Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-08-2017, 08:04   #63
Leoncoeur
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


- Ya-ya-yakuza? - Szkot wyglądał na zszokowanego. - Jaka yakuza? O co chodzi?
- Szukają cię! Poszli teraz na główną salę. Goście w garniakach i okularach. Mają tatuaże, u jednego widziałam na szyi! -
odpowiedziała pełnym dramatyzmu tonem Natsuko.
- Czego u diabła mogą chcieć?! - Alice spytał raczej sam siebie. - Kto mnie zastąpi? - zwrócił się już do koleżanki.
- Nie wiem, może Shinto. Zna rolę. Tylko mocno go będzie trzeba ucharakteryzować - powiedziała z namysłem aktorka, po czym dodała: - dyrektor się wścieknie. Może cię wywali, ale jeśli faktycznie masz problemy Alice-chan... życie masz tylko jedno, a bajto możesz mieć wiele.
- Jedno -
powtórzył tępo. - Daj mi chwilę, muszę… pomyśleć.
Najwłaściwszym rozwiązaniem, byłoby jechać od razu na lotnisko, nawet z pominięciem mieszkania gdzie zapewne też go szukali. Yakuza to nie były gangi jak w Europie. Tu nie było na nich siły. Jeżeli chcieli kogoś dopaść to była tylko kwestia czasu ile komuś uda się ukrywać w pełnym zaszczuciu.
Problem z ewakuacją był jednak zasadniczy: do jutra Alice nie miał dostępu do swojego konta.

Gdy Natsuko wróciła do swojej garderoby, Alice wyciągnął telefon i wybrał numer O’Donnela, który miał jeszcze z czasów sprawy w Glasgow. W Szkocji był późny ranek, poseł z pewnością już nie spał.
Poseł…
Może już nie poseł, ostatnie wybory były… po tym co zaszło z udziałem Alice’a.
- Nie ma takiego numeru - oznajmił przyjazny kobiecy głos.
Alice zaklął cicho, tymczasem na końcu korytarza zaszumiało. Ktoś szedł w jego stronę!
Szybko ocenił swoje szanse, mógł uciekać na zewnątrz, ale nie był pewien czy ktoś nie obserwuje wejścia.
Niewiele myśląc wparował do garderoby Natsuko.
- Nie możesz tu się chować! - spanikowała na jego widok aktorka. - Jeśli nas razem zobaczą... mnie też... nie, nie możesz!
- Cicho, na litość boską!! -
Alice odparł głośnym szeptem.
Ściągnął z wieszaka jedno z kimon i okrył się nim związując z przodu prowizorycznie, aby ukryć swoje ubranie. Na głowę założył czarną perukę i opadł na krzesło przed lustrem.
- Maseczka, na makijaż, szybko! - powiedział cicho i błagalnie, spoglądając przy tym ku niej żałośnie.
Było jednak za późno. W drzwiach garderoby stanęło trzech mężczyzn w garniturach.
Nie wyglądali jednak na biznesmanów.


[MEDIA]http://m.fotoblogia.pl/antonkusters-yakuza-006--15e7c18,910,500,0,0.jpg[/MEDIA]

Pierwszy z nich, najniższy, uśmiechnął się szeroko.
- Lindsay-san, jeśli się nie mylę? - zapytał wesoło, jakby byli kumplami z wojska.
- Lindsay, Lindsay… - Alice udał zastanowienie. - Ach czyż to nie ten aktor? - Zwrócił się na chwilę do Natsuko, po czym na powrót spojrzał na mafiosa. - Niestety nie znam, ja tu tylko kimona przymierzam - dodał bezczelnie grając głupa. No bo co mu pozostało?
Mężczyzna w garniturze z widocznymi dziarami pod spodem zaśmiał się cicho.
- Uwierzylibyśmy, gdyby nie fakt, że jest pan... gaijinem - rozłożył ostentacyjnie ramiona - ciężko się pomylić. Przejdźmy zatem do sprawy... Szef chciał z panem porozmawiać chwilę.
Dyrektor teatru wie i obiecał znaleźć zastępstwo na spektakl. Jak się szybko uwiniemy, wróci pan na drugi. - uśmiechnął się przyjaźnie. I może Alice by mu uwierzył, gdyby nie fakt, że obaj jego kumple trzymali dłonie tak, by w razie potrzeby szybko sięgnąć pod poły marynarki. Lindsay mógł więc wątpić czy w ogóle ma tu jakiś wybór.
Przyklejona do jego pleców Natsuko drżała niby liść osiki.
- Panowie… - Alice objął Natsuko w geście uspokojenia. - Wiemy że nie wrócę na drugi spektakl ani już na żaden. Dacie mi zagrać ten ostatni raz? Po nim pojadę z wami. Zrozumcie. Etos pracy. Kocham to co robię. Ostatni raz - poprosił raz jeszcze.
Facet, który z nim gadał, zrobił pełną współczucia minę. Zdjął powoli okulary, wejrzał w niebieskie oczy Alice’a i spokojnie mu odpowiedział:
- Nie. - Wyszczerzył się przy tym w łobuzerskim uśmiechu. - No już, mówimy “papa” i jedziemy - dodał ponaglając Lindsaya.
Kwestia narażania Natsuko nie była może dla Szkota problemem, ale nie bardzo widział opcje jakie były w tej sytuacji. Trzech uzbrojonych mafiozów i on, sytuacja była nader przejebana.
- Ok - powiedział zrezygnowany i odsunął od siebie delikatnie Natsuko. Zdjął kimono oraz perukę.
- Chodźmy.
- Dobra decyzja -
pochwalił facet od gadki.

Trzech przedstawicieli yakuzy zaprowadziło Alice’a do czarnego suva, zaparkowanego pod teatrem na miejscu dla vipów. Jeden z byczków siadł za kierownicą, podczas gdy Alice został posadzony między drugim pakerem a gościem od gadki. Ten ostatni znów się wyszczerzył.
- Tak w ogóle Kazuo jestem. Muszę powiedzieć, że jak na gaijina dobrze gadasz po naszemu, Lindsay-san.
- Urodziłem się tu i tu spędziłem dzieciństwo. Nie zdradzisz mi pewnie jaki jest powód tej, hm, przemiłej wycieczki Kazuo-san?
- Nie mieszkam w głowie szefa, sorry stary -
powiedział, po czym dodał. - A teraz wybacz, nasze spotkanie popsuło mi randkę. Muszę jakoś udobruchać moją panią - mówiąc to wyciągnął telefon. - A właśnie... - oderwał się na chwilę - nie muszę ci chyba mówić, że nie powinieneś się z nikim kontaktować? Szefu bywa nerwowy w tych kwestiach.
- Z nikim. Przyjąłem. -
Alice zapadł się w siedzenie pogrążony w niewesołych myślach, ale zaczął mu świtać promyczek nadziei. Była niedziela, więc nikt nie odkrył jeszcze raczej ciała młodocianego ninji w magazynach, toteż była szansa iż chłopak nie był związany z yakuza i ta “wycieczka” nie ma nic wspólnego z zabójca i O’Donnelem. Fakt iż nie sprzątnęli go tak po prostu tylko wiozą do szefa też dawał jakieś nadzieje. szkot kurczowo się ich trzymał, choć myśl gdzie jedzie nie pozwalała nabierać optymizmu.

Jechali prawie godzinę, docierając na peryferia Tokyo. Jeśli go tu wyrzucą zapowiadał się niezły, kilkudziesięciokilometrowy spacer do najbliższej stacji metra. A jeśli go zranią i wyrzucą? Pewnie wykrwawi się gdzieś w przydrożnym rowie.
Z tymi wesołymi myslami Lindsay dojechał do sporego, tradycyjnie urządzonego dojo..


[MEDIA]https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/600x315/3b/51/f1/3b51f1e38a709e916013d4d37240c720.jpg[/MEDIA]

- Poczekaj chwile - poinstruował go Kazuo, wychodząc z samochodu i zostawiając Alice’a samego z milczącymi byczkami.
- Dam znać jakbym się gdzieś wybierał - mruknął Szkot nie przejawiając na oko ku temu chęci. Pomyślał o tym czy spytać czy nie można zapalić, ale wolał nie ryzykować.
Zresztą Kazuo nie kazał mu długo czekać i po kilku minutach otworzył drzwi samochodu.
- Szef jest zajęty, ale zaraz postara się znaleźć dla ciebie chwilę - powiedział. - Chcesz się porozglądać czy dobrze ci tak z Kenzo na tylnym siedzeniu? - zaśmiał się.
- Nie no, chętnie bym rozprostował kości. - “nim mi je wszystkie połamią” dodał w duchu.
Wysiadł z samochodu i wyjął paczkę papierosów, podsunął otwartą Kazuo i rozglądał się ciekawie.
- Myślisz, że długo to zajmie?
Facet od gadki najwyraźniej znów pisał ze swoją dziewczyną, bo odpowiedział, gapiąc się w ekran telefonu i ignorując gest Lindsaya:
- Nieee... o tej porze roku grób kopiemy w 20-30 minut - odparł, po czym spojrzał na minę Lindsaya i wybuchnął śmiechem. - Żartuję, żartuję. Nie mam pojęcia.
Schował telefon do kieszeni, po czym zapraszająco kiwnął ręką na Szkota.
- Chodźmy.
- Dobry, hehe, żart -
Szkot uśmiechnął się chowając paczkę papierosów, choć po plecach czuł spływające kropelki potu. Jego uśmiech też był jakiś taki sztuczny. Na lekko sztywnych nogach podążył za Kazuo.
Dojo było doprawdy okazałe. I musiało być naprawde stare, patrząc na rysy architektoniczne. Wszystko jednak było tutaj w idealnym stanie. Doprawdy piękne miejsce... gdyby nie stojący co jakiś czas w cieniu faceci w garniakach.
Kazuo przeszedł się z Alicem wokół niewielkiego oczka wodnego, po czym wprowadził go do środka budynku. Przed wejściem jednak Alice musiał nie tylko zdjąć buty, jak nakazywał zwyczaj, ale też zostawić telefon i... wszystko, co nie podobało się ochroniarzom. Nawet wykałaczkę.
Tak “rozbrojony” został wprowadzony do jednej z sal treningowych. Jak się okazało - akurat walczyło tutaj dwóch gości. I to naprawdę dobrych gości!

Przypatrywał się temu z coraz większą ciekawością niż strachem. Być może to była taka okrutna taktyka yakuzy. Być może japońscy mafiozi cieszyli się z tej eksplozji strachu gdy przykładało się w końcu pistolet do czoła ofierze, po uprzednim doprowadzeniu jej do poczucia iż niekoniecznie musi stać się coś złego.
Alice jednak miał to w dupie.
Uporczywie łapał się tych wszystkich drobnostek jak przywiezienie go do szefa, a nie wrzucenie do morza z nogami uwięzionymi w betonowym bloku. Jak śmiech i zapewnienie o żarcie Kazuo gdy mówił o kopaniu grobu. Chwytał się tego i bez słowa grzecznie czekał obserwując walkę.
Jego towarzysz natomiast wrócił do smsowania z dziewczyną.
- Ech, naprawde mam nadzieję, że szybko skończycie i nie będzie trzeba niczego kopać. Moja pani dała mi dwie godziny, potem... cóż, zawsze można zamówić dziewczynkę, ale mam wrażenie, że jakość usług w tym fachu ostatnio jest coraz gorsza... - mamrotał koleś, który najwyraźniej lubił gadać.

Tymczasem mężczyźni skończyli dziwny, ale jakże fascynujący pojedynek, wykonany tylko dłońmi - składający się wyłącznie z bloków i ciosów. Niby proste, ale precyzja i szybkość ich ruchów nie pozostawały złudzenia, że ci goście, to profesjonaliści.
Mężczyźni wstali, ukłonili się sobie i wyszli z sali, nic sobie nie robiąc ze stojącego tu yakuzy i gaijina.
- To… to wszystko? - Alice wyglądał na nieco zdziwionego. - Mogę już sobie iść Kazuo-san? - dodał z nadzieją.
- Co? Nieeee no. Czekamy aż cię szef przyjmie. Niedorozwinięty jesteś? Mówiłem przecie! - prychnął, odwracając na chwilę uwagę od telefonu.
- Ja tak tylko. Wiesz, nieczęsto yakuza zabiera mnie do szefa, denerwuję się. - Alice zamknął się cierpliwie czekając dalej.
- Mhmm... nikt tutaj nie przychodzi często, jeśli nie jest jednym z nas. - odparł Kazuo beznamiętnie, wracając do smsowania.

Dopiero gdy przesuwane drzwi przed nimi się otworzyły, a jakaś śliczna Japoneczka w tradycyjnym stroju wykonała zapraszający gest, Kazuo schował telefon i dał kuksańca Alice’owi.
- No, powodzenia chłopie - powiedział, po czym dodał: - tylko mów prawdę. To najważniejsze.
- Dzięki. Postaram się… -
Szkot wziął głęboki oddech i bez większej zwłoki ruszył do drugiego pomieszczenia. Czuł się jakby skakał nurkując do lodowato zimnej wody.
Sala, do której trafił, nie była może szeroka, ale bardzo długa i praktycznie pozbawiona mebli. Na przeciwległym końcu na Lindsaya czekał jeden z walczących mistrzów.
- Proszę się pokłonić, a potem usiąść na poduszce - poleciła Alice’owi młodzitka Japonka po angielsku.
- Hai - odszepnął Lindsay i pokłonił się na tyle głęboko by było to odczytane jako wielka grzeczność, ale nie uniżenie. Alice znał się na etykiecie japońskiej tyle o ile, głównie od soby Natsuko, kobiety starej daty.
Po trwaniu chwilę w tym ukłonie usiadł na poduszce w pozycji podobnej do gospodarza.
Nie odzywał się na razie i nie dziękował za zaproszenie, bo nie był tu de facto gościem. Został zawezwany, tedy w ciszy i skupieniu z lekko pochyloną głową czekał na gest gospodarza.
Mężczyzna naprzeciwko również milczał. Patrzył po prostu na Alice’a, a z jego twarzy nie dało się wyczytać żadnych emocji. Naprawdę... żadnych! To niepokoiło Szkota jeszcze bardziej.
Tymczasem śliczna Japoneczka w kimonie znów podeszła do niego i położyła przed nim zdjęcie.
- Znasz tego mężczyznę? - zapytała cicho.
Wyćwiczony talent aktorski Alice’a zaowocował brakiem choćby drgnienia powieki, podczas gdy wewnątrz Szkot wił się, jęczał i zapadał w samym sobie. Brak związku yakuzy z młodym zabójcą był jego nadzieją, która właśnie rozsypała się w drzazgi. Niby mógł iść w zaparte, ale skoro ściągnęli go tu to wiedzieli o związku ‘domorosłego ninjy’ i Lindsaya. Poza tym…
“Mów prawdę” powiedział Kazuo.
Alice zastanawiał się, czy większa czapa grozi mu za to co zrobił, czy za kłamanie prosto w twarz szefowi mafii w Tokio.
- Hai - odpowiedział zrezygnowany - ale widziałem go tylko raz.
Mężczyzna po drugiej stronie sali ani nie drgnął.
- Możesz nam powiedzieć, co się z nim potem stało? - zapytała dziewczyna.
- Umarł.
Znów zapadło milczenie. Mężczyzna po drugiej stronie sali skinął na dziewczynę. Ta odkiwała głową.
- Czy to ty go zabiłeś? - zapytała tak samo uprzejmie i bezbarwnie jak wcześniej.
- On chciał zabić mnie, miał rewolwer. Ja nie chciałem zabić jego, miałem tylko młotek. - Szkot wciąż patrzył w podłogę. - Chciałem się z nim ułożyć, ale on nie chciał na to pójść. Zabiłem, nie miałem wyboru.

I znów ta cholerna cisza!

Mężczyzna od którego zależało jego życie milczy.
Tylko jego oczy się poruszają, powoli prześlizgując między twarzą gaijina a dziewczyny.

I wtedy zupełnie niespodziewanie szef yakuzy pochyla się, kłaniając Alice’owi, który zaczął zastanawiać się czy gospodarz nie uzna za obrazę, jeżeli tu i teraz wymknie im się schodząc na zawał serca. Z drugiej strony zejście na zawał w wieku 30 lat byłoby wyczynem całkiem niezłym i niespotykanym.

- Arigatou - odezwała się Japonka. - Jesteśmy ci wdzięczni, Lindsay-san. Ten człowiek zabił przyjaciela wnuka naszego pana, a wrogowie naszych przyjaciół, są naszymi wrogami. - mówiła spokojnie, z dbałością wymawiając słowa. - Dowiedzieliśmy się, że to ty byłeś celem Kitsune. Nie miałeś więc wyboru. Albo ty, albo on. Jednak ratując własne życie zrobiłeś też dobry uczynek, za co mój pan pragnie ci podziękować. - Mężczyzna kiwnął potakująco głową, choć wyraz jego twarzy się nie zmienił. - Jeśli chcesz zajmiemy się tym, który zapłacił za zlecenie twojej śmierci.
Lindsay poczuł jak wiotczeje mu chyba każdy mięsień w ciele. W jednej krótkiej chwili ze spiętego do granic możliwości zmienił się w giętką kluskę utrzymującą się we względnym pionie tylko dzięki sile woli.
- Arigato - odpowiedział słabym głosem. - Ten człowiek został skrzywdzony, byłem narzędziem do tego by go zniszczyć. To dobry człowiek, chce mnie chyba zabić z wielkiego żalu, bezsilności, goryczy, nie wiedząc, że taki los przygotował mu ktoś inny. Nie zasłużył na śmierć. Jeżeli mogę mieć prośbę, to wolałbym aby mu po prostu wyperswadować chęć zabicia mnie. Moja soba Natsuko mawia zawsze, że szafowanie śmiercią jest złe, bo nieodwracalne. - Szkot pochylił się w głębszym ukłonie.
- Niech i tak będzie - powiedziała po krótkiej chwili dziewczyna. - Dziękujemy ci Lindsay-san. Za to co zrobiłeś i za twój czas.
Teraz to ona ukłoniła się głęboko, po chwili dając dyskretnie znać ręką, że czas spotkania dobiegł końca.
Szkot skłonił się głęboko jeszcze raz, wstał i na drżących nogach wyszedł z pomieszczenia.

- Nie będzie grobu Kazuo, chyba dasz radę spotkać się z dziewczyną - powiedział do czekającego Japończyka z głosem znamionującym tony ulgi.
- Wiem. - Japończyk wyszczerzył się bezczelnie. - No to dokąd pana odwieźć? - Skłonił się niczym angielski kamerdyner.
- Wiem, że się śpieszysz Kazuo - powiedział Alice idąc z Japończykiem do wyjścia. - Nie chciałbym Ci zabierać cennego czasu tak miło zaplanowanego wieczoru. Jak pożyczysz mi pieniądze na taksówkę, jutro oddam. Sam wrócę. I… czy mógłbym mieć przy tym małą prośbę?
- Daj spokój, odwieziemy cię gdzie trzeba -
powiedział gadatliwy Japończyk, prowadząc go do auta. - Polecenie szefa - dodał tonem wyjaśnienia. - A co do prośby, masz tupet, wiesz? Podoba mi się to. Wal.
- Wiesz po co mnie tu ściągnął Wasz szef? Ach zapomniałem, mówiłeś, że nie mieszkasz w jego głowie. No więc… -
Alice zawahał się. - W związku z tym co miał do mnie, jest takie jedno ciało… na przedmieściach Tokio. Nie wiem czy szef by je chciał, ale ja nie bardzo bym chciał zostało znalezione. Problem w tym, że nie potrafię prowadzić samochodu...
- Ooooo jasne! Chętnie zobaczę jak skończył sławny Kitsune. -
Kazuo zachichotał najwyraźniej zapominając już, że o niczym nie wie. - Chłopaki się nim zajmą - rzekł otwierając drzwi SUVa przed Alicem.
- Lepiej nie Kazuo… - odpowiedział Alice wsiadając do wozu - lepiej nie zaglądać. Uwierz mi.
Dając namiary na ciało i wskazując gdzie w magazynie je ukrył, zastanawiał się gdzie jechać. Był zmęczony psychicznie, ale chciał zobaczyć minę dyrektora po tym jak ten dowiedział się, że zabiera go yakuza, a on wraca. Natsuko też należało się uspokojenie, że nic jej nie grozi. No i miał tu żyć jednak, a nie skończyć w grobie, lub spierdalać z Japonii przed mafią. Chciał zrobić coś trochę jak zrobiłby Japończyk. Etos pracy, o którym mówił do Kazuo jeszcze w garderobie Natsu.
- Zawieźcie mnie do teatru. Może zdążę na tą druga sztukę.
- Nasz klient - nasz pan! -
odparł wyjątkowo wesoły przedstawiciel japońskiej mafii.



Alice zdążył dosłownie “na styk” biorąc pod uwagę czas potrzebny do zrobienia charakteryzacji i założenie kostiumu. Wystąpił jednak i zrobił to jak zwykle full-profeska. O ile jednak normalnie za taki spektakl mógł spodziewać się najwyżej poklepania po plecach przez kogoś z ekipy technicznej, tym razem wszyscy łącznie z dyrektorem i aktorami traktowali go tak, jakby zagrał co najmniej oskarową rolę. Nawet ktoś zostawił kwiaty w jego garderobie!
Faktycznie dał z siebie wszystko. Zaparł się chyba po raz pierwszy czując to co prawdziwy Japończyk mógł czuć spełniwszy swój obowiązek będąc na skraju. Wszyscy przesadzali, bo ten występ nie poszedł mu jakoś wyjątkowo, ale najwidoczniej Hideharu, dyrektor, puścił parę z gęby co się stało. A może Natsuko? W takiej sytuacji fakt, że wrócił i jakoś zagrał był jakimś powodem do fety.

Zmęczony nim wyszedł zapukał jeszcze do garderoby Natsu. Nikt jednak nie otworzył. Kiedy zaś Alice nacisnął klamkę, okazało się, że garderoba jest pusta. Kobieta musiała już pójść do domu, więc i on udał się do siebie.



Gdy przyjechał do swojego apartamentu i nie potrzebował nawet prochów by wkrótce odpłynąć w głęboki sen.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline