Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-08-2017, 21:13   #69
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Japonia, Tokyo, poniedziałek, ranek
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=nJfmen7eoQc[/MEDIA]

- Zaczynamy akcję, sir.

Major zatarł ręce. Wreszcie mógł zrobić użytek z nadanych mu uprawnień, choć pewnie rząd Japonii nie będzie zadowolony. Ale co tam… taka okazja! Taka okazja może już nigdy się nie zdarzyć.


Yamasaki
To była ciężka noc. Klientów jakby ubyło ostatnimi czasy, manager chodził nerwowy i krzyczał na wszystkich, czepiając się pierdół. Oczywiście, nie na Yamasaki, ona wszak jak zawsze wykonywała wszystkie swoje obowiązki perfekcyjnie. Niemniej sama musiała przyznać, ze trochę się wynudziła. Poza kilkoma zleceniami od stałych klientów, miała zatańczyć dla tylko trzech najebanych chłopaczków, którzy pewnie wpadli do klubu raz jeden w życiu przy okazji wieczora kawalerskiego. Ciągle śmiali się i rzucali jakimiś złośliwościami w swoim kierunku, zamiast skupić się na tańcu Yamasaki. Co gorsza, wtedy pojawiły się też te cholerne uszka.
Jakby miała mało problemów…

Na szczęście potem wróciła do domu i mogła położyć się spać. Sen był jej jedynym momentem wytchnienia…

Niebieskoskóry mężczyzna o dzikich, czerwonych oczach ogładził czule jej policzek – teraz rozpalony i mokry od potu gorączki. Oboje wiedzieli, że nie pozostało jej im wiele czasu. Umierała.
- Jutro… jutro Jowisz wejdzie na linię sygnału… - mówiła z trudem – Transfer duszy będzie niemożliwy…
- Nie martw się, zdążymy. – uspokoił ją, ściskając jej rękę – Doktorek ma jakąś truciznę. Jeden zastrzyk i po minucie będziemy zimni. Akurat tyle, by otworzyć przesył. I nie stchórzyć. Poza tym sama wiesz, że ja nie boję się śmierci. Dałbym radę sam, gdyby zaszła taka potrzeba. I doktorka też – pocałował jej sperlone potem czoło – Już niedługo Selohi. Już niedługo nie będzie bolało…
- Boję się… - wyznała, z trudem formułując słowa – A jeśli… się nie odnajdziemy?
- Ja cię znajdę. Przyrzekam. – rzekł na to z mocą. I oboje wiedzieli, że mówi to z pełnym przekonaniem – Choćbym miał wysuszyć ich oceany i zburzyć masywy górskie… znajdę cię Selohi.
- To było bardzo… romantyczne… Makhenike. – spróbowała się uśmiechnąć, lecz szybko grymas bólu zastąpił ten gest mimiczny.
- Och, cicho. Po prostu nie myśl, że się mnie pozbędziesz. – powiedział, całując ją czule w usta.



Miyako obudziła się rano wraz z budzikiem. Po jej policzkach płynęły łzy. Do kogokolwiek należały wspomnienia z jej snów, ta istota była kochana. Była kochana tak, jak nikt nigdy nie kochał Yamasaki.


Shunsuke
- Yakalafi, musimy porozmawiać – wszedł do laboratorium – Przeglądałem twoje ostatnie raporty. Jest w nich sporo nieścisłości.
Wywołany niższy mężczyzna w kitlu gwałtownie zerwał się ze swego miejsca i wykonał gest dłonią, który po chwili mężczyzna odwzajemnił. To było ich powitanie.
- Kapitanie, oczywiście, zaraz wszystko wyjaśnię. Chodzi o badania nad surowicą, jak mniemam?
- Owszem. W dodatku mam wrażenie, że część danych została zedytowana od czasu, gdy je zatwierdziłem. Wiesz, co myślę, o takich zagraniach…
- Zedytowana? – mężczyzna okazał zdziwienie – O tym nic nie wiem. Moment, kapitanie. Podam panu tylko zestaw witamin i możemy się tym zająć, dobrze? Bo chyba faktycznie namieszałem…
Skinął głową. Nienawidził bałaganiarstwa, lecz nie mógł przecież za to karać swych podwładnych. Szczególnie, że Yakalafi był w ich gronie ostatnim wykształconym medykiem.
Ten zaś podszedł do swojego drona, wprowadził mu kilka opcji, po czym wrócił do gościa.
- Motsamaisi, jestem pewien, że ostatnio jak widziałem te dane, wszystko było w porządku. – powiedział, podając kapitanowi ampułkę. Ten przełknął ją, po czym nastawił skaner empatyczny. Aura doktora połyskiwała czerwonym światłem.
- Kłamiesz Yakalafi! – powiedział, zrywając się z oburzeniem.
- Nie do końca kapitanie. Te dane były niezmienione, gdy je otwierałem. Zmieniłem je potem. – zaśmiał się cicho jego rozmówca, obserwując jak potężnej postury błękitnoskóry mężczyzna chwieje się i upada na kolana.
- Coś ty mi…
- Amadeum. Przyspiesza działanie wirusa. Obawiam się, że zaraz pan zejdzie kapitanie. Muszę zadzwonić do transferowni. – powiedział, klikając coś na kokpicie i nie przestając się uśmiechać.
Tymczasem on czuł jak się dusi. Nie był w stanie nic powiedzieć, nic zrobić, jego oczy przysłaniała mgła.



„Otruł mnie!” – z tymi słowami w głowie Shunsuke obudził się, zrywając do siadu. Był cały spocony.

Jednak to nie koszmar wybudził go ze snu, lecz odgłos dzwoniącego telefonu. Wyświetlacz pokazywał godzinę 6:45, a dzwoniła Ayame.


Saito
- Masz wątpliwości… - powiedziała złotooka istota, którą Saito kojarzył jako „Księżniczkę”. Błękitnoskóra złapała go za rękę, dodając otuchy.
- Mów…
- Pani… po prostu zastanawiam się nad zasadnością tej akcji. Dzięki transferowi wypełnimy ludzkie istnienia, które były skazane na śmierć, uratujemy je i uratujemy siebie, co jest może piękne, ale…
- Ale?
- Ale po co to wszystko? Będziemy Ziemianami. Nasz żywot dopełni się na obcej planecie.
- Niekoniecznie… Powinno się nam udać wrócić do domu
Saito poczuł jak zaintrygowany sam chwyta Księżniczkę za długie, niebieskie palce.
- Jak to? Przecież ludzie nie znają technologii, a zanim my byśmy wysłali tam statek… nasz ludzki żywot dobiegłby końca. Więc jak?
- Setsebi, twoja przyjaciółka, ma pomysł. Niech sama ci opowie…



Saito obudził się z potwornym bólem głowy. Kac gigant deptał jego głowę, dumę i jak się wkrótce miał przekonać – zdeptał jego portfel. Na szczęście jednak Japończyk jakimś cudem dotarł do domu i nawet do swojego łóżka, co zakrawało na mały sukces. Tylko zmarzł trochę, bo się nie okrył kołdrą.
Okazało się bowiem, że kołdrę przywłaszczył sobie ktoś inny. Ktoś, kto zawinięty w kokon chrapał teraz smacznie. Spodziewając się najgorszego, Akutagawa odchylił poły pościeli i zajrzał do środka – w kokonie z kołdry spał nie kto inny jak Bunta.

Też znalazł sobie noclegownię! Z tego jednak wniosek, że podryw nie poszedł im zbyt dobrze.

Saito usiadł na brzegu łóżka i trzymając się za głowę spróbował wstać. Wydarzenia ostatniej nocy pamiętał jak przez mgłę. Mieli iść do klubu ze striptizem, ale co było potem? Akutagawa zamiast własnych wspomnień miał głowę wypełnioną wizjami błękitnoskórych ludzi.

Wtem jak obuchem jego układ nerwowy został porażony przez sygnał domofonu. Znów zapomniał go wyłączyć!

Bunta na łóżku zamruczał z wyrzutem, po czym wcisnął się głębiej w swój kokon. Tymczasem dzwonek powtórzył się. Czyżby to znów ciotka? Jeśli tak… Saito powlókł się do aparatu i spojrzał na podgląd video. Pod drzwiami nie stała jednak jego ciotka, ani nikt z rodziny. Stał tam natomiast dzielnicowy policjant.


Orochi
Pogładził czule policzek błekitnoskórej dziewczyny – teraz rozpalony i mokry od potu gorączki. Oboje wiedzieli, że nie pozostało jej im wiele czasu.
- Jutro… jutro Jowisz wejdzie na linię sygnału… - mówiła z trudem – Transfer duszy będzie niemożliwy…
- Nie martw się, zdążymy. – uspokoił ją, ściskając jej rękę – Doktorek ma jakąś truciznę. Jeden zastrzyk i po minucie będziemy zimni. Akurat tyle, by otworzyć przesył. I nie stchórzyć. Poza tym sama wiesz, że ja nie boję się śmierci. Dałbym radę sam, gdyby zaszła taka potrzeba. I doktorka też – pocałował jej sperlone potem czoło – Już niedługo Selohi. Już niedługo nie będzie bolało…
- Boję się… - wyznała, z trudem formułując słowa – A jeśli… się nie odnajdziemy?
- Ja cię znajdę. Przyrzekam. – rzekł na to z mocą. I oboje wiedzieli, że mówi to z pełnym przekonaniem – Choćbym miał wysuszyć ich oceany i zburzyć masywy górskie… znajdę cię Selohi.
- To było bardzo… romantyczne… Makhenike. – spróbowała się uśmiechnąć, lecz szybko grymas bólu zastąpił ten gest mimiczny.
- Och, cicho. Po prostu nie myśl, że się mnie pozbędziesz. – powiedział, całując ją czule w usta.



Tego ranka jak gdyby nigdy nic Oki udał się do szkoły. Nie miał z tym zresztą żadnych problemów. Nigdzie nie zobaczył ani śladu prześladujących go dziewczyn. Nikt też nie zwrócił na niego uwagi bardziej niż zazwyczaj.

Był klasowym frikiem. Kilku innych frików witało się z nim, ale generalnie tacy jak on byli trzymani z boku klasowych imprez, żartów czy dram. Nie to żeby mu to przeszkadzało – dzięki temu miał więcej czasu na internet.
Siedział właśnie w swojej ławce, oglądając po kryjomu filmik z walk w byłej Jugosławii. Trwała pierwsza lekcja – angielski. Nauczycielka tłumaczyła na tablicy zadanie domowe, które mieli zrobić, gdy drzwi klasy przesunęły się i stanęła w nich podstarzała kobieta, znana Orochiemu z sekretariatu.

- Czy to 3E? – zapytała nauczycielki.
- Owszem.
- Orochi Oki jest dzisiaj?
- Tak, tam siedzi.
– wskazała go belferka.
- Bardzo przepraszam, ale muszę zabrać tego gentlemana do dyrektora. Natychmiast. Oki, pozwól tutaj! – zawołała ostro sekretarka.

W klasie zaszumiało. „Ale jaja, frik coś odwalił”, „Zawieszą go”, „Słyszałem, że podpadł Aino…” – urwane wypowiedzi docierały do uszu Orochiego, a wszystkie oczy zwrócone były wprost na niego.


Alice
- Yakalafi, musimy porozmawiać – wysoki, ciemnowłosy mężczyzna o niebieskiej skórze i poważnych czerwonych oczach wszedł do laboratorium – Przeglądałem twoje ostatnie raporty. Jest w nich sporo nieścisłości.
Wywołany niższy mężczyzna w kitlu gwałtownie zerwał się ze swego miejsca i wykonał gest dłonią, który po chwili mężczyzna odwzajemnił. To było ich powitanie.
- Kapitanie, oczywiście, zaraz wszystko wyjaśnię. Chodzi o badania nad surowicą, jak mniemam?
- Owszem. W dodatku mam wrażenie, że część danych została zedytowana od czasu, gdy je zatwierdziłem. Wiesz, co myślę, o takich zagraniach…
- Zedytowana? – udał zdziwienie – O tym nic nie wiem. Moment, kapitanie. Podam panu tylko zestaw witamin i możemy się tym zająć, dobrze? Bo chyba faktycznie namieszałem…
Mężczyzna skinął głową. Nienawidził bałaganiarstwa, lecz nie mógł przecież za to karać swych podwładnych. Szczególnie, że Yakalafi był w ich gronie ostatnim wykształconym medykiem.
Ten zaś podszedł do swojego drona, wprowadził mu kilka opcji, po czym wrócił do gościa.
- Motsamaisi, jestem pewien, że ostatnio jak widziałem te dane, wszystko było w porządku. – powiedział, podając kapitanowi ampułkę. Ten przełknął ją, po czym nastawił skaner empatyczny. Aura doktora połyskiwała czerwonym światłem.
- Kłamiesz Yakalafi! – powiedział, zrywając się z oburzeniem.
- Nie do końca kapitanie. Te dane były niezmienione, gdy je otwierałem. Zmieniłem je potem. – zaśmiał się cicho jego rozmówca, obserwując jak potężnej postury błękitnoskóry mężczyzna chwieje się i upada na kolana.
- Coś ty mi…
- Amadeum. Przyspiesza działanie wirusa. Obawiam się, że zaraz pan zejdzie kapitanie. Muszę zadzwonić do transferowni. – powiedział, klikając coś na kokpicie i nie przestając się uśmiechać.
Tymczasem Motsamaisi czuł jak się dusi. Nie był w stanie nic powiedzieć, nic zrobić, jego oczy przysłaniała mgła.
- Biedna Mofuputsi, taka nagła śmierć męża złamie jej serce… - mówił szczerze Yakalafi. Jego cel był jednak ważniejszy… I nie zamierzał się już wycofać.



Alice’a zbudził tym razem dźwięk SMS-a. To była wiadomość od Asuki:

Cytat:
Wracam właśnie z dyżuru. Mogę wpaść żeby dać ci buziaka i zrobić śniadanie. Brudna, śmierdząca i wykończona. Ty wybierasz. Masz 3 minuty na decyzję!

Haruka
Spojrzała z uśmiechem na przyjaciółkę. Żona Kapitana była piękną kobietą, lecz utrata syna sprawiła, że na jej obliczu zawsze malował się wyraz goryczy.
Tym razem jednak Setsubi czuła, że jest w stanie nieco polepszyć jej humor.
- Pamiętasz, gdy ludzie wylądowali na Księżycu, Mofuputsi? Myśleliśmy, że może są gotowi na kontakt z nami…
- A oni wybili całą załogę. Eksperymentowali na nich i ich zabili, nie bacząc na to, że to myśmy ich stworzyli. Bez nas wciąż byliby bezmyślnymi małpami…
- Nie o to chodzi. Statek. Statek został.
- Och!
- Nazywają go Aurora i choć nie potrafią włączyć w nim silników nadprzestrzennych, bo nie dysponują szóstym zmysłem, testowali go nieraz. Lata. Aurora lata. I dla nas też poleci! Trzymają go w miejscu, które sami nazywają Strefą 51. Musimy tylko mieć…



Sen urwał się gwałtownie, gdy ktoś zadzwonił do drzwi mieszkania długim, ostrym sygnałem. Haruka podniosła głowę i spojrzała na zegarek. 8:03 – to nie mógł być jej współlokator, poza tym on miał klucze.

- Nigdzie cię nie wypuszczę… - wymruczał sennie Kazuo, tuląc się do niej i obejmując jej kibić ramieniem. Tymczasem dzwonek znów został naciśnięty – tym razem kilka szybkich nerwowych razy, jakby to było coś bardzo ważnego.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline