Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-08-2017, 21:44   #311
Anonim
 
Reputacja: 1 Anonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputację
BIMBROMANCJA


William Praudmoore nie bawił się tak dobrze odkąd zabawiał się z laskami w mieście... czyli w sumie jakby nie patrzył to zdaję się było wczoraj. No dobra, tym razem było lepiej. Miał tylko nadzieję, że tytuł rzeczywiście zostanie nadany taki jak sobie zaliczył (hy, "zażyczył"), żeby mógł go odnaleźć w przyszłości i włączyć do swojej prywatnej kolekcji... a właściwie to dopiero ją zapoczątkować. Może nawet trafi do sieci Molocha, bo przecież wiadomo, że główna sztuczna inteligencja Molocha to program powstały z nieprzeliczonych terabajtów produkcji pornograficznych. A przynajmniej tak mawiał Szczerbaty Jonasz z Appalachów, a wtórował mu jego ochroniarz i kompan do ćpania Kutas Smutas (i lepiej było nie pytać czemu Jonasz był szczerbaty). W każdym razie po zakończeniu wspaniałej sceny Praudmoore ubrał się i wyszedł na korytarz, a wraz z nim te dwie laski. Kobiety zechciały iść do gości, ale Praudmoore potrzebował poszukać kibelka, więc obiecał im że jeszcze do nich dotrze. Tak się składało, że jedyny w podziemiach WC był obok strażników broniących przejścia dalej korytarzem. Strażnicy też ludzie, więc wpuścili go.

Trochę zajęło Praudmoorowi zrobienie klocka i wyjście, ale w końcu udało się. Gdy mył rączki to usłyszał dziwne dźwięki na korytarzu. Uchylił drzwi i zobaczył dwóch strażników leżących na korytarzu, a napierdolonych jak dzikie szpadle w dobry jesienny wieczór. Nad nimi stał Ryszard Kocięba. Holiłud zapytał co się stało, a Bimbromanta jedynie wzruszył ramionami samemu nie bardzo wiedząc co się właściwie przed chwilą stało. Niedorzeczności jakie na niego trafiły były praktycznie nieopisywalne, a dość powiedzieć, że natrafił na rekinów finansowych które rzuciły się na niego i wciągnęły w najnudniejszą rozmowę jaka w życiu mu się przydarzyła. W sumie to sam się wówczas ostro napierdolił wódą, taką różowawą, ale wtedy to było mu wszystko jedno. Ostatnie co pamiętał to, że przechylił szklankę, a chwilę później patrzył na Praudmoora wychodzącego z klopa w jakimś podziemnym korytarzu, a pod jego nogami leżało dwóch osiłków.

[Ukrywacie nieprzytomnych strażników?]

Po kilku chwilach Holiłud i Bimbromanta ruszyli dalej korytarzem docierając w końcu do kolejnych drzwi (no, przynajmniej innych niż niewielka kanciapa strażników). Drzwi były podwójne, zdobione złotym ornamentem z jakimiś koncepcjami chińsko, hindusko, chuje muje dzikie węże. Już po lekkim uchyleniu drzwi (były zamknięte na klamkę, ale dało się je cicho otworzyć) do uszu dwóch awanturników dotarła sącząca się cicho muzyka, a i łatwo można było wywęszyć niezwykły zapach. William nieumiał niczego porównać z tym zapachem (choć odrobinę był podobny do Tornado), ale wspaniałe wykształcenie bimromanckie Kocięby wskazało mu, że był to Ostateczny Trunek. Wyjątkowo silny i niebezpieczny napój wyskokowy o mocy takiej, że dało się jedynie opisać równowaniem algebraicznym: Łódka = Wódka to Tankowiec = Ostateczny Trunek. Dwójka zajrzała do środka, a tam w oparach absurdu na samym środku paliło się ognisko, nad którym zawieszony na łańcuchu był olbrzymi garniec. Wokół, przy ścianach rozstawione były sofy, pufy i inne poduszki, na których siedziało i leżało mnóstwo rozmarzonych osób. Pomieszczenie było słabo oświetlone, a to głównie przez ognisko płonące w środku. Dodatkowo świeciła się latarka trzymana przez nie kogo innego jak właśnie przez Andrzeja Młota zwanego Ajejem. Był jednym z tych rozmarzonych. Widać było, że nie zareaguje na wiele bodźców z zewnętrz. W jego głowie rozgrywała się scena w podziemiach jakiegoś bagiennego terenu, choć to nie brzmiało zbyt sensownie. Miał ze sobą sękatego kija, pochodnia i jakiegoś pomagiera, a bił się o złoto, chwałę i szczęście.

Nagle wzrok Bimbromanty padł na postać stojącą przy samym garncu - był to niewątpliwie inny Bimbromanta! Znaczy nie Ryszard Kocięba, a kto inny, ale niewątpliwie władający podobnymi mocami! Postać ta miała wielkie, czarne wąsy lekko zakręcone przy końcówkach, a i czapkę bimbromancką. Szaty jego były nietypowe, bo czyste i składające się niemal całkowicie z dżinsowej odzieży z elementami amerykańskiego disco lat 70. Miał również trochę dziwną fryzurę jakby postawioną w górę. Był raczej gruby, choć nie bardzo. Mieszał zawzięcie, ale przy szerszym otwarciu drzwi z pewnością zauważy Holiłuda i Bimbromantę...
 
Anonim jest offline