płakać ani się złościć. To sprawa Khaina. Nie nam to sądzić. - powiedział nabierając kolejną porcję pasty którą zaczął wcierać sobie w czoło.
- Weź grzechotki. Tam są. - wskazał na inne pudło pod ławą gdzie coś wystawało z niego. Jakieś krótkie rurki albo kijki.

- Spalimy serce teraz, resztę jak się zrobi jasno i słońce wysuszy drewno… chyba. Tak? - wstała żeby sięgnąć we wskazanym kierunku po wskazane rzeczy. Co prawda nie wiedziała po co ma grzechotać… no ale skoro miły pan z obrazkami prosił…
- Chodź ze mną na kolację i spać. Albo medytować. Po paleniu. Na resztę nocy. Nie tutaj - zrobiła kółko ręką pokazując okolicę - Na górze ogień i ciepło… i nie będziesz sam. Trzeba trzymać się razem, jak w stadzie. Tam… tam na górze jest dobre miejsce na gniazdo… i są futerka. Kotki… takie małe i czarne - uśmiechnęła się pod nosem - Tu dużo wody… i kiepskie miejsce do obrony. Gorsze niż budynek. Skoro jest wojna to trzeba myśleć jak na wojnie… i jestem zmęczona. Chciałabym odpocząć… zamiast siedzieć na dachu do rana i pilnować, czy żaden potwór na ciebie nie zasadzkuje. I z wujkiem byś mógł pomówić. On mądrze mówi i dużo wie - złapała patyczki, wyjmując je z pudełka.

- Nie no coś ty. Nie pierwszy raz rzeka wylwea. No ale jeszcze nigdy Khain nie robił areny tutaj. Ale taka woda to będzie stać z parę dni. Może tydzień. Nie wyschnie w jeden dzień. - pokręcił głową o już prawie całkiem białej twarzy. - Drzewo trzeba będzie zebrać po budynkach. Z górnych pięter gdzie woda nie sięgła. - wskazał przez okno gdzieś w górę w stronę piętra.
- I nie mogę teraz jeść. Musze wyczyścić umysł i ciało. Taki post. Ale ne bój się teraz jest czas przygotowań. Mówiłem ci. Jesteśmy pod opieką Khaina póki nie zacznie się próba. Dlatego musimy skończyć wszystko nim nastanie świt. Spalić serce i odprawić rytuał. - mężczyzna skończył nakładać farbę na twarz i zaczął to samo robić z szyją.Wyglądał na całkowicie pewnego, że mu tu nic nie grozi. W końcu jednak nagle spojrzał na blondynkę jakby sobie przypomniał o czymś. - Znaczy słuchaj, jak ty chcesz to idź. Mi tu zejdzie do rana z tym wszystkim pewnie. - powiedział nabierając kolejną porcję farby.

Dziewczyna pokręciła powoli głową, wpatrując się smutno w grzechotki. Bardzo chciała spać i jeść i wyprostować plecy na czymś płaskim, a najchętniej schować pod koc gdzieś przy ogniu i wujku. Z futerkami przy boku. Piekły ją oczy, bolała głowa i głośno burczało w żołądku na samo wspomnienie jedzenia.
- To będziesz zajęty… a jak zajęty to odsłonięty. Sam mówisz, że teraz inaczej - zaczęła, podnosząc na niego wzrok - Pomogę ci z sercem, wiem jak je wyciąć. Razem będzie szybciej… a jak przyjdą potwory, albo inne kłopoty? Będziesz tu jeden i odcięty, bo na noc trzeba zastawić wejście do budynku. Ktoś ci musi pilnować pleców, bo… bo tak trzeba - podrapała się trzonkiem grzechotka po nosie - Jak tu siedzisz to ja też muszę. Bo jak się kogoś lubi to się go chroni. Wujek ochroni Vex, a ona jego… a kto ochroni ciebie? Muszę… wiem jak to jest jak ktoś zostawia. Niefajnie. Ja nie zostawiam. - zagrzechotała grzechotkiem na próbę.

Grzechotka była zrobiona z kawałka cienkiej rury i grzechotała właśnie jak grzechotka powinna. Na rurce były narysowane jakieś tajemnicze wzory. Roger rozsmarowywał dalej farbę bieląc sobie tors od klatki po brzuch. Teraz nakładał duże porcje masy aż rozchlapywała się z głośnym klaśnięciem na jego ciele a potem rozsmarowywał to na białą warstwę.
- Nie bój się. Mówię ci, że nic mi nie będzie. Khain nade mną czuwa.Do rana mam czas. - uśmiechnął się łagodnie Roger patrząc na blondynkę. - A serce wyjmuje się na samym końcu. Potem jeszcze trzeba tylko spalić. - wyglądał i mówił jakby ten Khain stał tuż obok niego i gwarantować taką ochronę. Ale jak siedział to Angie go nie widziała.

Widziała za to miłego Rogera i wcześniej widziała jak wygląda okolica, a wyglądała brzydko i miała pełno złej wody i czarności. Nie mówiła tego głośno, ale Tess była potworem jak te z Nowego Jorku, bo to by uraziło pana z obrazkami. W okolicy mogły być inne potwory i co wtedy? Ten Khain miał karabin i odpowiednio dużo naboi? A może granaty? Dlatego Roger był taki spokojny? Angie nie wyglądała na przekonaną, uparcie zagryzała wargi i wodziła wzrokiem po wnętrzu bryka, tłukąc się z myślami, aż westchnęła bardzo ciężko, mrugając przy tym szybko.
- Nie bój się. Nic mi nie będzie. Mam czas - powtórzyła drewnianym głosem, wbijając pełne złości spojrzenie we własne ręce - Dziadek też tak mówił, kiedy zobaczyłam jak pluje i kasze na czerwono… tak strasznie rzęził, ale mówił żebym się nie bała, że nic mu nie będzie i ma czas. Że razem poczekamy aż wróci wujek… i wiesz co? - podniosła oczy na teraz pana na biało - Stało mu się. Odszedł i czekałam sama. Tyle dni ile palcy u rąk razy palce u rąk i razy palce u rąk… wiem bo kiedyś patrzyłam i układałam kreski w rządki na piasku to pasowało. I jeszcze było dużo wolnych w zapasie… choroby nie zastrzelę, potwory tak - zamknęła się i szczękę.

- Chcesz to zostań, ja cię nie wyganiam. Ale nie mam tu nic do jedzenia. - powiedział Roger kończąc najwyraźniej nanoszenie białej farby. Zaczął szykować następną, tym razem jakąś ciemną. - Ale mnie nic do rana nie będzie. - powiedział z uśmiechem i pewnością siebie.

- To jak nie chcesz kolacji może chociaż cukierki ci przyniosę? - Angie nie dawała za wygraną. Nie pojmowała jak można nie chcieć kolacji, ani innego jedzenia. Ona nigdy nie odmawiała i mogłaby jeść na okrągło, zwłaszcza słodkiego i gdyby nie wujek już dawno zaczęłaby przypominać toczącą się kulkę - Zjem i wrócę, dobrze? I… no spytam wujka czy mogę tu z tobą posiedzieć do rana. Jak obiecam że nigdzie dalej nie pójdę chyba nie powinien mieć nic przeciwko… postaram się nie przeszkadzać, bo teraz pracujesz - wstała powoli, zezując na blade ciało rozciągnięte po podłodze.

- Jasne. - Roger nawet uśmiechnął się i kiwnął głową. Wydawał sę być pewny tego co mówi i robi. W ogóle nie wyglądał na zdenerwowanego ani przestraszonego. Wstał razem z Angie by mogła wyjść na zewnątrz a on pewnie miał zamiar zamknąć drzwi.

Blondynka za to nie wyglądała na przekonaną, ale postanowiła nie sprzeczać się. Miała mieć tą wiarę o której wspominał. No i tak przecież zaraz wróci, tylko zje i rozmówi się z wujkiem. I Vex. Pewnie była zła, że Angie nie zrobiła jedzenia tylko poleciała za panem z obrazkami żeby nie został sam. Popatrzyła na niego, wymalowanego teraz w dziwne kolory. Przypominały trochę błoto, ale były inne. Trochę, ale jednak. Nie patrząc na nie skoczyła do przodu i objęła go z całej siły.
- Tylko nie daj się zazasadzkować i nie odchodź, nie chcę żeby cię nie było. - burknęła na pożegnanie nim wypadła z furgonu.

- Nie, nie bój się, miej wiarę, nic mi nie będzie, Khain nade mną czuwa. - Roger pokręcił głową i też objął nastolatkę. Poczuła jak ją pokrzepiająco przyciska do siebie. Dalej tryskał optymizmem i energią jakby absolutnie nic nie mogło mu zagrozić.

- Angie. Kolacja gotowa. - zatrzeszczało radio głosem wujka.

- Dobrze wujku
- odpowiedziała przez radyjko, bo skoro wujek mówił to trzeba mu było odpowiedzieć. No i sam zrobił jedzenie zamiast niej i pozwolił iść z Rogerem bez bicia go. Dlatego nie chciała już nadużywać wujkowej cierpliwości i czym prędzej pobiegła na piętro, przyświecając światełkiem pod nogi żeby nie potknąć się na krzywych, ukruszonych schodach.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline