Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-08-2017, 20:06   #157
Caleb
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Osnuta szarością sylwetka biegła przed siebie, co chwila mierząc z pistoletów na, zdawałoby się, przypadkowe strony. Umysł Ahaba działał jednakże na przyspieszonych obrotach. Wyłapywał każdy dźwięk, który nie pasował do pożogi i w jego właśnie kierunku oddawał strzały. Równocześnie wokół postaci rewolwerowca także wzlatywały pociski, zaciekle dziurawiąc sine powietrze. To był taniec ze śmiercią, gdzie jeden błąd mógł kosztować Preachera życie. Zdawał sobie sprawę, że w takich chwilach musiał wręcz zatracić się w akcie zabijania. Nie w sensie zwierzęcego amoku czy założeniu maski toczącego pianę mordercy. Chodziło o wejście w pewną rolę i uwierzenie w nią do tego stopnia, że nie sposób było powiedzieć gdzie kończyło się ciało człowieka, a zaczynał już śmiercionośny oręż. W istocie bowiem, nie tylko Colty były bronią - przy odpowiedniej determinacji stawał się nią Ahab. Dało się to osiągnąć tylko dzięki wierze, którą inni nazwaliby fanatyczną. Mógłby, rzecz jasna, polegać jedynie na szkoleniu oraz niesamowitym refleksie. Zdążyłby wtedy odstrzelić po drodze parę łbów, lecz nie osiągnąłby w ten sposób perfekcji. Idealnym strzelcem został tylko i wyłącznie poprzez zawierzenie najwyższemu. Bo jeśli spełniał jego wolę, nie mógł się przecież mylić.
Krzyki wokół niego po raz kolejny upewniły Coogana, że jego pomsta była słuszna. Postacie wyłaniały się z dymu tylko na chwilę - ułamki sekund później padały na ziemię, niosąc w powietrze czerwone pióropusze krwi. Nie chybił ani razu. Pan był z nim.
Lecz Szef nie pomagał na zawołanie. Coogan dobrze wiedział, że jeśli przeliczy możliwości swojego ciała, udusi się, nim zdąży uciec przez okno. Musiał dać z siebie wszystko, jeszcze przez te kilka chwil.
Ostatnie metry przebiegł na ślepo. W istocie nie wiedział już czy obrał właściwy kierunek. Pozostało mu tylko wybić mocno z obydwu nóg i…
Poczuł że się przewraca, toczy po piasku. Prawdopodobnie leżał tyłem do pożaru, gdyż czuł dojmujące ciepło na plecach. Równie dobrze mogła to być jednak krew ze świeżo otwartych ran. Pozostałości po witrażu wbiły mu się w skórę, boleśnie ją rozcinając.
Powoli wstał, obracając się i lustrując stojący w ogniu budynek. Duża jego część była kamienna, lecz drewniane dobudówki oraz umeblowanie w środku zrobiły swoje - ogień pozostał bezlitosny dla domu bożego.
Ahab spoglądał na bijący w górę żar i czekał. Tylko tyle mu teraz pozostało. Jeśli facet był z tych dobrych i mógł pomóc miastu… Opowieść powinna dać mu jeszcze szansę odegrania swojego aktu. Tak zdawały się działać tu sprawy.
Ogień już przygasał, kiedy w jednym miejscu pogorzelisko wybrzuszyło się. Ukryta dotychczas klapa wydała skrzypiący dźwięk, a następnie otworzyła na rozcież. Ahab podszedł ku ukrytemu dotychczas zejściu do piwnicy. Jeszcze jedno ukryte przejście. Wielebny nieźle sobie to wymyślił. Ale jaki miał wybór, skoro połowa miasta chciała go odstrzelić jako otwartego przeciwnika Selmy?
Rafael wyszedł po miedzianej drabince i spojrzał na osmolony szkielet swojego dotychczasowego domu. Wśród murów dało się już dostrzec poczerniałe kości. W tym także należące do młodego chłopaka. Ksiądz westchnął do siebie, a przez chwilę Ahabowi zdało się, że ujrzał błysk w jego oku. Bez względu czy w istocie tak było, Rafael bardzo szybko powrócił do kamiennego wyrazu twarzy.
- Może skończyłoby się to inaczej, gdybym posiadał tak trudną do zdobycia tu broń… jeśli ktoś wcześniej nie roztrzaskał mi jej w dłoniach… - tamten nie ukrywał gniewu, lecz zaraz zmienił ton - Z drugiej strony zawdzięczam ci życie, więc wygląda na to, że wychodzimy na zero.


Drapieżnik kroczył wąskim korytarzem. Mimo ciemności, widział każdy detal, każde pęknięcie w tysiącletnich ścianach. Wokół niego wiły się cienie. Należały do rozmaitych postaci, istot, które widział tylko on. One również kochały magię i lgnęły do niej, choć w inny sposób.
Przystanął na chwilę, zastygł jak kamień. Był na jej tropie. Czuł energię, którą w sobie nosiła. Pragnął tejże.
Ciemne jak noc stworzenie spojrzało w prawą stronę, kalkulując że niedawno przechodziła ona właśnie tędy. Ruszył ponownie, jak zawsze nie wydając żadnego dźwięku. Był już blisko.


Ludzki wzrok był tylko jednym z narzędzi służących odbieraniu świata. I to dość wadliwym. Mało kto wiedział o tym tak dobrze jak Arya, która rozumiała iż rzeczywistość to skomplikowany zlepek nie tylko materii, ale i emocji, zapachów, przeczuć. Kiedy wyłączało się jeden zmysł, pozostało automatycznie się wyostrzały, w tym także te uznawane za nadnaturalne. Jeśli więc nie mogła polegać na swoich oczach, bynajmniej było to dla niej powodem do paniki. Musiała wsłuchać się w to miejsce, “czuć” je i jeśli szczęście miało dopisać, posiadała jakieś szanse wyjścia z pułapki.
I rzeczywiście po jakimś czasie odniosła wrażenie, że jej twarz omiótł powiew chłodnego powietrza. Ilekroć jednak próbowała podejść do jego źródła, zdawała się po raz kolejny zataczać koło. Przechodziła tak już któryś raz, gdy zdała sobie sprawę z czyjejś obecności. Ostrożnie otworzyła oczy, aby spojrzeć w dwa punkciki lśniących w mroku ślepi.


Kot mlasnął i polizał przednią łapę. Spojrzał wymownie na Aryę, po czym odwrócił się i ruszył przed siebie. Wiedziała że nie znalazł się tu przypadkiem. Koty zawsze miały jakiś cel, cokolwiek robiły - nawet jeśli trudno szło to pojąć. Przeszła ledwie parę kroków za zwierzęciem, aby teraz wyraźnie poczuć zapowiedź wiatru.
Kilka minut później była już na zewnątrz.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 22-08-2017 o 15:10.
Caleb jest offline