Chodzenie środkiem ulicy było ryzykowne, ze względu na wozy i konnych, chodzenie pod ścianami również, bo niektórzy nie zważali na to, co i komu wyrzucają lub wylewają na głowy.
Dlatego też Lennart nie do końca lubił miasta.
Z drugiej strony miasta, a raczej ich mieszkańcy, byli źródłem wielu informacji, a chociaż wiele z nich było w stylu 'jedna baba drugiej babie' i śmiało można było jednym uchem je wpuścić, a drugim wypuścić, to nad paroma warto było się zastanowić, a nawet sprawdzić u źródeł. I nie chodziło bynajmniej o cnotę akolitki czy bliźniaki Emmy Schiff.
Nie było rzeczą ważną, czy sprawcą nawiedzającej wiele osób biegunki jest staruszek, którego wyrzucono z miasteczka, kultysta, czekający na wyrok w podziemiach świątyni, czy może cała banda kultystów, kryjące swe oblicza pod czarnymi kapturami. Ważne było to, że biegunka była oporna i nie uległa popularnym środkom. Stąd krok do słowa 'zaraza', a to by się wiązało z wieloma różnymi problemami i ograniczeniami, w tym i ograniczeniem możliwości poruszania się. Wszak każdy wiedział, że najlepszą metodą na zarazę jest odizolowanie chorych (i potencjalnie chorych) od otoczenia, a potem spalenie wraz z całym dobytkiem. Co prawda przedkładający miecz i kolczugę nad kobiece wdzięki dowódca straży nie był w stanie stworzyć kordonu wokół całego miasta, ale inne ciekawe pomysły mogły przyjść mu do głowy.
No i pozostawała jeszcze sprawa łowcy nagród, co to polował na jakiegoś szlachcica. Dlatego też Lennart skończył wysłuchiwać plotki i ruszył do 'Salamandry' by dowiedzieć się, jak się zwie i jak wygląda ów poszukiwany szlachcic. Potem chciał wybrać się do aptekarza i wywiedzieć się jak najwięcej na temat środków, jakie tamten stosuje, tudzież co myśli o przyczynach tego, że część mieszkańców spędza czas nie na zabawach, a w ubikacjach. |