24-07-2017, 22:53 | #141 | |
Reputacja: 1 | Dzień po lądowaniu: 157. Czas do zimy: 25 dni Planeta XA82000-0/Avalon, Kolonia. Wieczór.
Ostatnio edytowane przez Rewik : 03-08-2017 o 21:08. Powód: Dodano Tek'a do osób na treningu | |
26-07-2017, 22:12 | #142 |
Reputacja: 1 | [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=wgRb9EvMamg[/MEDIA] - Duchy z przeszłości nadal Ci nie dają spokoju. Obydwaj widać mamy ten sam problem Thorr. Cyborg odłożył na ziemię pakowany po treningu sprzęt. Wiedział, że nie ma co odwlekać tego, co nieuniknione. Prędzej czy później i tak by do tego doszło. - Wiesz dobrze, że nawet jak przegrasz, to nie dasz mi spokoju. Alfreda to nie przywróci do życia. - rozejrzał się wokół siebie. Zdjął kurtkę, odsłaniając tors okryty koszulą na długi rękaw. - Zgoda. Walczymy. I może uda wyjaśnić się wyjaśnić Ci parę spraw. Osoby uczestniczące w treningu utworzyły wokół nich coś na kształt okręgu. - Walczymy wręcz. - Odpowiedział na nieme pytanie Kolosa, wskazującego jedną stroną na szeroki nóż wiszący u jego pasa. Implanty Cyborga przeszły w tryb bojowy i zaczęły przyjemnie szumieć. Dante poczuł lekkość nóg i rąk. Wiedział, że nie jest silniejszy od Majora. Ale na pewno był szybszy i zwinniejszy. Thorr wiedząc że jest silniejszy, od razu przystąpił do ataku. Chciał zakończyć wszystko jednym sprawnym prawym sierpowym . Dante odskoczył w bok, pod rękę Thorra, widząc lecącą w jego stronę pięść. Wchodząc za jego plecy, starał się złapać Majora w duszenie. Dante schylił się, lecz nie udało mu się uniknąć ciosu. Przyjął jednak uderzenie na tors, a nie w głowę i pomimo potężnego wstrząsu jakiego doznało jego ciało, zdołał obejść Thorra. Wywinął się pod ramieniem i założył żelazny uścisk, dusząc swojego odwiecznego prześladowcę. Dante trzymając Peyravernaya w uścisku trzyma go dalej, naciskając na szyję aby przeciwnik się poddał, chowając jednocześnie swoją głowę za głową duszonego, aby ten nie mógł go dosięgnąć. Thorr rzucał się i starał wcisnąć swój podbródek między własną szyję, a duszącą go rękę Dante. Kilka razy próbował uderzyć go łokciem lub zachaczyć stopą o piętę stojącego za nim żołnierza, lecz Dante doskonale znał sztuczki z wywracaniem i sposoby wyjścia z fatalnej dla Thorra sytuacji i utrzymał uścisk. Żyły na czerwonej twarzy Duszonego nabrzmiały, mimo że zaczęło mu brakować tlenu, walczył zaciekle o wyswobodzenie się. Wreszcie dostrzegł lukę, być może spowodowaną u Dante spodziewanym już zwycięstwem. Thorr szarpnął z całych sił za palce przeciwnika, odginając je na zewnątrz, zaś ciałem schylił się gwałtownie rozbijając tym dusiciela. Wykorzystał ten moment by złapać Dante pod ramię i rzucić nim o ziemię. Thorr wykorzystał ten moment by złapać oddech i rozmasować gardło. Chciał wykrztusić obelgę, lecz długotrwałe duszenie chwilowo pozbawiło go głosu. Dante natychmiast odzyskał równowagę po rzucie, odległy o metr od Thorra, ruszył w kierunku pochylonego człowieka, biorąc potężny zamach do kopnięcia, mierząc w jego głowę. Thorr nie spodziewał się, że Dante tak szybko wymierzy kolejny cios. Cyborg wyprowadził kopnięcie z szybkim obrotem przez plecy, trafiając i totalnie nokautując olbrzyma. To co wydawało się niemożliwe stało się już nieomal faktem. Peyravernay legł jak martwy na ziemię. Dante widząc leżącego przeciwnika wziął zamach na kolejne, tym razem niskie kopnięcie. Thorr spróbował zasłonić się rękoma. Nie zdążył na czas powstać otrzymał kolejnego bolesnego kopnięcia. Wydawało się jednak, że tej góry stali i mięsa nic nie jest w stanie powstrzymać. Thorr powstał z kolan unikając trzeciego kopnięcia Dante i z nieobecnym wzrokiem rzucił się na swojego przeciwnika wymierzając serię obłąkańczych ciosów. Opanowanie i precyzja wzięła jednak górę w tym starciu. Cyborg z chirurgiczną precyzją zbijał szaleńcze ciosy. Przeskakując za Thorra, Dante złapał chwiejącego się kolosa w duszenie trójkątne. Sztuczka, która nieomal udała się za pierwszym razem i nieomal za drugim najwyraźniej nie była wystarczająco skuteczna. Peyravernay i tym razem wywinał się z uścisku i odepchnął Dante, samemu odchodząc na bezpieczną odległość. Thorrowi ewidentnie brakowało już sił. Normalnie takie odepchnięcie rzuciłoby przeciwnikiem o dobre kilka metrów, tym razem jednak Dante po prostu się cofnął o krok. Wykorzystując przewagę i chwiejącego się na nogach Majora, Jaeger wziął rozpęd i z podskoku wymierzył kolano w twarz twardego jak stal Wielkiego Żołnierza. Nie miał już siły na nic. Mógł tylko patrzeć jak kolano zmierza na spotkanie z jego twarzą. Bezwładnie upadł na ziemię, uderzając tyłem głowy w ziemię, a piasek wokół zrosiła krew cieknąca ze złamanego nosa i rozciętej wargi. Wokół zapanowała cisza. Thorr przez chwilę patrzył zdumionym i nieobecnym wzrokiem. Po chwili wyglądało jakby próbował jeszcze wstać, lecz uszkodzenia i uderzenie w tył głowy o ziemię zrobiły swoje i opadł bez sił tracąc przytomność. - Biorę was wszystkich na świadków! Ten spór się zakończył. Wygrałem. - Dante podszedł do leżącego kolosa. - A teraz pomóżcie mi go zanieść do modułu szpitalnego. Trzeba go opatrzyć. Na reakcję Adrany Gadhavi nie trzeba było długo czekać, jeszcze kiedy Dante mówił doskoczyła do Thorra i na tyle na ile potrafiła sprawdziła jego stan. Dante pomógł dziewczynie go podnieść, ze szczególną ostrożnością obchodzili się z głową. Razem z nią i Quay Mla skierowali się w stronę lazaretu. Przez następne dni, gdy Major Thorr Peyravernay dochodził do siebie i odzyskiwał siły, Dante co dzień do niego zaglądał by sprawdzić jego stan. Planował z nim porozmawiać, gdy odzyska siły. I może teraz, po walce i po tylu latach nienawiści, uda im się porozmawiać o tym co było. I żeby to wreszcie zostawić za nimi.
__________________ "Głową muru nie przebijesz, ale jeśli zawiodły inne metody należy spróbować i tej." Ostatnio edytowane przez potacz : 26-07-2017 o 22:17. |
05-08-2017, 18:05 | #143 |
Reputacja: 1 | Habitat Administracyjny Biuro Gubernatora Obecni: Carl Cabbage, Kze'tah - Witamy z powrotem Panie Kze'tah - Gubernator powitał serdecznie "zgubę" nic a nic nie pokazując nieufności jaką darzył przybyłego - Nie mogę się doczekać pańskich relacji, nie wątpię, że uzupełni Pan naszą wiedzę o dotychczas odkrytych gatunkach. Naukowy dał już Panu listę? Mam tu gdzieś kopię... - ... ale to w wolnej chwili, teraz proszę opowiadać, co porabiał Pan przez ostatnie pół roku. Kze’Tah rzucił tylko wstępnie okiem na rozpisany świat ożywiony. Wskazał tylko Łanie Avalońską. - Wasz człowiek od tego chce, byśmy wybrali się po parkę tych stworzeń. Pewnie na hodowlę. To dobry wybór, ale nieco dalej stąd żyją stworzenia podobne trochę do tych tutaj - wskazał Benaku - tylko mniejsze i żyją w licznych stadach, to i pewnie szybko się mnożą. Kze’tah zasiadł na skórzanym siedzisku. Chwilę przyzwyczajał się do tej wygody. - Co robiłem, co robiłem… fff… - Kze’Tah rozejrzał się po pomieszczeniu, po czym rozsiadł się wygodniej. - Zwiedzałem sobie. Od północy po południe, od wschodu na zachód. Raz czy dwa omal nie zginąłem. To było zwykłe pół roku, jak każde inne, kiedy jedynym zmartwieniem i wyznacznikiem jest dzikie prawo. Takie życie jest proste i takie lubię, choć napiłbym się jakiej khawy. Musisz wiedzieć jedno, bo domyślam się, że na takie pogaduszki jak tu, ludzie poważni czasu nie mają. Może już zauważyłeś. Na tej planecie jest mnóstwo... Dosłownie mnóstwo starych ruin. Jak to na nich mówią? Argonauci? To jedna z tych planet. Kupa kamieni tam, to jakieś metalowe szczątki. Bardziej na południe - Kze’tah wskazał kciukiem za siebie, nie dbając o to czy wskazuje odpowiedni kierunek - ale nie dlatego chciałem tam się przenieść. Rozmawialiśmy o tym. - A dlaczego? Słyszałem jak bąknąłeś coś o lepszym klimacie, ale to nie cała prawda chyba. Ma to może coś wspólnego z tymi zastrzelonymi zwierzakami? Nie wyglądasz na takiego co zabija dla przyjemności, a z relacji grupy która Cię znalazła wynikało że ustrzeliłeś conieco, bynajmniej nie dla łupu. Kze’Tah uniósł brwi w zdziwieniu. Żaden z członków wyprawy Dante nie zwrócił mu na to uwagi. Mógł sądzić więc, że nikt nie widział owych stworzeń. Pytanie gubernatora zaskoczyło więc go. Nie był na nie przygotowany i ewidentnie było widać, że coś kręci. Spojrzał nawet na pozostałe osoby w pomieszczeniu- Nirada oraz Amę, jakby oceniając swoje szanse, a może z nieuzasadnionych powodów szukając wsparcia. - Nie ma. - powiedział ostrożnie - Te zestrzelone… Na południe jest zwyczajnie cieplej. Łatwiej przetrwać tam zimę. Wam też radzę takie przenosiny. - mężczyzna wreszcie wzruszył ramionami i umilkł. - Były takie plany, jednak jest już nieco za późno, raczej przezimujemy tutaj. Mamy huk roboty przed zimą. - Myślałem, że uda się zimprowizować z tych pajęczaków jakiś trunek. Paskudne są, ale pachną odpowiednio - Kze’Tah uśmiechnął się szeroko - … ale nie radzę z pewnością są toksyczne. Specem nie jestem, ale chyba prócz etanolu sporo w nich tego drugiego… metanolu. Karl zanotował "zdobyć zwłoki Bimbrownika na potrzeby badań - analiza zagrożeń i ewentualne zyski: pozyskanie wartościowego materiału do fermentacji i/lub działającej na lokalne okazy toksyny". Karl wypytał przybysza o jeszcze kilka rzeczy, głównie po poszczególne gatunki fauny i flory. Tak naprawdę zaś chodziło mu o Bimbrowniki, o które zahaczył przypadkiem, pytając o tak nieistotne rzeczy jak w przypadku pozostałych - gdzie żyją, co jedzą. - Najważniejsza sprawa to dla nas żywność. Jeżeli mielibyśmy jej zdobyć dużo i szybko, masz jakieś porady? Wielebna Ama z pewnością może skorzystać z twojej wiedzy. Kze’tah rozłożył ręce w geście typu “to oczywiste”. - Morze i te małe Benaku, jak je tutaj nazwaliście - wskazał listę, którą otrzymał - A najlepiej na południe, ale to już jak tam sami chcecie. - A z roślin? któraś z pospolitych nadaje się do spożycia i ma przyzwoitą kaloryczność?* - Możecie spróbować z jakimiś algami "Pomocny to on nie jest. Widać że opornie dzieli się wiedzą" pomyślał Karl, ale powiedział coś zgoła innego - Spróbujemy. Proszę nie myśleć, że tak łatwo się Pan wykpił, Panie Kze'tach, zamierzam wycisnąć z pana całą wiedzę jak sok z cytryny! Ale widzę że ma Pan dość. Proszę zajść do stołówki, rozejrzeć się. Może jednak zdecyduje się Pan zostać? - Przemyśle to jeśli i ja będę mógł napić się tego soku. Po zebraniu Gabinetu - Cieszy mnie to, że moja praca jest doceniana, Panie Durra. Daje z siebie wszystko dla naszych ludzi, i mam nadzieję że przyniesie to efekty. Co do kwestii przeniesienia placówki, jestem tylko urzędnikiem, a wojsko nauczyło mnie podległości służbowej. Jeżeli ktoś wyżej mnie wydaje polecenie, dostosuje się. Benjamin podpisał moje mianowanie jako przedstawiciel moich mocodawców. Wiedziałem na co się piszę, ale nie będę marnował sił na biurokratyczną wojnę podjazdową. Zamierzam pracować tak, by to miejsce następnego dnia było lepsze niż dziś. Carl zrobił krótką przerwę i pomyślał, po czym kontynuował, nieco nauczycielskim tonem. - Widzę, że martwi Pana komandor Mensk? Mamy nad głową nielichą siłę ognia. Argos należy do klasy Trirema VI, te okręty są ciągle ulepszane, ale wykorzystywane bojowo niezwykle rzadko. Nie są ani zgrabne, ani mordercze dla okrętów wroga, ale za to mają przepastne magazyny artyleryjskie i koło pięćdziesięciu wyrzutni torped orbita-ziemia z potężnymi głowicami. Do wyboru - nuklearne, elektromagnetyczne, gazowe, co pan chce. Sama obecność triremy na orbicie wystarczy by siły naziemne skapitulowały od ręki. Rzeczywiście mógłby zniszczyć planetę gdyby chciał, ale w całej historii wojskowości takie rzeczy zdarzyły się zaledwie kilkanaście razy. Myślę, że w przypadku zagrożeń użyje raczej pokładowej broni energetycznej do precyzyjnych uderzeń z orbity. Energia jest tania, a torpeda mark VI kosztuje dobre dwanaście milionów. Prowadzenie wojny to droga rzecz, a wojny kosmicznej - kosmicznie droga. Znów krótka przerwa. - Mam nadzieję, że nie przestraszyłem? Popracujmy więc nad tym razem. I tak wybieram się na orbitę, zamierzam odwiedzić nasze oko na niebie oraz wrak. Moje doświadczenie będzie tam nieodzowne, Nirad z resztą Gabinetu popilnuje fortu pod moją nieobecność. Ma Pan dostęp do jakichkolwiek dokładniejszych akt na temat dowódcy bombowca? Będą przydatne, w końcu to wojskowy i powinienem szybko zorientować się co mu chodzi po głowie. Było nie było planeta jest pod moją opieką i absolutnie nie życzę sobie by na mojej warcie ktoś ją zbombardował. Habitat Administracyjny Biuro Gubernatora Obecni: Carl Cabbage, płk Aurelia Zawisha - Zakładam że słyszała już Pani o całym zajściu pułkowniku - Karl zaprosił do siebię Aurelię Zawishę służbowo, gdy tylko wynikła kwestia wylądowania jej zastępcy w infirmierii - wiedziałem że major Thorr i jeden z moich zwiadowców mają zadawnione zatargi, ale nie dotykałem tematu licząc że profesjonalizm weźmie górę. W końcu jesteśmy na wrogim terytorium, a obaj są doświadczonymi wojskowymi. Wygląda jednak na to że Major miał inne plany. Mam potwierdzone zeznania świadków że oznajmił iż przybył tu tylko po to by zabić Pana Jaegera. Wendetta nie jest tym, co możemy tolerować. Ufam że zajmie się Pani tym Pułkowniku? Ze swojej strony powiem tylko, że zachowanie było absolutnie niegodne oficera, zwłaszcza jego stopnia. Ja porozmawiam z moim człowiekiem, bo to że dał się wciągnąć w bójkę było czymś więcej niż obroną konieczną. Jeżeli pozwolimy na rozwiązywanie problemów pięściami będziemy tu mieli prawo dżungli. Ostatnio edytowane przez TomaszJ : 05-08-2017 o 18:27. |
08-08-2017, 19:54 | #144 |
Reputacja: 1 | Dzień po lądowaniu: 157. Czas do zimy: 24 dni Planeta XA82000-0/Avalon
Dzień po lądowaniu: 158. Czas do zimy: 24 dni Planeta XA82000-0/Avalon
|
08-08-2017, 20:27 | #145 |
Reputacja: 1 | Dzień po lądowaniu: 158. Czas do zimy: 24 dni Planeta XA82000-0/Avalon, Habitat Administracyjny, Biuro gubernatora
Ostatnio edytowane przez TomaszJ : 08-08-2017 o 20:30. |
12-08-2017, 23:12 | #146 |
Reputacja: 1 | Dzień lądowania Baron nie pchał się na pierwszą linię. Mimo iż jego wyszkolenie i rola w konsorcjum przewidywała taki scenariusz. Niestety, zajścia jakie miały miejsce przekreśliły jego udział w pierwszym lądowaniu. Czynnik ryzyka, tak określił go kapitan... i zapewne miał rację. Lecz tym razem było to na rękę Baronowi. Jeśli tam coś było, powinno skupić się wpierw na komandosach a nie na nim. Tak było zdecydowanie przyjemniej i zdrowiej. Uśmiechnął się też, przypominając naradę z Zaharym... - Na przykład Bruno, gdybyś miał odrobinę pomocy i nie miał tego - Durra spojrzał krzywo na obrożę, do której baron powoli zaczynał się przyzwyczajać. - naszyjnika. Jak długo myślisz zajęło by ci opanowanie tego okrętu? Albo ty Karo, gdybyś musiała, jak długo zajęła by ci inwigilacja okrętu lub konkretnej osoby? Są to oczywiście pytania czysto teoretyczne ale mam nadzieję, widzicie różnice w moim i Benjamina sposobie myślenia. I uwierzcie mi, że jest tych różnic dużo, dużo więcej. ...stworzyli wspólnie wiele planów na różne okoliczności. Jeden z takich scenariuszy przewidywał właśnie atak w momencie, gdy oddział marines opuści okręt... Baron czuł dreszczyk, wyobrażając sobie jak go realizują. Oczywiście do niczego takiego nie doszło. Bruno nie miał powodu by krzywdzić tutaj kogokolwiek. No... może... ale nie, nawet oficera przesłuchującego go nie pragnął skrzywdzić. Co było dla Barona czymś nowym. Zazwyczaj był bardzo pamiętliwy i odpłacał się z nadwyżką. Czemu zatem nie czuł w sobie tego ognia? Zżerającego go od środka pragnienia zemsty? Dlaczego gdy wznosiła się w nim ta gorąca niczym lawa złość i pięści bezwiednie poczęły się zaciskać, czemu wtedy jego myśli przywoływały obraz spoglądającej na niego nieśmiałej, zalotnie uśmiechniętej i tak niewinnie słodkiej twarzy Nicol? I tu nadchodził jego prawdziwy problem. Czuł... czuł się źle... Nie chciał skrzywdzić dziewczyny. A może chciał? Nie był tego tak do końca pewien. Wykorzystał ją, nie bacząc na to, iż może mieć z jego powodu kłopoty. Ba, bawił się jej uczuciami podsycając je nienaturalnie. Czy to był już gwałt? Gwałcił nie raz... ale zwykle nie miał potem wątpliwości czy był to prawdziwy gwałt czy nie. Dlaczego zatem teraz się zastanawiał? Dlaczego wogólę zawracał sobie tym głowę? I gdy już zdecydowanie i ostatecznie stwierdzał, że Nicol była tylko kolejną z zabawek, którymi się posłużył i wykorzystawszy porzucił... wtedy dzikim trafem spotykał ją... a to w pustym korytarzu, a to w windzie, a to w kantynie... wtedy czuł zmieszanie. Widział, jak unika jego spojrzenia, jak na jej licu maluje się rumieniec. Przyglądał się, jak zaciska dłonie na przypadkowym przedmiocie, który ma przy sobie... Te delikatne dłonie miały w sobie coś hipnotycznego... i ten zapach... jego nozdrza wyłapywały delikatny słodki zapach dziewczyny... tak boleśnie przypominający mu wspólnie spędzone chwile. Dlaczego czuł wtedy to dziwne ssanie w żołądku? Kilka razy pragnął z nią porozmawiać... lecz zawsze mu przerywała.. uciekała... - Przepraszam... ja nie... proszę, nie zaczepiaj mnie... - powiedziała wtedy, a jej głos się jej zatrząsł. Spuściła wtedy głowę i wyszła. Bruno stał jeszcze przez czas jakiś, oszołomiony smutkiem w jej głosie. Dopiero ostre szturchnięcie w bok, wykonane przez jego cienia, czyli zawsze towarzyszącego mu na okręcie żołnierza, wyrwało go z letargu. - Dziękuję serdecznie - rzekł do spoglądającego na niego surowo strażnika. Uśmiechnął się szelmowsko - Tego było mi trzeba. Wiesz, jesteś prawie jak moja żona, zawsze wiesz, kiedy potrzeba mi kopniaka. - zaszydził, skrywając obelgę za serdecznym uśmiechem. Co jednak nie uchroniło go od kolejnego uderzenia kolbą w żebra. *** na planecie Baron unosił się na swojej anty grawitacyjnej platformie kilka metrów nad ziemią. Szybując z niespecjalnie zawrotną prędkością niecałych 50 km/h okrążał obozowisko. Otworzył hełm by czuć świeże powietrze. Mknąc, jeśli to tak można było nazwać, pod otwartym błękitnym niebem rozkoszował się wolnością. Tak, nadal miał obrożę, ale tutaj na planecie nie obowiązywało wojskowe prawo. Pozbył się zatem swego cienia, odzyskał swój sprzęt, w tym nawet swoją broń. Mając swe uzbrojenie czuł się znów silny i młody. Choć nie nazbyt młody, o czym przypominały go bolące na deszcz stawy. Jego dron zwiadowczy, znacznie szybszy fruwał dookoła zbierając dane, które, wzbogacone przez jego komputer, pokazywały się na siatkówce byłego korsarza. Dzień po lądowaniu: 156. Czas do zimy: 27 dni Planeta XA82000-0/Avalon, Kolonia Gabinet Gubernatorski w Habitacie administracyjnym Carl Cabbage czekał na gościa pracując, ale cokolwiek robił - przerwał, machnięciem ręki chowając holoekran. - Baronie von Bismarck, dziękuję że zjawił się pan tak szybko. Proszę usiąść, mamy kilka spraw do omówienia. Hermann mógł zauważyć, że teczka oznaczona jego nazwiskiem leży na biurku. - Bardzo mi miło panie gubernatorze. Czym mogę pomóc? - zapytał siadając. Bruno uśmiechał się przyjacielsko i był wyraźnie rozluźniony, pomimo obroży na szyi. - Bez owijania w bawełnę, w eliminacji zagrożenia z zewnątrz. Stwierdzono, że jesteśmy sporadycznie manipulowani przy pomocy psioniki, Pan ma wiedzę której potrzebujemy. Dlatego proponuję współpracę. Zacznę od zdjęcia Panu obroży. A od pana otrzymam dżentelmeńskie słowo honoru że nie użyje Pan swoich zdolności wewnątrz koloni, przeciwko naszym. Baron przejechał wzrokiem po leżącej na stole teczce z swoim imieniem. Prawie ostentacyjnie, jakby chciał powiedzieć, tak wiem, widzę, i wiem, że umieszczona została tam rozmyślnie. - Słyszałem o waszych problemach. - Baron rozsiadł się wygodniej. - Myślę, że to świetny deal. - Baron uśmiechnął się niewinnie - obiecuję, że nie będę korzystać z mocy przeciw naszym w kolonii. - Bardzo mnie raduje pana podejście, szczere i prosto do celu. Będę zatem również szczery. Zamierzam się tu osiedlić, uwić sobie gniazdko. Dlatego powodzenie kolonii jest również w moim interesie. A i nim zapomnę, prócz wiedzy, wniosę coś znacznie ważniejszego. Jestem zapewne jedynym - no może oprócz androida, czego jednak nie powiedział na głos - którego umysłem pańscy nieproszeni goście nie mogą się bawić dowolnie wedle swego uznania. - Świetnie, że się dogadaliśmy. Proszę pamiętać tylko o jednym - jeżeli kiedyś spróbuje pan czegoś, namieszać komuś z naszych ludzi w głowie, tak jak tej dziewczynie na okręcie, zostanie Pan potraktowany z całą surowością prawa. Nie będzie obroży tylko pluton egzekucyjny. To nie jest groźba, tylko uczciwe postawienie sprawy. Cieszę się na naszą współpracę, a co do szczegółów, Panna Kalis, nasz szeryf wprowadzi Pana w nie. Bruno kiwnął głową. - Oczywiście. - przyznał, jakby rzeczywiście nie oczekiwał nic innego. Ale nie wyglądał na poruszonego tą wizją. - A z panną Brooks, to padłem ofiarą strasznych pomówień, co mi się niestety często zdarza, ludzie boją się tego co nie rozumieją. Przenigdy nie ingeruję w wolę dziewcząt które mi się podobają. Jestem, by ująć to alegorią, wytrawnym myśliwym, nie strzelam do łań którym uprzednio spętałem nóżki. Przyznaję, że upodobanie owo przyszło z wiekiem, jak każda mądrość. - Bruno rozłożył ręce w przepraszającym geście, przyznając się do starych win. - Ale wracając do meritum, mam prośbę, by powód, dla którego panna Brooks znajduje się tutaj, pozostał w tajemnicy. Nie z mego powodu, a dla jej dobra. Zapewne pan rozumie. No i jak już przy tym jesteśmy, jednym z moich licznych talentów jest prawo, to taka moja skryta pasja . - Bruno wyciągnął gdzieś z kieszeni wizytówkę przedstawiającą go jako adwokata i podał go gubernatorowi. - Chciałbym oficjalnie złożyć apelację w sprawie panny Brooks. - Bruno sięgnął po kolejne dokumenty i podał chip z danymi. - Powiem szczerze, zależy mi na dobru tej dziewczyny. Nie chcę, by została napiętnowana. To fajna dziewczyna. Przyjmijcie ją jak swoją, utajnijcie okoliczności, i jak tu już coś powstanie, pozwólcie odlecieć z dokumentem ułaskawienia lub kasacji wyroku w rękach, jeśli tego będzie chciała. - W teczce znajdzie pan wszelkie dokumenty. Od listy błędów formalnych podczas procesu, poprzez brak poprawnie zabezpieczonych dowodów, po zeznania jedynego świadka, czyli mojej osoby. Później możemy dołączyć jeszcze dokumenty medyczne. Jest tam też formalny wniosek o utajnienie śledztwa i okoliczności zesłania, uwarunkowany dobrem oskarżonej oraz samego procesu. Słowem, wszystko, czego trzeba, by umył pan ręce i jak by kto z góry pytał, postąpił pan zgodnie z literą prawa. Mam nadzieję, że mogę na pana liczyć w rozwiązaniu tego małego incydentu? - Bruno uśmiechnął się przyjaźnie, jakby mówił o występku rangi źle zaadresowanej koperty. - Niczego nie obiecuję, ale przyjrzę się sprawie. Chwilowo brak nam tu sformalizowanego sądownictwa, a czegoś takiego nie załatwi się decyzją administracyjną. Porozmawiam w tej sprawie także z zainteresowaną oraz odpowiedzialnymi osobami na okręcie, może uda się to obejść nie wytaczając sądowej artylerii. - Świetnie. - ucieszył się Bruno. - Myślę, że jest to początek wspaniałej przyjaźni. - rzekł nieco na wyrost, ale bez krzty szyderstwa. *** Baron wszedł do laboratorium w którym pracowali nad obrożą wraz z Carlem Cabbage, Ariadne Kalis, Kają Quickley oraz Ronem Steward.. no i oczywiście z nią... Nicol Brooks. Obecnie, z racji na bardzo późną, a może już bardzo wczesną... porę, laboratorium było prawie puste. Baron wracał akurat z klitki, w której urządzili kącik z kawą i... no głównie z kawą. Bruno zatrzymał się w drzwiach, w rękach trzymał dwa kubki z gorącą, intensywnie pachnącą kawą. Jego wzrok powędrował ku dziewczynie. Prześlizgnął się po jej zgrabnych łydkach, po miękkich udach.. i wyżej... Nicol stała przy laboratoryjnym stole, pochylona nad elektroniką. Zmęczenie oraz trupio sina poświata rzucana przez laboratoryjne lampy powodowały, że wyglądała niczym smętny topielec... Słysząc kroki za sobą, dziewczyna spojrzała przez ramię. Na trupio bladej twarzy, w połowie zasłoniętej długimi czarnymi włosami odmalował się w pierwszym momencie ciepły uśmiech. Serce Bruna zgubiło jedno uderzenie. Lecz natychmiast z uśmiechu odpłynęła słodycz i stało się cierpkie, udręczone... W jej dużych sarnich oczach coś umarło, na moment zaszkliły się... Pod naporem niechcianych wspomnień Bruno zatoczył się do tyłu, znał tą twarz... wcześniej nie widział tego, ale teraz.. Jak z mgły powracały obrazy, wspomnienia, jakie wydawało mu się, że udało się je zdusić, zamknąć w małej skrzyneczce gdzieś głęboko w mroku swego umysłu... Teraz powracały z siłą gromu... grożąc rozsadzeniem jego jaźni na drobne kawałeczki... Dziewczyna... słodka i delikatna. Uśmiechnięta i pachnąca... jak miała na imię? jeszcze nie pamiętał, ale obawiał się, że i to wspomnienie wróci... Jej twarz.. tak podobna do Nicol... tak boleśnie podobna... przynajmniej teraz, w tym świetle, z tą udręką malującą się na twarzy pani doktor... Dlaczego to zrobił? Mgliście pamiętał, że była córką kogoś ważnego, kogoś, kogo musiał... ukarać? a może zmusić do czegoś? Pamiętał, że robił nagrania i zdjęcia, jakby pracował nad dokumentacją... przesyłał je dalej... jej ojcu? Chyba... ale nie był tego całkiem pewien... Cztery reflektory zamieniły sypialnię w oślepiający plan surrealistycznego filmu. Po pokoju chodziło w kółko na czworakach trzech pracowników ekipy dochodzeniowej, starannie przeczesując jakimś policyjnym ustrojstwem poplamioną włochatą wykładzinę w poszukiwaniu dowodów rzeczowych. Bruno wiedział, że nic nie znajdą. Był w tym dobry. Lecz dla pewności był tutaj. Obecnie był wysoko postawionym przedstawicielem.... nie pamiętał czego... oficjalnie doradzał przy śledztwie... ale czy był tu by zatrzeć ślady? A może chciał jeszcze raz spojrzeć na dziewczynę? Na dzieło swych rąk? Pragnął poczuć winę? Może chciał się sam ukarać, zmuszając by stawił czoło swym czynom? Nie był pewien... Przy samym łóżku stał z wyrazem zatroskania na twarzy obleśnie gruby koroner. Wycierał spocone ręce w przetłuszczony kitel, niemalże jakby dostał jakiegoś nerwowego tiku. Łóżko wyglądało jakby było nakryte ciemnobrązowym prześcieradłem. Lecz Baron wiedział, że prześcieradło nie jest wcale brązowe, lecz białe i że zostało całe zalane krwią - krwią, która kiedy ciekła, była jasno szkarłatna, ale teraz utleniła się, upodobniając do wielkiego strupa. Dookoła roiło się od much. Pomieszczenie było przesiąknięte wręcz słodko cuchnącym zapachem zgnilizny. Z wszystkich wspomnień, to zapach był najwyraźniejszy... Ciekawe czemu tak było? pomieszczenie częściowo ginęło we mgle niewyraźnych wspomnień, jednak zapach był tak ostry, jakby Bruno tam nadal był. Pośrodku posłania leżało na brzuchu nagie ciało młodej dziewczyny. Związano ją kolczastym drutem. Miała wykręcone do tyłu ręce i uniesione golenie. Jej długie włosy tak bardzo przesiąknięte były zakrzepłą krwią, iż nie sposób było powiedzieć, jakiego pierwotnie były koloru. Jedynie Bruno wiedział... były kruczo czarne... jak u Nicol... Żołądek Barona zacisnął się, a żółć podeszła do góry. Ciało znajdowało się w zaawansowanym stanie rozkładu i skóra przybrała szarozielony, prawie przezroczysty odcień, ale wciąż widoczne były niewiarygodnie liczne ślady skaleczeń, ran i oparzeń. Baron spojrzał w dół, zmuszając się, by zerknąć w twarz umęczonej dziewczyny. Włosy zakrywały większość, a pod nimi... coś się kłębiło i wiło... robaki żerowały już na trupie od jakiegoś czasu... Twarz już nie przypominała niczym tej radosnej dziewczyny, jaką była kiedyś... - Ta nieszczęsna młoda dziewczyna - zaczął koroner, którego twarzy jakoś Bruno nie mógł sobie przypomnieć... pozostawała ona zatem we mgle wspomnień a sam głos dobiegał jakby z oddali, choć był klinicznie wyraźny i pozbawiony uczuć. - jest typu kaukaskiego. 18 albo dziewiętnaście lat . W chwili śmierci ważyła około pięćdziesięciu kilo, trochę mniej niż wynosi średnia dla jej wieku i wzrostu, ale niezbyt wiele. Innymi słowy, osoba bądź osoby, które ją przetrzymywały dobrze ją odżywiały. Pobieżne badanie pozwala stwierdzić, że śmierć nastąpiła przed ponad dwoma tygodniami. - Jak zginęła? - Bruno usłyszał swój własny głos. - Związano ją, jak pan widzi, drutem kolczastym, a następnie przecięto umiejętnie tętnicę szyjną, a także wewnętrzną krezkową oraz obie podkolanowe, co spowodowało, że wykrwawiła się zapewne w czasie krótszym niż dziesięć minut. Bruno zmusił się, by ostatni raz spojrzeć na ciało dziewczyny, czuł, jak wspomnienie powoli rozmywa się we mgle. Gnany udręką, próbował uchwycić każdy szczegół, by nie zapomnieć... - 7 minut 32 sekundy -dobiegł oskarżający głos, jego głos. Koroner nie zareagował, głos był tylko wspomnieniem, niewypowiedzianym na głos. - Ciało ofiary nosi ślady licznych okaleczeń - kontynuował głos koronera, dobiegający teraz z niewłaściwego kierunku - wstępne oględziny wskazują, iż najstarsze okaleczenia pochodzą z przed roku, może nawet z przed osiemnastu miesięcy. Mamy tu do czynienia z wyjątkowym okrucieństwem proszę pana. Bruno spojrzał na zmaltretowane ciało, zobaczył mnóstwo oparzeń, małych i dużych, i dosłownie setki skaleczeń, nacięć, otarć... a także prostych tatuaży przedstawiających kwiaty, głównie kwiaty, ale i anioły. Był wdzięczny, że widzi tylko plecy, wiedział, że przód wygląda dużo gorzej... Pamiętał każdą ranę, każdy tatuaż. Pamiętał każde okrucieństwo, każdą torturę. Pamiętał jak je zadawał w ciągu tych wszystkich miesięcy gdy ją przetrzymywał... pamiętał każde jej westchnięcie, każdy krzyk, każdy jęk i każdą łzę spływającą po jej policzkach... a może te łzy spływały po jego policzkach? Nie był tego teraz pewien...a wspomnienie wymykało mu się, oddalało w mrocznym zwężającym się tunelu, przez chwilę widział zalane jaskrawym światłem łóżko gdzieś daleko w oddali, potem było już tylko jaskrawym punktem w oceanie czerni, a potem zgasło całkowicie. - Bruno? - to był głos Nicol, dziewczyna podtrzymywała go. Bruno zamrugał, pozbywając się resztek mary. U jego stóp utworzyła się kałuża czarnej krwi... nie... to... to była tylko rozlana kawa. Za plecami miał ścianę, o którą się oparł. U jego boku stała Nicol, na jej twarzy malowała się troska. - Nic... nic mi nie jest. - rzek prostując się. - Słuchaj... - zaczął niezręcznie Baron. - Proszę, nie zaczynaj. - odparła, widząc, do czego zmierza Bruno. - Przepraszam cię. Nie chciałem ściągnąć na ciebie kłopotów. - rzekł skruszonym głosem. - Nie ważne. - odparła nieco bardziej oschle niż chciała. - Masz rację. Ale jedno ma znaczenie. Musisz wiedzieć, że nigdy nie manipulowałem twym umysłem. To co między nami było, to było prawdziwe. - kłamstwo przeszło gładko przez jego usta. Nicol zawahała się na chwilę. Widział, że na moment mu uwierzyła. - Powinniśmy wrócić do pracy. - Nicol wycofała się, a Bruno widział jak bardzo próbuje ukryć swe zagubienie. Baron skinął głową. Następne kilka godzin pracowali. Mechanizm obroży był bardzo skomplikowany. A Bruno, cóż, nie mógł się oprzeć. Nie zamierzał pozwolić, by ktokolwiek założył mu to ustrojstwo ponownie. Gdy nikt nie patrzył, zgrabnie usunął jeden fragment, zastępując przygotowaną atrapą, a oryginał skrył w swej przegródce przemytnika. *** Baron brał udział w życiu towarzyskim, tyle na ile starczało mu czasu obok swej pracy. Powoli starał się, by ludzie się do niego przekonali. Dobrze wiedział, że straszne jest tylko to, co nieznane. Zatem wiele wysiłku włożył w to, by go poznano. Był uprzejmy i pomocny, szybko pozyskując przyjaciół. Wiedział, jak należy rozmawiać z ludźmi, by ich do siebie przekonać. Nosił też stroje zakrywające obrożę i rzadko pokazywał się w pancerzu i z karabinem na ramieniu. Raczej nosił tylko swój miecz i pistolet. Brał też udział w szkoleniach, gdzie nie pokazywał jednak wszystkich swych zdolności. Był tam by zawierać znajomości i by przekonać do siebie ludzi, nie by się nadmiernie wyróżniać. Jednak chętnie pomagał innym, zdradzając kilka sztuczek albo pomagając w treningach. Często spotykał się też z Zaharym, lubił jego podejście znacznie bardziej niż to, co reprezentował sobą Benjamin. *** Teraz, gdy jego zdolności nie były już spętane, postanowił, że czas nieco zbadać tą planetę. Nocami, gdy leżał w swym pokoiku, które nieco zmodyfikował by było bezpieczniejsze, ustawiając dodatkowo swego drona i platformę anty grawitacyjną w stan alarmowy, wybiegał umysłem znacznie poza osadę. *** Baron przyglądał się walce Thorr Peyravernay i Dante Jaeger. Oceniał obu walczących i ich możliwości. Już krótko po lądowaniu zorientował się, kogo szukał Thorr. nie było to zbytnio trudne. Nie musiał się nawet odwoływać do swych zdolności... ale to jak Thorr spoglądał na Dante'a było wystarczająco wymowne. Nie sądził jednak, by ostrzeżenie Dante'a przyniosło jakieś korzyści. Ograniczył się zatem do obserwacji żołnierza. Miał nadzieję, że uda się w krytycznym momencie udaremnić jakiś atak skrytobójczy albo coś podobnego. Ratując Dantemu życie zaskarbił by sobie zapewne jego lojalność, względnie przyjaźń... niestety, Thorr okazał się dziwnie honorowy jak na kogoś kto gonił za Dantem przez pół galaktyki... Baron ubolewał szczerze nad utraconą okazję przez spaczone poczucie sprawiedliwości jednego kolesia... a na dodatek bolała go utrata kilkuset kredytów... które postawił przeciw Dantemu w zakładzie z jednym z marines... cóż... pieniądze rzecz nabyta. *** Bruno udał się do Nae. - Słyszałem, że przewodzisz wyprawie do wraku Nadziei Albionu. Chciałbym się załapać. potrafię to czy owo, na pewno będę mógł wam pomóc. To jak, dopiszesz mnie do listy? Tylko... bez międzylądowania na Argosie, jakoś tamtejszy watażka mnie nie lubi. - Słyszałem też, że proponowano ci pracę nad... no wiesz. Ale odmówiłeś? - Bruno uniósł pytająco brew. |
13-08-2017, 20:24 | #147 |
Reputacja: 1 | Dzień po lądowaniu: 158. Czas do zimy: 23 dni Orbita planety XA82000-0/Avalon, statek Argos, wieczór
Dzień po lądowaniu: 159. Czas do zimy: 22 dni Planeta XA82000-0/Avalon, Kolonia
Ostatnio edytowane przez Rewik : 13-08-2017 o 20:28. |
18-08-2017, 23:09 | #148 |
Reputacja: 1 | Wrażenie przypominało jedne z tych podświadomych, kiedy zdaje się nam że ktoś nas obserwuje. Baron był świadom czyjejś obecności, kogoś, kto jak mu się zdawało, z łatwością mógłby przebić się przez barierę jaką, z początku, odruchowo stawiał jego własny umysł, a mimo to tajemnicza świadomość czekała na jego reakcję. - Bądź pozdrowiony. - rzekł Bruno po chwili, w której próbował wysondować drugą stronę. - Zdaje się, że masz obecnie nade mną przewagę, znasz me imię... i zapewne więcej, ja natomiast nic nie wiem o tobie. Grzecznym byłoby się przynajmniej przedstawić. - kontynuował szybko Baron, jednak bez złości w myślach, raczej był to jedynie przejaw kurtuazji. W jego umyśle rozbrzmiał miły, choć nieco nerwowy śmiech. - Och… to nie jest takie trudne. Mamy wspólne… znajomości, choć pewnie mnie nie kojarzysz. Zechcesz odgadnąć nasze powiązania, czy mierżą Cię takie rozmowy? - Sprytny sposób by wydobyć informację. - przyznał Bruno. - Niektórych imion wyjawić nie mogę, gdyż samo to mogłoby im zaszkodzić. Oświeć mnie zatem. - Rozumiesz zatem, że i ja nie wszystko mogę wyjawić. Ale to nic nie szkodzi, nic nie szkodzi... Możesz mówić mi… “V”. - Bruno znów wyczuł rozbawienie po drugiej stronie - Och… wiem tak samo nazywa się ten wasz android, ale bez obaw to nie on... Powiedz mi baronie, ile byłbyś w stanie zaryzykować, żeby ludzie przestali patrzeć na osoby naszego pokroju, jak na obcych, jak na zagrożenie, jak na obrzydliwą anomalię? - W rzeczy samej, rozumiem doskonale. V? - Bruno wypowiedział słowo, a raczej literę przeciągle, jakby smakował jego brzmienie na języku. - V jak Viktoria? Znałem kiedyś słodką, obdarzoną przez stwórcę nadnaturalnie dużym i kuszącym biustem Viktorię. Ale pewno nie mam tyle szczęścia abyś okazał się nią? Dziewczyna miała wiele cudownych talentów... oh, doprawdy cudnych...- Bruno udał rozmarzonego, zaś “V” ponownie się zaśmiał. - No dobrze, żarty na bok. Jeśli mnie znasz, zapewne poznałeś już moje nastawienie do tej kwestii. W młodości uważałem, że to my powinniśmy władać ludzkością. Potem nieco złagodniałem z wiekiem. Miło byłoby, gdyby przestali traktować nas jak... cóż jak to robią. Ale nie bardzo widzę, jak można by to zmienić bez przejęcia kontroli nad... imperium. Dopiero wtedy można by wprowadzić na szeroką skalę odpowiednią propagandę. I za pokolenie, może dwa... - Baron rozłożył ręce, jakby chciał powiedzieć, no sam widzisz, co ja tu mogę. Ale równocześnie słuchał dalej, nie dało się ukryć, iż mimo słów, bardzo temat go interesował. - Zabawne, że o tym wspominasz… Wiesz do czego doszło w Imperium, kiedy my tkwimy tutaj na Avalonie? Wojsko zorganizowało czystki. Każdego wpisanego w system psionika, któremu nie udało się uciec, został pojmany i zesłany na więzienne planety. Kto wie co dzieje się z nimi dalej. Nie pytaj mnie dlaczego, sam staram się to zrozumieć. - nieznajomy głos w głowie zdawał się z wyprzedzeniem odpowiadać na niezadane pytania - Skąd to wiem? Dragan Maeda. Nadchodzą niespokojne czasy, ale co jeśli każdy mógłby posiąść nasz dar? Czy dalej bylibyśmy obcy, niestrawni, a może bylibyśmy, jak to się mówi? Daskalos? Przez aurę Barona prześlizgnęły się grube czerwone pasma, niczym ohydne czerwie pływające w żółtym płonącym słońcu. Gdzieś daleko w habitacie ciało zacisnęło pięści, a dron stojący na straży odnotował dziwne zgrzytanie dochodzące z jamy ustnej swego właściciela. Skwapliwie jednak zignorował wydarzenie, kwalifikując jako bez istotne. - To rzeczywiście złe wieści... masz informacje o naszych wspólnych przyjaciołach, ktoś z nich zginął? - Baron nie starał się skryć troski w swym głosie. - Niestety nie mam informacji o twoich, moich czy naszych bliskich. - Sądowałeś Dragana, czy jest twoim agentem? A czemu nie samego kapitana? - zastanawiał się na głos Bruno. - Wszyscy byliby tacy jak my? To ciekawa sugestia. - Baron zastanowił się przez chwilę. - to było by znakomite rozwiązanie. Choć... początek na pewno wiązałby się z przelewem krwi. Zgaduję, że nie wszyscy równocześnie lub nie w takim samym stopniu otrzymaliby dar. Zresztą, trzeba wiele nauki by opanować moc. Połowa ludzi by się sama pozabijała gdyby dać im dar. Moglibyśmy wyjść z cienia i zaoferować pomoc. Jeśli rzeczywiście istnieje szansa by przebudzić ludzkość, to pragnę wiedzieć więcej. - Och… istnieje. Opowiem ci o tym jak... jeśli się spotkamy. Dlaczego nie kapitan? Jego noga nie stanęła na planecie. Dragan był… po prostu bliżej, ale wiesz dlaczego to on Baronie, został wyznaczony jako twój kat wtedy, na Argosie? - Nie, nie mam pojęcia. - odparł szczerze Bruno. - Dragan sprzeciwiał się “czystkom”. Ciekawe, czyż nie? - głos w głowie Barona pozostawił mu te słowa do interpretacji i analizy, nie próbując ich tłumaczyć. - Przejdźmy jednak do spraw bieżących. Proponuję spotkanie. Twarzą w twarz. Prosiłbym do tego czasu byś zastanowił się nad tym o czym rozmawialiśmy i wstrzymał się z wyjawianiem zbyt wielu informacji. Och… o tej rozmowie należy mówić. Mam na myśli inne informacje. Doskonale rozpoznasz o czym mówię jeśli się na nie natkniesz. - Ciekawe. Nie robił wrażenia przychylnego psionom, ale przyznaję, że moja perspektywa nie pozwalała na zachowanie obiektywnej opinii. - Baron sucho skwitował informacje o Draganie. - Tak, chętnie się z tobą, a raczej wami spotkam. Jak mniemam, jest was tu dużo więcej? Podaj czas i miejsce. Zakładam, że znakomicie orientujesz się w zajściach w obozie i stosownie do możliwości dobierzesz lokalizacje. Teraz, gdy nasze umysł się zetknęły, możemy też inaczej się komunikować. - podróże poza cielesne były dużo bardziej wyczerpujące niż zwykła telepatia. - Oh, nie sądzę, bym przysporzył sobie przyjaciół opowiadając, iż spotkałem się na kawę z arcywrogiem, bo tak obecnie koloniści was postrzegają. Ale popracuję nad tym, aby złagodzić ten wizerunek. - Odezwę się w odpowiedniej chwili… - przyznał “V” - ...albo zrobi to ktoś za mnie. Do zobaczenia. … i to było tyle. Kontakt urwał się równie nagle, co się zaczął. Bruno powrócił do swego ciała. Leżał wyczerpany w mroku. Głowa mu nieco dudniła. Takie podróże były bardzo wyczerpujące. Powoli zaczerpnął nieco mocy z swych zasobników. Później, odpoczywając ponownie je naładuje. Do rana zostało jeszcze trochę czasu, mógł się wyspać. Jednak długo jeszcze leżał rozmyślając o napotkanym V i płynących z tego implikacji. |
22-08-2017, 14:39 | #149 |
Reputacja: 1 | [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=9UMhKEP7DcI[/MEDIA] Dante patrzył na rozradowanego człowieka przed sobą. -Pokój z Tobą - Fabi Dolson wyszczerzył zęby w uśmiechu. "Zapowiada się dłuuuugi okres karny..." pomyślał Dante, odwzajemniając uśmiech. W powietrzu unosił się zapach skrobii ziemniaczanej, wilgoci i... czegoś jeszcze. Słodko-mdły, lekko ziołowy i dymny zapach. Doskonale i powszechnie znana magiczna rzecz spowalniająca czas. Cyborg ostentacyjnie zaciągnął się pełną piersią. - Podoba mi się Twoje towarzystwo. Siadajmy do tych ziemniaków. - Dante wyszczerzył zęby, usiadł i złapał za nóż do obierania. Alma Ala wyszła, zamykając za sobą drzwi. A Dante, bez ogródek, sciągając skórę z kosmicznego ziemniaka zapytał: Dawej zesmażyć bucha chłopie, a nie siedzimy jak kołki. Na siedzenie będziemy mieli jeszcze cały tydzień.
__________________ "Głową muru nie przebijesz, ale jeśli zawiodły inne metody należy spróbować i tej." |
26-08-2017, 01:42 | #150 |
Reputacja: 1 | Carl Cabbage miał przed sobą kilka własnych notatek i spisany raport z pierwszego kontaktu z Kze’tachem. Pokręcił głową, zbyt wiele niewiadomych było w puzzlach tej planety. Miał jednak wrażenie że trafił przypadkiem na jeden brakujący, i to w dodatku taki, który Kze'tach próbuje przed nim ukryć. Miał jednak środki i człowieka, który zapewni mu właściwą odpowiedź. - Pani Meere, zechce Pani poinformować doktora Sofitresa, że chciałbym się skonsultować z nim w pilnej sprawie. Czekam jak zwykle w biurze. Mel zjawił się w biurze gubernatora w ciągu pół godziny. Był wyjątkowo trzeźwy od kiedy musiał przejść na standardowe racje alkoholu. Całe szczęście znalazł się już odpowiedni człowiek na odpowiednim stanowisku, który na wiosnę może mieć już pierwsze plony na tym jakże dziewiczym świecie. - Proszę spojrzeć doktorze. Jedyne co wiemy o nich, to fakt, że są trujące oraz że to łagodni roślinożercy. A jednak nasz przyjaciel Kze'tach wybił trzy sztuki. Tak przetrzebia się drapieżniki lub szkodniki, nie trawożerców. Gdy pociągnąłem go za język, nabrał wody w usta, więc wie więcej niż mówi. A ja chcę się dowiedzieć tego co on. Co pan powie na ostatnią wyprawę jako dowodzący ekspedycyjnym? Melathios uśmiechnął się i odpowiedział siadając. - Nie widzę przeciwskazań, choć moja nieobecność może spowolnić pracę w laboratorium. Przyznam się szczerze że intrygowały mnie te stworzenia od kiedy pierwszy raz je zobaczyłem. Jest w ich oczach taka mądrość. Jak u psów. Wiem że może to zabrzmi jak herezja ale mam wrażenie że mogą być inteligentniejsze niż sądzimy. Niech mi Pan powie Cabbage, czy mamy je badać w naturalnym środowisku czy przywieźć próbki do badań?- Zapytał. - Myślę, że zaczniemy od śmierdzącej roboty - powiedział Karl - Zgadzam się z Panem odnośnie tych zwie... stworzeń, też podejrzewam je o intelekt, a może nawet psychiczne anomalie, które nas dotykają. Truchła są trujące, wciąż będzie można zbadać ich mózg. Jak już zrobicie sekcję, obserwujcie. Na razie bez wrogości, jesteśmy na ich terenie. Jeżeli będzie Pan pewien że nie są inteligentne, odstrzelcie któregoś i zróbcie mu sekcje. W przeciwnym wypadku wróćcie z raportem, postanowimy wspólnie co dalej. - Z całym szacunkiem gubernatorze, ale jeśli są one inteligentne to zaczynanie znajomości od odstrzelenia jednego, porywania zwłok i masa eksperymentów naukowych to może nie wróżyć dobrze przyszłym relacją. Miałem już do czynienia z autochtonami, nigdy jednak nie były to xenoorganizmy, niemniej jeśli Pan pozwoli zdam się w czasie kontaktu na instynkt i doświadczenie, być może strzelanie i sekcje nie będą potrzebne. Swoją drogą, nie mówiłbym tym na górze, że mamy tu takie problemy, widziałem parę razy co Harlanie robią z tymi, którzy nie zgadzają się z ich ateizmem. Całe szczęście, że nasze okręty były nie gorzej uzbrojone. No, ale co się pocznie panie gubernatorze, gdy wrogów kupa, a sojusznik dupa.- Mel wrósłszy ramionami, po czym pozwolił generałowi w stanie spoczynku dokończyć. - Ale sekcje na tych zabitych przez Kze'tacha można przeprowadzić bez incydentów, doktorze... ale ma Pan rację. Może inaczej - proszę dowiedzieć się o nich jak najwięcej i zdaję się tu na Pana. Gdyby nawiązały kontakt, ma Pan wszelkie pełnomocnictwa by wypowiadać się w imieniu koloni. Dostanie to Pan na piśmie przed wyprawą. Oczywiście obowiązuje dyscyplina łączności, oczekujemy pańskich raportów. - Postaram się regularnie pisać listy. - Mel roześmiał się, po chwili jednak spoważniał. - Chciałbym jeszcze prosić o pewną małą rzecz. Baron... - - Przydzielić Go Panu? - Jeśli te stworzenia odpowiadają za ten psioniczny burdel to może się przydać ktoś kto będzie w stanie się z nimi porozumieć telepatycznie. Wątpię by mówiły po ludzku, lub chociaż używały strun głosowych.- - Może być z tym problem, wolałbym go nie wypuszczać z kolonii, dopóki nie mamy możliwości obrony jest naszą jedyną tarczą... ale możemy pomyśleć nad rozwiązaniem alternatywnym. Nie musi być z wami cały czas, podrzucilibyśmy go gdy będziecie gotowi na kontakt. - To dobre rozwiązanie.- Mel skinął głową. - Skoro już mówimy o psionikach.- Mel zrobił krótka pauzę. - Chodzi o młodego Louisa Bouleau. Wydaje mi się że w jakiś sposób może być powiązany z atakującymi. Wiedział co śniło mi się w komorze. Śniło mu się że był Argonautą a do tego jego ojciec… Za dużo w tym kropek by ich nie połączyć.- - Wiem, ale mam związane ręce. Nie mogę włożyć go do zamrażarki, ani oskarżyć - Karl potrząsnął głową - Czasami nienawidzę być cywilem, doktorze. W wojsku takie dylematy były prostsze. - Rozumiem Pana, zwłaszcza że nie prosił się Pan na takie stanowisko. Niemniej zalecam badania psychologiczne i testy na psioniczność. Badania może Pan zlecić, a jeśli dzieciak jest kolejnym psionikiem to lepiej by myślał że to zwykłe badania.- - Całe szczęście to dzieciak. W dzikim otoczeniu. Jestem gotów postawić własne ordery że w ciągu następnych kilku dni będzie musiał stawić się w infirmierii z własnej woli z jakimś zadrapaniem czy sińcem. Polecę medykom, by zbadali go... przy okazji. - Karl uśmiechnął się wspominając własne dzieciństwo. - Jeśli to wszystko gubernatorze…- - Widzimy się jutro rano na Zebraniu, a potem proszę dobrać sobie zespół i ruszać w teren. Bierzemy się do roboty Mel. Gdy tylko Dante obejmie dowodzenie Twoją grupą, ruszamy po kogoś, kto udzieli nam właściwych odpowiedzi. - Najwyższa pora.- Mel powiedział poważnie, pożegnał się i wrócił do swoich zajęć. Mel wstukał kod do modułu naukowego, ciężkie hermetyczne drzwi otworzyły się z mechanicznym świstem. - Doktorze Kruger jak wam idzie z doktor Steward sekcja tych nowych okazów.- Zapytał wchodząc. - Tych pańskich Bimbrowników?- Kruger zapytał wypluwając te nazwę z obrzydzeniem, gdy wszedł w światło. - Mówiłem Ci Herman, kto znalazł ten nazywa.- Melathios poklepał botanika, któremu nazwa jak i cały Sofitres był nie w smak, tak że ten zgiął się jeszcze bardziej. Melathios zastanawiał się czy to wynik jakiejś choroby czy może wypadku w laboratorium, ale z drugiej strony jaki wypadek, może mieć botanik. - Całkiem nieźle. Gubernator był nimi zainteresowany?- Odpowiedział Herman. - Na tyle, że mnie one zainteresowały, rzuć mi kopię raportu z sekcji na biurko.- Po chwili mechaniczne drzwi zamknęły się za Melem, gdy ten ruszył w głąb modułu gdzie pracowała doktor Steward, zostawiając tym samym za sobą wściekłego Krugera. - Grace skarbie, powiedz mi że wiesz już dlaczego oni śmierdzą tanim jabolem.- Doktor Steward uśmiechnęła się, ale szybko zasłoniła usta tabletem na którym pisała notatki. - Doktorze Sofitres, wie pan jak doktor Kruger reaguje na slang w miejscu pracy. - Spokojnie Grace, na razie jest zajęty pisaniem raportów. Nie mówmy teraz jednak o Hermanie. Porozmawiajmy raczej o tobie, o mnie i o tych trzech golasach na stole.- Melathios oparł się o jeden ze stołów, a ten odsunął się pod naporem ciała planetologa, tak że ten musiał poprawiać swoje ułożenie, Grace Steward zdawała się jedna nie zwracać na to uwagi i zachowywała profesjonalna postawę. - Jak na razie udało nam się zrobić sekcję żołądka, i kilku innych organów, w tym płuc i czegoś co można by nazwać śledzioną, choć działa trochę inaczej od naszej, w sumie to jak nic o czym do tej pory słyszałam.- Mel skinął głową. Być może to coś znaczyło. - Będę musiała dokonać jeszcze paru badań.- Dokończyła. - Tak Grace. Te stworzenia z pewnością są fascynujące. Właśnie dlatego mam jechać zbadać jeszcze kilka okazów.- Melathios rzucił okiem dane z ekranów rozmieszczonych po magazynie. Część rozumiał, część udawał, że rozumie.- - Proszę na siebie uważać doktorze.- W oczach Grace był strach, gdy to mówiła.- - Spokojnie Grace. Idę później do Franka na lekcję strzelania, a potem do Olchovskiego pogadać o starych czasach i kieliszek czegoś mocniejszego. Może masz ochotę mi potowarzyszyć. Jestem pewien, że Tadeusz będzie zachwycony kolejnym goście. Muszę się jednak najpierw zobaczyć z doktor Konohara.- - Zastanowię się.- Nagle doktor Steward uderzyła tabletem o metalowy stół jakby ją osa ugryzła i wyszła z modułu. Melathios wrzuszył ramionami i wziął się do układania listy ludzi i przedmiotów na wyprawę. Oprócz listy Melathios pracował też nad tajnym projektem dla Cabbege'a o którym doktor Steward miała blade pojęcie. Czarną robotę odwalał Kruger, a Mel zauważył, że dawało mu to jakąś chorą satysfakcje. Chodziło o używanie Metalówki jako broni. Kruger oparł cały projekt na gazie, który Melathiosa przerażał w tym samym stopniu w którym fascynował Krugera. Mel jednak starał się nie oceniać kolegi po fachu, gdyż był prawie pewien, że z tą samą chorą pasją pomagał chłopakom z inżynieryjnego przerobić armatkę wodną na miotacz ognia. Jakiś czas później Mel ruszył do ambulatorium, gdzie dyżur miała doktor Konohara. Mel przekazał jej by obserwowała chłopca, tak jak ustalili z Cabbage'em. Przy okazji poflirtował z nią chwilę. W końcu Mel poszedł spotkać się z Frankiem, przy okazji rzucił listę do Administracyjnego i kopię raportu z sekcji, samemu czytając ją po drodze. Sofires liczył, że Dante będzie miał czas by poćwiczyć.
__________________ Man-o'-War Część I Ostatnio edytowane przez Baird : 26-08-2017 o 03:45. |