Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-08-2017, 23:12   #146
Ehran
 
Ehran's Avatar
 
Reputacja: 1 Ehran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputację
Dzień lądowania
Baron nie pchał się na pierwszą linię. Mimo iż jego wyszkolenie i rola w konsorcjum przewidywała taki scenariusz. Niestety, zajścia jakie miały miejsce przekreśliły jego udział w pierwszym lądowaniu. Czynnik ryzyka, tak określił go kapitan... i zapewne miał rację.
Lecz tym razem było to na rękę Baronowi. Jeśli tam coś było, powinno skupić się wpierw na komandosach a nie na nim. Tak było zdecydowanie przyjemniej i zdrowiej.
Uśmiechnął się też, przypominając naradę z Zaharym...

- Na przykład Bruno, gdybyś miał odrobinę pomocy i nie miał tego - Durra spojrzał krzywo na obrożę, do której baron powoli zaczynał się przyzwyczajać. - naszyjnika. Jak długo myślisz zajęło by ci opanowanie tego okrętu? Albo ty Karo, gdybyś musiała, jak długo zajęła by ci inwigilacja okrętu lub konkretnej osoby? Są to oczywiście pytania czysto teoretyczne ale mam nadzieję, widzicie różnice w moim i Benjamina sposobie myślenia. I uwierzcie mi, że jest tych różnic dużo, dużo więcej.

...stworzyli wspólnie wiele planów na różne okoliczności. Jeden z takich scenariuszy przewidywał właśnie atak w momencie, gdy oddział marines opuści okręt... Baron czuł dreszczyk, wyobrażając sobie jak go realizują. Oczywiście do niczego takiego nie doszło. Bruno nie miał powodu by krzywdzić tutaj kogokolwiek. No... może... ale nie, nawet oficera przesłuchującego go nie pragnął skrzywdzić. Co było dla Barona czymś nowym. Zazwyczaj był bardzo pamiętliwy i odpłacał się z nadwyżką. Czemu zatem nie czuł w sobie tego ognia? Zżerającego go od środka pragnienia zemsty? Dlaczego gdy wznosiła się w nim ta gorąca niczym lawa złość i pięści bezwiednie poczęły się zaciskać, czemu wtedy jego myśli przywoływały obraz spoglądającej na niego nieśmiałej, zalotnie uśmiechniętej i tak niewinnie słodkiej twarzy Nicol?
I tu nadchodził jego prawdziwy problem. Czuł... czuł się źle... Nie chciał skrzywdzić dziewczyny. A może chciał? Nie był tego tak do końca pewien. Wykorzystał ją, nie bacząc na to, iż może mieć z jego powodu kłopoty. Ba, bawił się jej uczuciami podsycając je nienaturalnie. Czy to był już gwałt? Gwałcił nie raz... ale zwykle nie miał potem wątpliwości czy był to prawdziwy gwałt czy nie. Dlaczego zatem teraz się zastanawiał? Dlaczego wogólę zawracał sobie tym głowę? I gdy już zdecydowanie i ostatecznie stwierdzał, że Nicol była tylko kolejną z zabawek, którymi się posłużył i wykorzystawszy porzucił... wtedy dzikim trafem spotykał ją... a to w pustym korytarzu, a to w windzie, a to w kantynie... wtedy czuł zmieszanie. Widział, jak unika jego spojrzenia, jak na jej licu maluje się rumieniec. Przyglądał się, jak zaciska dłonie na przypadkowym przedmiocie, który ma przy sobie... Te delikatne dłonie miały w sobie coś hipnotycznego... i ten zapach... jego nozdrza wyłapywały delikatny słodki zapach dziewczyny... tak boleśnie przypominający mu wspólnie spędzone chwile.
Dlaczego czuł wtedy to dziwne ssanie w żołądku?
Kilka razy pragnął z nią porozmawiać... lecz zawsze mu przerywała.. uciekała...
- Przepraszam... ja nie... proszę, nie zaczepiaj mnie... - powiedziała wtedy, a jej głos się jej zatrząsł. Spuściła wtedy głowę i wyszła. Bruno stał jeszcze przez czas jakiś, oszołomiony smutkiem w jej głosie. Dopiero ostre szturchnięcie w bok, wykonane przez jego cienia, czyli zawsze towarzyszącego mu na okręcie żołnierza, wyrwało go z letargu. - Dziękuję serdecznie - rzekł do spoglądającego na niego surowo strażnika. Uśmiechnął się szelmowsko - Tego było mi trzeba. Wiesz, jesteś prawie jak moja żona, zawsze wiesz, kiedy potrzeba mi kopniaka. - zaszydził, skrywając obelgę za serdecznym uśmiechem. Co jednak nie uchroniło go od kolejnego uderzenia kolbą w żebra.

***

na planecie
Baron unosił się na swojej anty grawitacyjnej platformie kilka metrów nad ziemią. Szybując z niespecjalnie zawrotną prędkością niecałych 50 km/h okrążał obozowisko.
Otworzył hełm by czuć świeże powietrze. Mknąc, jeśli to tak można było nazwać, pod otwartym błękitnym niebem rozkoszował się wolnością.
Tak, nadal miał obrożę, ale tutaj na planecie nie obowiązywało wojskowe prawo. Pozbył się zatem swego cienia, odzyskał swój sprzęt, w tym nawet swoją broń. Mając swe uzbrojenie czuł się znów silny i młody. Choć nie nazbyt młody, o czym przypominały go bolące na deszcz stawy.
Jego dron zwiadowczy, znacznie szybszy fruwał dookoła zbierając dane, które, wzbogacone przez jego komputer, pokazywały się na siatkówce byłego korsarza.

Dzień po lądowaniu: 156. Czas do zimy: 27 dni
Planeta XA82000-0/Avalon, Kolonia
Gabinet Gubernatorski w Habitacie administracyjnym


Carl Cabbage czekał na gościa pracując, ale cokolwiek robił - przerwał, machnięciem ręki chowając holoekran.
- Baronie von Bismarck, dziękuję że zjawił się pan tak szybko. Proszę usiąść, mamy kilka spraw do omówienia.
Hermann mógł zauważyć, że teczka oznaczona jego nazwiskiem leży na biurku.
- Bardzo mi miło panie gubernatorze. Czym mogę pomóc? - zapytał siadając. Bruno uśmiechał się przyjacielsko i był wyraźnie rozluźniony, pomimo obroży na szyi.
- Bez owijania w bawełnę, w eliminacji zagrożenia z zewnątrz. Stwierdzono, że jesteśmy sporadycznie manipulowani przy pomocy psioniki, Pan ma wiedzę której potrzebujemy. Dlatego proponuję współpracę.
Zacznę od zdjęcia Panu obroży. A od pana otrzymam dżentelmeńskie słowo honoru że nie użyje Pan swoich zdolności wewnątrz koloni, przeciwko naszym.

Baron przejechał wzrokiem po leżącej na stole teczce z swoim imieniem. Prawie ostentacyjnie, jakby chciał powiedzieć, tak wiem, widzę, i wiem, że umieszczona została tam rozmyślnie.
- Słyszałem o waszych problemach. - Baron rozsiadł się wygodniej.
- Myślę, że to świetny deal. - Baron uśmiechnął się niewinnie - obiecuję, że nie będę korzystać z mocy przeciw naszym w kolonii.
- Bardzo mnie raduje pana podejście, szczere i prosto do celu. Będę zatem również szczery. Zamierzam się tu osiedlić, uwić sobie gniazdko. Dlatego powodzenie kolonii jest również w moim interesie. A i nim zapomnę, prócz wiedzy, wniosę coś znacznie ważniejszego. Jestem zapewne jedynym - no może oprócz androida, czego jednak nie powiedział na głos - którego umysłem pańscy nieproszeni goście nie mogą się bawić dowolnie wedle swego uznania.
- Świetnie, że się dogadaliśmy. Proszę pamiętać tylko o jednym - jeżeli kiedyś spróbuje pan czegoś, namieszać komuś z naszych ludzi w głowie, tak jak tej dziewczynie na okręcie, zostanie Pan potraktowany z całą surowością prawa. Nie będzie obroży tylko pluton egzekucyjny. To nie jest groźba, tylko uczciwe postawienie sprawy. Cieszę się na naszą współpracę, a co do szczegółów, Panna Kalis, nasz szeryf wprowadzi Pana w nie.

Bruno kiwnął głową. - Oczywiście. - przyznał, jakby rzeczywiście nie oczekiwał nic innego. Ale nie wyglądał na poruszonego tą wizją.
- A z panną Brooks, to padłem ofiarą strasznych pomówień, co mi się niestety często zdarza, ludzie boją się tego co nie rozumieją. Przenigdy nie ingeruję w wolę dziewcząt które mi się podobają. Jestem, by ująć to alegorią, wytrawnym myśliwym, nie strzelam do łań którym uprzednio spętałem nóżki. Przyznaję, że upodobanie owo przyszło z wiekiem, jak każda mądrość. - Bruno rozłożył ręce w przepraszającym geście, przyznając się do starych win.
- Ale wracając do meritum, mam prośbę, by powód, dla którego panna Brooks znajduje się tutaj, pozostał w tajemnicy. Nie z mego powodu, a dla jej dobra. Zapewne pan rozumie. No i jak już przy tym jesteśmy, jednym z moich licznych talentów jest prawo, to taka moja skryta pasja . - Bruno wyciągnął gdzieś z kieszeni wizytówkę przedstawiającą go jako adwokata i podał go gubernatorowi.
- Chciałbym oficjalnie złożyć apelację w sprawie panny Brooks. - Bruno sięgnął po kolejne dokumenty i podał chip z danymi.
- Powiem szczerze, zależy mi na dobru tej dziewczyny. Nie chcę, by została napiętnowana. To fajna dziewczyna. Przyjmijcie ją jak swoją, utajnijcie okoliczności, i jak tu już coś powstanie, pozwólcie odlecieć z dokumentem ułaskawienia lub kasacji wyroku w rękach, jeśli tego będzie chciała.
- W teczce znajdzie pan wszelkie dokumenty. Od listy błędów formalnych podczas procesu, poprzez brak poprawnie zabezpieczonych dowodów, po zeznania jedynego świadka, czyli mojej osoby. Później możemy dołączyć jeszcze dokumenty medyczne. Jest tam też formalny wniosek o utajnienie śledztwa i okoliczności zesłania, uwarunkowany dobrem oskarżonej oraz samego procesu. Słowem, wszystko, czego trzeba, by umył pan ręce i jak by kto z góry pytał, postąpił pan zgodnie z literą prawa. Mam nadzieję, że mogę na pana liczyć w rozwiązaniu tego małego incydentu?
- Bruno uśmiechnął się przyjaźnie, jakby mówił o występku rangi źle zaadresowanej koperty.
- Niczego nie obiecuję, ale przyjrzę się sprawie. Chwilowo brak nam tu sformalizowanego sądownictwa, a czegoś takiego nie załatwi się decyzją administracyjną. Porozmawiam w tej sprawie także z zainteresowaną oraz odpowiedzialnymi osobami na okręcie, może uda się to obejść nie wytaczając sądowej artylerii.
- Świetnie. - ucieszył się Bruno. - Myślę, że jest to początek wspaniałej przyjaźni. - rzekł nieco na wyrost, ale bez krzty szyderstwa.

***

Baron wszedł do laboratorium w którym pracowali nad obrożą wraz z Carlem Cabbage, Ariadne Kalis, Kają Quickley oraz Ronem Steward.. no i oczywiście z nią... Nicol Brooks.
Obecnie, z racji na bardzo późną, a może już bardzo wczesną... porę, laboratorium było prawie puste. Baron wracał akurat z klitki, w której urządzili kącik z kawą i... no głównie z kawą.
Bruno zatrzymał się w drzwiach, w rękach trzymał dwa kubki z gorącą, intensywnie pachnącą kawą. Jego wzrok powędrował ku dziewczynie. Prześlizgnął się po jej zgrabnych łydkach, po miękkich udach.. i wyżej...
Nicol stała przy laboratoryjnym stole, pochylona nad elektroniką. Zmęczenie oraz trupio sina poświata rzucana przez laboratoryjne lampy powodowały, że wyglądała niczym smętny topielec...
Słysząc kroki za sobą, dziewczyna spojrzała przez ramię. Na trupio bladej twarzy, w połowie zasłoniętej długimi czarnymi włosami odmalował się w pierwszym momencie ciepły uśmiech. Serce Bruna zgubiło jedno uderzenie. Lecz natychmiast z uśmiechu odpłynęła słodycz i stało się cierpkie, udręczone... W jej dużych sarnich oczach coś umarło, na moment zaszkliły się...
Pod naporem niechcianych wspomnień Bruno zatoczył się do tyłu, znał tą twarz... wcześniej nie widział tego, ale teraz..

Jak z mgły powracały obrazy, wspomnienia, jakie wydawało mu się, że udało się je zdusić, zamknąć w małej skrzyneczce gdzieś głęboko w mroku swego umysłu... Teraz powracały z siłą gromu... grożąc rozsadzeniem jego jaźni na drobne kawałeczki... Dziewczyna... słodka i delikatna. Uśmiechnięta i pachnąca... jak miała na imię? jeszcze nie pamiętał, ale obawiał się, że i to wspomnienie wróci... Jej twarz.. tak podobna do Nicol... tak boleśnie podobna... przynajmniej teraz, w tym świetle, z tą udręką malującą się na twarzy pani doktor...
Dlaczego to zrobił? Mgliście pamiętał, że była córką kogoś ważnego, kogoś, kogo musiał... ukarać? a może zmusić do czegoś? Pamiętał, że robił nagrania i zdjęcia, jakby pracował nad dokumentacją... przesyłał je dalej... jej ojcu? Chyba... ale nie był tego całkiem pewien...

Cztery reflektory zamieniły sypialnię w oślepiający plan surrealistycznego filmu. Po pokoju chodziło w kółko na czworakach trzech pracowników ekipy dochodzeniowej, starannie przeczesując jakimś policyjnym ustrojstwem poplamioną włochatą wykładzinę w poszukiwaniu dowodów rzeczowych.
Bruno wiedział, że nic nie znajdą. Był w tym dobry. Lecz dla pewności był tutaj. Obecnie był wysoko postawionym przedstawicielem.... nie pamiętał czego... oficjalnie doradzał przy śledztwie... ale czy był tu by zatrzeć ślady? A może chciał jeszcze raz spojrzeć na dziewczynę? Na dzieło swych rąk? Pragnął poczuć winę? Może chciał się sam ukarać, zmuszając by stawił czoło swym czynom? Nie był pewien...
Przy samym łóżku stał z wyrazem zatroskania na twarzy obleśnie gruby koroner. Wycierał spocone ręce w przetłuszczony kitel, niemalże jakby dostał jakiegoś nerwowego tiku.
Łóżko wyglądało jakby było nakryte ciemnobrązowym prześcieradłem.
Lecz Baron wiedział, że prześcieradło nie jest wcale brązowe, lecz białe i że zostało całe zalane krwią - krwią, która kiedy ciekła, była jasno szkarłatna, ale teraz utleniła się, upodobniając do wielkiego strupa. Dookoła roiło się od much. Pomieszczenie było przesiąknięte wręcz słodko cuchnącym zapachem zgnilizny. Z wszystkich wspomnień, to zapach był najwyraźniejszy... Ciekawe czemu tak było? pomieszczenie częściowo ginęło we mgle niewyraźnych wspomnień, jednak zapach był tak ostry, jakby Bruno tam nadal był.
Pośrodku posłania leżało na brzuchu nagie ciało młodej dziewczyny. Związano ją kolczastym drutem.
Miała wykręcone do tyłu ręce i uniesione golenie. Jej długie włosy tak bardzo przesiąknięte były zakrzepłą krwią, iż nie sposób było powiedzieć, jakiego pierwotnie były koloru. Jedynie Bruno wiedział... były kruczo czarne... jak u Nicol... Żołądek Barona zacisnął się, a żółć podeszła do góry.
Ciało znajdowało się w zaawansowanym stanie rozkładu i skóra przybrała szarozielony, prawie przezroczysty odcień, ale wciąż widoczne były niewiarygodnie liczne ślady skaleczeń, ran i oparzeń.
Baron spojrzał w dół, zmuszając się, by zerknąć w twarz umęczonej dziewczyny. Włosy zakrywały większość, a pod nimi... coś się kłębiło i wiło... robaki żerowały już na trupie od jakiegoś czasu... Twarz już nie przypominała niczym tej radosnej dziewczyny, jaką była kiedyś...
- Ta nieszczęsna młoda dziewczyna - zaczął koroner, którego twarzy jakoś Bruno nie mógł sobie przypomnieć... pozostawała ona zatem we mgle wspomnień a sam głos dobiegał jakby z oddali, choć był klinicznie wyraźny i pozbawiony uczuć. - jest typu kaukaskiego. 18 albo dziewiętnaście lat . W chwili śmierci ważyła około pięćdziesięciu kilo, trochę mniej niż wynosi średnia dla jej wieku i wzrostu, ale niezbyt wiele. Innymi słowy, osoba bądź osoby, które ją przetrzymywały dobrze ją odżywiały. Pobieżne badanie pozwala stwierdzić, że śmierć nastąpiła przed ponad dwoma tygodniami.
- Jak zginęła? - Bruno usłyszał swój własny głos.
- Związano ją, jak pan widzi, drutem kolczastym, a następnie przecięto umiejętnie tętnicę szyjną, a także wewnętrzną krezkową oraz obie podkolanowe, co spowodowało, że wykrwawiła się zapewne w czasie krótszym niż dziesięć minut.
Bruno zmusił się, by ostatni raz spojrzeć na ciało dziewczyny, czuł, jak wspomnienie powoli rozmywa się we mgle. Gnany udręką, próbował uchwycić każdy szczegół, by nie zapomnieć...
- 7 minut 32 sekundy -dobiegł oskarżający głos, jego głos. Koroner nie zareagował, głos był tylko wspomnieniem, niewypowiedzianym na głos. - Ciało ofiary nosi ślady licznych okaleczeń - kontynuował głos koronera, dobiegający teraz z niewłaściwego kierunku - wstępne oględziny wskazują, iż najstarsze okaleczenia pochodzą z przed roku, może nawet z przed osiemnastu miesięcy. Mamy tu do czynienia z wyjątkowym okrucieństwem proszę pana.
Bruno spojrzał na zmaltretowane ciało, zobaczył mnóstwo oparzeń, małych i dużych, i dosłownie setki skaleczeń, nacięć, otarć... a także prostych tatuaży przedstawiających kwiaty, głównie kwiaty, ale i anioły. Był wdzięczny, że widzi tylko plecy, wiedział, że przód wygląda dużo gorzej...
Pamiętał każdą ranę, każdy tatuaż. Pamiętał każde okrucieństwo, każdą torturę. Pamiętał jak je zadawał w ciągu tych wszystkich miesięcy gdy ją przetrzymywał... pamiętał każde jej westchnięcie, każdy krzyk, każdy jęk i każdą łzę spływającą po jej policzkach... a może te łzy spływały po jego policzkach? Nie był tego teraz pewien...a wspomnienie wymykało mu się, oddalało w mrocznym zwężającym się tunelu, przez chwilę widział zalane jaskrawym światłem łóżko gdzieś daleko w oddali, potem było już tylko jaskrawym punktem w oceanie czerni, a potem zgasło całkowicie.

- Bruno? - to był głos Nicol, dziewczyna podtrzymywała go. Bruno zamrugał, pozbywając się resztek mary. U jego stóp utworzyła się kałuża czarnej krwi... nie... to... to była tylko rozlana kawa. Za plecami miał ścianę, o którą się oparł. U jego boku stała Nicol, na jej twarzy malowała się troska.
- Nic... nic mi nie jest. - rzek prostując się.
- Słuchaj... - zaczął niezręcznie Baron.
- Proszę, nie zaczynaj. - odparła, widząc, do czego zmierza Bruno.
- Przepraszam cię. Nie chciałem ściągnąć na ciebie kłopotów. - rzekł skruszonym głosem.
- Nie ważne. - odparła nieco bardziej oschle niż chciała.
- Masz rację. Ale jedno ma znaczenie. Musisz wiedzieć, że nigdy nie manipulowałem twym umysłem. To co między nami było, to było prawdziwe. - kłamstwo przeszło gładko przez jego usta.
Nicol zawahała się na chwilę. Widział, że na moment mu uwierzyła.
- Powinniśmy wrócić do pracy. - Nicol wycofała się, a Bruno widział jak bardzo próbuje ukryć swe zagubienie.
Baron skinął głową. Następne kilka godzin pracowali.
Mechanizm obroży był bardzo skomplikowany. A Bruno, cóż, nie mógł się oprzeć. Nie zamierzał pozwolić, by ktokolwiek założył mu to ustrojstwo ponownie. Gdy nikt nie patrzył, zgrabnie usunął jeden fragment, zastępując przygotowaną atrapą, a oryginał skrył w swej przegródce przemytnika.

***

Baron brał udział w życiu towarzyskim, tyle na ile starczało mu czasu obok swej pracy.
Powoli starał się, by ludzie się do niego przekonali. Dobrze wiedział, że straszne jest tylko to, co nieznane. Zatem wiele wysiłku włożył w to, by go poznano. Był uprzejmy i pomocny, szybko pozyskując przyjaciół. Wiedział, jak należy rozmawiać z ludźmi, by ich do siebie przekonać.
Nosił też stroje zakrywające obrożę i rzadko pokazywał się w pancerzu i z karabinem na ramieniu. Raczej nosił tylko swój miecz i pistolet.
Brał też udział w szkoleniach, gdzie nie pokazywał jednak wszystkich swych zdolności. Był tam by zawierać znajomości i by przekonać do siebie ludzi, nie by się nadmiernie wyróżniać. Jednak chętnie pomagał innym, zdradzając kilka sztuczek albo pomagając w treningach.
Często spotykał się też z Zaharym, lubił jego podejście znacznie bardziej niż to, co reprezentował sobą Benjamin.

***

Teraz, gdy jego zdolności nie były już spętane, postanowił, że czas nieco zbadać tą planetę.
Nocami, gdy leżał w swym pokoiku, które nieco zmodyfikował by było bezpieczniejsze, ustawiając dodatkowo swego drona i platformę anty grawitacyjną w stan alarmowy, wybiegał umysłem znacznie poza osadę.

***

Baron przyglądał się walce Thorr Peyravernay i Dante Jaeger. Oceniał obu walczących i ich możliwości. Już krótko po lądowaniu zorientował się, kogo szukał Thorr. nie było to zbytnio trudne. Nie musiał się nawet odwoływać do swych zdolności... ale to jak Thorr spoglądał na Dante'a było wystarczająco wymowne.
Nie sądził jednak, by ostrzeżenie Dante'a przyniosło jakieś korzyści. Ograniczył się zatem do obserwacji żołnierza. Miał nadzieję, że uda się w krytycznym momencie udaremnić jakiś atak skrytobójczy albo coś podobnego. Ratując Dantemu życie zaskarbił by sobie zapewne jego lojalność, względnie przyjaźń... niestety, Thorr okazał się dziwnie honorowy jak na kogoś kto gonił za Dantem przez pół galaktyki... Baron ubolewał szczerze nad utraconą okazję przez spaczone poczucie sprawiedliwości jednego kolesia... a na dodatek bolała go utrata kilkuset kredytów... które postawił przeciw Dantemu w zakładzie z jednym z marines... cóż... pieniądze rzecz nabyta.

***

Bruno udał się do Nae.
- Słyszałem, że przewodzisz wyprawie do wraku Nadziei Albionu. Chciałbym się załapać. potrafię to czy owo, na pewno będę mógł wam pomóc. To jak, dopiszesz mnie do listy? Tylko... bez międzylądowania na Argosie, jakoś tamtejszy watażka mnie nie lubi.
- Słyszałem też, że proponowano ci pracę nad... no wiesz. Ale odmówiłeś? - Bruno uniósł pytająco brew.
 
Ehran jest offline