Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-08-2017, 17:00   #166
Nami
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Pierwsze, co zrobiła Watson po dotarciu na miejsce, było sprawdzeniem aur. Ta prosta sztuczka potrafiła nadać ogólny zarys sytuacji, która i bez tego wydawała się być skomplikowana. Aury zebranych osób były naprawdę przeróżne. Niektórzy lekko mienili się zgniłą żółcią, w innych osobach emanowała szara powaga zmieszana z pudrowym, słabo widocznym różem, stłumionym przez barwę dymu. Widziała też osobę, której otoczka przypominała umierającą zieleń zmieszaną z pomarańczą, zaś Hannah… To, co działo się z nią było najdziwniejsze. Catherine pierwszy raz widziała coś takie. Ciało dziewczyny oblepione było chaotyczną, nieregularną mazią, mieniącą się dziką czerwienią i soczystym fioletem, gdzie te dwa kolory wręcz kotłowały się ze sobą. Gdzieś w głębi tej dzikości utkwione było słabe światełko przygasającego seledynu, smutek, strach, rozpacz, przerażenie. To były emocje, które odczytała pod tym kipiącym agresją zlepkiem. Było jej żal sąsiadki, nie wiedziała, co tak naprawdę przeżywa, czy czuje, że coś na niej żeruje, że ją zaatakowało? I co tutaj się tak naprawdę stało, skoro dzwoniła do niej zlękniona o własne życie, a teraz...

Catherine podeszła do budki, gdzie siedział sympatyczny mężczyzna, z którym od czasu do czasu zamieniła parę słów.
- Rany, co tutaj się dzieję? Miał być tutaj wernisaż z moimi dziełami, czemu tutaj takie zamieszanie? - spytała subtelnym, kobiecym głosem, jakby była najbardziej delikatną istotą na świecie. Jej kwiecista sukienka podkreślała dziewczęcą urodę i dzięki niej zdawała się być jeszcze bardziej kruchą kobietą. Przywodziła na myśl dziewczęta, które mdlały na sam widok skaleczonego opuszka.

Mężczyzna spojrzał na nią z ekscytacją. Sprawiał wrażenie bardziej widza oglądającego spektakl w teatrze, niż pracownika obiektu, w którym ludzie przed chwilą zginęli.
- Cathy, najlepsze ominęło cię - mruknął, jedynie przez moment zaszczycając ją spojrzeniem. Gwałtownym ruchem otworzył drzwi i gestem zaprosił do środka niewielkiego pomieszczenia pachnącego stęchlizną i dymem papierosowym. - Chodź, siadaj! Zaraz ci wszystko opowiem. Czekają na karetkę z psychiatryka!
- Nie mam czasu, proszę cię powiedz co tutaj się dzieje!
- dodała udając panikę i pobladła jakby miała zemdleć. Chciała w ten sposób wywołać w mężczyźnie odruch troski i szybszego relacjonowania zdarzeń.
Ten spoważniał.
- Cat, nigdy nie widziałem takiego cyrku - dodał poważniej. Wydawało się, że teraz po raz pierwszy spojrzał na nią tak naprawdę. - Dzień zaczął się spokojnie, jak zresztą zawsze. Tate Modern miało być zamknięte, więc nie spodziewałem się zbyt wielu samochodów. Ci, którzy pojawili się, mieli zająć się przygotowaniami do wystawy. Jako ostatnią wylegitymowałem tę wariatkę, o - wskazał kobietę szamoczącą się w pasach. - Ale na początku dziewcze wydawało się najzupełniej normalne. Zresztą znałem ją, kilka razy zamienieliśmy z sobą parę zdań. Szczerze mówiąc… patrzyła na mnie trochę z góry, cholibka. Ja nie lubię takich dziewczyn. Jakbym był od nich gorszy, bo nie pachnę tym, no Chanel i tak dalej. Trochę nadęta, jednak kompletnie zwyczajna. No i weszła do środka. Znowu było spokojnie. Oglądałem sobie spokojnie Monthy’ego Pytona, kiedy zjeżdża się policja. Znienacka. I w tym samym czasie ze środka wybiega jakiś zakrwawiony człowiek, a za nią ta piczka. Bierze gaśnicę i wali go po głowie. Mózg rozpryskuje się jak fajerwerki. Na szczęście nie musiałem reagować, bo na miejscu policja już była i wszystkim zajęła się sama. Nawet nie zwracali na mnie uwagi. Siedzę sobie tu spokojnie od początku jakby nigdy nic.
- Harold, proszę cię, nie mów tak o niej.
- zaczęła Catherine spokojnym i pełnym troski tonem głosu - To moja przyjaciółka, ma na imię Hannah. Poprosiłam ją by pomogła mi z wystawą. Około dwóch godzin temu zadzwoniła do mnie, że ktoś jest w galerii, skradł obrazy i chce jej zrobić krzywdę, nie mogła znaleźć strażnika. To nie jest wariatka, to jest ofiara - wyjaśniła ciepło - Rozumiem, że nie przypadła ci do gustu, faktycznie, traktuje innych z wyższością, jest rozpieszczona, ale ogólnie to dobra osoba, nawet karalucha by zdeptać nie potrafiła, a co dopiero człowiekowi zrobić krzywdę. Nie było dziś wewnątrz żadnej ochrony? Zeznawałeś już policji? Sam na pewno zauważyłeś, że nigdy nie wykazywała oznak szaleństwa, to naprawdę zdrowa dziewczyna, w dodatku bardzo młoda, ma zaledwie dwadzieścia trzy lata. Mogłaby być twoją córką - spauzowała wypowiedź po tym ckliwym, prostym tekście, by po otarciu smutku wierzchem dłoni móc kontynuować - Chyba tam pójdę. Kto jej pomoże jak nie ja? - bezradnie przyłożyła opuszki palców do swojego policzka, jakby ogromnie zmartwiona. Gdyby potrafiła lepiej odgrywać emocje, to i by zapłakała, ale nie chciała dodawać więcej dramatyzmu, niż było trzeba. Liczyła jednak na współczucie mężczyzny, a może i jakąś pomocną dłoń. Wiek Hanny i przyjaźń między kobietami powinna jakoś na niego wpłynąć.

Mężczyzna pokiwał głową. Zasępił się. Zapalił papierosa, zaciągnął się dymem i strzepnął popiół do pojemnika po jogurcie malinowym.
- Była ochrona - odparł po chwili zastanowienia. - Doug, Fred i Hopper na pewno byli na terenie galerii, tam zaparkowali - kiwnął palcem w bliżej niesprecyzowanym kierunku. - Jeżeli miałbym zgadywać, to właśnie do tych biedaków należą zwłoki - dodał. Głęboko zaciągnął się dymem. Cathy ujrzała zmarszczkę, która pojawiła się na jego czole. Chyba powoli zdawał sobie sprawę z tego, że to nie przedstawienie. I ludzie, być może ci, których znał, naprawdę stracili życie. - Już zeznawałem policji, ale tylko pobieżnie. Nie powiedziałem im wiele, bo wiem niezbyt dużo. Kazali mi jeszcze zostać w razie potrzeby. Ta budka stała się moim więzieniem - zarechotał, stukając kłykciami o drewnianą ścianę. - Szczerze mówiąc, nie jestem w tej gromadzie najlepiej poinformowanym człowiekiem. Wiem tylko, że policjanci najwyraźniej obawiają się, że w galerii jest kolejny rzezimieszek, skoro ulice są wciąż zablokowane, a gwardziści stoją przy każdym wyjściu i wejściu do budynku - dopalił papierosa, po czym zapalił kolejnego. Catherine pokiwała głową ze zrozumieniem i położyła mu rękę na ramieniu. Spojrzała w starszą, poważną twarz i uśmiechnęła się pocieszająco.
- Przykro mi, Haroldzie. Naprawdę przepraszam, że … Że tak cię wypytałam. Nie powinnam chyba - mruknęła smutno. Jednym kiwnięciem głowy podziękowała i wycofała się z budki, zostawiając mężczyznę samego.

Rudowłosa kobieta odeszła do zaparkowanego samochodu, opierając się o niego pośladkami i zamyśliła się patrząc w stronę całego tego bałaganu. Coś było tutaj cholernie nie tak. Cathy włączyła myślenie. ~ Hannah do mnie zadzwoniła, bo chciała, żebym przyjechała. Być może liczyła na to, że będę wcześniej. Wcześniej, czyli nim ci strażnicy zostali zabici. To tak jakby pułapka, tylko że Hannah sama w niej jest. Ktoś uwięził ją w pułapce by zwabić tutaj mnie, zabijała każdego, kto pojawił się obok… Może w nadziei, że to ja? - elegancko ubrana, rudowłosa kobieta obracała w dłoniach telefon komórkowy. Nie zajęło jej wiele czasu, jak wykręciła numer do Lily. Tej Lily, która stała z teczkami obok całego zamieszania i tupała chudymi nóżkami odzianymi w obcasy i rajstopy z lycry, które już dawno wyszły z mody. Kolor jej aury słabł w barwach niewyraźnej szarości i martwego granatu, jakby wszystkiego miała już dosyć.
- Cześć Lily. - zaczęła Cat, gdy tylko usłyszała w słuchawce głos kobiety - Tak wiem, jestem przy budce, przy swoim samochodzie. Podejdziesz? - uśmiechnęła się, choć rozmówczyni tego nie mogła widzieć. Miała jednak nadzieję, że ciepły i poważny ton głosu przekona asystentkę do potuptania w tę stronę.
Cat spostrzegła, jak Lily ożywia się i bardzo niedyskretnie rozgląda się dookoła. Na szczęście nikt nie zwracał uwagi na asystentkę kustoszki i nie spostrzegł jej dziwnego zachowania.
- Kitty? - zapytała z przestrachem. - Nie powinno cię tu być - dodała szeptem. - W Tate Modern mogą czaić się wspólnicy tej dziewczyny, uciekaj stąd. Jest niebezpiecznie. Wszystko ci opowiem potem - obiecała.
Cathy spostrzegła, że w aurze Lily pojawiła się nitka troski. Najwidoczniej kobieta naprawdę bała się o dobro Watson.
- Nie Lily, mów teraz. I tak tutaj już jestem, a co lepsze, nie ruszę się póki się nie dowiem, więc tak reasumując, to twoja opieszałość stwarza dla mnie pośrednie niebezpieczeństwo. Wiesz co mam na myśli? - Cathy nabrała w głosie pewności siebie. Nie miała zamiaru kobiecie rozkazywać czy ją gnoić, po prostu jej ton głosu miał świadczyć o tym, że wie co robi i jest pewna swojej decyzji.
- O jakich wspólnikach ty mówisz? Ilu tutaj było ludzi? I czemu uważasz, że chodziło im o mnie? - zaczęła wypytywać, trzymając telefon przy uchu i patrząc w kierunku Lily stojącej przy ambulansie. Dzieliła je znaczna odległość, ale kobieta na pewno widziała, że Catherine jest odwrócona przodem w jej kierunku i z odległej części parkingu ją obserwuje.
Lily wydawała się wahać.
- No dobrze - westchnęła zrezygnowana. - Otóż…

Tymczasem Cathy spostrzegła poruszenie za asystentką. Policjant spojrzał surowo na dziewczynę.
- Proszę teraz z nikim nie telefonować. Jesteśmy w trakcie akcji policyjnej. Dzielenie się informacjami z osobami trzecimi jest niedopu…
- Ale ja rozmawiam z Catherine Watson! To nie jest osoba trzecia, właśnie do niej należały skradzione obrazy!
- Mimo wszystko zmuszony jestem odebrać pani telefon.


Lily Hastings, bez względu na swoje uczucia względem Watson, należała do młodego pokolenia. Na perspektywę utraty smartfona zareagowała paniką, która odzwierciedliła się w aurze kanarkową, neonową żółcią.
- Ona tutaj jest! - wskazała palcem teren przy budce, gdzie stała Cathy. - Ma prawo wszystko wiedzieć - dodała, kiedy opamiętała się, że zabrzmiała jak konfident.

Policjanci namierzyli wzrokiem detektyw, potem spojrzeli po sobie w zdziwieniu i gestem dali znać Cathy, żeby podeszła. Ta przewróciła oczami i rozłączyła rozmowę z Lily. Schowała telefon do czarnej, małej torebki, a stukot obcasów niósł za sobą jej kroki. Kobieta stawiając nogę za nogą szła dumnie wyprostowana, przecież nie będzie uciekać. Zadarty w górę nos świadczył o pewności siebie. Czarne, zamszowe buty dodawały jej wzrostu, a jasna, kwiecista sukienka wdzięku i delikatności. Z każdym kolejnym krokiem jej biodra kołysały się w delikatnym tańcu, aż w końcu udało jej się dotrzeć tam, gdzie ją “poproszono”. Rzuciła krótkie, surowe spojrzenie Lily, by po chwili przenieść wzrok na policjanta.
- Czemu nie zostałam poinformowana telefonicznie, tylko muszę po kątach się dowiadywać? - spytała surowo jak matka karcąca własną pociechę.
- Czy to pani wezwała policję? - zapytał starszy mężczyzna, ignorując pytania Cathy. Kobieta dostrzegła przebłyski pożądania w jego aurze, co było dość częstym zjawiskiem u mężczyzn, z którymi rozmawiała. Mimo tego policjant nie dał po sobie poznać żadnego nieprofesjonalnego uczucia. Służbowa maska na jego twarzy pozostawała nieprzenikniona.
- Pozwoli pani, że za chwilę wrócimy do rozmowy - dodał drugi gliniarz, spoglądając na kustoszkę, a następnie przeniósł wzrok na Cathy. - Jak długo znajduje się pani na miejscu przestępstwa?

Lily rzuciła Watson przepraszające spojrzenie. Jej aura jasno ukazywała, że dziewczyna chce zapaść się pod ziemię. Kustoszka natomiast spoglądała z zainteresowaniem, ale bez słowa. Obie kobiety nie ruszyły się nawet o krok.
- Z tego co mi wiadomo, miejsce przestępstwa jest tam - Cat wskazała na budynek - A ja jestem na parkingu. W dodatku niezabezpieczonym, gdzie może wjechać każdy. Wie pan o czym mówię? - kobieta uśmiechnęła się niewinnie, dając do zrozumienia, że jeśli chcieli coś zabezpieczyć, to zdecydowanie im nie wyszło.
- Myślę, że już nie jeden dziennikarz się tutaj kręci i wie już wszystko. Na panów szczęście ja jestem tylko malarką - Cat podkreśliła swoją niską pozycję, aby traktowali ją bardziej pobłażliwie - Interesuje mnie kradzież obrazów no i ta dziewczyna, bo to ona mnie o niej poinformowała. Jej życie było zagrożone. Tak, dzwoniłam. - dodała jeszcze na koniec.
Kustoszka włączyła się, potwierdzając tożsamość Cathy.

- Rozumiem - odparł policjant. Na powrót przybrał znudzoną minę, co sugerowało, że zapewne nie będzie chciał jej wyrzucić z okolicznego terenu. - W teorii parking może być miejscem przestępstwa, bo w którymś samochodzie mogą czaić się pani obrazy. Wciąż czekamy na prawne zezwolenie na przeszukanie vanów - westchnął.
- To ona panią o wszystkim poinformowała? - drugi, młodszy policjant wydał się zaskoczony. - To przecież wariatka! Ma usta umazane krwią! Jednego ochroniarza zabiła gaśnicą, a drugiemu przeharatała nożem szyję. Jak długo znajduje się pani na parkingu? Czy przyjechała tutaj pani wraz z podejrzaną?

Starszy policjant rzucił młodszemu zdegustowane spojrzenie, kiedy ten wybuchnął emocjami.

- Hannah czuła się zagrożona, miała wrażenie, że w galerii są przestępcy i chcą jej zrobić krzywdę - odpowiedziała Cathy zupełnie spokojnie i poważnie, jak matka tłumacząca coś dziecku, które przecież miało prawo nie wiedzieć - Ona do mnie zadzwoniła, bo się bała. A ja przekazałam to policji, ponieważ nie mogłam wcześniej wyjechać z domu - nie dodała powodu, bo jakoś dziwnie by to brzmiało, że w tym samym czasie porwano jakieś dzieci, choć może wbrew pozorom miało to znaczenie; nie wiedziała.
- Nie uwierzę, że jest szaloną morderczynią, bo nawet jak szczury miałyśmy kiedyś z powodu sąsiada, to do mnie dzwoniła, żebym coś z tym zrobiła i nie chciała sama spać w mieszkaniu. To nie jest osoba agresywna, pije herbatę z filiżanki i ściera kurze dwa razy dziennie - Cat westchnęła przygnębiona - Nie wiem co tutaj się stało, ale nie wygląda mi to tak prosto, jak dla Panów, ale jak już wspomniałam, jestem tylko malarką… Po prostu znam Hannę i to ona dzwoniła, że ktoś chce ją skrzywdzić. Przyjechałam dosłownie przed chwilą, nie widzieli panowie? Na pewno zauważyli, tylko mnie teraz sprawdzają - wjechała na ambicję ze słodkim uśmiechem niewiniątka.

Mężczyźni spojrzeli po sobie niepewnie.
- Ktoś, kto ściera kurze dwa razy dziennie nie może być normalny - zażartował młodszy, co ponownie spotkało się z niesmakiem jego partnera. Cat natomiast uśmiechnęła się mimowolnie, choć ciężko było nazwać to rozbawieniem. Błysk jej oczu spotkał się ze spojrzeniem młodego umundurowanego mężczyzny na dłuższy moment, w wyniku czego zaczerwienił się jak nastolatek.
- Chciałaby ją pani zobaczyć? - zapytał mężczyzna. - Chciałbym upewnić się, że mówimy o tej samej osobie. Jest niedaleko, czeka na transport do szpitala psychiatrycznego - ręką wskazał kozetkę, do której była przywiązana Hannah. Catherine kiwnęła twierdząco głową. Szybko zawyrokowali, ale nie chciała komentować. Lepsze to niż żeby trafiła do więzienia i czekała na proces lub dopiero badania. Tak się przynajmniej Watson wydawało. Spojrzała tylko czy ta niezwykła aura przy dziewczynie zelżała i ruszyła w jej kierunku za zgodą policjantów.

Wnet policjanci zaprowadzili ją do Hanny.
Wcześniej widziała jedynie niewielką część ciała kobiety, ale to wystarczyło, aby spostrzec jej aurę. Była przedziwna - oblepiała ją gęsta mieszanka wściekłości, szaleństwa i agresji. Przypominała kożuch - przedziwną skorupę przypominającą więzienie. Sama, prawdziwa Hannah zdawała się być zepchnięta gdzieś pod spód. Odosobniona i kompletnie przerażona. Watson od razu pomyślała, że na pewno proces jest odwracalny, jednakże sama sobie z tym nie poradzi, miała zbyt mało informacji. Podejrzewała istotę ożywioną, uznaną wcześniej za zmarłą, która się mściła lub coś w rodzaju wampira czy też wilkołaka, obstawiając bardziej to drugie; prawdopodobnie przez ten nadmiar agresji u sąsiadki.
Tym razem Cathy mogła zobaczyć ją z bliska.

Głowa kobiety była wykręcona pod dziwnym, jakby nienaturalnym kątem. Włosy rozczochrane, makijaż rozmazany; z trudem ją rozpoznawała. Na policzkach i szczęce tkwiły świeże ślady krwi, którą ktoś, zapewne pielęgniarz, musiał przed chwilą wytrzeć. Jej twarz pokryła warstewka cienkich zmarszczek, które nigdy wcześniej nigdy nie szpeciły urody sąsiadki. Usta rozchylały się, ukazując białe zęby wyszczerzone w zwierzęcym grymasie, który znowu przywiódł na myśl wilkołacze moce. Kobiety nawiązały kontakt wzrokowy. Najgorsze były oczy. Szeroko rozwarte, nieludzkie, puste. Nie rozpoznawały Catherine. Człowiek nie mógłby tak dobrze udawać szaleństwa. Nic dziwnego, że policjanci nie próbowali zatrzymać Hanny w areszcie i postanowiono od razu poprosić o asystę szpital psychiatryczny. Wydawało się to jedyną rozsądną możliwością.

- Proszę nie zbliżać się - rzekła lekarka, znów spoglądając na ekran telefonu. Watson jednak stała w miejscu, w bezpiecznej odległości, niewyobrażalnie blisko jednego z policjantów. Był to naturalnie celowy zabieg, w którym miała zamiar zdobyć jego zaufanie oraz złapać lepszy kontakt. Niestety starszy z umundurowanych był zbyt dobry w sqoim fachu, by mogła go wciągnąć w swoje manipulacyjne gierki, skupiła się więc na młodszym. Ten uśmiechnął się, rzucając Cathy ukradkowe spojrzenie. Zapewne przedstawiłby się i zaprosił ją na randkę, gdyby tylko nie znajdowali się w możliwie najgorszych okolicznościach. Wydawał się nawet dość przystojny. Czarne włosy miał przycięte krótko, jak gdyby służył w wojsku. Mierzył ponad metr dziewięćdziesiąt i miał wysportowaną sylwetkę, wciąż nieskalaną postojami przy cukierniach z pączkami.
- Odpisali? - zapytał starszy policjant, na co lekarka pokręciła głową.
- Wciąż czekam na wiadomość z Maudsley Hospital.

Janine Podomsky położyła rękę na barku Cathy, a ta zaskoczona nagłym pojawieniem się obok kobiety, niemal podskoczyła, ocierając się bokiem o stojącego blisko młodego policjanta.
- Przykro mi - powiedziała. - Byłam w swoim gabinecie, kiedy to wydarzyło się. Powinnam była... - zawahała się, nie wiedząc co dokończyć.
- Co się wydarzyło? I co powinnaś była? - dopytała Cat, nie do końca rozumiejąc, co Janine mogła mieć na myśli. Być może plotła bez sensu, ale jeśli nie…
- Nie wiem - odparła. - Wyjść i przejść się po korytarzach? Wcześniej spostrzec zagrożenie, zawiadomić policję i nie dopuścić do śmierci tych strażników? Siedziałam jak gdyby nigdy nic i zajmowałam się pracą, a tu nagle… - pokręciła głową. - Wiem, że w teorii nie mogłam nic zrobić, ale czuję irracjonalne poczucie winy, że na mojej warcie doszło do czegoś takiego. Tuż pod moim nosem.
Janine Podomsky traktowała Tate Modern z większą uwagą niż swoje dzieci. Utrzymanie ładu na terenie galerii już dawno wzięła sobie za punkt honoru. A to wszystko, co się stało, było definicją czystego chaosu.
Tymczasem Lily podeszła do rozmawiających kobiet.
- Przepraszam - rzuciła nieśmiało, nie patrząc na Watson. - Gniewasz się na mnie?

Cat nie wiedziała, do kogo to było. W ogóle to zachowanie obydwu kobiet było dziwniejsze, niż zachowanie Hanny; tą przynajmniej potrafiła rozumieć, widać było, że coś na niej żerowało i całkowicie ją opętało, zmieniając zachowanie. No to chyba nie była jakaś zjawa, która wniknęła w jej ciało… ~ Jak w horrorze! Tym o dybuku! - pomyślała nagle a jej usta lekko się rozwarły, jakby w przestrachu i zaskoczeniu.
- Obydwie chyba powinniście odpocząć. To co się stało nie było od nikogo zależne… - powiedziała Catherine uspokajająco, po czym spojrzała od razu na młodego policjanta stojącego tuż obok -... Prawda, panie władzo? - spytała uległym tonem głosu, chcąc aby ten poczuł się pewniej. Mężczyzna drgnął, kiedy Cathy zwróciła się do niego nieoczekiwanie. Pokiwał głową, choć sprawiał wrażenie, że nie do końca wie z czym się zgadza. - Czy będę mogła odwiedzać Hannę? - po raz pierwszy wyraz twarzy Cat nie był grą, a prawdziwą troską i smutkiem. Naprawdę było jej żal dziewczyny. Nie przyjaźniły się, ale w pewien sposób były ze sobą blisko, polubiła ją. Irytowało ją to, jak każdy ze stuprocentową pewnością pieprzy, że to wariatka i dało się to przewidzieć. Watson jednak robiła dobrą minę do tej cholernej maskarady. Czuła się nawet w pewien sposób podle. Jej mina przybrała wyraz realnego przygnębienia.

- To wszystko zależy od Maudsley Hospital - lekarka włączyła się do rozmowy. - Jednak jeżeli pacjentce nie polepszy się, to obawiam się, że nie pozwolą pani na wizyty. Oczywiście ze względu na pani własne dobro - dodała lekko znudzonym tonem.
- Poprosimy panią o szczegółowe zeznania - odezwał się starszy policjant, patrząc przytomnie na Watson. - Potrzebujemy listę rodziny i znajomych podejrzanej. Tak wiele punktów zaczepienia, jak to tylko możliwe. Choć myślę, że wcześniej komenda policji będzie musiała porozumieć się z prokuraturą i szpitalem psychiatrycznym, bo w chwili obecnej nie jest jasne, w czyich dokładnie kompetencjach należy zajęcie się…

Wtem przerwał mu dzwonek komunikatora. Policjanci spojrzeli po sobie niepewnie. Starszy z nich wyjął urządzenie i odebrał połączenie. Cathy nie słyszała treści komunikatu, lecz za to mogła obserwować aurę mężczyzny. Ta ukazywała coraz większe zdenerwowanie i podniesienie w stan najwyższej gotowości, choć na zewnątrz mimika gliniarza pozostawała niezmieniona.
- Wchodzimy do środka - rzekł krótkim komunikatem, po czym zarzucił kodem niezrozumiałym dla Watson. Mężczyźni wyjęli z kabury pistolety, po czym biegiem ruszyli do Tate Modern. - Proszę stąd uciekać, a potem stawić się na komendzie - policjant spojrzał poważnie na Cathy, Janine i Lily. Następnie obrócił się w kierunku swoich podwładnych i dwójce z nich przydzielił za zadanie ochronę Hanny i służby zdrowia.

Wnet teren przed parkingiem prawie że opustoszał.
- Rzeczywiście proszę odejść - młodszy policjant wraz kobietami spoglądał za gliniarzami znikającymi w budynku galerii. Następnie obrócił się i spojrzał na Cat, która już zaczęła się odwracać, aby posłuchać prośby. - Jestem Todd - przedstawił się nieoczekiwanie.

Na tę rewelację rudowłosa kobieta zatrzymała się. Zlustrowała spojrzeniem mężczyznę i zamrugała szybko oczami, początkowo będąc zaskoczoną. Być może naprawdę taka była.
- Catherine Watson, ale chyba to już wiesz - odparła, bo jakoś tak nakazywała jej kultura.
- Na której komendzie mam się stawić? - dopytała, skoro już nawiązał z nią kontakt. Wyglądała na przygnębioną, choć uśmiechała się delikatnie.
- 182 Bishopsgate - odparł mężczyzna. - Proszę nie martwić się, zajmiemy się wszystkim. Przykro mi, że pani sąsiadka oszalała - dodał, po czym zamilknął i zastanowił się. - Sprawdzę w sklepie. Jeżeli znajdę kartkę z takim napisem, to kupię ją pani w prezencie - spróbował zażartować. - Do zobaczenia.
- Aa… - zawiesiła się na chwilę, nie bardzo rozumiejąc jak można być tak nietaktowną osobą - Będziesz tam jutro? - uniosła kąciki ust w przyjemnym uśmiechu - Twój kolega jest trochę dziwny, nie czuję się przy nim… Komfortowo.

Todd zarumienił się lekko. Nie miał problemu z odczytaniem aluzji, że Cathy woli jego towarzystwo… a może je nawet lubi.
- Tak, postaram się - skinął głową. - Inspektor Samson to dobry facet, ale rzeczywiście… jak się zastanowię, to podczas przesłuchań właśnie on odgrywa złego gliniarza - uśmiechnął się. - A ja dobrego - dodał. W następnej chwili jednak spoważniał i spojrzał na Cathy z profesjonalnym spokojem. - Proszę już iść, panno Watson. - na te słowa kobieta kiwnęła grzecznie głową. Chwilę jeszcze spoglądała na umundurowanego młodzieńca, potem zerknęła w stronę galerii. W ostateczności wycofała się wracając do samochodu i w niezbyt dobrym nastroju ruszyła na imprezę - na którą rzecz jasna nie miała już ochoty.

Janine i Lily już dawno zdążyły się zmyć, tak właściwie bez pożegnania.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline