Leonard chciał zawołać do reszty, żeby uciekali, ale zorientował się, że pozostali - nie mający wierzchowców jak on - przypłaciliby to pewnie życiem. Był tchórzliwym, chciwym sukinkotem, ale nie zamierzał zostawić towarzyszy walki w potrzebie. Nie teraz, kiedy demoniczne drzewo padło. "Czy to możliwe, że zabił demona?" - zadał sobie w myślach pytanie. Był zbyt ostrożny, żeby w pełni w to uwierzyć.
- Wycofywać się wgląb wioski, ale nie wystawiać się plecami - zawołał i spiął konia ostrogami. - Wasyl! - Pogalopował w kierunku gladiatora. Musiał go stamtąd zabrać, sam nie da rady uciec z odniesionymi ranami. |