Po spuszczeniu wpierdolu piździelcowi w kapeluszu Andrzej Młot podniósł młot, znaczy wzrok, i ujrzał jakiegoś grubego strażnika razem z kapłanem węszącego coś na bardzo podejrzanie wyglądających pagórkach tajemniczo usadowionych wśród ogólnych bagien. Postanowił zbadać sytuację i natrafił na wejście do katakumb. Usłyszał głos:
-
Czego tam szukamy Adelmusie? - na co odpowiedział mu głos
Złomoklety:
- No córki Pana Ryszarda.
- A co się stało z Velem?
- Vel był pieprzniętym Mistrzem ścieżki Pinokia, opiekował się jakimiś dzieciakami podejrzewali niektórzy nawet że to on jest Mikołajo - pedofilem. Okazało się jednak że to Lama zrzucał na niego tropy Velczyński dostał wkurwa wysadził go bombą zmienił się w wielką płonącą kukłę i przytrzymał Lamowatego żeby nie schował się do lodówki jak Idiana Jones normalnie wyglądał jak ten Hamerykański Burning Man z festiwalu! No i w ten sposób Vel oczyścił mieszkanko i świat ze zbocczenia. - szerzej odpowiedział Andrzej Nowak i na moment zapadła cisza.
Tym czasem
Andrzej Młot podążając za poświatą trzymanych przez pozostałą dwójkę lampy dotarł do okrągłego, kamiennego pomieszczenia. W centrum jego stały dwa marmurowe nagrobki, a ściany były ozdobione tajemniczymi runami. Grubszy strażnik miejski stwierdził, że to czego szukacie jest w nagrobku. Ajej i Złomokleta na moment przejęli się, no w sensie - cokolwiek poczuli... no jakby lekką niestrawność albo irytację gdy mięso utyka między zębami - że córka Ryszarda nie żyje. Tym czasem mężczyzna popchnął wieko jednego z nagrobków. Andrzeje (no, już siebie widząc nawzajem) powoli podeszli i zajrzeli do środka. Wewnątrz był stary, niewielki telewizor z podłączonym do niego magnetowidem (zestaw wyglądał na początek lat 90.). Na ekranie widać było pornosa, w którym dwóch typów na zmianę posuwało trzy panienki (dwie młode, jedną starszą) - jednym z typów był William Praudmoore. Przynajmniej można było się dowiedzieć czemu nazywał się Praudmoore. W każdym razie strażnik będący z Andrzejami nagle rzucił się do magnetowidu mówiąc pod nosem
-
Kurwa, nie to. - i zatrzymał magnetowid, a następnie nacisnął guzik w telewizorze włączając tym samym inny kanał.
Na ekranie pokazała się postać Tymoteusza Krakowskiego. Miał na sobie szlafrok całkiem otwarty od przodu - był pod nim ewidentnie nagi. Nie był to widok, o którym ktokolwiek marzył. Zmęczony wódą, narkotykami i wszelkim chujstwem niespełniony producent filmowy stanowił wrak człowieka. Właściwie wyglądał jak typowy Żul, ale za to majętny.
-
Zrobisz mi loda? - zapytał do postaci będącej poza kadrem. Obaj Andrzeje zwrócili jednak uwagę na tło. Było to pomieszczenie, w którym znajdowała się obszerna biblioteczka, było duże biurko i wiele foteli. W tle nie było słychać żadnej muzyki, której rytm zdawał się poruszać cały parter, a i która dolatywała na korytarze piwnic i pięter. W momencie, gdy w kadr zaczęła wchodzić postać młodej dziewczyny strażnik jeszcze raz nacisnął klawisz na telewizorze. Tym razem pojawił się widok tak jakby z kamery z wejścia do katakumb, w którym
Andrzeje stali (nie było tam żadnej kamery, no ale obraz jest...). Do katakumb właśnie skrada się zgraja zwierzoludzi i zombiaków. Strażnik wyjął kasetę z magnetowidu, schował ją za pazuchę, powiedział coś w stylu "Prawdziwy klasyk" i zniknął.
Andrzej Nowak trzymając pochodnię, a
Andrzej Młot... no młot... pozostali sami w okrągłym pomieszczeniu, z którego jedyne wyjście prowadziło do lekko zakręconego korytarza - tego samego, do którego właśnie ładują się zwierzoludzie i zombi jeżeli wierzyć obrazowi z telewizora (wciąż działa). W pomieszczeniu pod ścianami leżą różne szmaty i normalne rzeczy jakie można znaleźć w średniowieczne chacie wyposażonej w chlew. Nie ma tylko świń.