Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-08-2017, 15:22   #84
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Tawaif przyglądała się gmachowi budynku, oceniając jego walory estetyczne. Trzeba było przyznać, że szyk jaki nadawały całej budowli czerwone cegły, działały na wyobraźnię.
- Wiesz… kto tu mieszka? - spytała Jarvisa zaciekawiona, oddalając się od kompana, by zająć lepsze miejsce do oglądania rodzinnego herbu. Bardzo zniszczonego i jakby zapomnianego.
Jej sprawne oko pozwoliły wychwycić dwa jelenie, drzewo iglaste, może świerkowe, i ptaka, który być może był orłem.
To było… dziwne. Takie opuszczenie opieki na tak ważnym, jakby można było myśleć, fragmencie fasady. Mech pokrywał kamienne zdobienia, zacierając kształty. W niektórych miejscach widniały pęknięcia, gdzie indziej brakowało części całości.
Czyżby ci co tu mieszkali, nie należeli do rodu, który owy dwór wybudował? W takim razie czemu nie zatarli herbu?
A jeśli wciąż mieszkali przodkowie owego rodu, dlaczego nie zadbali o tak ważną dla siebie część tożsamości?
- Nie… i to mnie trochę niepokoi. Strasznie dużo straży jak na ród nuworyszy - stwierdził Jarvis, również spoglądając na zaniedbany herb. - I ktoś tu nie chce afiszować swej przynależności rodowej, jakby się tego faktu wstydził.
- Hm… hmm… - Chaaya dreptała to w lewo to w prawo, przyglądając się z zaintrygowaniem budynkowi. Objawiało się to ściągniętymi brwiami i złożonymi w dzióbek ustami. Prawa dłoń mocno ściskała rączkę parasola, natomiast lewa, pukała opuszkami w brodę. Dziewczyna nagle ruszyła, pewnym krokiem w kierunku straży.
~ Nie ma co gdybać. Podaj mi nazwy dwóch bogatych rodów z okresu twojego dzieciństwa.
~ Vangradhowie i Sarcano ~ odparł telepatycznie czarownik.

Bardka ze stukotem obcasików śpieszyła ku kolorowym halabardzistom. Oblicze jej było skupione i naznaczone świadomością o sile swej urody i ważnego nazwiska.
Zamachała niecierpliwie na jednego z pilnujących, by już od kilku metrów odległości zalać go potokiem słów.
- Niesłychane, toż to jest po prostu niesłychane. Domyśla się pan? W jednej chwili na wspaniałej randce: kwiaty, wino, kolacja, tańce, komplementy… zmierzamy właśnie do hotelu, aż tu proszę, ja pana, mijam w gondoli ten oto budynek i mówię do swego lubego. Popatrz Rodrygu ci Sarcano to ostatnio obrośli nieźle w piórka i już składam usta do pocałunku, by cmoknąć go… a ten? Jak on się zaraz do mnie nie odwróci, jak się nie nastroszy?! I zaraz mi tu, z pretensją, że mi się pomieszało! w tej ślicznej główce! i to nie dom Sarcano! a Vangradhów! Otóż to nie mnie się pomieszało, bo wprawdzie byliśmy tu ostatnio jakieś dekalat, ale chyba bym poznała swoje własne kąty, prawda? Więc mu odpowiedziałam, że… grzecznie jeszcze… bo wciąż miałam nadzieję, że nasze usta w końcu… hahaha… ale ten NIE i NIE, to nie Sarcano i począł mnie odpychać i się na mnie fochać, jak jakaś pannica co to się upiła pianką od piwa. W tym momencie dotarło do mnie, że z pocałunku nici, a cała ta randka o kant parasolki potłuc. - Jakby dla podkreślenia swojej paplaniny, zdjęła ów przedmiot z ramienia i z trzaskiem je złożyła, stukając niecierpliwie w kostkę brukową. - Pomyślałam sobie… o nie… już ja mu pokaże i zatrzymałam gondolę z postanowieniem zemszczenia się na tym zimnokrwistym kundlu, który nawet nie wie kiedy ma siedzieć cicho i robić swoje. No. No… No więc. Prosze mi powiedzieć do kogo ten dom należy, bo teraz gdy podeszłam tak blisko waszego herbu, zaczęłam czuć niemrawe oznaki niepewności? - Rudowłosa popatrzyła wyczekująco na mężczyznę, po chwili przeskoczyła wzrokiem na drugiego, chwilę go hipnotyzowała nadymając policzki jak rozzłoszczone dziecko, po czym zarumieniona i gniewna ponownie utkwiła spojrzenie w swojej “ofierze”.
Mężczyźni zbaranieli widząc rozgadaną osóbkę i próbując pochwycić wątek z wartkiego potoku słów, które z siebie wylewała. Nie wiedzieli jak się zachować i co zrobić z paplającą przed nimi ślicznotką. W końcu jeden z nich wydukał.
- Eeee… to dom Marcelo Sangwelottiego. - Źle… nie tak powinien odpowiedzieć. “Dom rodu Sangwelottich”, albo “dom szlachetnego Sangwelottiego”. Jeśli zaczął od imienia, to nie szanował swego pracodawcy, albo to nie Marcelo mu płacił.

Kobieta otworzyła usta przez co wyglądała jak zdziwiony karpik wyglądający ze stawu.
Zamrugała dwa razy, po czym przypomniała sobie, że jest damą i nie wypada trzymać tak szeroko otwartych ust… a przynajmniej nie tutaj. Zarumieniona skryła się więc za dłonią i poczęła mruczeć z początku cichutko, zastanawiając się nad dalszym planem działania.
- Na sygnet mojego papusia, w życiu bym nie pomyślała, jakże on… jakże tak… tyle pieniędzy? Nie pomyliłabym... na pewno. Niesłychane, niesłychane… och! Co ja powiem Rodrygowi? - W tym momencie dotarło do niej, że stała przy dwóch niewygodnych świadkach jej niewiedzy w kwestii topografii miasta.
- Tej rozmowy nigdy nie było! Pary z ust. Null!! - Odwróciła się na pięcie i zawołała śpiewnym głosem do czekającego Jarvisa. - To nie Vangradhowie! Wygrałam! Wracamy do domu! - Obejrzała się przez ramię, zwężając oczka jak żmijka, by dać mężczyznom do zrozumienia, że srogo popamiętają jeśli się teraz odezwą i zaczną zaprzeczać jej słowom. - Miłej nocy panom życzę… oby była bardziej owocna niż moja. - Nie czekając na odpowiedź ruszyła czym prędzej do swojego kochasia.
- HO! HO! HO! I komu się teraz w główce pomieszało? - zapiała jeszcze tryumfalnie, łapiąc Smoczego Jeźdzća pod ramię i ciągnąc przed siebie, w celu zniknięcia z oczu ochroniarzom.

~ To jacyś Sangwelotti? Znasz ty takich? W dodatku jego służba jest źle wytresowana, bo zwracają się do pana domu po imieniu.
- Miałaś rację ptaszyno, jak zawsze zresztą - potwierdził czule czarownik, pozwalając się zaciągnąć tam gdzie pannica pragnęła i telepatycznie dodając. ~ Brzmi nowobogacko. Znałem kiedyś kogoś o tym nazwisku, ale nie był szlachcicem. Nie był też poważanym kupcem. I z tego co wiem… nie żyje od wielu lat.
~ A jak się nazywał? Miał dzieci? Może to jego syn? ~ spytała zaintrygowana. ~ Szkoda, że ten twój czworonożny zboczeniec nie może wejść do środka. Jestem bardzo ciekawa z kim rozmawia Dartun… wydaje się, że to nie Marcelo trzyma kasę przy sobie.
~ Jeśli będziemy bardzo blisko budynku, to się prześlizgnie ~ wyjaśnił telepatycznie przywoływacz. ~ To w końcu kot. Nawet jeśli duży i z macką.
~ Na wszystkie piaski pustyni, na co jeszcze czekasz? Myślałam, że nie może wejść… prędko go poślij! ~ Chaaya, aż tupnęła w gniewie, na myśl ile cennego czasu stracił Gozreh, czekając wraz z magiem na jej informacje. ~ Jest tu jakaś tawerna lub hotel w widokiem na dom? Usiadłabym i odpoczęła.
~ W zasadzie, gdy ty zagadywałaś strażników, to Gozreh przeszedł obok nich wykorzystując to jak skupiłaś ich uwagę ~ wyjaśnił mężczyzna, obejmując bardkę i prowadząc ją do najbliższej tawerny, których w mieście było dziesiątki. ~ Myślę, że da się tam wynająć kwaterę.
Na wieść, że kochanek jednak nie próżnował i wykazał się inicjatywą, tancerka złagodniała i tuląc się do jego ramienia w końcu sama dała się prowadzić.
~ Nvery niedługo nawiąże więź z Jasrin… może ona będzie nam pomagać przy podobnych zadaniach? ~ Oboje jednak wiedzieli, że nawet jeśli malutka jaszczurka będzie skora do współpracy, to jej duży jaszczurzy pan niekoniecznie. Chaaya jednak spuściła na tę kwestię zasłonę “dyplomatycznego” milczenia. ~ Czyń honory, targuj się, masz drugą szansę na sprawdzenie co mam pod sukienką.

Tym razem motywacja bardki zadziałała poprawnie i Jarvis wykłócając się z karczmarzem i kusząc go ewentualnym polecaniem licznym członkom swego rodu, otrzymał klucze do jednego z lepszych pokoi i propozycję posiłku za pół ceny!
~ Nie boisz się, że nie uwierzę ci na słowo i sam namacalnie sprawdzę? ~ zażartował triumfująco i z uśmiechem spoglądając na zmizerowanego przeciwnika przeliczającego zyski i straty po tym targowaniu.
~ Jak byś miał to w planach, to byś tak nie walczył… ~ skwitowała wesoło, ukontentowana tym symbolicznym zwycięstwem swojego partnera. W dowód uznania ucałowała go w policzek, opierając mu głowę na ramieniu.

Ruszyli do pokoiku, małego i ciasnego. Z niedużym łóżkiem i niedużym stoliczkiem pod oknem, romantycznie wychodzącym na pobliskie ruiny elfiej katedry. Miejsce to nie zostało odbudowane… jakoś większość elfich świątyń pozostawiono samym sobie. Może bano się zapomnianych bogów, a może były inne powody. Na razie jednak bardka miała inne sprawy na głowie. Na przykład to, że zaraz po tym jak weszli do środka, Jarvis przyparł ją plecami do drzwi i całował jej usta namiętnie i z wyraźną z rozkoszą delektował się tą pieszczotą. Wodził palcami po jej biodrach dodając telepatycznie.
~ A po co mi plany. Wolę polegać na instynkcie i pragnieniach.
Czułe dłonie wyczuwały pod delikatnym materiałem, wyraźne zgrubienia tasiemek… jednej, dwóch, trzech… przecinających się i opinających ciało tancerki w różnych kierunkach. Cokolwiek miała na sobie, nie było zwykłą bielizną.
Sama zaś ich nosicielka wcale nie pozostawała bierna. Choć ręce przyciskała mocno do chłodnego drewna pod plecami, to usta chwytały z werwą to, co im się należało, spijając słodycz z warg kochanka.
~ A jakie mój Rodryg ma teraz pragnienia? ~ spytała filuternie, oddychając coraz ciężej.
~ Zobaczyć ową bieliznę… a w tym celu trzeba by zdjąć suknię ~ szepnął telepatycznie czarownik, wodząc językiem po szyi bardki.
~ Więc rozepnij mi ją… zamek jest na plecach ~ odparła wielkodusznie, odginając szyję w bok, by mag mógł przespacerować się po niej ustami jak po moście.

Dłonie przywołaczowi drżały, gdy przesuwał je z kobiecych bioder na jej plecy i brał się za rozpinanie stroju. Powoli, zapięcie po zapięciu. Czas ten sobie umilał pieszczotą jej szyi i samym faktem tulenia swego ciała do ciała partnerki.
Gdy materiał tracił na swym ciasnym dopasowaniu i powoli wiotczał na ciele tawaif, spod rękawków wysunęły się czarne tasiemki, które sunęły ku karkowi bardki, opinając go jak w uścisku palców. Jarvis zaczął dostrzegać pewne wzory, które zaczynały tworzyć w jego umyśle wszelakie skojarzenia. Wreszcie mógł spokojnie chwycić za dekolt kreacji i powoli zsuwać go z piersi i bioder umiłowanej, która po chwili stała przed nim w pełni naga, a jednak… okryta. Jej skóra była mleczno różana, a czekoladowe dotychczas sutki, teraz jawiły się jak dwa pączki piwonii.
- Możesz tylko patrzeć - mruknęła z rozbawieniem, opierając jedną nogę o ścianę.
- Dlaczego tylko patrzeć? - zapytał Jarvis dodając telepatycznie. ~ Jesteś zachwycająca.
Nie zamierzał przypartej do ściany dziewczyny tylko podziwiać. Jego usta zacisnęły się na tym z sutków, który był wolny od ubrania i pieściły delikatnie ów obiekt rozkoszy. Dłoń mężczyzny muskała kobiecość przez ubranie… delikatnie, co by nie naruszyć owej misternej konstrukcji jaką na sobie nosiła.
- Podły… sam powiedziałeś, że pragniesz zobaczyć - spróbowała się poskarżyć Chaaya, ale przy aktualnym stanie rzeczy, ciężko jej to wychodziło.
Podobało jej się jak ją dotykał i coraz trudniej przychodziło jej odgrywanie niedostępnej, zwłaszcza, że każda komórka jej ciała niczym w szale żądała o więcej.

Tak więc teraz to tancerce drżały ręce, gdy w końcu oderwały się od drzwi, by chwycić stanowczo, acz łagodnie, za przegub czarownika, naprowadzając jego palce na głębsze rejony jej intymności, wyrywając z piersi głośne jęki zadowolenia.
Jarvis wsunął więc palce głębiej pod różyczkę, by sięgnąć do wnętrza różyczki, powoli i stanowczo. Raz delikatnie, raz silnie, nasłuchując tonu jej głosu, by ocenić kiedy tancerce jest przyjemniej… ustami zaś wodził po jej odsłoniętej piersi, czasem tylko lekko kąsając skórę. Wielbił swą kochankę niczym boginkę… jak to czynił często. Kamala wiedziała, jak ważna dla niego jest gra wstępna.
Jak ważne dla niego jest jej zadowolenie i przyjemność.
Jak ważna dla niego jest ona sama.

Dziewczyna unosiła się i opadała na swoich stopach, gdy czarownik wydobywał z niej ukryte talenta. Śpiewny głos, niczym śpiew słowika, prowadził go przez znane, choć wciąż w pełni nieodkryte, lądy.
I choć trzymał całe jej życie w garści, a jego palce w mistrzowski sposób wprowadzały jej ciało w spełnienie. To oboje wiedzieli, że choćby i sto razy doszłaby, pod rozgwieżdżony firmament niebieski, pod jego dotykiem, to ona i tak nie poczuje się syta.
Jej głód potrafił, i mógł, zaspokoić tylko jeden fragment ciała mężczyzny… i kobieta, właśnie się do niego dobierała, odpinając sprzączkę u spodni. Otwierając rozporek i nurkując lepkimi paluszkami za bielizną czarownika, by wydobyć na powierzchnię ową małą żmijkę, której równie nidy było mało miłosnych igraszek co jej samej.

- Z-zerwij tho ze mnie… - wydyszała cicho, napierając ramionami na Jarvisa, by się oderwał od jej piersi. - To tylko magia… zerwij ją proszę.
- Śliczna magia… - Przywoływacz jednak postąpił zgodnie z zaleceniami, usuwając bariery pomiędzy nimi gwałtownymi szarpnięciami. Chwycił władczo za pośladki bardki i uniósł ją w górę wykorzystując fakt, że była przyparta plecami do drzwi. I szturmem zdobył jej kobiecość, naprowadzany jej własnymi zdradzieckimi paluszkami na cel. Usłyszała głośne uderzenie swego ciała o drzwi, a potem kolejne: łup, łup, łup.
Na pewno więc zwracali na siebie uwagę, ale Jarvis całując zachłannie usta kochanki i trzymając ją w zawieszeniu nie przerywał gwałtownych ruchów biodrami.
- Tak, tak, tak… - wyszeptała zwycięsko spragnionym głosem Chaaya, zarzucając mu nogi na biodra, wokół których go oplotła. - Tak… jeszcze, jeszcze. - Ręce objęły przywoływacza za szyją, gdy zdobywana nasączała ucho wielbiciela pochwałami i dowodami miłości.
Bo mag usłyszał “kocham cię” i to nie tylko w jednym języku, rozpoznał jeszcze chropowaty smoczy, a później słyszał szelesty i dzwonienia innych, trudnych do sprecyzowania dialektów, które prowadziły go do światła i obezwładniającego upojenia.
Mocniej, gwałtowniej i drapieżniej. Każde “kocham cię” było jak ostroga pobudzająca mężczyznę do większego wysiłku. Całował namiętnie jej szyję i szeptał znaną tancerce mantrę.
“Moja.. moja… moja”... co znaczyło, że znów pogrążył się pożądaniu i wielbieniu jej.
Kamala była centrum jego świata, gwiazdą północną. A jej ciało, było chlebem i słodyczą zarazem. Wielbił ją zachłannie pocałunkami i rozpalał jej ciało kolejnymi ruchami bioder, aż rozkosz ekstazy wstrząsnęła ich ciałami.


Tymczasem w ruinach, zielonoskrzydły dogotował swoją martwą Ślicznotkę. Czysta kość lśniła chłodnym blaskiem w płomieniach bojowego wachlarza Smoczej Jeźdźczyni, gdy chłopak oglądał swoje trofeum z mokradeł.
Po rozmowie z Kamaląsundari, albinos czuł się wyjątkowo lekko i jakby tak… radośnie? Tawaif wydawała się szczęśliwa u boku czarownika, oraz najwyraźniej całkowicie nieświadoma zdarzenia jakie miało miejsce na jarmarku.
Bardzo dobrze… oznaczało to, że on… i Jarvis byli bezpieczni.
Dholianie byli nieobliczalni w swoim gniewie, przodując zasadzie, że żaden pomysł do zemsty nie jest głupi. Kto wie na co by wpadła Chaaya i jaką karę im wymierzyła?

- Jesteś najsymetryczniejszą czaszką, jaką kiedykolwiek widziałem… - Smok pogładził czule uzębione szczęki czaszki, po czym sprawdzając, czy wygotowany plecak nie smierdzi i jest suchy, zapakował swój dobytek i udał się do hotelu, pokoju.
Po drodze do siebie puknął zaczepnie w drzwi Godivy, lecz odpowiedziała mu tylko cisza… najwyraźniej błękitna smoczyca jeszcze nie wróciła ze swojej wachty.
Dobrze się złożyło… miał czas na małe przemeblowanie, rezygnując z dalszego barykadowania się przed partnerką, oraz przygotowanie śniadania, obiadu i kolacji dla Jasrin, która, jak mniemał, uwięziona była u skrzydlatej.
Wychodząc na pomost, począł łapać ćmy w świetle zachodzącego dnia, aż nie dostrzegł gondoli, która przewoziła wyszczekaną wojowniczkę.
Neron uniósł dłoń w geście powitania i zaczekał, aż kobieta dobije do brzegu.
Godiva odpowiedziała podobnym gestem, choć bez entuzjazmu. Najwyraźniej to był kolejny z tych patroli, na którym to nic ciekawego się nie działo.

- Jesteś zmęczona? - spytał z wyraźnym interesem, ale wiedząc, że gdy “samica” (niezależnie od gatunku) jest zmęczona to trzeba uzbroić się w cierpliwość i grzecznie poczekać, wolał się teraz upewnić, co by nie strzępić języka po próżnicy.
- Trochę i znudzona bardzo - zamarudziła Godiva, nie zwracając większej uwagi na jego słowa. Przeciągnęła się mocno. - Może zacznę zabierać książki z twojego sklepiku, będą z pewnością ciekawsze niż użeranie się z kramarzami.
- Cha… Paro mówiła, że są dla nas jakieś książki. To znaczy… dla ciebie ma jakąś - odparł wartko białowłosy. - ...bo ja swoją mam. Wypożyczyli od tej wróżki. O przywoływaniu demona, czy czegoś tam… Jadłaś coś?
Smoczyca zmrużyła oczy, przyglądając się podejrzliwie Nveremu, jakby próbowała przebić myślami jego głowę i wygrzebać z niej każdy jego sekrecik.
- Nie. Nie jadłam - rzekła w końcu ostrożnym tonem.
- Ja w sumie też… - przyznał szczerze Zielony, ignorując podejrzliwość gadziny. - Możemy coś zjeść… tu w stołówce, a na pewno ja coś sobie wezmę później… - Bycie miłym szło mu jak po grudzie, ale wyraźnie się starał.
- Możemy… - odparła Niebieska po długim namyślaniu się. I ruszyła przodem w kierunku sali jadalnej. Zerkała czasem za siebie nie ufając w ogóle zielonoskrzydłemu.
Białasek szedł za nią i w większości czasu podziwiał sufit. Włosy miał związane w warkocz, zwieńczony różową wstążeczką, tak nie pasującą do całego czarnego stroju.
Dopiero w jadalni, przy stole, oczekując na zamówienie, odezwał się znowu.

- Właściwie to co ty robisz… tam… gdzie ty w ogóle pracujesz?
- Rozsądzam spory na miejscu, łapię drobnych złodziejaszków, piorę pijaczków, którzy się awanturują, wypatruję pożarów… takie tam pilnowanie porządków. Z czasem łatwo popaść w rutynę - stwierdziła smoczyca bez większego entuzjazmu w głosie.
- Tooo… dużo się dzieje - stwierdził po namyśle i znowu umilkł, nie wiedząc co dalej dodać. W duchu modlił się o jak najszybsze przyrządzenie posiłku, oraz jeszcze szybsze zjedzenie go, by mógł w końcu dostać swoją gekonicę.
- Ehmm… dużo… - stwierdziła Godiva nie mając w planach ułatwiania Zielonemu misji, jakakolwiek ona była. Przez chwilę patrzyła na Nverego z otwartymi ustami jakby planowała go o coś spytać, ale po chwili zrezygnowała z tego planu. Niemniej, ku radości smoka, w końcu na ich stolik trafiło jedzenie.
Gad zabrał się za pałaszowanie smażonej ryby podanej z pieczonymi ziemniakami pociętymi w słupki. Nie bawił się w posługiwanie sztućcami i do jedzenia używał własnej ręki.
Prawej, bo lewą trzymał luźno pod stołem na kolanie.
- Jak myślisz, co się teraz dzieje w Jaskini? - spytał maczając kawałek mięsa w sosie z ubitego żółtka i oleju.
- Nie bardzo wierzę, że tak po prostu przełkną nową Matronę, zwłaszcza gdy jej mówczyni jest… nie jest człowiekiem i jest pyskata - oceniła po dłuższym namyśle Godiva. - No i pewnie intrygują między sobą i spiskują.
- Pewnie tak… ale… spiskować to oni od zawsze spiskowali. - Wzruszył ramionami chłopak. - Oraz donosili na siebie nawzajem, przez co żadna ze stron nigdy tak naprawdę się nie wybiła i wybić pewnie nie zdoła. Będziesz wracać do gniazda?
- Hmmm… - zamyśliła się smoczyca. - Pewnie by było miło tam zajrzeć, ale chyba nie.
- Ale chyba niedługo masz swój pierwszy okres lęgowy… tak przynajmniej inni gadali jak jeszcze na pustyni byliśmy. Nie chcesz jaj złożyć? - Różowooki zajadał się ziemniaczkami, maczając każdego w różnokolorowych sosach.
- Co to za pytanie! - zaczerwieniła się Godiva na twarzy i zaperzyła się dodając. - Nawet jeśli to nie tak zdesperowana jestem by na gwałt szukać smoka na sezon lęgowy.
Młodzik popatrzył zdziwiony na rozmówczynie. Przełknął na spokojnie i upił kilka łyków kompotu.
- Eee… tak tylko pytam w ramach pogawędki, jeśli posunąłem się za daleko z tematem, to przepraszam.
- W ramach pogawędki… - prychnęła smoczyca i spytała. - A tobie pora na pierwszy okres się nie zbliża, czy może jesteś młodszy ode mnie?
- Jestem starszy… niewiele - odparł zbierając co do okruszka panierki z talerza. Wyraźnie mu przypadła do gustu. - I swoją samice już znalazłem… Smakuje ci? Te ludzie rozmówki o niczym są trochę dziwne… nie łapię się w nich.
- Taaak… to do której smoczycy wzdychasz, co? Pewnie do Thrace. - Uśmiechnęła się ironicznie Godiva.
- To ludzka kobieta i jest nią moja Jeźdźczyni, nie powinno cie to chyba dziwić. - Odwzajemnił uśmiech, ale z jakąś kwaśną nutką. - Otóż… smoczyce są dla mnie zbyt… przewidywalne, za to ludzie… zwłaszcza tacy po przejściach. - Westchnął teatralnie. - To sama przyjemność siedzieć w tak mrocznym umyśle.
Godiva przez chwilę dusiła się ze śmiechu. Po czym poklepała Nverego po plecach dodając. - Ktoś cię w końcu winien uświadomić różnicę między partnerem ludzkim, a smoczycą… ta pierwsza nie na nadaje się na lot godowy.
Białowłosy nie wydawał się ani zażenowany, ani zdenerwowany reakcją koleżanki. Przekręcił głowę na bok, słuchając uważnie jej”mądrości” po czym wzruszył ramionami.
- Cóż… nie wiem jak jest ze smoczycą, ale wiem jak jest z kobietą… i myślę, że nie ucierpiałem na tej zamianie. Wszak to dzięki niej wyszedłem z podziemia. Czy wiesz, że przez kilkadziesiąt lat brano mnie za ducha w Jaskini? Widzieli ślady, sprzątali trupy zwierzęce i ludzkie, ale nie wiedzieli kto był ich sprawcą. Nie wychowywałem się ze smokami. - Ukrył nieco gorzki uśmieszek za kubkiem owocowego napoju.
- Ale jesteś smokiem, a lot godowy to bardziej instynkt niż rozum - stwierdziła cierpko Błękitna i dodała ironicznie. - “Wiem jak to jest z kobietą.“ Też mi odkrycie. Ja też wiem jak to jest z kobietą. I co z tego?
- Jakbyś wiedziała to byś się tak głupio nie pytała - skwitował zwięźle mężczyzna, składając ręce na piersi i opierając się wygodnie w krześle. Założył nogę na nogę. - Po za tym… jeśli ten cały taniec faktycznie jest instynktowny, to chyba w Jaskini były same wybrakowane samice, bo żadna ruja mnie nie ruszyła.
- Samice wybierają tylko najlepszych samców. Najbardziej ich godnych - spojrzenie Godivy krytycznie przesunęło się po Nveryiothcie. - Bardziej takich… jakby to porównać. Na pewno w pamięci Chaai znajdziesz kochanków, którzy mieli wielkie bary i wielkie bicepsy i byli… ogólnie wielcy. Tacy są popularnie, a nie takie chucherka… raczej dziwi mnie, że ciebie nie chwycił żar i nie próbowałeś wziąć którejś na litość.
- Pamiętaj, że to nie Chaaya wybierała sobie kochanków, jej pamięć jest bezużyteczna w tym względzie. - Zamyślił się na dość długi czas smok po czym się uśmiechnął. - Ale jeśli jest tak jak mówisz, to romans z Jarvisem długo nie pociągnie, zwłaszcza gdy na horyzoncie pojawi się lepiej zbudowany konkurent.
- Nie mówię o tym co lubi a czego nie lubi Chaaya, tylko co smoczyce lubią w rui. Potężnych, silnych samców - wyjaśniła smoczyca jakby mówiła małemu dziecku.
- A czym wy się różnicie? I ta samica i ta samica… zresztą, wypowiadasz się jakbyś kiedykolwiek taką ruję przeszła. W sumie mogłem się spytać o to Matrony, póki jeszcze siedziała u siebie… Chcesz deser?
- Niczym… Jako smoczyca wybiorę sobie potężnego samca na ruję. Tylko, że w okolicy żadnego godnego mnie nie ma - stwierdziła autorytarnie Godiva.
- Dlatego się więc pytałem, czy wracasz do Jaskini. - I wrócili do punktu wyjścia. Gad wstał i udał się zamówić jakieś ciasto, po czym wrócił na swoje miejsce.
- Nie wrócę… jakoś przemęczę ruję w ludzkim ciele. No chyba, że trafi mi się jakiś potężny smok… to wtedy, kto wie - mruknęła zmysłowo nawijając na palec pukiel włosów.
“Szkoda… wielka szkoda.” Pomyślał Nvery, siorbiąc ostatki napoju w oczekiwaniu na zapiekaną kruszonkę z kwaśnymi owocami, która o dziwo, przybyła szybciej, niż ich wcześniejsze zamówienie.

- Karmiłaś Jasrin? - wznowił rozmowę, dmuchając na parujące maliny na talerzu.
- Tak. Polubiłysmy się - stwierdziła kobieta nie marnując czasu na podziwianie jedzenia.
- Ona nikogo nie lubi… - odparł rozbawiony. - Toleruje tylko Chaayę… nie wiem tylko dlaczego.
- Masz po prostu kiepskie podejście do kobiet - oceniła z wyższością w tonie głosu smoczyca.
Zielony wywrócił oczy, wyraźnie znudzony, po czym w ciszy zabrał się za jedzenie łyżeczką. Jadł kropka w kropkę co tawaif. Niepewnie i troche dziecięco, nienawykły do posługiwania się półśrodkami podczas pożywiania się.
Godiva również miałaby ten problem, gdyby nie fakt, że bezczelnie pomagała sobie palcami w polowaniu na kawałki kruszonki.
Nawet jeśli się to nie podobało skrzydlatemu, nie skomentował tego w żaden sposób. Po skończonym deserze, zebrał naczynia i odstawił je do okienka depozytowego.
- Odebrałbym ją od ciebie. Uporządkowałem co miałem uporządkować… a ona powinna teraz zjeść kolację. - Poklepał się po skawiewce, w której wcześniej trzymał ważki, teraz też coś tam było, bo zafurkotało nerwowo cieniutkimi skrzydełkami.
- Nie wiem czy powinnam ci na to pozwolić. Podobno zdradzasz ją z jakąś czaszką. Żadna kobieta nie lubi być tą drugą. - Zamyśliła się wyraźnie Godiva drocząc się z Nveryiothem.
Chłopak wydawał się być na to przygotowany.
- Powiem ci, co Chaai podoba się w dziewczynach… - wyłożył swoją cenę na stół.
Te słowa zdziwiły wyraźnie smoczycę. Przyglądała się zaskoczona Nveryiothowi i w milczeniu zaczęła rozważać jego wypowiedź.
- No… dobrze - stwierdziła w końcu.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline