Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-08-2017, 22:50   #87
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Biedna Eshte uwięziona w murach zamku, Jakże ona cierpiała!
Jakże straszliwe katusze jej zadawała świadomość zamknięcia w czterech ścianach. W czasie się gdy się kąpała w ciepłej wodzie i miała wcierane wonne olejki we włosy.
Jakże straszne były ciasteczka podawane jej podczas gdy moczyła się w wannie. Jakże strasznie słodkie i pewnie tuczące. Ale tym się elfka nie martwiła, bowiem wszak miała prawo do odrobiny przyjemności tym co przeszła, prawda?
Luksus był jak pajęcza nić, niby delikatna i łatwa do zerwania, ale powoli owijała się wokół kuglarki niczym kokon rozleniwiając ją.
Mogła się łatwo przyzwyczaić do bycia wielką damą. Szkoda jednak iż ten czas się kończył.


Powoli Eshtelëa musiała się szykować do powrotu na swoje wąskie łóżko w swoim ukochanym wozie. Powoli musiała się szykować do wyjazdu z miasta. Pozostały jednak dwa problemy. Pierwszym był wybór trasy podróży, drugi… nadal znajdował się na jej szyi w postaci mieniącego się tatuażu. Oczywiście do tego drugiego musiała zagonić leniwego lubieżnika i przy okazji przypilnować, żeby Ruchacz skupił się na swym zadaniu, a nie próbowaniu dobrania się do jej krągłości. Ugh… może powinna poszukać lepszego rozwiązania, może u druidów? Przynajmniej tam by się pozbyła tej… drugiej Pani Ognia.
Ale o tych wyznawcach Dzikuna kuglarka miała niezbyt dobre zdanie. Co prawda o samym Thaaneekryściee też nie miała najlepszego zdania, ale przynajmniej wiedziała co się po nim spodziewać.
Niemniej… to był dopiero początek dylematów, oprócz samego zagonienia Ruchacza do roboty, musiała znaleźć miejsce, gdzie ów Czaruś będzie robił swoje czary. Skoro wyrzucają ich z zamku, to czy to oznacza że będzie musiała go wpuścić na dłużej do swego wozu.


Takie to dylematy rozważała wędrując korytarzami otulona w mięciutki materiał sukni, którą dostała od Tancrista w ramach udawania jego kochanki. Krój może i absurdalnie głupi i niewygodny, długość zaś stroju uniemożliwiał jakiekolwiek akrobacje, ale i uwidaczniał wszelkie krągłe atuty Eshte, no i materiał był śliczny i mięciutki zarazem. Jak tylko opuści Grauburg i znajdzie czas, to przerobi ową suknię pod swe potrzeby. I pewnie zrobi z niej…
- Ty! To jednak żyjesz. Szkoda… ale oderwane od pługa chłopki są pewnie twarde.- te słowa zakończone były głośnym złowieszczym chichotem, podchwyconym przez kilka młodzieńczych głosów.
Chichot ów był dobrze znany i budził irytację u kuglarki.


Henrietta Voglstein-Craig… alias Paniunia. Bo któż inny. Otoczona trójką młodzieńców uzbrojonych w rapiery pławiła się blasku ich zachwytów nad swą urodą, “potęgą” magiczną, oraz bohaterstwem w obliczu gremlińskiej zarazy.
- Nie wiem po co zakładasz te suknie. I tak widać że masz w nich tyle gracji, co krowy które doiłaś za młodu.- kolejny szyderczy żarcik zza rozłożonego niczym ogon pawia wachlarzu. Kolejny szyderczy śmiech trójki jej wielbicieli.
- A tak poważnie. Mój Tancrist opuścić musi zamek. Straszna to nowina, ale cóż… ma gdzie wrócić. Udowodniłam papie że nauki, które pobierałam nie poszły w las, więc pewnie przychyli się do mej prośby, by znów wrócił do szkolenia mnie w nauce magii. Oczywiście… nie zamierzam tolerować przy nim jakichś babskich pijawek. Więc lepiej szukaj sobie nowego “kochanka”. Jestem pewien, że któryś ze starych szlachciców przygarnie taki… patyk.- zaśmiała się głośno.


Wszystko co piękne i przyjemne musiało się kiedyś skończyć. Takoż i korzystanie z komnaty na zamku zakończyło się już dla elfki. Bo choć musiała ścierpieć jakoś towarzystwo czarownika ( i wynikające z tego sytuacje), to posiadanie olbrzymiej komnaty tylko na własność i służby spełniającej wszelkie kaprysy miało swój… urok. Tak powinna żyć gwiazda. Tak powinna żyć Cudowna Eshtelëa Tańcząca z Ogniem!... otoczona dodatkowo wielbicielami jej talentu ( i tylko talentu!).
Ale nie żyła. Rzeczywistość jakoś nie dorastała do “skromnych” oczekiwań elfki. I dlatego teraz szła przez korytarz zamkowy w kierunku dziedzińca dźwigając na plecach olbrzymi tobołek. Ktoś by mógł się spytać, skąd tak wielki bagaż skoro większość jej ciuszków pozostało w jej domu na kółkach.
Ten ktoś mógłby otrzymać w odpowiedzi wiązankę przekleństw ewentualnie połączoną z kopniakiem w szczękę.
Bo przecież Esthe musiała otrzymać jakąś rekompensatę za swoje trudy. Choćby w postaci, sukni, pościeli i wszelkich bibelotów… wszystkiego co dało się wynieść. Przemierzała korytarze prawie sama, bo skrzydlata gaduła wolała pomagać w pakowaniu się Czarusiowi i zadręczać go dziesiątkami pytań.
Niech ma drań za swoje.

Eshte zaś szła prawie sama, bo towarzyszył jej ukryty gdzieś w tobołku Skel’kel.
Szła nie zaczepiana przez nikogo, bo w samym zamku panował zamęt związany z przygotowaniami związanymi z wieczorną atrakcją, czyli spaleniem żywcem zdradzieckiego arcymaga. Powodowało to niestety, że przechodzące straże jakoś tak bacznie przyglądały się uszom kuglarki zapewne oceniając, czy nadawałaby się na podpałkę pod stos.
A przynajmniej tak się wydawało artystce odruchowo kulącej się pod ich spojrzeniami. Bo w końcu któryś z nich mógł uznać ją za złodziejkę wynoszącą łupy… zamiast za wyzwolicielki Grauburga, która pogoniła Pierworodnego! Ale o tym wspominać nie mogła. Thaaaneekryyst jej zakazał. Co prawda zwykle elfka miała w nosie jego rozkazy, ale… wraz z tą sugestiami Ruchacz wspomniał jaki los może ją spotkać jeśli ktoś się dowie o Pierworodnym i jej tatuażu. To wystarczyło by dzielna obrończyni miasta trzymała usteczka zamknięte.
Niestety… jak się okazało wyjść z zamku na dziedziniec nie było tak łatwo. Wrota na dziedziniec były zamknięte i pilnowane przez krasnoludy. A te brodacze były służbistami i to upartymi jak osły, czego zresztą Eshte zdołała doświadczyć spotykając się z nimi w mieście i poza nim. Zakute łby!
I właśnie te zakute pały pilnowały wyjścia na dziedziniec. Czyżby biedna kuglarka musiała szukać innego wyjścia na dziedziniec przemierzając na oślep labirynt korytarzy.
Już Eshtelëa miała się poddać i ze zrezygnowaną miną poszukać nowej ścieżki, gdy wśród zakutych łbów krasnoludzkich znajomą czuprynę.


Kranneg! Tyle się go naszukała! A on był tutaj w zamku i w ogóle się nie pofatygował, by obronić ją przed potworami, których ten zamek był pełen!
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 29-12-2017 o 20:47. Powód: poprawki drobne
abishai jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem