Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-08-2017, 14:05   #167
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Lotte Visser


Pobranie materiału genetycznego nie należało do przyjemnych, jednak nie zajęło dużo czasu. Lotte szybko oderwała od skalpu pukiel włosów, które nie uległy rozkładowi, przymknęła wieko i opuściła grobowiec. Nikt nie stanął na jej drodze i bez żadnych kłopotów zostawiła za sobą cmentarz. Wezwała taksówkę i poleciła kierowcy adres Muzeum Aalto.

[media]https://i.pinimg.com/originals/ed/69/99/ed69994a97e0fadc510c3a85b106c56d.jpg[/media]

W 1934 Aino i Alvar Aalto zakupili działkę w kompletnie niezamieszkałej części Riihitie znajdującej się w dzielnicy Munkkiniemi. Rozpoczęli projektowanie swojego własnego domu, który został wzniesiony w sierpniu 1936. Trudno uwierzyć, że tak nowocześnie wyglądający budynek zbudowano już przed II Wojną Światową. Teraz po przeszło siedemdziesięciu latach otoczenie bynajmniej nie wyglądało na niezamieszkałe. Nieopodal znajdowało się boisko, biblioteka, sklepy, kioski, a nawet pizzeria.

Posiadłość łączyła w sobie zarówno cechy domu, jak i biura. Obie funkcje zdawały się doskonale widoczne nawet z zewnątrz. Strzelista fasada skrzydła pracowni była pomalowana na biało z delikatnym wzorem wytłoczonych cegieł. Lotte spostrzegła wyraźne odniesienia do funkcjonalizmu w sposobie rozmieszczenia okien. Materiał pokrywający część mieszkalną okazał się smukłymi, czarnymi, drewnianymi deskami. Budynek był kryty przez płaski dach i posiadał duży taras skierowany na południe.

Chociaż elewacja ze strony ulicy zdawała się dość oschła, to jej surowy wyraz został zmiękczony poprzez dodanie roślin pnących. Łupkowa ścieżka prowadząca do drzwi frontowych również ocieplała wystrój. Dom Aalto okazywał przebłyski nowego stylu Aalto, podążającego ku Romantycznemu Funkcjonalizmowi. Częste korzystanie z drewna jako surowca wykańczającego i cztery rozwarte serca wbudowane w mur również wskazywały na odejście znanego architekta od sztandarowych rozwiązań.

Wybiła godzina siedemnasta. Muzeum było otwarte dla zwiedzających do szesnastej, co znaczyło, że Lotte spóźniła się o godzinę. Jednak budynek nie był ogrodzony i detektyw obeszła go dookoła, przechadzając się po zadbanym trawniku.

Nie spostrzegła żadnych ludzi. Turystów nie było na terenie zamkniętego obiektu. Pracownicy również zdążyli się ulotnić, choć rzecz jasna Lotte nie miała kompletnej pewności, czy kogoś nie ma wewnątrz budynku. Włamanie się byłoby niebezpieczne ze względu na systemy alarmowe, które zapewne zostały zainstalowane wewnątrz. Visser nie spostrzegła żadnego szczęśliwie uchylonego okna, przez które mogłaby wślizgnąć się do środka. Na dodatek wbrew sugestii Mary wokół nie mieszkały staruszki, które znałyby wszystkie lokalne ploteczki. Aalto zbudowali dom z dala od miasta, jednak po tych wszystkich dekadach miasto przybyło do nich, szczelnie otulając otoczenie infrastrukturą.

Czyżby przybyła do muzeum na darmo? Wszystko na to wskazywało. Po chwili ociągania postanowiła opuścić podwórko posiadłości i skierować się w stronę ulicy.

W ostatniej chwili przystanęła, kiedy spostrzegła, że ktoś znajduje się przed domem. Skryła się za rogiem i ostrożnie wyjrzała.


Spostrzegła kobietę po trzydziestce ubraną w skórzaną, bordową kurtkę. Jej opaska na włosach była tego samego koloru. Miała nie więcej niż metr sześćdziesiąt wzrostu i jej sylwetka zdawała się bardzo drobna. Kobieta wyglądała na wychudzoną i lekko zaniedbaną, jednak jej rysy były symetryczne i całkiem atrakcyjne.

Obok niej stał wysoki, postawny mężczyzna. Spoglądał na nią ostro i szarpał ją agresywnie za rękę. Wydawało się, że próbował wyrwać jej torebkę. Nie miał trudności z pokonaniem drobnej kobiety, która w rezultacie upadła na plecy. Rozpiął zamek torby i zaczął przeszukiwać jej zawartość.

- Spokojnie. Jeszcze chwila i sobie pójdę - rzekł z przekąsem i lekko drwiącym uśmiechem.

Tymczasem obolała kobieta próbowała podźwignąć się na nogi i kontynuować walkę.
- Oddaj to - rzekła łamiącym się głosem, jakby zmęczonym od ciągłego krzyku.

Czy Lotte powinna wmieszać się? Miała już dość własnych wrogów i problemów, by ryzykować konfrontację z kolejnym nieznajomym. Mogła jej uniknąć, dalej obserwować wydarzenia i czekać aż sobie pójdą. Z drugiej strony wydarzenie działo się na schodach Domu Aalto. Być może to nie było kompletnym przypadkiem? Czy powinna pomóc kobiecie? A może lepiej nic nie robić?

Catherine Watson


Cathy dobrze przygotowała się przed wyjściem z domu. W eleganckiej torbie z Versace miała złożoną sukienkę, buty oraz kosmetyki. Pomyślała nawet o małej buteleczce wody. Odkręciła ją i pociągnęła solidny łyk. Aż zaschło jej w ustach z powodu tych wszystkich problemów - najpierw Lucas, potem Hannah. Spojrzała na zegarek - minęła osiemnasta. Co znaczyło, że pierwsi goście zaczęli pojawiać się na imprezie. Ona tymczasem przebierała się na tylnym siedzeniu samochodu zaparkowanego przed LSE Bankside House. Poprawiła makijaż i przejrzała w lusterku. Uśmiechnęła się, ukazując rząd śnieżnobiałych zębów. Wyglądała w porządku.

W Londynie wszędzie było daleko. GPS wskazał, że ma do przemierzenia ponad dwie mile, co równało się kwadransowi jazdy. Na szczęście godzina szczytu minęła i ten czas nie powinien zostać wydłużony. W stolicy Wielkiej Brytanii ulice cały czas pękały w szwach, lecz nawet beznadzieja ma wielorakie odcienie.


Podążała Cromwell Rd. Stanęła w drobnym korku przy budynku Sądu. Spoglądała na reklamę na pobliskim autobusie. “You want less stress”.
- Nawet nie masz pojęcia - mruknęła. Tymczasem jej wzrok przyciągnął ruch na drodze. Wysoka, atrakcyjna blondynka po czterdziestce wybiegła na ulicę i na wysokich obcasach omijała stojące samochody. Skierowała się do pojazdu Watson. Otworzyła drzwi po stronie pasażera i wsiadła do środka. Obcałowała powietrze przy policzkach Cathy, uważając, aby nie zostawić śladów szminki.

Katherine Cobham również była strażniczką w Ergastulum na Antarktydzie. Miała znacznie dłuższy staż od Watson i często razem pełniły wartę. Była Parapersonum III stopnia, dzięki czemu potrafiła duplikować się. Jedna kopia Kate pozostawała na stałe w Londynie, gdzie pracowała w kancelarii prawnej i pełniła rolę szczęśliwej mężatki i matki. Druga kopia co tydzień udawała się na służbę do Ergastulum. Ostatnio Cobham zajmowała się problemami Oddziału w Portland i nadzorowała pracę tamtejszych Koordynatorów.
- Witaj kochanie - uśmiechnęła się szeroko. - Co tutaj robisz? Jeśli dobrze pamiętam, to nie twoja część Londynu - rzekła terytorialnie niczym mafiozo.
Szybko okazało się, że Cobham wybiera się na sztukę do Teatru Cambridge, który znajdował się niedaleko Foundation Bar. Cathy zgodziła się podwieźć koleżankę z pracy. Porozmawiały w trakcie jazdy.
- Baw się dobrze, moje słoneczko - Katherine uścisnęła ją mocno na pożegnanie i wyszła z samochodu.
Cat zaparkowała i ruszyła na 5 Langley Street.


Ukazała dowód tożsamości ochroniarzowi, który poinformował ją, że to impreza zamknięta, po czym weszła do środka. Wnętrze było stylowe jak zawsze. Przyjemny półmrok, ciepłe kolory, nienachalne czerwone światło. Srebrne kule przyszykowane przez Catherine wisiały przymocowane do sufitu. Matt i Carmen dobrze poradzili sobie z dekoracjami. Watson spóźniła się jedynie pół godziny i nie wszyscy goście przybyli. Na razie bawiło się co najwyżej trzydzieści osób. Niektórzy siedzieli przy barze, inni przy stolikach, na pufach, sofach. Matt skinął głową Cat, po czym kontynuował żonglerkę butelkami, z których miały powstać drinki. Szczupła brunetka tańczyła samotnie na parkiecie. To była Carmen! Wyginała się jak baletnica z Teatru Bolszoj. Trzy kolejne osoby nieznacznie kiwały się do rytmu tuż przed wynajętym zespołem i słuchały nienachalnej, przyjemnej muzyki.

Felix stał w gromadce pięciu osób - łysiejących mężczyzn po sześćdziesiątce. Wszyscy jak jeden mąż ubrali się w golfy, które na szczęście różniły się chociaż kolorami.

- Catherine! - krzyknął roześmiany. - Drodzy panowie, poznajcie Catherine Watson, współorganizatorkę tego przyjęcia. Catherine, proszę, podejdź do nas!

Wzrok wszystkich skierował się na Cathy.

Alice Harper i Sharif Khalid


Szli w dół schodów. Musieli bacznie uważać przez całą drogę, gdyż wiele stopni było nadkruszonych. Inne pokrywał lepki, śliski mech, przez co Alice prawie poślizgnęła się i wypuściła latarkę z rąk. Sharif bacznie trzymał broń i szedł przodem.

Wreszcie dotarli na dół. Postawili stopy na kamiennej posadzce. Obydwoje momentalnie poczuli drobną zmianę, choć nie do końca wiedzieli na czym polega. Powietrze było tutaj nieco cięższe i bardziej dławiące, jednak nie to zwróciło ich uwagę. Temperatura obniżyła się o kilka stopni, przez co gęsia skórka pokryła ich ramiona, lecz nie o to chodziło. Spojrzeli po sobie, próbując zrozumieć w czym rzecz.

Alice uświadomiła sobie, że wielki ciężar opadł z jej ramion. Nie czuła już wszechogarniającego poczucia śmierci, rozkładu i nicości… co wydawało się dziwne, bo wcale nie znalazła się w Disneylandzie, lecz ponurej krypcie głęboko pod ziemią. Jak gdyby filtr nałożony na jej umysł zostać niespodziewanie zdjęty. Natomiast Sharifa przytłaczało kompletnie irracjonalne poczucie nagości. Miał wrażenie, że wystarczy na niego spojrzeć, aby dostrzec promieniujące… ciepło. Obydwoje jednocześnie uświadomili sobie, że ich nadnaturalne moce przestały działać.

Powiedli wzrokiem po otoczeniu, które wyglądało przedziwnie w skąpym świetle latarki. Strumień światła rozpraszał się na ciepłym kolorze piaskowca w wyjątkowy sposób. Alice przesunęła urządzenie do góry. Kamienne bloki, ściany i sklepienie było pokryte rzeźbionym, ciemnym wzorem. Wydawało się, że nie kończy się w żadnym miejscu. Przypominał siatkę rozciągającą się po otoczeniu, pętającą pomieszczenie od wewnątrz.


Korytarz prowadził do przodu, a jednocześnie odchodziły od niego odnogi: dwie prowadzące w lewo i kolejne dwie w prawo. Tak właściwie ciężko było połapać się w architekturze pomieszczenia. Alice poruszała latarką i wydawało się, że wzór pokrywający ściany porusza się wraz z cieniami - tu rozciąga się, tam zbiega, wiruje wokół nich. Mogliby przysiąc, że kamienne bloki poddają się woli wytłoczonej siatki, jak gdyby przestrzeń zaginała się w tym dziwnym miejscu. Nie potrafili stwierdzić, czy to jedynie mesmeryzujące złudzenie wzrokowe, czy może coś więcej.

Przystanęli w pół kroku, kiedy usłyszeli rytmiczny odgłos. To nie mogły być szury. Głuche, ledwo słyszalne uderzenia w podłogę… które stawały się coraz głośniejsze. Ktoś szedł w ich kierunku! Alice nie zdążyła zgasić latarki, toteż strumień światła pomknął wprost na nieznajomego, który wypadł daleko przed nimi z załomu korytarza.

Wystarczył pojedynczy rzut oka, aby stwierdzić, że mają do czynienia z przeciwnikiem większego kalibru od związanego przez Sharifa kościelnego. Mężczyzna był odziany w czarny kombinezon, a na jego głowie został zatknięty czarny hełm. W dłoni dzierżył groźnie wyglądający karabin automatyczny.

Sharif i Alice mogli obrócić się na pięcie i spróbować ucieczki na górę. Czy udałoby im się wydostać na zewnątrz przez wyrwę w piwnicy kościelnej, lub przez kratkę w kwaterach Valhalla-orden? A może tylko odsłoniliby się przed wrogiem i padliby na schodach, postrzeleni kulą z jego karabinu?
Mogli również rzucić się w bok, aby zniknąć w którymś z korytarzy. W ciemności mieli szansę pozostać niezauważeni… o ile mężczyzna nie posiadał noktowizora. Inny minus tego planu polegał na dużej szansie zgubienia się w krypcie.
Trzecia opcja polegała na zostaniu na miejscu i walce z doskonale wyszkolonym funkcjonariuszem. Czy byli w stanie z nim wygrać?
Ostatnia, czwarta, wydawała się najbardziej naiwna. Mogli rzucić broń, podnieść ręce do góry i próbować pertraktować. Tylko czy nie zostaną wtedy automatycznie zastrzeleni?

Czy podzielą los dwóch trupów, których rozkładające się zwłoki ujrzeli w pomieszczeniu znajdującym się piętro wyżej?

 
Ombrose jest offline