Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-08-2017, 20:50   #2
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Alicja otworzyła szafę i spojrzała na morze kolorowych wstążek, falbanek i tiuli. Przez chwilę poczuła jakby faktycznie się topiła, zaczęła nawet ciężko dyszeć, jakby z trudem łapała powietrze.

- Dość tych wygłupów, Alicjo! – zganiła się surowym tonem ojca, a gdy sięgnęła po morelową sukienkę z głębokim dekoltem, dodała – Ani mi się waż! Jesteś panienką z dobrego domu! Powinnaś ubierać się dystyngowanie i cnotliwie.
Odsunęła dłoń, przenosząc ją na szarą, wyraźnie już spraną sukienkę codzienną.
- Tylko nie to! – uderzyła teraz w falset matki i jej histeryczny ton – Toż to szmata jest! Ze wstydu bym się spaliła, jakbyś pokazała się tak gościom!

Alicja uśmiechnęła się do siebie na to improwizowane przedstawienie jednego widza i aktora. Po chwili wahania zdjęła z wieszaka prostą, ale niedawno kupioną błękitną sukienkę, którą mogła wedle uznania zapiąć pod samą szyję lub… zostawić frywolny dekolt, podkreślający jej młode, jędrne piersi. Powoli zaczęła rozbierać fartuszek do zabaw w ogrodzie, który obecnie miała na sobie, stając przed lustrem w samej, sięgającej ledwie połowy uda halce.
- Szkoda, że tak nie mogę iść… - westchnęła, po czym przeciągnęła się swobodnie niczym kociak.

Po ubraniu się i obowiązkowemu uczesaniu (matka od razu określiłaby ją jako czupiradło i wysłała do toaletki), Alicja zeszła na dół. Groziło to obowiązkiem pomagania przy naszykowaniu stołu, ale było to już lepsze niż nudzenie się. No i może udałoby się jej podkraść jakieś ciastko, w drodze między kuchnią a jadalnią? W tak długiej podróży mogą się przydarzyć najróżniejsze rzeczy.
Szczęśliwie na przybycie Elisabeth nie trzeba było czekać długo. Ot, kwadrans, nie więcej. Pani Proust zaś doskonale poradziła sobie przy stole, dzięki czemu Alicja musiała tylko poukładać ładnie serwetki. Pomiędzy siostrami było pięć lat różnicy, co sprawiało że w oczach Alicji Elisabeth zawsze była bardzo dojrzała i poważna, ale i tak była jej najlepszą przyjaciółką i towarzyszką zabaw. Może nawet lepszą niż Dina? Od kiedy jednak zaczęła nazywać się Bourke, ich więź osłabła. Alicja była trochę zazdrosna o Williama, męża swej siostry. Był zamożnym kupcem i sprzedawał w Londynie przeróżne tkaniny. Czasami przywoził w podarkach suknie dla Alicji i Loriny, co chyba nie było takie złe. No i nie był jakiś stary i bezzębny, tylko parę lat starszy od jej siostry (co i tak w oczach młodej Liddell czyniło go zbyt starym). Teraz uśmiechał się pod swoim wąsem witając z teściem. Lizzie też się uśmiechała i wyściskała serdecznie siostrę.

- Przywiozłam ze sobą gościa - szepnęła Alicji do ucha, wręczając jej spory, wiklinowy koszyk.
Omal nie zaczęła piszczeć z radości.
- Dziękuję, dziękuję, dziękuję! - zaświergotała, ściskając mocno siostrę. Następnie zerknęła ostrożnie do koszyka. Dina, czarna jak węgiel i zwinięta w kłębek, nawet nie mruknęła. Łypnęła tylko oczami, bocząc się po kociemu.
Alicja nie posiadała się z radości.
- Mogę ją zanieść do mojego pokoju? - zapytała.
- O kim mówisz? - zainteresowała się matka.
Jedno spojrzenie na siostrę wystarczyło, by zrozumieć intrygę. Alicja bywała naiwna, ale nie była głupia.
- Przędzę, matulu. Lizzie przywiozła mi w prezencie. - pochwaliła się, zamykając koszyczek - Zaraz wracam! - powiedziała, szybko wbiegając na schody. Pani Liddell chyba nie była do końca przekonana, ale Elisabeth wzięła ją w ramiona i wylewnymi powitaniami uciszyła wszelkie protesty.

Jak dobrze, że siostra była w domu! Alicji od razu było lżej na duszy. Szybko wpadła do swojego pokoju i postawiła koszyk na łóżku, uchylając jego wieko.

- Jesteś w domu Dino. Dziś znów będziemy spały razem. - postanowiła przełamać kocią niezależność i pogładzić zwierzę po główce. Kotka łaskawie poddała się pieszczocie i nawet wynagrodziła ją miauknięciem.
Potem jednak Alicja szybko pobiegła na dół, by nie budzić podejrzeń matuli. Zatrzymała się tylko po to, by zamknąć drzwi.

Goście zdążyli się już rozsiąść. William z Elisabeth, Henry z Loriną. Ostatnie wolne miejsce zostało przy pani domu. Mężczyźni, w oczekiwaniu na zupę, wdali się w jakąś nieciekawą dyskusję o interesach. Ojciec potrafił tak ciekawie opowiadać o Afryce, a z zięciem to tylko o cłach i kosztach. Przynajmniej na siostrę zawsze można było liczyć.

- W zeszłym tygodniu, byliśmy w ogrodzie zoologicznym - oznajmiła krótko Lizzie, wiedząc że to wystarczy by wzbudzić ciekawość.
- Och! - tyle wystarczyło, by wzbudzić zachwyt młodszej siostry - I jak? Szympanse wyglądają tak jak w tej książce z Londynu? Czy tej od papy w dziwnym języku?
- Są wielkie. Książka tego nie odda. Dwa razy większe od ciebie.
- Oooooch!
- No już, skończcie temat głupot.
- weszła w konwersację matka - Lizzie opowiedz lepiej jak ci się tam mieszka? Te zasłony z Holandii doszły?

Podczas gdy matka i siostra zajęła się rozmową o “bzdurach”, Alicja jadła zupę, wyobrażając sobie małpy dwa razy większe od niej. Myślała, że to goryle są wielkie, ale skoro siostra mówiła, że szympansy są ogromne... to jakie musiały być goryle? Wielkie jak ich dom?! Dziewczyna pogrążyła się w marzeniach. Wytrąciły ją z nich dopiero słowa ojca, jakby wyrwane z kontekstu.
- Kawalerowie się zawsze znajdą.
- Ale to już chyba jednak pora myślenia o znalezieniu kogoś na stałe- dodał William. Rozmowa musiała dotyczyć Alicji, choć ta nie wiedziała jak długo już się toczy.
- No, wystarczy już - fuknęła Elisabeth. - Nie zawstydzaj mi siostry.
Chyba jednak nie o zawstydzenie Alicji chodziło, tylko Loriny. Matka też napominała coś o zamążpójściu i staropanieństwie. W efekcie Alicja spotkała jakiś czas temu na herbatce i herbatnikach niejakiego Angusa McIvory, dziedzica fabryki szewskiej przy Berton Street. Zapoznanie najwyraźniej nie przebiegło pomyślnie, choć Alicja niewiele z niego pamiętała. Tyle, że Angus miał sumiastego wąsa, który bardzo jej się nie spodobał. McIvory tak ją zanudził, że Alicja w zamyśleniu zostawiła go samego w salonie. Matka była po tym tak wściekła, że wysłała ją do pensjonatu.

Tym razem więc także... puściła temat mimo uszu, wracając do wizji dwukrotnie większych od niej szympansów. Jak one mogły skakać po drzewach, mając taką masę? Przecież pewnie gałęzie się pod nimi łamały…
- No dobrze, już dobrze - zgodził się potulnie William. - Ale z mojego doświadczenia, panny Liddellów są doskonałymi kandydatkami na żony - w nagrodę za swój komplement otrzymał kuksańca w bok.

Zupa przerodziła się w drugie danie, a to w deser w postaci ciasta i herbaty. Elisabeth najwyraźniej za punkt honoru obrała sobie napełnić głowę siostry pożywką dla wyobraźni, bowiem podjęła swoją opowieść o zoo.
- Widziałam też lwy. Chyba nawet większe od szympansów. Samiec miał grzywę jak peruka pani Puddington, a samice miały charakterek jak Dina.
Na to porównanie Alice zachichotała.
- I... i co jeszcze widziałaś? - dopytywała się, głodna tej wiedzy bardziej niż jakiejkolwiek potrawy, którą serwowano na stole.
- Niedźwiedzia. A ten to już był wielki jak… jak niedźwiedź - roześmiała się.

Opowiadania o ogrodzie zoologicznym sprawiły, że Alicja zdecydowała sama go odwiedzić przy pierwszej okazji. Z jednej strony przez ciekawość, a z drugiej bo uważała, że siostra chyba ją jednak podpuszcza opisując niektóre zwierzęta. W końcu tematy rozmów naturalnie się wyczerpały i wszyscy zaczęli zbierać się do swoich spraw. Lizzie z mężem mieli zostać na noc i wrócić do siebie dopiero nazajutrz, dzięki czemu Alicja miała okazją pobawić się trochę z Diną. Myśląc o niej dziewczyna co jakiś czas chowała kawałeczki mięs i wędlin do serwetki, na kolanach. Pod koniec posiłku natomiast schowała owo zawiniątko do kieszeni, nie mogąc się doczekać, by nakarmić zwierzaka. Zostawiona sama na cały obiad, kotka pewnie zdążyła już coś spsocić. Młoda Liddell otworzyła ostrożnie drzwi do swojego pokoju, spodziewając się widoku podrapanej zasłonki, ale zamiast tego nie zastała nic. Tylko pusty kosz. Może Dina postanowiła zabawić się w chowanego?
Powoli zaczęła przemierzać pokój, rozglądając się uważnie. A gdy nie zobaczyła nigdzie pupilki, zaglądać pod meble, do szuflad... nawet pod poduszki.

- Kici kici... - szeptała zachęcająco.

Im dłużej jednak szukała Diny w swoim pokoju, tym z większym strachem stwierdzała, że jej tam nie było. Drzwi były zamknięte, zatem jedyną drogą ucieczki, było okno. Alicja wyjrzała na zewnątrz, do ogrodu i nie musiała nawet długo się rozglądać by zobaczyć wylegującą się na słońcu kotkę.
Zamachała do niej, wykonując zapraszający gest, lecz Diana ignorowała ją całkowicie. Dziewczyna westchnęła ciężko. Złapała koszyk i wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Cichutko na paluszkach spróbowała przekraść się w kierunku drzwi do ogrodu. Ponieważ reszta rodziny zajęta była swoimi sprawami, nie było to takie trudne. Co prawda zauważyła ją pani Proust, ale nie odezwała się ani słowem. Słońce świeciło zachęcająco, więc tylko szczęście sprawiło, że nikt inny nie postanowił pójść do ogrodu i nie zobaczył Diny. Matka mogłaby być niezadowolona.

Kiedy Alicja znalazła się na zewnątrz, popędziła co sił w nogach do części ogrodu, gdzie widziała śpiącego kota. Ten podniósł się leniwie z ziemi i zbliżył do swej pani, ocierając o jej nogi. Boczenie się najwyraźniej minęło.
Dziewczyna opadła na kolana, delikatnie głaszcząc kociczkę od pyszczkiem i po łebku.

- Nie strasz mnie tak... - poprosiła - Matka nie może się dowiedzieć, że przyjechałaś.
Dina tylko miauknęła na te słowa, zupełnie nie przejmując się panią matką.
- To co, wracamy? - zapytała dziewczyna, otwierając przed przyjaciółką koszyk i kładąc go na ziemi. Kot na ten widok nastroszył się tylko i odskoczył w bok.
- No wiem... ale inaczej nie wrócimy. - spojrzała na kotkę, a gdy ta wciąż nie wykazywała chęci współpracy, dziewczyna westchnęła ciężko, odgarniając blond włosy na plecy - Ja też nie mam ochoty wracać. To może... może zrobimy sobie krótki spacerek? W końcu świeże powietrze to samo zdrowie, prawda? - zapytała kotkę.

W odpowiedzi usłyszała radosne miauknięcie i Dina ruszyła żwawo w głąb ogrodu. Spacer szybko przerodził się w trucht, a nagle kotka syknęła przeciągle i rzuciła się jak wystrzelona z procy w krzaki, zostawiając Alicję z tyłu.

Serce panienki zabiło mocniej z trwogi.
- Dina? Di...na... Dina!

Dziewczyna rozejrzała się czy da radę obiec krzak, pod którym zniknął zwierzak. Na szczęście dało się. Kiedy już Alicja obiegła gęstwinę zobaczyła dwa ganiające się w kółko kształty. Jeden czarny jak węgiel, a drugi biały jak śnieg. Kot i królik. Zwierzak musiał się przyplątać do ogrodu z pobliskich pól i chcąc nie chcąc stał się nowym kompanem do zabaw Diny. Bialutka kulka rzuciła się do ucieczki, czmychając w małą wyrwę w żywopłocie, a kotka popędziła za nią.

- Dina, nie! Zostaw go! - krzyknęła za nią Alicja, również rzucając się w pogoń. Nie chciała by śnieżnobiały puszek stał się przekąską jej uroczej, acz drapieżnej przyjaciółki.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline