Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-08-2017, 05:39   #181
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 28 - Wyjście (34:55)

Miejsce: zach obrzeża krateru Max; schron cywilny klubu HH; 3200 m do CH Green 5
Czas: dzień 1; g 34:55; 5 + 180 + 60 min do CH Green 5




Green 4



Laser skończył bezkrwawe zszywanie skóry pacjenta. Została blizna wyglądająca na cienką i płytką świadczącą o robocie chirurga najwyższej klasy. W naczyniu leżał obły, skórzasty kształ ociekający różowym płynem oraz bardziej naturalnymi płynami ustrojowymi człowieka jak krew i osocze. Ostatnim etapem operacji było wybudzenie pacjenta ze śpiączki. Latynos pod maską tlenową zaczął mrugać powiekami, słabo poruszać ustami, dłońmi gdy anestetyk jeszcze był stopniowo neutralizowany by wreszcie samodzielnie zdjąć maskę i usiąść na łóżku. - Udało się? - zapytał żołnierz z Armii patrząc w dół na cienką, bladą kreskę na swoim torsie.Odruchowo dotknął cienkiej kreski która na każdym lekarskim skanie pokazałaby, że pozornie cienka i drobna kreska przecina tkanki całkiem głęboko w głąb ciała ujawniając jak głęboka i poważna była ingerencja chirurga.

Przez szybę w ścianie widać było zdawałoby się inny świat. Nieco przytłumiony. Roy znowu siedział przed panelem swojego przerobionego skanera. Pacjentką do prześwietlenia była ta skuta aresztantka. Ale, że dalej była nieprzytomna co biorąc pod uwagę dawkę i środek jaki wstrzyknął jej Horst wcale go nie dziwiło. Właściwie dopiero jakby było na odwrót można by zaliczyć na jakiś ewenement sztuki medycznej.

Ponieważ aresztantka z powodu swojego bezwładu stać samodzielnie nie mogła to tych dwóch policjantów przytrzymywało ją po bokach by elektroniczne oko skanera mogło ją przebadać. Miejsce gdzie wcześniej miejscowy lekarz badał Brown 0 było obecnie puste. Nie było ani jej, ani Mahlera. Lekarz zaś akurat jeszcze był ale właśnie korzystając z chwili wolności nalewał sobie wreszcie z butelki do kubka. Musiał skorzystać z okazji, że stróżujący dotąd Hollyard chyba właśnie też zauważył koniec operacji Latynosa bo szedł przez ambulatorium w stronę sali operacyjnej. Przy drzwiach zauważył jeszcze rudowłosą saper. Reszta grupy wcześniej kręcących się po ambulatorium nie była widoczna. Latynos też chyba podobnie zdążył ogarnąć sytuację bo uśmiechnął się i pomachał jej tak wesoło i radośnie jak pewnie tylko zdołał.

Czas wciąż uciekał. Green 4 widział na liczniku Obroży jak pierwotny czas jego ostatniego Checkpoint dobiegał końca. Zostało mu jeszcze 3 h na aktualny Checkpoint i 1 h zwyczajowej rezerwy. Zgodnie z obietnicą jaką dał Mayi została mu jeszcze ostatnia operacja owego gliniarza po drugiej stronie szyby. Skupiony na dwóch operacjach pod rząd wyrwało mu z dobre kilkadziesiąt minut z parchowego życiorysu. Normalnie, w szpitalu to byłby błyskawiczny wynik jakim mógł się szczycić każdy lekarz z ostrego dyżuru. Obecnie tu i teraz oznaczało to nieznane zmiany na polu walki poza tym co widać było własnymi zmysłami i podstawowych danych czasu i odległości jakie pokazywał HUD podpięty pod Obrożę.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; schron cywilny klubu HH; 1750 m do CH Brown 3
Miejsce: zach obrzeża krateru Max; schron cywilny klubu HH; 2250 m do CH Black 2
Czas: dzień 1; g 34:55; 0 + 45 min do CH Brown 3
Czas: dzień 1; g 34:55; 15 + 60 min do CH Black 2




Brown 0; Black 2, 7 i 8



- Nie bój się nic mu nie będzie. Mówiłem ci, te trepy mają za twarde łby by ich taka tam igiełka zdjęła. Karl z nim zostanie, wiesz on na pewno wszystkiego dopilnuje. - Mahler zerkał co chwila na nieco osowiałą rudowłosą z czarną ósemką na pancerzu która coś dziwnie często wędrowała jej w stronę szyby sali operacyjnej. Brzmiało jakby chciał dodać jej nadziei i otuchy. I odwrócić jej uwagę czymkolwiek. - Okey mi zostało znacznie mniej ammo. To ją sobie wymienie. Ale mogę zostawić ammo. - powiedział marine kładąc na szafkę jaką wcześniej zawaliła bronią i amunicją Black 8. Z uzupełnieniami broni i ammo na miejscu było całkiem nieźle. Ale pod warunkiem, że chodziło o shotguny czy lekki sprzęt na amunicję pistoletową. Zaś z granatami czy amunicją do szturmowej albo ciężkiej broni już właściwie nie było nic. Więc jeśli Mahler rezygnował ze swojej szturmówki to jego magi mogli przejąć inni operatorzy tej broni czyli Black 8 i Patinio.

Wszyscy w grupce mieli przeszkolenie wojskowe choćby z samej unitarki Parchów czy marine więc pakowanie się na drogę szło całkiem sprawnie. W końcu tłumek przy szafce rzedniał. Najpierw wyszła Black 2 z Amandą. Amanda działała w schronie jak żywy znak rozpoznawczy i prawie, że przepustka. I dało się zauważyć rosnące w niej napięcie gdy była pewnie boleśnie świadoma, że z każdym krokiem i minutą zbliża się chwila rozstania z jej latynoskim Płomyczkiem. Nerwowość i napięcie właściwie nie było po niej widoczne ale trochę przesadne głośnym śmiechu i kurczowym uścisku jakim łapała to tu, to tam Latynoskę w Obroży.

Za nimi jak wielki strażnik czy ochroniarz szedł żywy golem czyli Black 7. W swoim robocim wyglądzie ponad dwumetrowego, dwunożnego mechanoida, obwieszonego ciężką bronią, zestawem do walki wręcz, zapasowymi zdawałoby się niepoliczalnymi pudłami amunicji do swojego ckm i apteczkami zdawał się być stworzeniem z kompletnie innego świata niż ze zwykłego, przyziemnego świata piechurów do jakiego należała reszta grupki.

Za pancernym olbrzymem szła druga para czyli Brown 0 i podgolony marine. Oboje czasem oglądali się za siebie czy podąża za nimi Black 8 bo musiała coś sprawdzić czy co. Jakoś jednak dziwnie szło na myśl, że chodzi nie o jakiś sprzęt tylko o kaprala Armii po drugiej stronie szyby operacyjnej który “już zaraz miał być”. Dogoniła ich tuż przy śluzie. Na straży nadal stali ci sami ochroniarze brzydki Karp i jeszcze brzydszy i większy Igor. Tu też musiała ich pożegnać Amanda która zostawała po tej wewnętrznej, bezpieczniejszej stronie. Promyczek ze swoim Płomyczkiem pożegnała się bardzo mokro, gorąco i namiętnie. Na tyle widowiskowo, że dwie całujące i zabawiające się ze sobą dziewczyny przez chwilę pewnie skupiały na sobie uwagę wszystkich obecnych. Przez chwilę łatwo było się dać ponieść emocjom i wrażeniu, zapomnieć gdzie i po co mają iść gdy smukła blondynka owijała się we wpijającą się w nią Latynoskę. Obie ubiorem gdzie jedna wyglądała zwiewnie jak na gwiazdę estrady wypadało a druga miała na sobie szpej rodem z klasycznej, liniowej jednostki piechoty. Przez co wrażenie w stylu scenki “pożegnanie żołnierza” było naturalne i bardzo silne.

Amanda jednak okazała się całkiem miłą i dobrą duszą i podeszła ściskając na pożegnanie każdego z członków grupki mającej zaraz wrócić na świat zewnętrzny i powierzchnię. Każdemu życzyła powodzenia o bezpiecznego powrotu. - Widzieliście jaką mam prawilną dupę? - zapytała wręcz pusząca się dumą Chelsey gdy drzwi wewnętrzne śluzy się zamknęły a wraz z nimi machająca im do końca na pożegnanie blondyneczka. Odpowiedziały jej kiwnięcia głową i trochę zmieszane chrząknięcia potwierdzenia.

Wraz z zamkniętymi drzwiami gdy rozległ się ostrzegawczy syk odkażającej aparatury musieli się przemienić w Parchy, żołnierzy, marine przemierzających pole bitwy pełne obcego wroga. - Musimy wyjść na parter. Spróbujemy grzecznie schodami. Potem na parter i parking. Zobaczymy czy jest na tyle równo by Falcon mógł wylądować. Jak nie to się zobaczy co da się zrobić. - powiedział marine szczekając metalicznie odbezpieczaną bronią. Zauważalnie jednak bardziej brzmiało to jak propozycja niż polecenie i w dowódczej roli brakowało mu pewności siebie jaką prezentował choćby Hollyard. Chociaż jak ktoś nie miał do czynienia na co dzień z oficerami w polu to pewnie by tego nie wyłapał. Prawie jednocześnie szczęknęły pozostałe lufy. Zaraz potem uniosły się drzwi zewnętrze śluzy. Znów znaleźli się w krótkim korytarzu i widzieli dół schodów. Po nich wyszli na główny poziom “Hell”. Na chwilę bez słowa ustalenia zatrzymali się przy resztkach stołów jakie zdawałoby się wieki temu robiły za rozpaczliwą barykadę. Wtedy rzutem na taśmę ale udało im się. Czy teraz też tak będzie.

- Dobra. Ja i Chelsey idziemy pierwsi. Wy pilnujcie reszty. - odezwał się pierwszy Black 7 swoim robocio brzmiącym głosem i bez trudu staranował drewnianą zaporę stołów. Obok niego ruszyła Latynoska.

- A dlaczego wy? - zapytał bez zastanowienia marine widząc zachowanie dwójki Parchów.

- A chcesz mieć to za plecami? - zapytał metaliczny golem unosząc nieco swój ckm w górę i klepiąc się po zdawałoby się pancernej lufie swojej broni. Black 2 podobnie uniosła w górę swój karabinek z podpiętym miotaczem. Obie bronie miały potężną siłę rażenia i obie do precyzyjnych nie należały. Marine chwilę kontemplował ten mały pokaz i odpowiedź w milczeniu a potem wzruszył ramionami i kiwnął głową na znak zgody.

- Mayu idź za nimi. Ja i Asbiel pójdziemy za tobą. - trochę powiedział a trochę zaproponował Mahler. Z całej piątki Brown 0 zdawała się mieć najmniejsze doświadczenie bojowe i w takim szyku jaki trochę wymusiła dwójka Latynosów a jaki proponował marine ten najsłabszy element miał teoretycznie najbezpieczniejszą pozycję w tym szyku. Teoretycznie bo w takim terenie i walkach jakich oczekiwali nie było naprawdę bezpiecznych miejsc.

Początkowo zmianę zauważyli jedną ale zasadniczą. Światło padło prawie wszędzie. Widać albo bombardowanie albo xenosy musiały rozwalić coś istotniejszego. Przez co mrok korytarzy i sal wydawał się oblepiać wszystko i wszystkich. Wąskie strugi oświetlenia taktycznego przecinały go śmiało ale zdawałoby się irytująco wąską strugą. Przydatna okazała się praca nad współpracą i zgraniem by każdy fragment był oświetlany chociaż przez jedną latarkę. Pomocne były też noktowizory. Światło i pomieszczeń i uzbrojenia dawały na tyle mocne światło, że noktowizory świetnie się sprawdzały, zwłaszcza na terenie na które padało jakieś światło.

- Musiała się spieprzyć jakaś rozdzielnia. Jakbym wiedziała gdzie jest to bym mogła rzucić okiem. Może by udało się przywrócić zasilanie. - powiedziała z zastanowieniem Black 2 widząc, że nie wszędzie światło padło. Niewypowiedziana propozycja zawisła w mrocznym korytarzu. Ze światłem na korytarzach na pewno ludziom sytuacja ewentualnej walki była niesprzyjająca mniej. I zwyczajnie było raźniej. Działały windy i wszelkie udogodnienia chodzące na prąd. Ale szukanie i naprawa rozdzielni była trudna do oszacowania z ilością czasu i trudnościami w relacji do korzyści.

- Karl by pewnie wiedział. Oni rozpracowywali tą dziurę. - odpowiedział po paru krokach milczenia marine. Pokonali już cały poziom Hell właściwie bez przeszkód. Szkody poza brakiem światła wydawały się minimalne. Przynajmniej jeśli za standard uznać ten jaki widzieli tutaj ostatnim razem. Zaledwie ze dwa razy trafili na zawaliska czy zablokowane drzwi ale nie były one w stanie zatrzymać ciężkiego ramienia czy buta pancerza wspomaganego na dłużej niż dwa czy trzy ciosy. Nie byli jednak sami. Słyszeli klekoty i szelestu dobiegające z ciemności. Skrzeki i chrząkania obcych. Czasem na pograniczu pola widzenia dostrzegali nawet ruch. Ale dotąd xenos nie atakowały. W opinii Mahlera to były te małe. I widocznie były samopas bez żadnego dużego który by nimi kierował. Albo aż tak ogłupione były od bombardowania.

- Kurwa. - burknął Black 7 gdy doszli do sali z barem i bilardem do którego schodziły schody do wyższego poziomu “Haven”. Schody wyglądały na zagruzowane i to solidnie. Zupełnie jakby ściana naprzeciw oberwała czymś i zawaliła się właśnie na te schody. Na pierwszy i nawet drugi rzut oka to nawet pancerz wspomagany miałby więcej niż trochę roboty by przebić drogę na górny poziom.

- Falcon 1 do Brown 0. - nagle w słuchawkach całej grupki rozległ się znajomy głos oficera kierującego z powietrza akcją ewakuacyjno - ratunkową. - Jesteś informatykiem. Przy Blackpoint mają kłopoty z rozpoznaniem stanu systemu Guardian. Mogę użyć moich sensorów jako przekaźników ale nie mam tu nikogo kto je na bieżąco przeskanuje i opanuje jeśli trzeba. A te wieżyczki mogą poszatkować i ich i nas. Przesyłam ci skany. Przydałaby nam się twoja pomoc. - Falcon mówił spokojnie choć z wyczuwalnym napięciem. Zupełnie jakby przed oczami miał obraz sytuacyjny i podobny tego co Parchom wyświetlały ich HUD. Jeszcze zanim skończył mówić naręczne multinarzędzie informatyczki rozjaśniło się sygnałem odebranego pakietu danych. Vinogradova wiedziała, że standardowe zabezpieczenia da radę pokonać dzięki swojemu naręcznemu komputerkowi ze specjalistycznym oprogramowaniem prawie w czasie realnym liczonym w sekundach. Ale nie miała pojęcia czy ten system o jakim mówił Falcon 1 jest taki standardowy. No i nawet taki standard potrzebowała chwili spokoju czyli reszta grupy musiałaby ją osłaniać gdy ona by pogrążyła się w swojej robocie. Z drugiej strony schody nadal wyglądały na nieźle zagruzowane.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; parter do Seres Laboratory; 40 m do CH Black 2
Czas: dzień 1; g 34:55; 5 + 60 min do CH Black 2




Black 4 i 0




- Przyjąłem Black 4. Najbliższe bezpieczne miejsce do posadzenia taryfy poza potencjalnym zasięgiem wieżyczek to Brownpoint lub droga główna. Oba punkty z pół kilometra od was. - odpowiedział ze stoickim spokojem głos w słuchawkach. Przy zasięgu ognia jaki mogły mieć wieżyczki systemu obronnego laboratorium bezpiecznie można było się czuć w powietrzu jakieś kilometr, dwa lub trzy od lufy. Po linii prostej gdzieś w tej odległości znajdował się budynek klubu “Heaven - Hell” może trochę bliżej. Niewielkie odległości dla latadełek ale dające w kość piechurom. Wspomniane punkty były znacznie bliżej wolne od dżungli by dało się wylądować i poza zasięgiem ognia jeśli przelot byłby na bardzo niskiej wysokości tak by nie wyjść na ewentualne czujniki ocalałych wieżyczek. Dla piechurów w którąkolwiek stronę było to do przebycia z kilkaset metrów dżungli. Dodatkowo pewnie zdewastowanej przez bombardowanie jakby i bez tego była łatwa do przebycia. Ich grupka nawet nie niepokojona przez xenos i wieżyczki musiałaby poświęcić dziesiątki minut na pokonanie takiej odległości w takim terenie.

W przeciwieństwie do faceta po drugiej stronie słuchawki grupka cywili między dwoma Parchami zareagowała o wiele mniej stoicko. - Zginiemy. Przez nich wszyscy zginiemy. Trzeba było zostać w schronie i poczekać na prawdziwy ratunek. - mamrotała wyraźnie przestraszona Ana a przez brud i pył na twarzy torowały sobie drogę kanaliki łez. Patrick wydawał się w niewiele lepszym stanie chociaż nie płakał rozglądał się trwożliwie na wszystkie strony. Czwórka dzieci przylgnęła do nich gorączkowo, dwie najmniejsze dziewczynki rozpłakały się. Paramedyk rozglądał się równie nerwowo zupełnie jakby rozważał czy już dać nogę czy jeszcze poczekać. Jedynie Hal i Herzog zdawali się przyzwoicie panować nad emocjami. - Hej, spokojnie, wyjdziemy z tego. Ale teraz musimy iść za nimi. - powiedziała łagodnie ale stanowczo blondynka w blond włosem schowanym pod hełmem egzoszkieletu.

- No. Ten tam będzie biegł pierwszy. Jak coś ma kogoś rozwalić to najpierw jego. - odpowiedział jakby na pocieszenie Hal wskazując toporkiem na Black 4. Oboje uzyskali tyle, że grupka uspokoiła się na tyle, by chociaż wyglądać na gotową do biegu naprzód.

- Dobra Black 4, tu Falcon 1. Rozpoznanie LZ jest do dupy. Wchodzimy na ostro. Ale musimy wiedzieć gdzie jest LZ. Powtarzam, oznaczcie LZ. Za 30 sekund zaczynamy czyszczenie, za 60 schodzimy. - w słuchawce odezwał się ponownie Falcon 1 mówiąc spokojnym ale zdecydowanym głosem. Zapewne uznał, że potrzebne jest szturmowe wejście i latadełka będą lądować z wielkim hukiem siejąc z czego mają do wszystkiego w co trafią skoro nie mieli potwierdzenia o sytuacji na ziemi. W takim ogniwo - ołowiowym chaosie ważne było wyznaczenie LZ. Same punkciki jakimi pewnie byli na ich mapie świeciły tak samo gdy byli już na LZ, gdy byli przygnieceni ogniem w leju czy gdy zastanawiali się nad dalszymi krokami w parterze budynku. Dopiero oznaczenie LZ było wiadomo jaką strefę trzeba chronić w pierwszej kolejności, gdzie nie walić ogniem i ołowiem i kiedy kropki z mapy są już na miejscu. Oznaczyć LZ mógł tak samo jak oznaczyć cel. Wystarczyło oświetlić wybrany punkt wskaźnikiem celu tyle, że dać znać, tym na górze, że oświetlony numerek to LZ a nie cel do ataku. Za pół minuty szturmowce zaczną swoje przedstawienie a za następne pół minuty Falcon 1 zacznie schodzi by podjąć ekipę z ziemi.

Xenox jednak naczekały się już nadto i nie zamierzały mięsu dawać minutę czy nawet pół. Potwierdził to wystrzały z broni Black 0. Zdołał rozwalić z pistoletu jakiegoś małego xenosa który opadł wlokąc trzewia o parę kroków przed nim. Drugi skoczył z bocznego przejścia wprost na grupkę cywilów. Hal wrzeszcząc niemiłosiernie czy ze strachu czy z rozpaczy uderzył swoją siekierą strażacką. Trafił rozłupując od razu małego obcego na pół ale raczej wyglądało na to, że pechowo dla xenosa znalazł się akurat tam gdzie ostrze toporka skończyło swój bieg. Ledwo odzyskana równowaga cywili dzięki zabiegom dwójki z nich posypała się jak domek z kart na wietrze. Inny xenos skoczył na parę starszych opiekunów i czwórkę dzieci. Patrick wrzasnął przeraźliwie tak samo jak Ana ale w przeciwieństwie do niej desperacko zasłonił mu drogę do nich. Zwarł się z małym i zwinnym xenos. Górował nad nim masą więc pewnie i siłą ale zwinny, mały obcy sześcionóg był bardzo trudnym przeciwnikiem do trafienia.

- Pierdolę to! - wrzasnął paramedyk skoczył za wyrwę w murze przy okazji sprawiając, że wziąć trzymająca ciężko rannego Toma Herzog straciła równowagę i wraz z nim upadła na zagruzowaną posadzkę.

- Wracaj tchórzu! - krzyknął za nim wkurzonym głosem Hal ale nie miał szans zareagować gdyż dopiero wydobywał z właśnie rozchlapanych xenosowych trzewi swoją siekierę. Parchy też nie bardzo mogły. Strzał w uciekające plecy zapewne Obroża potraktowałaby jak atak na człowieka czyli pewnie śmierć na miejscu. Zwłaszcza, że były to plecy 50% składu który mieli ewakuować. Zresztą obydwaj mieli co do roboty. Black 4 też miał swoją porcję xenos do rozwałkowania. Choć pierwszy który wyszedł tam gdzie wcześniej się spodziewał został rozchlapany na ścianie karabinkowymi pociskami to już sunęły następne. Odległości im sprzyjały bo ledwie dostrzeżony cel dawał szansę na góra jedno pociągnięcie spustu. Jeśli nie było celne od razu dochodziło do walki na kły i pazury przeciw kolbom i pięściom.

- Oznacz te LZ! Bez tego nas tu rozwalą! - wrzasnął przez zaciśnięte zęby Black 0 biorąc za namiar kolejnego skaczącego na niego stwora.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 03-09-2017, 18:07   #182
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Paranoja. Regularna i pełnowymiarowa paranoja. Głupota, idiotyzm i deficyt mózgu. Pewnie chodziło o niedawne perturbacje z gnidami, ciężki rany, ubytek krwi i zbyt dużą ilość razy, gdy Nash oberwała po durnym łbie. Poprzestawiały się jej klepki, zaś resztki szarych komórek wydały podczas zawieruchy w windzie ostatnie agonalne tchnienie, nim w końcu umarły, zostawiając rudy łeb równie pusty, co przywieszki po granatach na kombinezonie. Tego co wyprawiała nie dało się wytłumaczyć, nie w logiczny sposób. Postradała rozum, zgłupiała. Odpierdoliło jej na starość, ewentualnie za długo przebywała z Młodą i udzieliło się saper naiwne, pogodne podejście do życia, ludzi. Nadzieja… jasne kurwa - ona akurat nie miała prawa bytu. Nic nie skończy się dobrze, nie w przypadku Parcha o kodzie wywoławczym Black 8. Po jaką cholerę więc trwoniła czas na bezsensowną motaninę, skoro mogła wykorzystać te cenne minuty na coś produktywnego? Do tego jeszcze Mahler, trujący za piegowatymi uszami, próbujący… chyba pocieszyć, jakby potrzebowała pocieszenia. Na samą myśl kwaśna mina pogłębiła się kobiecie o dwa poziomy, a pecyna flegmy po charknięciu wylądowała na białych płytkach ambulatoryjnej podłogi. Nie martwiła się, nie ma mowy… a na pewno nie o tego kaktusiego przygłupa. Sprawdzała po prostu, czy nada się do dalszej walki i wspomoże Hollyarda oraz Zielonego…

Sprawdzanie przeciągało się, pozostali opuścili ambulatorium, a ona trwała na swoim miejscu pod ścianą, pozwalającym na obserwację tego co działo się za przeszkloną taflą. Tam gdzie stół operacyjny i ostatnie szwy zakładane przez lekarza w Obroży. Dopiero gdy zabieg się skończył, a przeklęty Meks pomachał łapą, przemogła się aby do niego podejść. Powoli, zgrzytając przy tym zębami i ze wszystkich sił próbując nie pokazać jak jej ulżyło.
- Żyjesz. Dobrze. Coś ty taki drętwy? - lektor wyraził na głos to, co chodziło Parchowi po głowie. Chciała być miła, rzucić coś lekkiego, powiedzieć… cokolwiek. Jednak nim socjalna część upośledzonego mózgu zdołała się rozbudzić, zadziałał odruch - Wyglądasz jakby cię ktoś zagonił do legalnej roboty. Próbował przynajmniej. Co widziałeś po drugiej stronie? Tunel ze światłem pośredniaka na końcu? - do przekazu werbalnego dołączył cyniczny uśmiech.

- No. I jeszcze jakaś stara prukwa z Opieki Społecznej mnie goniła. I wszystkie kołpaki i radia musiałem oddać. Mówię ci nic dobrego by tam się spieszyć. - Latynos pokręcił głową i miał tak niewyraźny wyraz twarzy, że aż wydawał się być śmiertelnie poważny i mówić jak najbardziej serio. Do tego na koniec jeszcze potakująco pokiwał krótko ostrzyżoną, ciemnowłosą głową by podbić jak bardzo tam po drugiej stronie jest źle i jak nie poleca się tam znaleźć.

Kwadratowy, kanciasty śmiech Ósemki odbił się od ścian, pokręciła głową słuchając gorzkich, złodziejskich żali. Gadał, silił się na żart, czyli nie było z nim źle i dochodził do siebie.
- Tak. Nic dobrego. Bo buty robocze trzeba nosić i chodzić do pracy pn-pt od 8 do 16- prychnęła przez nos, opierając dłoń na łóżku przez co zawisła nad trepem niczym śmierć nad grzeszną duszą - I jeszcze żadnych domów do ojebania. Samochody w których mieści się tylko pięciu pasażerów. Bez osłów. A kurczaki są jedynie w KFC. Teraz już wiesz. I się tam nie spiesz. Padlinio - przybrała grobową minę, walcząc z chęcią aby przejechać dłonią po czarnych kudłach.
- Nie spiesz się tam kurwa. - powtórzyła Obrożą - Inaczej kto będzie podpierdalał mydło jak nikt nie widzi?

- A właśnie. Nie widziałaś gdzie jest może te moje mydło? No chyba mi ktoś zajebał…
- Latynos wciąż dzielnie zachowywał poważny wyraz twarzy i zmarszczył brwi rozglądając się po kieszeniach i łóżku na jakim się obudził jakby na równie poważnie szukał owego kosmetyku. Póki Black 8 mówiła uprzejme i z wolna kiwał głową potwierdzając jak tam jest źle, i terror i w ogóle świetlista prawość co musiało mu kompletnie nie leżeć albo przynajmniej świetnie się wpasowywał w taki schemat.

- Mydło dałam Mahlerowi. Żeby ci oddał jak się obudzisz. Możecie trochę wspólnie zużyć, nie obrażę się - Parch wyklepała z szyderczym uśmiechem, ale ledwo zapadła cisza, przez parchate ciało przeszedł dreszcz. Złapała się na tym, że mogłaby tak stać i pieprzyć głupoty jeszcze długo… tego niestety nie mogła zrobić, choć chciała. Cholernie chciała tu siedzieć, i nie zostawiać go.
- Muszę iść - wystukała, a syntezator udźwiękowił rząd literek na ekranie - Inni już poszli. Czekałam i. A weź się pierdol - prychnęła i pochyliwszy się, pocałowała żołnierza - Nie zdechnij. Uważaj i żyj. Ok? Nie wpadaj do szybów, ani gnidom po łapy. Będę daleko, nie dam rady cię wyciągnąć - zakończyła mrużąc złote ślepia.

- Oddałaś mu mydło jakie zajebałem dla ciebie gdy nikt nie patrzył? - Latynos zrobił tak wielkie oczka, że aż mógłby w tej chwili robić do plakatu czy modela skrzywdzonej niewinności. Położył nawet sobie dłonie na piersi by było wiadomo, że chodzi o jego krwawicę. Przestał się dopiero wydurniać jak Parch go pocałowała. Wówczas objął ją i złapał i oddał pocałunek zaskakująco mocno i przytomnie. Pozbawione opancerzenia ciało Black 8 czuła zaś dobitnie wyraźnie pod swoimi dłońmi i ustami. - No! Nie myśl, że tak masz już wolne! Ja się tu zaraz pozbieram i cię tam na górze znajdę! - powiedział buńczucznie jakby rzucał jej pogróżkę. Gdy odwróciła się by odejść prawie na pewno specjalnie rzucił niby do operującego go przed chwilą lekarza ale tak by saper też mogła jeszcze go usłyszeć. - Widziałeś doktorku? Mówiłem od początku, ze focza na mnie leci. To przez tą bliznę. No i urok osobisty oczywiście. - powiedział przesadnie dumnie pusząc się i kiwając swoją ciemnowłosą głową zerkając na Green 4.

Słysząc bezczelną nawijkę za plecami, Black 8 aż sapnęła. Co za zjebany łeb. Że niby to ona na niego leciała?! Niedoczekanie. Mijając szafkę przy drzwiach chwyciła za paczkę gazikowych opatrunków. Co prawda obok stał ciężki mikroskop, wolała jednak nie uszkadzać kaktusowi i tak uszkodzonej mózgownicy.
- Mam dzień dobroci dla zwierząt - warknęła, celując w ciemnowłosy baniak gdzieś w progu. Warknęła na odchodne i wydostawszy się na korytarz, puściła się biegiem za pozostałymi Parchami.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 09-09-2017, 09:50   #183
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
post wspólny z Zombele i MG :)

Ciemno, brudno i ogólnie do dupy - wystarczyło parę godzin, by z przybytku oferującego rozrywkę i przyjemność, doprawione alkoholem oraz innymi, niekoniecznie legalnymi używkami, nora Morvinovicza zmieniła się w obraz wyjęty z dzieł Hieronymusa Boscha. Ciemność, kurz, pył i zapach napalmu wiercący w nosie, do tego krwawe rozbryzgi, nie tylko ciemnoczerwone, zdobiły ściany w nieregularnych odstępach. Podczas wędrówki podziemnym korytarzem Ósemka natykała się również na inne, bardziej swojsko-makabryczne detale: fragmenty pokracznych ciał gnid, ludzkie porwane szczątki, ślady po kulach zdobiące ściany niczym karykaturalne liszaje… i łuski - tych było najwięcej. Złotawych, obłych walców, teraz pustych i nadpalonych. Z resztkami prochu wewnątrz tulei.
Mijali mniejsze, bądź większe ślady dewastacji, poruszając się ostrożnie do przodu. Szło dobrze aż do schodów, a raczej miejsca, gdzie niegdyś schody były. Teraz został prostokąt wejścia na klatkę i masa gruzu. Kawałki cegieł, prętów zbrojeniowych i betonu wymieszane artyleryjską nawałą, zmieszały się w jedną, kanciastą masę ciężką do ruszenia.

Proste, uniwersalne “kurwa” cisnęło się na usta, lecz nim saper zdążyła wystukać swoje na holoklawiaturze, Siódemka ją ubiegł. Zawtórowała mu więc ochrypłym skrzekiem, świecąc promieniem przyczepionej do karabinu latarki. No i tyle, jeśli chodzi o bezproblemowe opuszczenie gościnnej piwnicy. Przewalenie gruzu nawet z pomocą mecha jawiło się jako rozwiązanie upierdliwe i powolne, a gonił ich czas. Szukanie drogi na około też nie gwarantowało podobnych niespodzianek.
- Chujowo. Nie ma co latać na około, nie wiemy co tu jeszcze się uchowało i jak wyglądają inne wyjścia. - obroża Nash szczekała, podczas gdy jej właścicielka rozglądała się uważnie po przeszkodzie - Nalot mógł uszkodzić samą konstrukcję, nie wiemy jak to wygląda wyżej, czy się przebijemy i zobaczymy światło. Możemy też zawalić sobie całość na łeb i gówno zdziałać. Ręcznie też tego nie przerzucimy. Trzeba oszczędzać zasoby, nie idziemy schodami - skrzywiła się i sapnęła przez nos, zastanawiając się intensywnie co dalej. Cofnęła się rakiem dwa kroki, lampiąc się na sufit, aż stanęła o cztery metry od początku zawaliska. Dopiero wtedy uśmiechnęła się pod nosem, pokazując ruchem głowy na popękany tynk wysoko nad nimi - Przejdziemy tędy. Pojedynczo i mało komfortowo, ale chuj w to. Zawalimy strop, zrobimy dziurę. Do tego nie potrzeba dużego ładunku, mniejsze rozprężenie i brak nośników. Mniejsza ilość materiału do ruszenia. Trzeba znaleźć coś, co ułatwi wejście. Poszukajcie - zwróciła się do pozostałych i dokończyła stukaninę na klawiszach - Ja się zajmę podłożeniem ładunków. I detektor. Niech ktoś filuje czy nam się ogon nie zbiera w okolicy.

Zanim ktoś zdążył zareagować na słowa lektora rudowłosego Parcha Obroża zaktualizowała sytuację. Jeden z celów jakie miała ewakuować grupa Black zgasł i pojawił się symbol KIA. Ostatnią szansą na przeżycie nadchodzących minut było to, że ostatni z punkcików dostanie się na pokład latadełka jakie tam krążyły w pobliżu. HUD z tamtej okolicy wyświetliły też w pobliżu budynku Seres nowy znacznik z symbolem LZ. Plamkom oznaczonym symbolami Black 4 i 8 oraz temu ostatniemu punkcikowi życia dla wszystkich z grupy Black dzieliło jakieś pół setki metrów.

- Kurwa. - burknął znowu Black 7 prawie identycznym tonem jak w chwili gdy znaleźli zawalone schody. Mahler spojrzał na niego niepewnie. Mimo, że mieli zgrane komunikatory nie miał HUD więc nie był świadom co się dzieje na wyświetlanej przez nią mapie.
- Podczepiaj. - powiedział Latynos w pancerzu wspomaganym i bez ostrzeżenia podniósł złotookiego sapera pod sufit. Gdy on wyciągnął ręce w górę i złapał ją gdzieś w połowie sylwetki to Nash nagle miała głowę gdzieś na 3 metrach. Albo więcej. Ale teraz już bez trudu mogła umieścić plastik pod sufitem. - Nic nie szukajcie. Załatwimy to na miejscu. - powiedział spokojnie czekając aż saper umieści niewielki ładunek.

Robiło się źle, a nawet gorzej niż źle. Jedna jedyna szansa na przeżycie i zaliczenie zadania na ten CH spoczywała w rękach Zero i Czwórki. Niestety nie mieli już tam nikogo rozsądnie myślącego odkąd portret Szóstki przeciął wymowny napis KIA. Ósemka zakrakała na zgodę, na werbalny przekaz był niemożliwy ze względu na zajęte ręce. Te pracowały pospiesznie, przyczepiając kostkę plastiku i ustawiając zapalnik. Olbrzymi mech jako dźwig sprawiał się idealnie. Odpadała konieczność szukania czegoś drabinopodobnego, tylko ucisk w pasie stanowił dość niepokojący dodatek. Wystarczyło mocniej ścisnąć, aby żebra saper zaczęły trzeszczeć. Na szczęście znajdowali się po tej samej stronie, w tym samym zespole. Popierdolone, ale prawdziwe.

Brown 0 w tym czasie kucnęła pod ścianą, zaciskając w skupieniu szczęki. Wyglądało, że Sven ma kłopoty, a z nim Sara. Nie mogła pozwolić, żeby stała się im krzywda, nie tylko ze względu na sympatię do pewnego gliny, łączącego ekipę Falcona i mieszaną grupę Parchów w jedną całość.
- Możesz mieć na to oko? - uśmiechnęła się do Johana, podając mu detektor - Będziemy mieli pewność, że nic nas nie zaskoczy - nabrała powietrza i włączyła komunikator, łącząc się z oddziałem ratunkowym.
- Oczywiście Falcon, postaram się pomóc jak tylko mogę - odpowiedziała, włączając panel. Musiała chwilę poczekać aż urządzenie się uruchomi, zalewając ściągniętą napięciem twarz błękitnym światłem. Odpaliła po kolei potrzebne programy, czekając aż z Falcona spłyną potrzebne dane. Widząc ciąg znaków aż sapnęła i pokręciła głową. Mocny firewall, podwójne kodowanie i jakby tego było mało funkcje bojowe kompleksu działały niezależnie od funkcji cywilnych, choćby sterowania drzwiami albo światłami.
- Ktoś tu bardzo dba o prywatność… job twoju mać - mruknęła pośrednio do Svena, a pośrednio do otaczających ją ludzi. Największe zagrożenie stanowiły wieżyczki, przejęcie nad nimi zdalnej kontroli było priorytetowe, więc nimi zajęła się w pierwszej kolejności, lecz nim wgryzła się w system, w sekwencjach cyfr zauważyła alternatywę.
- Spróbuję włamać się i przejąć główny serwer, zyskamy kontrolę nie tylko nad platformami bojowymi, ale i resztą kompleksu. - nadawała przez radio, tłukąc niemiłosiernie w klawiatrurę. Jeśli przejęcie wieżyczek było trudne, to włam do centralnego kompa zakrawał o szaleństwo, ale mieli szansę - Falcon 1 bardzo cię proszę… uważajcie na siebie, okey? Miło byłoby się poznać na żywo, nie tylko przez komunikator. Jak się uda… mam butelkę całkiem niezłego wina, dobre na toast… i… powodzenia… Sven. - skończyła paplać zdenerwowanym głosem i skupiła się na pracy. Nie było miejsca na rozpraszanie i błędy.

Black 8 operowało się trochę niewygodnie gdy tak miała nogi dyndające w powietrzu, z dobre dwa metry nad głową, pancerz na żebrach nadal trochę napierał na te żebra pod naciskiem pancernych łap Black 7 a własnymi dłońmi musiała manewrować pionowo w górze w mało wygodnej pozycji. Ale wprawa zrobiła sobie i po chwili do paneli sufitu był przyczepiony niewielki, prostokącik wielkości standardowej paczki papierosów. Mały ale znaczący dodatek. Gdy dała znak, Latynos opuścił ją na ziemię. W międzyczasie Black 2 filowała by ich sapersko - podnośnikowego duetu nie dopadła żadna gnida czy coś. Ustawiła się w pobliżu podobnie jak Mahler filował nad bezpieczeństwem Brown 0. Puścił jej oczko i uśmiechnął się gdy zaczynała rozkładać ekran swojego hakerskiego multinarzędzia.

- Spadamy. - powiedział krótko Ortega dając znać, żeby odsunąć się od miejsca gdzie Nash podłożyła plastik. Sala była jednak na tyle duża, że tam gdzie się rozgościli Vinogradova i Mahler zaraz i dołączyła pozostała trójka zdając się na ekspertyzę czerwonowłosego Parcha co o tego gdzie jest wystarczająco bezpiecznie. Wedle niej mieli 20 sekund do eksplozji.

W tym czasie dla czarnowłosej ocalałej z grupy Brown przestrzeń, nawet ta najbliższa stała się jakiś tam ledwo zauważalnym kolorowym i trochę brzęczącym tłem. Z trudem rejestrowała i to mimochodem, że poza Johanem wróciła w ich pobliże pozostała trójka. Przestrzeń nie miała większego znaczenia w świecie w jaki zanurzyła się dzięki swojemu urządzeniu na nadgarstku. W sieci czy to sprzęt był tuż za ścianą, na drugim końcu globu czy na orbicie póki był w sieci miała minimalne znaczenie. Liczyły się petabajty danych, liczby, symbole i działania.

Gdu uruchomiła swoje urządzenie Falcon 1 musiał już od razu uznać, że się zgodzi pomóc albo wysłał jej dane w ciemno. Bo gdy odpaliła klawiaturę i ekran te dane już czekały. Pierwsze wrażenie było odpychające dla pewnie sporej grupy zwykłych użytkowników co nie będąc w systemie właściwie nie miała tu czego szukać odbijając się jak piłka od pancernego muru haseł, logów i zabezpieczeń. Nie mając czasu na hakerskie śledztwo i przygotowania Rosjanka musiała użyć uniwersalnych programów do podszycia się pod jednego z użytkowników tego systemu. Sprawa była bardzo improwizowana ale pomogło jej doświadczenie i gotowce jakie miała przygotowane wcześniej. Sekundy upływały w milczeniu gdy próbowała zalać system fałszywymi próbami wejścia by w końcu się przeciążył, zawiesił i zrobił restart systemu. Wraz z nim udało jej się zdobyć poboczną furtką do kasowanych danych z których ściągnęła na tyle dużo by po restarcie udało jej się udawać kogoś kto ma tu pełne prawo się logować. Udało jej się z najwyższym trudem gdy ściągnęła częściowo już urwane i zniekształcone dan i zdając się na czysty fart próbowała dorobić końcówkę własną pomysłowością i fartem. Ale udało się! Logowanie zakończyło się pomyślnie i mogła dostać się do środka.

W środku zaś czekało na nią całe morze danych właściwego systemu. Był taki sobie w swoich podstawach. Typowy informatyczny konstrukt dla biur, urzędów i podobnych lokali wspierający ludzi w zarządzaniu budynkiem. Od regulacji oświetlenia, przez system monitoringu aż po windy czy drzwi. Prawie wszystko było jakoś sprzęgnięte z systemem a ten co już takie zwyczajne nie było był sprzęgnięty z większym systemem. Zupełnie jak jakaś macka głowonoga prowadząca do trzewi tego głowonoga.

Teraz jednak wiele tych systemów było nieaktywnych lub świeciło się komunikatami “brak danych”. Zapewne było to w sporej mierze związane z fizycznymi zniszczeniami jakie pewnie były spore na powierzchni. Ale nie miała czasu tego wszystkiego przeglądać. Na tej macce musiała zająć się jedną, konkretną wypustką. Tą za jakie odpowiada system obrony budynku a konkretnie za wieżyczki na ogrodzeniu. Tu już kończyła się swoboda jaką zyskała po zalogowaniu bo nie było tu powszechnego dostępu. Stanęła przed kolejnymi zabezpieczeniami. Znowu musiała użyć swoich gotowców z naręcznego zbiorniczka danych by podszyć się pod odpowiedni program lub administratora odpowiedzialnego właśnie za te wieżyczki. Tym razem poszło jej trochę łatwiej choć też niezbyt prosto. Ale znowu się udało. Weszła do środka elektronicznej stróżówki zarządzającej obroną ogrodzenia. Mogła ogarnąć teraz tak jakby siedziała tam, w Seres w tej kabinie sterowniczej strażników.

Nie była pewna o które skrzydło i wieżyczki chodzi bo sądząc z listy numerów i oznaczeń było ich trochę. Ale doświadczenie podpowiedziało jej, że skoro niedawno strzelały to musiało to zostawić jakiś ślad w aktywności czyli być na samym wierzchu. Faktycznie były dwie oznaczone jako Zachodnia 3 i Zachodnia 4. Siostry z numerami 1 i 2 świeciły się czernią i były oznaczone jako nieaktywne. Tak sądząc z zapisów były nieaktywne od kilkudziesięciu do kilkunastu minut co pokrywało się z czasem gdy trwało bombardowanie. 3 i 4 też meldowały systemowi o uszkodzeniach. Zachodnia 3 miała sprawność rzędu kilkunastu procent czyli ledwo dychała. Zaś “4” była sprawna mniej więcej w połowie.

Co było przydatne wieżyczki mogły pracować w trybie automatycznym tak jak pracowały do tej pory i działać czyli strzelać lub nie wedle otrzymanych dyrektyw bez żadnej kontroli czy ingerencji zewnętrznej. Mogły też jednak pracować w trybie półautomatycznym gdy to program sterujący lub człowiek wybierał cele i reżim ognia a wieżyczki strzelały same wedle własnych możliwości.

Wieżyczki modelu “Corona IV” jak głosiła specyfikacja, miały zamontowane szybkostrzelną broń antysprzętową. Tak kojarzyło Brown 0 ze swojego wojskowego szkolenia. Z amunicją jeszcze nie było tak źle, miały czym strzelać. Co najważniejsze jednak mogła się podpiąć pod elektroniczne oczy wieżyczek czyli widzieć to co one mają w zasięgu swoich czujników. Z “3” obraz był wyraźnie słabszy i działała już tylko jedna kamera. Widziała postrzelaną fasadę budynku z rozbitymi oknami. Lufa była wycelowana w cieplne, ludzkie sylwetki za oknem. Ludzie byli w elektronicznym oku kamery ale widocznie program nie pozwalał przemówić działku. Z “4” widziała na trzy kamery z czego brakowało tylko widoku z jednej strony. Lufa również była wycelowana w widoczne sylwetki na parterze budynku ale dotąd milczała. Wieżyczka była położona dalej niż “3-ka” i widok był z innego rzutu ale jasne było, że przedstawia ten sam fragment budynku. Między kamerami a budynkiem był dobrze widoczny obraz parkingu który przypominał księżycowe lejowisko. Widać było też sporo dymu pewnie i po tym bombardowaniu jak i z pożarów widocznych bliżej i dalej.

Obiekt nieźle oberwał przez nawałę artyleryjską. Ziemia była poryta lejami, do tego okolica się paliła i jeszcze te wieżyczki. Dopiero kiedy zobaczyła teren Seres ich oczami odetchnęła, a raczej nabrała powietrza, bo przez ostatnią minutę nie oddychała. Przełknęła ślinę i wyszczerzyła się szeroko, z ulgą.
- Falcon możesz spokojnie podejść do lądowania. Mam kontrolę nad systemem obrony obiektu - odpowiedziała Svenowi, ale zamiast zebrać się i zacząć kontaktować ze światem, znowu wlepiła wzrok w panel. Ludzie w budynku znajdowali się w zasięgu dział, ale te nie strzelały. Ludzie lubili mieć ochronę, ale nikt nie chciał aby ta ochrona wybijała mu pracowników. Musiała działać procedura bezpieczeństwa - czujniki reagowały na ruch, jednak nie w budynku, tylko dookoła.
- Mam obraz z kamer platform bojowych… wieżyczek. Reagują na ruch, gdybym miała chwilę mogłabym napisać program… no przeprogramować je aby strzelały do potworów, nie ludzi. Ale to czas… nie mamy czasu. Przechodzę na ręczne sterowanie - nadawała przez radio, nadal grzebiąc w systemie. W końcu dogrzebała się do tego co chciała, czyli systemu głośników budynku w okolicach ostatnio aktywnych dział. Tam, gdzie widziała ruch. Przepięła łączę i wzięła uspokajający oddech.
- Dzień dobry państwu - zaczęła tonem w jaki próbowała wlać cały posiadany spokój i otuchę - Mam na imię Maya, kod wywoławczy Brown 0. Pozwoliłam sobie przejąć tymczasowo kontrolę nad systemem bezpieczeństwa obiektu Seres. Za chwilę jednostka ewakuacyjna podejdzie do lądowania. Proszę w trybie pilnym udać się na zewnątrz i bez obaw, nie stanie się państwu krzywda. Steruję ręcznie działami, postaram się pomóc przy eliminacji wrogich jednostek. Prosiłabym również o pośpiech i… przepraszam, że tyle to trwało. Obiecuję... postaram się aby nikt już nie ucierpiał przez… te stwory.- zamknęła kanał i dodała do otaczających ją ludzi - Dajcie mi proszę dwie minuty. Trzeba im pomóc.

- Zrozumiałem Brown 0. Wykonamy próbny przelot. - po jakimś oddechu dał się słyszeć spokojny głos operatora z pokładu Falcon.

- To chyba wybuchnie wcześniej. - powiedziała Latynoska wskazując gdzieś na stronę przy schodach gdzie niedawno Black 7 i 8 bawili się w sapera podnoszonego. Vinogradova zaś siedząc na bilardowym stole widziała na swoim ekranie to co rejestrowały i kamery wieżyczek. Z “4-ki” choć miała lepszy jakościowo obraz nie widziała za dużo poza tym, że coś tam chyba wybuchło bo błysnęło ogniem. Ale z “3-ki” która widziała pod innym kątem wnętrze narożnika budynku było widoczne mimo zakłóceń lepiej. Widziała jakieś zamieszanie między ludźmi. Wyglądało jakby się pokłócili czy co. Jeden pociągnął za sobą postać w kombinezonie, przez co ta rozdzieliła się z osobą którą chyba próbowała podnieść. Potem do czegoś zaczęli strzelać. Jeden w pancerzu z numerem 4 z karabinku, drugi w egzoszkielecie z numerem 0 z pistoletowego miotacza ognia. Co tłumaczyło odbłyski ognia na kamerze z “4-ki”. Strzelali wysoko do czegoś w górze a potem to coś płonąc spadło znikając z widoku kamery. Ale dalej widać było końcówki płomienia. Nieco głębiej widać było odblask ognia. Na ich tle jakiś facet podniósł tego co upadł i razem zaczęli iść w stronę okien czyli zbliżali się w stronę kamery wieżyczki. Postać między parą Parchów przepchnęła się między nimi jakby chciała dołączyć do tych dwóch. Kamera jednak przekazywała sam obraz więc cały film był niemy.

Ósemka kucała wpatrzona w bombę niczym sroka w gnat. Mała, niepozorna paczka i jeszcze kilka sekund aby wybuchła. Pokręciła przecząco głową słysząc obawy Diaz. Nie, nie ma bata żeby wybuchła wcześniej, w końcu sama ją ustawiała. Nic nie popierdoliła, nie było takiej opcji. Musieli poczekać, jeszcze parę sekund. W tym czasie aby znaleźć zajęcie dla rąk zabrała się za przeładowanie karabinu. Jeszcze pięć… cztery…

- Teren lądowiska czysty, nie widzę żadnych xenos - Brown 0 nadawała do Svena, wślepiając się w ekran na którym oko kamery pokazywało plac przed budynkiem i sam budynek. Widziała wewnątrz ruch, skierowała tam uwagę wieżyczek czekając aż ludzie wyjdą, a z tego co widziała… za nimi wylecą bestie.

Na ekranie Brown 0 widać było to co widziały wieżyczki przy budynku oddalonego o kilka kilometrów dalej. Widać było jak przez okna przełazi jakaś starsza, pulchna kobieta ubrana jakoś tak zwyczajnie jak do pracy właśnie w takiej firmie z jakiej wychodziła. Pomagała i ponaglała przełazić czwórce dzieci w wieku raczej szkolnym. Wewnątrz zaś wciąż dobiegały obrazy walki. Dwaj mężczyźni w pancerzach z grupy Black strzelali do czegoś. Przez moment było widać jak jakiś xenos śmignął z sufitu gdzieś na podłogę i w rogu widoku kamery widać było jak jakiś pulchny mężczyzna z trudem odpiera ataki dwóch małych bestii. Wyglądało na to, że przegrywa tą walkę z kretesem i skończy się ona raczej prędzej niż później. Wtedy nie tam, a tu u nich huknęła eksplozja. Kawałki sufitu huknęły o wykładzinę dywanopoodbną w tej sali i ten fragment pomieszczenia utonął w powybuchowym dymie.
- Spadamy. - powiedział Black 7 ruszając od razu z miejsca w stronę wysadzonego miejsca.

- Dawaj Młoda, robimy wypad z celi - Ósemka złapała czarnowłosą kobietę pod ramię, sugerując że ma się podnieść. Spoglądała przy tym z szerokim uśmiechem na dziurę w suficie. Idealna, dokładnie taka jaką zamierzała wybić. Wyjście ewakuacyjne, plan b... o ile w Seres nikt niczego nie spierdoli, pozwalając zginąć ich ostatniemu celowi. Radość zniknęła z piegowatego oblicza, szczęki zacisnęły się ze zgrzytem. Saper splunęła przez zęby, czekając aż Ortega pomoże przecisnąć się przez wyłom najpierw Vinogradovej i Diaz. Było lepiej żeby to one na początku podjechały żywą windą piętro wyżej. Dwójka do osłony, a Zerówka aby móc filować na panel i wspomóc psiego kompana Hollyarda.
- Ckm i mo przodem. Zróbcie nam drogę i oczyśćcie teren. Eskorta Mahlera. Musi wejść na pokład, to najważniejsze. Szybko. Zaraz jak podlecą. Zamknę tyły. Młoda dziób w panel. Dopilnuj żeby gnidy nie zdjęły nam ostatniej przesyłki i taksówki przy okazji - Czekając na swoją kolej odpaliła klawiaturę Obroży, stukając w nią pospiesznie. Przy okazji podpatrywała na wygolonego trepa. Trzymał się na nogach, nie zamierzał nagle zejść... dobrze, bardzo dobrze. Odpadała konieczność niesienia go do lądowiska.

 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 09-09-2017, 13:49   #184
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Kolejny pacjent opuścił stół operacyjny o własnych siłach. Jak na warunki, w których przyszło mu pracować, Horst był zadowolony z tego wyniku. Utracony przez gniewny atak pasożyt, został wymieniony przez obiekt świeżo wyjęty z piersi Patino. Obiekt, który tym razem został od razu zabezpieczony na wypadek gdyby kolejnej osobie przyszło do głowy atakowanie tego jakże cennego obiektu do badań. Badania jednak musiały poczekać, bo w kolejce czekał jeszcze jeden chętny by oddać swe życie w dłonie Jacob’a.

Hollyard… Odprowadzając wzrokiem wychodzących z ambulatorium, a w szczególności pewną czarnowłosą kobietę, myślał o złożonej obietnicy. Biorąc pod uwagę to, że oddała się pod nóż temu pijakowi, który aktywnie korzystał teraz z wolnego czasu by oddać się w ramiona nałogu, ich umowa znalazła się na stosunkowo niepewnej pozycji. Horst nie lubił gdy sprawy nie szły po jego myśli. Tak, uśmiechał się nakładając na twarz maskę fachowca zadowolonego z wykonanej pracy i tego że uratował kolejne życie, to jednak pod spodem ziała czarna, zimna otchłań wkurwienia. Nie na nią jednak, a na całą tą sytuację, na obrożę która hamowała jego działania i na to barbarzyńskie otoczenie, tak różne od tego, do którego przywykł.

Spojrzenie przesunęło się na stojącego za szybą mężczyznę. Przez chwilę zatrzymał na nim wzrok. Rozważanie plusów i minusów zachowania go przy życiu trwało nadal w umyśle Horsta, podczas gdy jego ciało wykonywało zakodowane w podświadomości czynności, mające na celu przygotowanie sprzętu do kolejnej operacji. Czas uciekał o czym nader dobitnie świadczyło bezlitosne odmierzanie go przez obrożę. Zostało mu maksymalnie cztery godziny życia, z czego musiał poświęcić minimum piętnaście by podjąć próbę uratowania Hollyard’a lub pozbawienie go życia. Opcja szybkiej operacji nie wchodziła w grę gdyż była nadto podejrzana. Pijak może i był w oczach Jacoba niewartym miana lekarza, jednak nie zmieniało to faktu, że nim był. Z tego też powodu, chcąc uśmiercić swego pacjenta musiał zachować wszelkie środki ostrożności. Na tyle, by oszukać nie tylko ludzkie oko i wiedzę ale i mechanizmy powstrzymujące go przed morderstwem, które dostał w pakiecie z plakietką Parcha.

Gdy skończył przygotowania skinął głową swej, być może, przyszłej ofierze, ruchem dłoni zapraszając do zajęcia miejsca. Skanowanej kobiecie chwilowo nie poświęcał uwagi. Jego przeczucie mówiło, że znajdą w niej to samo co w pozostałych. Wszak sama ich o tym poinformowała. W jego umyśle, skryte w jednym z setek stworzonych w tym celu szuflad, kryły się jej słowa. “Już jest we mnie! Pożera mnie jak czerwie pożerają zgniłe mięso! Już długo nie wytrzymam! Za silne! To jest za silne!”



Po spojrzeniu i minie Hollyarda Green 4 widział, że ten mu nie ufa. Kto wie, może nawet podejrzewa, że lekarz mu nie całkiem dobrze życzy. Albo po prostu miał opory dać się uśpić i oddać pod nóż komuś za kim chyba nie przepadał. Wyglądał jednak już na porządnie chorego. Choć tak w tym całym pancerzu i oporządzeniu gdy widoczna była właściwie tylko głowa i twarz można by pewnie wziąć to za jakieś poważniejsze przeziębienie i gorączkę. Nic na pierwszy rzut oka nie wskazywało, że miałby w sobie nadprogramowego pasażera.

- Kozlov! - warknął Raptor gdy odwrócił się i zobaczył miejscowego doktora z butelką i kubkiem w ręce. Ten spojrzał na niego spłoszonym wzrokiem. - Zostaw to! - syknął na niego rozkazującym tonem gliniarz. Lekarz spojrzał krytycznie na niego i już trzymane naczynia. Wyglądało jakby się wahał lub coś obliczał. Elenio który dopiero się ubierał widząc zajście podszedł z niedopiętym jeszcze mundurem, zabrał i butelkę i kubek z rąk doktora. Powąchał kubek i pokiwał głową. Łyknął, pomlaskał i znowu pokiwał głową.

- Ej niezłe! - powiedział łykając haustem chyba z pół kubka na raz. - Naprawdę niezłe! - powiedział a oczy Kozlova zdawały się powiększać i powiększać bez umiaru gdy widział jak jego doprawiony napój znika w latynoskim gardle. - W sumie jak to robisz? Dolewasz coś jeszcze? - zapytał grzecznie i ciekawie doktora obracając już pusty kubek do góry dnem i potrząchając lekko. Klubowy doktor miał minę jakby właśnie miał się zamar rozpłakać. Ale zamarł bo Patinio uważnie i z wielkim zainteresowaniem oglądał jeszcze nie wykończoną butelkę. Hollyard nie wytrzymał i roześmiał się cicho. Śmiech jednak szybko przeszedł mu w kaszel. Próbował zasłonić usta pięścią ale kaszel nie przechodził i przygiął go do ziemi aż musiał podeprzeć się dłonią o ścianę. Widząc kumpla w opałach Elenio podszedł do niego wciskając butelkę doktora do bocznej kieszeni spodni. Doktor jak cień poszedł za nim.

- Elenio. Te coś trzeba zniszczyć. Nieważne co się stanie. Nie może opuścić tej sali operacyjnej. Trzeba po sobie posprzątać jak Johan by cholerstwo się nie rozpleniło. - powiedział Raptor gdy odzyskał oddech i głos. Położył dłoń na ramieniu Latynosa a ten pokiwał głową.

- Spoko. Nie bój się. Ale wiesz nie gadaj jakbyś się w kolejkę do ZUS na tamtym świecie szykował. Wiesz jakie to sąkurwa kolejki? No człowieku. I kołpaki każą oddawać. - kapral odparł poważnie ale zaraz przeszedł na żartobliwy i parodystyczny ton, że ciężko było się chociaż nie uśmiechnąć. Hollyard uśmiechnął się ale śmiać już się nie odważył. Wszedł do sali i zaczął się rozpinać i rozbierać do operacji.

Obserwując swojego pacjenta, Green 4 zmarszczył brwi. Biorąc pod uwagę stopniowanie stanów trójki mężczyzn, nawet nie będzie musiał się starać by życie ostatniego zawisło na włosku. Właściwie to w sytuacji, gdyby chciał takowe uratować, musiał się będzie postarać. To zaś oznaczało wyzwanie ale i budziło pewien niepokój. Jeżeli bowiem w kobiecie, którą nadal skanowano, znajdował się pasożyt to mógł on być już w stadium na tyle zaawansowanym by wkrótce podjąć próbę wyrwania się z ciała swego nosiciela. Brak informacji na temat tego, jak bardzo rozwinięty być musiał aby taką próbę podjąć, nie ułatwiał w określeniu stopnia zagrożenia taką sytuacją.

Teraz musiał się jednak skupić na problemie, co do którego posiadał odpowiednią ilość informacji, a mianowicie na Hollyardzie. Nie lubił go, chociaż starał się tego nie okazywać. Okazywanie żywionych uczuć było niekoniecznie bezpieczne w jego przypadku, nie leżało także w jego naturze. Maya sprawiła, że postanowił dać mu szansę, teraz jednak… Przyglądając się rozbierającemu się mężczyźnie, nadal rozważał wszelkie za i przeciw. Ku jego niezadowoleniu z owych rozważań wychodziło, że śmierć Hollyarda gdy ten znajdować się będzie pod jego opieką medyczną, byłaby wielce niekorzystna. Brakowało mu odpowiedniej pozycji i stopnia zależności w tej, najwyraźniej zżytej grupie, by pozwalać sobie na tego typu błąd i folgowanie swej naturze. Bez względu na jego prywatne zdanie dotyczące tego czy życie mężczyzny warte było zachowania, czy nie, gdyby ten umarł wina bez wątpienia spadłaby na niego, a wraz z winą konsekwencje. I nawet gdyby niezaprzeczalnie dowiódł iż zgon nie był jego winą, straciłby grunt do budowy swej pozycji, który dawał mu kolejny, pomyślnie przeprowadzony zabieg.

- Gotowy? - zapytał po chwili, nadając głosowi odpowiednio przyjaznej i pokrzepiającej barwy. Poprzez sposób potraktowania klubowego lekarza, do minusów na koncie swego pacjenta, Horst dołożył plus. Przynajmniej w jednej kwestii się zgadzali bowiem jeżeli chodziło o likwidację pasożytów, miał nieco odmienne zdanie. Tak, zgadzał się że należy je zniszczyć, jednak głód informacji, który nim targał, domagał się kolejnej dawki pożywienia. Jedyne co go powstrzymywało był głos brzmiący mu gdzieś z tyłu głowy i przypominający o tym kim teraz był, przypominający o wciąż cykającym zegarze, odliczającym czas jaki mu jeszcze pozostał. Brutalna prawda, która nie pozwalała tak całkiem o sobie zapomnieć i wiązała mu ręce.


- Gotowy, nie gotowy niezbyt jest sens zwlekać. - gliniarz wzruszył ramionami rozpinając koszulę munduru. Zdjął ją i przymierzał się do zdjęcia podkoszulka gdy go zawołał ten starszy i grubszy policjant.

- Hej Karl! On mówi, że ona nic nie ma. - powiedział wskazując odpowiednio na Roy’a i wciąż skutą i nieprzytomną aresztantkę. Raptor spojrzał na ich grupkę przy skanerze i posłał pytające spojrzenie brodatemu chemikowi. Ten chyba poczuł się wywołany do odpowiedzi bo się odezwał.

- Skaner nic nie wykrywa. Przynajmniej nic takiego jak u was. Jest ustawiony na wyrywanie obcej krwi więc jej nie wykrywa u niej. Innych anomalii też nie. - powiedział spokojnie naukowiec z Seres wzruszając ramionami i patrząc tak na nieprzytomną kobietę jak i skaner i w końcu znów wracając spojrzeniem do sali operacyjnej. Na twarzy malowała mu się podobna niepewność jak i u tych dwóch policjantów. Pewnie też się zastanawiali co o tym wszystkich sądzić to woleli poradzić się kogoś decyzyjnego.

- To z powrotem do izolatki. Przypnijcie ją znowu. Potem sprawdźcie jeszcze raz. - zdecydował Raptor kończąc zdejmowanie podkoszulki i siadając a potem kładąc się na stole operacyjnym. Trójka za szybą pokiwała głowami z widoczną ulgą, że ktoś zdjął z nich ciężar odpowiedzialności za decyzję. Para policjantów, jeden starszy i grubszy, drugi młody i patykowaty, przeniosła aresztantkę spod skanera do izolatki znikając z pola widzenia z sali operacyjnej.

Na idealnej dotąd masce tkwiącej na twarzy Horsta, pojawiła się rysa w postaci uniesionej brwi. Kobieta nie miała w sobie pasożyta… Myśli Jacoba zawędrowały ponownie do szuflady z informacjami, których udzieliła. Czyżby faktycznie były tylko majakami szalonego umysłu? Jak tak dobrze zgadzały się z tym czego sam doświadczył, że nie chciał tak od razu i bez walki wywiesić białej flagi. Coś musiało być w tym co mówiła, tylko co? Czy mógł założyć, że to co kobieta miała w sobie było innego rodzaju niż pasożyty, które wyjmował z mężczyzn? To by mogło nawet mieć sens, jednak by dopasować kawałki układanki, które ułożyły się w chaotyczną stertę, potrzebował czasu.

Z żalem odłożył dywagacje na temat nieprzytomnej i powrócił myślami ku leżącym na stole Hollyardzie.
- Masz całkowitą rację - powiedział, przywdziewając swój profesjonalny uśmiech. Nie określił jednak której to wypowiedzi mężczyzny, tyczyły się jego słowa. Bez dalszego zwlekania zaczął przygotowywać pacjenta do zabiegu. W każdej chwili mógł być potrzebny na górze. Nie bez znaczenia było także jego własne zadanie, dzięki któremu cel, dla którego zgodził się na zostanie Parchem, mógł zostać osiągnięty. No i, nawet jeżeli ktoś postronny mógł uznać to za jego słabość, nie lubił przegrywać. Był w końcu profesjonalistą, a ci mieli wręcz obowiązek zawsze stawać na wysokości zadania. Z tym, że w przypadku Horsta, zadanie to zależało przede wszystkim od jego własnego interesu. W tej chwili było nim pomyślne przeprowadzenie operacji na Hollyardzie. Ten jeden raz wyświadczy mu przysługę, czyniąc z jego życia dar dla Mai. Po tym… Cóż, w interesie Karla leżało by już nigdy nie znaleźć się w podobnej sytuacji.

Początkowa faza operacji przebiegała wręcz rutynowo. Pacjent został uśpiony i wstępne rozpoznanie gołym okiem i za pomocą dotyku nie przyniosły niczego niepokojącego. Tak samo pierwsze nacięcie i przecinanie wierzchnich tkanek ciała. Jednak tuż pod nimi wprawne oko lekarza dostrzegło pierwsze zmiany patologiczne. Znaczenie wcześniej lub płycej niż w dwóch poprzednich przypadkach. Znowu mieszaninę tkanek ludzkich i obcych okalał ten dziwny, różowy płyn. Pod nim Green 4 dostrzegł już trochę znajomy kształt obcej otuliny. Jednak gdy jego ręce i narzędzia torowały sobie drogę do właściwego celu operacji zaczął się wyłaniać obraz nieco odmienny od dwóch poprzednich przypadków. Obce ciało wydawało się być większe. W przeciwieństwie do tamtych w pewnym momencie pod obca błoną dr. Horst wyczuł ruch. Coś tam poruszyło się. Nie wiedział czy samo z siebie czy pod wpływem jego pracy.

Podobno na każdego człowieka przypada określona ilość szczęścia. Czując ruchy pasożyta, Horst zaczął się poważnie zastanawiać, czy przypadkiem nie zbliża się do chwili, w której w jego puli powiać miało pustką. Względnie w puli Hollyarda, chociaż w tej chwili jechali na tym samym wózku, z tym że to Horstowi przypadała rola kierowcy. Całe szczęście, że w owe szczęście nie wierzył…
Ruchy pasożyta mogły być oczywiście efektem działań lekarza, jednak Green 4 był pewien iż nie tylko jego dłonie są winne tej nagłej aktywności. Organizm skryty w błonistej osłonie dotarł najwyraźniej, lub był tego bliski, do momentu w którym był gotowy do opuszczenia bezpiecznego łona “matki”, którą w tym wypadku było ciało Hollyarda. Hipoteza ta miała wiele na swoje poparcie. Wystarczyło spojrzeć na cykl rozwojowy płodu ludzkiego. Niestety, znaczyło to także, że licznik bomby, którą po zarażeniu stał się leżący na stole mężczyzna, zbliżał się do zera.

Dla wielu oczywistą reakcją w takiej chwili byłyby przyspieszone ruchy lub wręcz ucieczka. Horst jednak nie miał zamiaru poddawać się temu instynktowi. Przede wszystkim takie zachowanie byłoby w tej chwili wielce niewskazane i niosące ze sobą ryzyko poważnych błędów w przypadku kontynuowania operacji, lub późniejszy sąd i stracenie, gdy wieść o jego ucieczce dotarłaby do pozostałych. Ucieczka odpadała także z innych powodów. Nie pozwalała mu na nią duma i pewność swych umiejętności, którą nie bez powodu żywił. Z tego też powodu, zamiast panikować, wziął głęboki oddech i poświęcił kilka cennych sekund na uspokojenie myśli. Musiał się skupić, jego ruchy musiały być precyzyjne, opanowane, delikatne wręcz. Musiał potraktować wnętrze Hollyarda i tkwiącego w nim pasożyta, niczym swoją kochankę.

I tak też uczynił, przyspieszając ruchy swych dłoni tylko minimalnie, starając się nie uszkodzić błony ochronnej i tym samym nie doprowadzić do przedwczesnego “porodu”. Byłoby to bez wątpienia równie niebezpieczne dla lekarza jak i pacjenta więc w byciu ostrożnym miał podwójny interes. Dokładnie przy tym monitorował ruchy wewnątrz błony, porzucając na ich rzecz sprawdzanie odczytów Hollyarda. W tej chwili liczyło się tylko i wyłącznie wyjęcie obcego ciałą i umieszczenie go w zabezpieczonym pojemniku. Samym pacjentem mógł się zająć później, gdy już nie będzie mu wisiała nad głową groźba ataku ze strony nowonarodzonego stworzenia.


Sytuacja się komplikowała. Zupełnie jak na testowych operacjach dla studentów medycyny. Ale tym razem to nie był test a operujący już od wielu lat nie był studentem. Scenariusz jednak był zaskakująco podobny. Doktor nauk medycznych miał już nieźle oczyszczoną przestrzeń operacyjną by mieć swobodę manewru i przymierzyć się do ekstracji ciała obcego. Ciało obce jednak znowu się poruszyło. Przez włóknistą błonę widać było wybrzuszenie. Jakby pod spodem poruszyła się jakaś głowa czy kończyna. Poruszyła się na zewnątrz dokładnie w stronę gdzie lekarz oczyścił miejsce. Wyglądało na całkiem celowe działanie choć oczywiście mógł być to przypadek. Stworzenie musiało być jednak dość zaawansowane w swoim rozwoju jeśli ten rozwój był podobny jak u ziemskich organizmów. Reagowało na światło? Do wnętrza tego skórzastego owalu docierało światło? Może nacisk ciała który nagle zniknął był tego przyczyną? A może jeszcze coś innego. Stwór poruszył się znowu tym razem gwałtowniej. Zupełnie jakby wierzgał albo próbował się wydostać na świat wewnętrzny. Ale i Parch z umiejętnościami medycznymi był już przy punkcie krytycznym operacji. Pole operacyjne było oczyszczone. Teraz trzeba było wziąć szczypce i spróbować wydobyć te ciało obce na zewnątrz.

Teraz musiał być ekstremalnie ostrożny. Pasożyt wyraźnie wykazywał zainteresowanie światem zewnętrznym, do którego poznania Horst nie mógł dopuścić. Nie teraz i nie gdy miał na stole rozciętego pacjenta, który w żaden sposób nie byłby w stanie obronić się przed ewentualnym atakiem. Nie żeby mu zależało na jego życiu. Ot, wolałby by jego plany doszły do skutku w sposób, który jemu odpowiadał. Chciałby także, o ile udałoby się doprowadzić do takiej sytuacji, obserwować wyłonienie się tkwiącego w błoniastej osłonie organizmu, w nieco bardziej kontrolowanych warunkach. Niestety, zdawał sobie też sprawę z tego, że spełnienie tego życzenia mogło okazać się trudne. Zbyt wiele rzeczy leżało w dłoniach innych. Nie lubił tego… Nie być w stanie kontrolować otoczenia, wydarzeń, kierunków w których zmierzały.

Mógł jednak, a przynajmniej zamierzał zrobić wszystko co było w jego mocy by to osiągnąć, kontrolować dalszy przebieg operacji. Wziął parę głębszych oddechów by mieć pewność że dłonie mu nie drgną po czym sięgnął po szczypce. Musiał być delikatny ale i stanowczy. Nie było czasu do stracenia. Więzienie dla pasożyta, w postaci specjalnego pojemnika, czekało już na swego nowego lokatora. Wystarczyło go tam umieścić. Niby prosta czynność, a jednak niosąca za sobą zdecydowanie zbyt dużą szansę na zakończenie akcji niepowodzeniem. Nie miał dość informacji by akuratnie określić poziom rozwoju okrytego błoną organizmu. Ruchy wykazywały dość daleko posunięty rozwój, a co za tym szło, gotowość do opuszczenia bezpiecznego schronienia. Schronienia, które zostało odcięte od nosiciela, które to odcięcie mogło dodatkowo przyspieszyć proces narodzin. Sądząc zaś po reakcjach, proces ów został już rozpoczęty.

Szczypce delikatnie zacisnęły się na obcym ciele, mięśnie rąk lekarza napięły się, a następnie uniosły ów wielce niestabilny ciężar. W następnej kolejności musiał wykazać się nie tyle delikatnością, co szybkością. Pojemnik miał pod ręką, wystarczyło umieścić w nim zdobycz i zabezpieczyć. Tylko to się w tej chwili liczyło i Horst miał nadzieję, że nie będzie zmuszony do korygowania tego planu poprzez konieczność samoobrony. Mogło się co prawda okazać, że po rozerwaniu błony na świat wyjdzie istota przede wszystkim go ciekawa, jednak pokładanie nadziei w tak optymistyczny scenariusz było zwyczajnie naiwne. Nie, Horst zakładał inną wersję, w której z błony wyłaniała się istota głodna i pragnąca ów głód zaspokoić. On z kolei nie miał zamiaru robić za pierwszy posiłek.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 10-09-2017, 22:37   #185
 
Cohen's Avatar
 
Reputacja: 1 Cohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputację
Post wspólny - Mike, Cohen, MG

- Czwórka, oznacz tym cipom parking - powiedział Padre strzelając do atakujących jego i czwórkę kosmitów w pierwszej kolejności. - Rozwiń dywan i kurwa kamienie odgarnij.
- A reszta niech się nie rozprasza, nie będziemy was szukać. Zaliczą nam zadanie za jedno z was, nie mamy premii za dodatkowych, rozumiemy się.


- I po co było tyle pierdolenia, jak i tak zjeby wbijają tu na pałę. - warknął Owain, strzelając do wskakującego xenosa. - Ale chuj, chcą, to proszę bardzo. Dziesiątka, osłaniaj! - przyskoczył do wymachującego toporkiem ciecia, by odgrodzić się nim od atakujących stworów i zaczął namierzać wskaźnikiem to, co zostało z parkingu przed budynkiem.

Black 0 okazał się na tyle świetnym refleksem, że mimo iż mały xenos wyskoczył mu zaledwie z parę kroków zdążył wystrzelić i nawet trafić. Mały xenos zaczął syczeć i skwierczeć od ognia smoczej broni. Pozostała część jego planu poszła jednak trochę inaczej niż by sobie życzył. Black 4 próbował strzelać do atakującego grupkę potworka ale ledwo zaczął wodzić za nim lufą ten już wczepiał się we wrzeszczącego Toma który wciąż leżał na podłodze razem z paramedyczką próbując się odpędzić od tego wielokończynowego przeciwnika. Odwrócił się więc do całej sceny plecami i podbiegł do okna by wycelować karabin przez okno. Widział jak znacznik niewielkiego dodatku do broni miga gdy łapie namiar. Widział też plecy uciekającego paramedyka jaki rwał jak szalony przez zasnuty kraterami parking.

Pozostałym nie szło lepiej. Dzieci piszczały i płakały zbijając się w rogu pomieszczenia w ciasną gromadkę pod opieką Any. Nie były atakowane w tej chwili ale raczej nie było co liczyć na wsparcie z ich strony w walce. Patrick cofał się pokąsany przez ruchliwego i trudnego do trafienia stwora. Starszy już mężczyzna wyraźnie ustępował xenosowi w walce i bez pomocy rokowania na przetrwanie tego pojedynku nie wyglądały zbyt duże choć obecnie jego obrażenia były dość pobieżne i drobne. Kolejny xenos którego nie sięgnął ogień Parchów zwarł się z Halem. Temu jednak znów udało się trafić przeciwnika swoim toporkiem strażackim rozpłatując go na pół w głośnym chrupnięciu i chlupnięciu. Stworzenie jakie rzuciło się na i tak ciężko rannego i powalonego Toma musiało osiągnąć sukces bo przy tym kłębowisku ciał na podłodze trysnęła czerwona posoka a mężczyzna zawył boleśnie. W sukurs przyszła mu jednak Herzog która zdołała trafić nożem małego xenosa wbijając go w jego bok i zrzucając z zaatakowanego mężczyzny.

Przez moment Padre miał okazję złapać obraz walki. Owain stał do niego plecami łapiąc namiar na LZ. Hal właśnie uporał się ze swoim wieloszczetem, podobnie jak Herzog wyzwoliła siebie i swojego pacjenta z napastnika. Patrick cofał się i obrywał od swojego małego xenosa a Ana i dzieci piszczały w rogu przerażone całą sceną. Zauważył, że ci z góry musieli przesłać im stoper do ataku powietrznego. 20 sekund. Wtedy właśnie gdy 1 po dwójce zmieniło się na 0 z zewnątrz doszedł ciężki, miarowy huk ciężkiej broni. Gdzieś całkiem niedaleko strzelała ciężka broń. Ale miał bliższe sercu zmartwienia. Tak jak się spodziewali xenosy zaczęły się interesować ludzkimi turystami. Znów widział wyłaniające się z mroku i dymu pokraczne sylwetki. Z góry gdzieś z piętra, z dołu, z podłogi z jakieś szczeliny, wzdłuż ściany wejściowej i z korytarza z jakiego przybiegli.

Black 4 zaś skupiał się na swoim namierniku. Aparatura mrugnęła po raz ostatni i dała sygnał o przesłaniu sygnału do sieci. Obroża zareagowała o razu i na HUD pojawił się dodatkowy punkt oznaczony jako LZ. Gdzieś w tym momencie widział coś czego chyba nie widział nikt w środku. Błyski i huk ognia z wkm. Z dwóch stron. I z lewej, gdzieś od strony rozwalonej bramy i z prawej gdzieś od narożnika gdzie pierwotnie chciał podać miejsce randki z latadełkami z góry. Co najmniej dwie wieżyczki zareagowały na zbiega z budynku. Większość złotych kresek poszła w powietrze szatkując asfalt, wyrwaną ziemię, leje po bombach, płonące wraki a nawet ścianę frontową budynku a odpryski obsypały także i stojącego w tym momencie w oknie zwiadowcę. Paramedyka mogło z tej nawały trafić jakiś niewielki procent z tych pocisków. Ale nawet jakby trafił go jeden to efekt byłby podobny. Zbiega poderwało w pół kroku bez trudu szatkując mu kończyny, odrywając ramię, przecinając ciało na dwie połówki które opadły z kilka kroków dalej na dwóch przeciwległych częściach jednego leja. Zszokowany człowiek był skazany na śmierć ale jeszcze nie umarł. Spojrzał w zdumieniu na swoją skróconą o połowę długość ciała i opadł bez słowa na dno poszarpanej jamy. Czujnik oznaczający jeden z celów do ewakuacji zgasł. Ostatni jaki się świecił był oznaczony wewnątrz budynku pomiędzy dwiema plamkami Parchów z grupy Black. Herzog zaś próbowała podnieść i siebie i Toma nim sięgną ich następne małe kreatury. Z wnętrza budynku nadciągały obcy. Na zewnątrz wieżyczki czyhały na kolejną ofiarę. W powietrzu szykowały się szturmowce do przeorania przedpola ogniem i ołowiem.

- Uwaga, Falcon 1, przynajmniej dwie wieżyczki wciąż aktywne, kierunki południowo-zachodni i wschodni! - nadał do taksówki, po czym odwrócił się i wrócił biegiem do Herzog.
- Padre, skasowało nam łapiducha! - rzucił na ich kanale, dopadając do blondynki. - Zostaw go i schowaj się za mną! - ryknął, ładując się między nią a typa, którego wcześniej wlokła i strzelając do zbliżających się ku nim xenosów.

- Zrozumiałem - odparł także na ich wewnętrznym kanale. Ruszył osłaniać lekarkę stawiając ognistą zaporę na drodze xenosów.

- Zrozumiałem Black 4. Nalot za 20 sekund. - w słuchawkach rozległ się spokojny głos Falcon 1 gdy przyjął meldunek od operatorów naziemnych. Z paramedyczką jednak poszło znacznie gorzej. Właściwie to słabo. Graeff dopadł do niej akurat jak zdołała już wstać i podniosła Toma na klęczki, opierając sobie jego ramię za kark by mu pomóc wstać. I wcale jej się nie spodobał manewr Parcha.

- Zostaw mnie! Musimy im pomóc! - krzyknęła najpierw zaskoczona a potem rozzłoszczona paramedyk próbując odepchnąć Black 4 by wrócić po Toma. Ten zaskoczony nagłym ruchem zwiadowcy tak samo jak jego opiekunka upadł z powrotem na podłogę opierając się o nią dłońmi by nie upaść.

- Zostaw ją! - krzyknął Hal widząc, przepychankę między Herzog a Black 4. Dziewczyna bowiem choć w pierwszej chwili dała się zaskoczyć i puściła pacjenta nie zamierzała widocznie go zostawić. Uderzyła ze złością dłońmi zwiadowcę w plecy próbując go odepchnąć by wrócić po Toma.

Wtedy po suficie przedarł się jeden z pomniejszych xenos. Para Parchów wycelowała w niego praktycznie jednocześnie. Zarówno karabinek zwiadowcy jak i pistoletowy miotacz ognia dowódcy plunęły ogniem. Pociski rozłupywały sufitową powierzchnię a płonąca cecz podpalała ją sunąc za i wokół zwinnego i małego celu. Wreszcie płomienie objęły kreaturę i ta skwierczące i piszcząc spadła z sufitu płonąc i wijąc się na podłodze. Hal ruszył by podnieść Toma i udało mu się złapać go i odtruchtać kawałek. Na pomoc im ruszyła też Herzog wymijając obydwu Parchów. Trójka mniejszych obcych była chwilowo powstrzymywana przez płomienie jakie wciąż płonęły na ich towarzyszu. Widać było jednak kolejną trójkę jaka nadbiegała z trzewi budynku. Zdawały się przybiegać z każdego kierunku w pionie i poziomie. Wtedy nagle odezwał się kobiecy głos z ocalałych głośników.

- Dzień dobry państwu - kobieta zaczęła tonem w jaki próbowała wlać cały posiadany spokój i otuchę - Mam na imię Maya, kod wywoławczy Brown 0. Pozwoliłam sobie przejąć tymczasowo kontrolę nad systemem bezpieczeństwa obiektu Seres. Za chwilę jednostka ewakuacyjna podejdzie do lądowania. Proszę w trybie pilnym udać się na zewnątrz i bez obaw, nie stanie się państwu krzywda. Steruję ręcznie działami, postaram się pomóc przy eliminacji wrogich jednostek. Prosiłabym również o pośpiech i… przepraszam, że tyle to trwało. Obiecuję... postaram się aby nikt już nie ucierpiał przez… te stwory. - głośniki zamilkły tak samo nagle jak przed chwilą ożyły.

- Zrozumiałem Brown 0. Wykonamy próbny przelot. - po jakimś oddechu dał się słyszeć spokojny głos operatora z pokładu Falcon 1. Z góry zaczął dochodzić narastający odgłos silników jakiegoś latacza. Zbliżał się choć jeszcze nic nie było widać.

- Łap tę idiotkę, ja osłaniam! - krzyknął, wykorzystując fakt, że ogień zatrzymał chwilowo xenosy, by wycelować i prowadzić oszczędniejszy ostrzał.

Przeciągnął strumieniem ognie po czających się xenosach. Dwa z nich ogarnął ogień i zdechły tarzając się po ziemi. Trzeci odskoczył dymiąc tylko z kilku kropli napalmu.
- Tak Hal, jebnij czwórce to zabijesz nas wszystkich! - wrzasnął - Jak chcesz się przydać to bierz trupa i biegnij. Dadzą ci medal, pośmiertnie. Od przeżycia dzielą was sekundy. Nie spierdolcie tego.

Hal nie odpowiedział. Pewnie dlatego, że po suficie przebiegł i zeskoczył na niego i Toma mały xenos jakiego nie zdążyli zestrzelić dwaj mężczyźni w pancerzach i z bronią.
- Bierz go! - krzyknął do Herzog która nie zatrzymywana przez nikogo dobiegła do ich dwójki i złapała ciężko rannego Toma. Wzięła go pod ramię i zaczęła z powrotem truchtać w stronę okien i zdemolowanego parkingu. Podobnie uczyniła Ana która wzięła swoją gromadkę dzieciaków pod swoje skrzydła i skierowała się z nimi przez rozwalone okna na zewnątrz. Za to Patrick zdawał się gonić już ostatkiem sił. Zwłaszcza, że kolejny mały, jamnikowaty xenos o trzech parach kończyn przebiegł między skrajem zasłony z ognia a ścianą i doskoczył do łatwej ofiary już zmagającej się z innym xenos. Black 4 próbował trafić atakującego xenosa ale zanim się wstrzelił tamten już siekał się z Halem który obecnie był najbliżej bariery ognia i miał najdalej do okien i parkingu. Xenos zmusił go do rozpaczliwego wysiłku który nie przyniósł zbyt dużych rezultatów i siekiera strażacka bezskutecznie trafiała w podłogę albo powietrze a nie zwinnego xenos. Ten zaś pociął już pracownika laboratorium udało mu się w końcu jednak rozpłatać skocznego przeciwnika. Black 0 nie zdołał trafić skaczących tym razem na dwóch cywilów małych, zwinnych xenos ale za to posłał płonącą strugę w głąb pomieszczenia przedzielając je od narożnika sali płomieniami. Przy okazji znowu trafił ze dwa biegające przed barierą małe xenos które były zbyt nieporadne lub tchórzliwe by próbować przemknąć się do mięsa za barierą ognia. Zaraz jednak zamek szczęknął pusto oznajmiając koniec magazynka. Podobnie Black 4 usłyszał suchy trzask po ostatnim wystrzelonym naboju. Z zewnątrz doszedł ich wizg potężnych silników gdy nad budynkiem przeleciała jakaś maszyna. Wieżyczki milczały nie otwierając ognia.

Owain zaklął, słysząc suchy trzask iglicy uderzającej w powietrze. Puścił karabinek i sięgnął po pistolet.
- Padre, spadamy, jest taryfa! - ryknął, przekrzykując grzmot silników, po czym podbiegł do Herzog i złapał ją za ramię. - Ruchy, lalka! - jego szybki krok zmuszał ją do zwiększenia tempa, podczas gdy on rozglądał się uważnie dookoła.

Padre złapał karabin wiszący na UCS i jedna ręką strzelił dwa razy. Dwa koślawe siedzące za linią ognia ufoki rozbryzgały się niczym dojrzałe arbuzy.

- Nie mnie! Toma złap! - krzyknęła sfrustrowana paramedyczka wskazując głową na mężczyznę którego trzymała za ramię by pomóc mu iść. Zatrzymali się przed parapetem okna bo ciężko ranny Tom miał kłopot z przebrnięciem na drugą stronę. Patrick wciąż chwiał się pod naporem xenos. W sukurs przyszedł mu Hal który zaatakował toporem jednego z małych xenos jakie dotąd atakowały starszego i pulchnego mężczyznę. Ale w obydwu wypadkach xenos okazały swoją wyższość będąc trudnymi, małymi i kąsającymi przeciwnikami które w końcu mogły powalić nawet stworzenie o wiele większe od siebie jak człowiek. Na zewnątrz Anie udało się odbiec przez zdewastowany parking pełen lejów i płonących wraków. Wtedy też wizg silników wrócił i pokazała się podchodząca do lądowania maszyna. Rampa z tyłu była już otwarta i zanim jeszcze dotknęła ziemi wysypały się z niej uzbrojone sylwetki w pancerzach.

Czwórce nie chciało się już dyskutować z Herzog, bo najwyraźniej nic do jej blond łba nie trafiało, więc zamiast tego pociągnął ją za sobą, wykorzystując to, że połamany nie mógł przeleźć przez zwały gruzu.
Paramedyczka opierała mu się przez chwilę, głównie pewnie dzięki egzoszkieletowi, ale Owain będąc już tak blisko celu, był na nim skupiony niczym laserowo nakierowany pocisk i w tej chwili nie zamierzał pozwolić niczemu, by stanęło mu na przeszkodzie.
 
__________________
Now I'm hiding in Honduras
I'm a desperate man
Send lawyers, guns and money
The shit has hit the fan
- Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money"
Cohen jest offline  
Stary 11-09-2017, 08:29   #186
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 29 - Czas rezerwowy (35:00)

Miejsce: zach obrzeża krateru Max; schron cywilny klubu HH; 1750 m do CH Brown 3
Miejsce: zach obrzeża krateru Max; schron cywilny klubu HH; 2250 m do CH Black 2
Czas: dzień 1; g 35:00; 0 + 45 min do CH Brown 3
Czas: dzień 1; g 35:00; 0 + 60 min do CH Black 2




Brown 0; Black 2, 7 i 8



- No to hop. - powiedział Black 7 biorąc Black 2 i Brown 0 pod pachę. Potem uruchomił silniki w swoich butach i momentalnie całej trójce świat tylko śmignął a powietrze raczej zauważane zwykle jako zapach czy powiew wiatru nagle stanęło gęstym oporem. Przyśpieszenie mocno odcisnęło się niewidzialną pięścią na ludzkich ciałach. Wylądowali dobry kawałek od dziury akurat na jakimś stole który rozpękł się z hukiem pod pancernymi butami Latynosa w pancerzu wspomaganym.

- Ja chcę jeszcze raz! - krzyknęła piromanka klaskając z uciechy w dłonie jak mała dziewczynka po jeździe na karuzeli czy większa po pierwszym skoku na bungee. Ciężko było powiedzieć jak zareagował Ortega poza lekkim przekrzywieniem hełmu z lustrzaną szybą. - No dobra to potem. Ale chcę jeszcze raz. - powiedziała Latynoska po chwili krytycznego wpatrywania się w swoje odbicie na szybie zawieszonego nad nią lustra hełmu.

Dała znać Brown 0, że będzie ją ubezpieczać i sama wycelowała w przestrzeń dancingu lufę swojego karabinka z doczepianym miotaczem ognia. Black 7 zaś ruszył na dół po kolejną dwójkę. Wylądował na dole z głośnym hukiem jakby pancerna stal jego pancerza miała zamiar zmiażdżyć beton podłogi pod dywanopodobną wykładziną. Machnął ręką zachęcająco na Black 8 i Mahlera. Poczuli dokładnie to samo jak przed chwilą pierwsza dwójka i zaraz tak samo jak oni znaleźli się na parterze budynku w ekspresowym tempie.

- O patrzcie, rzuciło do środka furgonetkę. - powiedziała Latynoska wskazując na rzeczony pojazd a w głosie udało jej się zawrzeć lekką nutę zainteresowania. Marine spojrzał na Black 8 uśmiechając się pod nosem. Okazało się, że ta furgonetka jaką “zorganizowali” z zaplecza klubu zdawałoby się wieki temu w innym świecie o dziwo nadal tu stoi. Choć wokół część ścian zawaliła się, jeden narożników był rozsypaną dziurą gdzie widać było unoszące się po bombardowaniu pył, kurz i dym. Widok nawet na niby wolnej przestrzeni był ograniczony jak w gęstej mgle, do klkudziesieciu kroków. No i kto oddychał bezpośrednio czuł drapanie w gardle i często musiał mrużyć łzawiące z podrażnienia zawieszonym pyłem oczy. Wokół pojazdu było mnóstwo gruzu i osuwisk, na niego spadła jakaś belka to sam pojazd wydawał się w miarę w jednym kawałku.

- To ta co żeśmy ją wcześniej zorganizowali. - wyjaśnił marine zerkając na pojazd jakby zastanawiał się czy jest w stanie jezdnym.

- Zorganizowali? Kudłaty zajebałeś furę? No, no… A! No tak, bujasz się z Casanovą to może da się cię urobić na chłopaka z dzielni. - Latynoska mówiła szybko zmieniając wyraz twarzy od zastanowienia, lekkiego zdziwienia po wreszcie zrozumienie gdy sama znalazła rozwiązanie zagadki. Zaś podglony marine spojrzał na nią a potem i rudowłosego sapera jakby liczył, że może ona skojarzy o czym mówi Black 2.

- Brown 0, ty Falcon 1. Jeśli jeszcze kontrolujesz wieżyczki przydałoby nam się ich wsparcie. - w słuchawkach znów usłyszeli głos Svena. Znowu był opanowany choć dało się wyczuć skupienie i napięcie. Gdy Vinogradowa znowu uruchomiła swój panel i weszła w elektroniczne oczy kamer z wieżyczek sytuacja była napięta. Z “4-ki” obraz choć jaśniejszy był mniej przydatny bo większość dotychczasowego perymetru zasłaniał front transportowca z oznaczeniami marine. Ale boczna kamera która miała wgląd na boczne skrzydło budynku ujawniało kolejne małe xenos biegnące przez lejowisko albo wyłażące z okien i ścian. Na razie kilka, może kilkanascie ale na dość pustej przestrzeni sprawiało wrażenie. Z kamer “Z 3” widać było lepiej wnętrze narożnika. Właśnie ostatnie sylwetki ostrzeliwując się i rzucając granaty blokowały drogę pościgowi xenos. Z okien i chodnika, ze ścian parteru buchał dym z płonącej mieszanki jaka oblepiała wszystko na co padła, uciekając powoli na dół wciąż płonąc. Ludzie w pancerzach strzelali wyżej, gdzie po wyższych piętrach zbiegały kolejne małe xenos.

Brown 0 mogła wskazać na swoim ekranie a łączę jakie miała dzięki Falcon 1, przekazywało jej polecenia do wieżyczek zupełnie jakby siedziała tam, w sterówce Seres. - Szturmowce nie mogą strzelać póki Falcon jest na ziemi. - powiedział Mahler zerkając na obraz na ekranie Mayi. Dwie ocalałe z zachodniego odcinka ogrodzenia wieżyczki otworzyły ogień do licznych ale zwinnych i drobnych celów. Automatyczni strażnicy też mieli problemy z trafieniem w tak trudny cel. Ale liczebność wroga i zagęszczenie ognia z ciężkiej broni jaką mają skutecznie przerzedzają wroga. Małe pokraki po trafieniu tak mocnym pociskiem jaki potrafił o wiele większy cel jak opancerzony człowiek rozpruć na pół, właściwie znikały w żółtym kleksie wnętrzności. Te mieszały się z rozbryzgami ścian, ziemi i dymów gdy potężne pociski traktowały ścianę budynku jak papier. Dzięki temu wsparciu ludzie na ziemi zyskali potrzebną chwilę wytchnienia, dobiegli do rampy i Falcon 2 zaczął unosić się od razu w powietrze nie tracąc czasu na zamykanie rampy. Jako jedni z ostatnich wbiegło jacyś dwaj żołnierze niosący z bezwładne ciało jakiegoś grubszego faceta w postrzępionej marynarce. Sądząc z bezwładności musiał być nieprzytomny albo martwy. Teraz gdy przedpole był czyste w sukurs działkom Seres sterowanym przez Brown 0 przyszła latająca kanonierka. Posłała w dół salwę rakiet które przeorały całą okolicę podejścia do budynku aż w kamerze był widoczny tylko bezgłośny dym zasłaniający wszystko. Przy okazji dobili “3-jkę” bo urwał się z nią kontakt. Wraz z tą zasłoną jaka opadła nad Seres nie było w tej chwili czego oglądać.

- Słuchaj ty chcesz zrobić ten program? - Johan odezwał się kładąc dłoń na ramieniu Mayi. - Może pogadaj z Elenio? To droniarz. Dużo pracuje zdalnie. Może coś ci podpowie. - powiedział marine lekko kiwając głową na naramienny ekran hakerki w którym obecnie widać było tylko dym na wszystkich pasmach.

- Wujaszku! Pomóż! - krzyknęła Latina wskazując na belkę jaka wbiła się w karoserię pojazdu. Nie zapomniała przy tym przyjąć i pozy i miny “dziewczyny w potrzebie”. Latynos prychnął z rozbawieniem podszedł do furgonetki i choć pancerz skrzypnął i jęknął to odwalił stalowy dźwigar na bok.

- Gdzie na nich czekamy? - zapytał jego mechaniczny głos patrząc z góry na pozostałych członków swojej grupy. Jeśli latadełka tu leciały to te kilka kilometrów powinni pokonać w parę chwil. Gdyby tutaj był pusty teren albo tamci lecieli odpowiednio wysoko już powinni być widoczni. Ale na razie widzieli tylko zielonkawą tarczę gazowego olbrzyma przez szczeliny i dziury w dachu popularnego do niedawna klubu.

- Włączę budzik. - powiedział marine. Wrócił do dziury jaką wybił plastik Black 8 i zaczął majstrować z drutem i granatem. Ręce poruszały mu się z wpawą świadczącą o sporej wprawie w ustawianiu takich budzików. Obroże były jednak nieczułe na takie manewry. Zegar tykał. Na zegarze w kolorze czerni wybiła godzina “00:00”. I zaczęło się odliczanie rezerwowych 60 minut. W czasowniku grupy Brown było jeszcze gorzej. Zostało ostatnie 45 minut rezerwy. A odległości od Checkpointów nadal w poziomie nie zmieniły się i wynosiły po jakąś godzinę intensywnego marszu. Właściwie na piechotę by zdążyć mieli jeszcze szansę ale to przy założeniu pustej drogi. Stan budynku i to co widzieli niedawno na ekranie hakerki spod Seres raczej nie skłaniał ku tak optymistycznemu scenariuszowi.





Miejsce: zach obrzeża krateru Max; schron cywilny klubu HH; 3200 m do CH Green 5
Czas: dzień 1; g 35:00; 180 + 60 min do CH Green 5




Green 4



Sprawy zaczęły się komplikować. Green 4 nie mógł ot, tak sięgnąć po ten obły kształt bo okazało się, że ta mieszanina obcych i ludzkich tkanek jest zespolona pod spodem o wiele bardziej. W ogóle ten przypadek wydawał się być bardziej zaawansowany w rozwoju pod każdym zauważalnym względem w porównaniu do pozostałych dwóch. Był większy, obca tkanka była bardziej urzutowana w głąb ludzkiego nosiciela i nawet opuchlizny tamci na skórze nie mieli. Choć z medycznego punktu widzenia nie mógł wykluczyć innego, zewnętrznego pochodzenia tej ostatniej. No i tamte były nieruchomymi obiektami podczas ekstrakcji.

Ten ostatni element był dość frustrujący. Gdy chirurg unosił kokon by wyzwolić go z ostatnich połączeń z tkankami nosiciela musiał trzymać ekstraktowany obiekt w szczypcach a drugą dłonią operować laserowym skalpelem odcinając tkanki pod spodem. I zarówno widział jak i wyczuwał coraz intensywniejsze ruchy tego organizmu. To już nie mógł być przypadek.

Mimo tych komplikacji chirurg nadal panował nad sytuacją. Udało mu się przeciąć ostatnie wiązania gdy stał się świadkiem zapewne dość rzadkiego wydarzenia. Narodzin obcej istoty. Przenosił w szczypcach wyjęte stworzenie gdy otulający ją kokon pękł a stwór wierzgnął na tyle mocno, że w szczypcach było mu go trudno utrzymać. I w tym samym momencie doszedł go wytłumiony przez barierę ścian i drzwi kobiecy krzyk. Pełen bólu i cierpienia krzyk kobiety. Ale jedyną kobietą tutaj była ta wytatuowana Olsen w izolatce. Ale przecież dostała tak silne środki, że nie miała prawa się obudzić, krzyczeć czy robić cokolwiek poza leżeniem z wdzięcznością kłody.

- Co tam się dzieje?! - usłyszał zza szyby też wytłumiony głos Latynosa. Nie był pewny czy krzyczy do niej czy kogoś innego.

- Nie wiem, zaczęła się drzeć! - odpowiedział w zdenerwowaniu któryś z gliniarzy stojących na straży aresztantki w izolatce. Dr. Horst też miał powód by się denerwować. Stwór w szczypcach, już prawie nad pojemnikiem jaki miał być jego celą rozdarł włóknistą powłokę kokonu i ukazała się mała, murenowata, zębata główka sycząc i skrzecząc w miniaturze ryku dorosłych osobników. Kokon pękł a stwór wierzgając wyślizgał się ze szczypiec. Upadł na krawędź pojemnika wijąc się jak wyrzucona z wody ryba, odbił się od krawędzi pojemnika i spadł na blat szafki rozrzucając część przygotowanych narzędzi. Green 4 miał jeszcze szansę spróbować go złapać. Szczypcami? Na pewno bezpieczniej ale metalowym narzędziem trudniej było gmerać przy tak szaleńczo wierzgającym celu który zaraz mógł spaść na podłogę. Dłońmi? Co prawda miał rękawiczki chirurgiczne ale jednak było to tak sprzeczne z medycznym BHP i tradycją łapać tak podejrzane substancje gołą ręką jak mogło. Chyba, że już nic innego nie było. Ale dłońmi chwyt powinien być pewniejszy.

- O kurwa! Zabij to! - Patinio wyraźnie widział przez szybę całą scenę bo w głosie znać było napięcie.

- Spalmy tam wszystko. Uruchomię kwarantannę to wypali tam wszystko. - zaproponował Kozlov też stojąc po drugiej stronie szyby i na głos to nagle zdawał się być trzeźwiutki jak po narodzeniu.

- Pojebało cię!? - krzyknął na niego armijny kapral w zdenerwowaniu.

- No co? Sam mówił, że nie może się “to” stąd wydostać. - odparł z niechęcią równie zdenerwowany lekarz.

W tym czasie Green 4 ledwo rejestrował tą nerwową rozmowę. Złapał i przytrzymał dłońmi wierzgającego obcego. Obcy owinął prawie od razu swój biczowaty ogon wokół jego nadgarstka w zaskakująco mocnym uścisku. Pewnie będzie miał pręgę. Ale dzięki temu niejako przywiązał się do dłoni lekarza. Chociaż na moment bo korpus i ta zębata szczęka która wciąż syczała i nawet taka mała pewnie mogła bez trudu rozciąć ludzką skórę i wierzchnie tkanki. To jednak dało lekarzowi czas by sięgnąć po naszykowany pojemnik. Udało mu się wsadzić najpierw korpus stwora i ten zaczął się rozbijać o ścianki pojemnika próbując się wydostać. Stukał przez to opętańczym staccatto szarpiąc nerwy ale dr. Horst już odzyskał panowanie nad sytuacją. Jeszcze musiał tylko wyszarpać “uwiązaną” rękę z ogoniastego uścisku stwora bo drugą musiał przytrzymywać stwora w pojemniku. Tam wciąż trwały zmagania między człowiekiem a bestią tak samo jak kawałek wyżej ogona z nadgarstkiem. Zdecydowała jednak przewaga masy i świadomość sytuacji przeciw instynktowi. Doktorowi udało się wyzwolić ramię, potem jeszcze puścił stwora i zamknął pojemnik. Stwór był zabezpieczony. Jak silny i zdeterminowany mógł być jako dorosły osobnik to było trudne do oszacowania.

Zostawało jeszcze sprawdzić co z pacjentem i zaszyć go po operaci. Stwór był ekstraktowany jak miał być. Ale zostawało jeszcze dokończyć operację. Niemniej najtrudniejszy etap powinien mieć właśnie za sobą. Przy okazji stwór wymusił nieco przyspieszenie niektórych czynności operacyjnych ale niechcący dzięki temu operacja powinna trwać trochę krócej.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; pokład Falcon 2 nad Seres Laboratory; 100 m do CH Black 2
Czas: dzień 1; g 35:00; 0 + 60 min do CH Black 2



Black 4 i 0





Falcon wylądował. Wszyscy którym udało się dotrzeć na pokład latacza oddychali ciężko jak po biegu. Albo walce. Ale w końcu ci którzy byli na zewnątrz zaliczyli jedno i drugie. Teraz siedzieli przypięci do foteli. Łapali oddech, ocierali pot z czoła, zmieniali puste magi na pełne w swoich karabinach i ładownicach. Maszyna poszła ostrą świecą w górę zaraz przechylając się w wirażu. Zaraz jej miejsce zajęła szturmówka okładając budynek i okolicę ciężkim ogniem z broni o cięższym kalibrze i gabarytach niż ta którą mieli ze sobą jacykolwiek piechociarze. Do ognia szturmowej maszyny dołączyły się również wieżyczki Seres jakie wznowiły nagle ogień prując ściany i parking przed budynkiem.

Mimo to atmosfera na pokładzie szturmowego transportowca atmosfera była dość napięta. Głównie z powodu ludzi jakich zabrali na pokład. I tych z Obrożami i bez. A na to wpłynęła zapewne desperacka ewakuacja z ostatnich sekund i minut. Zapewne dlatego dwa Parchy dostały fotele zaraz przy rampie wejściowej. A cywile jakich udało się doprowadzić i ewakuować z Seres na drugim końcu ładowni, zaraz za kabiną pilotów. Między nimi rozciągał się kordon foteli zajętych przez mężczyzn i kobiety w pancerzach o różnej prowidencji. Większość nosiła oznaczenia z Armii. Ale byli też marine z Floty, policjanci nawet jacyś PMC z różnych firm ochroniarskich.

Z samego początku ładowni dobiegał histeryczny płacz Any. Trzymała się jakoś póki Herzog nie uświadomiła jej, że Patrick już do nich nie dołączy. Wtedy z trudem utrzymująca dotąd względną równowagę wybuchnęła płaczem wzmacnianym spazmami. Sama paramedyczka zajęła fotel obok i próbowała ją pocieszać. Tom i Hal siedzieli w swoich fotelach obaj żywi. Zwłaszcza Hala udało się uratować w ostatniej chwili tylko dzięki natychmiastowej aplikacji leczącej biochemii. Nawet z urwanych słów jakie słyszeli mundurowi dało się zauważyć, że uratowani cywile obwiniają skazańców w Obrożach o taki przebieg ewakuacji. Dołożyło się to zapewne do tego co mundurowi z ekipy ewakuacyjnej widzieli przed paroma chwilami sami. Na podłodze jako jedyne leżało nieruchome i zakrwawione ciało Patricka. Ktoś na nie narzucił jakąś płachtę by je zasłonić ale i tak wszyscy na pokładzie widzieli jak ono wygląda.


---



Seres Lab; kilka chwil wcześniej



- Nie! - Herzog której z początku udawało się nie dać złapać albo odpychać Black 4 krzyknęła z furią ale nie dała rady dłużej się opierać. Choć ten nie czuł się orłem w walce na najbliższy dystans i dziewczyna była dla niego przeciwnikiem której opór nie gwarantował mu bezproblemowe i gładkie załatwienie sprawy. Gdyby nadal się stawiała mogło się zrobić trudno. Był już za oknem na parkingu, zdążyli zrobić jakiś krok od okna by biec do transportera, za nimi został rozpaczliwie wyciągający do nich rękę Tom a w ich stronę biegł pierwszy fire team odległy już o kilkanaście kroków. Zasłaniali sobą już Anę i jej gromadkę dzieci których dzieliły ostatnie kroki od rampy. Wtedy to się stało. Znowu. - Ostrzeżenie pierwszego stopnia! - szczeknęła mechanicznym głoem jego Obroża i ciało Parcha ogarnęły wyładowania elektryczne. Przygięło go wpół i poczuł suchość w ustach gdy piekący ból nicował mu ciało.

- Ty chamie! - paramedyczka w egzoszkielecie skorzystała z okazji by się wyrwać. Musiała ją ogarnąć furia na Parcha bo gdy jego ciało wyginało się od porażenia prądem z wściekłością trzasnęła go pięścią w szczękę. A potem odwróciła się z powrotem do okna i zaczęła podnosić Toma by pomóc mu przedostać się na zewnątrz.

W tym czasie Black 0 był zbyt zajęty nadciągającymi xenos. Były, małe ale szybkie i ta kombinacja bardzo utrudniała trafienie ich czy w walce wręcz czy w strzelaniu. Jednak jemu udało się trafić kolejne dwa małe xenos których zatrzymała zapora ognia. Ta już jednak bez kolejnych dawek mieszanki musiała wkrótce wypalić się. Wówczas ataki xenos osiągnęłyby na tyle przewagi liczebnej by dorwać każdego z nich. Halowi mimo, że krwawił już całkiem obficie bo bez pancerza każde trafienie xenosa oznaczało broczącą krwią ranę. Udało mu się jednak rozgnieść siekierą kolejnego przeciwnika. Xenos jednak też nie próżnował i ten który walczył z Patrickiem w końcu zadał ostateczny cios. Starszy mężczyzna upadł na plecy bezwładnie. Xenos dalej wgryzał się i szatkował w już martwego albo dogorywającego mężczyznę pieczętując jego los.

Trzaśnięty przez paramedyczkę w twarz i wciąż oszołomiony po lekcji wychowawczej jaką dała mu Obroża, Black 4 widział jak Ana z dziećmi znika wewnątrz ładowni transportowca. Herzog przewaliła Toma na zewnątrz i znowu podtrzymując go za ramię próbowała z trudem truchtać w stronę lądownika. - Da go pani, ja go wezmę! - powiedział jakiś żołnierz jaki akurat do nich dobiegł. Puścił karabin by mieć wolne ręce i wziął ciężko rannego mężczyznę wracając do transportowca. Herzog pobiegła wyzwolona z tego prawie bezwładnego balastu znacznie sprawniej przez te plączące nogi lejowisko.

Pierwsza czwórka mundurowych dobiegła prawie do ściany na tyle blisko by widzieć już samodzielnie co się dzieje wewnątrz. - Free weapon! - krzyknął pewnie dowodzący tym teamem i cztery lufy uniosły się otwierając ogień do tych samych celów co Black 0. Pomieszczenie zagotowało się nie tylko od już dogasającego ognia ale i ołowiu. W efekcie tego jeden z xenos został rozbryzgany w punkcie gdzie stężenie ołowiu w powietrzu znalazło swój punkt zagęszczenia. Zcivicki nie był pewny czy to on go trafił ale prawie na pewno tak. Chociaż mógł mieć połowę zestrzelenia z jakimś mundurowym jak to się w powietrzu czy kosmosie między myśliwcami mówiło. Zaraz jednak magazynek zazgrzytał mu suchym trzaskiem oznajmiając koniec ammo. “Smoczyca” nadal była pusta bo nie miał jej kiedy przeładować.

Przez eden krytyczny moment Padre był świadkiem działania Opatrzności. Dwa xenos które dobiły przed chwilą Patricka rozejrzały się po sali wybierając kolejny cel. Wewnątrz już były tylko dwa mięsa do zarżnięcia, walczący siekierą ze swoim xenosem Hal i on sam z właśnie pustymi magazynkami. I obydwa rzuciły się na pracownika laboratorium! Teraz już walczył samotnie z trójką zwinnych xenos i z trójką musiał paść pod ich szponami i szczękami raczej prędzej niż później. Wyglądał jak drzewo podpiłowywane od dołu przez pilarzy, musiało upaść. Musiał zdawać sobie z tego sprawę bo rozpaczliwym zrywem zdołał przynieść jednego a potem zmiażdżyć go trzaskając o ścianę ale pozostałe dwa musiały go zaraz wykończyć.

Przez okno wskoczyła czwórka żołnierzy. Dwóch rzuciło się by wesprzeć osaczonego cywila. Dwóch innych wznowiło ogień strzelać do wypełzajacych z każdego fragmentu zadymionej sali za ścianą ognia. Umęczony Hal opadł plecami na plecy ledwo stojąc na nogach. Jeden z żołnierzy został pokąsany przez małego xenos gdy usiłował go trafić kolbą nie mając czasu zmienić broni. Ale nie było krwi więc w przeciwieństwie do Hala czy Patricka którzy już by krwawili żołnierzowi nic się nie stało. Drugi z mundurowych rozgniótł wierzgającego obcego zdzielając go na odlew swoją bronią.

- Proszę do nich! Fire in the hole! - krzyknął jeden z tych co strzelali sięgając po granat. Drugi wciąż strzelał. Przy oknie pojawiły się kolejni mundurowi z których dwóch zachęcająco wyciągnęło ręce do środka by przejąć słaniającego się na nogach Hala. Ten sunąc i zostawiając krwawy ślad na ścianie zbliżył się do nich i dał im się złapać.

Jeden z żołnierzy syknął gdy oberwał od xenosa, tym razem krwawiąc swoją, czerwoną krwią ale ten zaraz potem został zmiażdżony przez jego kolegę. W tym czasie ogień ze “Smoczycy” wygasł i utrzymująca dotąd w na dystans bariera zniknęły. Z dziesiątka xenos rzuciła się żywą falą kłów i szponów na dwunożne stadko pod oknem. Wtedy wśród nich eksplodował granat grenadiera. [b][i]- Jeszcze raz! Zapalający! - krzyknął dowodzący pierwszą sekcją wskazując na chwilowo oczyszczone z obcych miejsce. Małe ciałka nie miały szans z mocą granatu odłamkowego więc ten porozrzucał je i poszatkował i zabił na miejscu. Ale to przecież nie były wszystkie. - Bierzcie go i zbieramy się! - dodał kapral z Armii wskazując na nieruchome ciało Patricka bezwładnie leżące pod ścianą tam gdzie upadło. Dwóch żołnierzy ruszyło po ciało a trzeci szykował kolejny granat.


---



Pokład Falcon 2; obecnie



Dlatego po całokształcie sceny z ostatnich paru chwil atmosfera jaka otaczała dwóch skazańców z Obrożami to była daleka od przychylności. Nikt ich tu nie lubił i mundurowi dali im to odczuć. Otaczała ich aura niechęci, pogardy lub obojętności. Zabrali ich na pokład ale poza tym ich los chyba nikogo nie obchodził. Tymczasem przywieszki obydwu Parchów coraz bardziej świeciły pustkami a tam na środku ładowni były skrzynie z amunicją, granatami i podobnym sprzętem. Drugi problem był nawet poważniejszy. Lecieli gdzieś. Z każdą sekundą oddalali się od Seres i położonej gdzieś na jej dachu kapsuły z Blackpoint 2. Dzięki komunikatorom mogli jednak próbować rozmawiać nie tylko z siedzącymi obok żołnierzami. No i właśnie podstawowy czas grupy Black się skończył. Licznik pokazał właśnie “00:00” i zaczął odliczać ostatnie rezerwowe 60 minut.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić

Ostatnio edytowane przez Pipboy79 : 11-09-2017 o 10:08.
Pipboy79 jest offline  
Stary 16-09-2017, 10:53   #187
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Horst swobodnie mógłby sobie pogratulować, gdyby nie to że operacja wciąż nie została zakończona. Pacjent nadal leżał rozcięty i nieprzytomny. Przynajmniej jednak tkwiący w jego ciele obcy, został wyjęty i zabezpieczony. Green 4 z niechęcią spojrzał na swoje dłonie pokryte chirurgicznymi rękawiczkami, które w chwili obecnej nie nadawały się do kontynuowania pracy przy odkrytej tkance. Bałagan, który zapanował przy okazji próby ucieczki wężowatego stworzenia, także nie budził w lekarzu przyjaznych uczuć. Były i inne, negatywne bodźce, te jednak docierały spoza rejonu sali operacyjnej więc chwilowo postanowił nie zwracać na nie uwagi, tym bardziej że miał ważniejsze sprawy na głowie. Nasłuchiwał jednak jednym uchem i od czasu do czasu zerkał w kierunku szyby żeby całkiem nie stracić kontaktu z pozostałą częścią ambulatorium.

Przede wszystkim musiał zająć się doprowadzeniem swojego stanu do odpowiedniego by kontynuować operację. Wymagało to wymiany rękawiczek i zdezynfekowania dłoni, którymi to czynnościami zajął się w pierwszej kolejności, poświęcając na nie minimalną ilość czasu. Zakażenie nie było nikomu do szczęścia potrzebne, a skoro już zdecydował że uratuje swojego chwilowego podopiecznego, to zamierzał się z tej decyzji wywiązać. W następnej kolejności przeszedł do głównego zadania czyli poskładania Hollyarda z powrotem, a następnie wybudzenia go ze snu. Pierwszej czynności zamierzał poświęcić nieco więcej czasu, badając dokładnie i na spokojnie, zmiany które nastąpiły w jego organizmie. Nie znaczyło to co prawda, że miał zamiar w jakiekolwiek, które nie oznaczały śmierci w ciągu najbliższych godzin, ingerować. Wszak obiecał że go uratuje, że zrobi wszystko by Maia nie musiała przekazywać narzeczonej mężczyzny, smutnych wieści. Nie było słowa o jego zdrowiu w późniejszym etapie życia, a zatem nie widział także powodu by ingerować w cokolwiek, co nie zagrażało pacjentowi bezpośrednio.

W następnej kolejności zabrał się za wybudzanie, czynności tej poświęcając już mniej czasu i uwagi, nie znaczyło to jednak że wykonywał ją byle jak. Nie pominął żadnej procedury, nie złamał żadnej zasady, jego uwaga jednak była skupiona na pojemniku w którym tkwił obcy. Przyciągał go i kusił towarzyszącą mu niewiadomą. Z zakamarków umysłu wyłuskał zepchnięte tam szczegóły jak krzyk kobiety, który dotarł do jego uszu wraz z chwilą, w której główka stworzenia wyłoniła się z błoniastego kokonu. Niczym krzyk rodzącej matki. Oczywiście, mógł to być zbieg okoliczności, w te jednak Horst nie wierzył. Znacznie bardziej prawdopodobne było to, że sama w tym czasie wydała na świat podobne stworzenie, wbrew temu co pokazywał skaner. Mogła także być w jakiś sposób powiązana z nowonarodzonym, więzią którą z chęcią by zbadał, gdyby oczywiście istniała i gdyby dano mu na owe badania wystarczająco czasu. Z tych dwóch opcji ta pierwsza wydawała się mu bardziej prawdopodobna niż druga. Wiedział już wszak w jaki sposób ci ludzie podchodzą do jego pragnienia zdobycia wiedzy, która w ich mniemaniu jest nieistotna i stanowi niepotrzebne marnowanie czasu.

Jego niechętne spojrzenie na dokładnie sekundę spoczęło na pacjencie, szybko na powrót kryjąc się za maską troski. Nie mogli go przyłapać na otwartym okazywaniu niechęci któremukolwiek z nich. W końcu był tu jedynie mięsem armatnim, wysłanym by wykonać zadanie lub zginąć. Względnie zginąć wykonując zadanie. W przeciwieństwie do niego, ich nie ograniczała obroża, gotowa w każdej chwili stłumić wszelkie agresywne zapędy wymierzone w kierunku “niewinnych”. Bo wszyscy byli tu niewinni poza takimi jak on. Użalanie się nad własnym losem nie prowadziło jednak do nikąd, zatem było czynnością zbędną, którą należało wykluczyć, co też Green 4 uczynił. Zamiast marnować czas na zbędne jęki, czekając aż pacjent w pełni się wybudzi, postanowił zadbać także i o siebie. W końcu wkrótce miał powrócić na górę, do czego wypadało się odpowiednio przygotować. Zadbanie o to by być w pełni sił i zdrowia, stanowiło podstawę tych przygotowań.


Za szybą dalej Horst widział dwóch zaniepokojonych kibiców czy widzów w postaci latynoskiego kaprala Armii i podstarzałego doktora w rozpiętym kitlu. Ciało Hollyarda miało o wiele większe zmiany wokół miejsca gdzie do niedawna znajdowało się ciało jak najbardziej obce. Ale wydawało się to logiczne jeśli ten obiekt był większy, rozrastał się szybciej lub znajdował się tam dłużej albo wreszcie był innego rodzaju niż w dwóch pozostałych przypadkach jakie miał okazję zbadać.

Zastanawiające było to, że żaden z tych przypadków nosiciel właściwie nie odczuwał żadnych skutków ubocznych, zwłaszcza bólu. Nawet u marine i żołnierza gdzie obiekty były mniejsze, to ciało obce w relacji do ciała nosiciela było ogromne. Powinni być sparaliżowani z paraliżującego bólu jaki wywoływały by uciskane tkanki i organy. A zachowywali się praktycznie normalnie. Nawet Hollyard który miał największy okaz i nie wyglądał co prawda zdrowo to gdyby nie skan Roya można by się w ogóle nie spodziewając przeszkody tego rodzaju. Ciało ludzkie nie miało w sobie żadnych substancji zdolnych na tak długi czas zneutralizować tak silny ból. Owszem były środki farmakologiczne ale bez badania krwi nie mógł być pewny czy takim podlegała cała trójka. Prawdopodobnie byli wciąż pod wpływem stimpaków i tego typu stymulantów te jednak nie powinny działać w ten sposób. Poza tym tak silne środki farmakologiczne oscylowały już z tymi używanymi do wywołania narkozy a jak nie były tak silne, że zaburzały zachowanie i postrzeganie pacjenta. A cała trójka do ostatniej chwili gdy Green 4 podał im narkozę wydawała się być w pełni świadoma otoczenia. Czyli w tym równaniu grał rolę jakiś nieznany czynnik. Taki który miał zdumiewającą kombinację między mocą uśmierzania bólu a nie wywoływaniem skutków ubocznych w czasie rzeczywistym. W długotrwałym to nie wiadomo ale to wymagało lat prób i badań. Wiele firm i fundacji, nawet same rządowe związane z działaniami zbrojnymi podczas których zawsze były straty a ich pracownicy i funkcjonariusze obrywali pewnie i tak byłoby bardzo zainteresowaniem czynnikiem o takim działaniu.

W samej sali operacyjnej Green 4 nie znalazł żadnych potrzebnych leków. Musiał wyjść z sali i gdzieś w tym czasie pacjent zaczął wykazywać oznaki powrotu do zdrowia. Otworzył drzwi oddzielające salę operacyjną od reszty ambulatorium. Elenio pokiwał głową. - No nieźle. Ale z tym robalem to przez chwilę grubo było. - uśmiechnął się bielą zębów na swojej śniadej twarzy i chcąc pewnie jak najszybciej dostać się do kumpla. Kozlov nie odzywał się obserwując obojętnie i wychodzącego Parcha to wybudzonego pacjenta jaki usiadł już sam na stole operacyjnym. Przy drzwiach do izolatki nadal było tych dwóch policjantów, starszy i grubszy o gabarytach klasycznego pączkożercy i młodszy i chudszy. Obaj wydawali się rzucać zaniepokojone spojrzenia to na okienko drzwi izolatki to na grupkę przy drzwiach sali operacyjnej. Wtedy za plecami Green 4 usłyszał charakterystyczny odgłos odbezpieczenia broni. Gdy się odwrócił widział jak Hollyard wciąż siedząc na stole i z kroplami potu na twarzy i nagim torsie ze świeżą, bladą kreską blizny pooperacyjnej trzyma dłoniach pistolet i z morderczym wzrokiem wpatrywał się w zwierze tłukące się wściekle o ścianki pojemnika w jakim uwięził go chirurg.

Mógł się domyślić, że wybudzanie Hollyarda to był zły pomysł. Podobnie jak ratowanie mu życia. Najwyraźniej jego instynkt ponownie został przytępiony przez kobietę, odwieczną nemezis rodzaju męskiego. Nie zamierzał jednak zrzucać winy tylko i wyłącznie na nią. Decyzje wszak były jego i tylko on winien ponosić za nie odpowiedzialność. Bez względu na to jak bardzo nie podobały mu się ich efekty.

Kolejną decyzję miał właśnie przed sobą i nie mogła mu ona zająć dłużej niż krótkie mgnienie. Jego pragnienie wiedzy było ogromne. Zdawał sobie z tego sprawę jak również z tego, że było to niekiedy jego słabością. Wiedział też, że nie było szansy na to żeby pozwolono mu przeprowadzić dokładne badania nad organizmem, który wyjął z klatki piersiowej Hollyarda. Ryzyko zatem, na które by się wystawił próbując powstrzymać mężczyznę, znacznie przeważało zysk. Z drugiej jednak strony…

Odkładając na bok wszystkie myśli, które nie dotyczyły tylko i wyłącznie najbliższych sekund, odwrócił się i ruszył z powrotem w stronę swojego nadpobudliwego pacjenta. Nie mógł pozwolić mu na zniszczenie stworzenia, a przynajmniej jeszcze nie. Tyle był mu winien, te parę minut poświęcone na badania. Biorąc pod uwagę, że Horst uratował mu życie, cena nie wydawała się w żadnym razie wygórowana.
- Nie - wyraził swój sprzeciw wpierw werbalnie, a gdy to miałoby nie zadziałać, zamierzał wyrwać mu broń z dłoni lub przynajmniej podbić, by kula nie trafiła w pojemnik. Na Boga, jakże pogardzał ludźmi którzy korzystali z siły bez uwzględniania w swych działaniach umysłu. W przeciwieństwie do Hollyard’a, działania Jacoba były chłodne, kalkulowane, takie jak być powinny. Jego umysł tworzył już kolejne zdania, które miały paść z jego ust. Słowa, które miały za zadanie przywrócić zdrowy rozsądek i ochłodzić gorączkę chwili. Najpierw jednak należało zapobiec destrukcji.


Po spojrzeniu, pełnym wściekłości, nienawiści i obrzydzenia Green 4 widział jak gliniarz ani na moment nie opuszcza wycelowanej w pojemnik broni. Oddychał ciężko przez zaciśnięte szczęki. Wszelki ruch czy słowo mogły zakłócić delikatną równowagę tej sytuacji. Patinio któremu też udzieliła się nerwowość sceny czekał tuż przy doktorze Horście mówiąc czy raczej odpowiadając coś o nerwowej sytuacji jaką tu właśnie mieli z udziałem pistoletu, obcego w pudełku i próbującego interweniować skazańca w Obroży. Tak, jego lekarz też powinien wziąć w kalkulację. Biorąc pod uwagę ciepłe relacje jakie wiązały go z siedzącym na stole operacyjnym policjantem zapewne nie pozostałby bierny w razie gdyby sytuacja ciążyła ku konfliktowi. Zapewne Obroża też nie.

Po, zdawałoby się, wiecznej chwili, która nie trwała pewnie więcej niż ze trzy nerwowe uderzenia serca Reptor choć nadal nie opuścił broni gotów strzelać w każdej chwili to jednak jeszcze nie pociągnął za spust. - Co nie?! - warknął rozjuszony mając zapewne dziką ochotę rozwalić coś co o mało nie rozwaliło jego samego. Sytuacja dalej była napięta i doktor czuł, że musi mówić krótko, prosto tak by do trafić do przekonania tego wkurzonego człowieka. Szanse, że odstąpi od likwidacji stwora wydawały się dość nikłe. Ale może udałoby się pójść na jakiś kompromis gdyby to właściwie rozegrać.

- Nie zabijaj go - odpowiedział Horst, modulując głos tak by brzmiał spokojnie i tłumiąc własny gniew, który został wywołany zachowaniem Hollyard’a. Mężczyzna był w końcu tuż po operacji, za której koniecznością stało stworzenie w pojemniku, więc jego reakcja miała pewne uzasadnienie. Była jednak zdecydowanie zbyt gwałtowna jak na gust Jacoba.

Musiał teraz działać rozważnie. Udało mu się przyciągnąć uwagę Karl’a, była to jednak tylko jedna bitwa w wojnie, którą wszak zamierzał wygrać. Ignorując chwilowo obecność Patino, chociaż o nim nie zapominając, zrobił krok do przodu po czym zatrzymał się.
- Będzie mi potrzebny do badań - wyjaśnił. - W twoim ciele, a także w ciałach twoich kolegów zaszły pewne zmiany. Nie będę w stanie określić jakie mogą być ich konsekwencje jeżeli nie poznam wcześniej organizmu, który ich dokonał. Żywego organizmu - zaznaczył stanowczo po czym dodał, ponownie łagodząc ton swojego głosu. - Nie zajmie mi to dużo czasu, tego bowiem nie mam w nadmiarze. Gdy skończę będziesz mógł go rozstrzelać, nie stanę ci na przeszkodzie. O ile, oczywiście, zrobisz to w nieco bardziej kontrolowanych warunkach. I nie chcę żebyś myślał że wątpię w twoją celność ale jesteś świeżo po wybudzeniu, drzwi sali są otwarte, a to co tkwi obecnie w tym pudełku jest silne, zwinne i szybkie - tu przeniósł wzrok na Patino, który był świadkiem jego własnych zmagań z tą istotą i mógł poświadczyć. Przy odrobinie dobrych chęci…

- Jeżeli nie trafisz za pierwszym razem i tylko rozbijesz pojemnik, stworzenie to ucieknie - kontynuował. - Nie wiemy czym jest ani do czego jest zdolne. Wypuszczone na wolność… - Przeniósł wzrok na miotający się przedmiot jego wywodu. Z chęcią zobaczyłby do czego ta istota jest zdolna. Pragnął być świadkiem jego lub jej, ewolucji. Jakie rozmiary mogło osiągnąć? O ile wzrośnie jego siła? Jak zachowa się w kontakcie z xenos? Miał tak wiele pytań…

- Nie proszę cię o darowanie mu życia, a o odroczenie egzekucji o te parę minut - zakończył, powstrzymując się przed przypomnieniem mężczyźnie iż ten zawdzięczał mu swoje życie.
Powrócił spojrzeniem do Hollyard’a. Zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że jego obecna pozycja nie była najlepsza. Nie miał po swojej stronie nikogo i występował przeciwko osobie, która cieszyłą się szacunkiem. Dawid przeciwko Goliatowi. Jego jedyną bronią była proca spalającej go obsesji, wypełniona pociskami rozsądku i logiki. Miał nadzieję, że otaczająca ich, fałszywa powłoka troski o dobro innych, nie zmniejszy siły rażenia, a wręcz doda im mocy. W przeciwnym wypadku…

W przeciwnym wypadku pozostawał mu obiekt numer dwa, pozostawała kobieta tkwiąca w izolatce, do której i tak zamierzał zajrzeć, i resztki które ewentualnie zostałyby ze stworzenia, po interwencji nadpobudliwego Hollyard’a. Mógł na ich badanie poświęcić te pół godziny, może nieco więcej. Nie wiedział dokładnie ile, bowiem nie znał sytuacji na górze, a od tego zależał jego czas. Z tego też powodu obecny zastój podgryzał jego opanowanie, szepcząc mu do ucha o mijających sekundach i tym, co mógłby teraz robić gdyby nie wybuch tego idioty. Musiał jednak być cierpliwy, musiał przemawiać spokojnie, łagodnie, przekonywująco. Nie mógł dopuścić do głosu gniewu i niecierpliwości bowiem ich interwencja zaprzepaściłaby wszystko.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 17-09-2017, 10:37   #188
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Współwinni zbrodni: Czarneł, Zuzeł i Czitboy

Cuda jednak się zdarzały. Rzadko bo rzadko i do tego w najmniej spodziewanym momencie, ale jednak. Jednym z owych przejawów boskiej interwencji stał się komunikat Obroży grupy Black, informujący o zaliczeniu zadanie na trzech Checkpoint. Widząc zielone literki wyświetlane przez Holo, Nash nie wierzyła własnym oczom. Udało się, jak jasna cholera się udało! Odetchnęła i przymknąwszy powieki pozwoliła sobie na krótki uśmiech. Czyli Centrala jeszcze ich nie rozwali, dobrze. Wciąż mieli zadanie do wykonania, ona miała zadanie, a przez masę kumulujących się zmiennych coraz trudniej szło planowanie następnych posunięć. Postanowiła jednak zamiast przejmować się tym, na co wpływu nie miała, cieszyć się chwilą oddechu. Co prawda zegar wciąż tykał, lecieli na limicie, jednak perspektywy nabrały odrobinę mniej grobowych barw.

- Dzięki Młoda, dobra robota - przekazała lektorem, wystukując komunikat jedną ręką. Drugą pomacała za fajkami, niestety napotkała raptem pustą paczkę. Cholernie chciało się jej jarać, brak nikotyny ssał w dołku, złote oczy śledziły co dzieje się na hakerskim panelu, podłączonym wciąż do ostatniej wieżyczki systemu obronnego Seres. Dzięki przejęciu dział i interwencji oddziału trepów, ostatni cel dotarł do wyznaczonego punktu, tym samym odhaczając aktywność zaplanowaną na ten odcinek trasy. Sven i jego ludzie spadli im dosłownie i w przenośni z nieba. Wolała nie myśleć co by się stało, gdyby paczkę Zero i Czwórka mieli odprowadzić samodzielnie, ale tak to było gdy robotę zostawiało się w łapach szczekaczy. Złośliwa część rudej duszy nie omieszkała odnotować dzięki komu tak naprawdę zaliczono zadanie, oraz kto przyłożył do tego drobną, brązową łapkę. Nash parsknęła przez nos, spluwając do kompletu na pokrytą kurzem, żółtą krwią i szklanymi okruchami podłogę. Ciekawe szwendająca się po domenie jajogłowych parka odczuła słysząc i widząc kto przybył im na ratunek.

- Ustalmy LZ przed klubem. Potrzeba płaskiej, czystej przestrzeni na lądowisko. Albo ten cholerny dach - wyszczekała Obrożą, zezując na stojącego obok Mahlera - Trzeba cię wsadzić na pokład, a potem zapieprzać do Brownpoint jak najszybciej. A potem do Blackpoint. My też już lecimy na rezerwie, ale zadanie wykonane. Wszystkie zadania - zachrypiała, próbując się zaśmiać. Nie wyszło. Zamiast tego rozkaszlała się niczym stary gruźlik, podejmując pisaninę - Sven. Wasz kumpel. Leci tu. Dowodzi. Pogadajcie z nim, niech nas podrzucą. Dla nich to pryszcz. Dla nas możliwe że deska ratunku. Do obu CH daleko. Na piechotę - niewykonalne. Cóż. Trudne. Za duży margines błędu. Lepiej nie ryzykować - westchnęła, markotniejąc momentalnie. Przekrzywiła kark aż zachrupotały kręgi - Lepiej przyszykujmy furę na wszelki wypadek. Albo. Gdyby nas zabrali. Fura dla tych z dołu. Green 4 też ma licznik, a pomaga nam. Nie możemy go zostawić na lodzie. Chyba że - zamarła, warknęła i kontynuowała - Niech się sprężają. Mogli skończyć operacje. Sven i Horst. Albo Hollyard. Mahler, zadzwoń do niego. Młoda, zobacz na czym stoimy z Falconem. Ja nie pogadam - pokazała wymownie wolną ręką na gardło - Diaz, zobacz czy to pudło ruszy. Ortega zerknij czy coś do rozjebania się tu nie kręci. Domówię nam sprzęt do następnego CH, bo niedługo zamkną okno zrzutu. Ktoś coś? Specjalne życzenia? Zabezpieczymy się na następny etap, gdy do niego dotrzemy. Bądźmy optymistami. - skrzeknęła na sam koniec, wtórując syntezatorowi mowy.

Dziwnie było tak popierdalać na solo, bez Promyczka przyklejonego do pancerza, albo chociaż wizji rychłego jego przyklejenia do wspomnianego materiału. Diaz szła pochmurna, jakby ją ktoś prowadził do uczciwej roboty w jakiejś pierdolonej korposzczurowni, gdzie nawet el jefe nie można dać w mordę jak zacznie wyskakiwać z macankami. Skrzywiona kwaśno gęba za hermetyczna szybą rozpogodziła się tylko przy wujaszkowej kolejce powietrznej, no ale radocha długo nie trwała. Zaraz powrócił smętny chuj, powiewający po okolicy, że nawet się odechciewało czegokolwiek rozpierdalać.
- Mierda - Black 2 zajojczyła melancholijnie, oglądając zajebaną przez Kudłatego i ekipę furę. Dupy nie urywała, powinna jednak być na chodzie i w razie wu wywieźć ich poza ten sypiący się kurwidołek bez kurew i perspektyw na jakąkolwiek przyszłość.
- Niech mi jebną śwuntu z orbity - poklepała się po miotaczu, bardziej pustym niż pełnym, co też nie poprawiało humoru. W ogóle jakoś tak drętwo się zrobiło, jak na białasowej stypie. - I manę do pudełeczka, bo będę was, por tu puta madre, sklejać na taśmę jak się wam pajacyki poprują. - pomachała nadgarstkiem z panelem mechanika i zaniuniała do olbrzyma - Wujaszku, jak stoisz z pestkami? Trzeba ci czegoś? - klepnęła go po plecach i chwilę pogrzebała w obroży, ustawiając połączenie z dołem. Konkretnie z Casanovą - Que tal, cabrón? Jak wam idzie? Weźcie do chuja zepnijcie poślady i popierdalajcie do nas. Nie czas się stykać końcówkami. Jak Romeo? Przeżył? Kudłaty po chuju kabarynę zaparkował, jak się pospieszy to mu jeszcze jebnie mandatem z tej okazji. Od razu mu sie lepiej zrobi, w końcu pies.

Falcon wykonał zadanie, cele zostały zgarnięte i bezpiecznie zagościły na pokładzie latacza, nie musząc się przejmować chwilowo problemami z wrogiem na ziemi, a grupa Black wykonała zadanie. Vinogradovej ulżyło. Przymknęła oczy i odetchnęła z ulgą, uśmiechając się do otoczenia, a najbardziej Johana. Udało się uratować cywili i jeśli dobrze widziała - dzieci. Ich widok najbardziej ją poruszył. Słuchała Zoe i kiwała głową, wracając powoli do ich świata, ze świata kodów i terabajtów cyfrowych danych.
- Dach. Sven mówił o dachu, o ile jeszcze jest tam jakiś dach - mruknęła, zezując na sufit. - Może… fakt, spróbujmy przed klubem, zaraz sprawdzę na detektorze, czy coś się tu czai jeszcze. Powinniśmy się spieszyć, tak. Już. Już się łączę - kiwnęła głową i odpaliła kanał grupy ewakuacyjnej.
- Falcon 1… czy, jeśli mogłabym prosić i nie byłby to problem, ani… nadużycie waszej dobroci - przełknęła ślinę, po omacku szukając i łapiąc dłoń marine - Bylibyśmy niezmiernie wdzięczni, gdyby dało radę… czy czas i środki pozwoliłyby na podrzucenie nas do Brown i Blackpoint? Trochę… nie zostało nam wiele czasu, a drogą powietrzną to chwila. O ile jest to wykonalne - westchnęła na koniec, zaciskając mocniej trzymaną dłoń.

- Mnie by się ammosy przydały. Chociaż karabin to został na dole. - powiedział Mahler drapiąc się po wygolonej głowie.

- Ja się chyba obrobię standardem. - odpowiedział na pytanie o zaopatrzenie Black 7. Poklepał się po licznych pakunkach i kasetach z amunicją, medpakami i wszelakim szpejem jakim wciąż była obwieszona jego ponad dwu i pół metrowa sylwetka. W międzyczasie dudnił swoimi pancernymi butami rozgniatając szkło i pomniejszy gruz gdy spacerował po obrzeżach zrujnowanego klubu wypatrując czegoś do rozwalenia ze swojej ciężkiej broni.

- No cześć chica. - w słuchawkach odezwał się głos Patino. - No z Karlem w porządku, już dycha i gada ale trochę mamy sytuację z gnojstwem co doktorek z nas wyjął. Jest okey ale dam znać jak się wyklaruje. - powiedział szybkim i trochę spiętym głosem Latynos z ambulatorium.

Black 2 obejrzała sobie poszatkowanego gruchota. Wyglądał teraz jak nicki po porachunkach na dzielni. Ale większość obrażeń poszła w samo pudło więc nic właściwie to nie szkodziło. Część szrapneli jednak przedziurawiła maskę i jak się okazało gdy ją otwarła także silnik. Ale dzięki swojemu naręcznemu cudeńku nie było to zbyt dużą przeszkodą. Chwila czasu, chwila zabawy z czarodziejskim światełkiem, trochę dymu i właściwie powinno być gotowe. W tym czasie Brown 0 wyjęła detektor i zaczęła wodzić nim po zrujnowanych i zadymionych salach klubu. Wskaźniki na ekranie pokazywały te punkty jakie widziała i własnymi oczami czyli sami swoi. W promieniu kilkudziesięciu metrów dostrzegła tylko jeden obcy ruch. Gdzieś tam za barem albo i nawet ścianą. Wtedy też odpowiedziała jej słuchawka głosem Falcon 1.

- Zrozumiałem Brown 0. Zobaczymy co da się zrobić. Lecimy do was ale mamy słabą widoczność ziemi. OCP w ciągu 2-3 minut. Będziemy lecieć na namiar waszych Obroży. Więc ustalcie na który konkretnie mamy lądować bo widzę was teraz gdzieś w obrębie budynku klubu. - odpowiedział Falcon swoim spokojnym i pewnym głosem. Prawie dało się zobaczyć jak mruży oczy wpatrzony w wyświetlacz mapy przed sobą.

- Widzicie? Gdyby wszyscy byli jak Wujaszek to już dawno by nam zaliczyło drogę krzyżową, łącznie z trzykrotnym pierdolnięciem o podłogę - Diaz nadawała w najlepsze, grzebiąc w kabarynie o ilości dziur przypominającej frajera po spotkaniu z gangiem gdzieś w ciemnym, meksykańskim zaułku. - Que… ech. Pojedzie. Będzie popierdalał może nie jak Pussy Wagon, ale zawsze to lepsze niż jebać z podeszwy. Zupełnie jak kiedyś z chłopakami z dzielni goniliśmy takiego jednego lambadziarza co się nam próbował wozić. Ładnie się jarał, a jak wrzeszczał. Chyba najbardziej jak mu jaja palnikiem posmyrałam - zwierzyła się z przygód przeszłości, zerkając na przypięty do nadgarstka szpej mechanika. Trochę many jej jeszcze zostało, no a jak bryka stanie gdzieś w czarnej dupie…
- Casanova ty mi tu nie popierduj za uszami, tylko zbierajcie grabki i wypierdalać. Latadełko w drodze, jak się nie wyrobicie, posuwacie manualnie. Jest tu bryka, przy wejściu. Ta co ją zajebaliście z Kudłatym, swoją drogą tak trzymać. Jeszcze trochę i przestanie frajerzyć i wyjdzie na prawilną drogę dzielni… tylko ta bryka oberwała jak wszystko tutaj i… a chuj tam - wylewała żale przez Obrożę, tym razem po łączu z drugim meksem. Tym gorszego sortu, bo w mundurze - Postawie ten złom na nogi, bo jakby się wam rozkraczył wśród kurew to się Latarenka za tobą zapłacze. W ogóle po chuja ten kaszaniasty drelich trepowy nosisz? Ktoś wam na rewirze podpierdolił zapas kurtek i łańcuchów? - prychnęła, odpalając swoje narzędzia. Do połatania złomu powinno wystarczyć, a w Blackpoint uzupełni zapasy. Raz się żyło, no i por tu puta madre, kto bogatemu zabroni?

Słysząc jawną prowokację i potwarz z partyzanta, Nash zamurowało. Stała jak wryta, z łapami nad holoklawiaturą, a z jej piersi wydobyło się pojedyncze, zirytowane prychnięcie. Spojrzała przez ramię na plecy Dwójki i splunęła na podłogę, zgrzytając do tego zębami. Że kurwa niby… miałoby jej być żal? Tamtego leszcza? Wrednego, z żartami suchymi jak worek masy higroskopijnej? Wolne żarty.
- Zapłacze? Chyba ze śmiechu - prychnęła, a lektor uprzejmie posłał w eter krótki przekaz. Przeleciała wzrokiem zebrane w zrujnowanej sali sylwetki i pokiwała głową - Niech lecą na mnie. Na mój namiar. Wy się przygotujcie. Nie chcemy już więcej niespodzianek, jasne? Mahler, domówię ci pestki do karabinu. Nowy weźmiesz z naszego CH. Szpej techniczny też dostaniecie, nie musisz już tak żydzić swoich szekli - wyszczerzyła się prawie nie złośliwie, zmieniając obiekt zainteresowania z trepa na holo. Sprawdziła raz jeszcze parametry grupy i kiwnąwszy głową, zamknęła wyświetlacz. Ręce Parcha ponownie zajął karabin, machnięciem głowy pokazała w którym kierunku zamierza iść. Przed lokal, może nie napatoczy się na niedobite gnidy. Nie obraziłaby się za jeszcze pięć minut spokoju. Potem może się walić i palić, ale najpierw cholerny Checkpoint. Dwa Checkpointy, poprawiła się w myślach, mijając Brown 0.

- Falcon 1 uważajcie na siebie, dobrze? - Vinogradova uśmiechnęła się w próżnię. Zaczynała lubić głos z radia, a raczej jego właściciela. Uprzejmy i profesjonalny, a do tego mimo że rozmawiał z Parchem, nie dawał odczuć ani grama pogardy, lub niechęci - Lećcie proszę na namiar Asbiel… znaczy Black 8. I jeszcze raz bardzo dziękujemy… za to że przelecieliście.

- Zrozumiałem, namiar na Black 8.
- potwierdził Falcon 1 głosem w słuchawce. HUD wyświetlał miniaturkę mapy na jakiej cztery światełka nie zważając na masy dżungli czy dróg oddalały się od Blackpoint 2 i zmierzały po prostej do budynków klubu HH.

- Kiedyś się sobie pozwierzamy dobra chica? Pogadam z Karlem. - w słuchawkach usłyszeli znowu głos Patinio z dołu gdy odpowiedział na gadanie Latynoski w Obroży i z doczepionym do szturmówki miotaczem ognia. Dalej głos brzmiał mu trochę z napięciem.

Mahler roześmiał się gdy usłyszał komentarz Asbiel o jego kumplu. Klepnął lekko w naramiennik pancerza Mai i skinął głową na wychodzącą na zewnątrz saper na znak, że też czas się zbierać.
- Byłoby kozacko. Trochę szpeja nam poszło. - powiedział idący obok Brown 0 a za Black 8 marine chyba ucieszony z możliwości doekwipowania się. Obecny pm od Vinogradowej, jaki dzierżył w łapach wyglądał dość mikro przy pełnoprawnej szturmówce i ustępował mu siłą i zasięgiem ognia. Chociaż na taką drobnicę jaka ostatnio dominowała na polu walki to była to nawet bardziej dobrana broń bo zabijała tak samo, walki toczyły się na krótki i bardzo krótki dystans więc zasięg nie miał głównego znaczenia a magazynek starczał prawie na dwa razy większą ilość strzałów. Na plecach zaś niósł zapasowego szturmowego shotguna.

Za ich plecami rozległ się dźwięk uruchamianego silnika. Black 2 poradziła sobie z postawieniem maszyny na koła i siedziała już w szoferce. Black 7 skorzystał z okazji i złapał się za krawędzie karoserii korzystając z podwózki. Furgonetka wyjechała i gruzowiska w jakim była zagrzebana przy czym znów wydatnie pomógł Ortega w pewnym momencie wypychając ją z zawału w jakim utknęła. Teren do przebycia na piechotę wymagał trochę uwagi ale był do przejścia. Ale dla pojazdu okazywał się być zauważalnie trudny. Diaz zatrzymała furgonetkę przy wyjściu z klubu. Tym samym jakim wieki temu Black 8 razem z kapralami z Floty i Armii tak desperacko staranowała uciekając przed pościgiem stada xenos. Oboje latynoskich Parchów z grupy Black dołączyło do grupki przed klubem.

Na zewnątrz zaś co prawda nadal dało się rozróżnić i parking, i ulicę, i nawet te wraki jakie stały zaparkowane przed klubem. Ale wszystko obecnie było podziurawione. Dziury były w ziemi, pełne dymiących kraterów, dziury były w ścianach, niektóre fragmenty zwyczajnie się zawaliły tworząc osuwiska gruzów, wraki, obecnie już na pewno wraki, były przeparkowane nawet na drugi kraniec drogi. Wszystko rozmazywało się i tonęło w dymnej mgle jaka otulała okolicę i pole widzenia. Skraj dżungli nie był już widoczny chociaż wiedzieli i z doświadczenia i z HUD, że jest na dookoła nich, góra z setkę kroków od nich. Wokół panowała nienaturalna cisza. Zupełnie jakby znikło w tej mgle całe życie.

- Słyszycie to? - zapytał Ortega po chwili jaką mieli na kontemplację otoczenia. Po spojrzeniach zorientował się widocznie, że niezbyt. - Chyba coś tam jest. Słyszę gałęzie. Trzask. Coś tam jest. W dżungli. Ale nie wiem skąd to. - dopowiedział Latynos w pancerzu wspomaganym dając znać gestem dłoni na skraj mgły dookoła, że nie wie wiele więcej.

- Młoda sprawdź to na detektorze. Ortega w gotowości. Mahler, osłaniasz Młodą. Musicie się dostać na pokład gdy podlecą, to nasz priorytet - Ósemka wystukała szybko, na moment puszczając karabin i z niechęcią wlepiając złote oczy we wskazanym kierunku. Gówno było widać, tym gorzej dla ludzi. Zostali oślepieni, jedyna szansa w wykrywaczu gnid. Ewentualnie trafili na niedobitki dezerterów - tu zapowiadało się jeszcze gorzej. Obroże nie pozwalały Parchom na eksterminację bydła, lecz bydło mogło bez problemów eksterminować Parchy. Pierdolone zasady Federacji.Warknęła przez zaciśnięte zęby, robiąc dwa kroki w stronę hałasu i z karabinem w gotowości czekała. Trzy minuty - tyle potrzebował Falcon. Muszą wytrzymać, cokolwiek nie czaiło się w dymie i pyle.

W tym czasie Brown 0 wyciągnęła detektor, uruchamiając go z bijącym sercem. Czy mieli w okolicy kolejne potwory?
- Gdyby było źle… wskakuj do Falonca i ratuj się. Tylko o to cię proszę - wyszeptała do stojącego obok marine, ale nie miała siły aby na niego spojrzeć.

- Będzie dobrze. - uśmiechnął się marine i puścił jej oczko. Sam jednak złapał ją za dłoń i pociągnął w stronę jednego z wraków. Na pokiereszowanej masce oparł swój pm i wycelował w mgłę. Zsunął na oczy gogle noktowizyjne. Maya zaś widziała czysty odczyt na detektorze. Były małe szanse, że coś zdołałoby się ukryć przed jej wprawnym wzrokiem operatora detektora. Jeśli coś tam było musiało być poza zasięgiem czujnika. To akurat trudne nie było, jeśli Black 7 słyszał coś z gałęziami w roli głównej a dżungla zaczynała się ze 100 albo i 200 metrów od nich. A nie wiadomo skąd w tej dżungli te dźwięki dochodziły. W zielonkawej poświacie noktowizora było widać nieco dalej. Widać było skraj ciemnej masy dżungli po ich stronie drogi. Ale ta po przeciwnej dalej była niewidoczna. Latadełka musiały się zbliżać bo słyszeli już wszyscy odgłos wizgu ich silników. Nadlatywały.

- Trzeba sprawdzić - lektor zaskrzeczał, z nim zaskrzeczała Ósemka, po czym westchnęła zmęczona - Podejdźcie kawałek. Ostrożnie. Ortega filuj na Młodą, Młoda na detektor. Nie tylko my chujowo widzimy w tym dymie. Diaz, ubezpieczasz ogniem. Mahler... kurwa nie szwendaj się za daleko. To mogą być ludzie tego cwaniaczka z dołu, tego śliskiego gada od Morvinovicza. Coś mówił że po nawale szykuje się do spierdolki. Może jego obstawa właśnie przyszła. Jeśli to gnidy. Diaz palisz. Reszta wraca. 3 minuty. Niecałe. I nikt kurwa nie ginie - skrzywiła się, opuszczając ręce i w eterze nastala cisza.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 17-09-2017, 20:07   #189
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Black 4 i 0

- Musimy na chwilę zahaczyć o dach - powiedział Padre, grzebiąc przy pasie ze sprzętem - Musimy też uzupełnić amunicję i granaty. Wy wracacie do domu, my mamy drugą zmianę.

- Tu Falcon 1. Bardzo bym chciał ale jeszcze nie wracamy do domu. - w słuchawce dał się słyszeć znajomy już głos oficera dowodzącego choć żaden z widocznych w ładowni mundurowych nie pasował do tego głosu w słuchawce. - Mamy tu jeszcze parę rzeczy w okolicy do odwiedzenia. Hawki skończą czyścić teren możemy was wyrzucić na dach. Możecie uzupełnić zapasy. Ale nie możemy przedłużać sytuacji więc was tylko wyrzucimy i dalej musicie radzić sobie sami. - odpowiedział oficer w słuchawce obydwu Parchów siedzących w fotelach ładowni.
- Może wystarczy przelecieć wystarczająco blisko tego punktu - Padre przesłał koordynaty checkpointu. - Ile możemy zabrać pestek?

- Hawki tam sieją, podejście jest zbyt niebezpieczne. Zrobimy koło i podlecicie jak skończą. Brown 0 opanowała wieżyczki więc sugeruję współpracę z nią. Z innym wsparciem na ziemi może być ciężko. - słuchawka znów odezwała się głosem Falcon 1. W żargonie wojskowych “może być ciężko” było właśnie odpowiednikiem tego co mówił przed chwilą czyli, że pewnie na żadne wsparcie nie ma co liczyć. - Weźcie z pestek co wam potrzeba. - odpowiedział na kolejne pytanie Black 0.

Padre zaczął ładować magazynki do pełna, wymieniał też w broni na pełne. Podobnie granaty i plastik.
- Macie informacje jak to ogólnie wygląda? Jest szansa, że szybko się to skończy czy zadzwonić żeby nie czekali na nas z obiadem na orbicie? - zagadnął.

- Sytuacja się wyklaruje jak dym opadnie. Na razie dla skanów jest zbyt mętnie by dać pełny obraz sytuacji. Jedynie rozpoznanie naziemne mogłoby coś tu zdziałać ale nie ma naszych jednostek w tym rejonie. Oprócz was. Hawki skończyły. Zrobimy nawrót i szykujcie się do zejścia. A sytuacja na pewno szybko się nie skończy. - Falcon 1 odpowiedział spokojnie z nutką żołnierskiego pesymizmu. Kadłub maszyny jaką lecieli faktycznie wszedł w przechył choć nie tak ostry jak przy poderwaniu się z ziemi. Black 0 musiał przebalansować ciałem by nie polecieć na niższą obecnie ścianę. Wchodzili w jakiś wiraż, dość długi. W oddali przez dźwięk silników doszły odgłosy kanonady i eksplozji. Przebrzmiały ostatnie ich echa i poza silnikami nie było z zewnątrz nic słychać.

- Częstuj się czwórka - powiedział Padre do Owaina wskazując skrzynie z amunicją i granatami.

Pojazd wyrównał lot i dało się wyczuć jak silniki zmieniają rytm i maszyna zwalnia. Na żołądek zaczęło działać uczucie podobne do tego jakie towarzyszy szybkiemu zjeżdżaniu windą. Przez boczny wizjer widać było kołdrę dymów, tych brunatno - szarych złożonych z wyrzuconej w górę zawiesiny szczątków powierzchni i tych czarnych gdzie coś się paliło. Gruntu nie widać było nigdzie. Nawet czubków drzew z dżungli która zdawała się być wszechobecna w tej okolicy też nie było widać ponad tą kołdrę. Latadełko zaczęło opuszczać rampę i za nią widać było fragment świata złożonego z dymów i pożarów unoszących się wokół budynku wieżowca Seres Lab o potrzaskanych pociskami artylerii ścianach i dachu.

- Stary, podleć te 32m, może zaliczy nam punkt bez wysiadania - powiedział Padre do pilota, znowu majstrując coś w plecaku.

- Człowieku to nie jest rower. - rozległ się w słuchawce komunikatora cierpki głos pilota. Przesunął jednak maszynę. Te leciała z trudem na granicy przeciągnięcia nienawykła do przeparkowywania na odległości oscylujące wokół jej długości. - Wyskakujcie. - powiedział pilot zatrzymując maszynę bliżej centrum dachu kilku piętrowego budynku. Dwójka Parchów znalazła się na dachu a Falcon 2 od razu poderwał się w górę zwiększając ciąg silników i unosząc się w górę. Widzieli poszatkowany dach w aż po krawędź po drugiej stronie. Nie widzieli jednak kapsuły. W miejscu gdzie była ziała dziura w dachu. Obroża jednak dalej wykrywała namiar wskazując na odległość 12 m od Checkpoint. Gdy Falcon zniknął w chmurze wzbitego dymu i zaraz potem dźwięk silników zmienił się w oddalający pomruk dał się słyszeć inny dźwięk. Dobrze znany tak dwójce Parchów jak i pewnie każdemu człowiekowi na Yellow 14. Skrzeki i zgrzyty pazurów xenos. Były gdzieś tu chodź jeszcze ich nie widzieli. Pewnie namierzą ich raczej szybciej niż później czasu gdy mogli działać swobodnie wiele nie mieli.
- Czwórka, detektor - powiedział Padre omiatając teren karabinem. - Jak jest czysto to schodzimy na dół.
Czwórka wydobył detektor i omiótł otoczenie. Coś łaziło po zewnętrznych ścianach. Wewnątrz też, ale na razie ostatnie piętro było czyste.
- Schodzimy, osłaniaj mnie - szybko zeskoczył na kapsułę i potem na dół, drzwi z piknięciem się otworzyły.
Wszedł do środka i wyszedł przywołując Owaina. Ten powtórzył manewr.
- Czego nie potrzebujesz przy pancerzu? - zapytał go Padre.
Zanim Owain odpowiedział dało się słyszeć odgłos zbliżających się ufoków. Padre wyjął pistolet i pokrył ogniem wszystkie dostępne wejścia z wyjątkiem tego którym tu weszli, by obcy nie mieli łatwego wejścia.
- Zmieniamy lakierki i skaczemy stąd. - Zamknął drzwi kapsuły od środka i szybko wymienił pancerz na identyczny, z jednym wyjątkiem. Nie był już ledwo widoczny, za to miały buty skoków i podskoków.
- Doradzam to samo - powiedział do czwórki.

Owain uzupełnił amunicję w karabinku i pistolecie oraz wziął zapasowe magazynki z nabojami ekspandującymi do obu broni. Zostawił też napoczętą paczkę plastiku i w jej miejsce wziął granaty odłamkowe.
W kapsule, korzystając z okazji podobnie jak Padre, wymienił swój zmaltretowany pancerz na nowy, tym razem ciężki, z tymi samymi modami.
 
Mike jest offline  
Stary 18-09-2017, 07:04   #190
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 30 - Nowy cel (35:05)

Miejsce: zach obrzeża krateru Max; schron cywilny klubu HH; 3200 m do CH Green 5
Czas: dzień 1; g 35:05; 175 + 60 min do CH Green 5




Green 4



- Pięć minut. Masz pięć minut. I cokolwiek się nie stanie ta zaraza nie opuści tego pomieszczenia. - po zdawałoby się trwającej wiecznie chwili napiętego milczenia z lufą wycelowaną w pojemnik Hollyard w końcu opuścił lufę. Wychodząc z sali operacyjnej rozcapierzył palce wolnej dłoni dając namacalnie wskazując te 5 minut. Schował pistolet do kabury, potem zabrał swoje rzeczy i opuścił blok operacyjny zamykając za sobą drzwi. Green 4 został sam w sali operacyjnej i jeszcze widział jak za szybą policjant zaczyna się ubierać w swój mundur, pancerz i resztę. Krótko ostrzyżony gliniarz wydawał się być na tyle zdeterminowany by zlikwidować te stworzenia. Chciał je zabić.

Sam zaś został z tymi dwoma obiektami badań. Obydwa i ten wyjęty wcześniej z Patinio i ten z Hollyarda były zamknięte w pojemnikach. Ten pierwszy jeśli nie liczyć tego rozstrzelanego przez sfrustrowanego marine nadal wydawał się być spokojny, owinięty w ten skórzasty kokon. Ten był nieco mniejszy od ostatniego okazu. Ale nie było wiadomo czy to kwestia przypadku, wcześniejszego stadium czy innego gatunku obcego rodzaju. Drugi zaś niezmordowanie tłukł się o ścianki pojemnika stukając nieprzyjemnie. Wydawał się być w tym niezmordowany jak żywe ucieleśnienie wściekłości.

Teraz doktor nauk medycznych stanął przed zagadnieniem: jak to zbadać? Ten w skórzastej błonie był biernym obiektem. Ale nie miał pojęcie jak zareaguje na naruszenie struktury tej błony aby zbadać stworzenie raczej trzeba było to zrobić. Drugi zaś był wciąż w ruchu tak bardzo, że pojemnikiem chwiało przy mocniejszych uderzeniach. Względnie bezpiecznie można było go obserwować przez ścianki pojemnika.

Rozsądnym wydawało się podać narkozę by unieruchomić obydwa obiekty badań. Ale lekarzowi brakowało danych o anatomii obcych organizmów. Narkoza dla ludzi podziała jakoś? Wiedział tyle, że stworzenia mogły oddychać powietrzem atmosferycznym. Czyli musiały mieć jakieś płuca. Ale czy da się je uśpić zwykłą narkozą mógł tylko zgadywać. Sporo by mu dało znajomość składu krwi stworzenia. Krew tych stworzeń miała kompletnie inną barwę niż ludzi i większości stworzeń więc nie mogła bazować na hemoglobinie i związkach żelaza.

No i zostawał jeszcze sam problem podania ewentualnej narkozy. Pudełka w jakich były zamknięte były szczelne jak klasyczny słoik. Podanie jakiejkolwiek rurki czy przewodu musiało jakoś naruszyć tą szczelność a to groziło ryzykiem wydostania się stworzenia na zewnątrz.

Gdzieś mimochodem zarejestrował rozmowę ludzi na zewnątrz szyby. Dwaj mundurowi szykowali się do wyjścia. Patinio nawijał Hollyardowi co się działo przez czas jego operacji i wyglądało na to, że nie zamierzają tu spędzać nadmiaru czasu tylko chcą dołączyć do grupki jaka wyszła wcześniej. - Karl a zajrzysz tutaj? Zobaczysz co z nią? Ona od początku jest jakaś dziwna ale teraz to jej w ogóle odjebało. - odezwał się któryś z tych dwóch strażników aresztantki w izolatce.

- Pilnuj go. Doktorze Kozlov proszę za mną. - Raptor przykazał latynoskiemu kapralowi zostać przy sali operacyjnej a ten kiwnął głową. Sam poszedł pewnie sprawdzić jak wygląda sprawa w izolatce wciąż dopinając pancerz i ekwipunek. Zaczął coś mówić pewnie przez komunikator ale Horst już nie słyszał co. Po chwili wahania podreptał za nimi podstarzały doktor o siwych włosach. Jakby na zawołanie stworzenie nagle zesztywniało nieruchomiejąc i zaczęło syczeć unosząc małą ale zębatą paszczę w stronę wieczka. Co w naturalny sposób przypominało wyjącego do księżyca wilka. Zgrało się to z ponownym krzykiem Olsen. Tym razem nieco wyraźniejszym jakby właśnie otwarto drzwi do izolatki. Wraz z nią krzyczeli mężczyźni choć u niej był to opętańczy, bezrozumny wrzask katowanego człowieka jakby obdzierano ją żywcem ze skóry a u nich były to typowe pokrzykiwania ludzi podstawionych w ekstremalnej i zaskakującej sytuacji. Zapewne niezbyt wiedzieli jak zareagować na zdumiewające ataki szału kobiety. Green 4 wiedział, że współczesna sztuka medyczna ludzkości też nie wiedziała jak zareagować na takie ataki. Kobieta musiałaby mieć jakąś rzadką ułomność czy defekt, może nawet mutację która jakoś osłabiała działanie środków farmakologicznych jakie niedawno jej podał. Lub wcześniej być pod wpływem jakichś środków które wpływały na te działanie. Innych możliwości wedle sztuki medycznej właściwie nie było.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; schron cywilny klubu HH; 1750 m do CH Brown 3
Miejsce: zach obrzeża krateru Max; schron cywilny klubu HH; 2250 m do CH Black 2
Czas: dzień 1; g 35:05; 0 + 40 min do CH Brown 3
Czas: dzień 1; g 35:05; 0 + 55 min do CH Black 2




Brown 0; Black 2, 7 i 8



- Cześć tu Hollyard. U nas w porządku. Wychodzimy z Patinio na górę ale trochę nam zejdzie. Więc lećcie bez nas jeśli trzeba. Sven na pewno się wszystkim zajmie. My damy znać jak wyjdziemy na powierzchnię. Powodzenia. - w słuchawkach nagle usłyszeli głos Raptora. Gdy go zostawiali ileś tam minut i poziomów temu szykował się do operacji jaką miał przeprowadzić Green 4. Widocznie się udała bo choć głos gliniarza był skupiony to jednak wydawał się brzmieć zdecydowanie jak zwykle. W tym wyścigu gdzie para piechurów musiała przejść pieszo przez cały podziemny schron i potem równie podziemny poziom “The Hell” w porównaniu do nadlatujących kropek widocznych na mapie i już słyszalnych gołym uchem raczej nie miała szans wygrać. A gdyby reszta miała na nich czekać zastopowali by całą grupę.

- Ej Latina. Możesz zrobić krzyż tym swoim miotaczem? Będą schodzić do lądowania będzie dobrze widać nawet w dymie. - zaproponował Mahler bo co prawda ruszyli jak naprzód jak mówiła Black 8 ale wizg silników tężał tak szybko co potwierdzały migające kropki, że jasne stało się, że nigdzie sensownie stąd nie zdążą odejść. Detektor Brown 0 nadal świecił pustką a w obrębie ograniczonej widzialności widać było teren przemielony bombami. Wtedy nagle detektor zapikał wykrywając podejrzany ruch. Brown 0 nakierowała go dokładniej na to miejsce. Black 7 synchronicznym ruchem nakierował na ten perymetr swój ckm stając z jednej strony ostatniej ocalałej z grupy Brown. Mahler stanął z drugiej z wycelowanym pm. Po chwili Vinogradowej udało się doprecyzować namiar. Pod ziemią. Metr lub dwa, dość płytko. Kilka celów. Poruszały się słabo jakby dreptały w miejscu. Gdy usiłowała dostrzec własnymi oczami co to mogło być i gdzie najbardziej podejrzanym miejscem był jakiś lej przy drodze. Jeden z wielu jakie poszatkowały okolicę. Piromance aż zaświeciły oczka od propozycji marine i z wyraźną przyjemnością zabrała się za krzyżykowanie terenu. Stali teraz w pobliżu dwóch ścian ognia jaki rozświetlał ich sylwetki i twarze pomarańczową poświatą.

- Tu Falcon 1. Najpierw przeleci nad wami eskorta więc spokojnie. Będzie w porządku to lądujemy. - w słuchawkach znowu odezwał się spokojny głos oficera zarządzającego akcją. Zaraz potem nad głowami grupki przed klubem przeleciała jakaś maszyna. Przez dym nie widzieli jaka ale za to słyszeli ten moment kulminacyjny gdy maszyna przeleciała tuż nad nimi i budynkiem a potem zaczęła się oddalać. Przez chwilę dojrzeli nawet cień jakby stali na dnie zbiornika wodnego i obserwowali przepływającego w górze olbrzymiego drapieżnika. Hawk jednak zagłuszył wszelkie inne odgłosy.

- Wygląda, że jest czysto. Schodzimy. Dzięki za krzyżyk nawigacyjny. - doszedł ich głos Falcon 1 i znów słyszeli jak wizg silników narasta. Zobaczyli najpierw ciemny, zamazany kształt jaki zbliżał się do nich od strony drogi ale szybko przekształcił się on w wojskowy transportowiec z malowaniami Floty. W górze krążyły inne maszyny co własnymi zmysłami tylko odbierali jako wizg silników. HUD jednak zdradzały pozycję trzech krążących w pobliżu potrzaskanego bombami budynku klubu kropkach. Wreszcie transportowiec z już otwartą tylną rampą usiadł na potrzaskanym parkingu zaledwie kilkanaście metrów od płonącego znaku i czekającej wraz z innymi Black 8. Z rampy wybiegły uzbrojone i opancerzone sylwetki w mundurach Armii, Floty, Policji i paru innych. - Zapraszamy na pokład. - w słuchawkach odezwał się znowu Falcon 1. Tym razem z przyjemnym odcieniem głosu i lekki uśmiech dało się słyszeć w słuchawkach.

Brown 0 nadal miała namiar na detektorze który nadal wydawał się dość niemrawy. Przynajmniej nie wydawał się skory do wyjścia ponad poziom leja więc dla ich oczu nadal był niewidoczny a silniki transportowca i krążących wyżej maszyn dość dobrze zagłuszały większość dźwięków. Między sobą dzięki komunikatorom dalej mogli rozmawiać swobodnie. Obroża jednak zakomunikowała zmianę statusu dla grupy Black. Dwójce Blacków przy Seres udało się dotrzeć do kapsuły więc system wyświetlił kolejny Checkpoint. Dotrzeć do pobliskiego lotniska. Zdobyć i utrzymać. Odległość z klubu HH 4550 m w linii prostej. Czas na wykonanie zadania 175 minut + 60 rezerwy. Działali obecnie w rezerwowym czasie dla spóźnialskich więc Obroża już zaczęła odliczanie do kolejnego Checkpoint. Tylko najpierw Black 2, 7 i 8 musieli zaliczyć Blackpoint 2 a tam wciąż mieli ponad 2 km w linii prostej i 55 minut czasu.

Xenos też nie próżnowały. Nagle bez żadnego ostrzeżenia dały się słyszeć syczenia, wycia i zawodzenia. Gdzieś z budynku klubu, z dżungli chyba z każdej strony, z głębi podejrzanego leja no zewsząd. Przez moment udało im się zagłuszyć nawet silniki lataczy. Brzmiało to bardzo przerażająco. Black 2 przełknęła nerwowo ślinę, Brown 0 zaczęła rozglądać się nerwowo na wszystkie strony czując ściskającą za serce dłoń strachu. Mahler zbladł nerwowo zaciskając i rozkurczając dłonie na swojej broni. - Zwołują się. Niedługo coś odwalą. - powiedział zaniepokojony marine. Jedynie Black 7 i 8 wśród czekającej do zabrania grupki wydawali się kontrolować swoje emocje.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; Blackpoint 2 w Seres Laboratory; 2750 m do CH Black 3
Czas: dzień 1; g 35:05; 175 + 60 min do CH Black 3




Black 4 i 0



Udało się! Dostali się do kapsuły orbitalnej i Obroża zaliczyła im Checkpoint. Jako pierwszym z grupy Black. A wraz z dostaniem się do kapsuły dostali się do jej zapasów. Wcześniej udało się to tylko Black 6 ale tylko na moment i pewnie nie zdążył nic właściwie zabrać. Teraz po tym bombardowaniu kapsuła leżała przechylona pod dzikim kątem więc poruszanie się w niej było trudne. Sporo sprzętu leżało bezwładnie porozrzucane po podłodze, ścianie i półkach, jakiś uchwyt z karabinami nie wytrzymał i teraz trzeba było brodzić kopiąc te wszystkie pistolety, magazynki, granaty i inny wojskowy szpej bo zdawało się nie być ani kawałka wolnej przestrzeni by dać kroka.

Para Parchów w czarnym malowaniu nie tylko musiała dać kroka ale wręcz zmienić i dobrać sprzęt w tej niewygodnej pozycji. Udało im się dostać do kapsuły, Zcivickiemu udało się postawić zaporę ogniową w pobliżu podejścia do kapsuły. Zyskali trochę czasu by zamknąć się w kapsule i dobrać sprzęt. Uzupełniali magazynki, dobierali granaty, zmieniali pancerze, Black 0 ustawił plastik na 10 minut by to wszystko wysadzić w powietrze i gdzieś tutaj kończyły się dobre wiadomości.

Obroża zaliczyła im ten Checkpoint więc automatycznie wyznaczyła następny. Pobliskie lotnisko. Miało być punktem zbornym dla ocalałych niedobitków które planowano ewakuować. Grupa Black miała je zdobyć i utrzymać do momentu tej ewakuacji. W linii prostej było obecnie prawie 3 km. Ale sądząc po mapie terenu byłaby to ciężka przeprawa w tej linii prostej bo prawie całość trzeba byłoby pokonać na przełaj przez dżunglę. Łatwiejsza wydawała się droga która co prawda prowadziła jakby złośliwie dookoła ale jednak na pewno była łatwiejsza do pokonania niż przełaj przez dżunglę. Zwłaszcza jakby udało się zorganizować jakiś transport. Czas na wykonanie zadania 3 h i zwyczajowa 1 h rezerwy. Poruszali się dotąd już w czasie rezerwowym dla spóźnialskich więc system już zaczął odliczanie do Blackpoint 3.

Tyle, że obecnie mieli inne zmartwienia i ten cel odległy o kilka kilometrów wydawał się jeszcze. Ogniowa zasłona jaką postawił Black 0 wypaliła się i o powierzchnię kapsuły zazgrzytały kły i pazury xenos. Próbowały się przegryźć do smakowitego wnętrza ale były marne szanse, że tym dość małym stworzeniom to się uda. Ale w uszkodzonym poszyciu mogły znaleźć jakąś szczelinę i tu ich niewielkie gabaryty mogły być im sprzymierzeńcem. Wtedy udałoby im się przedostać do środka. Pozostawanie wewnątrz choć pozornie bezpieczne z powodu mnóstwa zapasów i ochronnej roli samej kapsuły to jednak prawie na pewno ściągałoby ku sobie wszelkie xenos jakie tutaj były. Nie miały w końcu innych celów poza dwójką ludzkich kąsków zamkniętych w puszce. Tylko trzeba było się do nich dobrać. No i detonator plastiku tykał choć 10 minut wydawało się teraz odległą przyszłością.

Wtedy gdzieś z dołu doszedł ich ryk. Potężny, wściekły ryk równie potężnego stworzenia. Brzmiał cholernie podobnie jak ten co z raz czy dwa słyszeli tutaj już wcześniej. Był co prawda przytłumiony przez te liczne ściany i poziomy dobiegający gdzieś z dołu. Zaraz potem bardziej poczuli niż usłyszeli drgania od uderzeń. Coś tam na dole się waliło, padały mury, pękały ściany jakby to coś próbowało swoją potęgą wypruć trzewia z budynku w jakim byli. Reakcja xenos była natychmiastowa. Zaskrzeczały wyciem odpowiadając na ten zew. Wydawały się ich być całe hordy. Najwyraźniej para Parchów w kapsule słyszała te które ją oblepiły ale były i inne. Bliżej i dalej. A to coś z dołu wyrywało kolejne kęsy z budynku tam na dole jakby chciało wyrżnąć wszystkich ludzi na tym globie. A dwójka z nich w zamkniętej kapsule kilka poziomów wyżej była w pierwszej kolejności do tej przyjemności. Black 4 spojrzał niepewnie na dowódcę przełykając nerwowo ślinę. Ale jego spokój dodały mu odwagi więc wrócił do kompletowania ekwipunku.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:14.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172