Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-08-2017, 18:06   #161
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Początek dnia był naprawdę przyjemny. Krótka posiadówka na tarasie pełnym liściastych roślinności wyciszyła ją wewnętrznie i pozwoliła odetchnąć. Niby zostało jej pięć dni przerwy, a jakoś czuła się zmęczona i wiedziała, że to szybko nie minie. Świeżo zaparzona kawa z aromatem Irish Cream i spienionym mlekiem dopełniała harmonii dnia wraz z nastrojową muzyką. To była naprawdę piękna piosenka, którą mogłaby puszczać w kółko i długo by jej się nie znudziła! W sumie to wszystko byłoby super gdyby nie nagłe bombardowanie na jej telefon, który mało co się nie zawiesił od nadmiaru wiadomości.

Najpierw napisał Calvin. Cat parsknęła krótkim śmiechem po przeczytaniu wiadomości.
- Widzę, że nie dajesz za wygraną - mruknęła do siebie z półuśmiechem i wystukała odpowiedź.

Cytat:
Napisał ”Catherine”
Kusisz, jednakże nie wiem kiedy znajdę czas :) Mam trochę zajęć rozplanowanych, chyba nie stęskniłeś się tak szybko? Dam znać gdy znajdę czas
Ledwo odłożyła telefon, a już wydobył się z niego dźwięk kolejnego smsa. Westchnęła będąc przekonana, że to znowu prawnik, jednak uniosła brew ze zdziwienia.
- Tata? - nie spodziewała się od niego wiadomości, a tu proszę. Szczerze się ucieszyła, bardzo kochała swoich rodziców i chętnie ich zobaczy. Na pewno chętniej niż dwudziestoletnią whisky.

Cytat:
Napisał ”Catherine”
Ooo, super! Pościelę wam w gościnnym! Nawet nie ważcie się mi postawić stopy w jakimś hotelu. Zapraszam :) Jeśli dacie radę to zróbcie małe zakupy, bo ja dziś nie będę miała czasu i możecie się zdziwić stanem lodówki. Przy okazji zapraszam na swoją wystawę!

Całuję! Do zobaczenia :) Pozdrów mamę.
To by było na tyle, teraz spokój. Tak, mała przerwa, w której wybierze sobie kreacje i pojedzie do baru. W między czasie z rozkoszą odpisała Mattew.

Cytat:
Napisał ”Catherine”
Uuuo, cóż za panika <3 Stresujemy się? Wyluzuj, jesteś najurokliwszą kluseczką, jaką znam! Oczarujesz ich szybciej niż ja swoim dekoltem :>
Nie było jej jednak dane długo się nacieszyć spokojem. Niepokojący telefon od Hannah, od razu po tym walenie do drzwi. Raaany, naprawdę? To jest możliwe by jednego dnia wszystko zwaliło się akurat na nią? Serio? Zaczynała podejrzewać ingerencję sił nadnaturalnych. To było naprawdę dziwne. Kradzieżą obrazów nie przejęłaby się tak bardzo, gdyby nie fakt, że miała złe przeczucie. Niepokojące myśli o Hashimoto, który być może przeżył i teraz coś od niej chce… ten kto skradł obrazy, musiał mieć coś do Catherine. Ciężko było jej uwierzyć, że kogoś zafascynowała jej sztuka więc postanowił to skraść. Aż tak popularna to ona jeszcze nie była.
Zaprosiła Lucasa do cichego salonu.


Catherine była spokojna i opanowana, choć wszystko zwaliło się na jej słodką, rudą główkę jak jakaś nieoczekiwana i nieprzewidziana przez meteorologów nawałnica. Słuchała Lucasa z uwagę, rozważała jego słowa i zastanawiała się. Nie do końca rozumiała czemu przyszedł akurat do niej, ale wiedziała, że jest coś, co może mu zaproponować. Była jednak sprawa bardziej nagląca, o ile panika Hannah była uzasadniona.
- Przepraszam cię na sekundę, usiądź tutaj, proszę - Cat wskazała skórzany fotel stojący obok stolika do kawy. Trzymając komórkę w swoich zgrabnych dłoniach szybko wystukała numer alarmowy. Przyłożyła telefon do ucha i podtrzymała go ramieniem, wolnymi zaś rękami wyjęła z szafki czystą szklankę. W trakcie przeprowadzonej rozmowy zdążyła zapełnić naczynie czystą wodą i pokręcić się trochę przy aneksie kuchennym.
- Dzień dobry, chciałam zgłosić kradzież i prawdopodobnie napaść. Właśnie zadzwoniła do mnie przyjaciółka, mówiła, że jest w niebezpieczeństwie, nigdzie nie ma strażnika, jest zupełnie sama i boi się. Słyszy napastnika kręcącego się po sali. Jest to galeria sztuki Tate Modern. Ponoć wszystkie wywieszone obrazy gotowe na wernisaż zostały zabrane. Kobieta nazywa się Hannah Glover. Możliwe, że jej życie jest zagrożone. - Watson na chwilę zamilkła, kiwając głową ze zrozumieniem. - Catherine Watson. Tak, tak jak ten doktor Sherlocka. Yhym. Dobrze, dziękuję. - kobieta rozłączyła się i usiadła naprzeciwko Lucasa, kładąc przed nim szklankę wody. W porównaniu do mężczyzny była opanowana.

- Gdzie twoja żona? - zapytała, na co Lucas pokręcił głową.
- Margaret poleciała z koleżankami z tego ich stowarzyszenia za granicę - westchnął. - Zwiedzają jakieś starożytne twierdze, czy coś w tym stylu - wzruszył ramionami, jak gdyby były to nieistotne detale. - Diana poprosiła mnie, żebym jeszcze nic jej nie mówił - westchnął. - Boi się, że moja żona zabije ją, jak wróci z urlopu. Wiem, że to z mojej strony… niedojrzałe, jednak ja też unikam tej rozmowy. Nie wiem, jak ją zacząć. Czuję się w tym wszystkim taki sam… przepraszam, że przyszedłem do ciebie z moimi problemami. Nie chcę być ciężarem, po prostu przestraszyłem się, że wybuchnę, jeżeli z kimś nie porozmawiam - mówił coraz ciszej, jak gdyby miał za chwilę zemdleć. Wziął szklankę wody, którą postawiła przed nim Cathy i opróżnił ją w kilka sekund.
- A twoja córka gdzie jest? - Cathy zadała kolejne pytanie.
Lucas zaniósł się głośnym, nieco upiornym śmiechem.
- Nie wiem - spojrzał w oczy przyjaciółki. - Pokłóciłem się z nią. Powiedziałem rzeczy, których żałuję… - zawahał się. - Wiem, jak to przeżywała, jednak postanowiłem obwiniać ją, zamiast wspierać. Wciąż uważam, że to tylko i wyłącznie jej wina, lecz ta kłótnia w niczym nie pomogła. Powiedziała, że jedzie do chłopaka, trzasnęła drzwiami i tyle ją widziałem. Krzyknąłem za nią, że ukradli jej samochód, ale chyba nie usłyszała. Potem zadzwoniłem do jego rodziny, ale dowiedziałem się, że nie ma w ich domu ani jego, ani Diany. Mam wrażenie, jakby ktoś znienacka rzucił koktajlem mołotowa w moją rodzinę. Nie zdziwiłbym się, gdyby Margaret trafił szlag w tej twierdzy i zostałbym wdowcem - rzekł, po czym natychmiast pobladł jeszcze bardziej. Podniósł rękę do ust, jakby chcąc cofnąć wypowiedziane słowa.
- Spokojnie, to akurat samo się rozwiąże. Diana to mądra dziewczyna, zrozumie twoje zachowanie. Sama na pewno jest zdenerwowana, obwinia się. Może poszła z chłopakiem szukać rodzeństwa? A dzwoniłeś na policję? Powiadomiłeś o tym?

Lucas wstał i znów zaczął przechadzać się po pokoju. Był kłębkiem nerwów.
- Może poszła szukać rodzeństwa, ale nawet nie jestem pewien, czy chce, aby je znalazła - zawiesił głos. - A co jeżeli natrafi na jakichś bandziorów? Policja powinna zajmować się tym, nie ona. Rozmawiałem z nimi i powiedzieli, że rozpoczną pracę jak najszybciej, jednak… co tak właściwie mogą zrobić? - rozpostarł dłonie. - To było przed domem na przedmieściach. Zero kamer. Ludzie pochowani w swoich ogródkach na tyłach posesji. Zapewne powinienem czekać i liczyć na cud, lecz nie mogę usiedzieć w miejscu. Nie wiem co robić - zawiesił głos, po czym podniósł wzrok na Cathy, jakby oczekując jakiejś porady. - Ani od czego zacząć.
- Jestem niemalże pewna, że złodziejom nie zależało na dzieciach. Pewnie odjadą gdzieś dalej, wysadzą Michaela i Sandy, policja ich znajdzie i będzie dobrze. Pewnie samochodu nie odzyskasz, ale myślę, że to najmniejszy problem w tej sytuacji.
- westchnęła cicho i również wstała na równe nogi. Podeszła do mężczyzny i objęła go po przyjacielsku, masując łopatki. W głowie wciąż miała Hannah, do której zamierzała pojechać, jednakże nie zostawi Lucasa tak nagle, nie potrafiła. Musiała zawierzyć bezpieczeństwo sąsiadki policji.
- Jeśli chcesz, to możemy zrobić tak - zaczęła subtelnym, kobiecym tonem głosu, kiedy to zwolniła uścisk oddalając się na odległość ramion.
- Zrobisz plakaty o zaginięciu, wydrukujesz nakład, wyślesz smsa do córki z przeprosinami i prośbą, czy pomogłaby ci rozwiesić. Napisz na samym dole, że za pomoc w odnalezieniu nagroda 10.000 £, sfinansuję to. Musisz zrobić cokolwiek, inaczej się zamęczysz. - uśmiechnęła się pocieszająco. Lucas skinął głową.

- Tak, powinienem sam na to wpaść. Kurwa, kompletnie tracę głowę - w przypływie agresji grzmotnął pięścią o oparcie fotela, posuwając go o kilka centymetrów do przodu. Zdawał się nawet nie zwracać na to uwagi podobnie zresztą jak Cat, która to zignorowała - Dzięki za poradę - uśmiechnął się lekko, jednak wypadło to nieco krzywo i nienaturalnie. Potem zmarkotniał, kiedy przypomniał sobie o czymś. - A co z Margaret? - zapytał. - Powinienem do niej zadzwonić? - spojrzał na Cathy, jednak mina na jego twarzy sugerowała, że przewidywał, co mu odpowie… i nie bardzo podobało mu się to.
- Szczerze mówiąc nie jestem pewna. Z jednej strony ją zmartwisz, ale z drugiej, to na pewno chciałaby wiedzieć. Może mieć potem wyrzuty sumienia, że dobrze się bawiła w chwili, gdy nie wiadomo było co się dzieje z jej dziećmi. - Cathy rozłożyła bezradnie ręce. Zdawało jej się, że sama wolałaby wiedzieć o czymś takim, ale Margaret nie znała zbyt dobrze. - Odpowiedz sobie na pytanie, czy ty na jej miejscu chciałbyś wiedzieć. To jedyne rozwiązanie. W tym wypadku kierować należałoby się empatią - zakończyła z delikatnym uśmiechem. - Zadzwoń do mnie jeszcze później, dobrze? I gdy będziesz potrzebował mojej pomocy. Postaram się pomóc jak mogę, choć do bycia detektywem mi daleko, nawet mimo nazwiska - zażartowała subtelnie.
- Tak, przydałby mi się jakiś Sherlock - Lucas odparł śmiertelnie poważnie. Następnie spojrzał badawczo na Cathy i zaczął się zastanawiać. - Masz wielu przyjaciół… - zaczął. - I choć normalnie nie ośmieliłbym się prosić cię o przysługę, to jednak jestem… zdesperowany - spojrzał na pustą szklankę, jakby życząc sobie, aby znów była pełna… i to czymś znacznie mocniejszym od wody. - Masz jakieś kontakty, które mogłyby być przydatne? Dobry detektyw, gliniarz, nie wiem, nawet pieprzona wróżka - zaśmiał się dość psychotycznie. - Ktokolwiek…

- Znam świetnych prawników, którzy mają kontakt z detektywem, tutaj mogę postarać się pomóc. Niestety, ale większość wydziału sprawiedliwości znam z Japonii, głównie Tokio. Tutaj mieszkam od niedawna - odparła szczerze Catherine. - Ale jeśli wpadnę na coś jeszcze, to na pewno wykonam odpowiedni telefon. Obiecuję
Lucas podszedł do niej i mocno uścisnął jej dłoń. Przytulił ją. Czuła wdzięczność wylewającą się z niego.
- Dziękuję - szepnął, po czym zrobił krok do tyłu. - Ja już pójdę, mam dużo do zrobienia - rzekł. - Trzymaj kciuki - rzekł nieco bezbarwnie.
- Wszystko będzie dobrze, na pewno! Liczy się czas i szybkość działania. - Cat pokręciła się po mieszkaniu, znalazła kartkę i długopis, po czym namazała numer telefonu do Calvina. Co prawda nie miała zamiaru chlać z nim, bo to było zbyt ewidentne w swej treści, no ale trudno. Zabierze Hannah jako przyzwoitkę i wykiwa wszystkich napalonych chłopów - Trzymaj - podała Lucasowi kartkę z numerem telefonu oraz imieniem i nazwiskiem prawnika - Powiedz, że to ode mnie, ja napiszę mu smsa z uprzedzeniem, że będziesz dzwonił. Wyjaśnij sprawę, musi ci pomóc.
Lang po raz pierwszy tego dnia uśmiechnął się naprawdę. Wydawało się, że Catherine zdołała obudzić w nim iskierkę nadziei. Wcześniej zastanawiała się, dlaczego przyszedł akurat do niej, jednakże wszystko wskazywało na to, że wcale tego nie żałował.
- Jesteś najlepsza - rzekł. - Nie wiem, jak ci się odwdzięczę - westchnął, kierując się do wyjścia. Zanim dotarł do drzwi, spojrzał na nieco przetrącony fotel i poprawił go na miejsce. - Gdybyś potrzebowała czegokolwiek, kiedykolwiek… - zawiesił głos, nie kończąc wypowiedzi. Kobieta kiwnęła głową i uśmiechnęła się pokazując zaciśnięte kciuki.
- Później będziemy o tym myśleć, działaj. - zachęciła go motywująco patrząc jak wychodzi.
Wyglądało na to, że zgasiła przynajmniej pierwszy ogień. Spojrzała na zegarek. Rozmowa z Lucasem zajęła jej prawie godzinę! Czas leciał jak opętany. Dlatego na szybko wystukała sms'a do prawnika:

Cytat:
Napisał ”Catherine”
Zadzwoni do ciebie Lucas Lang, proszę cię abyś mu pomógł! Jest lekarzem, jego sytuacja jest ciężka, szuka detektywa, wiem że kogoś tam masz!~ c;
Zaskocz mnie i się wykaż! Umówimy się później i mi wszystko opowiesz.

xoxoxoxo, Kitty.
Cytat:
Napisał ”Calvin”
Twoi przyjaciele to moi przyjaciele. Później dzisiaj, mam nadzieję? :)
Cathy uśmiechnęła się i jednocześnie przewróciła oczami. "Nice try, Calvin", pomyślała.

Cytat:
Napisał ”Catherine”
Jeśli będzie chwila czasu to nawet w nocy! Ale nie rób sobie nadziei, póki co nawet nie mam czasu by podlać stojącą w sypialni Dracenę. Ona też się czuje zaniedbana! Muszę kończyć, jadę do galerii.
Cytat:
Napisał ”Calvin”
Musisz przyjechać jak najszybciej, Dracena niedługo uschnie i będziesz ją miała na sumieniu! :O Powodzenia z wystawą!
Catherine już nie odpisała. Nie miała na to czasu. Zgarnęła swoją torebkę i spakowała do torby Versace sukienkę oraz eleganckie buty. Musiała się naszykować na ten późniejszy bankiet, w razie potrzeby późniejszego tam pojechania. Dopakowała kosmetyki oraz małą butelkę wody. Spojrzała na ekran komórki, 79% baterii, całkiem nieźle. Zgarnęła w razie czego swój beżowy płaszcz, zawieszając go na przedramieniu. Rozejrzała się po pokoju czy aby na pewno ma wszystko po czym opuściła mieszkanie.

Wychodząc z domu Cathy wykręciła numer do Matta. Zamykając drzwi mieszkania mogła już rozpocząć rozmowę, kiedy ten odebrał.
- Cześć Słodziaku! - zaćwierkała uroczo do smartphona przyciśniętego do ucha
- Jakbyś mógł jednak pogrzebać w tych pudłach, to bym była ci ogromnie wdzięczna! W pierwszym masz ozdobne serwetki, smukłe wazony na kwiaty i takie drobne lampiony. W drugim samo szkło, no ale z tym to ty sobie radzisz wyśmienicie, więc nie truję! Sztućce sama ułożę, no chyba, że w googlach wyklepiesz savoir vivre. - gadała sobie jak gdyby nigdy nic mając nadzieję, że ten nie będzie za bardzo oponował.
- Niech chuj cię strzeli! - przerwał jej donośny krzyk mężczyzny. Matt miał swój urok, jednak nigdy nie wahał się przed użyciem odpowiednich słów do wyrażenia swoich uczuć. - Chyba sobie kpisz - ni to zapytał, ni to stwierdził. - Cat, nie pisałem się na to - jęknął. - Serio. Gdzie jesteś?
- Jadę do galerii. Ktoś się włamał i napadł Hannah. Nie wiem co tam się dzieje, czy w ogóle żyje
- powiedziała już poważnie, kończąc głosowe gierki. Skoro nie działały, no to trudno.
- Proszę cię, zrób to dla mnie. Zapłacę ci ekstra za to barmanowanie. No i odwdzięczę ci się... Co będziesz chciał. Ok?
- Co będę chciał, mówisz
- jego ton na krótki moment stał się żartobliwy, jednak szybko wrócił do poprzedniego. Nieco zmęczonego i zrezygnowanego. - Może podeślesz mi kogoś do pomocy? - zaproponował. - Zamierzasz w ogóle przyjść na swoją własną imprezę?

- Tak, będę. Poproszę kogoś o pomoc, jeśli jej potrzebujesz, chociaż myślałam, że twoje zwinne rączki sobie doskonale poradzą
- ponowna próba kokieterii przedarła się przez jej ton głosu. Zaczynała wariować od nadmiaru rzeczy do zrobienia na raz. Zbiegła po schodach i odblokowała drzwi od swojego samochodu.
- Hmm, tak, Cat, ale lepsze są we wkładaniu rzeczy do środka, niż wyjmowaniu ich, na przykład z tych okropnych pudeł - westchnął z flirciarskim wyrzutem. - Wiesz, że jeszcze nie ma ludzi z cateringu? - dodał. - Czy może sam mam zacząć smażyć steki? - zapytał niepokojąco służalczo.
- To do nich zadzwoń, proszę. Kocham cię! Odwdzięczę się czymś cudownym i podeśle do pomocy jakąś laskę, co byś miał na czym oko zawiesić - odpowiedziała otwierając bagażnik i pakując tam zabrane z domu rzeczy. Wsiadła do samochodu i trzasnęła drzwiami. Zapięła pas bezpieczeństwa po czym włączyła silnik.
- Numer do nich jest pod barem razem z innymi papierami. Bądź moim zastępcą, przysięgam że nie będziesz żałował. Jesteś najlepszy!
- I to we wszystkim
- rzekł. - Oj, Cathy. Jesteś biedna. Wisisz mi ogromną przysługę - zapowiedział.
- Dla ciebie wszystko, dzięki! Do zobaczenia!
Następnie Matt rozłączył się. Cat szybko wystukała smsa do swojej dobrej koleżanki, weterynarki, Carmen.

Cytat:
Napisał ”Catherine”
Przepraszam, że piszę a nie dzwonię.
Pamiętasz o tym party co ci pisałam, że urządzam? Właśnie mam problem. Muszę pojechać do galerii gdzie miała się odbyć wystawa, bo skradziono obrazy i napadnięto moją sąsiadkę. Nie mogę więc przygotować wszystkiego w sali. Matthew tam jest i pomaga, robi za mnie tak w sumie, ale prosił abym jeszcze kogoś znalazła. Stąd prośba. Mogłabyś mu pomóc? Podam ci adres. Proszę! Czuj się zatrudniona, zapłacę :)
Wstawiła smartphona w uchwyt do telefonu i ruszyła. Na któryś z kolei światłach na pewno zdąży odczytać odpowiedź, a jeśli coś pójdzie nie tak, to miała jeszcze zestaw głośnomówiący, więc da sobie radę. Teraz priorytetem stała się Hannah. Ciężko było stwierdzić, czy dziewczyna panikowała, czy naprawdę była zagrożona. Cat wiedziała, że nikt nie powinien mieć do niej pretensji o to, że wybrała tę drogę, a nie przygotowanie jakiejś imprezy. Jeśli jednak miałoby być inaczej, to cóż… Ktoś, dla którego przyjęcie jest ważniejsze niż ludzkie życie, chyba nie powinien być jej przyjacielem.


 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 15-08-2017, 16:00   #162
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Pomiędzy mieszkaniem Catherine a Tate Modern wiła się długa droga. Urządzenie GPS ukazywało trasę przekraczającą cztery mile. Na dodatek po szesnastej w Londynie wybuchała godzina szczytu. Nie mówiąc o jego centrum, do którego zmierzała. Watson otaczało mrowie samochodów, których rozkrzyczane klaksony nawet świętego wyprowadziłyby z równowagi. Catherine utkwiła na kilka minut przy kinie Curzon Victoria, a potem na małym rondzie przed The Grey Coat Hospital, w którym swoją drogą pracował Lucas Lang. Korki wydawały się nigdy nie skończyć. Co gorsze, na pewno nie pomagały policji w sprawnym przedostaniu się do galerii sztuki. Po przekroczeniu Lambeth Bridge było już trochę lepiej i wskaźnik na liczniku dotarł do rozsądnej wartości.

Cytat:
Napisał Carmen
Nie jestem pewna, Cathy. Na ostatnim przyjęciu, które zorganizowałaś, ten Matthew przylepił się do mnie i próbował poderwać chyba przez godzinę, omg, nie mogłam go spławić. Ale nie potrafię Ci odmówić po tym, co napisałaś. Strasznie mi przykro z powodu obrazów i sąsiadki. Zabiorę z sobą Paula z kliniki, będzie udawał mojego chłopaka, gdyby barman nie potrafił utrzymać kutasa w portkach, jeez. Niech Budda Cię prowadzi, hon. I mnie też. XOXO.
Jim Morrison śpiewał w radiu, kiedy włączyła się speakerka z BBC Radio London i przerwała nastrojową melodię swoim wysokim, dźwięcznym głosem.
- Nasza źródła reportują zablokowanie Canvey St, Sumner St, Park St, Holland St i innych dróg prowadzących do Tate Modern, w tym Millenium Bridge. Lokalna galeria i muzeum sztuki nowoczesnej zostało odcięte przez policję w związku z dwiema ofiarami śmiertelnymi. Wciąż czekamy na szczegóły - odczekała chwilę, po czym zmieniła temat. - Wybuchł pożar w St Thomas’ Hospital. Na szczęście straż pożarna w porę przybyła na miejsce, by zgasić płomienie ogarniające pierwsze piętro. Powodem miało być zwarcie lodówki w dyżurce pielęgniarskiej. Na miejscu jest Wendy Arlington. Wendy, słyszysz mnie…?

Tymczasem, kwadrans przed piątą, sylwetka Tate Modern pojawiła się w oddali. Cat zostawiła samochód przy LSE Bankside House i ruszyła pieszo w kierunku galerii. Przemknęła szybko za drzewami, aby ominąć spojrzenia policjantów. Na szczęście radiowozy były skierowane bardziej w kierunku galerii, aby spostrzec i w odpowiedniej chwili pojmać ewentualnych zbiegów. Miłośnicy sztuki i tak nie wybierali się do Tate Modern, które od rana było zamknięte, więc nie zaprzątali niepotrzebnie uwagi gliniarzy.


Cathy znalazła się na samym brzegu parkingu. Jak na razie nikt jej nie spostrzegł. Spokojnie obserwowała otoczenie, które było zapełnione ludźmi - głównie policjantami. Największą uwagę zwracała jedna z dwóch karetek. Znajdowało się przy niej dwóch gliniarzy, dwóch pielęgniarzy oraz lekarka ubrana w śnieżnobiały fartuch. Rozmawiali z sobą, jednocześnie spoglądając na wózek, na którym znajdowała się… Hannah! Czy nie żyła? Czy mogła być jedną z dwóch ofiar?! Z tej odległości Cat nie była pewna, jednak mogła przysiąc, że porusza się… a nawet szarpie, lecz sznury krępują jej ruchy. Co to miało znaczyć?!

Przy drugiej karetce znajdował się wózek, na którym umieszczono długi, czarny worek. Zapewne znajdował się w nim jeden z denatów wspomnianych przez radiową speakerkę. Drugi nieboszczyk musiał już zostać zapakowany do pojazdu. Pielęgniarz czuwał przy pojeździe niczym strażnik.

Cathy przesunęła wzrok dalej. Ujrzała kustoszkę muzeum, Janine. Starsza kobieta o nieco wschodnich rysach rozmawiała z policjantami. Watson kojarzyła ją - kilka razy rozmawiały na temat przygotowań do wystawy. Jednak znacznie lepiej znała jej asystentkę, która stała nieopodal z grubą teczką. Trzymała ją blisko klatki piersiowej, jakby była tarczą mającą odgrodzić ją od tego całego zamieszania. Ostatnio Lily Hastings często spotykała się z Catherine z powodów profesjonalnych. Po kilku drinkach nawet zaprzyjaźniły się.

Przed wejściem do budynku stało dwóch policjantów. Cathy nie mogłaby prześlizgnąć się obok nich do środka, nawet gdyby chciała.

Wtem jednak jej uwagę przykuł ruch w budce parkingowej. Ktoś do niej machał! Strażnik Harold był mężczyzną po pięćdziesiątce. Otyły, łysy i niski, ale jednocześnie bardzo sympatyczny i pomocny. Często proponował Cathy, że zaparkuje jej samochód, aby nie musiała kłopotać się tym. Za każdym razem prowadzili krótką, niezobowiązującą rozmowę o niczym.

W jaki sposób Catherine mogła dowiedzieć się, co wydarzyło się w galerii Tate Modern?

[media]http://i.imgur.com/ZneBq5E.jpg[/media]
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 15-08-2017 o 16:04.
Ombrose jest offline  
Stary 20-08-2017, 06:40   #163
 
Szaine's Avatar
 
Reputacja: 1 Szaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputację
Lotte prawie zaklasnęła z radości, że udało się jej otworzyć to ukryte zejście, ale jej powściągliwość zwyciężyła i tylko uśmiechnęła się pod nosem. Zrobiła kilka zdjęć trzech wersów przepowiedni ze zwoju, zapewne to były te, o których wspomniała Lea. Odkrycie przepowiedni było coraz bliższe, a Mary była dobra w takich zagadkach, więc istniała szansa szybszego odkrycia zamiarów Valkoinen. A może Kościoła Konsumentów?

Przyjrzała się agregatowi, zastanawiając się jak dawno temu mógł być używany. Miała obawy, że może wybuchnie, a w zamkniętej przestrzeni było by to dla niej zabójcze. Rozejrzała się także za wyjściem, w razie gdyby poszło coś nie tak i musiała się szybko ewakuować. Na szczęście sprawdziwszy telefon miał on zasięg, co prawda tylko jedna kreska, lecz powinna wystarczyć.
Najpierw obeszła dookoła pomieszczenie, z uwagą przypatrując się ścianom, jednak nie dostrzegła żadnego przejścia - ani standardowego, ani ukrytego. Jeszcze raz z uwagą spojrzała na płytę, na której zjechała. Pod nią znajdował się identyczny pinpad, jaki przed chwilą rozbrajała na górze. Można więc było założyć, że w ten sposób będzie mogła wrócić na powierzchnię. Miała nadzieję, że skorzysta z tej samej kombinacji cyfr.
Wróciła do agregatu i ponownie go zbadała. Wyglądał na stary, być może jeszcze z lat osiemdziesiątych. Jednak - o dziwo - w ogóle nie był zakurzony. Co dziwniejsze, butelki z benzyną, które stały obok, pokrywał gruby kożuch… oprócz jednej, opróżnionej do połowy. Co to mogło znaczyć?
Zapewne to, że niedawno ktoś z tego komputera korzystał i albo dane zapisane na nim są aktualne, albo zostały usunięte. Po upewnieniu się, że tak łatwo nie wyleci w powietrze, włączyła agregat i usiadła na krześle. Wcisnęła przyciski na komputerze i monitorze. Czekając aż sprzęt włączy się, wysłała do Mary smsa z wersami przepowiedni. Chwilę wpatrywała się w wyświetlacz, jakby czekała na odpowiedź. Lotte jednak zastanawiała się nad czymś innym. Wybrała opcję „nowa wiadomość” i wpisała numer do Tallah jako odbiorcę, a w treści „Skontaktuj się ze mną jak najszybciej, to pilne. Mam problemy, a mało mam osób zaufanych. Ten numer na razie jest aktualny. Lotte”. Nie była pewna czy dobrze robi, może powinna zadzwonić, a może w ogóle nie kontaktować się. Musiała komuś jednak zaufać, a ona wydawała się najodpowiedniejszą osobą do tego z całego IBPI. I przede wszystkim znała jej numer na pamięć. Palec dłuższą chwilę wisiał nad przyciskiem „wyślij”, jednak w końcu kliknęła na niego. Odłożyła telefon na bok i spojrzała na monitor. Tallah odpowiadała na wiadomości zazwyczaj z kilkoma godzinami opóźnienia. Nie wydawała się osobą szczególnie obeznaną i lubiąca elektronikę. Gdyby nie praca w IBPI zapewne w ogóle by z niej nie korzystała. Jednakże - prędzej, lub później - odpowiadała zawsze. Zwrócenie się do niej z prośbą o pomoc na pewno było dobrym zagraniem. Na czarnoskórej strażniczce z Ergastulum zawsze można było polegać.

Komputer włączył się. Rozległ się głośny dźwięk przestarzałych wentylatorów i procesora. Ukazał się ekran ładowania Windowsa 98. Wnet ukazało się pole z kontami. Było tylko jedno podpisane jako “Johanna”. Kiedy kliknęła je ociężałym kursorem, ukazał się prostokąt, do którego należało wpisać hasło. A tym razem nie miała żadnej wskazówki, którą mogłaby wykorzystać.

Cytat:
Napisał Mary
Dobra robota, Sophie. Quality working.
Mary nieczęsto chwaliła ludzi, jednak tym razem Lotte rzeczywiście zasługiwała na pochwałę. Uśmiechnęła się rzuciwszy okiem na wyświetlacz telefonu, wróciła jednak szybko do ekranu monitora. Zapewne Johanna musiała być córką Alvara, która zmarła w zeszłym roku. Choć nie oznaczało to, że osobiście tu ostatnio zachodziła, ponieważ miała słuszny wiek. Konto mogło jednak być jej. Lotte przyszło kilka pomysłów na hasło, ale szkoda było jej tracić więcej czasu, tym bardziej, że zużywanie mocy na odgadywanie haseł jest znacznie mniejsze niż na pełne wizje.
Jednak ta wizja była inna niż wszystkie poprzednie. Visser spróbowała złapać prąd przeszłości w swoje sidła, lecz obrazy, które ujrzała, były wykręcone. Wydawały się bardziej majakami chorego psychicznie człowieka, niż efektem jej mocy. Zupełnie tak, jak gdyby… ktoś aktywnie próbował pokrzyżować jej plany.

Rok temu na Wyspie Wniebowstąpienia Lotte była w stanie pochwycić psychiczną nić osoby, która stworzyła barierę okalającą Zieloną Górę. Dzięki temu doprowadziła strażników z Ergastulum na Antarktydzie wprost do Konsumentki, która założyła blokadę. W tej chwili Visser zrozumiała, że jest w stanie uczynić dokładnie to samo. Zaczęła lokalizować istotę, która blokowała jej zdolności. Szybko zrozumiała, że nie ma do czynienia z człowiekiem. Psychiczny prąd zaprowadził ją do obelisku, który wznosił się na środku krypty. Spróbowała skoncentrować się na obiekcie wprowadzającym zamęt w jej wizję.

Z trudem spostrzegła majaczącą postać sowy, która nieruchomo siedziała i wpatrywała się w Visser. Zamiast dzioba miała maskę. Czarne oczy przypominały ziejące pustką studnie. Otwór ust był rozciągnięty w szerokim grymasie, jak gdyby istota rozpaczała, lub krzywiła się na Lotte. Sowa miała założony naszyjnik - drobną, wiszącą pionowo kość. W stworze było coś niezwykle niepokojącego. Choć bynajmniej nie należała do lękliwych osób, poczuła gęsią skórkę na ramionach oraz ukłucie mocnego strachu.


- Kim jesteś?! - sowa zaskrzeczała ni to ludzkim, ni to zwierzęcym głosem. Następnie podniosła łeb i przeciągle zahuczała, jak gdyby chcąc odstraszyć intruza.
- Kimś kto próbuje poznać przepowiednie, aby nie pozwolić jej wykorzystać. – Odparła spokojnie. W pierwszym momencie chciała odpowiedzieć pytaniem na pytanie, ale uznała to za niewłaściwe. Choć była zaskoczona, to spodziewała się w końcu natrafić na swojej drodze coś nadprzyrodzonego, jak na przykład duchy. Mogła mieć tylko nadzieję, że owe spotkanie nie skończy się dla niej źle.
- Jak się nazywasz? - sowa zahuczała.
Zapewne miała za zadanie chronić kryptę przed obcymi. Ktokolwiek nałożył ten obowiązek na ducha, musiał zaopatrzyć go w listę nazwisk, przy których sowa łagodniała. - Jestem strażnikiem tego miejsca. Powinnaś opuścić je, jeżeli nie przynależysz.
Właściwie to nie wiedziała co powiedzieć. Mogła próbować kombinować, ale miała wrażenie, że to nic nie da. Raczej ciężko jest oszukać ducha, a może trochę przeceniała jego możliwości? Nie znała nikogo żywego z rodu Aalto. Choć właściwie, to nie do końca. Miała trzy możliwości, podać się za Leę, Johanne lub siebie samą.
- Johanna Aalto-Alanen – odparła po bardzo krótkim namyśle. Każda z opcji miała jakiś minus, coś jednak musiała odpowiedzieć.
Sowa przeraźliwie zaskrzeczała.
- Kłamstwo! - poruszyła skrzydłami w przypływie gniewu. - Dobra córka przepłynęła przez rzekę Tuoni i spoczęła na zawsze w krainie umarłych. Jestem Arteja, haltija z väki prawdy i mądrości. Potrafię rozpoznać fałsz. Odejdź zanim ściągniesz na siebie klątwę, kłamliwy człowieku!

Następnie duch zniknął, zostawiając Lotte samą w krypcie, która nagle wydała się znacznie mniej przyjazna. Jednak przynajmniej sowa nie zaatakowała jej w żaden sposób. Dalej mogła próbować uzyskać dostęp do komputera, choć wyglądało na to, że jej moc była w tym przypadku nieprzydatna. Mimo to wciąż pozostawały tradycyjne środki. Zwłaszcza, że jej współpracowniczka była utalentowaną hakerką i bez wątpienia mogła ją odpowiednio pokierować. Należało zastanowić nad tym, bo twardy dysk zapewne krył w sobie bezcenne informacje.

- Kłamstwo nie popłaca – rzuciła pod nosem. Wzięła na poważnie groźbę ducha, ale musiała zdobyć informacje z komputera. Zastanawiała się tylko czy Mary jest w stanie szybko jej pomóc, nie mogła zostać tu dłużej niż kilka minut, aby nie narazić się. Mogła zawsze wyjść i wejść ponownie, w jakimś sensie obeszłaby słowa sowy. Wybrała numer do koleżanki i wytłumaczyła jej czego potrzebuje.
- Nie pokieruję cię stąd - wnet usłyszała głos Colberg. - Aby złamać system, musiałabym podpiąć się moim komputerem i skorzystać z własnych programów. Myślisz, że byłabyś w stanie wynieść stamtąd ten staroć? - zawiesiła głos. - Choć myślę, że to nie jest mądry pomysł ze względu na haltiję. Będę musiała pofatygować się osobiście - westchnęła. - Lea Virtanen z jakiegoś powodu nie ukradła ani zwoju z przepowiednią, ani komputera. I chyba możemy założyć co ją powstrzymało. Masz pomysł, w jaki sposób prześlizgnęła się przez wartę tej sowy? Musiała ją jakoś oszukać, bo nie sądzę, że tak po prostu zignorowała komputer, wyszła i nie wróciła.
Lotte nie zwlekała z wyjściem, nie chciała narazić się na klątwę. Miała też wcześniej podejrzenia, że bez połączenia komputera z Internetem, Mary nie za wiele wskóra.
- Tego obawiałam się… – odparła pospiesznie wyłączając komputer i agregat. – Ona jest wpisana w ród Aalto, więc mogła w ogóle nie mieć z tym problemu.
Po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza, w trakcie której kobieta analizowała wyjaśnienie Lotte.
- Wcześniej nazywała się inaczej, czyż nie? Josefiina Kulmala. Teraz wiemy, dlaczego zmieniła nazwisko akurat na Leę Virtanen. Technicznie nie okłamała haltiji, jeżeli w dokumentach miała zapisane to imię i wszyscy zaczęli tak się do niej zwracać - rzekła Mary. - Nie jestem pewna, czy to przejaw geniuszu, czy też rozwiązanie tak głupie, że aż zadziałało. My nie zdołamy w porę przyjąć innej tożsamości z grobowców. Masz jakiś pomysł?
Komputer został szybko wyłączony. Odniosła wrażenie, że słyszy jak Arteja mruczy z zadowoleniem, jednak to mogło być jedynie przesłyszenie.
- Możliwe, wątpię jednak żeby tylko z tego powodu zmieniła imię. – Lotte przytaknęła koleżance. – Nie mam pomysłu jednak jak to obejść. Nie mamy nikogo żywego z rodu Aalto… Mieli być pomocni, a wygląda na to, że stali się zwiastunem apokalipsy. – Rzuciła z ironią. Podeszła do podestu i wpisała ten sam kod na pinpadzie co wcześniej. – I tak musiałbyś tu przyjść osobiście. Ochrona włączyła się dopiero, gdy użyłam swoich zdolności, może jakbyś zrobiła to bez tego czynnika, to nic by się nie wydarzyło.
- Pewnie masz rację - przyznała Mary. - Jednak wolałabym nie ryzykować, że zostanie nałożona na mnie jakaś klątwa. Już i tak mam wystarczająco dużo kłopotów - westchnęła. - Spróbujmy podejść do tego z innej strony. Może przyprowadzimy z nami kogoś, kogo sowa zaakceptowałaby. Musiałybyśmy znaleźć jakiegoś żyjącego szamana. Wracamy więc do poprzedniego wątku starego domu Aalto, który przedstawiono wam na wprowadzeniu. Być może dowiemy się czegoś przydatnego tam.

Platforma aktywowała się. Zaczęła podnosić się do góry, więc Lotte wskoczyła na nią szybko i wnet znalazła się poziom wyżej.
- Rozumiem cię doskonale – zareagowała na słowa o klątwie. – Dobrze więc, tu można zawsze wrócić, to nie problem. Mamy najważniejsze, wersy przepowiedni. Pojadę w takim razie do domu Aalto, z tego co pamiętam to jest tam teraz też muzeum. – Jadąc w górę, włączyła mapkę i spojrzała gdzie ma jechać. – Możliwe, że znajdę tam kolejną część tekstu… O, to nawet nie daleko stąd, jakieś dwadzieścia minut. Nie wiem tylko czemu mam wrażenie, że nie znajdę nikogo z tej rodziny, takie dziwne przeczucie.
- Pewnie dlatego, bo to muzeum, a mała szansa, że ktoś chce mieszkać w czymś takim. Nawet jeśli nie szanuje swojej prywatności. Jednak istnieje szansa, że dowiesz się czegoś o samej rodzinie. Sąsiedzi też mogą zdradzić coś więcej, więc dobrze gdybyś wypytała mieszkające wokoło staruszki, które znają wszystkie ploty - Mary poradziła. - Wiem, że to brzmi jak beznadziejne źródło, ale może natrafiłabyś na jakąś perełkę pośród szamba pomówień, zatajeń i zbiorowej wyobraźni - dodała. - Ewentualnie możesz jechać z powrotem do rezydencji Holkeriego i przyprowadzić na cmentarz Ismo, jednak może to być strata czasu. Potrzebujesz czegoś z mojej strony?
- Chyba nie – odparła westchnąwszy, pomysł rozmawiania ze wszystkimi babciami w okolicy wydał jej się szalenie nieciekawy, choć miała cierpliwość i talent do wyciągania od takich osób informacji. – Odezwę się później. Daj znać jakbyś miała jakiś pomysł do rozszyfrowania tego tekstu, choć pewnie potrzebujesz więcej, aby móc znaleźć kontekst. W każdym bądź razie jestem pod telefonem.

Wjechała w końcu na górę i spojrzała na krypty, szczególną uwagę zwracając na tą z napisem Johanna. Mogłaby wziąć DNA, aby móc sprawdzić czy Ismo pochodzi z rodu Aalto. Przyznać trzeba jednak było, że nie miała specjalnie ochoty na to. Nie chciała bezcześcić zwłok, wychodziła z założenia, że powinni to zrobić profesjonaliści. Niestety wiedziała też, że może nigdy nie być na to okazji i nikt nie sprawdzi tego, a chłopak będzie żył w nieświadomości. Z drugiej zaś strony czemu ona miał się tym zajmować? W teorii uzyskanie na papierze pewności co do ewentualnego rodowodu Ismo mogłoby być przydatne w kontaktach z Arteją. Sowa potrafiła rozpoznać prawdę, zapewne również tę napisaną. Wszystko wskazywało na to, że służyła rodowi Aalto, więc Ismo mógł stanowić klucz do uzyskania dostępu do komputera.
Mimo że badań genetycznych nie robi się w jeden dzień, to postanowiła pobrać próbkę. Wyjęła plastikowy pojemniczek, sztućce oraz nóż. Nie była zachwycona tym co zamierzała zrobić, ale zdecydowała już. Później niezwłocznie uda się do muzeum Aalto.
 
__________________
"Promise me this
If I lose to myself
You won't mourn a day
And you'll move onto someone else."
Szaine jest offline  
Stary 25-08-2017, 15:11   #164
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
- Jak na taką bogatą mafię mogli się postarać o cieplejsze wejście - mruknął Sharif, przeskakując podniesioną lufą z lewej na prawą i nie odrywając kolby karabinku przyciśniętej do ramienia. Przylgnął lewym bokiem do drzwi dalej od detektora ciepła, mierząc w korytarz po prawej.
- Sprawdź tę odnogę. Nie odchodź za daleko. Upewnij się tylko, że w pobliżu nie ma innych drzwi. Ja zobaczę co z tymi - powiedział cicho, ale tak, by Alice mogła go zrozumieć. Po tych słowach oderwał jedną rękę od broni i wymacał nią klamkę drzwi, przy których stał. Następnie spróbował je uchylić.


Alice nie lubiła upadków, zwłaszcza z wysokości. Na szczęście ta nie była aż tak wielka. Rozmasowała sobie nieco obolałą rękę i zaraz rozejrzała się, podobnie jak Sharif. Zerknęła w stronę, którą wskazywał jej towarzysz i kiwnęła lekko głową. Powolutku zrobiła parę kroków w tamtą stronę, wyciągając broń i nasłuchując. przydałoby jej się jakieś światło
- Sharif, rzuć latarkę… - poprosiła teatralnym szeptem.
Chwilę potem spostrzegła, że korytarz bardzo szybko kończy się ścianą, jednakże wcześniej dawał dwie odnogi - jedna prowadziła w lewo, druga w prawo. Pierwszy korytarz prowadził do schodów wykutych w kamieniu, przed którymi znajdowały się drzwi. Drugi kończył się ślepo, jednak ta część podziemi również została wzbogacona o kolejną parę ciężkich, drewnianych wrót. Alice poczuła gęsią skórkę na ramionach, kiedy para tłustych, spasionych szczurów przebiegła tuż między jej nogami. Ich głośne, świszczące piski zdawały się drwić z dwóch biednych dusz, które zapuściły się na ich terytorium.

Sharif natomiast wszedł do pomieszczenia. Pomieszczenie średniej wielkości. Największą uwagę zwracała sadzawka na środku oraz kanał, który kończył się gdzieś pod ścianą. Woda śmierdziała i była brudna. Nie poruszała się. Kurz, zgniłe liście oraz patyczki przykrywały jej powierzchnię. Kiedy Khalid zaświecił światłem latarki, ujrzał ludzki szkielet na samym dole. Był odziany w częściowo zniszczone ubrania, których oryginalny kolor był zagadką… a obok niego leżała walizka. Irakijczyk mógł zdecydować się, by zanurkować i ją wydobyć… jednak czy zagłębienie się w śmierdzącą, obrzydliwą wodę bez wyraźnego powodu miało jakikolwiek sens?

Alice miała dwojaką myśl, kiedy między jej nogami przebiegła sobie para szczurów: z jednej strony było to paskudne i chciała wydać zduszony pisk, a z drugiej chciała je podeptać i pokopać. Popatrzeć jak oddają ostatnie tchnienie. Nosiciele plagi… Odnajdując dwie dodatkowe pary drzwi, cofnęła się nieco i chciała wspomnieć o tym Sharifowi, ale widząc, że utonął w jednym z pomieszczeń, uznała, że jeszcze odrobinę da mu spokój. Podeszła ostrożnie do schodów i zrobiła kilka kroków na nie, ciekawa dokąd prowadzą. Były spadziste w dół, a gdzieś pod nimi zapewne znajdował się zbiornik wodny, gdyż Alice słyszała spadające krople. I rzeczywiście - po prawej stronie brudna, mułowata woda rozciągała się w oddali. Gdyby wychyliła się poza barierkę, mogłaby do niej wpaść. Kiedy Harper doszła do końca schodów, światło latarki ukazało nowy poziom. Diametralnie różnił się od poprzedniego. Był w całości stworzony z surowego kamienia. Naturalna, pradawna jaskinia rozciągająca się pod Suomenlinną.

Alice doszła do wniosku, że korytarz, którym przechadzała się wcześniej, musiał stanowić pozostałość po budynku zbudowanym długi czas temu na pradawnej jaskini. Na nim z kolei zbudowano kościół, przez którego kruchą podłogę wpadli na dół. Czy ktoś mógł przez przypadek umieścić miejsce kultu chrześcijańskiego akurat tutaj? Mało prawdopodobne. Zapewne chciał przykryć to wszystko, co znajdowało się pod spodem.

Czy Alice powinna zapuścić się na ten poniższy poziom? A może wrócić do Sharifa, lub sprawdzić pozostałe pomieszczenia?

Sharif w tym czasie bez słowa wycofał się z pomieszczenia, w której znalazł kości nieboszczyka. Zamykając za sobą drzwi, odwrócił się od razu w prawo. Lewą pięść trzymał zaciśniętą na rączce pistoletu maszynowego, z kolei w prawej dłoni dzierżył telefon z włączonym flashem, jednocześnie wspierając lufę na przedramieniu tejże ręki. Lekko pochylony i ze skupionym spojrzeniem ruszył taktycznym krokiem przed siebie. Docierając do rozwidlenia zwolnił i ostrożnie wychylił się, sprawdzając obie odnogi. Nie widząc nigdzie Alice, wstrzymał na chwilę oddech, nasłuchując jej obecności.
Harper musiała znajdować się gdzieś po lewej stronie. W kompletnej ciszy - nie licząc pisków szczurów - odgłos oddychającego człowieka przebijał się znacząco. Zapewne to była ona. Jednak - gdyby poszedł w tym kierunku - mógłby się o tym przekonać i w pełni rozwiać wątpliwości.

Kolejny poziom podziemia zafascynował ją. chciała się dowiedzieć co kryje się głębiej. Aż ją korciło. Rozsądek piskliwym głosikiem przypomniał jej jednak, że nie powinna sama zapuszczać się zbyt daleko od Sharifa. Zaczęła się więc cofać, wspinając po schodach. Chciała zerknąć teraz na pozostałe pomieszczenia, zaczynając od tego przy schodach…

Sharif słysząc kroki dobiegające od strony schodów, natychmiast się tam odwrócił i w oczekiwaniu wymierzył z broni, palcem łaskocząc spust.
- Jesteś - stwierdził z ulgą, opuszczając lufę i przesuwając swoje źródło światła z dala od oczu Alice.
- Miałaś się nie oddalać za daleko - mruknął pouczająco i nabrał w płuca zatęchłego powietrza.

Alice popatrzyła na niego i lekko uniosła brew
- Nie oddaliłam się ‘za daleko’. Za daleko byłoby, gdybym weszła do tej wielkiej jaskini, tam niżej. A tylko rzuciłam na nią okiem. - powiedziała i zerknęła po nim
- Znalazłeś coś? - zmieniła temat.
Irakijczyk tylko westchnął, ale spogodniał.
- Kościotrupa - odpowiedział, posyłając krótkie spojrzenie w kierunku korytarza, z którego wyszedł. - A ty? I gdzie idziemy dalej? - zapytał, oddając jej inicjatywę.

- Może sprawdźmy te drzwi? - zaproponowała zaraz Alice. Nie wiedziała co go tak kościotrup rozpogodził, ale wolała nie pytać.
- Zgoda - odparł i ustawił się z boku wspomnianych drzwi, dalej od klamki. - Otwierasz, ja wchodzę. Gotowa?

Alice kiwnęła głową i odwróciła się, by chwycić za klamkę.
- Gotowa. - powiedziała spokojnym tonem, po czym spojrzała na drzwi i powoli nacisnęła klamkę, by je otworzyć i się odsunąć.

Ten pokój również okazał się niezamieszkały przez żadne inne stworzenie prócz szczury. Tuż naprzeciw Sharifa i Alice ukazała się ogromna, żelazna skrzynia mająca przeszło metr wysokości. Wyglądała jak miniaturowy schron atomowy. Po wejściu do pomieszczenia tuż po prawej stronie spostrzegli stary, wciąż solidny stół. Pokrywała go solidna warstwa kurzu mogąca mieć nawet dziesięciolecia. Nierówna powierzchnia sugerowała, że pod brudem znajdowały się jakieś rzeczy, lecz na pierwszy rzut oka nie było widać co to takiego. W głębi pomieszczenia znajdowały się trzy regały. Wydawały się być pełne… butelek. Zapewne wina, jednak kształt naczyń ginął pod kurzem.

Upewniając się, że pomieszczenie jest bezpieczne, Sharif opuścił broń.
- O co chodzi z tym miejscem? - pomyślał na głos, rozglądając się. Ostrożnym krokiem podszedł do skrzyni i obejrzał ją z bliska, próbując odnaleźć jakiś zamek bądź mechanizm otwierający żelazne ustrojstwo.
Była to solidna, metalowa kłódka, która oparła się korozji czasu. Choć Sharif potrząsnął nią oraz ciężkimi, żeliwnymi zawiasami, sprawiały wrażenie bardzo stabilnych.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 25-08-2017, 15:12   #165
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Alice rozejrzała się po pomieszczeniu uważnie.
- Albo ten kompleks pod kościołem jest bardzo, bardzo duży, albo ktoś nas wpuścił w maliny, albo nasza znajoma nie podała nam jakichś istotnych informacji. - westchnęła i przeszła się po pomieszczeniu, by znów podejść do drzwi
- Następne drzwi? Sprawdźmy ile możemy. - zaproponowała.
- Już, moment - odparł, podchodząc do stołu obok drzwi. Zbliżył światło latarki w telefonie, by odkryć, jakie to przedmioty ukrywały przed światem podziemia kościoła. Spostrzegł kilka teczek. Kiedy otworzył je, ujrzał pożółkłe od czasu dokumenty. Były spisywane na papierze tak cienkim i kruchym, że rozsypywał się przy samym dotyku. Kaligrafia czarnego pióra była prawie nieczytelna, jednak Sharif zdołał ją rozczytać.

Dokumenty należały do sekretnej organizacji Valhallaorden. Została założona w 1783 w Suomenlinnie, zwanej wtedy Sveaborgiem, przez Johana Andersa Jagerhorna i Gustafa Adolfa Reuterholma. Miała kluczowe znaczenie w walkach o niepodległość fińską - którą udało się zdobyć dzięki działaniom Valhallaorden. Sharif mógł czytać dalej, lub zrezygnować i kontynuować wraz z Alice eksplorację sąsiednich pomieszczeń.
- Idziemy - zwrócił się do rudowłosej pani Detektyw, zostawiając dokumenty za sobą. - Taka sama taktyka.

Alice kiwnęła głową, po czym wyszła z pomieszczenia, by podejść do następnych zamkniętych drzwi, które widziała. Poczekała na Sharifa i powtórzyli akcję z wcześniej…

To pomieszczenie okazało się malutkie. Uderzyła ich fala smrodu gnijących zwłok. Co dziwne… okazały się świeże! Dwoje denatów, mężczyzna i kobieta. On miał na sobie czarną, skórzaną kurtkę, dżinsy oraz ciężkie, wojskowe buty. Ona ubrana była w szary kombinezon. Rysy ich twarzy zostały zatarte przez wydętą spuchliznę. Nawet ciężko było rzec do jakiej rasy przynależą. Dwa opasłe szczury, które wcześniej przeżuwały policzek kobiety, uciekły z popłochem na widok Alice i Sharifa.

Irakijczyk zmarszczył nos i przesłonił go przedramieniem, ale była to jego jedyna reakcja na widok zwłok. Opuścił broń i postąpił krok w stronę nieboszczyków, przesuwając na nich światło flashu.
- Musieli komuś podpaść - stwierdził raczej oczywisty fakt i pochylił się nad nimi, by odgadnąć przyczynę śmierci. Używał do tego rąk, ale starał się być ostrożny. Szybko ujrzał rany postrzałowe - oboje mieli przestrzelone klatki piersiowe. Czyste trafy, które przeszły przez serce. Oprócz tego na ciele mężczyzny znajdowały się otarcia, jak po intensywnej walce, lecz zwłoki były nieświeże i ciężko było coś więcej wydedukować na ten temat. Nie mieli przy sobie broni, ani żadnych przedmiotów - zapewne wszystko zostało odebrane nieboszczykom w chwili ich śmierci.
- Żadnych dokumentów, nic. Rodziny, o ile jakieś mieli, pewnie zgłosili zaginięcie i do teraz nie wiedzą, co się z nimi stało - dodał Sharif po chwili oględzin. Wstał, posyłając zwłokom ostatnie spojrzenie i odwrócił się do Alice. - A stało się to niedawno. To oznacza, że jest inne wejście do podziemi, o którym nie wiemy.

Alice czując odór zgniłych ciał, w pierwszym kompletnie ludzkim odruchu cofnęła się za róg i pochyliła czując jak jej żołądek podskoczył i wykonał skręt chcąc oddać wcześniej spożyte ciasto. Zaskakująco jednak, choć kaszlnęła, nagle uspokoiła się, a jej umysł popłynął.

Ludzka śmierć miała zawsze tak pięknie kolorowe oblicze… Myśl zabłąkała się w jej głowie. Te fiolety, niebieskości, nuta zieleni. Czerwień. Pięknie.

Wyprostowała się i podeszła do drzwi. Oddychała płytko, ale bez nerwów.
- Na pewno. Musimy się postarać, by tu do nich nie dołączyć. - dodała i zerknęła w tył.
- Chodź. Powinniśmy się pospieszyć. Niedługo pora obiadowa minie. - zauważyła nienaturalnie spokojnie i miękkim, niemal sunącym krokiem wróciła na korytarz, skąd wystartowali.
Śmierć. Taka barwna. Jak jesień.

Detektyw przyjrzał się swojej koleżance troskliwie, ale nic już nie powiedział, tylko kiwnął głową i wysunął się na prowadzenie.
- Możemy jeszcze sprawdzić jedne drzwi, które pominąłem - odezwał się, kierując ich do korytarza z detektorem ruchu.

Alice kiwnęła sztywno głową, po czym ruszyła za nim. Była nieco nieobecna i zamyślona.
Ujrzeli pomieszczenie wypełnione łóżkami. Były wciąż przykryte pościelą, jednak brudną oraz przeżutą przez szczury i wszelkie robactwo. Po drugiej stronie znajdowała się wysoka szafa, w której znaleźli niczym niewyróżniające się babiloty - lusterko, grzebyki, poszarzałe od starości zdjęcia. Wydawało się, że natrafili na pokój, w którym przed latami członkowie Valhalla-orden sypiali.

Pomieszczenie różniło się od poprzednich w jeszcze jeden, znaczący sposób. Wokoło walały się przegniłe gałązki, zmurszałe liście, kamyki. Kilka źdźbeł trawy, a nawet jedna torebka foliowa po czipsach zwracały uwagę i bez wątpienia odróżniały się od wiekowych, odizolowanych komnat. Skąd mogły się tu znaleźć?

Z pokoju wychodziła drobna odnoga, która zakrzywiała się za rogiem. Spostrzegli na podłodze drewnianą klapę, która kiedyś odpadła z sufitu. Miała przykrywać… zakratowany wywietrznik, który znajdował się u góry. To właśnie przez niego do środka pomieszczenia musiały przedostawać się te wszystkie śmieci. Turyści, a nawet i miejscowi, musieli uznać otwór za element miejscowej kanalizacji. I rzeczywiście - woda, która spadła po niedawnym deszczu, gromadziła się w zagłębieniu nierównej podłogi. Przez klapę przebijało się naturalne światło słoneczne - bardzo miło było je zobaczyć po tym całym czasie spędzonym w mroku.

Mogli próbować przestrzelić kratkę. Gdyby udało się ją usunąć, zapewne daliby radę wydostać się na zewnątrz, podpierając się na którymś meblu. Jednakże… zdołali odkryć dopiero pierwszą, tę nowszą część podziemi. Czy to był odpowiedni moment, by się wycofać?

- Przypomnij mi, co znalazłaś tam na dole? - odezwał się Sharif, obserwując z opuszczoną bronią wylot wywietrznika, po czym przeniósł spojrzenie na Alice. - Nie spodziewałem się, że znajdziemy bazę Valkoinen w pierwszej lepszej piwnicy, ale Allah wie, jak daleko ciągnie się ten podziemny kompleks…

Alice zerknęła na niego uważnie
- Spora grota, albo… Jakby jaskinia. Sądzisz, że mogą być przejściem dalej? Nie wiem czy powinniśmy teraz odpuścić. Będą wiedzieć, że tu byliśmy. - zauważyła subtelnie, nadal jednak tym niezdrowo opanowanym i bezbarwnym tonem głosu.

- Nie. Masz rację. Za daleko już zaszliśmy - zgodził się Irakijczyk, nabierając świeżego powietrza w płuca. - Nie mogli ukryć się za daleko, w końcu wyspa nie jest taka duża - zauważył i odwrócił spojrzenie w stronę drzwi, którymi weszli do tego pomieszczenia. - Sprawdźmy więc tę grotę, o której mówisz - zachęcił, postępując krok do wyjścia.

Alice kiwnęła głową i nie kazała mu na siebie czekać, zaraz ruszając za nim. Czekała ich zatem nie lada wyprawa...
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 25-08-2017, 17:00   #166
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Pierwsze, co zrobiła Watson po dotarciu na miejsce, było sprawdzeniem aur. Ta prosta sztuczka potrafiła nadać ogólny zarys sytuacji, która i bez tego wydawała się być skomplikowana. Aury zebranych osób były naprawdę przeróżne. Niektórzy lekko mienili się zgniłą żółcią, w innych osobach emanowała szara powaga zmieszana z pudrowym, słabo widocznym różem, stłumionym przez barwę dymu. Widziała też osobę, której otoczka przypominała umierającą zieleń zmieszaną z pomarańczą, zaś Hannah… To, co działo się z nią było najdziwniejsze. Catherine pierwszy raz widziała coś takie. Ciało dziewczyny oblepione było chaotyczną, nieregularną mazią, mieniącą się dziką czerwienią i soczystym fioletem, gdzie te dwa kolory wręcz kotłowały się ze sobą. Gdzieś w głębi tej dzikości utkwione było słabe światełko przygasającego seledynu, smutek, strach, rozpacz, przerażenie. To były emocje, które odczytała pod tym kipiącym agresją zlepkiem. Było jej żal sąsiadki, nie wiedziała, co tak naprawdę przeżywa, czy czuje, że coś na niej żeruje, że ją zaatakowało? I co tutaj się tak naprawdę stało, skoro dzwoniła do niej zlękniona o własne życie, a teraz...

Catherine podeszła do budki, gdzie siedział sympatyczny mężczyzna, z którym od czasu do czasu zamieniła parę słów.
- Rany, co tutaj się dzieję? Miał być tutaj wernisaż z moimi dziełami, czemu tutaj takie zamieszanie? - spytała subtelnym, kobiecym głosem, jakby była najbardziej delikatną istotą na świecie. Jej kwiecista sukienka podkreślała dziewczęcą urodę i dzięki niej zdawała się być jeszcze bardziej kruchą kobietą. Przywodziła na myśl dziewczęta, które mdlały na sam widok skaleczonego opuszka.

Mężczyzna spojrzał na nią z ekscytacją. Sprawiał wrażenie bardziej widza oglądającego spektakl w teatrze, niż pracownika obiektu, w którym ludzie przed chwilą zginęli.
- Cathy, najlepsze ominęło cię - mruknął, jedynie przez moment zaszczycając ją spojrzeniem. Gwałtownym ruchem otworzył drzwi i gestem zaprosił do środka niewielkiego pomieszczenia pachnącego stęchlizną i dymem papierosowym. - Chodź, siadaj! Zaraz ci wszystko opowiem. Czekają na karetkę z psychiatryka!
- Nie mam czasu, proszę cię powiedz co tutaj się dzieje!
- dodała udając panikę i pobladła jakby miała zemdleć. Chciała w ten sposób wywołać w mężczyźnie odruch troski i szybszego relacjonowania zdarzeń.
Ten spoważniał.
- Cat, nigdy nie widziałem takiego cyrku - dodał poważniej. Wydawało się, że teraz po raz pierwszy spojrzał na nią tak naprawdę. - Dzień zaczął się spokojnie, jak zresztą zawsze. Tate Modern miało być zamknięte, więc nie spodziewałem się zbyt wielu samochodów. Ci, którzy pojawili się, mieli zająć się przygotowaniami do wystawy. Jako ostatnią wylegitymowałem tę wariatkę, o - wskazał kobietę szamoczącą się w pasach. - Ale na początku dziewcze wydawało się najzupełniej normalne. Zresztą znałem ją, kilka razy zamienieliśmy z sobą parę zdań. Szczerze mówiąc… patrzyła na mnie trochę z góry, cholibka. Ja nie lubię takich dziewczyn. Jakbym był od nich gorszy, bo nie pachnę tym, no Chanel i tak dalej. Trochę nadęta, jednak kompletnie zwyczajna. No i weszła do środka. Znowu było spokojnie. Oglądałem sobie spokojnie Monthy’ego Pytona, kiedy zjeżdża się policja. Znienacka. I w tym samym czasie ze środka wybiega jakiś zakrwawiony człowiek, a za nią ta piczka. Bierze gaśnicę i wali go po głowie. Mózg rozpryskuje się jak fajerwerki. Na szczęście nie musiałem reagować, bo na miejscu policja już była i wszystkim zajęła się sama. Nawet nie zwracali na mnie uwagi. Siedzę sobie tu spokojnie od początku jakby nigdy nic.
- Harold, proszę cię, nie mów tak o niej.
- zaczęła Catherine spokojnym i pełnym troski tonem głosu - To moja przyjaciółka, ma na imię Hannah. Poprosiłam ją by pomogła mi z wystawą. Około dwóch godzin temu zadzwoniła do mnie, że ktoś jest w galerii, skradł obrazy i chce jej zrobić krzywdę, nie mogła znaleźć strażnika. To nie jest wariatka, to jest ofiara - wyjaśniła ciepło - Rozumiem, że nie przypadła ci do gustu, faktycznie, traktuje innych z wyższością, jest rozpieszczona, ale ogólnie to dobra osoba, nawet karalucha by zdeptać nie potrafiła, a co dopiero człowiekowi zrobić krzywdę. Nie było dziś wewnątrz żadnej ochrony? Zeznawałeś już policji? Sam na pewno zauważyłeś, że nigdy nie wykazywała oznak szaleństwa, to naprawdę zdrowa dziewczyna, w dodatku bardzo młoda, ma zaledwie dwadzieścia trzy lata. Mogłaby być twoją córką - spauzowała wypowiedź po tym ckliwym, prostym tekście, by po otarciu smutku wierzchem dłoni móc kontynuować - Chyba tam pójdę. Kto jej pomoże jak nie ja? - bezradnie przyłożyła opuszki palców do swojego policzka, jakby ogromnie zmartwiona. Gdyby potrafiła lepiej odgrywać emocje, to i by zapłakała, ale nie chciała dodawać więcej dramatyzmu, niż było trzeba. Liczyła jednak na współczucie mężczyzny, a może i jakąś pomocną dłoń. Wiek Hanny i przyjaźń między kobietami powinna jakoś na niego wpłynąć.

Mężczyzna pokiwał głową. Zasępił się. Zapalił papierosa, zaciągnął się dymem i strzepnął popiół do pojemnika po jogurcie malinowym.
- Była ochrona - odparł po chwili zastanowienia. - Doug, Fred i Hopper na pewno byli na terenie galerii, tam zaparkowali - kiwnął palcem w bliżej niesprecyzowanym kierunku. - Jeżeli miałbym zgadywać, to właśnie do tych biedaków należą zwłoki - dodał. Głęboko zaciągnął się dymem. Cathy ujrzała zmarszczkę, która pojawiła się na jego czole. Chyba powoli zdawał sobie sprawę z tego, że to nie przedstawienie. I ludzie, być może ci, których znał, naprawdę stracili życie. - Już zeznawałem policji, ale tylko pobieżnie. Nie powiedziałem im wiele, bo wiem niezbyt dużo. Kazali mi jeszcze zostać w razie potrzeby. Ta budka stała się moim więzieniem - zarechotał, stukając kłykciami o drewnianą ścianę. - Szczerze mówiąc, nie jestem w tej gromadzie najlepiej poinformowanym człowiekiem. Wiem tylko, że policjanci najwyraźniej obawiają się, że w galerii jest kolejny rzezimieszek, skoro ulice są wciąż zablokowane, a gwardziści stoją przy każdym wyjściu i wejściu do budynku - dopalił papierosa, po czym zapalił kolejnego. Catherine pokiwała głową ze zrozumieniem i położyła mu rękę na ramieniu. Spojrzała w starszą, poważną twarz i uśmiechnęła się pocieszająco.
- Przykro mi, Haroldzie. Naprawdę przepraszam, że … Że tak cię wypytałam. Nie powinnam chyba - mruknęła smutno. Jednym kiwnięciem głowy podziękowała i wycofała się z budki, zostawiając mężczyznę samego.

Rudowłosa kobieta odeszła do zaparkowanego samochodu, opierając się o niego pośladkami i zamyśliła się patrząc w stronę całego tego bałaganu. Coś było tutaj cholernie nie tak. Cathy włączyła myślenie. ~ Hannah do mnie zadzwoniła, bo chciała, żebym przyjechała. Być może liczyła na to, że będę wcześniej. Wcześniej, czyli nim ci strażnicy zostali zabici. To tak jakby pułapka, tylko że Hannah sama w niej jest. Ktoś uwięził ją w pułapce by zwabić tutaj mnie, zabijała każdego, kto pojawił się obok… Może w nadziei, że to ja? - elegancko ubrana, rudowłosa kobieta obracała w dłoniach telefon komórkowy. Nie zajęło jej wiele czasu, jak wykręciła numer do Lily. Tej Lily, która stała z teczkami obok całego zamieszania i tupała chudymi nóżkami odzianymi w obcasy i rajstopy z lycry, które już dawno wyszły z mody. Kolor jej aury słabł w barwach niewyraźnej szarości i martwego granatu, jakby wszystkiego miała już dosyć.
- Cześć Lily. - zaczęła Cat, gdy tylko usłyszała w słuchawce głos kobiety - Tak wiem, jestem przy budce, przy swoim samochodzie. Podejdziesz? - uśmiechnęła się, choć rozmówczyni tego nie mogła widzieć. Miała jednak nadzieję, że ciepły i poważny ton głosu przekona asystentkę do potuptania w tę stronę.
Cat spostrzegła, jak Lily ożywia się i bardzo niedyskretnie rozgląda się dookoła. Na szczęście nikt nie zwracał uwagi na asystentkę kustoszki i nie spostrzegł jej dziwnego zachowania.
- Kitty? - zapytała z przestrachem. - Nie powinno cię tu być - dodała szeptem. - W Tate Modern mogą czaić się wspólnicy tej dziewczyny, uciekaj stąd. Jest niebezpiecznie. Wszystko ci opowiem potem - obiecała.
Cathy spostrzegła, że w aurze Lily pojawiła się nitka troski. Najwidoczniej kobieta naprawdę bała się o dobro Watson.
- Nie Lily, mów teraz. I tak tutaj już jestem, a co lepsze, nie ruszę się póki się nie dowiem, więc tak reasumując, to twoja opieszałość stwarza dla mnie pośrednie niebezpieczeństwo. Wiesz co mam na myśli? - Cathy nabrała w głosie pewności siebie. Nie miała zamiaru kobiecie rozkazywać czy ją gnoić, po prostu jej ton głosu miał świadczyć o tym, że wie co robi i jest pewna swojej decyzji.
- O jakich wspólnikach ty mówisz? Ilu tutaj było ludzi? I czemu uważasz, że chodziło im o mnie? - zaczęła wypytywać, trzymając telefon przy uchu i patrząc w kierunku Lily stojącej przy ambulansie. Dzieliła je znaczna odległość, ale kobieta na pewno widziała, że Catherine jest odwrócona przodem w jej kierunku i z odległej części parkingu ją obserwuje.
Lily wydawała się wahać.
- No dobrze - westchnęła zrezygnowana. - Otóż…

Tymczasem Cathy spostrzegła poruszenie za asystentką. Policjant spojrzał surowo na dziewczynę.
- Proszę teraz z nikim nie telefonować. Jesteśmy w trakcie akcji policyjnej. Dzielenie się informacjami z osobami trzecimi jest niedopu…
- Ale ja rozmawiam z Catherine Watson! To nie jest osoba trzecia, właśnie do niej należały skradzione obrazy!
- Mimo wszystko zmuszony jestem odebrać pani telefon.


Lily Hastings, bez względu na swoje uczucia względem Watson, należała do młodego pokolenia. Na perspektywę utraty smartfona zareagowała paniką, która odzwierciedliła się w aurze kanarkową, neonową żółcią.
- Ona tutaj jest! - wskazała palcem teren przy budce, gdzie stała Cathy. - Ma prawo wszystko wiedzieć - dodała, kiedy opamiętała się, że zabrzmiała jak konfident.

Policjanci namierzyli wzrokiem detektyw, potem spojrzeli po sobie w zdziwieniu i gestem dali znać Cathy, żeby podeszła. Ta przewróciła oczami i rozłączyła rozmowę z Lily. Schowała telefon do czarnej, małej torebki, a stukot obcasów niósł za sobą jej kroki. Kobieta stawiając nogę za nogą szła dumnie wyprostowana, przecież nie będzie uciekać. Zadarty w górę nos świadczył o pewności siebie. Czarne, zamszowe buty dodawały jej wzrostu, a jasna, kwiecista sukienka wdzięku i delikatności. Z każdym kolejnym krokiem jej biodra kołysały się w delikatnym tańcu, aż w końcu udało jej się dotrzeć tam, gdzie ją “poproszono”. Rzuciła krótkie, surowe spojrzenie Lily, by po chwili przenieść wzrok na policjanta.
- Czemu nie zostałam poinformowana telefonicznie, tylko muszę po kątach się dowiadywać? - spytała surowo jak matka karcąca własną pociechę.
- Czy to pani wezwała policję? - zapytał starszy mężczyzna, ignorując pytania Cathy. Kobieta dostrzegła przebłyski pożądania w jego aurze, co było dość częstym zjawiskiem u mężczyzn, z którymi rozmawiała. Mimo tego policjant nie dał po sobie poznać żadnego nieprofesjonalnego uczucia. Służbowa maska na jego twarzy pozostawała nieprzenikniona.
- Pozwoli pani, że za chwilę wrócimy do rozmowy - dodał drugi gliniarz, spoglądając na kustoszkę, a następnie przeniósł wzrok na Cathy. - Jak długo znajduje się pani na miejscu przestępstwa?

Lily rzuciła Watson przepraszające spojrzenie. Jej aura jasno ukazywała, że dziewczyna chce zapaść się pod ziemię. Kustoszka natomiast spoglądała z zainteresowaniem, ale bez słowa. Obie kobiety nie ruszyły się nawet o krok.
- Z tego co mi wiadomo, miejsce przestępstwa jest tam - Cat wskazała na budynek - A ja jestem na parkingu. W dodatku niezabezpieczonym, gdzie może wjechać każdy. Wie pan o czym mówię? - kobieta uśmiechnęła się niewinnie, dając do zrozumienia, że jeśli chcieli coś zabezpieczyć, to zdecydowanie im nie wyszło.
- Myślę, że już nie jeden dziennikarz się tutaj kręci i wie już wszystko. Na panów szczęście ja jestem tylko malarką - Cat podkreśliła swoją niską pozycję, aby traktowali ją bardziej pobłażliwie - Interesuje mnie kradzież obrazów no i ta dziewczyna, bo to ona mnie o niej poinformowała. Jej życie było zagrożone. Tak, dzwoniłam. - dodała jeszcze na koniec.
Kustoszka włączyła się, potwierdzając tożsamość Cathy.

- Rozumiem - odparł policjant. Na powrót przybrał znudzoną minę, co sugerowało, że zapewne nie będzie chciał jej wyrzucić z okolicznego terenu. - W teorii parking może być miejscem przestępstwa, bo w którymś samochodzie mogą czaić się pani obrazy. Wciąż czekamy na prawne zezwolenie na przeszukanie vanów - westchnął.
- To ona panią o wszystkim poinformowała? - drugi, młodszy policjant wydał się zaskoczony. - To przecież wariatka! Ma usta umazane krwią! Jednego ochroniarza zabiła gaśnicą, a drugiemu przeharatała nożem szyję. Jak długo znajduje się pani na parkingu? Czy przyjechała tutaj pani wraz z podejrzaną?

Starszy policjant rzucił młodszemu zdegustowane spojrzenie, kiedy ten wybuchnął emocjami.

- Hannah czuła się zagrożona, miała wrażenie, że w galerii są przestępcy i chcą jej zrobić krzywdę - odpowiedziała Cathy zupełnie spokojnie i poważnie, jak matka tłumacząca coś dziecku, które przecież miało prawo nie wiedzieć - Ona do mnie zadzwoniła, bo się bała. A ja przekazałam to policji, ponieważ nie mogłam wcześniej wyjechać z domu - nie dodała powodu, bo jakoś dziwnie by to brzmiało, że w tym samym czasie porwano jakieś dzieci, choć może wbrew pozorom miało to znaczenie; nie wiedziała.
- Nie uwierzę, że jest szaloną morderczynią, bo nawet jak szczury miałyśmy kiedyś z powodu sąsiada, to do mnie dzwoniła, żebym coś z tym zrobiła i nie chciała sama spać w mieszkaniu. To nie jest osoba agresywna, pije herbatę z filiżanki i ściera kurze dwa razy dziennie - Cat westchnęła przygnębiona - Nie wiem co tutaj się stało, ale nie wygląda mi to tak prosto, jak dla Panów, ale jak już wspomniałam, jestem tylko malarką… Po prostu znam Hannę i to ona dzwoniła, że ktoś chce ją skrzywdzić. Przyjechałam dosłownie przed chwilą, nie widzieli panowie? Na pewno zauważyli, tylko mnie teraz sprawdzają - wjechała na ambicję ze słodkim uśmiechem niewiniątka.

Mężczyźni spojrzeli po sobie niepewnie.
- Ktoś, kto ściera kurze dwa razy dziennie nie może być normalny - zażartował młodszy, co ponownie spotkało się z niesmakiem jego partnera. Cat natomiast uśmiechnęła się mimowolnie, choć ciężko było nazwać to rozbawieniem. Błysk jej oczu spotkał się ze spojrzeniem młodego umundurowanego mężczyzny na dłuższy moment, w wyniku czego zaczerwienił się jak nastolatek.
- Chciałaby ją pani zobaczyć? - zapytał mężczyzna. - Chciałbym upewnić się, że mówimy o tej samej osobie. Jest niedaleko, czeka na transport do szpitala psychiatrycznego - ręką wskazał kozetkę, do której była przywiązana Hannah. Catherine kiwnęła twierdząco głową. Szybko zawyrokowali, ale nie chciała komentować. Lepsze to niż żeby trafiła do więzienia i czekała na proces lub dopiero badania. Tak się przynajmniej Watson wydawało. Spojrzała tylko czy ta niezwykła aura przy dziewczynie zelżała i ruszyła w jej kierunku za zgodą policjantów.

Wnet policjanci zaprowadzili ją do Hanny.
Wcześniej widziała jedynie niewielką część ciała kobiety, ale to wystarczyło, aby spostrzec jej aurę. Była przedziwna - oblepiała ją gęsta mieszanka wściekłości, szaleństwa i agresji. Przypominała kożuch - przedziwną skorupę przypominającą więzienie. Sama, prawdziwa Hannah zdawała się być zepchnięta gdzieś pod spód. Odosobniona i kompletnie przerażona. Watson od razu pomyślała, że na pewno proces jest odwracalny, jednakże sama sobie z tym nie poradzi, miała zbyt mało informacji. Podejrzewała istotę ożywioną, uznaną wcześniej za zmarłą, która się mściła lub coś w rodzaju wampira czy też wilkołaka, obstawiając bardziej to drugie; prawdopodobnie przez ten nadmiar agresji u sąsiadki.
Tym razem Cathy mogła zobaczyć ją z bliska.

Głowa kobiety była wykręcona pod dziwnym, jakby nienaturalnym kątem. Włosy rozczochrane, makijaż rozmazany; z trudem ją rozpoznawała. Na policzkach i szczęce tkwiły świeże ślady krwi, którą ktoś, zapewne pielęgniarz, musiał przed chwilą wytrzeć. Jej twarz pokryła warstewka cienkich zmarszczek, które nigdy wcześniej nigdy nie szpeciły urody sąsiadki. Usta rozchylały się, ukazując białe zęby wyszczerzone w zwierzęcym grymasie, który znowu przywiódł na myśl wilkołacze moce. Kobiety nawiązały kontakt wzrokowy. Najgorsze były oczy. Szeroko rozwarte, nieludzkie, puste. Nie rozpoznawały Catherine. Człowiek nie mógłby tak dobrze udawać szaleństwa. Nic dziwnego, że policjanci nie próbowali zatrzymać Hanny w areszcie i postanowiono od razu poprosić o asystę szpital psychiatryczny. Wydawało się to jedyną rozsądną możliwością.

- Proszę nie zbliżać się - rzekła lekarka, znów spoglądając na ekran telefonu. Watson jednak stała w miejscu, w bezpiecznej odległości, niewyobrażalnie blisko jednego z policjantów. Był to naturalnie celowy zabieg, w którym miała zamiar zdobyć jego zaufanie oraz złapać lepszy kontakt. Niestety starszy z umundurowanych był zbyt dobry w sqoim fachu, by mogła go wciągnąć w swoje manipulacyjne gierki, skupiła się więc na młodszym. Ten uśmiechnął się, rzucając Cathy ukradkowe spojrzenie. Zapewne przedstawiłby się i zaprosił ją na randkę, gdyby tylko nie znajdowali się w możliwie najgorszych okolicznościach. Wydawał się nawet dość przystojny. Czarne włosy miał przycięte krótko, jak gdyby służył w wojsku. Mierzył ponad metr dziewięćdziesiąt i miał wysportowaną sylwetkę, wciąż nieskalaną postojami przy cukierniach z pączkami.
- Odpisali? - zapytał starszy policjant, na co lekarka pokręciła głową.
- Wciąż czekam na wiadomość z Maudsley Hospital.

Janine Podomsky położyła rękę na barku Cathy, a ta zaskoczona nagłym pojawieniem się obok kobiety, niemal podskoczyła, ocierając się bokiem o stojącego blisko młodego policjanta.
- Przykro mi - powiedziała. - Byłam w swoim gabinecie, kiedy to wydarzyło się. Powinnam była... - zawahała się, nie wiedząc co dokończyć.
- Co się wydarzyło? I co powinnaś była? - dopytała Cat, nie do końca rozumiejąc, co Janine mogła mieć na myśli. Być może plotła bez sensu, ale jeśli nie…
- Nie wiem - odparła. - Wyjść i przejść się po korytarzach? Wcześniej spostrzec zagrożenie, zawiadomić policję i nie dopuścić do śmierci tych strażników? Siedziałam jak gdyby nigdy nic i zajmowałam się pracą, a tu nagle… - pokręciła głową. - Wiem, że w teorii nie mogłam nic zrobić, ale czuję irracjonalne poczucie winy, że na mojej warcie doszło do czegoś takiego. Tuż pod moim nosem.
Janine Podomsky traktowała Tate Modern z większą uwagą niż swoje dzieci. Utrzymanie ładu na terenie galerii już dawno wzięła sobie za punkt honoru. A to wszystko, co się stało, było definicją czystego chaosu.
Tymczasem Lily podeszła do rozmawiających kobiet.
- Przepraszam - rzuciła nieśmiało, nie patrząc na Watson. - Gniewasz się na mnie?

Cat nie wiedziała, do kogo to było. W ogóle to zachowanie obydwu kobiet było dziwniejsze, niż zachowanie Hanny; tą przynajmniej potrafiła rozumieć, widać było, że coś na niej żerowało i całkowicie ją opętało, zmieniając zachowanie. No to chyba nie była jakaś zjawa, która wniknęła w jej ciało… ~ Jak w horrorze! Tym o dybuku! - pomyślała nagle a jej usta lekko się rozwarły, jakby w przestrachu i zaskoczeniu.
- Obydwie chyba powinniście odpocząć. To co się stało nie było od nikogo zależne… - powiedziała Catherine uspokajająco, po czym spojrzała od razu na młodego policjanta stojącego tuż obok -... Prawda, panie władzo? - spytała uległym tonem głosu, chcąc aby ten poczuł się pewniej. Mężczyzna drgnął, kiedy Cathy zwróciła się do niego nieoczekiwanie. Pokiwał głową, choć sprawiał wrażenie, że nie do końca wie z czym się zgadza. - Czy będę mogła odwiedzać Hannę? - po raz pierwszy wyraz twarzy Cat nie był grą, a prawdziwą troską i smutkiem. Naprawdę było jej żal dziewczyny. Nie przyjaźniły się, ale w pewien sposób były ze sobą blisko, polubiła ją. Irytowało ją to, jak każdy ze stuprocentową pewnością pieprzy, że to wariatka i dało się to przewidzieć. Watson jednak robiła dobrą minę do tej cholernej maskarady. Czuła się nawet w pewien sposób podle. Jej mina przybrała wyraz realnego przygnębienia.

- To wszystko zależy od Maudsley Hospital - lekarka włączyła się do rozmowy. - Jednak jeżeli pacjentce nie polepszy się, to obawiam się, że nie pozwolą pani na wizyty. Oczywiście ze względu na pani własne dobro - dodała lekko znudzonym tonem.
- Poprosimy panią o szczegółowe zeznania - odezwał się starszy policjant, patrząc przytomnie na Watson. - Potrzebujemy listę rodziny i znajomych podejrzanej. Tak wiele punktów zaczepienia, jak to tylko możliwe. Choć myślę, że wcześniej komenda policji będzie musiała porozumieć się z prokuraturą i szpitalem psychiatrycznym, bo w chwili obecnej nie jest jasne, w czyich dokładnie kompetencjach należy zajęcie się…

Wtem przerwał mu dzwonek komunikatora. Policjanci spojrzeli po sobie niepewnie. Starszy z nich wyjął urządzenie i odebrał połączenie. Cathy nie słyszała treści komunikatu, lecz za to mogła obserwować aurę mężczyzny. Ta ukazywała coraz większe zdenerwowanie i podniesienie w stan najwyższej gotowości, choć na zewnątrz mimika gliniarza pozostawała niezmieniona.
- Wchodzimy do środka - rzekł krótkim komunikatem, po czym zarzucił kodem niezrozumiałym dla Watson. Mężczyźni wyjęli z kabury pistolety, po czym biegiem ruszyli do Tate Modern. - Proszę stąd uciekać, a potem stawić się na komendzie - policjant spojrzał poważnie na Cathy, Janine i Lily. Następnie obrócił się w kierunku swoich podwładnych i dwójce z nich przydzielił za zadanie ochronę Hanny i służby zdrowia.

Wnet teren przed parkingiem prawie że opustoszał.
- Rzeczywiście proszę odejść - młodszy policjant wraz kobietami spoglądał za gliniarzami znikającymi w budynku galerii. Następnie obrócił się i spojrzał na Cat, która już zaczęła się odwracać, aby posłuchać prośby. - Jestem Todd - przedstawił się nieoczekiwanie.

Na tę rewelację rudowłosa kobieta zatrzymała się. Zlustrowała spojrzeniem mężczyznę i zamrugała szybko oczami, początkowo będąc zaskoczoną. Być może naprawdę taka była.
- Catherine Watson, ale chyba to już wiesz - odparła, bo jakoś tak nakazywała jej kultura.
- Na której komendzie mam się stawić? - dopytała, skoro już nawiązał z nią kontakt. Wyglądała na przygnębioną, choć uśmiechała się delikatnie.
- 182 Bishopsgate - odparł mężczyzna. - Proszę nie martwić się, zajmiemy się wszystkim. Przykro mi, że pani sąsiadka oszalała - dodał, po czym zamilknął i zastanowił się. - Sprawdzę w sklepie. Jeżeli znajdę kartkę z takim napisem, to kupię ją pani w prezencie - spróbował zażartować. - Do zobaczenia.
- Aa… - zawiesiła się na chwilę, nie bardzo rozumiejąc jak można być tak nietaktowną osobą - Będziesz tam jutro? - uniosła kąciki ust w przyjemnym uśmiechu - Twój kolega jest trochę dziwny, nie czuję się przy nim… Komfortowo.

Todd zarumienił się lekko. Nie miał problemu z odczytaniem aluzji, że Cathy woli jego towarzystwo… a może je nawet lubi.
- Tak, postaram się - skinął głową. - Inspektor Samson to dobry facet, ale rzeczywiście… jak się zastanowię, to podczas przesłuchań właśnie on odgrywa złego gliniarza - uśmiechnął się. - A ja dobrego - dodał. W następnej chwili jednak spoważniał i spojrzał na Cathy z profesjonalnym spokojem. - Proszę już iść, panno Watson. - na te słowa kobieta kiwnęła grzecznie głową. Chwilę jeszcze spoglądała na umundurowanego młodzieńca, potem zerknęła w stronę galerii. W ostateczności wycofała się wracając do samochodu i w niezbyt dobrym nastroju ruszyła na imprezę - na którą rzecz jasna nie miała już ochoty.

Janine i Lily już dawno zdążyły się zmyć, tak właściwie bez pożegnania.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 28-08-2017, 14:05   #167
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Lotte Visser


Pobranie materiału genetycznego nie należało do przyjemnych, jednak nie zajęło dużo czasu. Lotte szybko oderwała od skalpu pukiel włosów, które nie uległy rozkładowi, przymknęła wieko i opuściła grobowiec. Nikt nie stanął na jej drodze i bez żadnych kłopotów zostawiła za sobą cmentarz. Wezwała taksówkę i poleciła kierowcy adres Muzeum Aalto.

[media]https://i.pinimg.com/originals/ed/69/99/ed69994a97e0fadc510c3a85b106c56d.jpg[/media]

W 1934 Aino i Alvar Aalto zakupili działkę w kompletnie niezamieszkałej części Riihitie znajdującej się w dzielnicy Munkkiniemi. Rozpoczęli projektowanie swojego własnego domu, który został wzniesiony w sierpniu 1936. Trudno uwierzyć, że tak nowocześnie wyglądający budynek zbudowano już przed II Wojną Światową. Teraz po przeszło siedemdziesięciu latach otoczenie bynajmniej nie wyglądało na niezamieszkałe. Nieopodal znajdowało się boisko, biblioteka, sklepy, kioski, a nawet pizzeria.

Posiadłość łączyła w sobie zarówno cechy domu, jak i biura. Obie funkcje zdawały się doskonale widoczne nawet z zewnątrz. Strzelista fasada skrzydła pracowni była pomalowana na biało z delikatnym wzorem wytłoczonych cegieł. Lotte spostrzegła wyraźne odniesienia do funkcjonalizmu w sposobie rozmieszczenia okien. Materiał pokrywający część mieszkalną okazał się smukłymi, czarnymi, drewnianymi deskami. Budynek był kryty przez płaski dach i posiadał duży taras skierowany na południe.

Chociaż elewacja ze strony ulicy zdawała się dość oschła, to jej surowy wyraz został zmiękczony poprzez dodanie roślin pnących. Łupkowa ścieżka prowadząca do drzwi frontowych również ocieplała wystrój. Dom Aalto okazywał przebłyski nowego stylu Aalto, podążającego ku Romantycznemu Funkcjonalizmowi. Częste korzystanie z drewna jako surowca wykańczającego i cztery rozwarte serca wbudowane w mur również wskazywały na odejście znanego architekta od sztandarowych rozwiązań.

Wybiła godzina siedemnasta. Muzeum było otwarte dla zwiedzających do szesnastej, co znaczyło, że Lotte spóźniła się o godzinę. Jednak budynek nie był ogrodzony i detektyw obeszła go dookoła, przechadzając się po zadbanym trawniku.

Nie spostrzegła żadnych ludzi. Turystów nie było na terenie zamkniętego obiektu. Pracownicy również zdążyli się ulotnić, choć rzecz jasna Lotte nie miała kompletnej pewności, czy kogoś nie ma wewnątrz budynku. Włamanie się byłoby niebezpieczne ze względu na systemy alarmowe, które zapewne zostały zainstalowane wewnątrz. Visser nie spostrzegła żadnego szczęśliwie uchylonego okna, przez które mogłaby wślizgnąć się do środka. Na dodatek wbrew sugestii Mary wokół nie mieszkały staruszki, które znałyby wszystkie lokalne ploteczki. Aalto zbudowali dom z dala od miasta, jednak po tych wszystkich dekadach miasto przybyło do nich, szczelnie otulając otoczenie infrastrukturą.

Czyżby przybyła do muzeum na darmo? Wszystko na to wskazywało. Po chwili ociągania postanowiła opuścić podwórko posiadłości i skierować się w stronę ulicy.

W ostatniej chwili przystanęła, kiedy spostrzegła, że ktoś znajduje się przed domem. Skryła się za rogiem i ostrożnie wyjrzała.


Spostrzegła kobietę po trzydziestce ubraną w skórzaną, bordową kurtkę. Jej opaska na włosach była tego samego koloru. Miała nie więcej niż metr sześćdziesiąt wzrostu i jej sylwetka zdawała się bardzo drobna. Kobieta wyglądała na wychudzoną i lekko zaniedbaną, jednak jej rysy były symetryczne i całkiem atrakcyjne.

Obok niej stał wysoki, postawny mężczyzna. Spoglądał na nią ostro i szarpał ją agresywnie za rękę. Wydawało się, że próbował wyrwać jej torebkę. Nie miał trudności z pokonaniem drobnej kobiety, która w rezultacie upadła na plecy. Rozpiął zamek torby i zaczął przeszukiwać jej zawartość.

- Spokojnie. Jeszcze chwila i sobie pójdę - rzekł z przekąsem i lekko drwiącym uśmiechem.

Tymczasem obolała kobieta próbowała podźwignąć się na nogi i kontynuować walkę.
- Oddaj to - rzekła łamiącym się głosem, jakby zmęczonym od ciągłego krzyku.

Czy Lotte powinna wmieszać się? Miała już dość własnych wrogów i problemów, by ryzykować konfrontację z kolejnym nieznajomym. Mogła jej uniknąć, dalej obserwować wydarzenia i czekać aż sobie pójdą. Z drugiej strony wydarzenie działo się na schodach Domu Aalto. Być może to nie było kompletnym przypadkiem? Czy powinna pomóc kobiecie? A może lepiej nic nie robić?

Catherine Watson


Cathy dobrze przygotowała się przed wyjściem z domu. W eleganckiej torbie z Versace miała złożoną sukienkę, buty oraz kosmetyki. Pomyślała nawet o małej buteleczce wody. Odkręciła ją i pociągnęła solidny łyk. Aż zaschło jej w ustach z powodu tych wszystkich problemów - najpierw Lucas, potem Hannah. Spojrzała na zegarek - minęła osiemnasta. Co znaczyło, że pierwsi goście zaczęli pojawiać się na imprezie. Ona tymczasem przebierała się na tylnym siedzeniu samochodu zaparkowanego przed LSE Bankside House. Poprawiła makijaż i przejrzała w lusterku. Uśmiechnęła się, ukazując rząd śnieżnobiałych zębów. Wyglądała w porządku.

W Londynie wszędzie było daleko. GPS wskazał, że ma do przemierzenia ponad dwie mile, co równało się kwadransowi jazdy. Na szczęście godzina szczytu minęła i ten czas nie powinien zostać wydłużony. W stolicy Wielkiej Brytanii ulice cały czas pękały w szwach, lecz nawet beznadzieja ma wielorakie odcienie.


Podążała Cromwell Rd. Stanęła w drobnym korku przy budynku Sądu. Spoglądała na reklamę na pobliskim autobusie. “You want less stress”.
- Nawet nie masz pojęcia - mruknęła. Tymczasem jej wzrok przyciągnął ruch na drodze. Wysoka, atrakcyjna blondynka po czterdziestce wybiegła na ulicę i na wysokich obcasach omijała stojące samochody. Skierowała się do pojazdu Watson. Otworzyła drzwi po stronie pasażera i wsiadła do środka. Obcałowała powietrze przy policzkach Cathy, uważając, aby nie zostawić śladów szminki.

Katherine Cobham również była strażniczką w Ergastulum na Antarktydzie. Miała znacznie dłuższy staż od Watson i często razem pełniły wartę. Była Parapersonum III stopnia, dzięki czemu potrafiła duplikować się. Jedna kopia Kate pozostawała na stałe w Londynie, gdzie pracowała w kancelarii prawnej i pełniła rolę szczęśliwej mężatki i matki. Druga kopia co tydzień udawała się na służbę do Ergastulum. Ostatnio Cobham zajmowała się problemami Oddziału w Portland i nadzorowała pracę tamtejszych Koordynatorów.
- Witaj kochanie - uśmiechnęła się szeroko. - Co tutaj robisz? Jeśli dobrze pamiętam, to nie twoja część Londynu - rzekła terytorialnie niczym mafiozo.
Szybko okazało się, że Cobham wybiera się na sztukę do Teatru Cambridge, który znajdował się niedaleko Foundation Bar. Cathy zgodziła się podwieźć koleżankę z pracy. Porozmawiały w trakcie jazdy.
- Baw się dobrze, moje słoneczko - Katherine uścisnęła ją mocno na pożegnanie i wyszła z samochodu.
Cat zaparkowała i ruszyła na 5 Langley Street.


Ukazała dowód tożsamości ochroniarzowi, który poinformował ją, że to impreza zamknięta, po czym weszła do środka. Wnętrze było stylowe jak zawsze. Przyjemny półmrok, ciepłe kolory, nienachalne czerwone światło. Srebrne kule przyszykowane przez Catherine wisiały przymocowane do sufitu. Matt i Carmen dobrze poradzili sobie z dekoracjami. Watson spóźniła się jedynie pół godziny i nie wszyscy goście przybyli. Na razie bawiło się co najwyżej trzydzieści osób. Niektórzy siedzieli przy barze, inni przy stolikach, na pufach, sofach. Matt skinął głową Cat, po czym kontynuował żonglerkę butelkami, z których miały powstać drinki. Szczupła brunetka tańczyła samotnie na parkiecie. To była Carmen! Wyginała się jak baletnica z Teatru Bolszoj. Trzy kolejne osoby nieznacznie kiwały się do rytmu tuż przed wynajętym zespołem i słuchały nienachalnej, przyjemnej muzyki.

Felix stał w gromadce pięciu osób - łysiejących mężczyzn po sześćdziesiątce. Wszyscy jak jeden mąż ubrali się w golfy, które na szczęście różniły się chociaż kolorami.

- Catherine! - krzyknął roześmiany. - Drodzy panowie, poznajcie Catherine Watson, współorganizatorkę tego przyjęcia. Catherine, proszę, podejdź do nas!

Wzrok wszystkich skierował się na Cathy.

Alice Harper i Sharif Khalid


Szli w dół schodów. Musieli bacznie uważać przez całą drogę, gdyż wiele stopni było nadkruszonych. Inne pokrywał lepki, śliski mech, przez co Alice prawie poślizgnęła się i wypuściła latarkę z rąk. Sharif bacznie trzymał broń i szedł przodem.

Wreszcie dotarli na dół. Postawili stopy na kamiennej posadzce. Obydwoje momentalnie poczuli drobną zmianę, choć nie do końca wiedzieli na czym polega. Powietrze było tutaj nieco cięższe i bardziej dławiące, jednak nie to zwróciło ich uwagę. Temperatura obniżyła się o kilka stopni, przez co gęsia skórka pokryła ich ramiona, lecz nie o to chodziło. Spojrzeli po sobie, próbując zrozumieć w czym rzecz.

Alice uświadomiła sobie, że wielki ciężar opadł z jej ramion. Nie czuła już wszechogarniającego poczucia śmierci, rozkładu i nicości… co wydawało się dziwne, bo wcale nie znalazła się w Disneylandzie, lecz ponurej krypcie głęboko pod ziemią. Jak gdyby filtr nałożony na jej umysł zostać niespodziewanie zdjęty. Natomiast Sharifa przytłaczało kompletnie irracjonalne poczucie nagości. Miał wrażenie, że wystarczy na niego spojrzeć, aby dostrzec promieniujące… ciepło. Obydwoje jednocześnie uświadomili sobie, że ich nadnaturalne moce przestały działać.

Powiedli wzrokiem po otoczeniu, które wyglądało przedziwnie w skąpym świetle latarki. Strumień światła rozpraszał się na ciepłym kolorze piaskowca w wyjątkowy sposób. Alice przesunęła urządzenie do góry. Kamienne bloki, ściany i sklepienie było pokryte rzeźbionym, ciemnym wzorem. Wydawało się, że nie kończy się w żadnym miejscu. Przypominał siatkę rozciągającą się po otoczeniu, pętającą pomieszczenie od wewnątrz.


Korytarz prowadził do przodu, a jednocześnie odchodziły od niego odnogi: dwie prowadzące w lewo i kolejne dwie w prawo. Tak właściwie ciężko było połapać się w architekturze pomieszczenia. Alice poruszała latarką i wydawało się, że wzór pokrywający ściany porusza się wraz z cieniami - tu rozciąga się, tam zbiega, wiruje wokół nich. Mogliby przysiąc, że kamienne bloki poddają się woli wytłoczonej siatki, jak gdyby przestrzeń zaginała się w tym dziwnym miejscu. Nie potrafili stwierdzić, czy to jedynie mesmeryzujące złudzenie wzrokowe, czy może coś więcej.

Przystanęli w pół kroku, kiedy usłyszeli rytmiczny odgłos. To nie mogły być szury. Głuche, ledwo słyszalne uderzenia w podłogę… które stawały się coraz głośniejsze. Ktoś szedł w ich kierunku! Alice nie zdążyła zgasić latarki, toteż strumień światła pomknął wprost na nieznajomego, który wypadł daleko przed nimi z załomu korytarza.

Wystarczył pojedynczy rzut oka, aby stwierdzić, że mają do czynienia z przeciwnikiem większego kalibru od związanego przez Sharifa kościelnego. Mężczyzna był odziany w czarny kombinezon, a na jego głowie został zatknięty czarny hełm. W dłoni dzierżył groźnie wyglądający karabin automatyczny.

Sharif i Alice mogli obrócić się na pięcie i spróbować ucieczki na górę. Czy udałoby im się wydostać na zewnątrz przez wyrwę w piwnicy kościelnej, lub przez kratkę w kwaterach Valhalla-orden? A może tylko odsłoniliby się przed wrogiem i padliby na schodach, postrzeleni kulą z jego karabinu?
Mogli również rzucić się w bok, aby zniknąć w którymś z korytarzy. W ciemności mieli szansę pozostać niezauważeni… o ile mężczyzna nie posiadał noktowizora. Inny minus tego planu polegał na dużej szansie zgubienia się w krypcie.
Trzecia opcja polegała na zostaniu na miejscu i walce z doskonale wyszkolonym funkcjonariuszem. Czy byli w stanie z nim wygrać?
Ostatnia, czwarta, wydawała się najbardziej naiwna. Mogli rzucić broń, podnieść ręce do góry i próbować pertraktować. Tylko czy nie zostaną wtedy automatycznie zastrzeleni?

Czy podzielą los dwóch trupów, których rozkładające się zwłoki ujrzeli w pomieszczeniu znajdującym się piętro wyżej?

 
Ombrose jest offline  
Stary 07-09-2017, 20:04   #168
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Catherine & Katherine


Rudowłosa uniosła swoją zadbaną brew, gdy do jej samochodu niemal wskoczyła koleżanka z “pracy”. Cathy zmierzyła ją spojrzeniem od góry do dołu, słuchając z marszu pouczeń, które nawet przypominały zatajoną groźbę.
- Och, widzę, że bronisz terytorium jak posikujący kocur - zadrwiła sobie ze słodkim uśmiechem na ustach, ale szybko spoważniała - Słyszałaś o akcji w galerii Tate? Nie wyglądało to ciekawie - Watson poprawiła lusterko i spojrzała czy zmieniają się światła do jazdy - Podwieźć cię gdzieś? - spytała uprzejmie, zupełnie jakby to miało być od niej zależne. Blondynka ewidentnie sama się już zaprosiła.

- Jak miło, że proponujesz! - Kate odpowiedziała z niesłabnącym uśmiechem, jak gdyby to Cathy sama zaproponowała jej wejście do pojazdu. Wyglądało na to, że totalne wyparła wzmiankę o kocurze. - A gdzie jedziesz? Bo nie chcę robić kłopotów - dodała, choć zaiste kłopoty były tym, co robiła z największym upodobaniem. - Nic nie wiem o Tate - Kate zwróciła zaciekawiony wzrok na koleżankę z pracy.

- A taka mała imprezka, wyższe sfery. Chcesz to zapraszam - odparła szczerze rudowłosa, ruszając gdy światło zmieniło się na zielone. - Musisz więc koniecznie zainteresować się tematem Galerii. Coś zaatakowało młodą dziewczynę. Jakby oblepił ją negatywnymi emocjami, agresją, nienawiścią, chęcią mordu… Ta swoją drogą, były z tego ofiary, bodajże trzech czy dwóch strażników - Cathy mówiąc skupiona była na drodze, więc nie patrzyła na blondynkę.

Kate kompletnie zmieniła się. Nagle nieznacznie spięła się, jej wzrok skoncentrował, a mina stężała. Przypominała bardziej tę kobietę, która odpowiadała na sytuacje kryzysowe w Ergastulum, niż wyluzowaną czterdziestolatkę zmierzającą na sztukę teatralną. Wyciągnęła z torebki komórkę i zaczęła coś do niej wpisywać.
- Łączę się ze Zbiorem Legend. Mam niebieski kod dostępu odkąd przenieśli mnie do monitorowania Koordynatorów w Portland. Mogę przejrzeć panel misji i zobaczyć, czy Oculus wychwycił tę sprawę. I czy kogoś wysłali na misję - dodała. - To masakra, że taki syf trafił ci się po godzinach pracy - westchnęła. - To tak, jakby hydraulik po dniu pracy musiał naprawiać rury jeszcze we własnym mieszkaniu. Niesprawiedliwe.

Na te słowa Watson uśmiechnęła się mimowolnie, choć był to uśmiech przepełniony zmęczeniem i smutkiem. Mimo to to było miłe ze strony Kate, że tak to odebrała i od razu zaczęła grzebać. Catherine ponownie musiała zatrzymać się na światłach, więc mimochodem rzuciła do koleżanki
- I co, masz coś? - wychyliła się do przodu patrząc na licznik czasu odmierzający zmianę świateł. Jeszcze trochę.
- Powiem ci, że nie było to przyjemne i rozwaliło mi dzień, ale nie mogę narzekać. Gdybym pragnęła normalnego życia, to by mnie tutaj nie było i nie poznałabym ciebie, a to już jest ewidentna strata - uśmiechnęła się subtelnie z pełnym urokiem.

Katherine zaśmiała się i skinęła głową.
- Zostaw sobie te słodkie słowa na Edmunda - żartobliwie przywołała imię jednego ze strażników. Nie przestawała wpatrywać się w ekran komórki. - Nie ma żadnych informacji. Być może Oculus nie zdążył zarejestrować wypadku, albo przeoczył go, co zdarza się. Wiesz co? - Cobham podniosła wzrok na Cathy. Wreszcie korek odblokował się i kobieta wcisnęła pedał gazu, ruszając do przodu za wielopiętrowym, czerwonym autobusem. - Masz rację, pójdę z tobą na imprezę. Będziesz musiała mi wszystko opowiedzieć, po kolei.

Cathy ujrzała w lusterku, że ktoś siedzi na tylnym siedzeniu samochodu. Była to Kate… czy też może raczej jej klon. Dokładna, idealna replika.
- Chyba, że nie będziesz miała na to czasu, rozchwytywana przez znajomych - odparła druga Cobham. - Ale myślę, że to priorytetowa sprawa.

- Jesteś męcząca gdy tak się rozmnażasz
- stwierdziła Watson z rozbawieniem.
- Ale skoro chcesz, to najpierw podjedziemy do Vanilii po jakąś bardziej elegancką sukienkę. Mam nadzieję, że oczarujesz gości i zmyjesz ze mnie hańbę spóźnienia - odparła odbijając w trzecią przecznice. Trochę to ich spowolni, ale miała nadzieję na najszybsze zakupy na świecie. Mała czarna wystarczyła.

Cathy zaparkowała. Jedna sztuka Kate pospieszyła do Teatru Cambridge, który wznosił się nieopodal, natomiast druga weszła z Watson do butiku. W sklepie na szczęście nie było tłumów. Elegancka pani przy kasie zaprowadziła ich do czarnych, szykownych sukienek. Cobham uważnie przejrzała wiszące na wieszaku propozycje, aż zdecydowała, że przymierzy je wszystkie. Trzy kobiety ruszyły do przebieralni z naręczem ubrań. Katherine wypróbowała pierwszą sukienkę, ale szybko zdjęła ją, nawet nie pokazując się Cat i sprzedawczyni. Potem ubrała się w drugą i wyszła na korytarz.

- I jak wyglądam? - zapytała, przeglądając się w lustrze.

- Wyglądasz super, tylko jest zbyt odkryta. Albo dokupujesz bolerko lub szal, albo zmieniasz kieckę - oznajmiła Cathy patrząc nerwowo na zegarek. Podeszła szybko do sterty zabranych sukienek robiąc szybką analizę, wyciągając najbardziej pasującą w jej mniemaniu.
- Proszę. Przymierz, kup i najlepiej w tej wyjdźmy - uśmiechnęła się podając kobiecie
kreację.
- To tak zabrzmiało, jakbym była bezpruderyjna - Kate zmarszczyła nos. Zapłaciła za wybraną przez Cat sukienkę i wyszła w niej ze sklepu, w którym spędziły pół godziny.

Były w drodze do samochodu, kiedy Cobham przystanęła w pół kroku.
- Nie kupiłyśmy torebki - rzekła. - Musimy wracać po torebkę - wyszeptała z przejęciem.

- Daj spokój, tę co masz zostawisz za barem i będzie. To nie jest wielka sala balowa, nie musisz chodzić z torbą pod pachą. Chodź już, bo jak tak dalej pójdzie, to nas ominie to przyjęcie - Cathy otworzyła koleżance drzwi pasażera, aby ta niczym dama wślizgnęła się do środka i mogły już nieco przygazować w odpowiednim kierunku. Wnet zaparkowały przy Foundation Bar i udały się do niego.

Foundation bar


- Całkiem przyjemnie tu - rzekła Kate, rozglądając się po pomieszczeniu. - Przypomniała mi się taka kawiarnia w Wilnie, która wygląda bardzo podobnie. Rozwiązywałam sprawę zakochanych dziewczyn. Być może to nie brzmi groźnie, ale one nie jadły, nie spały, a jedynie stalkowały swoich wybranków. Wszystkie skończyły w psychiatryku. Okazało się, że w barze drinki serwowała młoda kobieta, która przy okazji znalazła na strychu księgę z zaklęciami swojej babki. Tworzyła eliksiry miłosne i dolewała krople do drinków tych kobiet, które skarżyły się na nieszczęście w miłości. Czar miał być błogosławieństwem, okazał się klątwą - pokręciła głową. - Piekło jest wybrukowane dobrymi chęciami.

- Jeśli viagra była w gratisie to nie tak źle. Odrobina przyjemności jeszcze nikomu nie zaszkodziła
- Cathy potraktowała to pobłażliwie, choć może nie powinna. Była już zmęczona, ale na szczęście dzień się pomału kończył. Postanowiła więc wytrwać, a potem wrócić do domu i… No właśnie i co? Przytulić się do poduszki? Jeśli miałaby zasnąć w kilka sekund, to byłoby cudownie, ale w innym przypadku robiło się to męczące i przytłaczające. Tydzień odpoczynku w Londynie okazał się być dalszym ciągiem pracy, do której nota bene niedługo wróci. Lubiła swoją pracę, lubiła więzienie. Może nawet bardziej niż apartament w Londynie? Tam zawsze coś się działo, można było łatwo kogoś spotkać, natknąć się przez przypadek, zagadać. Przede wszystkim, tam ludzie nie byli bezbronni i nie musiała się o nikogo martwić, a tutaj? Najpierw Lucas, potem Hannah… Bała się, co będzie później!
Myśli Catherine przerwał Felix, który od razu ją zauważył. Uśmiechnęła się zadowolona i podeszła do niego wraz z Cobham. Przedstawiła siebie oraz koleżankę, wychwalając ją pod niebiosa i mówiąc, czym się zajmuje. Kitty zauważyła, że inni byli zachwyceni blondynką, więc i ona była zadowolona, że ją wzięła. Być może tego wieczoru to Katherine a nie Catherine, będzie pożarta przez mężczyzn.

Jeden dżentelmen, który do tej pory stał wycofany z boku i milczący, również pożerał wzrokiem Katherine. Jednak bynajmniej nie w tym pozytywnym sensie. Był jednym z mężczyzn w średnim wieku ubranych w golfy. Łysinka na głowie błyszczała jasno w świetle lamp, a okulary nasunięte głębok na nos dodawały mu wyglądu intelektualisty.
- Pani Katherine Cobham, jeśli się nie mylę - rzekł, podchodząc do przodu. Inni mężczyźni rozstąpili się, aby zrobić mu miejsce. - Kobieta, która w sądzie posłała mnie prosto na dno. Adwokacki rekin. Postrach w ciele prawniczki.
- Pan Lawrence Eagleturner, jeśli dobrze pamiętam
- odparła Cobham. - Senator z dwudziestoletnim stażem, dyrektor Devon Industries. Dżentelmen z wieloma uzdolnieniami, do których nie należy skrupulatne płacenie podatków.
- Myślę, że się znamy.
- To mocna hipoteza.


Felix spojrzał wymownie na Cathy, a potem z powrotem na parę. Watson zachciało się śmiać. Fakt, na początku zdębiała, ale suma summarum poczuła głębokie rozbawienie. W myślach kibicowała Cobham, kto by pomyślał, że taki fiut nie płacił podatków?
- Na biednego nie trafiło… - wymamrotała pod nosem całkowicie do siebie, choć nie zdziwiłaby się gdyby stojący z nią ramię w ramię Felix to usłyszał. I chyba usłyszał, bo znienacka zaatakowała go salwa nerwowego kaszlu. Według Cathy temu kutasiarzowi się należało i blondynka powinna mu jeszcze słownie dopiec, choć z drugiej strony, niemal już to zrobiła.
- Kat to diabeł w ciele anioła, istny ogień, nikt tak nie zadba o interes swojego klienta jak ona - skomentowała jedynie głosem pełnym entuzjazmu, zdecydowanie ignorując powstałe napięcie. Lepiej było nie podsycać.
- Lawrence to lampart biznesu, polityczny gigant, nikt nie dąży do celu z takim zapałem, jak on - inny mężczyzna w golfie stanął za Eagleturnerem. Dosłownie i w przenośni.

Katherine i Lawrence mierzyli się wzrokiem, a ciśnienie w barze rosło. Wreszcie roześmiali się głośno i objęli niczym starzy przyjaciele.
- Martini z oliwkami, jeśli dobrze pamiętam, pani Cobham? - mężczyzna ujął prawniczkę pod ramię i skierowali się w stronę Matta, który stał za barem.
- Whisky bez lodu, jak zawsze, panie Eagleturner? - kobieta wyszczerzyła się szeroko.

Zapadła cisza, którą przerwała Watson.

- Panowie, chciałam zaprosić do obejrzenia mojego ulubionego obrazu, który został tutaj przeze mnie specjalnie sprowadzony na tę okazję. Oczywiście oryginał znajduje się w Luwrze, jednakże udało mi się wypożyczyć jego najwierniejszą kopię. Tędy proszę - rudowłosa wskazała dyskretnie gestem ręki kierunek przechadzki i udała się przodem, jako przewodnik. Poza tym miała na tyle obcisłą sukienkę, że liczyła iż inny zwrócą uwagę na jej tyłek, a nie ten niezręczny incydent w wykonaniu dwóch zwaśnionych stron. Mężczyźni podążyli za nią bez słowa. Cathy w tej chwili przypominała pasterze prowadzącego swoje wierne owieczki.
- Obraz nosi tytuł “Tratwa Meduzy” i powstał w 1819 roku - kontynuowała. - Autorem tego dzieła jest Theodore Gericault, francuski malarz. Zapewne niejeden z panów zna historię oraz symbolikę, jednak chciałabym skupić się na czymś innym - mówiąc to szła niespiesznie krok za krokiem, a jej przemowie towarzyszył cichy stukot obcasów. Kiedy w końcu dotarli do punktu docelowego, Catherine obróciła się przodem do zebranych, prezentując dłońmi arcydzieło.


- Chciałabym, abyście zastanowili się nad różnicami między kopią a oryginałem. Zazwyczaj chodzi o kontrast, ale nie dajcie się nabrać! Diabeł tkwi w szczegółach - zakomunikowała zalotnie z uśmiechem na ustach - Ja niedługo wrócę, muszę niestety dopilnować organizacyjnych szczegółów, przepraszam na moment - dodała i skinęła głową, odchodząc na bok i zerkając czy blondynka dalej ćwierka sobie z tamtym bufonem. Od razu poszła do baru.

- Cześć, poszło jakoś, co? - zagaiła do Matta z przepraszającym uśmiechem. Katherine i Lawrence siedzieli dwa miejsca dalej. Byli pogrążeni w entuzjastycznej rozmowie. Prawniczka gestykulowała rękami i śmiała się, natomiast łysiejący biznesmen kręcił głową, szeroko szczerząc się do swojej rozmówczyni. Przypominali bardziej przyjaciół, którzy odnaleźli się po latach, niż zaciekłych wrogów. Widocznie w tym środowisku nie chowano urazy zbyt długo. Lub też oboje tak świetnie grali i w rzeczywistości nienawidzili się. W każdym razie wydawało się, że kompletnie nie zwracali uwagi ani na Cathy, ani na Matta.
- To, co zawsze? - zapytał barman.
Wyglądał na zmęczonego. Pod jego oczami tkwiły niezdrowe cienie i lekko garbił się.
- Ja sobie zrobię kawy - rzekł. - Te dekoracje nie zajęły wiele czasu, ale miałem na głowie jeszcze inne sprawy. Nie miałbym nic przeciwko, gdyby ktoś mnie zmienił. Sam z chęcią napiłbym się czegoś mocniejszego.
- Więc napijesz u mnie, gdy to wszystko już się skończy
- zaproponowała również będąc zmęczoną wszystkim, co spadło jej na łeb.
- Mam serdecznie dosyć, a muszę się uśmiechać, jakbym co najmniej była przytępą ofiarą kosmitów robiących z mózgu galaretkę - wypuściła powietrze z naburmuszonych policzków i westchnęła głośno. Na jej twarzy jednak wciąż gościł lekki uśmiech.
- Póki co ta kawa brzmi jak marzenie. Dziękuję ci, że tak mi pomogłeś. Naprawdę dobry z ciebie facet - schlebiła mu całkowicie szczerze.
- Och, cofnij szybko te słowa - Matt wciął się w jej wypowiedź. - Dobrzy faceci nie zaliczają.
Uśmiechnął się lekko, jakby chcąc dodać nieco animuszu i sobie i Cat. - Nie zgadniesz, ale ktoś zostawił dla ciebie przesyłkę.
- O nie, znowu jakiś czub? Mało mi dziś chujowych niespodzianek? - przeklęła Watson, szybko gryząc się w język - Pardon my french. Pokażesz? Miejmy to już za sobą.

Mężczyzna skinął głową.
- Wyszedłem na zewnątrz, aby wyrzucić śmieci. I wtedy zaczepiła mnie taka mała dziewczynka. Trzymała kartonowe pudło prawie takie wysokie, jak ona cała. Z wahaniem zapytałem ją, czy zgubiła się. Ona spojrzała na mnie z taką dzikością w oczach. Poprosiła mnie, żebym przekazał ci tę paczkę, po czym uciekła - wzruszył ramionami.
- Po dzisiejszym dniu spodziewam się znaleźć tam głowę - westchnęła smutno.
Ekspres w tym czasie zmielił kawę i zrobił cappucino. Matt podał je Cathy i nastawił maszynę na podwójne espresso. - Jest na zapleczu - rzekł, po czym obrócił się we wspomnianym kierunku i ciężko poczłapał.

Zniknął za drzwiami. W tym czasie, jakby korzystając z okazji, do Cathy dosiadł się Felix. Cmoknął ją delikatnie w policzek niczym francuski dżentelmen.
- Spóźniłaś się godzinę - rzekł. Jego ton nie był obwiniający, jednak mężczyzna również nie wydawał się zachwycony.
Cathy zaklęła w myślach. Nawet nie zdążyła pójść na zaplecze razem z Mattem. Nie czuła się pewnie aby otwierać coś na sali, wolała jednak w odosobnionym miejscu.

Przeniosła przygasłe spojrzenie oczu na Felixa.
- Przepraszam. - zaczęła niewinnie - Napadnięto moją przyjaciółkę, były trzy ofiary śmiertelne. Mogłam nawet tu nie dotrzeć, gdyby tylko policja postanowiła mnie zatrzymać jako świadka. Stwierdzili jednak, że mam się zgłosić do nich jutro. - wyjaśniła pokrótce szukając w jego oczach zrozumienia.

Felix zmarszczył brwi. Przez niewinny ton Cathy nie był pewien, czy kobieta nie żartuje sobie.
- Serio? - zapytał. Splótł palce i położył je na kolanie. Na jego twarzy pojawił się przebłysk niepewności. Felix tłumaczył kiedyś, że w dzieciństwie zachorował na ciężkie zapalenie błędnika i w rezultacie do dzisiaj miewał problemy z równowagą. Wysokie stołki barowe traktował z pewną dozą nieufności.

- Naprawdę myślisz, że potrafiłabym tak żartować? - zdziwiła się rudowłosa, patrząc na niego szerzej otwartymi oczami. - Mnie to nie bawi. - stwierdziła sucho, wciąż nie odrywając od niego wzroku.
- Mnie też nie - Felix westchnął, obracając się w stronę baru. Wychylił się po szklankę i nalał do niej whisky, którą wcześniej Matt wyciągnął dla Eagleturnera. Zostawił na blacie banknot, po czym pociągnął duży, mocny łyk.

- To, co mówisz wydaje się tak nieprawdopodobne… że chyba nie do końca do mnie dociera. Choć oczywiście wierzę ci - ostrożnie skinął głową. - Po prostu jestem taki zdenerwowany - spojrzał po sali i zebranych w nich gościach. - Nie wiem z kim jeszcze porozmawiać, jak długo, czy być poważny, a może śmiać się. Ile wypić, aby rozluźnić się i kiedy przestać, żeby nie zostać wziętym za pijaka. Mówisz, że gdzieś jacyś ludzi zmarli i to rzecz jasna straszna rzecz, jednak - wziął drugi, duży łyk, prawie opróżniając szklankę - mam wrażenie, że tu jest jeszcze straszniej.
- Zachowuj się naturalnie. Wiedz tylko, że oni wszyscy udają. Wrócą do domu, rzucą swoje garniaki na podłogę i będą łazić po wypolerowanej podłodze w brudnych majtach sprzed dwóch dni i białych skarpetkach z dziurą na pięcie. Potem zaczną tańczyć do jakiejś żałosnej piosenki, kołysząc w łapie drogiego drinka i rozlewając go jak dziadkowie z parkinsonem. Z ich ogłady i kultury pozostanie pusty śmiech. Nie przejmuj się, graj swoją rolę, jesteś wspaniały
- pogładziła kołnierz jego koszuli i uśmiechnęła się. Próbowała nadać swej opowieści odrobinę groteski i żartu, aby sprawić, że Felix poczuje się lepiej - Podoba ci się obraz? Niemal narodziłam się na jego oczach. - mruknęła ciepło.

- Jaka jest jego tajemnica? - zapytał Felix. Wydawał się lekko rozbawiony i zapewne chciał coś odpowiedzieć, jednak Cat zmieniła temat, przywołując obraz. - Mam na myśli to, o czym opowiadałaś. Ta różnica pomiędzy reprodukcją a oryginałem. Nie mów, że zmyśliłaś to?
- Różnica jest w kobiecie. Jej ekspresji. Ciężko to dostrzec, ale w replice nie wyraża przerażenia, tylko nadzieję. Oczywiście strach i obawa jest nieodłącznym elementem, jest tam wiele bólu, jednak tę nutę nadziei dostrzegą nieliczni. W większości ludzi jest zbyt wiele negatywnych emocji, aby dostrzec światło w tunelu. Mało kto cieszy się z drobnostek, a spójrz chociażby na to, że mimo spóźnienia tutaj jestem. Dobre i to, prawda?
- odpowiedziała z większym uśmiechem, a jej oczy jakby ożyły. Upiła łyk ciepłej kawy i westchnęła rozmarzona.
- Jeszcze raz dziękuję ci za to - Felix odparł poważnie. - Mówi się, że za każdym wielkim człowiekiem stoi wielka kobieta. Gdybym miał żonę, to ona musiałaby męczyć się ze mną. Dobrze, że mogę na ciebie liczyć, inaczej to wszystko - rozejrzał się po Foundation Bar - byłoby wielką klapą.
- Pójdę im opowiedzieć o tej kobiecie i nadziei. Może ja zdobędę ten punkt za błyskotliwość zamiast ciebie
- mrugnął okiem, po czym dopił whiskey, wstał i poszedł w kierunku mężczyzn.

Catherine została na krótki moment sama. Chcąc nie chcąc słyszała perlisty śmiech Katherine.
- ...no i wtedy zaprowadziła mnie do butiku, żeby znaleźć dla mnie jakąś sukienkę na to przyjęcie. Wzięłam najładniejszą, ale wtedy powiedziała, że jest za bardzo odkryta. No i odłożyłam ją, nie wspominając ani słowem o tym wielkim wycięciu na plecach w jej sukience, ale…

Jeżeli ktoś potrafił obgadać cię, siedząc tuż przy tobie, to była to właśnie Katherine Cobham.

Tymczasem Matt wrócił z zaplecza. Trzymał niepozorne, tekturowe pudełko, którego brzegi zalepione zostały szeroką, brązową taśmą. W drugiej ręce barman trzymał nóż.
- Gotowa? - zapytał. - Otwieramy?

Cathrine trzymała dłoń na czole po tym, jak przed chwilą lekko w nie plasnęła. Blondynka była nieznośna, ale przynajmniej odpowiednio zagada tego łysola, a to już plus. Watson spojrzała na Matta i niemrawo kiwnęła głową. Nie była gotowa, ale bardziej już nie będzie nawet za ileś lat.
- Raz się żyje, nie? - odparła obserwując pudło i dłonie barmana.
- I raz umiera - Matt odpowiedział. Jego słowa zabrzmiały bardzo złowieszczo, co zapewne nie było jego intencją, bo w następnej chwili wyszczerzył się do niej jak pirat i nieco komicznie podniósł nóż, jak gdyby nie wahał się go użyć. I rzeczywiście - wnet skierował ostrze na taśmę, którą opasano pudełko. Barman otworzył je po krótkiej, nieznośnej chwili, kiedy przyszła do baru podeszła para imprezowiczów. Dostali po szocie i odeszli na parkiet. Teraz więcej ludzi tańczyło, choć Carmen wciąż wyróżniała się pośród tłumu. Ta dziewczyna wiedziała, jak się poruszać.

Matt spojrzał wewnątrz tekturowego sześcianu. Zmarszczył brwi, po czym podniósł wzrok na Cathy i popchnął zdobycz w jej kierunku.
- Zamawiałaś coś w H&Mie? - zapytał.


- Eee….nie? - odpowiedziała niepewnie unosząc niemal natychmiast tyłek ze stołka i wychylając się za bar. Nie mogła się powstrzymać, aby nie wsadzić nosa w pudło. To, co tam zobaczyła, zdecydowanie ją zdziwiło.
- Wygląda jak koszula drwala z taniego pornola - skomentowała z uniesioną ku górze brwią.
- Gdybyś chciała kiedyś takiego nakręcić i potrzebowała aktora... - Matt niby żartował, jednak myślami był gdzieś indziej. Spoglądał na ubranie, jak gdyby było stertą puzli. - Wyrzucić to? Czy chcesz wziąć z sobą ten piękny prezent do domu?

Kobieta parsknęła sarkastycznie na tą głupią, pierwszą wzmiankę. Nic jednak nie odpowiedziała, pokręciła tylko głową z dezaprobatą, choć nie dało się ukryć rozbawionego uśmiechu.
- Skoro dostałam, to chyba wezmę. - wzruszyła ramionami. Usiadła z powrotem na miejscu i zaczęła się rozglądać, czy aby o czymś nie zapomniała. Nie omieszkała również spojrzeć na zegar wiszący nad barem. - Naprawdę cieszę się, że mi pomogłeś. Razem z Carmen, oczywiście. Wszystko się udało czy coś jeszcze potrzeba? Nie wiem jak ci się odwdzięczę.
- Na coś wpadniesz - odparł mężczyzna. - Zaskocz mnie - uśmiechnął się.

Tymczasem rozmowa Katherine z Eagleturnerem dobiegła końca. Cobham dosiadła się do swojej koleżanki z pracy i poprosiła o wodę z cytryną i lodem. Matt skinął głową, po czym zajął się przygotowywaniem napoju.
- To twoje? - kobieta spojrzała na materiał schowany wewnątrz pudełka.

- A masz z tym jakiś problem? - odpowiedziała pytaniem zupełnie bez cienia agresji, będąca zaciekawiona, że Kat w ogóle spytała. Prawdopodobnie była tylko ciekawską blondynką, no ale… Może są w niej większe głębie - Kojarzy ci się z czymś interesującym, ty tylko z bezguściem?

Cobham zmarszczyła brwi.
- Mam wrażenie, że kiedyś coś takiego widziałam - rzekła. Po czym pokręciła głową. - Rzecz jasna nie chodzi mi o to, że wcześniej w swoim życiu natrafiłam na złożone koszule. Po prostu odniosłam wrażenie… - zamyśliła się. Wyglądało na to, że ma odpowiedź na końcu języka, lecz pozostawała ona nieuchwytna. - To prezent, tak?
- Nie ode mnie
- Matt pokręcił głową, po czym postawił przed Cobham szklankę wody. - Masz na coś ochotę oprócz kawy? - spojrzał na Cat.

- Można nazwać to prezentem, choć ja nie uznaję czegoś takiego jeśli jest anonimowe. Nazwijcie mnie paranoikiem, ale dla mnie to lekko ‘creepy’ - Cathy upiła kolejny łyk kawy i odetchnęła. Czuła, że jeszcze ze trzy godziny da radę się uśmiechać i gadać jak najęta.
- Nie, dziękuję. Póki co. Mam małą ochotę na chwilę spokoju, ale wierzę, że wszystko w swoim czasie - spojrzała na Matta z wdzięcznością, po czym z powrotem na Kat - Wymyśliłaś już?
Cobham pokręciła głową.
- Będzie to mnie teraz męczyć - westchnęła. - Kolejne zmartwienie na głowie - mruknęła, spoglądając w bok. Wydawało się, że ma coś konkretnego na myśli.

Cathy dopiła kawę i wstała z miejsca
- Jakby co daj znać, choć to pewnie jakaś bzdura. - uśmiechnęła się Watson zupełnie bez przekonania. Niby mogło się to Kat skojarzyć chociażby z jakimś filmem, który oglądała kilka dni temu, ale po prostu Cathy w to wątpiła. Skoro już blondynka mówiła, że jej się kojarzy, a w dodatku był to naprawdę dziwny “prezent”, to coś musiało być na rzeczy.

Catherine wróciła do grupy mężczyzn, których zostawiła na te kilka(naście) minut w przenudnym zajęciu, jakim było gapienie się w obraz. Postanowiła jednak dalej wodzić ich za nosy i udowadniać, że przecież tylko szlachetna krew potrafi długo kontemplować nad znakomitymi dziełami sztuki, nawet jeśli miałyby to być tylko kopie.
- Podoba się obraz? Drugi taki tylko w Luwrze - zagaiła z promienistym uśmiechem.
- Interesujący - odparł jeden z mężczyzn.
- Widziałem oryginał - inny spojrzał na Cathy - ale nie spostrzegłbym tej różnicy w mimice kobiety. Zaiste interesujące.
- Podoba mi się to, że mamy przed sobą kopię, jednak nie została sporządzona bezmyślnie przez ludzką kalkę. Malarz, który namalował to dzieło, pozwolił sobie na własną interpretację.
- W muzyce jest to równie ważne
- rzekł czwarty. - Dzieła klasyczne w uznaniu wielu ludzi powinno wykonywać się w tej samej formie, bez najdrobniejszej zmiany. Jednak ja sądzę, że można nadać dziele cenną iskrę życia, wprowadzając nowe rozwiązania - dodał czwarty.
-... tak… - Felix wtrącił na sam koniec. Wyglądał na nieco zdezorientowanego. Najwyraźniej nie miał artystycznej duszy.

Watson słuchając poczuła się jak nauczycielka, która zbiera odpowiedzi uczniów i teraz powinna wziąć od nich indeksy i nabazgrolić ocenę, ozdabiając ją fikuśnym, ale i jakże leniwie postawionym, podpisem. Nie mniej jednak to miłe, że mężczyźni tak entuzjastycznie do tego podeszli, miała nadzieję, że nie udają. Mogła to w sumie łatwo sprawdzić i nawet postanowiła to uczynić, nie przerywając im i skupiając się na słowach, jak i ich aurach.
Mężczyzn otulała jasna, pastelowa aura rozluźnienia. Poza tym każdy miał w niej domieszkę innych, podrzędnych emocji. Wydawało się, że jest to dla nich taki “small talk”, równie dobrze mogli rozmawiać o pogodzie. Na pewno nie wydawali się znudzeni obrazem i wspólną wymianą zdań, jednakże nie byli zapalonymi miłośnikami sztuki.
- Czy przygotowała pani jeszcze jakieś inne dzieło? - zapytał jeden z nich.

Cathy zaśmiała się krótko i uroczo.
- Och nie, nie przesadzajmy z tym dobrobytem - machnęła delikatnie swoją drobną dłonią. Aż jej się przypomniało, że właśnie nie tak dawno ktoś ukradł jej obrazy, a mogła je pokazać i spytać o opinię, może poznałaby jakieś ciekawe interpretacje. Niestety “Tratwa Meduzy” nie nadawała się do głębszej analizy, gdyż geneza dzieła i symbolika były znane koneserom, a może i nawet podrzędnym “zjadaczom obrazów”.
- Lubię bawić się w interpretacje, jednakże nie byłam pewna, czy będzie to interesująca zabawa na dzisiejszy wieczór. Lubią panowie podróże? Nic tak nie odświeża jak nowości z różnych zakątków świata. Mnie urzekła Galeria Luster w Peru, niby nic nadzwyczajnego, ot zwykłe zwierciadła, ale można czytać z odbicia jak z utworów. To wciąż my, ale jakby każdy z nas jest kimś innym. Jakby każdy miał w sobie pomniejszą bestię - powiedziała zafascynowana delikatnym półszeptem, okraszonym nutką tajemnicy - Niezwykłe doświadczenie. Może drinka? - spytała wskazując na bar. Jeśli wymęczy Matta, to przy dobrych wiatrach będzie zbyt wytarmoszony by coś sugerować.

- Chętnie - odparł jeden z nich. - Kompletnie zaschło mi w gardle.
- Oj, Jerry
- zaśmiał się drugi. - Jeden drink za dużo i zaraz skończysz na parkiecie.
- Obawiam się, że cały już jest zajęty
- mężczyzna uśmiechnął się półgębkiem, spoglądając na Carmen.
- Felix, szczęśliwy z ciebie facet - rzekł ktoś inny. - Taka żona to skarb!
Mężczyzna zaśmiał się i pokręcił głową.
- Cathy?
- spojrzał na nią, nie przestając uśmiechać się. - To tylko… czy też może aż… przyjaciółka - wyjaśnił.
- Biedak - jeden z mężczyzn poklepał go po ramieniu, co wywołało ogólną salwę śmiechu. Następnie politycy ruszyli do baru, skutecznie zawalając Matta robotą.
Cat i Felix zostali sami.
- Przepraszam cię za to - westchnął.

Kobieta wzruszyła subtelnie ramionami, uśmiechając się pocieszająco
- Drobiazg. To oni powinni zobaczyć brak obrączki i podejrzewam, że widzieli. Dałeś się podejść, jesteś spięty dziś - odparła dając krok w jego kierunku, aby stanąć bliżej, choć na pewno nie aż na tyle, by deptać po jego osobistej strefie. Wyciągnęła rękę i pogładziła go na krótko wzdłuż ramienia - Napij się czegoś mocniejszego, jeśli chcesz to odwiozę cię później do domu. Może trochę się rozluźnisz, hm? - zasugerowała troskliwie. Skoro już zorganizowała ten wieczór, to warto by było aby efekt był pozytywny. Nie to żeby Felixa upijać, ale mógłby się troszkę bardziej otworzyć.

- To miło z twojej strony, że jesteś otwarta na dawanie przysług
- mężczyzna uśmiechnął się. - Chodź ze mną.

Zaprowadził ją w sam kąt pomieszczenia, gdzie okrągłe stoliki były ustawione trochę rzadziej i pomiędzy nimi ustawiono gustowne rośliny. W rezultacie właśnie tam było najintymniej i mogli w spokoju porozmawiać.
- Jerry - zaczął Felix. - Ten mężczyzna, który powiedział, że zaschło mu w gardle. Nazywa się Jerome Sharp. To żmija - skrzywił się. - Jednak ma poparcie wśród swojej grupki ludzi. I z tego, co wiem, jest nieprzychylnie do mnie nastawiony. Moje źródło zdradziło mi, że zamierza mnie usunąć, cokolwiek to znaczy - westchnął, po czym dyskretnie rzucił wzrokiem w kierunku baru, chcąc zobaczyć tam wspomnianego mężczyznę. - Muszę zaatakować pierwszy - Felix potarł dłonie o siebie. - Coś wymyślić i sprawić, żeby się skompromitował.

Watson rozsiadła się wygodnie zatapiając pośladki w miękki fotel.
- Trzeba było potwierdzić wzmiankę o żonie, przynajmniej w końcu ktoś by mnie docenił. Co z tego, że mąż fikcja, a koledzy palanty - zaśmiała się wyraziście, odchylając głowę do tyłu, na obolałym karku. - Wiesz, że lubię takie gierki i zabawy, nie obraziłabym się. Choć rozumiem, że było to ryzykowne i doceniam szlachetność - wyjaśniła, aby mężczyzna nie pluł sobie w brodę, że jednak nie spróbował tej taktyki. Catherine naprawdę nie zrobiłoby to większej różnicy, mogła być i jego żoną, choć wcale nie spieszyło jej się do ponownego zamążpójścia. Bała się.
- Największą kompromitacją dla niego będę jego nieudane żarty, które obrócisz na swoją korzyść. Jeśli udowodnisz, że masz do siebie dystans, nie przejmujesz się tym, a nawet potrafisz się śmiać z tego, to inni spojrzą na ciebie z większym uznaniem. - Cat westchnęła z uroczym pomrukiem. Było jej tutaj bajecznie, w tym kącie - Poza tym, według mnie to w ogóle nie powinieneś wchodzić w dupę komukolwiek. Jeśli nawet nie przyjmą cię w swoje kręgi, to co z tego? Po co się otaczać fałszywymi dwulicusami, naprawdę tego chcesz? Chcesz żyć w obłudzie i grze pozorów? To ja bym już wolała krąg dresów lub anonimowych seksoholików, przynajmniej wiadomo na czym im zależy i nie mącą.
- Cathy, ja nie chcę dostać się do grupy popularnych dzieciaków w liceum, lecz zdobyć poparcie, aby osiągnąć awans polityczny i zawodowy. Pochodzę z małej wioski obok Leeds, gdzie funkcjonuje tartak, w którym pracował mój ojciec. Ma zostać zlikwidowany, bo od kilku lat nie przynosi zysków, a kilkaset miejsc pracy ma zostać zlikwidowanych. To duży tartak i po prostu wymaga inwestycji, aby znów był rentowny. Tylko ja mogę coś zmienić, ale do tego potrzebuję ludzi Sharpa. Muszą przestać popierać go i przejść na moją stronę. A do tego trzeba ostrej, brutalnej gry
- rzekł. - Cathy, wiem że proszę o dużo… ale pomogłabyś mi go zniszczyć? To, o co cię poproszę nie jest moralne, jednakże wiele ludzi na mnie liczy. Ciężkie czasy wymagają zdecydowanych środków…

- Zależy o co prosisz, Felix. Nie jestem w stanie zgodzić się na wszystko. Powiedz wprost, co chodzi ci po głowie, a ja odpowiem, na ile jestem w stanie spełnić twoje fantazje...
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 08-09-2017, 17:15   #169
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Ze sceny dobiegały słodkie akordy, jednak Catherine i Felix znajdowali się daleko od zespołu. Ta odległość opadała na dźwięki, tępiła je. Matowiały, choć nie odbierało to im uroku. Pasowały do otoczenia tonącego w ciepłym świetle i półcieniach. Catherine podniosła wzrok. Nie piła alkoholu, jednak mogłaby przysiąc, że nastrój wsiąka do jej żył niczym etanol. Tuż za Felixem pięło się drzewo z poskręcanych sztab żelaza i miedzi. Ciągnęło się aż do sufitu, pod którym metaliczne gałęzie rozkładały się szerokim baldachimem. Pomiędzy błyszczącymi liśćmi światełka migotały niczym robaczki świętojańskie. Cienie grały na twarzy mężczyzny. Półmrok nadawał mu tajemniczego, mesmeryzującego wyrazu. Catherine nabrała niespodziewanej ochoty pochwycenia pędzla i namalowania portretu mężczyzny. Miała przed sobą naturalny okaz najprawdziwszego światłocienia; chiaroscuro jak na obrazach Caravaggia, da Vinciego, Rembrandta. Czyżby cofnęła się w czasie do złotego wieku renesansu?


Felix wyjął z kieszeni paczkę Marlboro Gold. Zapalił papierosa i wnet wydmuchał obłok dymu, który wzleciał ku sufitowi, by rozproszyć się na koronie drzewa. Polityk podsunął opakowanie Cathy, żeby mogła się poczęstować. Następnie przesunął wzrokiem po stole w poszukiwaniu papierośnicy. Gdy tej nie znalazł, strzepnął popiół do doniczki.

- Chciałbym, żebyś ją zachowała - spojrzał na paczkę Marlboro.
Catherine zmrużyła oczy, po czym otworzyła ją. Zawartość na pierwszy rzut oka nie zaskakiwała. Już miała odłożyć opakowanie z powrotem na stół, kiedy dostrzegła małą, białą tabletkę na samym spodzie. Felix przysunął się bliżej stolika i gestem dał do zrozumienia, że prosi Cathy o to samo.
- Wiem, że dobrze znasz tego barmana. Matt, tak ma na imię, jeśli się nie mylę - zapytał i dalej ciągnął. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Aura jednak wyraźnie wskazywała na to, że Felix stresuje się i bacznie obserwuje reakcje Watson. - Gdyby dorzucił co nieco do drinka dla mojego drogiego przyjaciela, to rozluźniłoby go to. To nie jest mocny środek, jednak w połączeniu z alkoholem burzy w ludziach opory - powiedział twardo, choć jego aura zasugerowała odrobinę niepewności. Felix nie był dilerem i nie miał doświadczenia z narkotykami, choć przygotował się do tego wieczoru najlepiej jak mógł. - Chcę, żeby z Sharpa wylazła cała jego esencja. Żeby wylała się tutaj, w Foundation Bar i żeby każdy ją zobaczył.

Zgasił peta, po czym sięgnął po komórkę. Przez kilkanaście sekund naciskał odpowiednie przyciski i wreszcie wyciągnął rękę w kierunku Cathy. Ekran ukazywał zdjęcie atrakcyjnej kobiety.
- Lata dziewięćdziesiąte. Biuro Jerome’a Sharpa, znanego polityka. Młoda dziewczyna, Amy White, jego sekretarka, zostaje zgwałcona. Nie ma świadków, brak zapisów z kamer. Jego słowo przeciwko jej. Sprawa umorzona. Natrafiłem na tę sprawę, kiedy wyszukiwałem brudy na niego. Dwadzieścia lat minęło, skandal został zamieciony pod dywan i wydawałoby się, że nic nie wydarzyło się… Och, no tak, życie tej dziewczyny zostało zniszczone.

Felix wyciągnął kolejnego papierosa z paczki, którą trzymała Cathy. Zaciągnął się i odchylił do tyłu.

- Nie będę kłamał, Cathy. Nie jestem orędownikiem sprawiedliwości, pieprzonym superbohaterem, który chce za zło karać, a za dobro wynagradzać. Tak naprawdę nie obchodzi mnie ta sprawa. Jednak ukazuje ona jakim człowiekiem jest Sharp. Nie powinnaś go żałować. A ja potrzebuję jego kolegów po swojej stronie, kiedy zostanie rozpatrywana sprawa redukcji tartaków - to rzekł, po czym znów nachylił się do Watson. - Kiedy Sharp wypije tego felernego drinka… wtedy zrobi się ciekawie. Nie chcę cię narażać, Cat, jednak wszystko będzie pod moją kontrolą. Gdybyś podeszła do faceta, uśmiechnęła się… zaatakowała go całym swoim czarem… Ty, albo któraś z twoich koleżanek - rzekł, mając wyraźnie na myśli Carmen, lub Kate. - Na pewne nie trzeba będzie go prosić. Moglibyście wyjść na parking do samochodów. A tam czekałby mój człowiek z aparatem. To się nazywa prowokacja, służby policyjne również wykonują podobne akcje. Piękne policjantki są przynętą i zanim cokolwiek złego im się wydarzy, siły pojawiają się na miejscu i wszystko zakańczają. Tak będzie też w tym przypadku. Dopilnuję tego. A następnego dnia cała Wielka Brytania będzie podziwiać zdjęcia Sharpa w gazetach. Zostanie skończony.

Felix wwiercił spojrzenie w Cathy.
- Pomożesz mi? Oczywiście odwdzięczę ci się. Co tylko będziesz chciała. Już zdążyłem potwierdzić moją przydatność. Pociągnąłem za sznurki, żeby twoja wystawa mogła powstać… co się źle skończyło dla twoich obrazów, przyznaję - zaśmiał się gorzko. Jego aura wskazywała na poczucie winy. - Jednak mogę dopilnować, aby wszystkie środki policji zostały zmobilizowane. A potem… - już miał kontynuować, kiedy westchnął. - Nie jesteś jedną z tych osób, które można przekupić - rozwarł dłonie. - Ale proszę, żebyś mi pomogła chociażby ze względu na Amy White. Oraz wszystkie inne dziewczyny, które przez te wszystkie lata mogły zostać przez niego skrzywdzone.

Cathy zwróciła uwagę na neonowy znak, który czuwał nad nimi wysoko na ścianie.

 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 20-10-2017 o 19:44. Powód: muzyka padła :O
Ombrose jest offline  
Stary 15-09-2017, 15:05   #170
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Broń Sharifa była już w pogotowiu, kiedy schodzili na niższy poziom. Oszczędził więc sobie cennych ułamków sekund na uniesienie lufy, w których bez wątpienia tamten zawodowiec zrobiłby kilka otworów w ciele Irakijczyka, przy czym jeden z pewnością znalazłby się między jego oczami. Zamiast tego mógł zareagować natychmiast po dostrzeżeniu przypuszczalnego przeciwnika.
- Na lewo! - krzyknął do Alice, po czym nie zwlekając nawet jednego uderzenia serca, nacisnął za spust i sam rzucił się w prawo. Strzały nie musiały być mierzone, bowiem ich głównym przeznaczeniem nie było zabić. Chodziło o to, by kupić im kolejną sekundę na odskoczenie za zasłonę. Khalid nie wiedział, jaką bronią dysponował tamten strzelec, ale mógł śmiało założyć, że jego 600 strzałów na minutę odstraszy amatora podziemi i zmusi go do cofnięcia się.

Gdy Alice poczuła, że opuszcza ją to dziwne wrażenie dotarło do niej, że to miejsce musi ograniczać w jakiś sposób zdolności… Jak sanktuaria? Zamyśliła się nad tym, aż nagle i ona dostrzegła postać... żołnierza? Albo kogoś takiego na końcu sali. Tam, gdzie chcieli się udać. Słysząc komendę od Sharifa, zrobiła dokładnie tak jak jej polecił. Skoczyła w lewo, by skryć się przed wzrokiem napastnika. Nie wychodziła stamtąd i przygasiła latarkę. Serce jej pulsowało ciężko. Kto to był? Czemu był tak przygotowany? Co to miało znaczyć? Czyżby jednak próba odebrania mafii dostępu do kamer nie miała być taka łatwa do ogarnięcia jak przypuszczali? Koło strachu pojawiła się nuta irytacji. Harper słuchała uważnie wszystkiego co działo się teraz naokoło niej. Na ten moment był to jedynie… czy też może - huk wystrzałów.

Zawodowiec celował wpierw w Sharifa. Khalid, jako uzbrojony mężczyzna, najwidoczniej sprawiał wrażenie groźniejszego od Alice i dlatego nieznajomy chciał wyeliminować go w pierwszej kolejności. Oboje ciągnęli za spust dokładnie w tej samej chwili, kierując lufy naprzeciwko siebie.

Khalid dostał. Odrzuciło go na pół metra do tyłu i obróciło o dziewięćdziesiąt stopni. Na szczęście wcześniej rzucił się w prawo, dzięki czemu kula nie przebiła jego klatki piersiowej. Mimo wszystko trafiła w lewe ramię, które pulsowało wykurwiście ostrym, przeszywającym bólem. Koniec końców Sharif żył i znalazł się za osłoną. Niemniej jednak czerwona krew lała się strumieniem z jego kończyny i jeżeli za chwilę nie zatamuje krwotoku… straci dużo krwi. Być może nawet umrze.

Nie tylko Sharif krzyknął z bólu. Ich przeciwnik również dostał. Irakijczyk nie zamierzał wycelować, by zabić. Zamiast tego strzały miały kupić im więcej czasu. Jednak pociski, jakby kierowane własną wolą, postanowiły dosięgnąć celu. Chyba trafiły w klatkę piersiową mężczyzny, jednak Sharif nie miał absolutnej pewności. Oponent na pewno potrzebował trochę czasu na dojście do siebie po salwie z groźnej broni Khalida, jednak prawdopodobnie wciąż żył, jeżeli jego kombinezon był wzmocniony kevlarem.

Kiedy pociski dosięgły wroga, odrzuciło go do tyłu i w rezultacie przestał kontrolować tor lotu kul. Jego palec wskazujący wciąż tkwił zatknięty na spuście i serie nabojów nieprzerwanie opuszczały lufę. Kierowały się coraz bardziej w prawo… w stronę Alice. Ta w ostatniej chwili zdążyła uskoczyć w lewo, korzystając z mądrej rady Sharifa. Dzięki temu żadna kula jej nie dosięgnęła. Przez pół uderzenia serca, kiedy wciąż była w locie, cieszyła się z zachowanego zdrowia… ale wtedy boleśnie uderzyła w twardy kamień podłoża. Pisnęła z bólu, lądując na lewym barku. Łzy podeszły jej do oczu. Uświadomiła sobie, że nie złamała żadnej kości, ale coś jest nie tak… chyba wybiła sobie bark. Nie licząc tego, wciąż była sprawna i mogła uciekać. Kątem oka dostrzegła obfity strumień krwi wypływający z Sharifa. Zrozumiała, że mężczyzna miał od niej mniej szczęścia.

Alice była w szoku, ale nie takim, by nie myśleć racjonalnie. Czuła, że z jej ramieniem nie jest najlepiej, ale to osoba Sharifa poważnie ją zmartwiła. Widziala, że oberwał i to poważnie. Już była gotowa rzucić się, by mu pomóc. Jakkolwiek. Jakoś!

Sharif łapał haustami powietrze, na zmianę zagryzając zęby z bólu. Siedział na podłodze przyparty plecami do ściany i ze wszystkich sił walczył o zachowanie przytomności. Rannemu ramieniu nawet nie poświęcił uwagi, czując, że jest po prostu źle. Zamiast tego spojrzał w stronę korytarza na lewo, a dopatrując tam Alice, odetchnął z ulgą. W takim stanie nie potrafił dostrzec, czy jest ranna, ale nie krzyczała tak jak Khalid, kiedy dostał kulką, więc zakładał lepsze.
- Nie wychylaj się! - zawołał do niej zachrypniętym głosem. Alice zatrzymała się, nim wychynęła zza rogu do niego. Pomyślała, że może jednak Sharif ma rację. W tej samej chwili Sharif sięgnął po swój pistolet maszynowy i postawił go kolbą do ziemi, utrzymując między kolanami. Lewą rękę miał chwilowo wyłączoną z gry, z kolei prawa była mniej sprawna przez starą bliznę. Mimo wszystko to na niej musiał teraz polegać. Kiedy już unieruchomił broń, odpiął magazynek i przystawiając go do oka, sprawdził jego stan. Tu akurat czekała na niego miła wiadomość. W konfrontacji z zamaskowanym mężczyzną stracił jedynie jedną piątą amunicji. Wciąż daleko mu było od bezbronności, choć stan jego kończyn górnych sugerował, że z celowaniem będzie teraz kiepsko.
- Chwała ci Allahu - mruknął do siebie mężczyzna, zapinając magazynek z powrotem. Następnie szurając po posadzce, podsunął się do krawędzi skrzyżowania korytarza. Ciepła krew zalewała jego koszulkę oraz spodnie, a on wiedział, że nie zostało mu już dużo czasu. Wraz z upływem osocza do jego głowy wdzierały się obrazy, zaś w uszach zaczęło mu szumieć. Odgłosy wystrzałów. Trzęsienie ziemi. Znowu tam był. Przytłoczony pod rumowiskiem. Ranny i przerażony. Pochowany za życia. Martwy choć nadal oddychający.

Potrząsnął głową, strzepując z czoła krople zimnego potu. Obraz się załamał.
Nie, teraz nie był bezradny. Nadal mógł coś zrobić. By ocalić Alice. W tym momencie odwrócił spojrzenie na rudowłosą. Jego wyraz twarzy, poza oczywistym bólem wyrażał… smutek. Ogromny smutek, jakby zrobił jej coś okropnego.
- Przepraszam, że cię tu zaciągnąłem… - powiedział urywającym się głosem. - Zaraz… zaraz wszystko się skończy… - majaczył, nie odrywając wzroku od swojej partnerki, jak gdyby jej widok był dla niego ukojeniem. Jednocześnie wymacał przy pasku granat hukowo-błyskowy, na którym zacisnął palce.

Alice nie miała pojęcia co działo się w głowie Sharifa. Martwiła się. Martwiła się o niego i o siebie. Powinni byli to lepiej przemyśleć, ale najwyraźniej woleli uznać, że nie będzie to tak trudne zadanie, jak w rzeczywistości się okazało. Drżała lekko. Była sobą. Nie mogła tu sobie pożyczyć niczyjej natury. Niczyjej! Czuła się z tym wręcz dyskomfortowo. Harper przyglądała się Sharifowi i marszcząc brwi zerknęła na jego dłoń na granacie
- Będzie dobrze. Słyszysz? - oznajmiła mu i miała nadzieję, że Sharif nie miał zamiaru się tu poświęcić. Jakoś go stąd wyciągnie! Już główkowała jak… Pamiętała o tamtej sali z łóżkami. Może tamtędy dadzą radę? Ale Sharif na pewno był ciężki, a ona mogła nie mieć sił go ciągnąć, jeśli straci przytomność… Źle. Bardzo źle… Zasłoniła uszy, czekając, że mężczyzna rzuci granat…

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=ZXwQjs2x_5A[/MEDIA]

Sharif kiwnął do niej głową i dobył ładunek. Przygryzając zawleczkę w zębach, odbezpieczył granat po czym przechylił się, wystawiając rękę za róg i cisnął nim w miejsce, gdzie wydawało mu się, był przeciwnik. Następnie wspierając się o ścianę plecami, wstał, chwytając za karabinek w prawej ręce. Czekał na eksplozję z zamiarem wyskoczenia tuż po niej i otwarcia ognia do strzelca, jeśli nadal tam był.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:23.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172