Wątek: [SF] Parchy
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-08-2017, 05:39   #181
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 28 - Wyjście (34:55)

Miejsce: zach obrzeża krateru Max; schron cywilny klubu HH; 3200 m do CH Green 5
Czas: dzień 1; g 34:55; 5 + 180 + 60 min do CH Green 5




Green 4



Laser skończył bezkrwawe zszywanie skóry pacjenta. Została blizna wyglądająca na cienką i płytką świadczącą o robocie chirurga najwyższej klasy. W naczyniu leżał obły, skórzasty kształ ociekający różowym płynem oraz bardziej naturalnymi płynami ustrojowymi człowieka jak krew i osocze. Ostatnim etapem operacji było wybudzenie pacjenta ze śpiączki. Latynos pod maską tlenową zaczął mrugać powiekami, słabo poruszać ustami, dłońmi gdy anestetyk jeszcze był stopniowo neutralizowany by wreszcie samodzielnie zdjąć maskę i usiąść na łóżku. - Udało się? - zapytał żołnierz z Armii patrząc w dół na cienką, bladą kreskę na swoim torsie.Odruchowo dotknął cienkiej kreski która na każdym lekarskim skanie pokazałaby, że pozornie cienka i drobna kreska przecina tkanki całkiem głęboko w głąb ciała ujawniając jak głęboka i poważna była ingerencja chirurga.

Przez szybę w ścianie widać było zdawałoby się inny świat. Nieco przytłumiony. Roy znowu siedział przed panelem swojego przerobionego skanera. Pacjentką do prześwietlenia była ta skuta aresztantka. Ale, że dalej była nieprzytomna co biorąc pod uwagę dawkę i środek jaki wstrzyknął jej Horst wcale go nie dziwiło. Właściwie dopiero jakby było na odwrót można by zaliczyć na jakiś ewenement sztuki medycznej.

Ponieważ aresztantka z powodu swojego bezwładu stać samodzielnie nie mogła to tych dwóch policjantów przytrzymywało ją po bokach by elektroniczne oko skanera mogło ją przebadać. Miejsce gdzie wcześniej miejscowy lekarz badał Brown 0 było obecnie puste. Nie było ani jej, ani Mahlera. Lekarz zaś akurat jeszcze był ale właśnie korzystając z chwili wolności nalewał sobie wreszcie z butelki do kubka. Musiał skorzystać z okazji, że stróżujący dotąd Hollyard chyba właśnie też zauważył koniec operacji Latynosa bo szedł przez ambulatorium w stronę sali operacyjnej. Przy drzwiach zauważył jeszcze rudowłosą saper. Reszta grupy wcześniej kręcących się po ambulatorium nie była widoczna. Latynos też chyba podobnie zdążył ogarnąć sytuację bo uśmiechnął się i pomachał jej tak wesoło i radośnie jak pewnie tylko zdołał.

Czas wciąż uciekał. Green 4 widział na liczniku Obroży jak pierwotny czas jego ostatniego Checkpoint dobiegał końca. Zostało mu jeszcze 3 h na aktualny Checkpoint i 1 h zwyczajowej rezerwy. Zgodnie z obietnicą jaką dał Mayi została mu jeszcze ostatnia operacja owego gliniarza po drugiej stronie szyby. Skupiony na dwóch operacjach pod rząd wyrwało mu z dobre kilkadziesiąt minut z parchowego życiorysu. Normalnie, w szpitalu to byłby błyskawiczny wynik jakim mógł się szczycić każdy lekarz z ostrego dyżuru. Obecnie tu i teraz oznaczało to nieznane zmiany na polu walki poza tym co widać było własnymi zmysłami i podstawowych danych czasu i odległości jakie pokazywał HUD podpięty pod Obrożę.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; schron cywilny klubu HH; 1750 m do CH Brown 3
Miejsce: zach obrzeża krateru Max; schron cywilny klubu HH; 2250 m do CH Black 2
Czas: dzień 1; g 34:55; 0 + 45 min do CH Brown 3
Czas: dzień 1; g 34:55; 15 + 60 min do CH Black 2




Brown 0; Black 2, 7 i 8



- Nie bój się nic mu nie będzie. Mówiłem ci, te trepy mają za twarde łby by ich taka tam igiełka zdjęła. Karl z nim zostanie, wiesz on na pewno wszystkiego dopilnuje. - Mahler zerkał co chwila na nieco osowiałą rudowłosą z czarną ósemką na pancerzu która coś dziwnie często wędrowała jej w stronę szyby sali operacyjnej. Brzmiało jakby chciał dodać jej nadziei i otuchy. I odwrócić jej uwagę czymkolwiek. - Okey mi zostało znacznie mniej ammo. To ją sobie wymienie. Ale mogę zostawić ammo. - powiedział marine kładąc na szafkę jaką wcześniej zawaliła bronią i amunicją Black 8. Z uzupełnieniami broni i ammo na miejscu było całkiem nieźle. Ale pod warunkiem, że chodziło o shotguny czy lekki sprzęt na amunicję pistoletową. Zaś z granatami czy amunicją do szturmowej albo ciężkiej broni już właściwie nie było nic. Więc jeśli Mahler rezygnował ze swojej szturmówki to jego magi mogli przejąć inni operatorzy tej broni czyli Black 8 i Patinio.

Wszyscy w grupce mieli przeszkolenie wojskowe choćby z samej unitarki Parchów czy marine więc pakowanie się na drogę szło całkiem sprawnie. W końcu tłumek przy szafce rzedniał. Najpierw wyszła Black 2 z Amandą. Amanda działała w schronie jak żywy znak rozpoznawczy i prawie, że przepustka. I dało się zauważyć rosnące w niej napięcie gdy była pewnie boleśnie świadoma, że z każdym krokiem i minutą zbliża się chwila rozstania z jej latynoskim Płomyczkiem. Nerwowość i napięcie właściwie nie było po niej widoczne ale trochę przesadne głośnym śmiechu i kurczowym uścisku jakim łapała to tu, to tam Latynoskę w Obroży.

Za nimi jak wielki strażnik czy ochroniarz szedł żywy golem czyli Black 7. W swoim robocim wyglądzie ponad dwumetrowego, dwunożnego mechanoida, obwieszonego ciężką bronią, zestawem do walki wręcz, zapasowymi zdawałoby się niepoliczalnymi pudłami amunicji do swojego ckm i apteczkami zdawał się być stworzeniem z kompletnie innego świata niż ze zwykłego, przyziemnego świata piechurów do jakiego należała reszta grupki.

Za pancernym olbrzymem szła druga para czyli Brown 0 i podgolony marine. Oboje czasem oglądali się za siebie czy podąża za nimi Black 8 bo musiała coś sprawdzić czy co. Jakoś jednak dziwnie szło na myśl, że chodzi nie o jakiś sprzęt tylko o kaprala Armii po drugiej stronie szyby operacyjnej który “już zaraz miał być”. Dogoniła ich tuż przy śluzie. Na straży nadal stali ci sami ochroniarze brzydki Karp i jeszcze brzydszy i większy Igor. Tu też musiała ich pożegnać Amanda która zostawała po tej wewnętrznej, bezpieczniejszej stronie. Promyczek ze swoim Płomyczkiem pożegnała się bardzo mokro, gorąco i namiętnie. Na tyle widowiskowo, że dwie całujące i zabawiające się ze sobą dziewczyny przez chwilę pewnie skupiały na sobie uwagę wszystkich obecnych. Przez chwilę łatwo było się dać ponieść emocjom i wrażeniu, zapomnieć gdzie i po co mają iść gdy smukła blondynka owijała się we wpijającą się w nią Latynoskę. Obie ubiorem gdzie jedna wyglądała zwiewnie jak na gwiazdę estrady wypadało a druga miała na sobie szpej rodem z klasycznej, liniowej jednostki piechoty. Przez co wrażenie w stylu scenki “pożegnanie żołnierza” było naturalne i bardzo silne.

Amanda jednak okazała się całkiem miłą i dobrą duszą i podeszła ściskając na pożegnanie każdego z członków grupki mającej zaraz wrócić na świat zewnętrzny i powierzchnię. Każdemu życzyła powodzenia o bezpiecznego powrotu. - Widzieliście jaką mam prawilną dupę? - zapytała wręcz pusząca się dumą Chelsey gdy drzwi wewnętrzne śluzy się zamknęły a wraz z nimi machająca im do końca na pożegnanie blondyneczka. Odpowiedziały jej kiwnięcia głową i trochę zmieszane chrząknięcia potwierdzenia.

Wraz z zamkniętymi drzwiami gdy rozległ się ostrzegawczy syk odkażającej aparatury musieli się przemienić w Parchy, żołnierzy, marine przemierzających pole bitwy pełne obcego wroga. - Musimy wyjść na parter. Spróbujemy grzecznie schodami. Potem na parter i parking. Zobaczymy czy jest na tyle równo by Falcon mógł wylądować. Jak nie to się zobaczy co da się zrobić. - powiedział marine szczekając metalicznie odbezpieczaną bronią. Zauważalnie jednak bardziej brzmiało to jak propozycja niż polecenie i w dowódczej roli brakowało mu pewności siebie jaką prezentował choćby Hollyard. Chociaż jak ktoś nie miał do czynienia na co dzień z oficerami w polu to pewnie by tego nie wyłapał. Prawie jednocześnie szczęknęły pozostałe lufy. Zaraz potem uniosły się drzwi zewnętrze śluzy. Znów znaleźli się w krótkim korytarzu i widzieli dół schodów. Po nich wyszli na główny poziom “Hell”. Na chwilę bez słowa ustalenia zatrzymali się przy resztkach stołów jakie zdawałoby się wieki temu robiły za rozpaczliwą barykadę. Wtedy rzutem na taśmę ale udało im się. Czy teraz też tak będzie.

- Dobra. Ja i Chelsey idziemy pierwsi. Wy pilnujcie reszty. - odezwał się pierwszy Black 7 swoim robocio brzmiącym głosem i bez trudu staranował drewnianą zaporę stołów. Obok niego ruszyła Latynoska.

- A dlaczego wy? - zapytał bez zastanowienia marine widząc zachowanie dwójki Parchów.

- A chcesz mieć to za plecami? - zapytał metaliczny golem unosząc nieco swój ckm w górę i klepiąc się po zdawałoby się pancernej lufie swojej broni. Black 2 podobnie uniosła w górę swój karabinek z podpiętym miotaczem. Obie bronie miały potężną siłę rażenia i obie do precyzyjnych nie należały. Marine chwilę kontemplował ten mały pokaz i odpowiedź w milczeniu a potem wzruszył ramionami i kiwnął głową na znak zgody.

- Mayu idź za nimi. Ja i Asbiel pójdziemy za tobą. - trochę powiedział a trochę zaproponował Mahler. Z całej piątki Brown 0 zdawała się mieć najmniejsze doświadczenie bojowe i w takim szyku jaki trochę wymusiła dwójka Latynosów a jaki proponował marine ten najsłabszy element miał teoretycznie najbezpieczniejszą pozycję w tym szyku. Teoretycznie bo w takim terenie i walkach jakich oczekiwali nie było naprawdę bezpiecznych miejsc.

Początkowo zmianę zauważyli jedną ale zasadniczą. Światło padło prawie wszędzie. Widać albo bombardowanie albo xenosy musiały rozwalić coś istotniejszego. Przez co mrok korytarzy i sal wydawał się oblepiać wszystko i wszystkich. Wąskie strugi oświetlenia taktycznego przecinały go śmiało ale zdawałoby się irytująco wąską strugą. Przydatna okazała się praca nad współpracą i zgraniem by każdy fragment był oświetlany chociaż przez jedną latarkę. Pomocne były też noktowizory. Światło i pomieszczeń i uzbrojenia dawały na tyle mocne światło, że noktowizory świetnie się sprawdzały, zwłaszcza na terenie na które padało jakieś światło.

- Musiała się spieprzyć jakaś rozdzielnia. Jakbym wiedziała gdzie jest to bym mogła rzucić okiem. Może by udało się przywrócić zasilanie. - powiedziała z zastanowieniem Black 2 widząc, że nie wszędzie światło padło. Niewypowiedziana propozycja zawisła w mrocznym korytarzu. Ze światłem na korytarzach na pewno ludziom sytuacja ewentualnej walki była niesprzyjająca mniej. I zwyczajnie było raźniej. Działały windy i wszelkie udogodnienia chodzące na prąd. Ale szukanie i naprawa rozdzielni była trudna do oszacowania z ilością czasu i trudnościami w relacji do korzyści.

- Karl by pewnie wiedział. Oni rozpracowywali tą dziurę. - odpowiedział po paru krokach milczenia marine. Pokonali już cały poziom Hell właściwie bez przeszkód. Szkody poza brakiem światła wydawały się minimalne. Przynajmniej jeśli za standard uznać ten jaki widzieli tutaj ostatnim razem. Zaledwie ze dwa razy trafili na zawaliska czy zablokowane drzwi ale nie były one w stanie zatrzymać ciężkiego ramienia czy buta pancerza wspomaganego na dłużej niż dwa czy trzy ciosy. Nie byli jednak sami. Słyszeli klekoty i szelestu dobiegające z ciemności. Skrzeki i chrząkania obcych. Czasem na pograniczu pola widzenia dostrzegali nawet ruch. Ale dotąd xenos nie atakowały. W opinii Mahlera to były te małe. I widocznie były samopas bez żadnego dużego który by nimi kierował. Albo aż tak ogłupione były od bombardowania.

- Kurwa. - burknął Black 7 gdy doszli do sali z barem i bilardem do którego schodziły schody do wyższego poziomu “Haven”. Schody wyglądały na zagruzowane i to solidnie. Zupełnie jakby ściana naprzeciw oberwała czymś i zawaliła się właśnie na te schody. Na pierwszy i nawet drugi rzut oka to nawet pancerz wspomagany miałby więcej niż trochę roboty by przebić drogę na górny poziom.

- Falcon 1 do Brown 0. - nagle w słuchawkach całej grupki rozległ się znajomy głos oficera kierującego z powietrza akcją ewakuacyjno - ratunkową. - Jesteś informatykiem. Przy Blackpoint mają kłopoty z rozpoznaniem stanu systemu Guardian. Mogę użyć moich sensorów jako przekaźników ale nie mam tu nikogo kto je na bieżąco przeskanuje i opanuje jeśli trzeba. A te wieżyczki mogą poszatkować i ich i nas. Przesyłam ci skany. Przydałaby nam się twoja pomoc. - Falcon mówił spokojnie choć z wyczuwalnym napięciem. Zupełnie jakby przed oczami miał obraz sytuacyjny i podobny tego co Parchom wyświetlały ich HUD. Jeszcze zanim skończył mówić naręczne multinarzędzie informatyczki rozjaśniło się sygnałem odebranego pakietu danych. Vinogradova wiedziała, że standardowe zabezpieczenia da radę pokonać dzięki swojemu naręcznemu komputerkowi ze specjalistycznym oprogramowaniem prawie w czasie realnym liczonym w sekundach. Ale nie miała pojęcia czy ten system o jakim mówił Falcon 1 jest taki standardowy. No i nawet taki standard potrzebowała chwili spokoju czyli reszta grupy musiałaby ją osłaniać gdy ona by pogrążyła się w swojej robocie. Z drugiej strony schody nadal wyglądały na nieźle zagruzowane.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; parter do Seres Laboratory; 40 m do CH Black 2
Czas: dzień 1; g 34:55; 5 + 60 min do CH Black 2




Black 4 i 0




- Przyjąłem Black 4. Najbliższe bezpieczne miejsce do posadzenia taryfy poza potencjalnym zasięgiem wieżyczek to Brownpoint lub droga główna. Oba punkty z pół kilometra od was. - odpowiedział ze stoickim spokojem głos w słuchawkach. Przy zasięgu ognia jaki mogły mieć wieżyczki systemu obronnego laboratorium bezpiecznie można było się czuć w powietrzu jakieś kilometr, dwa lub trzy od lufy. Po linii prostej gdzieś w tej odległości znajdował się budynek klubu “Heaven - Hell” może trochę bliżej. Niewielkie odległości dla latadełek ale dające w kość piechurom. Wspomniane punkty były znacznie bliżej wolne od dżungli by dało się wylądować i poza zasięgiem ognia jeśli przelot byłby na bardzo niskiej wysokości tak by nie wyjść na ewentualne czujniki ocalałych wieżyczek. Dla piechurów w którąkolwiek stronę było to do przebycia z kilkaset metrów dżungli. Dodatkowo pewnie zdewastowanej przez bombardowanie jakby i bez tego była łatwa do przebycia. Ich grupka nawet nie niepokojona przez xenos i wieżyczki musiałaby poświęcić dziesiątki minut na pokonanie takiej odległości w takim terenie.

W przeciwieństwie do faceta po drugiej stronie słuchawki grupka cywili między dwoma Parchami zareagowała o wiele mniej stoicko. - Zginiemy. Przez nich wszyscy zginiemy. Trzeba było zostać w schronie i poczekać na prawdziwy ratunek. - mamrotała wyraźnie przestraszona Ana a przez brud i pył na twarzy torowały sobie drogę kanaliki łez. Patrick wydawał się w niewiele lepszym stanie chociaż nie płakał rozglądał się trwożliwie na wszystkie strony. Czwórka dzieci przylgnęła do nich gorączkowo, dwie najmniejsze dziewczynki rozpłakały się. Paramedyk rozglądał się równie nerwowo zupełnie jakby rozważał czy już dać nogę czy jeszcze poczekać. Jedynie Hal i Herzog zdawali się przyzwoicie panować nad emocjami. - Hej, spokojnie, wyjdziemy z tego. Ale teraz musimy iść za nimi. - powiedziała łagodnie ale stanowczo blondynka w blond włosem schowanym pod hełmem egzoszkieletu.

- No. Ten tam będzie biegł pierwszy. Jak coś ma kogoś rozwalić to najpierw jego. - odpowiedział jakby na pocieszenie Hal wskazując toporkiem na Black 4. Oboje uzyskali tyle, że grupka uspokoiła się na tyle, by chociaż wyglądać na gotową do biegu naprzód.

- Dobra Black 4, tu Falcon 1. Rozpoznanie LZ jest do dupy. Wchodzimy na ostro. Ale musimy wiedzieć gdzie jest LZ. Powtarzam, oznaczcie LZ. Za 30 sekund zaczynamy czyszczenie, za 60 schodzimy. - w słuchawce odezwał się ponownie Falcon 1 mówiąc spokojnym ale zdecydowanym głosem. Zapewne uznał, że potrzebne jest szturmowe wejście i latadełka będą lądować z wielkim hukiem siejąc z czego mają do wszystkiego w co trafią skoro nie mieli potwierdzenia o sytuacji na ziemi. W takim ogniwo - ołowiowym chaosie ważne było wyznaczenie LZ. Same punkciki jakimi pewnie byli na ich mapie świeciły tak samo gdy byli już na LZ, gdy byli przygnieceni ogniem w leju czy gdy zastanawiali się nad dalszymi krokami w parterze budynku. Dopiero oznaczenie LZ było wiadomo jaką strefę trzeba chronić w pierwszej kolejności, gdzie nie walić ogniem i ołowiem i kiedy kropki z mapy są już na miejscu. Oznaczyć LZ mógł tak samo jak oznaczyć cel. Wystarczyło oświetlić wybrany punkt wskaźnikiem celu tyle, że dać znać, tym na górze, że oświetlony numerek to LZ a nie cel do ataku. Za pół minuty szturmowce zaczną swoje przedstawienie a za następne pół minuty Falcon 1 zacznie schodzi by podjąć ekipę z ziemi.

Xenox jednak naczekały się już nadto i nie zamierzały mięsu dawać minutę czy nawet pół. Potwierdził to wystrzały z broni Black 0. Zdołał rozwalić z pistoletu jakiegoś małego xenosa który opadł wlokąc trzewia o parę kroków przed nim. Drugi skoczył z bocznego przejścia wprost na grupkę cywilów. Hal wrzeszcząc niemiłosiernie czy ze strachu czy z rozpaczy uderzył swoją siekierą strażacką. Trafił rozłupując od razu małego obcego na pół ale raczej wyglądało na to, że pechowo dla xenosa znalazł się akurat tam gdzie ostrze toporka skończyło swój bieg. Ledwo odzyskana równowaga cywili dzięki zabiegom dwójki z nich posypała się jak domek z kart na wietrze. Inny xenos skoczył na parę starszych opiekunów i czwórkę dzieci. Patrick wrzasnął przeraźliwie tak samo jak Ana ale w przeciwieństwie do niej desperacko zasłonił mu drogę do nich. Zwarł się z małym i zwinnym xenos. Górował nad nim masą więc pewnie i siłą ale zwinny, mały obcy sześcionóg był bardzo trudnym przeciwnikiem do trafienia.

- Pierdolę to! - wrzasnął paramedyk skoczył za wyrwę w murze przy okazji sprawiając, że wziąć trzymająca ciężko rannego Toma Herzog straciła równowagę i wraz z nim upadła na zagruzowaną posadzkę.

- Wracaj tchórzu! - krzyknął za nim wkurzonym głosem Hal ale nie miał szans zareagować gdyż dopiero wydobywał z właśnie rozchlapanych xenosowych trzewi swoją siekierę. Parchy też nie bardzo mogły. Strzał w uciekające plecy zapewne Obroża potraktowałaby jak atak na człowieka czyli pewnie śmierć na miejscu. Zwłaszcza, że były to plecy 50% składu który mieli ewakuować. Zresztą obydwaj mieli co do roboty. Black 4 też miał swoją porcję xenos do rozwałkowania. Choć pierwszy który wyszedł tam gdzie wcześniej się spodziewał został rozchlapany na ścianie karabinkowymi pociskami to już sunęły następne. Odległości im sprzyjały bo ledwie dostrzeżony cel dawał szansę na góra jedno pociągnięcie spustu. Jeśli nie było celne od razu dochodziło do walki na kły i pazury przeciw kolbom i pięściom.

- Oznacz te LZ! Bez tego nas tu rozwalą! - wrzasnął przez zaciśnięte zęby Black 0 biorąc za namiar kolejnego skaczącego na niego stwora.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline