Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-08-2017, 18:08   #50
Warlock
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Wyspa Umarłych, Wybrzeże Lustrii
19 Vorgeheim, 2528 K.I.
Świt

Przywitani przez niespodziewaną ulewę, która zagrażała podtopieniem miasta, najemnicy szybko pozbierali swój rozrzucony po obozowisku ekwipunek i ewakuowali się z ruin, ruszając w stronę wulkanu. Ostatni etap podróży okazał się być najbardziej wymagającym, chociaż nie zaatakowali ich jaszczuroludzie, ani nawet nie gryzły ich owady, które tego poranka zmuszone były szukać schronienia przed szalejącą pogodą. Próba zdobycia szczytu, który nie należał do szczególnie wysokich, wydawała się być karkołomnym zadaniem, bowiem zbocze wulkanu zmieniło się w błotnistą breję i gdyby nie wyrastające tu i ówdzie młode drzewa, których można było się uchwycić podczas wspinaczki, wyzwanie to prędko przerosłoby ich możliwości. Upór szedł tu jednak w parze z ogromnym wysiłkiem, dlatego po blisko dwóch godzinach katorżniczej wspinaczki udało im się dostać na szczyt, choć nie obyło się bez drobnych ofiar - buty większości najemników nadawały się do wyrzucenia, natomiast Erwin rozciął sobie nogę na wystającej skale, co dodatkowo opóźniło ich wspinaczkę, bowiem rana wymagała natychmiastowej uwagi medyka, którą szlachcic otrzymał wraz z wielce mówiącym spojrzeniem.
- Ty chyba lubisz ból, co? Ręce, oczy, przygryziona warga, teraz to... - narzekanie nie spowolniło jednak dłoni medyka, sprawnie dezynfekujących ranę wysokoprocentowym alkoholem (posłużył on także jako środek przeciwbólowy dla Erwina), zakładających szwy i owijających zranioną nogę ciasno bandażem.
- Powinno wytrzymać.


Stojąc na krawędzi krateru, bohaterowie mieli przed sobą niezwykły widok. Wulkan był jedyną górą w okolicy, wokół której wyrastało prawdziwe morze drzew, które dalej na północ zmieniało się w jałową krainę, tak bardzo niepodobną do Lustrii, że zaczęli wątpić czy aby na pewno dopłynęli do celu. Gdzieś na tych ponurych pustkowiach, znajdowało się ogromne miasto świątynne Jaszczuroludzi, które oświetlone było tysiącem drobnych ognisk widocznych z oddali. Tuż za nim kryło się morze, a zatem ekspedycja musiała znajdować się na jakiejś wyspie, nieopodal kontynentalnej Lustrii. Mając te informacje, najemnicy byli gotów jak najszybciej wrócić na wybrzeże, kiedy nagle usłyszeli jakieś poruszenie, któremu towarzyszyło odległe zawodzenie.

Zamieniony w kruka Berthold szybko poleciał w tym kierunku i to, co ujrzał, zatkało mu dech w piersiach. Powłócząca nogami rzeka śmierci, przetaczająca się przez krajobraz, wypełniała każdy kawałek ziemi w kotlinie, prowadzącej ze szczytu wulkanu. Miał przed sobą morze gnijącej skóry i kości, groteskowych potworów, ciągnących za sobą martwe kończyny. Wpatrywał się w ten widok kompletnie przerażony, ledwie mogąc pojąć ukazujący się ogrom siły nieprzyjaciela. Krucjata nieumarłych, wlokących się zwłok, które poruszały się na oślep przed siebie, zataczając się i chwiejąc bezmyślnie, była zbyt przerażającym widokiem, żeby w niego uwierzyć.
Kolumna była tak szeroka, że nie mógł dostrzec jej przeciwległego końca. Kilku nieumarłych niosło rozpalone błękitnym płomieniem pochodnie, które w mroku ulewy rzucały upiorne światło na szeregi plugawej armii. Ujrzawszy strzępy poszarzałego mięsa zwisające ze szkieletowych wojowników, był w stanie tylko modlić się do Sigmara, ażeby nieumarli ominęli obozowisko ekspedycji, w stronę którego nieuchronnie się zbliżali.

Nagle stało się jasne dlaczego najeźdźca nie splądrował miasta, a jedynie obrócił je w perzynę. Umarłym skarby nie były potrzebne…


- No to mieliśmy wycieczkę. Bertholdzie. Proponuję byś udał się do obozu by zwijali manele. My postaramy się zdążyć na czas, a jak nie, to zostawcie nam szalupę - zaproponował Erwin słuchający nowin maga. Noga bolała, łapy także, ale jak życie miłe, musiał się ruszyć.
- Może powinniśmy ostrzec jaszczuroludzi?
- Mamy z nimi więcej wspólnego niż z umarłymi. Oddychamy. Uważam, że warto im pomóc - zgodził się medyk, po czym dodał:
- Zresztą, wrogów sobie z pewnością jeszcze zdążymy narobić, byłoby miło mieć też sojuszników. Ponieważ z porozumieniem słownym kiepsko, może byśmy spróbowali obrazkowo? Jakoś pokazać tę armię umarłych?
- Chcesz się z nimi bawić w kalambury? - Zaśmiał się Weddien, nie potrafiąc sobie tego wyobrazić. - Nafaszerują nas strzałami, kiedy ty będziesz udawać zombiaka. Mam amulet, dzięki któremu będę w stanie się z nimi dogadać. Nie pytajcie skąd go mam...

Tymczasem Berthold po raz pierwszy odkąd dołączył do wyprawy wydawał się naprawdę zaniepokojony.
- Taka liczna horda nieumarłych... Jakaż to plugawa siła może je wszystkie podtrzymywać i jak długo są na tej wyspie? - Zastanawiał się. - Tak, wycofajmy się jak najprędzej do obozu, a co do jaszczurów… nie chciały z nami rozmawiać, więc czasu bym zbyt wiele na nich nie tracił, pewnie wiedzą lepiej od nas co tu przebywa. Mogę polecieć z ostrzeżeniem dla Barona.

“Armia Hell…” - Thora zachłysnęła się lekko wodą z bukłaka - “Smoki… czyżby to miejsce było bramą do Helheim?” - Dziewczyna rozkaszlała się próbując złapać powietrze i poczerwieniała.
Pocieszeniem było jedynie to, że udało się jej pokryć wybuch paniki.
Wciąż lekko pokasłując rozejrzała się by wytyczyć nowy szlak omijający bezpiecznie armię trupów. Lexa podeszła do siostry, opierając dłoń o rękojeść przepasanego do boku miecza.
- Za czym tak wyglądasz? - Zapytała z powagą, błądząc spojrzeniem za młódką.
- Nowego szla.. khu - ostatnią sylabę Thora wykasłała. - By dostać się do obozu niezauważonym i przed tym… - nie dokończyła. Zamiast tego łypnęła podejrzliwie na elfa wciąż pamiętna ich nocnej rozmowy. Lexa, która wciąż śledziła spojrzenie siostry, również spojrzała na Weddiena. Po chwili namysłu uśmiechnęła się cwaniacko pod nosem, jednak gdy tylko otworzyła usta by coś powiedzieć, zatrzymała się. Nie czas był na to.
- Stary szlak sprawdzony i przetarty - stwierdziła jakby oczywistość - Też się rozejrzę - dodała jednak, odwracając wzrok od elfa, aby czynić wedle słów. To ona chyba już wolała patrzeć na imperialne gnioty. Ten kto strzela wykałaczkami nie może być dobrym chłopem.

Wolfgang z obrzydzeniem wpatrywał się w odległą armię, na którą z chęcią sprowadziłby huragan ognia. Jednak był sam i ostatecznie niewiele by zdziałał. Nie osiągnął nic znaczącego, nawet pomimo wibrującej energii aqshy, która gromadziła się na szczycie wulkanu.
- Bertholdzie, naprawdę nie wiesz co utrzymuje je przy nie-życiu? Zwróciłeś w ogóle uwagę na mapę którą widzieliśmy na statku? - Zrobił krótką pauzę. - Wybrzeże wampirów, Miasto Umarłych - zacytował z pamięci. - Wylądowaliśmy na tej przeklętej wyspie u wybrzeży Lustrii - powiedział jakby to była oczywistość.
- A czy ostrzegać jaszczury? Chyba dobrze by było o ile już nie wiedzą co nadchodzi. Ostatnio nie wydawały się bardzo wrogo nastawione. Ciekawe czy tym razem udałoby mi się z nimi dogadać? - Zamyślił się na chwilę. - Nic to! W drogę! - Ponaglił. - Byle by minąć ich główne siły, resztę puścimy z dymem.
- A ju ty już się tak nie mądrz, Wolfang, nie będziesz mnie jak uczniaka pouczać. Nazwy na mapie nie wyjaśniają źródła mocy z którą mamy tu do czynienia… pierwszy lepszy nekromanta czy inny miłośnik truposzy by takiej armii nie przywołał - odburknął Berthold do nie posiadającego jeszcze mistrzowskiego tytułu kolegi, po czym zaczął szykować się do kolejnej przemiany w kruka i lotu do obozu.

- Dobre by było, gdyby ta armia jak tam dojdzie, to ją z armat rozdupić na plaży. Bo chyba nie zdążymy tam dojść szybciej, tak myślę - Lexa westchnęła krótko, wtrącając swoje przemyślenia.
- Trzeba zatem czym prędzej poinformować załogę - zgodził się Weddien. - Statek w chwili obecnej powinien znajdować się na plaży, a to czyni z niego łatwym łupem dla nieumarłych. Kto wie czy nie wysłali jakieś mniej liczne grupy do związania ich w walce i uniemożliwienia ucieczki.

Kolejny dzień i kolejne wyzwania. Brokk szedł z tyłu ubezpieczając maszerującą kolumnę. Nie podobała mu się taka pogoda i wspinaczka w błocie. Rozkaz to rozkaz, należało go jednak wykonać, więc po prostu milczał. Zresztą krasnoludy są zbyt dumną rasą, aby narzekać na takie niedogodności jak pogoda. Widok szeregów armii nieumarłych mógł wzbudzać niepokój. Jednak nie należało okazywać lęku. Khazad na ich widok dołączył do dyskusji.
- Parę dział ogniowych i załoga twierdzy. Była by równie piękna bitwa jak na Przełęczy Pod Szczytem, gdzie armia pod wodzą Króla Ungrima pokonała Vardeka Kroma. Lojalność musimy jednak zachować wobec Barona Kratenborga. Jaszczuroludzie mogą okazać się sojusznikami, jednak nie możemy przekładać ich losu nad powodzeniem ekspedycji. Zgadzam się więc z Weddienem.
- Jedno nie wyklucza drugiego - Lexa skrzyżowała ręce pod piersiami, patrząc na krasnoluda - Informacja poleciała - spojrzała w dal, tam gdzie nie tak dawno odleciał przemieniony w kruka kompan - A my i tak nie zdążymy dotrzeć na czas. Tym bardziej, że wśród nas są istoty o przykrótkich girach - syknęła, zerkając po krasnoludach. Nie to, żeby ich nie lubiła, ale chciała do kogoś się przyczepić. Zresztą, faktu nie da się oszukać.
Brokk spojrzał na Lexę. Kobieta lubiła prowokować i trzeba było jej przyznać, że była w tym naprawdę dobra.
- Zapominasz, że nie ma bardziej wytrzymałych osób od Nas. Każdy Krasnolud może biec dzień i noc - odpowiedział krótko, żeby nie wdawać się w niepotrzebną awanturę.
- Akurat pamięć mam niezgorszą - chętnie rzuciła w odpowiedzi. - Po prostu mało mnie to obchodzi, póki nie widzę skutków - uśmiech Norsmenki był szeroki i szyderczy, kiedy to odwinęła się na pięcie i spytała już wszystkich zebranych - To co, z powrotem ruszamy czy będzie tak stać jak widły w gównie?
- Ciekawe porównanie - pokiwał głową Wolfgang. - Widać z gównem masz doświadczenie - zaśmiał się cicho. - To w drogę, bo nam trupy zgniją nim tam dotrzemy.
- Jak widać - Lexa rozłożyła ręce w geście bezradności, obejmując nimi wszystko wokół. Cóż więcej mogła rzec? Kpiący uśmiech nie schodził jej z twarzy. Poczekała tylko aż Thora znajdzie dobrą drogę i ruszyła za siostrą z pełnym zaufaniem.


Chcąc uniknąć spotkania z armią ożywieńców, najemnicy zeszli z wulkanu nieco inną drogą i po niespełna dwóch godzinach przedzierania się przez dżunglę, dotarli do zachodnich obrzeży zrujnowanego miasta. Ta część osady nie uległa całkowitemu podtopieniu dzięki znacznemu podwyższeniu terenu i masywnym budowlom, które stały na głębokich fundamentach. Stamtąd, po krótkiej naradzie, bohaterowie udali się na wschód, planując ostrzec niedobitki plemienia jaszczuroludzi, którzy mogli stać się dla nich cennymi sojusznikami w nadchodzącym starciu, lecz w połowie drogi zatrzymał ich widok transformującego się do swojej ludzkiej postaci Bertholda.

Jeszcze opadając na ziemię, Berthold zaczął zmieniać się w człowieka.
-Ten skurwysyn Cassini zdradził, Diederich też! - Warknął mag, a jego twarz była czerwona z wściekłości. - Zabrali oba statki, Baron został sam z dziesiątką ludzi! Mamy w wieży się spotkać.
Weddien spojrzał na Thorę z obawą. Spodziewał się, że ta wybuchnie zaraz wściekłością lub podobnie skrajnymi emocjami. Jej statek, jej wspaniały statek przepadł ze wszystkim, co było dla niej cenne. Kres błyskotliwej karierze pani kapitan położyła wyprawa do Lustrii, a przynajmniej tak się to wtedy wydawało.
- Miałaś rację - powiedział elf, zwracając się do Thory. Dziewczyna spojrzała na elfa tępo. Była całkiem pobladła i jakby skamieniała. Zdawać się, mogło, że słowa bosmana do niej nie docierają. - Wygląda na to, że cały ten pieprzony zwiad miał na celu odseparowanie Barona Kratenborga od jego stronników. Zyskali na tym, bo Albrecht w pewnym stopniu sfinansował ekspedycję, aby móc brać w niej udział. Teraz nie muszą się dzielić z nami łupami, no i przy okazji dostarczyliśmy im dodatkowy statek… Obiecuję ci, że zapłacą nam za to!
- Niech ktoś kurwa powie, że jest zdziwiony! Chyba wszyscy się domyśliliśmy, że ten spermosiorb coś knuje! - Wyszczekała Lexa i pizdnęła swoim tobołem o glebę, jakby był największym wrogiem i chciała go zmiażdżyć. - Raczej wszyscy mamy choć odrobinę rozumu, by nie być zdziwieni, a jedynie wkurwieni. Ale co się odwlecze to nie uciecze, mamy teraz dobrą potęgę i siłę, aby przeżyć! Przetrwamy to, odkryjemy nowe tereny, miejsca, skarby, a potem wrócimy i wykastrujemy psiegochuja bez znieczulenia.
Wskazała ostrzem wyciągniętego miecza na Aureolusa. - Spróbuj tylko dać mu do ryja coś innego niż truciznę, to zawiśniesz obok - schowała oręż i fuknęła jak wściekła kocica. Podniosła ze złością plecak, który zamaszyście zarzuciła na ramię.
- I tak dobrze, że wiemy to już teraz. Bez Bertholda wszyscy byśmy byli jebanymi niezgułami - Lexa w końcu skończyła. Nerwowo zaciskała pięści mając ochotę komuś przyjebać. Nie było trzeba długo czekać, kiedy uderzyła w końcu w pobliskie drzewo, raniąc sobie knykcie. Poczuła się odrobinę lepiej.
- No to chuj - podsumował Wolfgang. - Pewnie kutasiarze już dawno odpłynęli. No nic, pogadajmy z tym Baronem. Może ma jakiś plan. Gdzie te pieprzone jaszczury miały obóz? Można by je zaliczyć niejako po drodze.
- Są nieopodal - odparł prosto Weddien, który nie wyglądał na szczególnie chętnego, by iść im z pomocą.
- Gdybyśmy tylko miały jak skontaktować się z ojcem… - mruknęła Lexa pod nosem i spojrzała na siostrę. - On wie, że tyś tu płynęła?
Młodsza siostra pokręciła przecząco głową, zaciskając usta w geście jakże znajomym Lexie. Matka rzadko kiedy stawiała na upór i zaciekłe stawianie na swoim. Lecz gdy tak się stało, była nieprzejednana. Skrzywienie ust Thory był wierną kopią wyrazu twarzy matki w tych przypadkach.
- Nie wiem czy dożyjemy w ogóle do momentu, aż zdołał by tu w ogóle dotrzeć - wtrącił poważnie Sylvain. - Na razie mamy przejebane i musimy wymyślić jak w ogóle przeżyć. Najpierw skierujmy się do wieży, potem zaczniemy jazgotać.
Berthold był prawie tak wściekły jak Lexa, walnął swoim kosturem o pień drzewa.
- Jak go dorwiemy, to sam przytrzymam, żebyś mogła skuwiela wykastrować, a potem wepchniemy mu to do gardła - odparł Lexie. - Chciałem ścigać Szkaradną Ladacznicę, spróbować Cassiniego zabić i przejąć statek, Baron mi to wyperswadował… ale racja, na razie statków nie mamy, musimy połączyć się jak najszybciej z resztą - nieco uspokojony, skinął głową na rozsądne słowa Sylvaina. - Ruszajmy do wieży.
Młodsza z norsmanek bez słowa przysłuchiwała się wybuchom towarzyszy.
Sama też chciała wrzeszczeć, drapać, gryźć i szarpać, obiecywać krwawą zemstę, lecz coś ją powstrzymywało. Tym czymś był rosnący strach. Strach nie przed ludźmi, ani nie przed ich zdradami czy postępowaniem. To wszystko i tak nie było zależne od nich samych. Obawiała się zupełnie czegoś innego. Kto jej dobrze nie znał, uznał że błysk w jej czekoladowych oczach to oznaka szaleństwa, tłumionej furii ludzi Norski.
Ruszyła dalej szlakiem, chłodna i niepokojąco spokojna, niczym kawał lodu z krain dalekiej Północy.

Erwin, gdy tylko mag zaczął przybierać ludzką postać, usiadł na najbliższym kamieniu.
- Tak też czułem - powiedział do siebie i westchnął. Podniósł głowę i obserwował pozostałych przez chwilę podnosząc swoją ranną nogę i położył na przewróconym małym pniaku. Bolała jak cholera i to dopiero sprawiło mu ulgę.
- Wydaje mi się, że mamy spory problem. Ta chodząca trupia armia wyczuje nas dość szybko na tej wyspie. Nie ma gdzie się schronić. No chyba, żeby ostatnią walkę przeprowadzić? - Trochę mówił od rzeczy, a trochę w panice.
- Idźmy z Baronem się spotkać, a po drodze zahaczymy o jaszczurki.
Wstał i kuśtykając już wyraźnie, ruszył za norsmenką.
- Nieśmiertelność - rozmarzył się Aureolus - kamień filozoficzny każdego medyka. Gdyby jeszcze zachować przy tym zdrowe zmysły i intelekt… Gdyby ta armia żywych trupów była tak sprawna jak mówisz, nie znaleźlibyśmy jaszczuroludzi na tej wyspie. Skoro oni przeżyli tutaj, to znaczy, że da się jakoś uciec lub ukryć - zauważył.
- Lexa, nie bój się. Jeśli tylko znajdziesz sposób, by dodać Cassiniemu coś do jadła bądź napitku, dostanie coś odpowiedniego ode mnie. Jad pająka, który paraliżuje człeka, pozwalając mu jednak myśleć i czuć. Chociaż może ktoś inny sposób znajdzie - nie wyjawił kogo konkretnie miał na myśli, ale adresat z pewnością to zauważył - a jakby co, to i grotem strzały truciznę można dostarczyć.
- Jak już każdy coś od siebie dorzuca to i ja coś wymyślę. Mechanizm łamiący każdą kostkę? - Rzucił Erwin do reszty.
- Ludzie i ich umowy, skurwysyny bez krzty honoru. W Karak Hirn, jak i pozostałych twierdzach byłby skończony - Brokk choć zwykle mniej impulsywny od swych rodaków miał problem z zachowaniem spokoju.
- Magu mów co z Bardinem Mordinssonem?
- Krasnoludy chyba nie wiedziały o planowanej zdradzie, ale nie przeciwstawiły się Cassiniemu, z tego co mówił Baron - odparł ponuro Berthold. - Najwyraźniej nie chciały ryzykować życia, by pobratymcom pomóc.
- Dobra, panowie… Czas już na nas. Pogadamy o tym w wieży, teraz jesteśmy na obcym terenie i nie ma czasu na takie rozważania - wtrącił się Weddien i ku swojemu zdziwieniu, wszyscy posłuchali jego słów. Najemnicy ruszyli w milczeniu w stronę obozu jaszczuroludzi.


Wyspa Umarłych, Wybrzeże Lustrii
19 Vorgeheim, 2528 K.I.
Południe

Spotkanie z gadopodobnymi tubylcami do najprzyjemniejszych nie należało, ale siłą rzeczy udało się uniknąć przelewu krwi dzięki mocy magicznego amuletu elfa Weddiena, który umożliwił swojemu właścicielowi dogadanie się ze skinkami (jedna z trzech głównych kast społeczeństwa jaszczuroludzi). Najemnicy przekazali im informacje o zbliżającej się hordzie nieumarłych i choć tubylcy nie posiadali ludzkich emocji, a ich reakcja na otrzymane ponure wieści w oczach bohaterów wydawała się być niemalże obojętna, to jednak jaszczuroludzie okazali swoją wdzięczność i zdradzili najemnikom najłatwiejszą drogę ucieczki z wyspy.
Zdaniem ich przywódcy nie było to łatwe zadanie, lecz innego wyjścia praktycznie nie mieli. Kazał im ominąć wulkan, idąc strzeżoną drogą, którą prowadziła pomiędzy górą a Miastem Umarłych. W ten sposób dostaliby się na drugą stronę wyspy, na piaszczystą plażę, skąd dzieliłyby ich niespełna trzy mile morskiej drogi od Lustrii kontynentalnej. Przepływając wąską cieśninę trafiliby na Krwawe Moczary, a tam już mogliby dalej zdecydować, czy ruszą w stronę Holzberg, czy też poszukają pomocy w jakiejś innej kolonii.

Mając te informacje, najemnicy ruszyli w umówione miejsce. Podróż przez dżunglę do łatwych nie należała, zwłaszcza że paskudna pogoda przez cały ten czas nie pozwalała o sobie zapomnieć. Bohaterowie brodzili po kolana w błocie, przez wiele godzin zmagając się z trudnym terenem i jeszcze gorszą ulewą. Mimo wielu nieprzyjemności, powaga sytuacji w jakiej się znaleźli oraz ich wrodzony upór, który zawiódł ich tak daleko, nie pozwalały im zatrzymać się choćby na chwilę. Brnęli przed siebie niepomni na trudy podróży, przez cały ten czas wytężając mocno słuch. Spodziewali się w każdej chwili usłyszeć pojękiwania hordy nieumarłych, lecz poza odgłosami egzotycznych ptaków oraz małp, w dżungli panowała przejmująca cisza.


W tak ponurej atmosferze przedzierali się od świtu do południa, aż w końcu stanęli przed posępnymi ruinami latarni morskiej. Czekał tam na nich baron Albrecht Kratenborg, w towarzystwie dziesięciu ludzi. Już z daleka wyglądał na wściekłego, gotowego wybuchnąć niekontrolowanym gniewem w każdej chwili. Nie był rzecz jasna zły na najemników, lecz na własną krótkowzroczność i naiwność. Posłał swoich najlepszych ludzi w głąb dżungli, nie zastanawiając się dłużej nad sensem tego rozkazu.
Spędziwszy blisko dwa miesiące w swojej wygodnej kajucie, zdążył stracić czujność i zapomnieć o wyraźnej niechęci jaką darzył go Lorenzo Casini. Sama myśl o tym łajdaku sprawiała, że miał ochotę sięgnąć po szablę i posiekać pierwszego z brzegu człowieka, jednakże widok zbliżających się zwiadowców ostudził nieco te emocje.
- Zdradzili nas… Skurwysyny zdradzili nas! Bunt na pokładzie! - Grzmiał Albrecht, kiedy najemnicy się do niego zbliżali. Na jego czerwonej od gniewu twarzy pojawiły się głębokie zmarszczki.
- Byłem na plaży, oczekując dokowania Szkaradnej Nierządnicy, kiedy spostrzegłem pięć szalup płynących w moim kierunku. Na jednej z nich byli związani wierni Thorze marynarze. Kiedy ich zobaczyłem, od razu zrozumiałem, że szykuje się coś niedobrego, jednak nie uciekłem. Myślałem, że ten chuj sam do mnie łaskawie przypłynie i wtedy wyzwę go na pojedynek przy jego ludziach, ale zamiast tego pierdolonego tchórza pojawił Diederich z kpiącym uśmieszkiem na ryju - wąsy Barona nerwowo zadrżały, kiedy opowiadał o zdrajcy.
- Drań podziękował mi za hojną dotację na rzecz ekspedycji i powiedział, że na umowie nie było nic wspomniane o wspólnym powrocie, a swoją część - dostarczenie nas do Lustrii - już zrealizowali. Zostawił nam skrzynię z zapasami żywności na tydzień i przekazał pozdrowienia od tego zawszonego kutasiarza, Casiniego… Pierdolone skurwiele, jeszcze tego zdążycie pożałować - te ostatnie słowa kierował już w stronę plaży.
- Możemy bawić się w partyzantkę z Casinim, ale po dotarciu do kolonii ich szeregi na pewno się powiększą. Wydaje mi się, że w pojedynkę nie damy im rady, dlatego proponuję udać się do Skeggi. Wiem, że pewnie myślicie, że oszalałem, chcąc się dogadać z norsmenami, ale mamy po swojej stronie dwie kobiety, córy legendarnego żeglarza z norski, brata liczącego się w ich społeczeństwie jarla - zrobił wymowną pauzę, aby móc spojrzeć na młode norsmenki. - Na pewno coś wymyślą. Ja natomiast znam plany ekspedycji i wiem co kryje się w Quetza. Wiem też jak ich tam w miarę bezpiecznie doprowadzić, a z pomocą norsmenów powinno się nam udać rozgonić całą tę hałastrę Casiniego i powiesić chuja za jajca. W zamian dostaną więcej skarbów niż będą w stanie udźwignąć, my weźmiemy swoją część i należne nam okręty. Myślę, że jest to propozycja warta rozważenia… - powiedział w zadumie błądząc wzrokiem gdzieś po drzewach.
- Ale najpierw musimy się jakoś stąd wydostać - dodał po dłuższej chwili, tym razem trzeźwo już patrząc na zgromadzonych przed nim najemników. - Jakieś propozycje?
 
__________________
[URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019
Warlock jest offline