Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-08-2017, 15:08   #53
Cattus
 
Cattus's Avatar
 
Reputacja: 1 Cattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputację
Skrzydlata Śmierć

Po naradzie z baronem Kratenborgiem, najemnicy w towarzystwie swego zwierzchnika i ocalałych marynarzy, wyruszyli wskazanym przez jaszczuroludzi szlakiem. Podróż była długa i męcząca, ale jeszcze przed zmierzchem udało im się ominąć niezauważenie wulkan i zbliżyć się na odległość niespełna dwóch mil od piaszczystej plaży, znajdującej na północnym krańcu wyspy. Późnym wieczorem zatrzymali się w płytkiej, otoczonej przez drzewa dolinie, aby móc odpocząć na chwilę. Jej dnem płynął wartki strumyk, który wpadał do niewielkiego stawu o krystalicznie czystej wodzie.

Mając przed sobą perspektywę spędzenia jeszcze kilku godzin na wyspie, wędrowcy spożyli dzienną porcję swoich racji żywieniowych. Nie rozmawiali przy tym zbyt wiele, mając świadomość, że znajdują się na wrogim terytorium. Mimo to obserwujący teren z nieba Berthold nie raportował o zbliżającym się zagrożeniu, dlatego od czasu do czasu najemnicy pozwalali sobie na krótkie i ciche pogawędki.
Kiedy już po skończonym posiłku zaczęli się zbierać do wymarszu, niespodziewanie wszyscy poczuli nienaturalny niepokój, którego źródła jeszcze nie znali. W oka mgnieniu zrobiło się przenikliwie zimno, gorące powietrze dżungli zamieniło się w parę, a otaczający ich tropikalny las zamilkł jak zaklęty. Cisza była przejmująca i podszyta grozą - grozą, która spadła na nich z samego nieba.

Najpierw pojawił się wielki cień, a chwilę później usłyszeli głośny trzepot skrzydeł, któremu towarzyszył przenikliwy ryk. Spojrzeli w górę i stanęli oko w oko z potężnym smokiem, lecz też nie byle jakim. Ten osobnik został ożywiony za pomocą plugawej magii przez przerażającą istotę, która dosiadywała go niczym rumaka. Przed nimi stanął nie kto inny jak sam legendarny wampirzy władca - Luthor Harkon, pan Wyspy Umarłych i piratów z Wampirzego Wybrzeża.

Potępiona istota już dawno przestała przypominać człowieka; była bardziej hybrydą między człowiekiem a ghoulem, czerpiąc więcej cech wspólnych z tego drugiego gatunku. Potężna magia, którą biegle władała odebrała jej też resztki człowieczeństwa, przeistaczając ją w żądną krwi swych wrogów bestię, która nie miała krzty litości.

Skrzydlaty gad o łuskach pancernych jak najlepsze krasnoludzkie zbroje wylądował z hukiem przed najemnikami. Luthor Harkon jednym ruchem dłoni sprawił, że znajdujące się w dolinie jezioro poczerniało i przybrało kolor krwi, by chwilę później wypluć na powierzchnię tuzin ghulopodobnych istot. Smok raz jeszcze głośno zaryczał, a gdzieś w wielkiej oddali odpowiedział mu chór potępionych jęków. Jeśli ktokolwiek pragnął heroicznej śmierci, to być może nie było na tym świecie lepszej okazji…



Berthold cofnął się nieco pod wpływem grozy która otaczała nieumarłego władcę. Wysiłkiem woli opanował się i podniósł do góry swój mistyczny kostur, który zaczął się jarzyć szmaragdowym blaskiem.
- Czego od nas chcesz, potworze? Jam jest Berthold Czarny Kieł, Mistrz Bursztynowego Kolegium, w służbie tego oto wielkiego Barona Kratenborga, otaczają nas potężni i nieustraszeni wojownicy. Nie szukamy z tobą zwady, lecz naszej skóry łatwo nie dostaniesz!

- Nędzny magu! - Zaczął przenikliwym głosem Luthor Harkon, szczerząc w stronę Bertholda spiłowane zęby w pełnym pogardy uśmiechu. - Nikt z żywych nie ma prawa stąpać po mojej wyspie. Najpierw rozprawię się z wami, a później z tymi nędznymi szpiegami Slannów! - Wydawało się, że jego słowa schłodziły jeszcze bardziej powietrze wokół nich. Wampirzy lord sięgnął po swój miecz, po czym wzniósł go wysoko do góry, a z chmurnego nieba strzeliły błyskawice. - Nie macie mi nic do zaoferowania, ale nie obawiajcie się, śmiertelnicy. To się już niedługo zmieni; będziecie służyć mi przez całą wieczność! - Krzyknął na całe gardło, a następnie skierował ostrze swojego miecza w stronę nacierającej norsmenki. Z klingi wystrzelił strumień czarnej energii, który trafił ją prosto w pierś i niemalże powalił na ziemię.

- No, to żeśmy ponegocjowali… - westchnął Aureolus.

- Thora, nie zbliżaj się do niego, walcz na odległość - rozkazujący ton Lexy w stronę siostry był szorstki i stanowczy. Zerknęła na młodą dziewczynę ukradkiem, a przeszywające spojrzenie Lexy nie dało odwagi do sprzeciwu.

Brokk widząc z jakim zagrożeniem przyszło się im zmierzyć mocniej ścisnął swój oręż. Nie spodziewał się, że tak szybko będzie zmuszony użyć swoich świeżo wykutych run. Smok, władca umarłych i jego plugawe sługi. Khazad splunął gęstą śliną na ziemię. Dał słowo Baronowi, że nie pierzchnie na widok żadnego stwora. Honorowo jest zginąć za dane słowo. Tymczasowa runa ochrony rozpaliła się na zdobionym rogu.
Zapewne wszyscy polegną w boju na tej przeklętej wyspie, lecz przynajmniej Orrgar oczyści swe imię.
Mistrz Run podniósł tarczę i rzucił się do ataku. Był pewnym, że jego krewniacy postąpią podobnie.

- A takiego chuja. - Wymamrotał Wolfgang i zaczął splatać zaklęcia, uprzednio wyciągając z mieszków parę niewielkich komponentów.

Z Erwina zeszło powietrze gdy coś wielkiego wylądował przed nimi. Przełknął ślinę i w myślach modlił się do wszystkich znanych bogów. Gdy zobaczył wychodzących ze stawu Ghuli ręka sama powędrowała mu po jeden z granatów. Widząc taką zbieraninę musiał w nią rzucić nim przed złączeniem się w walkę wręcz z kompanami.
- Wstrzymajcie się. Najpierw granat.- Zakomenderował do ludzi Barona i Thory.

Lexa słuchała i być może nawet skora była by przystać na prośbę Erwina, gdyby nie nagły ból przeszywający jej ciało. Kobietę otoczyła tajemnicza mgiełka mroku, a zaraz po tym blondynka krzyknęła z bólu, chwytając się za brzuch. Prawdę mówiąc nie wiedziała do czego przyłożyć ręce, gdyż uczucie przebijających nagie ciało ostrzy było wszędzie. Nagle spod zbroi kobiety zaczęła spływać krew, plamiąc wierzchnie ubranie Norsmenki i ściekając po jej rękach, szyi i nogach. Miała wrażenie, jakby pod zbroją pot lał się z ciała, jednak wiedziała, że to jej własna posoka. Spojrzała w górę na siedzącego na smoku Luthora, a jej umysł przeszył niewyobrażalny gniew.
- Ty psichuju! - zawarczała w kierunku wampira i ruszyła do przodu rozpędzając się po drodze z dzikim wrzaskiem. Kropla krwi skapnęła po jej brwi, przelatując tuż przed prawym okiem. Wojowniczka wybiła się w powietrze i zamaszystym ruchem wykonała cięcie atakując smoka.

Zanim Sylvain zdążył komukolwiek wspomnieć o propozycji negocjacji Lexa już zwijała się z bólu, a Eomund zdążył wypuścić już strzały w kierunku poczwary.
- A niech to szlag… - Mruknął tylko wyciągając oba pistolety i celując w stronę nieumarłego - Następnym razem niech ktoś inny prowadzi pertraktacje! - Krzyknął wystrzeliwując z obu broni. Z satysfakcją obserwował jak wampir krzywi się mimowolnie. - Tak nie rozmawia się w kulturalnym towarzystwie! - Skończył.

Aureolus na początku walki schował się z boku. Nie był wojownikiem i nie zamierzał narażać się bez potrzeby. Dostrzegł, że większość wojowników zaatakowała smoka i wampira, nie chcąc więc strzelać w swoich wycelował lufę garłacza mniej więcej we flankę ghuli i nacisnął spust. Efekt przeszedł jego najśmielsze oczekiwania - nieumarli już wcześniej osłabieni szarżą Weddiena i bombardowaniem Erwina poszli w rozsypkę, gdy tylko przeorały ich kule. Rozejrzał się za Lexą, chcąc się pochwalić. Dojrzał ją, zakrwawioną, walczącą ze smokiem. Zostawił broń i zaczął biec w jej kierunku, gdy wtem ujrzał jak smok niemal wdeptuje w ziemię Orrgara.
- Nie na mojej warcie - zaklął medyk i skorygował kierunek biegu. Krasnolud może sobie chcieć umrzeć z honorem i z pewnością śmierć w walce z nieumarłym smokiem zmaże hańbę czy co tam Brokk marudził, ale zabójca demonów jest potrzebny Baronowi i całej wyprawie żywy, przynajmniej jeszcze przez jakiś czas.
Khazad dychał jeszcze, a to najważniejsze. I był wystarczająco przytomny by przełknąć napar kojący i miksturę leczenia (i wystarczająco słaby, by dało mu się je wmusić zamiast spirytusu) podczas gdy medyk przywracał go do stanu używalności.
- Wiem, wiem, śmierć z honorem. Ale smok i wampir nadal żyją… nadal walczą w każdym razie, więc masz jeszcze robotę do wykonania.

W czasie gdy reszta ruszyła do walki, Wolfgang skupił się na inkantacjach. Ponownie wyczarował ognistą koronę, która zawisła nad jego głową i sięgając po kolejny ze składników, wbił wzrok w swój cel, wampira mianującego się panem tej wyspy. pieprzonego władce nieumarłych. Nienawidził sukinsynów, wiedząc jakie problemy potrafili sprawiać na wschodzie Imperium. Naginając Aqshy do swej woli, uformował ognisty pocisk i wkładając w niego całą złość, posłał go z sykiem w stronę wampira.



Bitwa, która rozgorzała w parnym sercu dżungli przeszłaby do legend, gdyby usłyszał o niej choćby jeden bard, a może w istocie taki los był im właśnie pisany - miejsce wśród niezliczonego grona bohaterów, o których pamięć dawała nadzieję przyszłym pokoleniom. Starcie nie było łatwe, jednakże Luthor Harkon popełnił wielki błąd rzucając się w pojedynkę naprzeciw najlepszym wojownikom Starego Świata. Jego ignorancja zapędziła go do grobu, lecz tym razem już po samą wieczność.
Błyskawiczna interwencja medyka szybko postawiła Orrgara na nogi i razem z resztą siepaczy, rzucił się na ożywionego smoka. Mimo, że bestia była potężnej postury i potrafiła skutecznie walczyć z wieloma wrogami jednocześnie, to tym razem miała przed sobą o wiele bardziej doświadczonych przeciwników, którzy zasypywali ją lawiną ciosów, zmuszając do ciągłego odwrotu.
Erwin kryjąc się na tyłach oddziału najemników, postanowił wykorzystać zamieszanie wokół smoka i rzucić w jego stronę samodzielnie przygotowany ładunek wybuchowy. Była to jego ostatnia bomba, więc skupił się na celnym rzucie jak nigdy dotąd. Cisnął nią przed siebie z całej siły, celując w wampira siedzącego na grzbiecie kościanego potwora i zgodnie ze swoim obliczeniem, ładunek eksplodował na ułamek sekundy przed zetknięciem się z przeciwnikiem.
Fala wybuchowa wyrzuciła Luthora Harkona z siodeł, sprawiając, że ten wylądował w sadzawce za plecami gada. Otaczający smoka najemnicy padli na ziemię, powaleni energią wybuchu, natomiast bestia, nad grzbietem której eksplodowała bomba, zwaliła się z nóg i już więcej nie powstała dzięki staraniom krasnoludów. Zdumiony oporem najemników wampir powstał z sięgającej mu do kolan wody i zaczął przygotowywać kolejne potężne zaklęcie, jednakże nie skończył go, bowiem ułamek sekundy później pochłonęły go płomienie wystrzelone z rąk Wolfganga. Spopielone truchło padło na ziemię bez oznak życia…



Kiedy wróg został pokonany, nastała nienaturalna cisza, w której to Lexę przytłaczał szum w głowie. Stała tuż przy smoku, w miejscu, z którego siekała go wielokrotnie, przy akompaniamencie ryków bestii. Jej oddech był bardzo ciężki, miała wrażenie, że zbroja zaczęła ważyć o kilka kilogramów więcej i w dodatku lepi się od wewnątrz. W końcu blondynka padła na kolana, a następnie usiadła na przesiąkniętej krwią ziemi. Na jej pancerzu nie widniał nawet ślad zadrapania, choć pod blachami ewidentnie była mocno zraniona. Objęła się jedną ręką za brzuch, a w drugiej wciąż trzymała miecz. Jej oddech był płytki, prawie niezauważalny. Wszystko ją piekło i bolało, nie miała jednak teraz siły, aby zdjąć ciążącą na poharatanym ciele zbroję. Musiała chwilę odpocząć. Kaskada jasnych włosów zakryła profil jej twarzy.

- Wytrzymaj jeszcze chwilę - krzyknął w kierunku Lexy Aureolus zbierający się (i utensylia) z miejsca, z którego przed chwilą wystartował Orrgar w ponownej próbie poniesienia śmierci w samobójczej szarży. Niestety, znów mu się nie udało. Medyk podejrzewał jednak, że odrąbanie głowy wampirzemu panu wyspy nieumarłych mogło być satysfakcjonującą drugą nagrodą.
Na szczęście było już po walce, więc nie trzeba było uważać, by nie wleźć w pole ostrzału, mógł więc podbiec do norsmenki najkrótszą drogą. Widział, że Erwin także zbliża się do Lexy i lekko się uśmiechnął.

- Pewnie, nie przeszkadzajcie sobie! Pielęgnuj se tego trolla, jeszcze czaju mu zaparz, psubraty! - wygrażała się Lexa ze swej niezbyt dogodnej pozycji, warcząc z boleści przez zaciśnięte zęby. Zawsze tak było, przeklęty medyk pierwszy do chłopa poleciał, niech ich szlag!



- I tak oto, drogi Bertholdzie, negocjuje się z wampirami. - Zaczął Wolfgang, podchodząc bliżej truchła ożywionego smoka i zwęglonych szczątków jego pana. Przechylił głowe na lewo i prawo, strzelając kośćmi karku. - Aż człowiek czuje jak eter żwawiej przez niego płynie. Dawno już nie miałem okazji tak czarować na lewo i prawo. - Pomimo i tak kiepskiej sytuacji, na jego twarzy malował się mały uśmieszek, nadając jej niepokojącego wyglądu.
- Jak myślicie? Jaszczurze chuje ucieszą się że upiekliśmy tego parszywca? Może ociepli to nasze stosunki. Ociepli… - Zaśmiał się cicho jakby powiedział właśnie jakiś żart. - Ale z pewnością wyśle wiadomość, żeby nie próbowali żadnych gadzich sztuczek.

- Trzeba kogoś posłać i przeprosić za fałszywy alarm - dodał Aureolus, wchodząc w nastrój.

- No już kurwa nie przesadzajmy z tym lizaniem się po dupach. - Odpowiedział Wolfgang.

Sylvain z zimnym spokojem odłożył oba pistolety. Zerknął po swoich towarzyszach - adrenalina spowodowana nagłym starciem powoli zaczęła z nich schodzić. Na szczęście nie licząc Lexy i Orrgara wszyscy wyszli z tego praktycznie bez szwanku.
- Sądzicie, że naprawdę nie żyje? - Powiedział kopiąc lekko martwe truchło wampira - To chyba było za łatwe...

- Dołącz do niego to się dowiemy - parsknęła Lexa, choć wątpiła, by ktoś ją słyszał.

- Wygląda całkiem martwo, jeśli pytać mnie. - Zawyrokował Wolfgang. - Ale nie ma co ryzykować. - Odwrócił się w stronę grupki marynarzy, a ognista korona wisząca nad jego głową na chwilę rozjarzyła się mocniej.
- Zbierzcie jakieś drwa i usypcie stos. I tak nie wyruszymy od razu. Trzeba się upewnić że z obkurwieńca nic nie zostanie. - Rozkazał i podszedł do smoczego truchła.

Marynarze usłuchali słów maga i czym prędzej zabrali się za zbierania drewna na stos. Wciąż działało na nich zaklęcie mistrza Bertholda, więc niektórzy w przypływie agresji zaczęli rąbać mieczami i toporami zwłoki wampira. Rozczłonkowane truchło wrzucono następnie na stos i podłożono pod nie ogień. W powietrzu zaczął się unosić duszący zapach spalenizny.

- Uwielbiam zapach płonącego wampira o poranku. Zapach zwycięstwa. - Pokiwał głową Wolfgang. - Brokku, potrzebuje twych umiejętności. Wyrwałbyś zęby i część łusek smoka? Nie można przegapić takiej okazji, to cenne składniki magiczne. - Wzrok miał niemal cały czas wbity w smocze truchło, parę razy przenosząc go na krasnoluda. - Wezmę ile dasz radę pozyskać. - Zbliżył dłoń do jednej z łusek i wymamrotał cicho. - Niemal czuć jak Aqsh… - Urwał i ponownie zwrócił się do krasnoluda. - Jeśli potrzebujesz pomocy to mów co mam czynić. We dwóch szybciej się z tym obrobimy.

- Jak tylko skończę z żywymi, też pomogę. Choćby pożyczając piłę do kości. Bo też chciałbym “pamiątkę”. - dodał medyk.

Brokk był zdumiony. Władca umarłych poległ szybciej niż zakładał. Widać nie docenił umiejętności towarzyszy. Baron wybrał najlepszych fachowców i znał się na rzeczy. Bogowie znowu zakpili za to z zabójcy. Nie wiele brakowało a spełniłby swoje przeznaczenie. Ale i na to zapewne przyjdzie czas.
- Łuski starożytnego gada trafią do waszych rąk. Dajcie mi tylko nad tym popracować.
Khazad zabrał się do pracy. Wyszukiwał najokazalszych łusek smoka. Podążał je, podcinal i wyrywal. Czasem musiał uszkodzić sąsiednie ale to nie była żadna przeszkoda. Kowal Run miał zamiar parę łusek zachować dla siebie. Może to być idealny materiał na wypalenie Run.

Kiedy wampir padł w płomieniach przywołanych przez Wolfganga, Berthold wydał z siebie triumfalny okrzyk, przepełniony dzikością jego wiatru magii, którego moc przywołał by powstrzymać marynarzy przed ucieczką i wzbudzić w nich żądzę zabijania.
Podszedł do rozwalanych przez Norsemenów na kawałki resztek władcy wampirów, po czym dzikim wzrokiem rozejrzał sie dookoła, ale nie nie było już żadnych wrogów. Starcie z nieumarłymi skończyło się bardzo szybko, a chociaż mieli rannych, nikt z jego towarzyszy nie leżał martwy - stwierdził z niedowierzaniem.
-Nieźle go upiekłeś, Wolfgang, nie wiem czy ktoś nam uwierzy jak wrócimy do Starego Świata. - Poklepał ze śmiechem kolegę po ramieniu, gdy ten zaczął żartować.
- Czy my go naprawdę ostatecznie unicestwiliśmy? Trzeba sprawdzić, czy jego sługusy sczezły wraz z nim, jeżeli tak, to może zbadamy jego siedzibę zanim opuścimy wyspę…

- Możesz posłać ptaki na zwiad, żeby sprawdziły czy zdechlaki zdechły już ostatecznie. - Zaproponował Wolfgang. - Co do tego Miasta Umarłych, to w sumie chyba nie taki głupi pomysł. Znajduje się na wyspie, na wybrzeżu, wiec pewnie ma jakiś port, albo coś w tym stylu. Może znajdziemy coś co lepiej nada się do żeglugi niż prowizoryczne tratwy? Jeśli ten cały wampirzy władca nie przyleciał tu na smoku, to może jego statek gdzieś tam dalej zalega?

-Dobry pomysł, nawet jak coś zostało w tym Mieście, to czyż się nam oprze jak zniszczyliśmy jego władcę… - Berthold przywołał do siebie swoje jastrzębie, które wcześniej przezornie trzymały się z dala od walki i wydał im instrukcje. Gdy odleciały, podszedł do rzeczy, które zostały po Harkonie, po tym jak jego ciało obróciło się w popiół. Usiadł i z przymkniętymi oczami studiował je przez chwilę.
-Od tego miecza i amuletu wyczuwam mistyczna aurę, odważni mogą je sobie wziąć, oczywiście jak się nie obawiają przekleństwa władcy Miasta Umarłych…. - jego spojrzenie spoczęło na krasnoludzkich wojownikach, Lexie, a potem Baronie, do którego podszedł i podał mu magiczne przedmioty. Jeżeli uznali Kratenborga za wodza, to do niego należała ostateczna decyzja. Stado musiało mieć jednego przywódcę.

- Nawet gdyby statku miało tam nie być, z pewnością w mieście będą narzędzia i materiały. I dobra wszelakie. Nie uwierzę, że tylko mnie ciekawi skarbiec władcy umarłych - poparł pomysł odwiedzin w mieście Aureolus. Bardziej interesowały go prace Harkona, dokumenty jakie po sobie pozostawił i inne pomniki wiedzy niż świecidełka, ale z pewnością będą tam i jedne i drugie.

- Na nic nam wszystko to co jest tam zgromadzone jeśli nie będziemy mieli jak tego ze sobą zabrać… - Wtrącił Sylvain - Jestem pewien, że ten pomiot przez dziesięciolecia zgromadził niesamowitą ilość dóbr, ale na chwilę obecną potrzebny nam statek - Zamyślił się przez chwilę - Może teraz jaszczury, będą skłonniejsze do pomocy? Sądząc po tym co widzieliśmy do tej pory, raczej nie przyjaźnili się z tym tutaj… - Wskazał głową na truchło.

- I z nami też się nie będą przyjaźnić, ile ty masz lat, pięć?! Naiwny jak dziecko - wtrąciła warkliwie Lexa.

Mężczyzna z niewinną miną przyglądał się chwilę Norsmance, po czym zaczął skwapliwie wyliczać coś na palcach z poważną miną.
- Trochę więcej… - Powiedział po chwili i uśmiechnął się jak gdyby nigdy nic. Ta jedynie parsknęła jeszcze bardziej poirytowana jego błazenadą.

- Ale jak połączą naszą obecność ze zgładzeniem ich wroga, to może nie będą aż tak skłonni do rozpoczynania konfliktu. - Odpowiedział Wolfgang. - Ostatnio w zamian za ostrzeżenie przed ożywieńcami, pokazali przejście przez wyspe. Może teraz też okażą swoją wdzięczność? Nie wyrywanie naszych serc na ofiarnym stole mogłoby wystarczyć.

- Może w tym mieście znajdziemy coś co przydałoby się w walce z Casinim - odezwał się baron, nie spuszczając oczu z pożeranego przez płomienie truchła. - Nie sądziłem, że do tego dojdzie - dodał, mając na myśli starcie z władcą umarłych - ale rad jestem, że byliście tu ze mną. Z wami mógłbym pójść nawet na podbój Rubieży Chaosu - powiedział z uśmiechem na twarzy. - Nie traćmy już czasu, chodźmy.
 
__________________
Our sugar is Yours, friend.
Cattus jest offline