Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-08-2017, 10:13   #154
Caleb
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Pycha od zawsze kroczyła przed upadkiem. Mężczyźni przy ołtarzu sądzili zaś, że to oni są panami sytuacji. Całe życie przekonało szajkę, że wygrywa silniejszy. Napawali się tym faktem, jak setki razy wcześniej. Kapłan był dnia nich bezbronnym zwierzęciem, które właśnie zostało uchwycone w pułapkę. Wystarczyło już tylko wypłoszyć go, a potem zaszlachtować bez cienia litości.
Nie mogli się jednak domyśleć, a przynajmniej pewna indolencja umysłowa im na to nie pozwalała, że teraz miało być inaczej. Ahab zadziałał błyskawicznie, choć w myślach zdążył jeszcze wypowiedzieć obowiązkową litanię. Ostatecznie zabijanie bez odpowiedniego elementu uświęcającego byłoby barbarzyńskim przelewem krwi. Tymczasem on zajmował się świętą pomstą, a to były dwie zupełnie odmienne rzeczy.
Bandyta przewodzący grupie urwał w pół słowa. Niemal połowa jego głowy została rozszarpana. Krew obryzgała drewnianą ławę, a ta wnet nasyciła się intensywnym kolorem czerwieni. Trzy następne cele również nie dowiedziały się co je zabiło. Fragmenty czaszek rykoszetowały o podłogę, sypiąc się jak groch. Pozostała szóstka padła między długie siedziska - tylko obecność tychże uratowała ich żałosne byty. Obyło się bez długich przemów, gróźb i socjotechnik. To nie był jeden z romantycznych pojedynków, gdzie przeciwnicy rzucają kwieciste perory, a kule świszczą z dźwiękiem, który opisałby wprawny poeta. To stanowiło raczej nagłą i brutalną rzeź. Choć Coogan istotnie wypełniał tu bożą misję, a przynajmniej tak uważał, to była ona pełna juchy, rwanych flaków i próżno szukać weń uwznieśleń.
Usłyszał jakiś pomruk. Naradzali się, a rozmowa zaczynała nabierać na mocy. Już chwilę później potrafił odróżnić konkretne słowa.
- ...miało być na wyjątkową sytuację...
- ...na co ci to wygląda? Chcieli zjarać La Modne, zrobimy to samo...
- ...nie przeżyjemy…
- ...nawet jeśli, skurwiel nie wyjdzie stąd żywy…
- ...jesteś szalony...
- ...ale skuteczny…

Coogan mógł tylko domyślać się o co chodziło w kiełkującym i budzącym kontrowersje planie. Został on zrealizowany moment później, kiedy ujrzał jak zza ławy wzlatują do góry dwie wypełnione płynem butelki. Wetknięto w nie podpalone gałgany - gdy tylko naczynia uderzyły o ziemię, całe otoczenie Ahaba zapłonęło żywym ogniem. Niezwykły refleks strzelca pozwolił mu uskoczyć w porę. Jednakże ogromne tumany dymu już zdążyły wypełnić wnętrze kościoła. Całe pomieszczenie z ołtarzem oraz przejście gdzie stał Coogan, były obecnie trawione przez języki ognia. Tymczasem szóstka zaatakowała natychmiast. Ahab słyszał tylko stukot ich butów oraz odgłosy wystrzałów. Na ślepo, wśród szarości oraz sadzy mieli przynajmniej jakieś szanse - i zamierzali ją wykorzystać za wszelką cenę.


Arya nadal czuła osłabienie na wskutek poprzedniego, bardzo silnego zaklęcia. Jej organizm potrzebował odpoczynku, podobnie było ze stanem mentalnym. Dla kogoś niezaznajomionego z tarotem, pojęcie osłabionej duszy było cokolwiek abstrakcyjne. Tymczasem w przypadku Aryi równało się czemuś nieprzyjemnie oczywistemu. Słowem, czuła ona swoiste obciążenie za każdym razem, gdy przesyciła ją magia. Tak było i teraz, lecz znalazła się w sytuacji wyjątkowej. Nawet jeśli doświadczyła jedynie straszaku mającego wytrącić ją z równowagi, nie zamierzała ryzykować. Znajdowała się na terenie, gdzie z całą pewnością rządziła jakaś obca forma zaklęć. A z nimi nigdy nie było żartów.
Przywołała Kapłankę, lecz nie dało się odczuć jej ochronnego działania. Czy to meteoryt ją blokował? A może nadal była zbyt słaba?
Dzięki kartom stawała się praktycznie niezniszczalna, a sama jej siła woli decydowała o być lub nie być większości osób, które stanęły jej na drodze. Bez magii jednak pozostawała znowuż bezbronną dziewczynką, tą samą którą Hella odnalazła na zgliszczach wiele lat temu.
Musiała po prostu iść. Zmór nie było widać, co bynajmniej znaczyło że odeszły. Jako tarocistka, Arya mogła domyśleć się, iż istnieją różne światy. I że czasem można spojrzeć z jednego do innych niczym przez okno. Być może obecne na swój własny sposób, osobliwe postaci, obserwowały ją nawet teraz.
Wracała tą samą drogą, wręcz była jej pewna. Mimo to korytarz wciąż zdawał się wydłużać i rozgałęziać. Kolejny zakręt, następna ścieżka… coś z nią igrało, to już było pewne. Zabłądziła, choć poruszała się po zbyt małej przestrzeni, by zgubić drogę.
Przy kolejnym wyłomie zatrzymała się nagle. Cień na końcu korytarza wyrósł znikąd. Serce zabiło jej mocniej, czuła jakby chciało wyskoczyć z jej piersi.
Gęstniejący mrok okazał się człowiekiem, który podszedł powoli. Twarz obleczona gładkim zarostem rozciągnęła się delikatnie.
- Powiem to po raz pierwszy. Wyglądasz strasznie - Ahab zaprezentował sardoniczny uśmiech numer cztery. - Myślałem że nie możesz już być bardziej blada. Chodź, wiem jak stąd wyjść.
Wyciągnął do niej rękę.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 17-08-2017 o 12:30.
Caleb jest offline