Czego by o Zahiji nie mówić, była solą tej ziemi. Tylko Rusamanami potrafi jednocześnie uciekać przed tłuszczą, kluczyć między uliczkami i straganami, oglądać się za siebie, zakupić w międzyczasie kilka sztuk odzieży i jeszcze nie zapomnieć utargować na wszystkim parę sestercji...
Ale przyznać trzeba, że pomysł miała niegłupi. Sprinter był z niego naprawdę marny i było kwestią czasu gdy rozgorzały bożym gniewem motłoch go w końcu otoczy. Teraz jednak gdy już przywdział pośpiesznie ten cudaczny strój, wyglądał już z goła nie jak thoerski legionista Ianus Accipiter. Teraz zwał się Blennus Concubinus, który nawet jeśli mieczem robił to nie takim co się w boju przydawał. W efekcie jednak uzbrojeni w kamienie żebracy, na razie mijali ich nieniepokojonych.
Gdy już oddalili się dostatecznie, Zahija zatrzymała ich w końcu, a Accipiter z ulgą zdjął turban i chałat.
- Jeśli ktoś nas jeszcze goni, to trudno. Dalej w tym nie uciekam.
Oparł na chwilę dłonie o kolana zbierając oddech, po czym rozejrzał się dookoła.
- Tam - dodał szybko i instynktownie wyłapując najodpowiedniejszy przybytek.
Lokal prowadzony był przez starego i mrukliwego Rusamanami. Był jednak na uboczu, a zasiąść można było w chłodnej piwnicy, do której wiodły dwa wejścia. Nie dało się tu nabyć ani piwa, ani nawet wina, ale otrzymali za to pełny dzbanek kefiru i kilka aromatycznych pszennych placków co w pełni usatysfakcjonowało legionistę. Bębnił przez chwil kilka palcami o blat stołu, po czym wzruszył ramionami.
- Na razie lepiej, żebyśmy nie kręcili się po ulicy więcej niż trzeba. Jeszcze łatwiej niż wcześniej zwracać będziemy uwagę.
Upił nieco z kubka i z lubością starł z ust białe wąsy.
- Przeczekać musimy. Może nasi ghaghańscy przyjaciele więcej szczęścia mieli? Jak nie to szejk na pewno sam nas znajdzie. A tymczasam może opowiesz mi jak to się dzieje, że Rusamanamka zostaje wiedźmą, w kraju Fahima?