Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-08-2017, 11:34   #81
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Jarvis zacisnął dłonie na jej pośladkach i uniósł dziewczynę lekko w górę, by następnie ruszyć z kochanką w kierunku najbliższej beczki, na której to zamierzał posadzić swoją zwinną zdobycz.
- Jesteś przede wszystkim urocza - wydyszał cichutko.
- Próbujesz mnie przekupić? - wymruczała, oplatając go nogami w pasie, a rękoma za szyją. - Dobrze ci idzie… ale jeszcze trochę musisz się postarać…
- Wiesz dobrze, że nie jestem tak wygadany jak ty… - Teraz gdy siedziała wygodnie na beczce Jarvis wodził ustami, po jej szyi… a dłońmi jej uda, ocierając się gotową do boju włócznią miłości o jej łono… wyraźnie igrając z jej i własnym apetytem.
- Spróbuj… tylko troszeczkę… a dostaniesz buziaczka… o tu w szyję i brodę… i usta… i ramię… - Bardka starała przekupić swojego czarusia do odrobiny wysiłku intelektualnego, w tym jakże natężonym od erotyzmu momencie.
- Łobuzica z ciebie. A przecież to ja cię pochwyciłem… i już nie puszczę. - Sam pocałował zachłannie jej usta. - Kocham cię moja słodka Kamalo i zawsze będę blisko ciebie, zawsze tulił… i czasem spełniał twoje wszystkie kaprysy.
Odpowiedział mu ciepły i szczery śmiech kochanki, gdy rozbawiona do łez jego marnymi próbami, bujała się na beczce kiwając na boki.
- Ja ciebie też kocham… i niczego to nie zmienia… jeszcze raz. - Ucałowała go w szyję na zachętę, łaskocząc koniuszkiem języka po jabłku adama.
- Jesteś bardzo pewna siebie. Mógłbym stać się bardziej władczy i… wymagający. Wziąć to czego pragnę tak jak w kotłowni statku i… sprawić nam rozkosz. - Te groźby też nie mogły zrobić na niej wrażenia, gdy wiedziała, że Jarvis obchodzi się z nią delikatnie niczym z kruchą porcelanową figurką.
- Władczy… - przedrzeźniała go, zaczesując jego włosy do tyłu i zlizując z barku pot. - Dość masz już nade mną władzy… nie sądzisz? - odbiła piłeczkę, oblizując się kocio. - Zważ, że mało od ciebie wymagam… i nie jest to tak trudne i męczące, jak twoje rozkoszne zachcianeczki… na beczce, pod mostem, w łóżku, nago, w ubraniu, w wodzie i nad wanną… No już. Przestań udawać kogucika i przyłóż się.
- Hej… chyba nie daję ci się nudzić… i staram się też zadowolić twoje pragnienia. - Ucałował czule usta ukochanej i mruczał cicho. - Jesteś jak szmaragdoskrzydłek. Prześliczna, zwinna, wesolutka i dźwięczna… i trudna do uchwycenia i równie wyjątkowa.
- Niezła próba… - prychnęła, nadal niezadowolona Chaaya. Nie miała jednak zamiaru dalej gnębić swojego kochanka. Sam dobrze wiedział, że zaliczył test ledwo co i następnym razem będzie jeszcze ciężej. - To gdzie miałam cię całować… a tak szyja… ona już była, więc następnie broda… pominiemy ją… to teraz usa… - Podniosła się na ramionach przytulając mocniej mężczyzny, by ich wargi mogły połączyć się w delikatnym pocałunku.
Jej biodra dryfowały nad męskością czarownika, ocierając się delikatnie wrażliwymi rejonami o jego czubek.
- Stanowczo za bardzo lubisz wodzić mnie za nos. I wykorzystywać moją słabość do ciebie - wyszeptał rozbawionym tonem głosu czarownik oddając pocałunek z nawiązką.
Dziewczęce usta wędrowały z miejsca do miejsca, “nagradzając” Jarvisa za przebyte trudy intelektualne oraz zapraszając do dołączenia do zabawy. Mag więc przesunął dłońmi po plecach towarzyszki i wyszeptał jej cicho.

- Pochyl się troszkę do tyłu Kamalo. Pochwycę cię.
- Pochyl się… rozbierz się… rozłóż się… - fukała ni to wesoła, ni to zła, odrywając się od swoich pieszczot i potrząsając głową oparła się rękoma o beczkę. Znajdowała się teraz od niego daleko, obserwując go spod przymkniętych oczu.
- A co ty byś chciała? - zapytał Jarvis wodząc językiem i ustami po jej dumnie wypiętych w górę piersiach. I znacząc na nich własne szlaki, od czasu do czasu kąsając delikatnie jej skórę.
- Nie powiem… męcz się, albo i nie. - Uśmiechnęła się ukontentowana, poprawiając uchwyt w nogach na jego biodrach.
- A jeśli ci rozkażę powiedzieć… jeśli władczo… stanę przed tobą i… - W zasadzie to już stał... co prawda głównie w gotowości. I z pewnością czerpał wiele przyjemności z pieszczot jakie sprawiał jej krągłym piersiom, przyjemnie drażniąc zmysły tawaif.
- Mmm możesz próbować… - Nadstawiła się pod jego wargi, zwalniając nieco uścisk ud i sadowiąc się wygodniej na beczce, zupełnie jakby szykowała się do oglądania jakiegoś długiego występu.
- Nie jesteś taka łagodna i posłuszna na jaką lubisz się kreować Chaayu. Ale i tak cię kocham… Kamalo - mruczał czarownik rozkoszując się miękkością jej dekoltu pod swymi ustami i dłońmi, którymi pochwycił jej krągłości. Nerwowe ruchy bioder świadczyły o tym, że wkrótce postanowi się z nią połączyć w miłosnym tańcu ciał.
- Zdecyduj się najpierw z którą z nas chcesz się kochać, a dopiero później otwieraj usta do rozmowy… - Ich połączenie lekko zmatowiało, a tancerka oparła stopę na piersi maga, gotowa go odepchnąć, jeśli ją rozzłości.
- Z którą..? - Czarownik nie zrozumiał z początku o kim ona mówi. Nie zdawał wszak sobie sprawy jak odrębne są jej maski. Uśmiechnął się ciepło po chwili milczenia i przyglądając się rozdrażnionej bardce próbował załagodzić sytuację. - Z tobą… Kamalo.
- Chaaya to nie jest mój przydomek… to imię Jarvisie, a imiona nadaje się odrębnym jednostkom. - Kobieta wydawała się nieco speszona, ale nie już tak zła… uciekła zmieszanym wzrokiem w bok.
- A którą… - zaczął coś mówić, po czym uśmiechnął się łobuzersko. - Nie mów mi, że jesteś o mnie aż tak zazdrosna. Że jesteś zazdrosna sama o siebie?
Cmoknął delikatnie czubek jej piersi dodając czule. - Nie musisz być zazdrosna. Jestem cały twój.

Tawaif zamknęła oczy, przygryzając usta, by nie prychnąć z pogardą. Słowa jej partnera dotknęły ją do żywego.
- To niegrzeczne… wspominać imię jednej gdy jest się z drugą i zazdrość nie ma tu nic do czynienia… to po prostu boli. - Odgięła się łagodnie, unikając kolejnych pieszczot.
- Dobrze Kamalo… - Dłonie mężczyzny spoczęły na brzuchu dziewczyny wodząc po jej skórze z pietyzmem i nutką pożądania. - Wiesz, że jesteś dla mnie bardzo ważna. Najważniejsza.
- Dość już… nie chce tego słuchać - poprosiła go cicho i przepraszająco, opuszczając stopę z jego torsu. Nie chciała się przecież kłócić, nie po to tu była, a i na trzeźwo prawdopodobnie gra nie warta byłaby świeczki. - Po prostu pamiętaj… to dla mnie ważne. Dla nas obu.
- Będę pamiętał. - Jarvis osunął się niżej i władczo chwycił dłońmi za jej uda, stanowczo je rozchylając szeroko na boki, po czym klęknął i ustami przylgnął do jej intymnego zakątka, by użyć języka w sposób, który zdecydowanie rzadziej wywoływał spory.
Bardka leżała chwilę w napięciu, dając się pieścić w swoim najczulszym miejscu. Powoli rozluźniała się, by w końcu z westchnieniem odchylić głowę i dać się ponieść fali przyjemności, która wypychała z podświadomości wszelkie troski i niesnaski.
- Zaniedbałam cie… przepraszam - wychrypiała cicho, zdając sobie sprawę, że ponownie dała się otumanić melancholii spowodowanej karminowym winem. Nie powinna go pić… - Musimy sprzedać te beczki jak najszybciej…
~ Masz ochotę się tym zająć? Nie wiem czy jestem dobrym materiałem na handlarza. Nie mam tak zwinnego języczka. ~ Usłyszała telepatycznie w odpowiedzi, bo akurat Jarvis udowadniał, że jego słowa nie do końca są prawdziwe. Obejmował ramionami nogi dziewczyny wystawiając ją na łatwy cel dla swych ust i nie dając jej okazji do zmiany pozycji.
- Nie znam się za bardzo na cenach alkoholi w tym mieście… nie wiem też gdzie i z kim handlować… zresztą później… później… - Zbyła rączką samą siebie, pogrążając się w odczuciach. - To… później… nie jest teraz… ważne - mruczała cicho, naprężając mięśnie pod dotykiem dłoni czarownika.
A jej kochanek wijąc raz energicznie raz powoli językiem, muskał struny jej pożądania, utrudniając spokojnie leżenie na drewnianej beczce. Jarvis wyraźnie nie zamierzał pozwolić kobiecie na rozmyślania, pieszczotami budując w jej ciele wzbierającą niczym tsunami falę rozkoszy zalewającą jej zmysły.
Ich więź ponownie zasnuła przyjemna mgiełka pożądania, kiedy to bardka bujała się na krawędzi beczki jak zahipnotyzowany okaz rzadkiego zwierzęcia. Dziewczyna wznosiła się i opadała, szukając wzrokiem nie tylko wzroku partnera, ale i ratunku lub miejsca, gdzie mogłaby oddać się w pełni swoim żądzom oraz potrzebie ponownego wkupienia się w łaski maga.
Była gotowa mu się poddać, lub zatańczyć tak jak jej zagra, choć przychodziło jej to z trudem, gdy język w jej środku bezlitośnie szarpał za jej nerwy.

~ Chodź do mnie… jestem gotów. ~ Usłyszała telepatycznie, czarownik przerwał na moment pieszczoty i spoglądał łobuzersko, acz wyczekująco na bardkę. Ustami muskał jej uda, które już nie trzymał tak stanowczo, czekając na to co tawaif uczyni i czy dalej będzie się poddawać jego pieszczotom, czy też sama przejdzie do inicjatywy.
Tancerka oplotła kochanka nogami. Nie zapowiadało się jednak na to, żeby chciała go poddusić. W tym objęciu było coś delikatnego i czułego, zupełnie jakby to nie uda go obejmowały, a ramiona. Po chwili Jarvis poczuł jak kobieta zsuwa się powoli z beczki, napierając na niego i zmuszając do położenia się na ziemi i pod nią. Gdy jego plecy dotknęły kamiennych kafli, ona przed nim klęczała, spoglądając na niego znad swych piersi. Jeszcze krótki czas, mógł smakować jej ciepłą skórę oraz tętniącą pożądaniem kobiecość, póki tancerka nie zaczęła schodzić niżej, na na tors, brzuch i biodra czarownika. Pochylając się w przód, oparła dłonie na ziemi po obu stronach głowy maga i ucałowała rozchylone wargi, pieszcząc je skubnięciami.
Rozczochrane włosy okryły ich twarze jak baldachim zamykający ich w zupełnie innym miejscu niźli byli.
Chaaya nie śpieszyła się, ale też nie pozwoliła, by jej opieszałość stała się nie do zniesienia. W końcu oba ciała zespoliły się ze sobą w miłosnym uścisku, a tawaif zaczęła tańczyć jak płomień świecy na lampce oliwnej. Rytm jej ruchów, wyznaczały dłonie i spojrzenie czarownika od którego nie odrywała wzroku.
Jarvis również się nie spieszył, jego palce pieszczotliwie wędrowały po skórze bioder partnerki, muskając czule pośladki. Mimo twardego żaru, który czuła w sobie, czarownik pozwalał jej na wybór tempa, delektując się kochanką.

Znów w swych myślach słyszała odbicie znanych jej słów “moja, moja, moja…” ale takie czułe i delikatne.
Odpowiadał mu jedynie uśmiech na jej ustach, oraz coraz żarliwsze podskoki na jego męskości. Wiadomym było, że nie potrafiła się przy nim długo hamować, toteż i po niemałym czasie oboje pognali ku spełnieniu, dysząc w swoich ramionach, gdy już po wszystkim, dziewczyna się w nie wtuliła.
- Moja… - wyszeptał jej cicho do ucha Jarvis i ucałował je delikatnie. - Nie mam cię ochoty wypuszczać z ramion.
- Za to ja mam… - mruknęła czupurnie bardka, przekręcając głowę na drugi bok. - Moje skarby nie zostały jeszcze w pełni odkryte… musimy iść zwiedzić teraz drugą stronę kanałów.
- Skoro masz taki kaprys… to go spełnimy. Zresztą pewnie skusiłabyś mnie nawet do zwiedzania piekieł - rzekł żartobliwym tonem czarownik, głaszcząc ją po policzku.
- Nie kuś, nie kuś… - Zaśmiała się pod nosem, układając się wygodniej na jego piersi. Zanim wyruszą w dalszą przygodę, powinni trochę odpocząć, a przynajmniej… poleniuchować.
- Możesz się zdrzemnąć. Nie jestem może najlepszym z łóżek, ale nie będzie mi to przeszkadzało - zaproponował przywoływacz czule głaszcząc ją po włosach.
- M-m, po prostu sobie poleżmy… daj mi z dziesięć minut. W ciszy - burknęła tym razem, a przez więź mężczyzna wyczuł, jakby jego partnerka zjeżyła się jak kotka.
~ Dobrze ~ otrzymała telepatyczną odpowiedź.


Przyświecając sobie wachlarzem Chaaya szła przodem idąc wzdłuż kanału. Za sobą… miała Jarvisa i czuła jego wzrok wędrujący po swych krągłościach pośladków. Była to przyjemna świadomość, i jego obecności, i jego zainteresowania nią samą. Póki co, jednak nic ciekawego w tej wędrówce nie zauważali. Może tylko zwiększoną ilość zielonego szlamu i światła… świadczącą o tym, że zbliżali się do wyjścia na powierzchnię. Zapachy też robiły się intensywniejsze i jakby... bardziej bagienne. Dochodził też odgłos rechotania.
- Och… no nie… chyba znalazłam wyjście. - Kobieta była tym wyraźnie rozczarowana, zupełnie jakby oczekiwała magicznego labiryntu, gdzie na każdym zakręcie znajdowałaby skrzynię z niespodzianką.
Smutek był na tyle silny, że nawet świadomość bycia kochaną i kochającą jakby rzedł i blakł.
- I zostały nam w ten sposób tylko fafluny do obejrzenia… - dodała przyspieszając kroku.
Popląsała zgięta ku wyjściu. Bo wracać do piwniczki w której znaleźli wejście do kanału nie miała zamiaru. Wybierała trasę “przygoda” albo żadną.
Jarvis zaś tylko w ciszy podążył za nią, gdy zmierzała do wyjścia, zamkniętego żelaznymi prętami kraty. Co prawda mocno przerdzewiałymi prętami, ale jednak… Za nimi zaś znajdowała się olbrzymia, tropikalna sadzawka, a tuż przy kratach siedziało dwu i półmetrowe stworzenie.


[media]http://www.amphibianark.org/wp-content/uploads/2011/05/BLO_5085_1-300x199.jpg[/media]

Żaba zapewne, bo rechotało… i przyglądało się bacznie dwóm dwunogom po drugiej stronie krat.
Bardka zamrugała w oniemieniu, przyglądając się stworzeniu z niekrytym podziwem, ale i rezerwą. Jasnym było, że jej plany ku odkrywaniu nowych szlaków wymagają ponownego przemyślenia, bo i przejścia nie było… i nie wiadomo, czy “strażnik” jest pozytywnie nastawiony do poszukiwaczy skarbów.
- Robimy odwyrtkę… - odparła po chwili kontemplacji, odwracając się do towarzysza.
- Pręty wyglądają na przerdzewiałe - ocenił czarownik, po czym spojrzał na obserwującą ich bacznie żabę. - Jesteśmy za duzi na jej obiad i jeśli będziemy się trzymać z dala od jej części sadzawki nie będziemy zagrożeniem dla jej kijanek, o ile to ten rodzaj żab, który się nimi opiekuje.
- Kijanek? - powtórzyła zaskoczona dziewczyna. - Mowy nie ma… wracamy. - Chaaya nie chciała stresować zwierzęcia, zważywszy, że wychowywana była w życiu w symbiozie, a to ona była intruzem w tej sytuacji. Gdyby doszło do walki i płaz by ucierpiał, nie wybaczyłaby tego sobie, wiedząc, że mogła konfliktu uniknąć.
- Z tamtego wyjścia i tak mamy bliżej do tamtych… więc może to i lepiej? - Starała się przekonać samą siebie, machając dłonią na maga, by się odwrócił i ruszył w górę wody.
- To jednak trochę tłumaczy, czemu wina nikt nie znalazł. Nie jest to obszar łatwo dostępny. - Zadumał się Jarvis ruszając przodem. - Ciężko je będzie wydobyć na powierzchnię.
- Zrobimy zaporę przy piwnicy, puścimy beczki z prądem i tam przechwycimy, a później jakoś się pomyśli jak je wyniesiemy na powierzchnię… nie spieszy się - odpowiedziała ciepło tancerka. - Smoki mogą nam pomóc… oboje są silni nawet w ludzkiej postaci, więc taki ciężar to pewnie dla nich pikuś.
- Trzeba będzie zrobić to jeszcze dyskretnie - stwierdził czarownik z uśmiechem, najwyraźniej nie przejmując się szczegółami za bardzo, jak i samym sukcesem tej inicjatywy bardki.
- A po co? Dzieciaki będą chciały walczyć o wino? - obruszyła się kobieta. Nie miała zamiaru już niczego im oddawać, a już zwłaszcza czegoś, co może zasilić jej sakiewkę. Miała plany i potrzebowała do nich pieniędzy… swoich, a nie od Jarvisa. Jeśli będzie musiała, pogoni bachory smokiem… tym “prawdziwym”, czerwonym, a nie swoją chudą jaszczurką.
Westchnęła w cichej frustracji.
- Jeśli się zlecą gapie na widok czterech ludzi… pójdziesz i ich zagadasz, a ja przypilnuje, by Godiva i Nvery wytoczyli beczki.
- Dzieciaki w okolicy żyją ze znajdowania skarbów, a potem… do znajdywania kupców nawet - wyjaśnił mężczyzna z uśmiechem.
Bardka prychnęła z pogardą, zaperzając się i krzyżując ręce na piersi. Słowem się już nie odezwała, wyraźnie nadąsana i planująca dalsze swoje ruchy, ale najwyraźniej nie zamierzała się nimi dzielić z kompanem, bo delikatne połączenie, jakim ciągle byli powiązani, zgasło nagle jakby ktoś zamknął okno wraz z okiennicami i do tego jeszcze zasunął i firanki i kotary.

Czarownik uśmiechnął się, a bardka czuła jakby… delikatne mentalne drapanie i muśnięcia. Jakby Jarvis próbował ugłaskać ją i jej gniew. Powoli zbliżali się do wyjścia z tego kanału i możliwości wydostania się z niego.
Kobieta wizgnęła rozeźlona i tupiąc głośno, zamachnęła się uderzając maga w tyłek. Oczywiście miało wyjść groźnie, ale w ciasnocie podziemnego przejścia wyszło… jak wyszło.
Gdy znaleźli się już w piwnicy w której suficie znajdowało się wyjście na powierzchnię, obrażona dama przemówiła. Nie pytając i nie prosząc. - Masz czym zasypać wejście, trzeba je zawalić, by nikt się tutaj nie rozpanoszył pod moją nieobecność.
- Obawiam się, że jedyne co mogę zrobić, to przyzwać kilka olbrzymich mrówek by… zasypały wejście. - Zamyślił się Jarvis, przyglądając to dziurze, to samej bardce.
- To je przywołaj… - Dziewczyna chwyciła się krawędzi sufitu i podciągnąwszy się na rękach, wyszła powoli na powierzchnię. Za sobą usłyszała odgłosy przywoławczej magii, oraz dźwięki żuwaczek. Przed sobą nie widziała z początku nic… oślepiona światłem dziennym, a potem… zaczęła widzieć otoczenie i zauważać fakt, że jest umorusana, podobnie jak ubranie, które nosiła. Trzeba będzie się wykąpać po powrocie.

W oczekiwaniu na czarownika tancerka poprawiała swoje odzienie, wygładzając zagięcia oraz wytrzepując stary pył, zapewne z podłogi winniczki. Na obtarcia z porostów i zacieków aktualnie nie mogła nic poradzić, ale spodziewała się takiego rezultatu jej podziemnych przygód.
Gasząc ogień w wachlarzu, schowała go za podwiązkę, po czym przyjrzała się ponownie znalezionemu sztyletowi. Ładny był… i dobrze trzymało się go w dłoni, Nveryiothowi powinien się spodobać.
- W którą stronę idziemy? - spytała już milszym tonem głosu, przeczesując włosy palcami.
- W poszukiwaniu flumfów? Tam. - Wskazał kierunek Jarvis, wydostając się z jaskini, również brudny i w stroju w nieładzie. Z dzikim spojrzeniem i równie zadziornym uśmiechem.
- Chodźmy… mam nadzieję, że się nie rozeszły - mruknęła pod nosem Chaaya, ruszając we wskazanym kierunku. Uśmiechała się wesoło, spoglądając od czasu do czasu w kierunku kochanka.
- To znajdziemy inne ciekawe miejsce… może jakieś małe jeziorko? - odparł z uśmiechem czarownik, a tancerka nie musiała mieć telepatycznej więzi z kochankiem, by domyślać się jego planów w związku z ową sadzawką.

Zanim jednak doszło do takiej potrzeby zmiany planów, kobieta odruchowo schowała się w cieniu pobliskiego muru. Bowiem nagle dostrzegła coś unoszącego się nad ruinami… jakby latającą żółtą meduzę z mackami i oczami na szypułkach.
Dholianka wpatrywała się w okaz, niemalże głośno kalkulując. Co to było? Czy jej zagroziło? Co robiło? Czy jej się podobało, czy bardziej napawało niechęcią?
Same macki wydawały się wyraźnie groźne, ale pysk stworzenia i oczka, budziły bardziej rozbawienie niż trwogę. Czyżby to były te flumfy jak nazywał je Jarvis?
Tawaif przekręciła nieznacznie głowę, rozluźniając się, ale jednak będąc dalej w pogotowiu, gdyby okazało się, że istota ta była groźna.
- Witaj dziewuszko… nie przyszłaś tu chyba robić komuś krzywdy, co? - “wypierdział” flumf zauważając przytuloną do muru tawaif, a potem Jarvisa, który spokojnie stał kilka metrów za nią.
Wypierdział, bo tak brzmiał jego głos. Jak uprzejme puszczanie wiatrów.
Tancerkę na moment spetryfikowało i tylko mruganie powiekami zdradzało, że jeszcze tutaj z nimi była. Jej orzechowe tęczówki migały zupełnie jak światło latarni morskiej, nadając sygnał ratunkowy.
W końcu potrząsnęła nieznacznie głową, jakby nie zgadzała się z czymś, co ktoś jej powiedział albo co sama sobie wymyśliła.
Chrząknęła i przyjęła luźną postawę swego ciała.

- Dzień dobry… - wydukała nieco speszona i skonsternowana, jakby ciągle do niej nie dochodził sens zaistniałej sytuacji. - Przyszłam zwiedzać… i bronić się w razie potrzeby, można mnie więc wziąć za pokojowo nastawioną… - Kamala ściągnęła brwi nie dowierzając własnym słowom. O czym ona bredziła?! Na bogów!!!
- Czy ty jesteś fumflem? Nie zaraz… to nie tak to szło… przepraszam… czy jesteś… jesteś… Jarvisie czy on jest..? FLUMFEM! Tak! Jeszcze raz przepraszam… - Na trzeźwo może by i jeszcze przetrzymała dziwaczność spotkania, niestety bardka pozwoliła sobie na rozwiązłość i to nie tylko seksualną, przez co… miała spore problemy z ogarnięciem samej siebie jak i otoczenia.
- Tak… tutejsi tak nas nazywają - odparł uprzejmie flumf przyjaźnie machając jedną z macek, zanim Jarvis zdołał się odezwać. - Niech nie przeraża cię mój wygląd. Jesteśmy sojusznikami dobra i bronimy tego skrawka ziemi przed złymi istotami z innych światów. Nie mamy złych zamiarów.
- Och… nie przerażasz mnie, bardziej intrygujesz… nigdy nie widziałam podobnych tobie. - Kobieta w końcu się rozswobodziła, wychodząc nieco z cienia zapadniętej ściany, by przyjrzeć się dokładnie mackom. - Nie jestem stąd… więc muszę opierać się na opinii innych, nie chciałam być niegrzeczna nazywając cię imieniem, którego nawet nie rozumiem… - To było zadziwiające jak ta wielka parasolka unosiła się w powietrzu, zupełnie jakby znajdowała się w wodzie.
Przez to stwór w pewien sposób faktycznie wyglądał jak wielka meduza, których prześliczne szkice oglądała w encyklopediach.

Flumf przed nią jednak zdecydowanie nie zaliczał się do delikatnych, galaretowatych stworzonek, jakie można widywać na plaży po sztormie.
Był ogromny i silnie zbudowany. Kobieta z ciekawości chciała dotknąć stwora, by sprawdzić jaką miał fakturę. Nie odważyła się jednak, pozostając w bezpiecznym odstępie.
- Flumf bo wydajemy takie odgłosy. Nasze imiona i nasz język jest… niewymawialny dla was - wyjaśnił uprzejmie stworek, przyglądając się bardce swoimi oczkami na szypułkach.
- Takie to znaczy jakie? - spytała ciekawsko, zadzierając głowę. - Powiesz mi coś w swoim języku? W zamian ja mogę odpowiedzieć coś w swoim.
Flumf machnął mackami, nadął się lekko i wypuścił z siebie kakofonię pierdnięć, gwizdów, pisków oraz świstów.
- Aap ek bahut hee ajeeb praanee hain - odparła wesoło bardka, uśmiechając się ciepło do rozmówcy. Latający cudak miał rację… nie zrozumiała ni słowa, mało tego… miała nawet problem z rozróżnieniem poszczególnych dźwięków, a o niektórych nie miała nawet pojęcia, że istnieją.
- Jak dajecie sobie rade z tutejszymi wrogami? Umiecie czarować, czy jesteście trujący?
- Niektórzy z nas potrafią, ale poza tym nasze końcówki macek zawierają kwasowe żądła - wyjaśnił potówr, a Jarvis dodał telepatycznie. ~ Poza tym potrafią jak skunksy uderzyć smrodliwą cieczą, ale do tego się nie przyznają.
- Och… - Orzechowe tęczówki roziskrzyły się pożądliwymi iskierkami. Kamala miała już dwie bronie. Jedną ognistą i jedną lodową, do kompletu brakowało jej właśnie kwasowej i od biedy… rażącej ładunkami elektrycznymi.
Dlaczego chciała zbierać wszelakie magiczne precjoza, skoro nawet nie lubiła walki? Nie była do końca pewna. Gdy dostała od Janusa wachlarz, zażartowała na temat kolekcjonowania “elementów” i tak już jej to zostało…
- Mieszkacie tu pewnie od dawien dawna… znasz może historię tego miejsca lub nawet miasta? - zaciekawiła się, ignorując na razie swojego towarzysza, na którego miała być “obrażona”.
- Nie aż tak od dawna… przybyliśmy za późno. Podczas upadku tej twierdzy… próbowaliśmy go powstrzymać, ale ludzie jakoś nie bardzo nam wtedy ufali. Niektórzy do dziś nie ufają - wyjaśnił smutnie flumf.
- Kogo chcieliście powstrzymać? Właściciela zamku? - Tawaif nie do końca orientowała się z historią tego miejsca. Jarvis dobrze się krył ze swoim pochodzeniem i miejscem zamieszkania, że nawet nie mogła poprosić Nverego, by wyczytał coś niecoś w antykwariacie lub podpytał swojego nowego i wiecznie naburmuszonego przyjaciela, a właściciela owego przybytku w którym pracował.
- Też… ówczesny ród panujący próbował osiągnąć życie wieczne poprzez pakty mrocznymi potęgami. Zakończyło się to klątwą wampiryzmu, która stała się kolejną plagą trawiącą to miasto… tak jak nasi prorocy przepowiedzieli - tłumaczył ze smutkiem flumf.
Bardka pokiwała głową. Najchętniej powiedziałaby istocie, że ludzie to idioci… i tak już po prostu mają, ale sama była człowiekiem i jej stwierdzenie mogłoby zabrzmieć dziwnie i fałszywie.
- A… czy wasi prorocy słyszeli o nadciągającym końcu świata? - spytała, ale już z mniejszym entuzjazmem.
- Tak… bramy się otworzą i otchłań spróbuje pochłonąć ten świat, by dołączyć go jako kolejną warstwę - wyjaśnił meduz, po czym próbował pocieszyć kobietę mówiąc - ale to nie jest takie proste i my dopilnujemy żeby się nie powiodło.

Chaaya uśmiechnęła się smutno, ale z wdzięcznością, po czym skinęła w kierunku latającego spodka z mackami. - Będę się modlić, by wam się udało… aaa em, lubicie się ze smokami? Zielonymi na przykład? Mam przyjaciela, który z chęcią by was poznał i z wami porozmawiał…
- Nie lubimy się z chromatycznymi smokami. Natomiast metaliczne… złote i srebrne… bardziej - wyjaśnił.
- Och… szkoda, no trudno w takim razie nie będzie was nachodzić. Dziękuję ci za rozmowę… - Nie wiedząc co więcej dodać, obejrzała się na czarownika. Oczywiście z chęcią poszłaby pozwiedzać leża flumfli, oraz poobserwować ich kulturę, może nawet porozmawiać z szamanami plemion, czy stad, czy co tam sobie tworzyli w swojej cywilizacji, ale dość już była wścibska i nie powinna nadwyrężać uprzejmości tutejszego mieszkańca.
~ Wiesz… one nie muszą wiedzieć, że Nvery jest smokiem. Zresztą niekoniecznie jest… zielonym smokiem. Prawdziwe smoki, takie jak Starzec to potwierdzą. Więc mógłby z tymi flumfami porozmawiać pamiętając o tym, że są one fanatycznie dobre. ~ Próbował telepatycznie pocieszyć ją Jarvis, otulając bardkę ramieniem. - To co teraz… kąpiel?
- Która to już pora? Zdążymy przed końcem pracy Nerona? - Dziewczyna wzięła w dwa palce dłoń mężczyzny i zrzuciła ją ze swojego biodra, uśmiechając się przy tym podle.
Pomachała lewitującej bestii na dowidzenia, po czym ruszyła w drogę “powrotną”, choć nie miała zielonego pojęcia czy wybrany kierunek był tym właściwym.
~ Ten głupek szybko by się odmienił… ludzka forma bardzo mu dokucza. Uszanuję jednak ich zdanie i nie pozwolę mu tu przyjść, choć na pewno jak się dowie o istnieniu takich cudaków, zechce ich natychmiast poznać… ~ Wzruszyła ramionami, współczując trochę skrzydlatemu jego przymusowej samotności. Gad bardzo chciał się odnaleźć i zostać zaakceptowany przez otoczenie, które podziwiał.
~ Jeśli nie będzie wychylał się ze swym zdaniem, to może nawet to być udane spotkanie. Dla nich nie musi być zielonym smokiem. Prawdzim zielonym smokiem ~ wyjaśnił czarownik, po czym już spytał. - Wycieczka ci się podobała?
Ta nie wyglądała na przekonaną, a może była po prostu nadwrażliwa na punkcie swojego jaszczura.
- Nie za bardzo… zdradziłeś mnie i moje cukierki… - wytknęła mu z dziecinną błazenadą. - Skąd pomysł, by pokazać mi fumfle?
- Bo musisz przyznać, że robią wrażenie. I skąd pomysł, że zdradziłem ciebie? - zapytał czarownik przyglądając się twarzy bardki.
- Bo… oddałeś im moje cukierki - odparła dobitnie, obracając się w marszu, po czym ruszyła bardziej rytmicznym krokiem przez gruzowisko. - Tak… te stwory są bardzo ciekawe. Ciesze się, że mi je pokazałeś.
- Kupię ci nowe - obiecał mag, nagle chwytając ją w pasie i przyciągając do siebie. - Kupię ci tyle ile będziesz chciała. Tak słodkie jak sobie wybierzesz. Pójdziemy do cukierni i zamówimy.
Bardka uśmiechnęła się łobuzersko, ale z czułością. Nic nie odpowiadając pocałowała Jarvisa po czym prychnęła jak kotka. - Co się stało to się nie odstanie… jeszcze długo będę wypominać ci tę zdradę - mruknęła z przekąsem, zrzucając obcesowo męskie dłonie ze swego ciała. - Wracamy?
-Wracamy. - Zgodził się z nią czarownik.

Chaaya musiała się spieszyć. Obiecała Nveryiothowi zająć się sprawą jego niewygodnej kochanki. Zaszlamiona czaszka capiła jak sto piekieł i stwarzała więcej kłopotów niż pożytku, ale była trofeum Zielonego smoka.
Trofeum i pamiątką.
Bardka rozumiała potrzebę posiadania czegoś własnego, co kumulowało przyjemne wspomnienia na sam widok. Sama oczywiście nie wybrałaby zgniłego trupa do kolekcji, ale o gustach innych się nie rozmawiało.
Przez cały dzień nie miała wiele czasu na obmyślanie planu działania. Postanowiła więc trochę poimprowizować i wypożyczyć ze stołówki ich hoteliku wielki, żeliwny kocioł. Z magicznej karafki Jarvisa napełni go świeżą wodą, a dzięki ogniowi swego wachlarza, zagotuje wodę z mydłem i wygotuje w niej czaszkę.
Nie, wróć.
To Nvery wszystko zrobi, ona będzie tylko stać i rozporządzać. Gad musi nauczyć się trochę samodzielności i odpowiedzialności.

Dochodziła jeszcze sprawa śledzenia Dartuna. Niby Jarvis obiecał się tym zająć, ale bardka nie chciała go zostawiać samego. Miała nadzieję, że po przemusztrowaniu swojego skrzydlatego, zostawi go sam na sam z gnijącą panną młodą, a sama uda się do miasta.
Zielony gad był jednak nieprzewidywalny i nie wiadomo czy się nie postawi, odstawiając jakąś dantejską scenę z zazdrością w tle.

Cóż, Kamala zdecydowanie nie mogła narzekać na nudę.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 20-08-2017, 16:39   #82
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Nie było idealnie. Cała te zwiedzanie miejsc z przeszłości czarownika obfitowało w całą gamę emocji. Nie zawsze przyjemnych. Jarvis potrafił budzić jej zagniewanie, czasem zasmucić. Potrafił też jednak poprawiać jej nastrój i sprawiał że czuła się bezpieczna w jego ramionach i w jego obecności. Odganiał jej lęki i był zawsze przy niej.
Nie było idealnie, ale było przyjemnie.
Wystarczająco by czuć zadowolenie, gdy wróciła z Jarvisem do ich pokoju. Wyprawa w “rodzinne” strony czarownika była owocna. Odkryli skarb.

[media]https://fineartamerica.com/images/artworkimages/medium/1/wine-barrels-laszlo-rekasi.jpg[/media]

Może nie jakiś wielki i znaczący, ale… zawsze coś. Beczki z winem. Oczywiście przemianę wina w monety wymagała trochę pracy, ale nie była nawet w połowie tak nieprzyjemna, jak przemiana śmierdzącej czaszki w coś znośnego dla oka i nosa.
Wydobycie tego skarbu wymagało więcej wysiłku niż włożyli w jego odkrycie. Trzeba było zaangażować w to Nverego i pewnie Godivę i być może wynająć paru osiłków. Dużo roboty jak na kilkanaście- kilkadziesiąt beczek. Niemniej takie planowanie miało swój urok, pozwalało kreatywnie zająć czymś czas pomiędzy zajmowaniem się kochankiem, smokiem i smoczycą.


~ Mogę łaskawie… poświęcić ci trochę mego cennego czasu i nauczyć tej elfiej gwary.~ słowa smoka zabrzmiały znienacka w głowie bardki, gdy była sama. A choć treść ich była niby prosta, zawierały podtekst z którego Starzec nie zdawał sobie sprawy. Chaaya zorientowała się, że smok w jej umyśle trochę się nudzi i dlatego “łaskawie” zgodził się ją uczyć.
~ Ale… musisz coś dla mnie zrobić.~ stwierdził smok. Po chwili zamilkł. ~ Właściwie wiele rzeczy, ale zacznijmy od najpilniejszych. W tej okolicy żyły smoki. Dokładnie to cztery smoki. Jeden czarny, jeden zielony, jeden złoty i jeden miedziany. Dobrze by było się dowiedzieć co się z nimi stało. Co prawda ludzie mogą nic nie wiedzieć, ale ty masz ten medalion i być może to jest klucz do tej wiedzy. Jak i fakt, że widziałaś tą parkę elfów.~
Starzec wydawał się bardzo enigmatyczny w swych deklaracjach. Jakby wiedział więcej.
~ Poszukamy tutejszych historyków i badaczy. Na pewno w tym całym mieście są jacyś. Tylko ani słowa twojemu smokowi i twojemu kochankowi. I smoczycy też nie.~ postanowił Starzec.~Nie muszą wiedzieć wszystkiego. Tym bardziej że to są badania… no… te… naukowe. A nie związane z odzyskaniem mego ciała.~


Byli jak para kochanków na spacerze przez miasto. Oboje ukryci za przebraniami. Czarownik za stworzonym magią kapelusza, a Chaaya własną inwencją i kostiumami. I za parasolką. Jarvis kupił dla niej ów tutejszy wynalazek.


Który bardka oczywiście znała, acz w innej wersji…
W jej rodzinnych stronach parasole i podobne im wynalazki były popularne, acz… miały pewną znaczącą różnicę w budowie. Nie służyły po to by osłaniać przed słońcem (bo przed deszczem rzadko miały okazję), a bardziej do tego by osłaniać innych przed słońcem. Parasole nosili niewolnicy za swoim panami. Tu jednak… jak wyjaśnił czarownik, parasole noszono samemu. Damy używały ich czasem nie tylko by chronić się przed słońcem i deszczem, ale też jak i wachlarzy podczas rozmowy. A i ten parasol który otrzymała w podarku bardka zawierał ukryte ostrze schowane w rączce. Bo parasole czasem były i bronią. A ten był specjalny… był prezentem od kochanka.
Tak więc zamaskowana trójka udająca parę miejscowych kochanków podążała… trójka, bo oczywiście na szpicy był Gozreh. Kocur Jarvisa był jednak stworzony właśnie do takiej misji niemal stapiając się z cieniami, gdy podążał tropem Dartuna.


Sam wróż, choć nie wydawał się trudny do pilnowania, to jednak nie ułatwiał szpiegującym go osobom roboty. Dartun jak na osobę załatwiającą innym zlecenia miał mnóstwo znajomych w mieście i tak co kilkanaście minut przystawał by zagadać do jakiegoś kupca, sprzedawcy bądź wojownika (których to Jarvis nazywał kondotierami). Krótkie były to rozmowy, ale w nich to wróż wyszukiwał interesujących plotek i wieści.
Takie zbieranie informacji sprawiało jednak że Dartun meandrował uliczkami i kanałami miasta. A trójka szpiegujących go istot wraz z nim. Choć… nie mieli na co narzekać, wszak był czas na podziwianie widoków, utarczki słowne. A nawet na zakup kolejnych kandyzowanych owoców, cukierków i waty cukrowej, by wynagrodzić Chaai stratę jaką poniosła podczas zwiedzania twierdzy.


W końcu jednak wróż skierował się do konkretnego miejsca. Zapewne siedziby owego tajemniczego klienta. Bogatego sądząc po zdobieniach...


Olbrzymia posiadłość kapała od subtelnych zdobień świadczących zarówno o majątku, jak i o dobrym guście właścicieli. Nie było tu wszak przesadnych złoceń, nic uderzało po oczach hałasem : Patrzcie jaki jestem bogaty!
Niemniej patrząc na tę budowlę z czerwonej cegły Chaaya potrafiła sobie wyobrazić luksus kryjący się za jego murami. I pewnie jej wyobrażenia niewiele różniły się od prawdy.
Wejścia do tego przybytku bronili strażnicy w kolorowych uniformach. Te z pewnością wyróżniały strażników od przechodzących ludzi.

[media]http://farm8.static.flickr.com/7278/7865811128_51ef70bdc0.jpg[/media]

Śliczne i kolorowe i skrojone tak by się wyróżniać i by nie przypominać niczego co bardka widziała. I przez to ukrywać swą tożsamość za maską oryginalności. Kim mogli być ci strażnicy? Chaaya nie wiedziała. Strażnicy byli ludźmi zachodu, ale czy ich stroje przypominały te w La Rasquelle?
Nie. Ani też stroi z innych królestw i krain, które bardka znała.
Także herb wyryty na budynku wyraźnie zaniedbany… jakby właściciele budynku starali się odciągnąć od niego uwagę.
- Nie mam pojęcia co to za rodzina. Nie rozpoznaję znaku.- stwierdził Jarvis przyglądając się owemu znakowi, podczas gdy strażnicy przepuszczali Dartuna do środka budynku.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 20-08-2017 o 20:11.
abishai jest offline  
Stary 28-08-2017, 19:20   #83
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Gdy Jarvis zamknął za sobą drzwi, zostawiając bardkę samą w pokoju. Kobieta postanowiła wziąć kąpiel i przebrać się w czyste ubrania. Niby przed sobą miała “ciężką” i wyjątkowo “brudną” pracę, ale nie zamierzała jej wykonywać własnymi rękoma.
Martwa “Ślicznotka” należała do Nveryiotha, jeśli pragnął jej zatrzymać, musiał sam uporać się z oczyszaniem kości ze ścierwa. Ona, jako szlachetnie urodzona kurwa z pustyni, zamierzała się temu przyglądać z bezpiecznej odległości i jak zarządca niewolników przyuczający dopiero co kupionego białoskórego barbarzyńcę, planowała instruować skrzydlatego jakie będą jego dalsze kroki w tej mało szlachetnej czynności.
Mocząc swoje strudzone i obolałe, od ciągłych igraszek, ciało, czekała na powrót Zielonego z pracy.
Senność opadała na powieki o długich i czarnych jak węgle rzęsach, choć umysł walczył o pozostanie aktywnym.
Kamala nie zdążyła nawet osunąć się w mroczne odmęty wspomnień, które ją przerażały, gdy “uśpiony” dotychczas Pradawny, wychylił nochal ze swej kryjówki w jej bezpiecznym zakątku za witrażami i zaczął pytlować, meandrując między tematami jak słoń w składzie porcelany.
Dziewczyna wygięła kąciki ust w delikatnym uśmiechu i skupiła się na głosie jaszczura, który odpychał lepkie macki mroków jej duszy.
Smok chciał mieć z nią tajemnicę, która złączyła by ich więzami pojednania między sobą. Sprawował władzę nad jej ciałem, ale chciał również umysłu. Zaniechał jednak siły i niczym tłusty pająk, począł owijać ofiarę swoją nicią.
Czyli ją. Kamalęsundari.
Tancerka o dziwno nie walczyła, otwierając się na wszystkie “prośby”, pozwalając by Czerwony gad stał się jej kolejną maską. Pancerzem, nad którym nie miała władzy. Skoro on wykorzystywał ją, ona nie zamierzała próżnować.
Weźmie go powolutku całego. Tak jak wszystkich brała.

~ Nie wiesz nic na temat historii La Rasquelle prawda? ~ Pytanie było retoryczne, bo nawet jeśli tawaif wyczuła jakiś fałsz w głosie swego rozmówcy, zignorowała go.
~ To będzie jeszcze trudniejsze niż znalezienie ci ciała… wielu historyków przebywa w świątyniach, lub blisko nich, a ja tam nie mogę wejść… przez ciebie.
~ Nie było mnie w tym wymiarze, gdy powstało to miasto. Siedziałem w Otchłani, a demon siedział we mnie ~ wyjaśnił Starzec dumnie. ~ Pamiętam je z czasów władzy elfów. I pamiętam siedziby smoków, tyle że miasto zmieniło się zbyt drastycznie. I jego okolica też.
~ Och… ~ Dziewczyna zdziwiła się niezmiernie dowiadując się od jak dawna smok był uwięziony. Z jakiegoś powodu uznała, iż stało się to dość… niedawno.
Skonsternowana, przemyła twarz dłońmi, masując sobie szyję opuszkami palców.
~ Cztery smoki to dużo jak na takie miasto… nie kłóciły się? ~ spytała niepewnie, prawdopodobnie odkrywając się ze swoją dziewczęcą naiwnością i głupotą, jaką cechowała, krótko żyjących ludzi.
~ I to bardzo.. stanowiły emanację sił… dobra, zła, chaosu i... bycia złośliwym dupkiem ~ mruknął gderliwie gad. ~ Nie przepadam za metalicznymi, ale sprzymierzyłbym się z każdym z nich przeciw czarnemu smokowi.
~ Dlaczego? ~ zadała pytanie znienawidzone przez wszystkich wychowawców na świecie.
~ Ta głupia, czarna pijawa ze skrzydłami zadrwiła sobie z młodego, ambitnego, czerwonego smoka i zrobiła z niego pośmiewisko! ~ mentalny ryk wściekłości wypełnił głowę bardki.
~ No… pewien znany mi smok był jego ofiarą ~ dodał już spokojniej. ~ W każdym razie, owe smoki były sojusznikami różnych, politycznych frakcji w mieście z czego najsilniejsza była frakcją złotego i zielonego smoka. No i dostawały skarby od elfów, w ramach tych przymierzy.

Kamala mało się nie utopiła, gdy gad postanowił wyryczeć swoją frustrację w samym centrum jej głowy.
Chwyciwszy się za brzeg wanny, wychyliła się nad podłogę, prychając i parskając jak spłoszony rumak, gdy mokre włosy zalepiły jej twarz duszącą kotarą.
Tancerka szybko pożałowała swojej ciekawości, co z rozbawieniem musiała przyjąć, wychodząc szybko z wody.
~ Zrozumiałam ~ przyznała pokornie, śmiejąc się cicho z rozmówcy i swojej własnej reakcji. ~ Ale skoro po elfach nic nie zostało, to i po smokach pewnie też… ~ spróbowała “pocieszyć” gada, wycierając się kolorowym szalem. ~ Zastanawiam się, gdzie szukać o nich informacji… może u koboldów?
~ Po elfach pozostały skarby, które ci ludzie wykradają od lat. Po smokach mogły pozostać zawartości ich leż ~ zasugerował uprzejmie Starzec. ~ Koboldy to dobry pomysł, zwłaszcza, że masz kim ich oczarować, tyle, że trzeba by jakoś… nie wtajemniczać Nveryiotha w szczegóły.
~ Hmmm, a… a… czy ten ktoś kto ci o tym opowiadał, podał ci może gdzie było leże któregoś z nich? Choćby przybliżony opis? ~ spróbowała podejść Czerwonego przez opłotki, samej zastanawiając się jak wrobić Zielonego w szpiegostwo u małym stworków o krokodylich pyszczkach. Może powinna mu powiedzieć o “śnie” gdzie widziała smoki nad jakimś znanym miejscem w La Rasquelle? Poprosić go o dyskrecję? Zachęcić do zwiedzania i poznawania nowych ludzi i istot?
~ Grota Czarnego była ukryta pod dużym stawem. Mroczna sadzawka ta była jednocześnie miejsce kultu elfiego bóstwa śmierci, rozkładu i jesieni ~ przypominał sobie powoli Pradawny. ~ Trudno mi ocenić jednak gdzie dokładnie ona była, bo centrum La Rasquelle w ogóle nie pokrywa się z centrum elfiego miasta, no i… wtedy tu jeszcze bagien nie było.

~ Czyli najlepiej by było znaleźć starą mapę. ~ Kobieta siedziała nago przed lustrem i się malowała. ~ To chyba nie powinno być takie trudne… mapa nie jest jak księga, nie zawiera w sobie zakazanych treści, więc nie musi być banowana i zamykana w skarbcu władzy… prawda? To chyba dobry punkt wyjścia?
~ Mapa to dobry punkt wyjścia ~ zgodził się z nią jaszczur i kusił dalej. ~ Pomożesz mi w mych planach, to wynagrodzę cię odpowiednio do twych trudów.
~ Spokojnie, zajmę się tym ~ odparła rozbawiona jego podchodami. Przyjrzała się swoim piersiom i… nagle ją olśniło.
~ Byłam w świątyni elfów… ale bogini miłości. Nie była ona powiązana z którymś ze smoków?
~ Nie. Prawdziwe smoki nie dbają tak bardzo o miłość. Zresztą świątynia w której byliście nie była świątynią miłości… tylko rozkoszy cielesnej. Elfy lubiły dzielić włos na czworo i miały boginię dotyczącą każdego aspektu miłości. ~ Zaśmiał się głośno wspominając ten fakt. ~ A i tak to nic w porównaniu do ich polityki. To dopiero był burdel.
~ O-och… ~ Tancerka skrzywiła się nieznacznie po czym wstała i podeszła do szafy, by przygotować sobie ubranie. Biały kombinezon. Bo nikt już jej nie zabroni nosić spodni.
~ W takim razie zajmę się szukaniem mapy, co do zrekrutowania do pomocy Nverego to… jeszcze się wstrzymam, zobaczę jak pójdzie nam gotowanie czaszki i w jakim kierunku potoczy się rozmowa.
Nie wychodzi nam od pewnego czasu…
~ Ludzie są zabawni… tak szybko wyciągają błędne wnioski. Nic dziwnego, że mylą im się świątynie. ~ Zadumał się smok i dodał spokojnie. ~ Oczywiście. Nie ma co przedwcześnie angażować twojego smoka.
~ W takim razie… jesteśmy umówieni. ~ Chaaya ułożyła włosy, zapakowała torbę, przygotowała broń i… ułożyła się na poduszkach.


Po niedługim czasie kobieta usłyszała za ścianą charakterystyczne kroki. Smok wrócił do siebie, ale nie omieszkał się z nią skontaktować telepatycznie.
To było dość zabawne ile dumy mogło pomieścić jego mało dumne ciałko.
A może… to nie duma kierowała Nveryiothem, a strach?
Jako jedyny wiedział do czego była zdolna bardka. Ile mroku kryła jej dusza, ile jadu płynęło w jej żyłach.
”Nie chcesz mieć wroga wśród Dholian.” Tak brzmiało staro pustynne przysłowie. Nikt nie pamiętał już skąd się ono wzięło, ani co dokładnie oznaczało. Zbyt wiele lat upłynęło, by ludzie pamiętali, jakim klanem byli kiedyś Wyrabiacze Bębnów.
Teraz jako pokojowo nastawione państwo, osiedlone w najgorętszym miejscu na świecie. W miejscu, gdzie wszystko, od pogody, po zwierzęta i roślinność chce cię zabić. Żyli jak wyidealizowani, utopijni bogacze.
W harmonii, spokoju, rozkwicie umysłu.

Prawda była taka, że ani Kamala, ani Chaaya, nie miały nic do stracenia, mogły być nieobliczalne w swym gniewie i zachowaniu. Żyły tak, jakby jutra miało nie być. Żyły w zgodzie z naturą, która kumulowała się w haczykowatych żądłach skorpionów, na dnie zakrzywionych zębów żmij i kobr, w oczach kamiennołuskich bazyliszków, w szponach lamii i na języku nagin.
TO była dla nich harmonia życia, którą nauczyły się spijać wraz z mlekiem matki.
Z jednej strony, zielonołuski dobrze robił, kryjąc przed partnerką wydarzenia z felernej nocy na targu, z drugiej… jego milczenie i zwodnicze gierki wraz z Jarvisem, były jak woda na młyn, która wzburzała gniew.
Tawaif umiała być powściągliwa. Samodycyplina była nieodłącznym elementem filozofii życiowej Dholianczyków.
Dziewczyna przyjmowała na siebie ciosy i ukąszenia… i przyjmować je będzie do czasu, aż w jej żyłach nie pozostanie już ani kropla krwi. Wtedy… otumaniona dzikim szałem, zacznie zabijać i niszczyć. Uderzając w bęben swojego serca, wzywając do wojny.

A ktokolwiek kto wątpiłby w brutalność tancerki, byłby głupcem.
Ucięte głowy podawane na złotych tacach, nie były czymś, czym gardziła i z czym się nie zgadzała. Ranveer mógł dawać jej klejnoty i kwiaty, mógł dawać jej samą miłość, a jednak… postanowił składać u jej stop zakrwawioną zazdrość oberwaną z życia.
Nveryioth wiedział jak dziwnym, pokręconym i nieprzewidywalnym może być człowiek. Nie był jednak tak doświadczony, by móc się obronić przed zwodniczymi zakusami. By nie wpadać w lepkie sieci, jakie na niego zastawiała bardka.
Czy więc dziewczyna była złym człowiekiem?
Czy człowiek może być złym, postępując tak jak go nauczono, że powinno się postępować?

~ Zachowujesz się tak jakby ci nie zależało na odzyskaniu Ślicznotki ~ odezwała się z rozbawieniem, wstając z posłania. Przestraszony gad, czknął tak głośno, że ta usłyszała go nawet za ścianą. Roześmiała się pogodnie.
~ Chodź, czeka nas dużo pracy.


Wiele śmiechu (przeważnie tancerki) i czasu upłynęło, zanim białowłosy wytargował od kucharza ze stołówki, odpowiednio wielki kocioł. Kamala nie zamierzała się wtrącać, chyba, że telepatycznie.
Smok więc sam musiał nawijać z brzuchatym kuchtem, który jakby przewidywał najgorsze i za żadne licho, nie chciał zejść z zaporowej ceny, jaką podał za wynajem jednego ze swoich garów.
Sfrustrowany gad, mało nie rozniósł stołówki podczas ubijania targu, ale w końcu mu się udało i zadowolony czy nie… musiał stanąć przed kolejnym wyzwaniem, jakim było znalezienie transportu do zrujnowanej katedry. Następnie trzeba było uzbierać chrust do palenia. Nastawienie wody. Wyłowienie czaszki. Gotowanie.

Tawaif stała na zawalonej kolumnie i dyrygowała chłopakiem, jakby był bezwolną marionetką. Zrób to, nie tak, idź tam, podaj to, teraz polej, dorzuć, zamieszaj, rozpuść, wyskrob, wylej, wlej nowej, dalej, co za smród, nie narzekaj, szybciej.
Po pierwszej sesji gotowania, skrzydlaty wiedział już co ma robić, ale bardka i tak musztrowała go, jakby się świetnie przy tym bawiła.
W pewnym momencie gad nie wytrzymał i odmienił się w swoją „dostojniejszą” formę. Najwyraźniej chcąc się postawić, lub, i nastraszyć towarzyszkę.

- Myśśślisz, że ci się będę tak dawał? - spytał złowrogo, łypiąc złotymi ślepkami na niewzruszoną kobietę. - Pacnę cie ogonem i będzie po tobie… - Przybliżył swój płaski pysk do ślicznej twarzy tancerki i połaskotał ją w szyję koniuszkiem rozwidlonego języka.
Czknął głośno i szarpnął łbem, gdy drobna dłoń, zacisnęła się na jego szarej wstążeczce smakowej i owinęła ją sobie, by się nie wyślizgnęła.
- Czekam na spełnienie twojej groźby - odparła wesoło Kamala, ciągnąc za język w dół, przez co smok musiał się pochylić. - Nie jestem twoim wrogiem… - wyszeptała, całując go między nozdrza i puszczając sfatygowany ozorek.
Jaszczur zamrugał i usiadł na zadzie, owijając się ogonem jak żmija.
- Za dużo spędzasz z nim czasu, za dużo rozmawiasz i masz jakieś tajemnice i w ogóle nie lubię gdy on cie dotyka, a ty jego dotykasz i… i jeszcze on ci kupuje słodycze, których mi nie kupił… ciągle znikacie nie wiadomo gdzie, wiele mnie omija… myślałem, że jako człowiek będę się lepiej bawił, a ty mi każesz pracować i nawet ze mną nie sypiasz… A ten Staruch? Zabrał mi moje Chaaye, nie mam z kim rozmawiać, ani plotkować, Laboni na mnie nie krzyczy, a Nimfetka nie broni… z kim mam knuć i plotkować? Z kim zwiedzać i poznawać świat… To wszystko jest o kant dupy potłuc. Godiva jest głupsza od buta. Jarvis wcale nie jest taki sprytny na jakiego się kreuje, a ten Czerwony rupieć to zgrzybiała baba… zupełnie nie rozumiem co w nich widzisz. Ja jestem lepszy pod każdym względem, a jak nie jestem, to będę. Zostaw ich wszystkich… ucieknijmy, razem…. tak jak kiedyś. Tylko ty i ja… - Nvery trajkotał jak najęty, dając upust swojej złości i niezadowoleniu.

Dziewczyna go słuchała, zeskakując z gruzu i siadając obok bestii, pozwoliła się okryć baldachimem skórzastych skrzydeł.
Znaleźli się w swoim namiociku prywatności, jak za starych, dawnych czasów.
- To nie ja mam przed tobą tajemnice, tylko ty przede mną - wypomniała mu spokojnie, opierając się o ciepłe, łuskowate cielsko.
- A wszystko zaczęło się od waszego wspólnego wyjścia do miasta. Twojego i Jarvisa. Nie przyszedłeś się nawet pochwalić słodyczami, wszystkie wsunąłeś, więc mi nie mów o tajemnicach. O, a o Starcu wypowiadaj się grzecznie, jak tego wymaga gościnność.
- Gościnność srościnność - zawyrokował smok, sprzeczając się jeszcze chwilę z partnerką i czerpiąc z tego nie lada przyjemność i satysfakcję.

Bardka była rada, że jej podopieczny w końcu puścił trochę pary, udowadniając, że między nimi wszystko jest w porządku. Trudny do sprecyzowania kamień, spadł w końcu z jej serca i ona sama podzieliła się nowiną, jaką był powrót Kamali do świata żywych.
Zielony nie wydawał się zadowolony. Podobnie jak Pradawny, przyzwyczaił się do rozkrzyczanych pannic w głowie swojej jeźdźczyni.
Tęsknił za nimi. Miał nadzieję, że w końcu do nich wróci, a tu kiła mogiła… żadna nie ostała się przy życiu.
- TO WSZYSTKO JEGO WINA! - zapiał jak wściekły kogucik i szybko został uciszony pacnięciem w brodę.
Jeszcze jakiś czas dogryzali sobie nawzajem, odbijając podkręcane piłeczki, odnajdując się w tej nowej sytuacji ciała i umysłu. Gdy ich potyczka chyliła się ku końcowi, tawaif oświadczyła, że chciałaby się wymknąć do… Jarvisa.
Gad od razu się zapieklił i ponownie zaczęli obrzucać się przezwiskami przez następne pół godziny, a kiedy w końcu osiągnęli remis oraz moment w którym to trzeci raz trzeba wymienić wodę w garze. Chaaya dostała zielone światło i opuściła towarzysza, spiesząc na spotkanie ukochanemu.


Na miejscu dziewczynę czekała miła i dość… kłopotliwa niespodzianka. A raczej dwie.
Po pierwsze, czarownik obdarował ją prezentem i to nie byle jakim, bo przeciwdeszczową parasolką z ukrytym w rączce ostrzem. Wspaniała robota i błyszczące cacuszko, cieszyło nie tylko jej sroczą naturę, ale i oczy.
Po drugie… musiała “założyć” na siebie przebranie.
Bardka grzecznie podziękowała, nie do końca wiedząc jak zareagować, zważywszy, że po pierwsze nie było niewolnika, który by za nią owy rozłożysty przedmiot nosił, a po drugie, przywoływacz jeszcze nigdy nic jej nie dał z własnej inicjatywy.
Zazwyczaj to ona musiała go prosić lub ewentualnie sam odgadywał jej pragnienia, przyglądając się jej reakcjom w sklepach.
Jak więc interpretować tą nagłą zmianę w zachowaniu?
Dodatkowo, obojga kochanków dzielił dość pokaźny szmat kultury. Na Pustyni, obdarowywanie kobiety prezentem, było jak zaręczyny, jak zawarta transakcja „kupna”. Kamala oczywiście podejrzewała, że tutaj nie było to tak odbierane. Zresztą sam Janus zasypywał ją podarkami, bez cienia żadnego podtekstu. Ale Janus to Janus, a Jarvis to… Jarvis.
Bardka zaczęła się dwoić i troić nad znaczeniem owego prezentu.
Znaczył coś, czy nie znaczył? Czy chciałaby by coś znaczył? Czy znaczenie miało dla niej znaczenie?

„Na litość wszystkich bogów i tej starej, Czerwonej purchawy! Przecież tak się nie da żyć!” Laboni zakrakała wściekle, wzbudzając wśród tabunu Chaaj śmiech.
„Przestań tyle myśleć i odmień się wreszcie, bo cały plan śledzenia pójdzie z dymem!” Alterego babki dość szybko spacyfikowało tawaif do ciemniejszego zaułka, w którym czym prędzej zamieniła się z „typowej” urody mieszczankę.

[media]https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/564x/80/21/57/8021578e275842b0e016a717c26292d8.jpg[/media]

Na co jej było tyle malowania się przed lustrem? Po co włosy układała? Po co się stroiła?
Wychodząc z cichym westchnieniem z cienia, spojrzała niemrawo na swojego kochanka, wygładziła fałdkę na sukience, odrzuciła rude pukle za ramię i zabrała się do rozbrajania parasolki. Chciała ją otworzyć, ale, że nigdy żadnej nie otwierała, to teraz stała na środku chodnika i siłowała się z otwarciem, pąsowiejąc nie tylko ze wstydu, ale i złości.
- Pozwól, że pokażę ci jak się to ustrojstwo obsługuje - zaoferował się Jarvis, przyglądając się jej działaniom. - Sam miałem problemy za pierwszym razem.
Kobieta prychnęła obruszona, podając nieszczęsny przedmiot darczyńcy i skrzyżowawszy ręce na piersi, udawała, że nie patrzy jak mag otwiera parasol. Kącikiem jasnozielonych oczu śledziła jednak uważnie każdy ruch, starając się zapamiętać, gdzie i co się na ciska.
Czarownik udawał zaś, że nie widzi, że ona zerka i stał tak, by mogła się przyjrzeć jak szybko otworzyć i złożyć ten mechanizm.
- Damy używają go do osłonięcia się przed deszczem i słońcem, ale też… - Ułożył rozłożony parasol na ramieniu. - ...do zasłonięcia twarzy przed wścibskimi obserwatorami i zerkania zza niego.
Co zademonstrował. - ...oraz do innych trików związanych z flirtem, które niestety będąc mężczyzną niespecjalnie potrafię właściwie pokazać.

Tawaif obserwowała jakby od niechcenia pouczającej demonstracji, po czym gdy złość w niej już opadła, odebrała swój prezent i przez chwilę warzyła go w rękach, a następnie zarzuciła go sobie na ramię i zaczęła nim kręcić.
Uśmiech zadowolenia od razu pojawił się na jej “obcej” twarzy, gdy docierało do niej, że trzymanie owego kijka z rozpostartym materiałem, wcale nie jest takie uwłaczające godności, a nawet jest zabawne.
Obróciwszy się w miejscu, mało nie skosiła czubkiem parasola swego kompana źle obliczając odległości.
Zlękniona, postanowiła obrócić się w drugą stronę, by przeprosić, ponownie go mało nie nadziewając.
- Ojej… - mruknęła zdziwiona, oglądając się w witrynie okna, do którego ponownie się uśmiechnęła, szybko zapominając o swoim kochanku.
- Tak, tak... wyglądasz uroczo. Przepięknie. - Uśmiechnął się Jarvis, również przyglądając się jej odbiciu. - Do takiej sukni i takiej parasolki pasuje zalotny uśmieszek.
- A nie rzucam się w oczy za bardzo przez niego? - spytała, ale bardziej od szczerej odpowiedzi oczekiwała większej ilości komplementów, dobrze wiedząc, że czarownik, miał dość ubogi zasób słownictwa w tej dziedzinie.
- Rzucasz się, ale we właściwy sposób sposób. Twoja uroda przyciąga jak kwitnący kwiat i odurza zapachem na tyle, że człowiek nie myśli o niczym innym… tylko się nią upaja - odparł z uśmiechem mag.

~ Jak się sprawy mają u koteczka? ~ dodała pytając, przez nawiązaną telepatyczną więź, co by przysłuchujący się, o ile takowi byli, nie mogli wiedzieć, co ich para knuła.
~ Jest zadowolony. Dartun to nie jest osobnik trudny do śledzenia, zwłaszcza w tym mieście ~ wyjaśnił telepatycznie jej kochanek.
~ A co jeśli go dostrzeże? ~ zmartwiła się nieco, biorąc kompana pod ramię, przytulając policzek do jego ramienia.
~ To weźmie za dużego kota… Gozreh owinął mackę wokół szyi, by przypominała obrożę. Umie się kryć wśród cieni. Poradzi sobie. A jak będzie miał kłopoty, przyjdzie do nas ~ pocieszył ją w odpowiedzi.

- To męczące… takie upajanie innych. Ja też chce mieć coś z tego - zawyrokowała na głos, ściskając mocniej ręke mężczyzy.
- Masz mnie… przede wszystkim. Będę dziś wielbił twe stopy, a potem przenosił się z wielbieniem coraz wyżej - odparł żarliwym tonem Jarvis i już cieplej, choć poważnym tonem, zapytał. - A czego sobie życzy źrenica mego oka? Jakiż to kaprys ma na myśli?
- Och Rodrygu… czy wyglądam ci na taką, która zaspokoi się pustym kielichem twego uśmiechu? - odparła wesoło, bawiąc się frędzelkami u rączki parasolki.
- Pragnę gwiazd, co przyćmiewają blaskiem równie mocnym co słońce na niebie. Obiecałeś mi się uśmiechać promiennie, a tym czasem widzę tylko jakiś lubieżny cień na twoich wargach. - Jak na zawołanie ściągnęła usta w dzióbek, po czym uszczypnęła w policzek czarownika.
- Myśli moje są czyste i pełne wzniosłych pragnień związanych z uczuciem. - Tyle, że wyraźnie ironiczny uśmiech na twarzy mężczyzny zaprzeczał tym słowom. Z pewnością myśli Rodryga byłyby bardzo kosmate.
Przywoływacz upadł na kolana i uderzył w patetyczny ton.
- Ach uwierz mi najpiękniejsza z pięknych, blask twej urody i cnoty twego charakteru rozlewają się ciepłem i radością w mojej duszy.

~ Te teksty były już zakupione od miejscowego poety. Ponoć nigdy ich nie używał ~ dodał telepatycznie.
~ Ależ nie psuj zabawy! Świetnie się bawię ~ roześmiała się w myślach, pochylając się nad lubym, jakby podziwiała ukwiecione rabatki. Wdzięczyła się przy tym jak do lustereczka, błądząc smukłymi palcami pianistki, lub pisarki, po swojej jasnej twarzy.
Od czasu do czasu zerkała na boki, chcąc zobaczyć twarze tych, którzy byli świadkami całego zdarzenia. Chwaląc się i popisując się swym kochankiem.

- Cieszę się, że nie marzniesz przy mnie jak w nieopalanym zimą domu. Pozwól jednak, że i ja ogrzeję się przy tobie, w tę piękną noc kiedy księżyc oddaje swe lico mrokowi.
~ Po prostu liczę, że docenisz mój wysiłek choć jednym buziakiem później ~ odparł żartobliwie czarownik, podczas gdy bardka czuła się jak aktorka, bo też ich mały dramacik przyciągał ciekawskie oblicza z przepływających gondol. Jak i przechodnie przystawali, by przyglądać się owym wyznaniom.

- Jak można marznąć gdy… - Tu Jarvis zamilkł, zapewne szukając odpowiedniego określenia z tych, które wyuczył się na pamięć. - ...jesteś słońcem rozpraszającym wszelkie mroki i przebijającym swym urokiem, wszelkie chmury.
- O najwyższy klejnocie na nieboskłonie mojego życia. Mówisz, że jestem dla ciebie słońcem. Czy ty nie wiesz, że słońce to gwiazda, która się spala w samotności, ogrzewając wszystko wokoło, ale samej nigdy nie dostając odwzajemnienia? - Teraz to tancerka uderzyła w dramatyczność, opierając o czoło wierzch dłoni. - Nie pozwól mi spłonąc samotnie. Złap mnie i przytul, bo dość mam czekania w tych ciemnościach. Chcę odczuć twe gorące usta odciskające się na mojej cerze.
Jakże Jarvis nie mógł ulec tej pokusie. Smoczy Jeździec wstał z kolan, zaborczo objął tawaif w pasie przyciągając ją do siebie i obsypał pocałunkami jej usta i szyję. A w głowie Chaai rozbrzmiała ta rozkoszna mantra.
~ Moja, moja, moja, moja…
Kobieta uśmiechała się wesoło, poddając się pieszczotom, jak wyziębiona jaszczurka zaznająca na kamieniu kąpieli słonecznych.
Intymność sytuacji, okrasił ją rumieńcem, zupełnie jakby usta Rodryga zwracały życie jej samotnemu ciału.
Korzystając z niedawno co nauczonego triku, ukryła ich twarze przed spojrzeniami z uliczki i przez krótką chwilę odwzajemniła czułość męskich warg, póki nie wyłapała spojrzeniem przepływającej gondoli i przewoźnika, wesoło uśmiechającego się do ich sylwetek.

~ Dość. Dość już… więcej nie wytrzymam ~ odparła zdyszana, kryjąc się w jego bezpiecznych ramionach.
~ Dobrze, że mamy zadanie do wykonania, bo już bym cię porwał do pierwszego lepszego zakątka, by rozkoszować się miękkością twych ust ~ odparł z uczuciem czarownik, delikatnie obejmując bardkę i choć przestał obsypywać ją pocałunkami, to nadal czule tulił do siebie.
~ Przejdźmy się… możemy? Gdzieś, nie wiem. Coś zjeść lub usiąść gdzieś? ~ zaproponowała nieśmiało, opierając głowę o bark maga.
~ Jeśli masz ochotę coś zjeść, to może słodkie placuszki? Mijaślimy gospodę z której je było czuć ~ zaproponował, obejmując w talii tancerkę i ruszając w tamtym kierunku. ~ Parasolka ci się podoba? Nie znam się za bardzo na nich. Ponoć to najnowszy krzyk mody, ale w tym mieście moda często krzyczy.
Kamala mruknęła ochoczo zgadzając się na smakowitą propozycję.
~ Oczywiście, że p-podoba… choć muszę przyznać, że zaskoczyłeś mnie tym prezentem. To będzie miła pamiątka z tego miejsca.
~ Cieszy mnie to, że ci się podoba. ~ Uśmiechnął się przywoływacz, a gdy zaszli do karczmy spytał.
- Więc jaką polewę chcesz na swoje placuszki?
- Nie znam ich za wiele - przyznała z zaskoczeniem. - U nas podawali… - umilkła, zdając sobie sprawę, że jej odpowiedź nie pasuje do wyglądu. - Owocową. Poproszę - strzeliła na ślepo, w nadziei, że akurat trafi z wyborem.
- Usiądź tu moja śliczna peonio, a ja zajmę się resztą - zaoferował, wskazując jeden ze stolików w dość małej, ale wypełnionej po brzegi salce. Co dobrze świadczyło o tutejszej kuchni. Jarvis zaś ruszył w kierunku kontuaru, by omówić szczegóły posiłku do zamówienia.

Chaaya usiadła przy małym, okrągłym stoliku i zabrała się za składanie parasolki. O dziwo było to łatwiejsze od otwierania jej. Zawiesiwszy zdobiony przedmiot na oparciu swojego krzesła, oparła się wygodnie i złożyła ręce na podołku.
Później, widząc, że inne kobiety, trzymały je na blacie, szybko się poprawiła i okraszając się w miły i grzeczny uśmiech, starała się nie zaglądać nikomu do talerza, gdy oglądała otoczenie w oczekiwaniu na swojego kompana.
Mężczyzna wrócił po dłuższej chwili z dwoma talerzykami. Na każdym z nich leżały placuszki pokryte słodko pachnącą polewą. Przy czym barwa tej u Jarvisa od tej u Chaai.
- Wybrałem nam sok ze świeżo wyciśniętych granatów. Chyba, że wolałabyś wino, moja droga? - zapytał czule i uprzejmie czarownik.
- Granat do wspaniały wybór, dziękuję. - Tancerka wolała ograniczyć zwodniczy alkohol, zwłaszcza ten winny, bo wyjątkowo źle na nią działał.
~ To nasuwa przyjemne wspomnienia… u mnie też takie były. To znaczy sok… pijaliśmy go na śniadanie ~ odparła grzecznie, czekając, aż jej partner zasiądzie i będą mogli zacząć jeść.
~ Wiedziałem, że będzie ci smakował. My też pijaliśmy owocowe soki… ale nie z granatów. Te nie rosną na bagnach i solnych moczarach ~ wyjaśnił grzecznie, gdy bardka próbowała mocno owocowego i łagodnie słodkiego placuszka. W polewie czuła granaty, truskawki i inne cytrusy… było też kilka nut jej nieznanych. Zapewnie lokalne owoce.

Kobieta zabrała się za jedzenie, delektując się soczystym i orzeźwiającym smakiem.
~ Zafascynowała mnie historia tego miasta… jak myślisz, gdzie mogłabym poczytać księgi o czasach minionych? ~ zapytała, zastanawiając się jak ugryźć sprawę “zlecenia” czerwonołuskiego.
~ Ksiąg raczej nie znajdziesz… ale jeśli fascynuje cię historia, tooo w mieście działa kilka… jakby to ująć? Trochę uczelni, trochę klubów… ot zbierają się różni magowie, uczeni i badacze w jednej sali i dyskutują na temat różnych teorii, odkryć i badań. ~ Spojrzał na Chaayę dodając z uśmiechem. ~ Przy czym o historii to można mówić jedynie w przypadku ery człowieka. Co było przed odkryciem miasta nie wiadomo. Zapiski z ery elfów są niekompletne i większość wydarzeń opiera się na domysłach, teoriach i wróżeniu… które w przypadku La Rasquelle daje dość różne efekty z powodu pęknięć planarnych.
Tawaif westchnęła, gdy doszło do niej, że sprawa nie była taka prosta jak jej się z początku wydawało. Koboldy były chyba jedynym ratunkiem w tej patowej sytuacji… One, albo inne stwory.
FUMFLE! Czy przypadkiem one nie “przyjaźniły” się z metalicznymi smokami? Coś, coś takiego chyba usłyszała od tego dziwnego stworka, więc jeśli nie powiedzie jej się u jaszczurkoludzi, pójdzie do latających talerzy z mackami.
~ Rozumiem. Może się kiedyś wybiorę na takie spotkanie. Zobaczymy. ~ Dziewczyna na razie skupiła się na delektowaniu tą prostą, a jednak wyszukaną, potrawą. Odezwała się nieco później, gdy powoli kończyła posiłek.

~ Godiva opowiadała ci czy wyprawa po medalion jej się podobała?
~ Tak… ale było za krótko i za mało akcji. Wolałaby więcej okazji do walki ~ wyjaśnił czarownik, przyglądając się bardce zaciekawiony. ~ A tobie? Podobała się ta misja?
~ Nie za bardzo. Zbyt mocno się denerwowałam, nie wiedząc jakimi umiejętnościami władają smoki, ale następne wyprawy pewnie będą lepsze. ~ Odkładając sztućce na talerzu, spojrzała ciekawsko na partnera. ~ To kiedy powtórka?
~ Jak tylko Dartun zdecyduje się nam powierzyć kolejną misję, po tej pierwszej zakończonej wpadką ~ odparł telepatycznie mag nadal jedząc. ~ Albo na własną rękę poszukamy skarbów, a nuż trafimy na jakąś magiczną sofę i wyprujemy jej właściwości?
~ Jedna z ksiąg, którą przyniosłeś, ma informacje na temat skarbów. Może w niej znajdziesz jakąś sofę ~ mruknęła rozbawiona dziewczyna. ~ Dartuna wolałabym już w nic nie mieszać i tak się dość wstydu za nas naje…
~ Wolę znaleźć ciebie na tej sofie ~ zażartował mentalnie czarownik, wpatrując się w oczy tancerki. Odwzajemniła mu się psotliwym uśmiechem na koralowych ustach, gdy tymczasem stópka, obuta w pantofelek, gładziła wierzchem jego goleń pod stolikiem.
~ Uważaj czego sobie życzysz… jeśli sofa okaże się za wygodna to cię na nią nie wpuszczę.
~ To będę wielbił twe stópki, gdy będziesz na niej leżała ~ zaoferował się Jarvis, kończąc powoli posiłek. ~ Na co więc masz teraz kaprys, źrenico mego oka?
~ Jak tam sprawy u koteczka? Idziemy dalej? ~ Chaaya nie miała sprecyzowanych planów co do przebiegu ich marszruty. Wszystko zależało od trasy jaką obrał sobie wróżbita, a zresztą… nie znała tego miasta i nie wiedziała jak w pełni wykorzystać jego wdzięki, by umilić im czas oczekiwań.

~ Wisisz mi cukierki ~ przypomniała grzecznie, wstając od stołu.
~ To może pójdziemy je kupić? ~ zaproponował jej usłużnie mężczyzna z uśmiechem, wstając. ~ Jakie tylko chcesz.
~ Wspaniale! ~ Ukontentowana tawaif zabrała za sobą parasolkę i z dumnie zadartym noskiem wyszła na zewnątrz, nie oglądając się za swoim amantem. Wyglądało, jakby tylko czekała na przyzwolenie i jeśli przywoływacz nie utemperuje jej zachłannego serca, to w najlepszym wypadku zostanie on bez gaci w środku miasta… w najgorszym - oboje.
Przywoływacz ruszył posłusznie za bardką, jakby był jej wielbicielem. Jednym z tych nieszczęśników co podążają za wybranką w nikłej nadziei na jej łaskawe spojrzenie i gotowi są wkupić się w jej w łaski.

Chaaya dziarsko przemierzała deptak, otwierając swój kolorowy dobytek, którego oparła o ramię, bawiąc się długimi frędzelkami. Parasolka wesoło obracała się w około, szeleszcząc koralikami jak i delikatnym materiałem.
W końcu Dholianka przystanęła, najwyraźniej o czymś sobie przypominając. Odwróciła się przez ramię i wyjrzała spod zasłony na czarownika, uśmiechając się wesoło.
- Tym razem weźmiemy wszystkie smaki. Każdego po garstce… chce całą torbę słodyczy, a nie jakąś tam sakiewkę, którą komuś podarujesz. Co to, to nie. Nie zamierzam się dzielić.
- Łakomczuszek z ciebie… ale zgoda. - Westchnął mężczyzna. - Należy mi się taka kara.

Wskazał dłonią nieduży sklepik, którego wystawa iskrzyła się od lukrowanych słodyczy.
- Może tam zapolujesz? - zaproponował.
- Łakom… ooo nie, nie mój drogi. - Rudowłosa roześmiała się, marszcząc charakterystycznie nosek, po czym wzięła się usprawiedliwiać. - Jestem po prostu kobietą spragnioną… i musze sobie jakoś poradzić, gdy nie ma twoich ust w pogotowiu - odgryzła się rezolutnie, przybliżając się do wystawcy drobnymi kroczkami.
- To i ja jestem łakomy… twoich ust - rzekł Smoczy Jeździec, otwierając przed damą drzwi, by mogła wstąpić do sklepiku i usłużnemu sprzedawcy przedstawić swe kaprysy.
Ta zbyła kochanka rączką, przeciskając się w zniecierpliwieniu przez wejście. Na chwile dech jej zaparło, gdy obejrzała się po regałach.
“Blask” od pyszności, odbijał się w jej zielonych tęczówkach, a rumieniec wstąpił na lico, w tym samym momencie gdy tawaif bez ceregieli zaordynowała pakować wszystko jak leci. Po garści z każdego rodzaju cukierka, landrynki, pianki, niteczki, karmelka, ciągutki, pralinki.
Chaaya, aż kipiała z radości, stojąc przy sprzedawcy i pilnując go, by niczego nie pominął.
~ To mój najwspanialszy dzień w tym mieście. Jest lepszy nawet od tego, kiedy poszedłeś kupować mi majtki ~ odparła wyraźnie szczęśliwa, po raz pierwszy, od przestąpienia progu sklepiku, oglądając się na towarzysza.
~ Cieszy mnie to ~ odparł z uśmiechem czarownik i zerknął na pupę bardki. ~ Szkoda jednak, że wspomniałaś o majtkach. Teraz kusi mnie strasznie by sprawdzić… jakie nosisz na sobie. Kusi po prawdzie do wielu innych rzeczy. Bo też i wyglądasz równie smakowicie jak twoje zakupy.
~ Hmmm..? ~ Dziewczyna ściągnęła usta w dzióbek i przyjrzała się magowi od stóp do głowy. Było w tym coś wyjątkowo erotycznego, ale i niepokojącego.
~ A więc… podobaaają ci się rude? ~ spytała, kradnąc sprzedawcy z koszyczka mlecznego łakocia, którego miał zamiar zważyć i zapakować do zakupów.
~ Tylko jedna… taka z parasolką i w różowej sukience ~ wyjaśnił jej szybko, podczas gdy kupiec zliczał towar i kalkulował ile to pieniędzy zarobi na towarzyszu zachłannej ślicznotki.
~ Potarguj się ładnie, jak uda ci się zejść przynajmniej do ⅔ ceny, dostaniesz nagrodę ~ zachęciła lubego niczym trzpiotka, stając przy gablocie, jakby się jeszcze namyślała, czy by czegoś nie wybrać.
I czarownik zaczął się targować, wpierw zarzucając, że te słodycze nie wyglądają na świeże, że są za drogie, ze tuczące i w ogóle nie warte proponowanej ceny. Niestety nie miał szans z doświadczonym kupcem. I nie wynegocjował obniżki.

Wybranka jego serca na początku zachowywała milczenie, później gdy jej gach zaczynał przegrywać zaczęła chichotać jak psotliwy chochlik, na koniec się już śmiała otwarcie, zakrywając dłonią usta.
- Nie rób takiej smutnej miny, płać i wychodzimy - odparła słodko, podchodząc do Jarvisa i biorąc go pod ramię.
~ Innym razem powiem ci co mam pod sukienką ~ mruknęła w myślach, puszczając do mężczyzny oczko.
~ Zawsze mogę sprawdzić. Pochwycić cię w ramiona i uciec z tobą w zaciszny kącik, by tam powoli odkrywać to co masz pod suknią ~ stwierdził z drapieżnym błyskiem w oku czarownik, głośno marudząc sprzedawcy, co by nie sądził, że jest on ukontentowany z tego zdzierstwa.
Gdy już odebrali wszystkie należne im paczki, Chaaya stanęła na paluszkach i cmoknęła przywoływacza w policzek.
~ Nie wierzę ci ~ odparła, prowadząc ich oboje ku wyjściu.
~ Zupełnie nie wiem czemu ~ odpowiedział jej na to mag. Nie zdążyli jednak rozwinąć tego tematu, bo tuż za drzwiami czekał na nich Gozreh mówiąc
- Dartun już dotarł do kogoś. Wszedł do jakiejś posiadłości ze strażnikami.
- I dopiero teraz to mówisz?! - Kamala jakby wpadła w panikę, że przegapiła najważniejszą część wieczoru. - Szybko, prowadź, gdzie to!
- Dopiero wszedł do środka. Chodźmy. - Gozreh będąc z natury flegmatycznym kocurem nie podzielał jej paniki. Ruszył jednak przodem.
- Chwileczkę… - Tancerka udała się w odosobnienie zanim wyruszyli, w celu nałożenia na siebie nowych iluzji, gdyż stare zaczynały się już rozwiewać. Po chwili była gotowa do dalszej podróży.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 30-08-2017, 15:22   #84
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Tawaif przyglądała się gmachowi budynku, oceniając jego walory estetyczne. Trzeba było przyznać, że szyk jaki nadawały całej budowli czerwone cegły, działały na wyobraźnię.
- Wiesz… kto tu mieszka? - spytała Jarvisa zaciekawiona, oddalając się od kompana, by zająć lepsze miejsce do oglądania rodzinnego herbu. Bardzo zniszczonego i jakby zapomnianego.
Jej sprawne oko pozwoliły wychwycić dwa jelenie, drzewo iglaste, może świerkowe, i ptaka, który być może był orłem.
To było… dziwne. Takie opuszczenie opieki na tak ważnym, jakby można było myśleć, fragmencie fasady. Mech pokrywał kamienne zdobienia, zacierając kształty. W niektórych miejscach widniały pęknięcia, gdzie indziej brakowało części całości.
Czyżby ci co tu mieszkali, nie należeli do rodu, który owy dwór wybudował? W takim razie czemu nie zatarli herbu?
A jeśli wciąż mieszkali przodkowie owego rodu, dlaczego nie zadbali o tak ważną dla siebie część tożsamości?
- Nie… i to mnie trochę niepokoi. Strasznie dużo straży jak na ród nuworyszy - stwierdził Jarvis, również spoglądając na zaniedbany herb. - I ktoś tu nie chce afiszować swej przynależności rodowej, jakby się tego faktu wstydził.
- Hm… hmm… - Chaaya dreptała to w lewo to w prawo, przyglądając się z zaintrygowaniem budynkowi. Objawiało się to ściągniętymi brwiami i złożonymi w dzióbek ustami. Prawa dłoń mocno ściskała rączkę parasola, natomiast lewa, pukała opuszkami w brodę. Dziewczyna nagle ruszyła, pewnym krokiem w kierunku straży.
~ Nie ma co gdybać. Podaj mi nazwy dwóch bogatych rodów z okresu twojego dzieciństwa.
~ Vangradhowie i Sarcano ~ odparł telepatycznie czarownik.

Bardka ze stukotem obcasików śpieszyła ku kolorowym halabardzistom. Oblicze jej było skupione i naznaczone świadomością o sile swej urody i ważnego nazwiska.
Zamachała niecierpliwie na jednego z pilnujących, by już od kilku metrów odległości zalać go potokiem słów.
- Niesłychane, toż to jest po prostu niesłychane. Domyśla się pan? W jednej chwili na wspaniałej randce: kwiaty, wino, kolacja, tańce, komplementy… zmierzamy właśnie do hotelu, aż tu proszę, ja pana, mijam w gondoli ten oto budynek i mówię do swego lubego. Popatrz Rodrygu ci Sarcano to ostatnio obrośli nieźle w piórka i już składam usta do pocałunku, by cmoknąć go… a ten? Jak on się zaraz do mnie nie odwróci, jak się nie nastroszy?! I zaraz mi tu, z pretensją, że mi się pomieszało! w tej ślicznej główce! i to nie dom Sarcano! a Vangradhów! Otóż to nie mnie się pomieszało, bo wprawdzie byliśmy tu ostatnio jakieś dekalat, ale chyba bym poznała swoje własne kąty, prawda? Więc mu odpowiedziałam, że… grzecznie jeszcze… bo wciąż miałam nadzieję, że nasze usta w końcu… hahaha… ale ten NIE i NIE, to nie Sarcano i począł mnie odpychać i się na mnie fochać, jak jakaś pannica co to się upiła pianką od piwa. W tym momencie dotarło do mnie, że z pocałunku nici, a cała ta randka o kant parasolki potłuc. - Jakby dla podkreślenia swojej paplaniny, zdjęła ów przedmiot z ramienia i z trzaskiem je złożyła, stukając niecierpliwie w kostkę brukową. - Pomyślałam sobie… o nie… już ja mu pokaże i zatrzymałam gondolę z postanowieniem zemszczenia się na tym zimnokrwistym kundlu, który nawet nie wie kiedy ma siedzieć cicho i robić swoje. No. No… No więc. Prosze mi powiedzieć do kogo ten dom należy, bo teraz gdy podeszłam tak blisko waszego herbu, zaczęłam czuć niemrawe oznaki niepewności? - Rudowłosa popatrzyła wyczekująco na mężczyznę, po chwili przeskoczyła wzrokiem na drugiego, chwilę go hipnotyzowała nadymając policzki jak rozzłoszczone dziecko, po czym zarumieniona i gniewna ponownie utkwiła spojrzenie w swojej “ofierze”.
Mężczyźni zbaranieli widząc rozgadaną osóbkę i próbując pochwycić wątek z wartkiego potoku słów, które z siebie wylewała. Nie wiedzieli jak się zachować i co zrobić z paplającą przed nimi ślicznotką. W końcu jeden z nich wydukał.
- Eeee… to dom Marcelo Sangwelottiego. - Źle… nie tak powinien odpowiedzieć. “Dom rodu Sangwelottich”, albo “dom szlachetnego Sangwelottiego”. Jeśli zaczął od imienia, to nie szanował swego pracodawcy, albo to nie Marcelo mu płacił.

Kobieta otworzyła usta przez co wyglądała jak zdziwiony karpik wyglądający ze stawu.
Zamrugała dwa razy, po czym przypomniała sobie, że jest damą i nie wypada trzymać tak szeroko otwartych ust… a przynajmniej nie tutaj. Zarumieniona skryła się więc za dłonią i poczęła mruczeć z początku cichutko, zastanawiając się nad dalszym planem działania.
- Na sygnet mojego papusia, w życiu bym nie pomyślała, jakże on… jakże tak… tyle pieniędzy? Nie pomyliłabym... na pewno. Niesłychane, niesłychane… och! Co ja powiem Rodrygowi? - W tym momencie dotarło do niej, że stała przy dwóch niewygodnych świadkach jej niewiedzy w kwestii topografii miasta.
- Tej rozmowy nigdy nie było! Pary z ust. Null!! - Odwróciła się na pięcie i zawołała śpiewnym głosem do czekającego Jarvisa. - To nie Vangradhowie! Wygrałam! Wracamy do domu! - Obejrzała się przez ramię, zwężając oczka jak żmijka, by dać mężczyznom do zrozumienia, że srogo popamiętają jeśli się teraz odezwą i zaczną zaprzeczać jej słowom. - Miłej nocy panom życzę… oby była bardziej owocna niż moja. - Nie czekając na odpowiedź ruszyła czym prędzej do swojego kochasia.
- HO! HO! HO! I komu się teraz w główce pomieszało? - zapiała jeszcze tryumfalnie, łapiąc Smoczego Jeźdzća pod ramię i ciągnąc przed siebie, w celu zniknięcia z oczu ochroniarzom.

~ To jacyś Sangwelotti? Znasz ty takich? W dodatku jego służba jest źle wytresowana, bo zwracają się do pana domu po imieniu.
- Miałaś rację ptaszyno, jak zawsze zresztą - potwierdził czule czarownik, pozwalając się zaciągnąć tam gdzie pannica pragnęła i telepatycznie dodając. ~ Brzmi nowobogacko. Znałem kiedyś kogoś o tym nazwisku, ale nie był szlachcicem. Nie był też poważanym kupcem. I z tego co wiem… nie żyje od wielu lat.
~ A jak się nazywał? Miał dzieci? Może to jego syn? ~ spytała zaintrygowana. ~ Szkoda, że ten twój czworonożny zboczeniec nie może wejść do środka. Jestem bardzo ciekawa z kim rozmawia Dartun… wydaje się, że to nie Marcelo trzyma kasę przy sobie.
~ Jeśli będziemy bardzo blisko budynku, to się prześlizgnie ~ wyjaśnił telepatycznie przywoływacz. ~ To w końcu kot. Nawet jeśli duży i z macką.
~ Na wszystkie piaski pustyni, na co jeszcze czekasz? Myślałam, że nie może wejść… prędko go poślij! ~ Chaaya, aż tupnęła w gniewie, na myśl ile cennego czasu stracił Gozreh, czekając wraz z magiem na jej informacje. ~ Jest tu jakaś tawerna lub hotel w widokiem na dom? Usiadłabym i odpoczęła.
~ W zasadzie, gdy ty zagadywałaś strażników, to Gozreh przeszedł obok nich wykorzystując to jak skupiłaś ich uwagę ~ wyjaśnił mężczyzna, obejmując bardkę i prowadząc ją do najbliższej tawerny, których w mieście było dziesiątki. ~ Myślę, że da się tam wynająć kwaterę.
Na wieść, że kochanek jednak nie próżnował i wykazał się inicjatywą, tancerka złagodniała i tuląc się do jego ramienia w końcu sama dała się prowadzić.
~ Nvery niedługo nawiąże więź z Jasrin… może ona będzie nam pomagać przy podobnych zadaniach? ~ Oboje jednak wiedzieli, że nawet jeśli malutka jaszczurka będzie skora do współpracy, to jej duży jaszczurzy pan niekoniecznie. Chaaya jednak spuściła na tę kwestię zasłonę “dyplomatycznego” milczenia. ~ Czyń honory, targuj się, masz drugą szansę na sprawdzenie co mam pod sukienką.

Tym razem motywacja bardki zadziałała poprawnie i Jarvis wykłócając się z karczmarzem i kusząc go ewentualnym polecaniem licznym członkom swego rodu, otrzymał klucze do jednego z lepszych pokoi i propozycję posiłku za pół ceny!
~ Nie boisz się, że nie uwierzę ci na słowo i sam namacalnie sprawdzę? ~ zażartował triumfująco i z uśmiechem spoglądając na zmizerowanego przeciwnika przeliczającego zyski i straty po tym targowaniu.
~ Jak byś miał to w planach, to byś tak nie walczył… ~ skwitowała wesoło, ukontentowana tym symbolicznym zwycięstwem swojego partnera. W dowód uznania ucałowała go w policzek, opierając mu głowę na ramieniu.

Ruszyli do pokoiku, małego i ciasnego. Z niedużym łóżkiem i niedużym stoliczkiem pod oknem, romantycznie wychodzącym na pobliskie ruiny elfiej katedry. Miejsce to nie zostało odbudowane… jakoś większość elfich świątyń pozostawiono samym sobie. Może bano się zapomnianych bogów, a może były inne powody. Na razie jednak bardka miała inne sprawy na głowie. Na przykład to, że zaraz po tym jak weszli do środka, Jarvis przyparł ją plecami do drzwi i całował jej usta namiętnie i z wyraźną z rozkoszą delektował się tą pieszczotą. Wodził palcami po jej biodrach dodając telepatycznie.
~ A po co mi plany. Wolę polegać na instynkcie i pragnieniach.
Czułe dłonie wyczuwały pod delikatnym materiałem, wyraźne zgrubienia tasiemek… jednej, dwóch, trzech… przecinających się i opinających ciało tancerki w różnych kierunkach. Cokolwiek miała na sobie, nie było zwykłą bielizną.
Sama zaś ich nosicielka wcale nie pozostawała bierna. Choć ręce przyciskała mocno do chłodnego drewna pod plecami, to usta chwytały z werwą to, co im się należało, spijając słodycz z warg kochanka.
~ A jakie mój Rodryg ma teraz pragnienia? ~ spytała filuternie, oddychając coraz ciężej.
~ Zobaczyć ową bieliznę… a w tym celu trzeba by zdjąć suknię ~ szepnął telepatycznie czarownik, wodząc językiem po szyi bardki.
~ Więc rozepnij mi ją… zamek jest na plecach ~ odparła wielkodusznie, odginając szyję w bok, by mag mógł przespacerować się po niej ustami jak po moście.

Dłonie przywołaczowi drżały, gdy przesuwał je z kobiecych bioder na jej plecy i brał się za rozpinanie stroju. Powoli, zapięcie po zapięciu. Czas ten sobie umilał pieszczotą jej szyi i samym faktem tulenia swego ciała do ciała partnerki.
Gdy materiał tracił na swym ciasnym dopasowaniu i powoli wiotczał na ciele tawaif, spod rękawków wysunęły się czarne tasiemki, które sunęły ku karkowi bardki, opinając go jak w uścisku palców. Jarvis zaczął dostrzegać pewne wzory, które zaczynały tworzyć w jego umyśle wszelakie skojarzenia. Wreszcie mógł spokojnie chwycić za dekolt kreacji i powoli zsuwać go z piersi i bioder umiłowanej, która po chwili stała przed nim w pełni naga, a jednak… okryta. Jej skóra była mleczno różana, a czekoladowe dotychczas sutki, teraz jawiły się jak dwa pączki piwonii.
- Możesz tylko patrzeć - mruknęła z rozbawieniem, opierając jedną nogę o ścianę.
- Dlaczego tylko patrzeć? - zapytał Jarvis dodając telepatycznie. ~ Jesteś zachwycająca.
Nie zamierzał przypartej do ściany dziewczyny tylko podziwiać. Jego usta zacisnęły się na tym z sutków, który był wolny od ubrania i pieściły delikatnie ów obiekt rozkoszy. Dłoń mężczyzny muskała kobiecość przez ubranie… delikatnie, co by nie naruszyć owej misternej konstrukcji jaką na sobie nosiła.
- Podły… sam powiedziałeś, że pragniesz zobaczyć - spróbowała się poskarżyć Chaaya, ale przy aktualnym stanie rzeczy, ciężko jej to wychodziło.
Podobało jej się jak ją dotykał i coraz trudniej przychodziło jej odgrywanie niedostępnej, zwłaszcza, że każda komórka jej ciała niczym w szale żądała o więcej.

Tak więc teraz to tancerce drżały ręce, gdy w końcu oderwały się od drzwi, by chwycić stanowczo, acz łagodnie, za przegub czarownika, naprowadzając jego palce na głębsze rejony jej intymności, wyrywając z piersi głośne jęki zadowolenia.
Jarvis wsunął więc palce głębiej pod różyczkę, by sięgnąć do wnętrza różyczki, powoli i stanowczo. Raz delikatnie, raz silnie, nasłuchując tonu jej głosu, by ocenić kiedy tancerce jest przyjemniej… ustami zaś wodził po jej odsłoniętej piersi, czasem tylko lekko kąsając skórę. Wielbił swą kochankę niczym boginkę… jak to czynił często. Kamala wiedziała, jak ważna dla niego jest gra wstępna.
Jak ważne dla niego jest jej zadowolenie i przyjemność.
Jak ważna dla niego jest ona sama.

Dziewczyna unosiła się i opadała na swoich stopach, gdy czarownik wydobywał z niej ukryte talenta. Śpiewny głos, niczym śpiew słowika, prowadził go przez znane, choć wciąż w pełni nieodkryte, lądy.
I choć trzymał całe jej życie w garści, a jego palce w mistrzowski sposób wprowadzały jej ciało w spełnienie. To oboje wiedzieli, że choćby i sto razy doszłaby, pod rozgwieżdżony firmament niebieski, pod jego dotykiem, to ona i tak nie poczuje się syta.
Jej głód potrafił, i mógł, zaspokoić tylko jeden fragment ciała mężczyzny… i kobieta, właśnie się do niego dobierała, odpinając sprzączkę u spodni. Otwierając rozporek i nurkując lepkimi paluszkami za bielizną czarownika, by wydobyć na powierzchnię ową małą żmijkę, której równie nidy było mało miłosnych igraszek co jej samej.

- Z-zerwij tho ze mnie… - wydyszała cicho, napierając ramionami na Jarvisa, by się oderwał od jej piersi. - To tylko magia… zerwij ją proszę.
- Śliczna magia… - Przywoływacz jednak postąpił zgodnie z zaleceniami, usuwając bariery pomiędzy nimi gwałtownymi szarpnięciami. Chwycił władczo za pośladki bardki i uniósł ją w górę wykorzystując fakt, że była przyparta plecami do drzwi. I szturmem zdobył jej kobiecość, naprowadzany jej własnymi zdradzieckimi paluszkami na cel. Usłyszała głośne uderzenie swego ciała o drzwi, a potem kolejne: łup, łup, łup.
Na pewno więc zwracali na siebie uwagę, ale Jarvis całując zachłannie usta kochanki i trzymając ją w zawieszeniu nie przerywał gwałtownych ruchów biodrami.
- Tak, tak, tak… - wyszeptała zwycięsko spragnionym głosem Chaaya, zarzucając mu nogi na biodra, wokół których go oplotła. - Tak… jeszcze, jeszcze. - Ręce objęły przywoływacza za szyją, gdy zdobywana nasączała ucho wielbiciela pochwałami i dowodami miłości.
Bo mag usłyszał “kocham cię” i to nie tylko w jednym języku, rozpoznał jeszcze chropowaty smoczy, a później słyszał szelesty i dzwonienia innych, trudnych do sprecyzowania dialektów, które prowadziły go do światła i obezwładniającego upojenia.
Mocniej, gwałtowniej i drapieżniej. Każde “kocham cię” było jak ostroga pobudzająca mężczyznę do większego wysiłku. Całował namiętnie jej szyję i szeptał znaną tancerce mantrę.
“Moja.. moja… moja”... co znaczyło, że znów pogrążył się pożądaniu i wielbieniu jej.
Kamala była centrum jego świata, gwiazdą północną. A jej ciało, było chlebem i słodyczą zarazem. Wielbił ją zachłannie pocałunkami i rozpalał jej ciało kolejnymi ruchami bioder, aż rozkosz ekstazy wstrząsnęła ich ciałami.


Tymczasem w ruinach, zielonoskrzydły dogotował swoją martwą Ślicznotkę. Czysta kość lśniła chłodnym blaskiem w płomieniach bojowego wachlarza Smoczej Jeźdźczyni, gdy chłopak oglądał swoje trofeum z mokradeł.
Po rozmowie z Kamaląsundari, albinos czuł się wyjątkowo lekko i jakby tak… radośnie? Tawaif wydawała się szczęśliwa u boku czarownika, oraz najwyraźniej całkowicie nieświadoma zdarzenia jakie miało miejsce na jarmarku.
Bardzo dobrze… oznaczało to, że on… i Jarvis byli bezpieczni.
Dholianie byli nieobliczalni w swoim gniewie, przodując zasadzie, że żaden pomysł do zemsty nie jest głupi. Kto wie na co by wpadła Chaaya i jaką karę im wymierzyła?

- Jesteś najsymetryczniejszą czaszką, jaką kiedykolwiek widziałem… - Smok pogładził czule uzębione szczęki czaszki, po czym sprawdzając, czy wygotowany plecak nie smierdzi i jest suchy, zapakował swój dobytek i udał się do hotelu, pokoju.
Po drodze do siebie puknął zaczepnie w drzwi Godivy, lecz odpowiedziała mu tylko cisza… najwyraźniej błękitna smoczyca jeszcze nie wróciła ze swojej wachty.
Dobrze się złożyło… miał czas na małe przemeblowanie, rezygnując z dalszego barykadowania się przed partnerką, oraz przygotowanie śniadania, obiadu i kolacji dla Jasrin, która, jak mniemał, uwięziona była u skrzydlatej.
Wychodząc na pomost, począł łapać ćmy w świetle zachodzącego dnia, aż nie dostrzegł gondoli, która przewoziła wyszczekaną wojowniczkę.
Neron uniósł dłoń w geście powitania i zaczekał, aż kobieta dobije do brzegu.
Godiva odpowiedziała podobnym gestem, choć bez entuzjazmu. Najwyraźniej to był kolejny z tych patroli, na którym to nic ciekawego się nie działo.

- Jesteś zmęczona? - spytał z wyraźnym interesem, ale wiedząc, że gdy “samica” (niezależnie od gatunku) jest zmęczona to trzeba uzbroić się w cierpliwość i grzecznie poczekać, wolał się teraz upewnić, co by nie strzępić języka po próżnicy.
- Trochę i znudzona bardzo - zamarudziła Godiva, nie zwracając większej uwagi na jego słowa. Przeciągnęła się mocno. - Może zacznę zabierać książki z twojego sklepiku, będą z pewnością ciekawsze niż użeranie się z kramarzami.
- Cha… Paro mówiła, że są dla nas jakieś książki. To znaczy… dla ciebie ma jakąś - odparł wartko białowłosy. - ...bo ja swoją mam. Wypożyczyli od tej wróżki. O przywoływaniu demona, czy czegoś tam… Jadłaś coś?
Smoczyca zmrużyła oczy, przyglądając się podejrzliwie Nveremu, jakby próbowała przebić myślami jego głowę i wygrzebać z niej każdy jego sekrecik.
- Nie. Nie jadłam - rzekła w końcu ostrożnym tonem.
- Ja w sumie też… - przyznał szczerze Zielony, ignorując podejrzliwość gadziny. - Możemy coś zjeść… tu w stołówce, a na pewno ja coś sobie wezmę później… - Bycie miłym szło mu jak po grudzie, ale wyraźnie się starał.
- Możemy… - odparła Niebieska po długim namyślaniu się. I ruszyła przodem w kierunku sali jadalnej. Zerkała czasem za siebie nie ufając w ogóle zielonoskrzydłemu.
Białasek szedł za nią i w większości czasu podziwiał sufit. Włosy miał związane w warkocz, zwieńczony różową wstążeczką, tak nie pasującą do całego czarnego stroju.
Dopiero w jadalni, przy stole, oczekując na zamówienie, odezwał się znowu.

- Właściwie to co ty robisz… tam… gdzie ty w ogóle pracujesz?
- Rozsądzam spory na miejscu, łapię drobnych złodziejaszków, piorę pijaczków, którzy się awanturują, wypatruję pożarów… takie tam pilnowanie porządków. Z czasem łatwo popaść w rutynę - stwierdziła smoczyca bez większego entuzjazmu w głosie.
- Tooo… dużo się dzieje - stwierdził po namyśle i znowu umilkł, nie wiedząc co dalej dodać. W duchu modlił się o jak najszybsze przyrządzenie posiłku, oraz jeszcze szybsze zjedzenie go, by mógł w końcu dostać swoją gekonicę.
- Ehmm… dużo… - stwierdziła Godiva nie mając w planach ułatwiania Zielonemu misji, jakakolwiek ona była. Przez chwilę patrzyła na Nverego z otwartymi ustami jakby planowała go o coś spytać, ale po chwili zrezygnowała z tego planu. Niemniej, ku radości smoka, w końcu na ich stolik trafiło jedzenie.
Gad zabrał się za pałaszowanie smażonej ryby podanej z pieczonymi ziemniakami pociętymi w słupki. Nie bawił się w posługiwanie sztućcami i do jedzenia używał własnej ręki.
Prawej, bo lewą trzymał luźno pod stołem na kolanie.
- Jak myślisz, co się teraz dzieje w Jaskini? - spytał maczając kawałek mięsa w sosie z ubitego żółtka i oleju.
- Nie bardzo wierzę, że tak po prostu przełkną nową Matronę, zwłaszcza gdy jej mówczyni jest… nie jest człowiekiem i jest pyskata - oceniła po dłuższym namyśle Godiva. - No i pewnie intrygują między sobą i spiskują.
- Pewnie tak… ale… spiskować to oni od zawsze spiskowali. - Wzruszył ramionami chłopak. - Oraz donosili na siebie nawzajem, przez co żadna ze stron nigdy tak naprawdę się nie wybiła i wybić pewnie nie zdoła. Będziesz wracać do gniazda?
- Hmmm… - zamyśliła się smoczyca. - Pewnie by było miło tam zajrzeć, ale chyba nie.
- Ale chyba niedługo masz swój pierwszy okres lęgowy… tak przynajmniej inni gadali jak jeszcze na pustyni byliśmy. Nie chcesz jaj złożyć? - Różowooki zajadał się ziemniaczkami, maczając każdego w różnokolorowych sosach.
- Co to za pytanie! - zaczerwieniła się Godiva na twarzy i zaperzyła się dodając. - Nawet jeśli to nie tak zdesperowana jestem by na gwałt szukać smoka na sezon lęgowy.
Młodzik popatrzył zdziwiony na rozmówczynie. Przełknął na spokojnie i upił kilka łyków kompotu.
- Eee… tak tylko pytam w ramach pogawędki, jeśli posunąłem się za daleko z tematem, to przepraszam.
- W ramach pogawędki… - prychnęła smoczyca i spytała. - A tobie pora na pierwszy okres się nie zbliża, czy może jesteś młodszy ode mnie?
- Jestem starszy… niewiele - odparł zbierając co do okruszka panierki z talerza. Wyraźnie mu przypadła do gustu. - I swoją samice już znalazłem… Smakuje ci? Te ludzie rozmówki o niczym są trochę dziwne… nie łapię się w nich.
- Taaak… to do której smoczycy wzdychasz, co? Pewnie do Thrace. - Uśmiechnęła się ironicznie Godiva.
- To ludzka kobieta i jest nią moja Jeźdźczyni, nie powinno cie to chyba dziwić. - Odwzajemnił uśmiech, ale z jakąś kwaśną nutką. - Otóż… smoczyce są dla mnie zbyt… przewidywalne, za to ludzie… zwłaszcza tacy po przejściach. - Westchnął teatralnie. - To sama przyjemność siedzieć w tak mrocznym umyśle.
Godiva przez chwilę dusiła się ze śmiechu. Po czym poklepała Nverego po plecach dodając. - Ktoś cię w końcu winien uświadomić różnicę między partnerem ludzkim, a smoczycą… ta pierwsza nie na nadaje się na lot godowy.
Białowłosy nie wydawał się ani zażenowany, ani zdenerwowany reakcją koleżanki. Przekręcił głowę na bok, słuchając uważnie jej”mądrości” po czym wzruszył ramionami.
- Cóż… nie wiem jak jest ze smoczycą, ale wiem jak jest z kobietą… i myślę, że nie ucierpiałem na tej zamianie. Wszak to dzięki niej wyszedłem z podziemia. Czy wiesz, że przez kilkadziesiąt lat brano mnie za ducha w Jaskini? Widzieli ślady, sprzątali trupy zwierzęce i ludzkie, ale nie wiedzieli kto był ich sprawcą. Nie wychowywałem się ze smokami. - Ukrył nieco gorzki uśmieszek za kubkiem owocowego napoju.
- Ale jesteś smokiem, a lot godowy to bardziej instynkt niż rozum - stwierdziła cierpko Błękitna i dodała ironicznie. - “Wiem jak to jest z kobietą.“ Też mi odkrycie. Ja też wiem jak to jest z kobietą. I co z tego?
- Jakbyś wiedziała to byś się tak głupio nie pytała - skwitował zwięźle mężczyzna, składając ręce na piersi i opierając się wygodnie w krześle. Założył nogę na nogę. - Po za tym… jeśli ten cały taniec faktycznie jest instynktowny, to chyba w Jaskini były same wybrakowane samice, bo żadna ruja mnie nie ruszyła.
- Samice wybierają tylko najlepszych samców. Najbardziej ich godnych - spojrzenie Godivy krytycznie przesunęło się po Nveryiothcie. - Bardziej takich… jakby to porównać. Na pewno w pamięci Chaai znajdziesz kochanków, którzy mieli wielkie bary i wielkie bicepsy i byli… ogólnie wielcy. Tacy są popularnie, a nie takie chucherka… raczej dziwi mnie, że ciebie nie chwycił żar i nie próbowałeś wziąć którejś na litość.
- Pamiętaj, że to nie Chaaya wybierała sobie kochanków, jej pamięć jest bezużyteczna w tym względzie. - Zamyślił się na dość długi czas smok po czym się uśmiechnął. - Ale jeśli jest tak jak mówisz, to romans z Jarvisem długo nie pociągnie, zwłaszcza gdy na horyzoncie pojawi się lepiej zbudowany konkurent.
- Nie mówię o tym co lubi a czego nie lubi Chaaya, tylko co smoczyce lubią w rui. Potężnych, silnych samców - wyjaśniła smoczyca jakby mówiła małemu dziecku.
- A czym wy się różnicie? I ta samica i ta samica… zresztą, wypowiadasz się jakbyś kiedykolwiek taką ruję przeszła. W sumie mogłem się spytać o to Matrony, póki jeszcze siedziała u siebie… Chcesz deser?
- Niczym… Jako smoczyca wybiorę sobie potężnego samca na ruję. Tylko, że w okolicy żadnego godnego mnie nie ma - stwierdziła autorytarnie Godiva.
- Dlatego się więc pytałem, czy wracasz do Jaskini. - I wrócili do punktu wyjścia. Gad wstał i udał się zamówić jakieś ciasto, po czym wrócił na swoje miejsce.
- Nie wrócę… jakoś przemęczę ruję w ludzkim ciele. No chyba, że trafi mi się jakiś potężny smok… to wtedy, kto wie - mruknęła zmysłowo nawijając na palec pukiel włosów.
“Szkoda… wielka szkoda.” Pomyślał Nvery, siorbiąc ostatki napoju w oczekiwaniu na zapiekaną kruszonkę z kwaśnymi owocami, która o dziwo, przybyła szybciej, niż ich wcześniejsze zamówienie.

- Karmiłaś Jasrin? - wznowił rozmowę, dmuchając na parujące maliny na talerzu.
- Tak. Polubiłysmy się - stwierdziła kobieta nie marnując czasu na podziwianie jedzenia.
- Ona nikogo nie lubi… - odparł rozbawiony. - Toleruje tylko Chaayę… nie wiem tylko dlaczego.
- Masz po prostu kiepskie podejście do kobiet - oceniła z wyższością w tonie głosu smoczyca.
Zielony wywrócił oczy, wyraźnie znudzony, po czym w ciszy zabrał się za jedzenie łyżeczką. Jadł kropka w kropkę co tawaif. Niepewnie i troche dziecięco, nienawykły do posługiwania się półśrodkami podczas pożywiania się.
Godiva również miałaby ten problem, gdyby nie fakt, że bezczelnie pomagała sobie palcami w polowaniu na kawałki kruszonki.
Nawet jeśli się to nie podobało skrzydlatemu, nie skomentował tego w żaden sposób. Po skończonym deserze, zebrał naczynia i odstawił je do okienka depozytowego.
- Odebrałbym ją od ciebie. Uporządkowałem co miałem uporządkować… a ona powinna teraz zjeść kolację. - Poklepał się po skawiewce, w której wcześniej trzymał ważki, teraz też coś tam było, bo zafurkotało nerwowo cieniutkimi skrzydełkami.
- Nie wiem czy powinnam ci na to pozwolić. Podobno zdradzasz ją z jakąś czaszką. Żadna kobieta nie lubi być tą drugą. - Zamyśliła się wyraźnie Godiva drocząc się z Nveryiothem.
Chłopak wydawał się być na to przygotowany.
- Powiem ci, co Chaai podoba się w dziewczynach… - wyłożył swoją cenę na stół.
Te słowa zdziwiły wyraźnie smoczycę. Przyglądała się zaskoczona Nveryiothowi i w milczeniu zaczęła rozważać jego wypowiedź.
- No… dobrze - stwierdziła w końcu.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 31-08-2017, 10:04   #85
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Po chwili wytchnienia, oboje z kochanków wylądowali w łóżku. I choć oddechy mieli już uspokojone, to serca w ich klatkach piersiowych wciąż biły jak dzwony klasztorne.
Tancerka tuliła do siebie mężczyznę, całując go czule w czoło i policzki, głaszcząc i mrucząc, gdy spotykała się z odwzajemnieniem pieszczot.
Jej ciało na pozór przypominało spokojne jezioro, lecz jej myśli wciąż burzyły się pod tą fasadą, nie pozwalając się skupić. Trwając tak w oszołomieniu, nie wypuszczała więc Jarvisa z objęć, swojego dzielnego, mrukliwego i szalonego czarusia.
- Jestem łobuzem… takie śliczne dzieło sztuki zniszczyłem - szeptał czarownik, głaszcząc bardkę po włosach i całując czule jej czoło, gdy miał okazję. Leżał rozleniwiony i rozkoszował się ocierającą się o niego kobietą.
- Takie było jego przeznacznie - wymruczała mu we włosy, muskając wargami jego skórę. - Stworzyłam ją z myślą o tobie.
Kamala zaczęła zmieniać pozycję, chcąc znaleźć się na równi z partnerem. Ich usta łączyły się w drobnych pocałunkach, gdy tawaif objemując dłońmi twarz maga, przysuwała go do swojej niczym złoty kielich z ambrozją.
Aksamitnie miękkie udo, oparło się sugestywnie na jego biodrze, zwiastując rychłą rundę drugą ich miłosnych zapasów.
- Obiecuję, że następnym razem też przygotuję taką… niespodziankę dla ciebie - wymruczał leniwie mężczyzna i całował z pasją miękkie wargi tancerki. Jedną dłonią masował jej pośladek, ale poza tym… pozwalał dziewczynie na inicjatywę, czując coraz twardszy efekt jej starań, poniżej swego pasa.
Kobieta zaśmiała się i momentalnie przejmując kontrolę nad prowadzeniem ich erotycznego tandemu, usiadła zwycięsko na biodrach Smoczego Jeźdźca, przez chwilę rozkoszując się triumfem. Od kipiących uczuć, aż drżała na całym ciele, a jej drobne pieszczoty znajdowały się na granicy bólu.
Ot tu, niczym mała pijaweczka ugryzła go w biceps, to zaraz tam drapnęła zębami okolice sutka. Paznokcie wbijały się w skórę, jak pazurki sennego kotka w kolana swojego właściciela. Całowała go i ssała, znakując ulubione rejony jego ciała różnymi podpisami, niecierpliwie dążąc do pełnej zwartości i gotowości kochanka w najważniejszej części jego organizmu. A gdy już dopięła swego i różdżka wraz ze swoim magiem stali na wysokości zadania…
- Zamęczę cię - wyszeptała wcałowując się w jego gorące wargi. - Wycisnę do ostatniej kropli z życiodajnego soku, którym będę się delektować…

Odpychając się rękoma od materaca, powstała do klęczek, a z nich zaraz na równe nogi.
Choć jej skóra była jasna, a twarz niepodobna prawdziwej… tak ciało wciąż miała swoje. Gładkie, sprężyste i lekko umięśnione.
Piersi, niczym dwie góry, wzbijały się różowiutkimi źrenicami wysoko w powietrze, falując przy złaknionym oddechu nosicielki.
- Twoje ostatnie słowooo - odparła z rozpustnym uśmieszkiem, gdy palce jej prawej stopy nacisnęły delikatnie na skórę klejnotów rodowych towarzysza, bawiąc się nim i drażniąc jego i tak napięte zmyły.
- Kocham… pragnę… - jęknął jej posłusznie, poddając się rozkosznym torturom jej stopy. Zacisnął dłonie na pościeli, by nie zerwać się z niej i nie przeszkodzić w planach kochance.
Palce przesunęły się powoli w górę, łaskocząc po męskości opuszkami palców.
- Zobaczymy… zobaczymy jak długo wytrzymasz w swoim posłuszeństwie - odparła uśmiechając się jak młodziutka demonica, która jeszcze nie zdążyła się nauczyć być groźną.

Chaaya cofnęła się i schyliwszy się do kostek przywoływacza, chwyciła za obie i zgięła mu nogi w kolanach, które następnie docisnęła do jego piersi, tworząc sobie z jego wypiętych pośladków tron.
Coś pyknęło mężczyźnie z biodrze, a kręgosłup napiął się niemiłosiernie. Ciężko mu było oddychać, a zaraz… zaraz bardka na nim usiadła i trzymając za jego kostki zaczęła go ujeżdżać jak w siodle.
Jak, gdzie… kiedy? Nie zdążył zarejestrować. Gdy rudowłosa amazonka, marszcząc nosek w szerokim i dzikim uśmieszku, podskakiwała na nim, bawiąc się z jego pragnieniami. Kontrolując tempo i głębokość z jaką zatapiał się w jej słodkim ciele.
Czerpała z niego przyjemność i zabawiała się nim jak przedmiotem. Swoim ukochanym i ulubionym przedmiotem, od którego nie mogła oderwać spojrzenia.
- Zemszczę… się… - wydyszał z trudem groźbę czarownik, wpatrując się bez gniewu na swoją kochankę i poddając jej kaprysom. Nie żeby miał wybór. Dotykając jego umysłu, czuła jedynie pożądanie i takiej to zemsty się spodziewała, na razie rozkoszując dowodem jego pragnień zanurzającym się w niej… twardym i wypełniającym jej zmysły rozkoszą.

Coraz głośniej i gwałtowniej, niczym żywe srebro tańczyła na jego palu rozkoszy. Nie wstydząc się rozwianych włosów, szalonego spojrzenia, wesoło klaszczących piersi czy dudnienia całej ramy łóżka wraz z jej galopem na swoim rumaku.
- Ach tak? - Zaśmiała się perliście jak to miała w zwyczaju, nieruchomiejąc nagle. Był w niej tylko samym grotem swego ostrza, gdy powoli na niego opadła, przynosząc mu tym najprostszym gestem tyle rozkoszy, że aż dziwnym było, że nie doszedł. - Nie skończyłam z tobą jeszcze.
Wstała, przewalając jego nogi na bok. - Usiądź… proszę i oprzyj się na chwilę z tyłu rękoma.
- Dobrze Kamalo… mój dziki kwiatuszku - mruknął czarownik, dysząc ciężko po niedawnym ujeżdżaniu. Niemniej potulnie wykonał jej polecenie, obiecując rozpalonym spojrzeniem, że gdy przyjdzie jego czas to będzie rozkoszował się sytuacją rozpalając ją do czerwoności.
- Coś ci opowiem, kiedyś od babci dostałam bujanego konika… - Bardka zmieniła nieco ton, choć jej oddech był niespokojny. - Dostałam go na urodziny. Kończyłam 12 pór suchych, czyli na wasze jakieś 6 lat. - Ukucnęła plecami do niego, odnajdując drogę do ich wspólnego połączenia. - Wpasuj we mnie swoje nogi i obejmij mnie… możesz się przytulić. - Potrząsnęła głową, a jej lekko kręcone i puszyste pukle rozsypały się po piegowatych ramionach i łopatkach, gdy sięgnęła palcami do jego stóp, łapiąc za nie i odchylając go trochę do tyłu. - Był z mahoniu i drzewa różanego, ze złotymi zdobieniami i oczami z rubinów. Gdy dostawałam karę za pomylenie kroków w tańcu… siedziałam całymi dniami w pokoju bujając się na nim. - Tancerka zabujała się w piętach, a mag razem z nią, pokazując mu jak odmienny rytm tym razem przybiorą. - Wtedy też nauczyłam się czym jest orgazm… - dodała śmiejąc się cicho.
- Chyba nie każesz mi teraz opowiadać jak ja się nauczyłem, co? Bo to nie będzie ciekawa opowieść - odparł speszony przywoływacz, zaborczo obejmując ją w pasie, gdy bardka rozpoczęła kołysanie. Mając ją w swych ramionach, prawą dłonią powędrował w dół do ich połączenia, by muśnięciami palców dodatkowo rozbudzać jej apetyt, a lewą objął pierś, delikatnie z początku ugniatając tą krągłość Chaai.
- Chciałam ci kazać, byś został moim konikiem… ale spisujesz się doskonale - odparła niskim szeptem, kołysząc się w jego ramionach powolnym rytmem. Jeździec zatapiał się w nią posuwistymi ruchami, tak delikatnie, jakby czynność ta była czymś naturalnym. Jakby ich ciała były jednością od zawsze a oni się tak bujali od wieków. - To jak mam cię teraz wziąć?
- To chyba ja powinienem ciebie… - wymruczał jej do ucha czarownik i cmoknął szyję. - Tak jest dobrze… miło… nie musimy się spieszyć. Możemy się delektować sobą.
- Chcę więcej… - odparła czule, nie zmieniając pozycji. Pozwoliła im dojść w swoich miękkich objęciach, pozostawiając po ich spotkaniu uczucie pozornego nasycenia, ale nie zmęczenia.
- Chcę ciebie… - odpowiedział jej mężczyzna, wodząc palcami po skórze tawaif. - ...pieścić… powolutku, po kawałeczku. Starczy ci cierpliwości?
- Zgodze się pod jednym warunkiem. - Zaśmiała się cicho, odpoczywając rozluźniona na jego kolanach. - Gdy będę już na granicy… weźmiesz mnie, nie zważając na nic.
- Dobrze… połóż się więc na plecach i rozluźnij. Niech niewolnik twojego uśmiechu zajmie się twoimi kaprysami - rzekł żartobliwie Jarvis całując ją policzek.

Zielonooka westchnęła cichutko i nazbyt cierpiętniczo. Odwróciła się do kochanka, by objąć jego twarz dłońmi i pocałować go. Raz, drugi i… trzeci. Dopiero wtedy się położyła, kładąc pod plecy i głowę po poduszce. Nie wiedziała co zrobić z nogami. Pozostawiła więc lewą luźno leżącą, a prawą zgieła. Zaciekawiona obserwowała kompana, starając się rozgryźć co takiego planował jej zrobić i czego powinna się “obawiać”. Czarownik zaś usiadł, klęcząc na swych nogach i pochwyciwszy jej prawą nogę dłońmi, uniósł ją i oparł na swoim torsie. Podsunął się jeszcze bliżej ku niej i przysunąwszy się bardziej począł całować i muskać językiem jej łydkę, dłońmi wodząc po kolanie i skórze uda. Nieśpiesznie muskał jej ciało palcami niczym muzyk grający na wiolonczeli.
Tancerka odetchnęła bezgłośnie, a jej ciało rozluźniło się, zapadając w poduszki jak w miękki piach. Przymknęła oczy, oblizując lekko spierzchnięte usta. Oddawała się powoli pod władanie mężczyzny. Z początku ledwo słyszalnie dla ucha, w głowie jednak układała się w proste i melodyczne smugi, oplatając myśli czarownika. Dając Jarvisowi pełną władzę i jawność jej istnienia. A ten nie spieszył się, wielbiąc językiem te obszary jej ciała, które rzadko były pieszczone. Jego palce czasem zahaczały o kobiece łono, muskając delikatnie, ale… było to raczej droczenie się z jej apetytem niż prawdziwy dotyk mający ją rozpalić. Czarownik się nie spieszył, powoli zmieniając jej nogę z prawej na lewą. Oprócz doznań płynących z jego ust i palców, Chaaya poczuła coś jeszcze… ocierającą się o jej ciało męskość kochanka, niczym mały piesek domagający się uwagi od swej pani. Jarvis budził się coraz bardziej do kolejnego namiętnego połączenia… co zauważyła przypadkiem, gdy jej umysł odcięty był od doznań wzrokowych.

Gdy mag niczym rolnik zasiewał w jej ciele ziarna namiętności, które kiełkowały w jej stopach i niczym winorośla oplatały jej członki, starając się dotrzeć do łona i serca jej umysłu Z każdym dotykiem ich telepatyczne połączenie intensyfikowało się i nabierało kształtów, jakich chciał ich twórca. Spokojna woda, zaczynała powoli zagrzewać się, tworząc na jej powierzchni bąbelki. Wkrótce owe jezioro spokojności wyparuje, a tawaif zajmie się ogniem, uwięziona pod dotykiem swojego ukochanego.
- Mmmm - Kamala powstrzymała się przed pierwszą prośbą, wyciągając dłoń, która opadła o udo tworząc w ten sposób kieszonkę dla Jarvisowego wężyka, w którą mógłby się wślizgnąć, ocierając się o opuszki, zawsze gotowe go wielbić.
Ten dał się pochwycić na taką pokusę, choć… jedynie główka węża ocierała się delikatnie o jej palce. Wystarczyło to jednak, by Chaaya poczuła, że nie tylko w niej powoli narastał żar.
- Jak uważasz… czemu mniej poświęcam uwagi twoim piersiom czy pośladkom? - zapytał nagle żartobliwym tonem.
- Z-zawsze… - zachrypiała i speszona zarumieniła się na policzkach i koniuszku nosa. - Zawsze poświęcasz im wiele uwagi… to przyjemna odmiana, choć myślę, że chcesz mnie obezwładnić - dodała, siląc się na zaczepną nutę. Latorośl pożądania przerzuciła się na rękę dziewczyny, uziemiając ją w ciasnym uścisku. Palce bardki, mimowolnie szukały męskości swego ukochanego, choć nie starczało im długości by pochwycić go w dłoń.
- Okiełznać… tak. Trochę utemperować ten ogień czasami. Delektować się twoją urodą, smakować ją jak krople najlepszego wina. - Tym słowom towarzyszyły muśnięcia języka po jej łydce, powolne i długie. Następnie czarownik rozsunął ukochanej uda szeroko na boki. Pochylił się i musnął kwiat jej kobiecości językiem. Również powoli i delikatnie. Po czym wstał i po chwili klęknął, obejmując jej biodra kolanami, a dłońmi sięgając do piersi, ugniatając i masując powoli i leniwie, jak wynajęty ku takim zadaniom niewolnik. Tyle, że ci nie ośmielali się swymi dłońmi bawić ciałem swej pani i pieścić ją wyuzdanymi ruchami palców.

Tawaif miauknęła przeciągle, a jej brzuch pokryła gęsia skórka, gdy ten trącił jej najczulszy punkt na ciele. Bogowie… dlaczego przestał?
Patrząc tęsknie w oczy swego czciciela, pozwalała, by jej ciało obrosło ogrodem namiętności. Już wkrótce nie miała władzy nad żadnym ze swoich członków. Mogła tylko patrzeć i czekać, tęsknie i wygłodniale w duchocie swoich myśli. Stęsknione spojrzenie coraz częściej schodziło na dolne rejony Jarvisa, gdzie znajdowało się spełnienie jej najskrytszych życzeń.
Ile by dała, by móc go objąć ustami. By namaścić swym językiem, połaskotać po skórze, scałować i zlizać życiodajne soki.
Ile by dała, by mężczyzna zbliżył się do niej, doszedł w jej ustach raz za razem. Spędziłaby całą noc na pieszczeniu go tylko swoimi wargami, jak posłuszne i wytresowane zwierzę, którym teraz była w jego rękach.
Mag przesunął się w górę, więc jego pal rozkoszy znalazł się bliżej ust kochanki. Nie dość blisko, by go dosięgła… przynajmniej nie ustami. Jarvis wsunął węża w tą mięciutką dolinę, pomiędzy wzgórzami krągłych piersi, i masując dłońmi biust, otulał go nimi. Nieświadom jej pragnień, droczył się z apetytem bardki, jednocześnie dostarczając Kamali przyjemnych doznań.
A przecież… wystarczyłoby poprosić… Wyrazić kaprys. Jak zrobila to w podziemnej piwniczce, z pomocą swego kochanka, żądając budzenia się w jego ramionach.
Rudowłosa sapnęła w podnieceniu, wyginając się niespokojnie pod kochankiem. Choć liany pożądania trzymały ją mocno, podświadomie chciała się im wyrwać i… poddać zarazem. Widok umiłowanej twarzy ubranej w kwintesencję żądzy, był zbyt drogi, by mogła z niego teraz zrezygnować, więc choć cierpiała, to leżała nieruchomo dalej. Czując jak ostrze magika rozcina jej piersi pozostawiając w jej ciele pożogę.
Chaaya mimowolnie ścisnęła uda, pocierając nimi o siebie i w ten sposób stymulując swój samotny kwiatuszek.
Czarownik zaś wciąż nieświadomy jej cierpień, wpatrywał się z zachwytem w jej oblicze. Jego biodra poruszały się powoli i sugestywnie, sprawiając, że jego miecz przeszywał ją między piersiami, tak jak powinien przebijać ją niżej.
Twardy…
ciepły…
czuła go wyraźnie ocierającego się o półkule jej biustu.

- Nie… zapomniałeś o czymś? - spytała po chwili z wyraźnym wysiłkiem. Jakby usta nie do końca chciały współgrać z językiem. Drobne dłonie, zaciskały się na narzucie łóżka, jak gdyby to od niej zależało, czy tancerka nie spadnie w przepaść.
- O czym? - droczył się Jarvis, a może rzeczywiście zapomniał się w tej rozkoszy jaką sprawiały krągłe piersi kochanki.
- Pośladki… - wydyszała z siebie, powstrzymując jakiś bliżej nieokreślony spazm swojego ciała. - Zapomniałeś o nich dzisiaj… teraz. - Kobieta miała nadzieję, że nakieruje swojego partnera tam gdzie go teraz najbardziej pragnęła. - Odwrócę się i wypnę, jak bezwstydnica…
- I chcesz być wzięta… jak bezwstydnica? - mruknął zmysłowym tonem czarownik.
Chaaya zaśmiała się nerwowo, szarpiąc za kapę pod sobą. Starała się wyglądać na zdystansowaną, ale jej spojrzenie było pełne błagania i głodu i... o dziwo nic nie odpowiedziała.
Raghag odsunął się od dziewczyny, by stanąć nad nią i przyglądał się jej osobie pod sobą. Jego męskość stała dumnie wraz z nim, unosząc się prowokująco.
Jej kochanek był gotów, by ją posiąść.

Gdy przywoływacz, z każdą chwilą, się oddalał, dziewczyna chciała wyciągnąć dłoń za nim, ale nie miała na to siły. Drżąc jak w febrze podczas tego atletycznego wręcz napięcia, mogła tylko patrzeć.
Przez to, na dwa oddechy, para kochanków mierzyła się spojrzeniami, by po chwili tawaif przekręciła się na brzuch, a następnie podniosła biodra na ugiętych nogach wypinając się w kierunku partnera swoimi rumianymi pośladkami i różowiutką różyczką.
Niczym służebnica, czekała pokornie, aż jej pan się nad nią ulituje i kryjąc twarz w poduszce, by przypadkiem nie wyrwał się z jej ust jęk rozpaczy, gdy chwila udręki przedłużała się w nieskończoność.
Najpierw poczuła zaborcze palce, zaciskające się na jej pośladkach i dumę kochanka, przesuwającą się pomiędzy nimi, a potem zsuwającą na łono. I z powrotem… Jarvis miał dwie bramy rozkoszy do wyboru i wyraźny dylemat.
Ostatecznie, zacisnął dłonie na pośladkach i ostrożnie zaczął zdobywać tą przeznaczoną do bardziej wyuzdanych zabaw. Był przez to delikatny w ruchach, ale i tak… najważniejsze, że bardka poczuła nieustępliwą męskość wypełniającą jej jestestwo, wyrywając z jej warg niesamowicie głośny jęk, który potoczył się po pokoju, gdy Kamala ugościła w swym wnętrzu długo oczekiwanego gościa.
Swą radością i ekstazą przypominała trel kolorowego ptaszka, któremu po długiej batalii udało się w końcu wyrwać z sideł.
Tawaif wygięła się jak kotka, drapiąc i gryząc pod sobą pielesze, gdy ból pomieszany z rozkoszą... pomieszał jej zmysły.
Jezioro, którym była, nie zdążyło wyparować… po prostu stanęło w płomieniach i przywoływacz wiedział, że nie będzie w stanie powstrzymać tej pożogi jeszcze przez długą część nocy.

Jędrna pupa naparła na twardą męskość, jak zachłanna bestia na swoją ofiarę, bo w tej chwili nie liczyło się nic, prócz chęci zaspokojenia dzikiej żądzy.
Czarownik zresztą chyba nie zamierzał jej powstrzymywać. Mocno zacisnął dłonie na biodrach kochanki i będąc pewien stabilności ich małej “układanki cial”, zaczął mocniej napierać na Chaayę przy każdym pchnięciu. Z początku powoli i delikatnie, ale każde kolejne sztychy były coraz silniejsze i coraz gwałtowniejsze.
Władca brał ją w posiadanie, rozkoszując się ciałem swej niewolnicy.
- tak… Tak… TAK! - Jego partnerka przestała się po pewnym czasie hamować, z początku napierając jedynie biodrami na biodra towarzysza, ale kiedy zaczynało jej to nie starczyć, podniosła się chwiejnie na rękach, by z większym impetem nacierać ku spotkaniu z włócznią Raghaga.
Mocniej, szybciej, intensywniej, by przyjemność była bólem, a ból przyjemnością. Nic więcej się nie liczyło, jak ta chwila wspólnego uniesienia, na którą tak długo oboje czekali. Tancerka krzyczała pijana z radości, tracąc przy tym głos i zapewne wnerwiając wielu sąsiadów z okolicy, aż w końcu elektryzująca iskra w jej wnętrzu obezwładniła jej ciało, odcinając ją na chwilę od rzeczywistości. Ruchy bioder kochanka wprowadzały jej ciało w kołysanie. Ten zwierzęcy, niemal… pierwotny w swych korzeniach akt miłosny, oszałamiał nie tylko Chaayę. Gwałtowny w ruchach, stanowczy, ale i czuły Jarvis, oddawał się temu w pełni, aż w końcu i on dotarł na szczyt rozkoszy, oddając trybut swej kochance.
Po czym oboje leżeli wśród pościeli, spoceni i rozdygotani dochodząc do siebie po intensywnych doznaniach.


Natomiast Nveryioth i Godiva po opłaceniu swoich posiłków, udali się na piętro do kwater. Zielonoskrzydły zatrzymał się przy drzwiach do pokoju numer osiem i przy wejściu grzecznie zaczekał, aż smoczyca przyniesie mu jego gekonice.
Co niebieskoskrzydła zresztą zrobiła dość szybko. I trzymając zwierzaka w jego klatce zwróciła się do smoka.
- Twoja kolej… mów - zapytała zaciekawiona.
- Chaaya ma wielką słabość do kobiecych pleców, zwłaszcza łopatek. Uwielbia się do nich przytulać, bo są gładsze od męskich - odparł z jakąś niekrytą rezygnacją, a może niezrozumieniem tematu. - Preferuje bardziej okryte niż zakryte ciało, bo to pobudza jej wyobraźnię. Uwieść ją można spojrzeniem oraz tańcem… tak. Ciało tańczącej kobiety działa na nią… jak afrodyzjak.
Godiva przysłuchiwała się temu w milczeniu przyglądając twarzy Nveryiotha, zapewne próbując ocenić ile prawdy w jego słowach. W końcu jednak podała mu klatkę z jego pupilką.
- Masz… i bądź dla niej dobry. Bo ci ucieknie jak ją zaniedbasz na rzecz jakiejś czaszki - stwierdziła z ironią w głosie.
Gad odebrał klatkę ze skrzydlatą jaszczurką, która zaczęła pipać butnie, jakby się uskarżała, albo… ubliżała. Z jakiegoś powodu białowłosy poczuł się zrugany.
- No już… cii… cii… - odparł ciepłym tonem, gdy gekonica zaczęła czepiać się pręcików i polować na trzymające jej karcerek palce.
- Spytaj się o Anksarę. W końcu to nie Chaaya ją uwiodła, tylko na odwrót. - Skinął kobiecie głową na pożegnanie, po czym przemawiając czule do wciąż rozzłoszczonej drakonicy, oddalił się do swojego pokoju.
Smoczyca zamyśliła się, ale nic nie odpowiedziała zamykając drzwi do swojej komnaty i chowając się w niej.

Nvery zamknął się u siebie. Zapalił świeczkę na biurku i nakarmił wygłodniałą jaszczurkę, która rzucała się na każdą, nawet wychudzoną ciemkę jaką jej podawał. W końcu ukontentowana przestała wydawać złowrogie odgłosy. Zielonołuski nalał jej do poidełka wody, po czym zabrał się za czytanie na głos.
Jasrin długo zgrywała oziębłą, wisząc do góry nogami pod sufitem swojej klatki, ale w końcu dała za wygraną i podchodząc do pręcików, wyglądała ciekawsko za białym palcem, sunącym linijka po linijce zapisanego tekstu.
Wszak albinos starał się czytać codziennie i stało się to ich małym rytuałem, którego nie do końca pojmowała, w większości pogardzała, ale z jakiegoś powodu i wyczekiwała.
Gdy zrobiło się za ciemno na dalszą lekturę oboje z zimnokrwistych poszło spać, nadal nie wiedząc jak przywołać demona.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 31-08-2017, 11:44   #86
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

- Gozreh… już wrócił. Ale to nic pilnego - wyszeptał w końcu cicho czarownik.
Bardka leżała nieruchomo, dysząc ciężko. Twarz ukrytą miała w poduszkach, ale chyba była zbyt zmęczona, by się ułożyć wygodniej. Dopiero dźwięk głosu maga, tchnął w nią trochę energii, którą wykorzystała na przekręcenie się na bok, twarzą w kierunku umiłowanego.
Objęła go rękoma i nogami, jak czepliwe zwierzątko. Wolna dłoń spoczęła na różdżce, która faktycznie potrafiła czarować, muskając ją delikatnie opuszkami.
- Możesz go odesłać na odległość? Czy nie sprawi mu kłopotu poczekanie w jakiejś mało ruchliwej alejce? - spytała z niską chrypką w głosie.
- Nie ma problemu. Jemu się nie spieszy… jemu nigdy się nie spieszy - mruknął mężczyzna, całując w odpowiedzi jej usta. Delikatnie i czule, jakby była figurką z delikatnej porcelany.
Odpowiedziało mu leniwe mruczenie i senny uśmieszek na ustach, a następnie poprawienie uścisku.
- Gdzie go właściwie odsyłasz? - zaciekawiła się, podnosząc jedną powiekę, by popatrzeć zielonym oczkiem na profil kochanka.
- Tego do końca nie wiem. On to nazywa światem… planem idei. Miejscem gdzie istnieją myśli, splątane i pokręcone. Gdzie życie nie istnieje i istnieje zarazem. Gdzie nic nie ma formy i jedno przechodzi w drugie. Tak przynajmniej to opisywał. - Zamyślił się nad tym przywoływacz. - Ale równie dobrze mógł się ze mnie nabijać. Ma naturę kota, a te mają swe tajemnice.
- A… dobrze mu tam? - Palce tancerki zataczały szlaczki na klindze miecza rozmówcy, mając plany wobec niego w niedalekiej przyszłości. - Mam czasem wrażenie, że nie lubi tu być… a czasem, że świetnie się tu bawi i nie chce wracać.
- Tak szczerze. To nie wiem. - Zaśmiał się cicho czarownik, czując palce dziewczyny muskające jego ciało. I choć wydawało się to niemożliwe, to jednak swym dotykiem powoli budziła go do życia. - Gozreh lubi udawać niezainteresowanego… stojącego powyżej zwykłych śmiertelników i ich problemów. Ale to tylko poza. Na pewno nie boi się tam wracać, bo nigdy nie narzekał gdy go odsyłałem. Ani nigdy też nie błagał bym to robił. Jest dość flegmatyczny z natury, ale dba o mnie jak… ojciec.
Chaaya uważnie słuchała, powoli zmieniając pozycję. Niczym cielsko jakiegoś gada, zsuwała się powoli w dół, by nie tylko palce głaskały męskość kochanka, ale i jej usta i język. Była przy tym delikatna, lekko ospała, ale sumienna i dokładna. Leżąc do męskiego ciała w poprzek, stopniowo budziła do życia swój mały instrument, którego tak często trzymała w ustach.

~ Czy mogłabym mu jakoś podziękować, za włożony trud dzisiejszego dnia? Czy on coś lubi? Jakiś smakołyk, dobre słowo? ~ kontynuowała rozmowę poprzez telepatię.
~ Hmmm… utrzymuje, że lubi mleko z rozpuszczoną w nim czekoladą ~ wyjaśnił jej partner, przyglądając się kochance i jej pieszczotom, gdy masowała jego organ miłości muśnięciami swego języczka. ~ A ja… też mógłbym zająć się twoim… kwiatuszkiem.
~ Droga jest u was czekolada lub kakao? ~ Bardka przysunęła się biodrami do jego ramion i przełożyła nogę nad torsem przywoływacza, pokazując przed nim swoje apetyczne wdzięki. Opuściła nieco biodra, gdy zsynchronizowała pieszczotę ust z palcami.
Wziąwszy Jarvisa do gardła, naciskała opuszkami na pachwiny oraz rozmasowywała dwie kule pod działem magika, z coraz większym pietyzmem i pomrukiem zadowolenia.
~ Nie… miejscowa nie jest droga ~ mruknął czarownik telepatycznie i objął czule kobiece pośladki dłońmi, sięgając językiem ku płatkom jej kwiatu. Leniwymi muśnięciami delektował się smakiem bardki, a Chaaya z zadowoleniem podziwiała rosnący efekt swoich pieszczot.
Było w tym coś uzależniającego. Ta brutalność przeplatana najczulszą delikatnością. Kamala znała tę grę, gdyż grała ją wiele lat temu.
Chaaya Nimfetka, Chaaya Umrao, Chaaya Deewani oraz dwie inne, którym nie udało się nadać przydomków, wróciły właścicielce czułość, pasję, szał, oddanie i współczucie.
Pięć szeroko zakrojonych emocji, na pięć odrębnych masek, wyrwanych z piersi kobiety, która miała obdarowywać miłością, ale samej nigdy nie pozostać kochaną.
Teraz to się zmieniło. Teraz nie płacono jej złotem, a uczuciem, którego była spragniona i którego pragnienie napędzało jej czyny.
Odciągając delikatną skórę na męskości kochanka, łaskotała językiem jego „śmiertelnie” ostry, a zarazem życiodajny, grot. Muskała podbrzusze pocałunkami spierzchniętych warg, łaskotała oddechem pachwiny, trącała nosem gładką i napiętą rękojeść. Całowała z czcią i pasją, szepcząc miłosne zaklęcia wprost w ustnik czarodziejskiego fletu, aż w końcu Jarvis powstał.

„Mm haaai…” czarownik usłyszał głosy w swej głowie. Wszystkie należały do kobiety, która brała go teraz w posiadanie, a jednak brzmiały odrębnie. Słyszał je bardzo dobrze, choć przebijały się przez wysokie ściany ognia jaki wesoło tańczył we wnętrzu tancerki. Ona sama nie zwróciła na nie uwagi, zbyt pochłonięta braniem go całego w swoje usta, pieszcząc językiem i palcami to, co nie zmieściło się w jej wnętrzu.
Ragagh zaś nie trącał tych indywidualnych nut, wiedząc, że Kamala jest zazdrosna. Nawet o siebie. Pozwalał bardce na zabawę swą męskością i na takie pieszczoty jakie chciała mu sprawić, czując zresztą rozkosz z nich płynącą. Sam, językiem, smakował wrażliwy kwiat kochanki, wodząc nim leniwie i tylko czasem znienacka intensyfikując ruchy, by nie znudzić dziewczyny jednostajnością doznań. Był pewien, że gdy Chaaya poczuje apetyt na gwałtowniejsze figle to da mu znać, albo swym ciałem, albo swym głosem. Bo dlaczegóż on miałby protestować przeciw obecnej sytuacji, czując miękkie usta tawaif z oddaniem wielbiące jego dumnie stojący organ, dowód jej kunsztu miłosnego?
Kobieca głowa unosiła się rytmicznie w górę i dół, a drobna igraszka stała się pełnoprawnym stosunkiem. Nienajedzona i przez nikogo niepohamowana Dholianka, bawiła się jak wybredna kotka swoją ofiarą, pozwalając sobie na coraz śmielsze poczynania. Najwyraźniej świetnie się przy tym bawiła, gdy trącała językiem w salutującego żołnierzyka, a ten odchylał się do tyłu, by powrócić z pacnięciem wprost w ułożone jak do pocałunku usta bardki, albo gdy kreśliła na nim szlaczki jak dziecko bawiące się farbami, lub ssała go niczym rurkę z kremem, całkiem głośno wyrażając aprobatę co do smaku jej “nadzienia”.
W końcu zaczęła sprawdzać jak długo kochanek wytrzyma pod dotykiem jej zwinnych palców, przeprowadzając na miłosnym obiekcie doświadczalnym coraz to różnych technik, aż czara słodyczy się nie przelała, ochlapując zarumieniony policzek rozchichotanej panny.

~ Nie jestem z kamienia. A nawet gdybym był, to twoje usteczka zmiękczyłyby mnie do gliny kształtowanej przez twe paluszki ~ odezwał się czarownik mentalnie, bowiem jego usta nadal całowały podbrzusze bardki, a język wił się leniwie w jej kwiatuszku. Podobnie jak pszczoła zgarniająca nektar, tak Jarvis zgarniał wilgoć swej kochanki, smakując ów nektar z równym zapałem.
A i jego dłonie masowały jej pośladki stanowczymi i silnymi ruchami.
~ Dobrze się bawisz? ~ Ta zapytała trzpiotnie, prostując się i stając na czworaka nad czarownikiem. Popatrzyła na niego do góry nogami, oblizując policzek z głośnym mlaśnięciem, po czym roześmiała się wesoło. ~ Mam ci nie przeszkadzać? ~ Zakręciła tyłeczkiem, jakby merdała ogonkiem, ale nie jak radosny piesek… a dostojny kocur.
~ A masz ochotę poprzeszkadzać? ~ zapytał Jarvis, tym razem skupiając muśnięcia czubkiem języka na punkcie ciała Chaai najbardziej wrażliwym na dotyk. Pocierał powoli, mocno i prowokująco. ~ Bo bawię się wyśmienicie. A ty?
~ Droczysz się ze mną? ~ rozbawiona ugryzła go w biodro, mrucząc przy tym wesoło. Rozsiadła się wygodniej, by mag mógł bez wysiłku bawić się jej ciałem, a sama położyła mu głowę na podbrzuszu, przytulając się do jego bioder jak do poduszki.
~ Troszeczkę. ~ Nie przerywając trącania językiem jej guziczka rozkoszy, sięgnął palcami w głąb jej kwiatu dodając do zabawy silniejsze doznania i mocnymi ruchami pobudzał jej zmysły.
Gdy przywoływacz wystosował przeciw niej najcięższą z artylerii, ciało dziewczyny napieło się spazmatycznie, a następnie błogo rozluźniło, przestając walczyć z doznawaną przyjemnością. Wtuliwszy się nosem w pępek maga, delikatnie lizała i podgryzała jego skórę, wzdychając cicho i przeciągle, gdy jego smukłe palce zakradły się w głąb jej kielicha. Była blisko spełnienia, jeszcze ze dwa lub trzy trącenia języka i tancerka uniesie się na fali rozkoszy.
Jarvis to wiedział, stanowczymi ruchami palców dorzucając do ognia i precyzyjnymi muśnięciami wprawiając jej ciało w drżenie, aż rozkosz rozlała się gwałtownym doznaniem, wzbudzając w ustach bardki urywane jęki. Zerkając wyżej, dostrzegała pierwsze oznaki wracającego u kochanka podniecenia w postaci lekkich drżeń “trąbki słonika”.

Przekręciwszy się na bok, Kamala zeszła z męskiego ciała, choć jej głowa dalej spoczywała na jego brzuchu. Puszyste włosy przykryły kołderką przebudzającego się towarzysza, a jej zielone oczy, wpatrywały się w twarz przed sobą.
- Gdzie można kupić to kakao? - wróciła do dawnego tematu ich rozmowy, na czas przegrupowywania sił u nich obojga.
- Chyba na targu jeśli chcesz świeże. - Zamyślił się Jarvis. - Te miejscowe nie jest cenione przez modnisiów. Ma ponoć gorszy smak, ale ja jakoś nigdy nie narzekałem.
Powoli głaskał ją po włosach uśmiechając się ciepło.
- Chodź do mnie… chcę cię przytulić - zadecydował.
Chaaya uśmiechnęła się z błyskiem w zielonych źrenicach, po czym powoli wsunęła się w przygotowane dla niej objęcia. Wymościła się jak przepióreczka w gnieździe, tuląc się rękomą i jedną nogą do czarownika.
- I co teraz? Kto wpuści Gozreha? Ja się stąd nie ruszam i ciebie też nie wypuszczę. - Tancerka najwyraźniej chciała załatwić sprawę szpiegowania. Jej plan jednak pokrzyżował kaprys ukochanego, który dość szybko i jej przypadł do gustu.
- Gozreh ma mackę… może wejść wszędzie - przypomniał czarownik, tuląc do siebie kochankę i całując czule jej policzek. - Nie potrzebuje naszej pomocy z drzwiami i oknami.
- W takim razie niech wejdzie oknem, chce popatrzeć jak to robi, dobrze? - Bardka była wyraźnie zaintrygowana umiejętnościami cienistego chowańca.
- No dobrze. - Jarvis odparł po chwili milczenia, którą wykorzystywał na pieszczotę twarzy bardki muśnięciami ust. Wkrótce sama Chaaya dostrzegła cień za oknem. Duży cień kocura. Ten starając się utrzymać na parapecie okiennym, podważył wąską macką zapadkę przy oknie i otworzył je. Po czym wskoczył do środka pokoju z naturalną kocią gracją.
- Doprawdy… jeszcze zróbcie ze mnie zwierzątko cyrkowe. Bo czemu się ograniczać? - stwierdził z beznamiętną ironią w tonie głosu. Nie wydawał się jednak zagniewany z powodu stawianego mu wyzwania, a raczej lekko rozbawiony.

Zafascynowana tancerka usiadła, przypatrując się poczynaniom zwierzęcia, wydając ciche “waaaah” gdy tak jak opisywał przywoływacz, stworzenie posłużyło się swoją macką i weszło do środka pokoju. Nie zauważyła kiedy jej inkantacja ostatecznie się rozwiała. Rude włosy straciły na pierzastym usposobieniu, na powrót zamieniając się w ciężkie, czekoladowe pukle, opadające na karmelowo złote ramiona. Żywa zieleń oczu, odmieniły się ciepłym orzechem tęczówek, a różowe sutki jej piersi, jak dwie cynamonowe pralinki, zawadiacko zapraszały do degustacji.
- Musiałam… musiałam zobaczyć na własne oczy, czy faktycznie jesteś tak utalentowany za jakiego się podajesz - odparła na swoje usprawiedliwienie, a może i nie, bo zaraz pokazała kocurowi język. - I tak uważam, że jesteś starym zboczeńcem. - Poklepała miejsce na łóżku, zapraszając czworonoga do przyłączenia się w wylegiwaniu.
- Nie mam w zasadzie płci, a i moje ciało jest cieniste - wyjaśnił uprzejmie Gozreh, wskakując na wybrane przez tawaif miejsce i zwijając się w kłębek jak prawdziwy kocur. - Trudno mi być zboczeńcem, skoro pojęcie seksu jest dla mnie abstrakcją.

~ Tak twierdzi, ale nie jest taki konsekwentny w swych wypowiedziach… więc trudno zgadnąć kiedy mówi prawdę, a kiedy sobie żartuje ~ dodał telepatycznie czarownik, gdy stwór podparł swój podbródek macką, przyglądając się im obojgu.
- I kto tu jest zboczeńcem. Ja jestem bardziej ubrany od was.
Kobieta oglądała się to na jednego, to na drugiego, gdy tak do niej mówili. W końcu wróciła do objęć kochanka, ale pozostała w półsiedzącej pozycji.
- Oczywiście, że ty… - żachnęła się na prowokacje cieniokota. - Jesteś ubrany w to samo co my… czyli tak jak nas natura stworzyła. - Uśmiechnęła się jednak i już bardziej nieśmiało dodała. - Udało ci się dostać do komnaty, gdzie odbywał rozmowę Dartun?
- Mam więcej futerka - przypomniał jej uśmiechając się bardzo po ludzku. W ogóle mimo kociego pyska jego mimika była typowo humanoidalna. - Dostałem się. Dartun nieźle się napocił tłumacząc ze swej porażki. Zabawny widok, ale niewiele wnoszący… ciekawsze rzeczy ukrywane są poza oczywistymi widokami.
- Bo ja się swojego pozbyłam… - mruknęła pod nosem, myśląc o “futerku”, niby to urażona tancerka, wtulając się w czarownika. Martwił ją stan wróża. - Rozbawiał z kobietą czy mężczyzną?
- Z mężczyzną. Marionetką, która udaje ważniejszą niż jest. Wiecie kto przebywa w siedzibie Sangwelottiego? Hyrkaliańscy oficerowie i żołnierze. - Uśmiechnął się szeroko kocur, odsłaniając zestaw ostrych zębów. - Znalazłem w szafach mundury wojskowe.
Na Chaai owa rewelacja nie wywarła jakiegoś większego wrażenia, ale tawaif zmarszczyła czoło, zastanawiając się co te karaluchy mają wspólnego z wisiorkiem zakochanego elfa. Nie widziała żadnych powiązań, ale też nie dziwiło ją to zbytnio, wszak nie wiedziała o wielu aspektach i nie mogła odpowiednio połączyć faktów.
- Uwierzył mu? - zapytała po chwili milczenia.
- Tak. Uwierzył. Zrobił dokładny rysopis złodziei - wyjaśnił cień wzruszając po ludzku ramionami. - I zgodził się nie drążyć sprawy. Dartun nie powiedział mu co to za dwie ofiary zgubiły skarb.
To ostatnie zdanie, wyraźnie przybiło Dholiankę, którą ponownie dopadły wyrzuty sumienia. Zawsze tak miała… najpierw coś robiła, a później zbierała tego plony. Zazwyczaj cierpkie i bolesne.
Czasem potrzeba bycia “zachłanną” była jednak trudna do opanowania. Zachłanną, bo za taką się uważała… za nie znającą umiaru, rozpieszczoną dziwkę.

- Pytanie czy nasz Marcelo… przekona swoich “przyjaciół” do historii jaką sprzedaliśmy wróżbicie…
- Nie wiem. W każdym razie, Dartun spieszył się do kolejnego zleceniodawcy, więc rozmowa była dość krótka i skupiła się na kilku konkretach - dodał Gozreh spokojnie, rozglądając się. - Zaś Marcelo… myślę, że ów wisiorek nie był ich głównym celem. A jedynie jednym z kawałków układanki.
- Hyrkalianie nie lubią czarodziejów. Dziwne więc, że zainteresowali się miastem w którym jest ich całkiem sporo. - Zamyślił się Jarvis, wodząc opuszkami palców po skórze kochanki.
- Oni są jak robactwo, wszędzie ich pełno… - odparła mu na to dziewczyna, ale bez większego przekonania. Mruknęła w niezadowoleniu, gdy zaczęła narastać w niej frustracja od ciągłego myślenia.
Za dużo niewiadomych. Kamala czuła, że zaczyna ją to przytłaczać i irytować w pewnym sensie.
Rzuciła więc rozmyślania w cholere.
- Dziękuję ci za pomoc Gozrehu. - Choć wprowadził w jej umysł tylko większy zamęt.
- Od tego tu jestem. Ktoś musi wam pomagać i was pilnować - stwierdził spokojnie stwór i zsunął się z łóżka, by wślizgnąć się pod nie. Tymczasem czarownik czule przytulił tancerkę do siebie i głaszcząc ją po włosach spytał cicho.
- Coś cię martwi?
- Nie chce teraz o tym rozmawiać… - mruknęła zła na samą siebie. - Później… - dodała, gładząc Jarvisa po policzku, po czym go pocałowała, zjeżdżając dłonią na biodro.
- Dobrze… a co chcesz? - zapytał, odwzajemniając pieszczotę a później całując namiętnie usta dziewczyny raz po raz, coraz bardziej zachłannie.
- C-chcę… chcę… - szeptała mu w przerwach między pieszczotami. - Odeślij go… i mnie bierz... aż do utraty naszych sił - poprosiła go, oddając pocałunki z coraz większą pasją.
- Pod warunkiem, że… wybierzesz w jaki sposób mam cię brać - mruknął czarownik, wodząc palcami po skórze dziewczyny.
- Nie trudźcie się - odezwał się kocur spod łóżka. Wyszedł spod niego i wskoczył na parapet otwartego okna. - Nie trzeba mnie wypraszać, sam wychodzę tam gdzie jestem niechciany.
Kamalasundari oblała się rumieńcem zawstydzenia i popatrzyła z wyrzutem w oczy Smoczego Jeźdźca. - Wielkie dzięki… - przebąknęła pod nosem, krzywiąc usta w smutną podkówkę. - Przez ciebie wyszłam na jeszcze większą zołze, niż za którą mnie bierze…
- Och… - Zachichotał kocur już na parterze okna i spojrzał na bardkę z uśmiechem. - Nie przejmuj się tak. Rozumiem, że nie lubisz widowni podczas figli. Będę… w pobliżu budynku.

~ Nie martw się. Nie myśli tak o tobie. Lubi dramatyzować w ten sposób. ~ Usłyszała myśl maga w głowie.
Na które pokiwała głową, na znak, że rozumie, albo stara się je zrozumieć. Speszenie jednak nie schodziło z jej twarzy, jeszcze długo po zniknięciu chowańca w mrokach miasta.
Opadając na poduszki, westchnęła ciężko i przetarła oczy wierzchem dłoni.
- Nie martw się tak. Nie ma czym. - Teraz to przywoływacz nachylił się na bardką, a jego usta muskały delikatnie jej piersi, zaś język wodził pieszczotliwie po skórze. Jakby chciał ją tymi pieszczotami przeprosić.
Kobieta uśmiechnęła się łagodnie i poczochrała Jarvisa po włosach.
- No, no… gdzie się podział twój pazur? - wymruczała prężąc się pod doykiem. - Czyżbyś się już zmęczył? - Mówiąc to zadarła jedną nogę i trąciła nią plecy kochanka.
Jarvis pochwycił dłoń dziewczyny i nakierował ją na swój “pazur”, który naprężył się pod opuszkami jej palców.
- Czy ja wyglądam na zmęczonego? - zapytał zadziornie i cmoknął czule usta dziewczyny. - Po prostu chcę cię doprowadzić do wrzenia, patrzeć jak wijesz się niczym żmijka i… sprawić ci jak najwięcej przyjemności.
- Taaak… lubisz jak się wiję? - spytała lubieżnie, badając rękojeść w swojej dłoni. Coraz twardszą i zapewne nieustępliwie rozkoszą. Chaai zdecydowanie się podobało to co wymacała, choć starała się z tym kryć, grając bardziej nieprzystępną.
- Tak… lubię… podobnie jak twój uśmiech, twoje usta, piersi, nogi, pupę… wszystko… jak ci błyszczą oczy. Jak marszczysz zabawnie nosek, gdy się obrażasz… choć nie lubię sprawiać ci przykrości. - Zadrżał pod jej dotykiem, jego oddech przyspieszył, gdy palcami sama rozpalała kochanka. Ale panował nad sobą. Jeszcze.
- Ja też… coś w tobie lubię - odparła mu z dziecięcą szczerością, która nawet ją samą zaskoczyła. - Nie wiem… czy to jest to samo lubienie o którym ty… czy inni mówią, ale czuje się inaczej gdy przyciskasz mnie do ściany, gdy uderzam o nią plecami, za każdym razem gdy mnie zdobywasz… - Jarvis miał wrażenie, jakby zdradzała mu jakiś sekret. Jakby te słowa miały pozostać nigdy niewypowiedziane, ukryte gdzieś głęboko na dnie duszy. Jakby… mówienie o tym otwarcie było czymś nieodpowiednim lub nawet zakazanym.
Zawstydzona uciekła spojrzeniem gdzieś w bok, choć jej palce nie opuszczały swojego miejsca na męskości, bawiąc się nią nienachalnie, niczym piórem podczas pisania listu.
- Są różne rodzaje miłości Kamalo, różne rodzaje… lubienia kogoś za coś - szepnął jej do ucha mężczyzna, cmokając je czule. - Czy chcesz żebym cię tak gwałtownie posiadł? Opartą o ścianę?
Uśmiechnął się i musnął jej szyję pocałunkiem. - Nie będzie to poświęcenie z mej strony jeśli pofiglujemy w ten sposób. Tak też czuję olbrzymią przyjemność… bo dzielę ją z tobą.

Nawet jeśli miała ochotę, to zaprzeczyła potrząsając głową, wciąż zbyt wstydliwa, by spojrzeć na rozmówcę.
- To jest troszeczkę głupie jak teraz o tym myśle… ale nie czuje tego, gdy mnie tak bierzesz… na przykład z zaskoczenia. - Kolejne speszenie oblało czerwienią nie tylko jej policzki ale i szyję.
Uścisk na jego włóczni, zyskał na sile. Wyglądało na to, że będą się kochać… tradycyjnie, gdy nagle tancerka otworzyła szerzej oczy i popatrzyła z ukosa na czarownika. - Jak to marszczę nos podczas niezadowolenia? - zwęziła orzechowe ślepka jak rozgniewane zwierzątko i… zmarszczyła czoło a wraz z nim owy nos.
- Tak to… bardzo uroczo. - Uśmiechnął się mag czule i zaczął ów nos delikatnie całować. - Po prostu urokliwy z ciebie skorpionik, tak jak niemrawe mi zwierzątko wypadło. Sowa.
- Widziałeś kiedyś oskubaną sowę? - Nie był pewien czy było to pytanie, czy może groźba, gdy tak starała się unikać jego ust, ale z mizernym skutkiem. W końcu rozzłoszczona, oplotła go nogami i rękoma łącząc ich usta w silnym pocałunku, który miał chyba wyrażać jakąś wrogość lub pogardę wobec celu w którym zmierzała ta dyskusja. Jarvis zachłannie odpowiedział na ten pocałunek, chwytając za pośladki i próbując nakierować swój pazur na chętny jego obecności kwiat kobiecości kochanki, która nie zamierzała mu tego ani utrudniać, ale też i… ułatwiać. Zbyt bardzo pochłonięta, owijaniem się wokół ciała partnera, nie za bardzo zważała na jego dążenia, ku ich zespoleniu, kiedy wartki język mężczyzny rzucił wyzwanie jej językowi.
Niemniej Jarvisowi oplecionemu Chaayą, szło to kiepsko.. choć się starał, nie mógł trafić. Za to jego ocieranie się i starania, dodawały dodatkowych przyjemnych dreszczy ich pocałunkom, których jej kochanek był równie spragniony co ona.

Miłosna batalia trwała na wielu płaszczyznach i dotyczyła wielu rejonów. Skupiając się na jednej, partnerzy przegrywali na drugiej. Po jakimś czasie, gdy tancerka nie mogła wywalczyć na swych ustach czegoś więcej niż remisu, rozdrażniona ugryzła kochanka w język w tym samym momencie zwalniając uścisk ud na jego biodrach, spadając pupą na dłonie mężczyzny, przytwierdzając je do materaca.
- Gdybyś nie był tak zachłanny - wycedziła przez ząbki, uśmiechając się wyniośle i zakręciła pośladkami jak kura kuperkiem na grzędzie. - ...to już dawno byś mnie miał. - Prychnęła z wyższością, rozsuwając nogi i podciągając kolana lekko w górę, przez co wyglądała jak… żabka wywrócona na plecy, ale za to z jakim dostępem do swojego słodkiego tulipana.
- Chodź do mnie… stęskniłam się - te słowa wypowiedziane już były z czułością, jakże przewrotną u jej osoby, gdy z pragnieniem ponownie wcałowała się w męskie wargi.
- Jak mogę nie być… zachłanny… wobec takiego skarbu - szepnął czarownik całując bardkę i łącząc się z nią powolnym ruchem, by kolejnymi silnymi pchnięciami posmakować jej rozkoszy mocniej i intensywniej. I sprawić, by ona się poczuła tak przeszywana jego pożądaniem jak i przyszpilana do łóżka żarem namiętności kochanka.
Odpowiadała mu pocałunkami w bark, szyję i ucho, czasem drapiąc go zębami po odstającej kości ramiennej, lub paznokciami po pośladku i plecach. Nie była także cicha, wznosząc rzewne jęki pod sufit, gdy coraz silniej kumulowała się w niej przyjemność.
- Rozwal to łóżko… za taką cene powinno być wygodniejsze - wydyszała mu w przypływie świadomości, zanim ponownie osunęła się stan upojenia.
- Tak.. tak… tak… - Całował na oślep twarz, szyję, obojczyki. Ale tam gdzie bardka czuła go przeszywająco, zawsze trafiał, zawsze wypełniał jej zmysły swą obecnością. I powoli budował rozkoszne napięcie. Zmienili się w jeden, dziki organizm, wijący się zmysłowo i energicznie ocierający się o siebie samego. Rozpalony w dążeniu do spełnienia, które zbliżało się szybko i niczym śnieżna lawina przywaliła ich ciała, wyrywając z ich piersi niemal zwycięskie krzyki.
Kolejny czuły triumf osiągnięty w tym bolesnym tańcu, naznaczonym czerwonymi śladami na ich skórze po przebytej namiętności, powoli wykwitały drapnięciami lub wybroczynami.
Kamala wdychała ze świstem powietrze, opierając się czołem o biceps czarownika. - Prawie… umarłam… - przyznała zziajana. - Taką śmiercią chce umrzeć… - Zaśmiała się po tych słowach, opadając bez sił na materac.
- Przyznaję, że ma ona swój urok - mruknął czarownik, kładąc głowę na piersi dziewczyny i łapiąc oddech.
- Kocham cię Kamalo - rzekł cicho. I jak się okazało tej nocy… powtarzał te słowa wiele razy, różnym tonem.


Sen przybył nagle.
Chaaya nie zdążyła zarejestrować nawet kiedy. W jednej chwili leżała u boku Jarvisa, zastanawiając się, czy tym razem dane jej będzie odpocząć, by zaraz ze zdziwieniem stwierdzić, że właśnie śniła. Tawaif leżała nieruchomo w pozycji jakiej zastały ją objęcia Morfeusza, była to jedna z tych umiejętności, której nauczyła się podczas niewoli. Gdy rozpięta łańcuchami pod ścianą, znajdowała dogodną pozycję na odpoczynek, korzystała z niej… póki mogła, nie ruszając się choćby o milimetr.
Wyjątkowo nie miała koszmarów, którymi były najczęściej sny o czarnej pustce dookoła. Wypoczywała. Jej obolałe miejsca intymne od zbyt zuchwałego przedawkowania miłosnych uciech miały czas na regeneracje, choć bez leczniczych okładów i maści się nie obejdzie. To jednak mogło poczekać, bo sen był wyjątkowo słodki i bardka nie chciała go przerywać, dopóki nie będzie konieczne. Ale niestety… ktoś miał na ten temat inne zdanie i próbował wyrwać ją ze snu, muskając jej szyję czubkiem języka, a pupę dłonią.
Kobieta z początku ignorowała pieszczoty wpierw w ogóle ich nie odczuwając, a następnie opatrznie odbierając przez uśpiony umysł. W końcu łaskotki, od czułych pocałunków kochanka, wstrząsnęły ciałem tancerki, która otrząsnęła się i z niskim pomrukiem wtuliła się w męską klatkę piersiową, zarzucając przy okazji czarownikowi, nogę na uda.
- Jeszcze chwilę - poprosiła, moszcząc się wygodnie w nadziei, że sen powróci.
- Zgoda… - Cmoknął ją delikatnie w ucho czarownik. - … zgodnie z życzeniem moja księżniczko.
I rzeczywiście przestał próbować ją budzić, jedynie głaskał po włosach czule.

Ale tawaif nie udało się już zasnąć. Po dwóch kwadransach wsłuchiwania się w bicie serca osoby obok. Orzechowo oka ponownie zamruczała, odchylając głowę do tyłu by popatrzeć w sufit.
Choć psychicznie czuła się całkiem wypoczęta to cieleśnie wciąż styrana… może nawet bardziej niż przed ich wielogodzinnym seksem.
- To łóżko powinnam spalić, by nikt więcej nie musiał się na nim męczyć… - Kamala przywitała Smoczego Jeźdźca z uśmiechem.
- Nie jest nasze - mruknął cicho Jarvis, całując czoło przytulonej kochanki. A potem szyję. Delikatnie i czule. Również nie do końca wypoczęty, mag nie planował co prawda figlów, ale nie mógł się powstrzymać przed okazywaniem bardce czułości. O czym Chaaya dobrze wiedziała.
- Wynajmowanie takiego rupiecia powinno być karalne - odparła, nie przykładając jednak większej wagi, ani do mebla, ani do tematu ich rozmowy.
Pogładziła przywoływacza po policzku, zbierając mu niesforne kosmyki włosów za ucho.
- Dzień dobry - wyszeptała z uczuciem, składając na ustach kochanka delikatny pocałunek.
- Dzień dobry… - szepnął w odpowiedzi także całując usta dziewczyny. - Smoki będą wściekłe, że na tak długo im zniknęliśmy.
- Szpiegowanie się przedłużyło… Gozreh to potwierdzi. - Zaśmiała się z lekkością tancerka. - Poleżałabym… ale wbija mi się sprężyna w biodro, pewnie będe mieć siniaka po niej… Chodźmy na targ i śniadanie.
- A co po śniadaniu? Będę musiał w końcu zajrzeć do Dartuna, ale… mogę to zrobić sam. - Przywoływacz zamruczał niczym kocur (a może Gozreh?) i położył się na plecach. - No… kładź się na mnie. Nie musimy się spieszyć. I tak jesteśmy spóźnieni, o dzień?
Dholianka wdrapała się na tors mężczyzny, przytulając się do niego jak do wielkiej przytulanki, przebierając nogami w powietrzu.
- Muszę udać się do kilku miejsc. Porozmawiać, poczytać, pozwiedzać. W pojedynkę będzie mi nawet łatwiej wtopić się w tłum - odpowiedziała rezolutnie. - Po co chcesz iść do Dartuna? W sprawie nowego zadania, czy będziesz się usprawiedliwiać jak to się stało, że wpadłeś pod pantofel? - Zachichotała Kamala, dziobiąc go palcem w pierś.
- Dowiedzieć się jak mu poszło. Może nam załatwić nowe zadanie. A nuż znajdziemy parę kolczyków do twojego naszyjnika? - zażartował jej kochanek. I zamyśliwszy sie dodał. - Może też Dartun będzie wiedział coś o pobliskich pęknięciach planarnych. Jeśli chcemy uwolnić Starca z ciebie, to wycieczka na inny plan egzystencji może być w tym pomocna.
- Aćća… jakiś wygadany. - Cmoknęła tawaif, opierając brodę na rączce i wbijając łokieć w mostek czarownika. - Nie będzie to zbyt ryzykowne iść tam do niego teraz? Co jeśli Hyrkalianie go obserwują? - Chaaya nie do końca wiedziała, dlaczego mieliby to robić, ale wolała dmuchać na zimne. Stawka była zbyt wysoka, a może tylko przesadzała?
Zamyślona oparła głowę ponownie o pierś Jarvisa, zanim ten odczuł ból jej ciężaru. - Starzec chce ciało demona… chcesz iść do otchłani? Bo tam chyba najprędzej spotkamy “rozwiązanie” naszego problemu.
- Jeśli będą chcieli nas znaleźć… to pewnie znajdą. - Zamyślił się mężczyzna, głaszcząc ją leniwie po włosach. - I pewnie przepytają w kwestii złodziei. Nie unikniemy tego. Więc lepiej nie dawać im podejrzeń co do naszych intencji.
- Zrobisz jak uważasz - odpowiedziała w końcu, wzruszając ramionami, po czym klepnęła rozmówcę w ramię. - Nie wiem ile ci to zajmie, ale ja pewnie przez większość dnia będę zajęta. - Wstała siadając okrakiem na biodrach przywoływacza i spojrzała na niego z góry, przecierając lekko napuchnięte oczy. Ziewnęła przeciągle, przeciągając się, po czym rozejrzała się po pokoju w celu zlokalizowania swojego ubioru.
- To może nie powinienem cię wypuszczać z łóżka, co? - Dłonie kochanka spoczęły zaborczo na biodrach Chaai, po czym mężczyzna pieszczotliwie zaczął wodzić palcami po jej udach.
Kobieta obejrzała się na niego z mieszaniną niedowierzania, przerażenia i podziwu. Długo milczała, wyraźnie zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Jeśli mam zostać uwięziona… to w łóżku wygodniejszym od tego, w pokoju z widokiem na miasto, a nie ruiny - postawiła swoje warunki z błędnym uśmieszkiem na wargach. - Chodź, chcę kupić kakao i zrobić napój dla twojego chowańca.
- Nie dam ci znowu spać wieczorem - postraszył ją Jarvis błądząc spojrzeniem po krągłościach jej ciała tak urokliwie podkreślanych przez światło poranka.
- Ach tak? - Bardka uśmiechnęła się łobuzersko. - W takim razie ucieknę do Nveryiotha - odgryzła sie z dziecięcą błazenadą, schodząc z kochanka i wstając z łóżka. Faktycznie miała siniaka od sprężyny. Wykwitł jej lekko z boku pod lewym pośladkiem.
- To ciebie wykradnę. Godiva uwiedzie Nverego… cóż, będzie uwodzić, a ja ciebie zabiorę - zażartował czarownik leniwie przeciągając się na łóżku i z tej pozycji obserwując każdy ruch i każdy gest tancerki.
- Myślę, że ma za bujne kształty jak na jego gusta… chyba zdążyłeś zauważyć, że lubi… śmiertelnie wychodzone. - Zachichotała pod nosem, podchodząc do drzwi, gdzie leżała sterta jej odmienionych ubrań. Zaczęła ubierać się w biały kombinezon, pod którym o dziwo nie miała bielizny. - Ale nie powiem, przyjemnie byłoby popatrzeć… i się pośmiać, jak próbuje mu się podlizać - dodała zamyślona, zapinając ostatnie sznurowania, po czym zaczęła cicho nucić układając czar.
- Obawiam się że Godiva nie bardzo rozumie koncepcję podlizywania się. To znaczy… wie kiedy jej się podlizują, ale sama jest zbyt dumna na to. - Zamyślił się mag, po czym wstał i zaczął się ubierać. - Gdzie cię szukać po południu?
Chaaya odpowiedziała, gdy okryła swe ciało misterną iluzją na powrót stając się rudowłosą panienką.
- W którejś ze świątyń. Elfickich. Możemy się umówić na konkretną.
- W tej co ostatnio… naszej świątyni? Nie przećwiczyliśmy wszystkich pozycji z rzeźb - zażartował Jarvis, a kobieta uśmiechnęła się lisio.
- Oczywiście. Jeśli staniesz na wysokości zadania.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 03-09-2017, 15:36   #87
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Zaczynał się nowy dzień w La Rasquelle. Całkiem przyjemnie dla Dholianki. I mógł zakończyć się równie przyjemnie wśród ruin starożytnej elfiej świątyni. Bo może nie udać się im z niej wyjść. Ta świątynia miała swój urok. A propo uroków…
Gdy Chaaya mijała niedużą pijalnię, przez moment… dosłownie przez mgnienie oka, widziała w oknie odbicie elfki, nie swoje. Przez ową krótką chwilą owa elfka uśmiechała się do niej ciepło patrząc z odbicia w szybie.
Ale może jej się tylko wydawało? Przecież nie miała na swej szyi owego medalionu. Nie mogła więc jej widzieć…
I nie widziała. Gdy zatrzymała się przed pijalnią wina i spoglądała w szybę to widziała tylko swoją twarz. Nie pozostało więc nic do zrobienia, jak tylko udać się na ów się na targ i kupić ową czekoladę.


Na bardzo głośne i zatłoczone o tej porze targowisko, wszak karczmarze wysyłali swe sługi na zakupy, gosposie i żony kupowały zaś żywność potrzebną na domowe posiłki. Wśród porannych mgieł niosły się więc krzyki oburzenia na zbyt wysokie ceny. Głośne trajkotanie przekupek i klientek licytujących się na liczby.
Oraz zapachy… od całkiem trywialnych woni marchwi i pietruszki, przez aromaty korzenne i świeżych ryb, po kwiatowe wonności. Pomijając stroje, karnacje, język… Chaaya czuła się jak w domu. Atmosfera targowiska, przypominała targi Zerrikanu i dholiańskich osad i przez to bardka stała się szczupakiem polującym wśród płotek. Jej spojrzeniu nie umknęła żadna okazja, żadna różnica cen, żaden ciekawy towar. Bo trzeba było przyznać że targowisko w La Rasquelle pełne było towarów ze wszystkich krain.
Nawet dholiański słodki chlebek , można było tu zakupić, choć za horrendalną cenę!
Ale nie przyszła tu dla dholiańskiego chlebka… więc szybko znalazła stragan ze słodkościami z czekolady. “Czekoladowe niebo”, bo tak dumnie nazwał swe stoisko korpulentny kupczyk z twarzą ozdobioną kozią bródką.
Kakao w proszku, kakao w tabliczkach, czekolada we wszelkich odmianach, formach i z wszelkimi dodatkami. Jarvis miał rację. Kakao pochodzące z okolic La Rasquelle było jaśniejsze, miało nieco dziwny… lekko piżmowy zapaszek i… było znacznie tańsze.


Znajome widoki. Księgi wypełniające półki.


Zapach starego papieru i stare skóry. Woń którą również czuć było od właściciela tego przybytku. Nvery chowający się gdzieś między półkami. Choć Chaaya była tu już wiele razy i umieściła tu swego białowłosego “agenta” to jednak podejście antykwariusza do niej nie uległo zmianie. Nadal łypał na nią podejrzliwie spode łba siedząc w środku swego królestwa pełnego starych woluminów, niczym… smok.
W sumie przypominał takiego stetryczałego smoka na górze skarbów. Syczącego gniewnie na widok potencjalnych klientów.
- O co chodzi? - zapytał wprost nawet nie udając przyjaznego. - Czyżbyś znów chciała podkraść mojego… hmmm… obiboka, do jakichś misji? Wam młodym tylko ganianie za skarbami w głowie, zamiast skupić się na rozwoju intelektualnym. Za moich czasów…- zaczął i nagle zamilkł coś rozważając.-... No cóż… No dobra.. z czym przychodzisz dziewczyno?
Przyglądał się jej podejrzliwie, niczym potencjalnej złodziejce.
~ Pompatyczny i arogancki pierdziel.~ skomentował Starzec w jej głowie nie zdając sobie sprawy jak bardzo są do siebie podobni.


Dotarcie do siedziby “Purpurowych Strzał” było o wiele łatwiejsze niż ostatnio. I szybsze też. Chaaya już nie błądziła instynktownie wybierając znane sobie szlaki wśród wodnych kanałów przecinających miasto. Czyżby stawała się częścią La Rasquelle ? Bądź co bądź spędziła w tym mieście trochę czasu i parę miłych chwil. Odwiedziła wiele jego mglistych zaułków i poznawała coraz bardziej jego życie. Bardka powoli robiła się miejscowa.


Nie było to jednak trudne. La Rasquelle było wszak miastem powstałym z trudu osadników i rosło wraz z kolejnymi przybyszami. Było ekscentryczną przez swe korzenie mieszanką różnych kultur i zwyczajów, oraz stylów. A Axamander był tego dowodem. Gdzie indziej tolerowano by takich odmieńców? Diablęcia akurat nie było w samym budynku, ale Chaaya została poinformowana przez przebywających w środku awanturników, gdzie taka miła panienka może Axamandera odnaleźć. W karczmie “Pod rogiem i baryłką.”
A że przybytek ten znajdował się niedaleko to tam właśnie bardka się udała.

Ów przybytek, był podobny do tego w jakim bawiła się z Godivą. Nie było co prawda ringu, ale za to był surowy wystrój. Meble i ściany noszące ślady wielu bójek z użyciem ostrych przedmiotów. Masywne osiłki przypominające z postury półorki a z gęby ogry, byli zarówno wykidajłami jak roznosili zamówione kufelki i posiłki. Za kontuarem zaś siedział brodacz bardziej okrągły niż duży. Wyglądał jak zarośnięta baryłeczka, a ryczaj jak syrena okrętowa.
Ale Chaaya nie przyszła tu nawiązywać nowych znajomości, a odnowić i wykorzystać stare. Na szczęście Axamandera łatwo było można wypatrzyć. Niestety nie był sam, a w towarzystwie kobiety.
Niemniej, sądząc po jej wyglądzie i minie samego Axamandera rozmowa dotyczyła pewnie interesów. Kobieta bowiem wyglądała na doświadczoną awanturniczkę, która wiele w życiu przeszła, a jej ciało i twarz zdobiła galeria mało estetycznych blizn.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 09-09-2017, 16:01   #88
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Z nowym dniem nastały nowe możliwości i Kamalasundari chciała w końcu móc je wykorzystać, odkładając na bok romanse ze swoim towarzyszem.
Oczywiście gdyby mogła wybierać, zaszyłaby się z czarownikiem w jakiejś klimatycznej sypialence i przez klika dni eksploatowała swoje, jak i jego, ciało do granic możliwości.
Tak się jednak składało, że miała pewne obowiązki, których nie tylko musiała, ale i chciała, dopełnić. Wychodząc z hotelu, umyta i przebrana, swe kroki skierowała na targ, gdzie planowała zakupić czekoladę i jak się później jeszcze okaże… parę różnych, innych rzeczy.

- Ten blok czekolady to na jakiej bazie tłuszczu jest robiony? - Tancerka zaszczebiotała niczym słowiczek, wskazując paluszkiem na interesującą ją tabliczkę ciemno brązowej masy kakaowej. Ubrana była w strój, który wybrał dla niej Jarvis, toteż niczym się nie różniła od zwykłej mieszczanki, a przynajmniej bardka miała taką nadzieję, bo dla bezpieczeństwa swojego i Starca, przyodziała również masę magicznych przedmiotów jak: swój pierścień ochrony, płaszcz, bransolety, czy diadem, na parasolce i własnych broniach kończąc.
- Na najlepszym… miejscowym maśle kakaowym - wyjaśnił z uśmiechem sprzedawca. Przy czym słowo “miejscowy” wypowiedział jakoś tak… cichutko.
- Miejscowym… maśle… kakaowym… - powtórzyła po nim tawaif, spoglądając znad towarów na mężczyznę. - A w jakich proporcjach dodana jest miazga? - Na razie nie zdradzała sobą zainteresowania kupnem tabliczki.
- Tak niecałą połówkę miazga i dodatki miejscowe dla pikanterii. Wodna rzeżucha zmielona w pył - wyjaśnił kupiec uprzejmie. - Podkreśla smak.
Kobieta skrzywiła się minimalnie, składając dłonie na podołku.
- Woreczek sproszkowanego kakao poprosze i jedną taką tabliczkę… nie macie z owocami?
- Leśne, egzotyczne, jabłka, maliny, truskawki w trzech odmianach, poziomki, bagienne melony, pomarańcze… do wyboru - wymienił dumnie handlarz.
- Te bagienne melony brzmią wyjątkowo miejscowo… - oznajmiła miło tancerka, odrzucając ciężkie pukle włosów za ramię. - Sami wyrabiacie czekoladę, czy od kogoś sprowadzacie? - spytała, chcąc podtrzymać luźną rozmowę, podczas gdy sprzedawca pakował zamówienie.
- Robimy sami. Sprowadzana do miasta czekolada traci za bardzo na świeżości podczas podróży - wyjaśnił uprzejmie kupiec, zręcznie szykując pakunek z zakupami dla klientki.
- Będzie tego sztuka srebra i dwa miedziaki - wyliczył.
Chaaya zaśmiała się, zakrywając uśmiechnięte usta za dłonią.
- Brednie. Ludzie od wieków handlują przyprawami podróżując po całym świecie, a kakao jako najstarszy afrodyzjak jest wyjątkowo odpornym produktem na transport i upływ czasu. - Wyciągnęła rękę po pakunek, który włożyła sobie do koszyczka. - Poproszę jeszcze z poziomkami, jabłkami, bananami oraz orzechami. - Zastygając w pozie grzecznego oczekiwania, przyglądała się rozmówcy jak tłusty, stary kocur myszce.
- Kakao tak… ale wyroby z niego to inna śpiewka. Źle znoszą transport w wilgotnych i czasami pełnych morskiej soli ładowniach statku - stwierdził z uśmiechem sprzedawca, wybierając co lepsze kawałki dla bardki.
- Aż strach pomyśleć ile przeciwności losu muszą pokonać pustynni karawaniarze - stwierdziła retorycznie, układając tabliczki na dnie wiklinowego kosza. - Ile tym razem?
- Hmm… będzie cztery srebra i dwadzieścia pięć miedziaków - podliczył wszystko mężczyzna.
- Czyli razem sześć srebra i pięć miedzi? Hm… - Chaaya cmoknęła, nawijając sobie lok na paluszek. - Zamówiłam u ciebie pięć tabliczek i woreczek kakao. Pierwsza cena jaką mi podałeś była jedna sztuka srebra i dwa miedziaki. Na chłopski rozum można wziąć, że tabliczka kosztuje jedną sztukę srebra, zważywszy na trud jaki musisz włożyć w przygotowanie takiego bloku i zdobycie dla niego składników. Wytłumacz mi więc skąd ta nadwyżka, zwłaszcza, że wszystkie składniki moich czekolad są… lokalne i łatwo dostępne, oraz nie wymagają specyficznej obróbki, która zapewne by kosztowała.
- Nie, nie nie… wszystko razem cztery… cały zakup - wyjaśnił od razu handlarz.
- Dwadzieścia sztuk miedzi równa się dwie sztuki srebra - przypomniała grzecznie dziewczyna.
- Noo.. tak… tyle się równa - potwierdził sklepikarz z uśmiechem. - Jak mówiłem cztery srebra i dwadzieścia pięć miedziaków. Ceny tabliczki różnią się w zależności od składników tabliczek. I mogę dorzucać upusty przy dużych zakupach w ramach, skuszenia na kolejne duże zakupy.
- Czyli razem sześć srebra… i pięć miedzi - powtórzyła spokojnie, choć wyraźnie artykułując każdą głoskę. - Cztery plus dwa równa się sześć. - Wrócili do punktu wyjścia. - Wytłumacz mi dlaczego ceny tabliczek się różnią skoro jak już wcześniej powiedziałam, zamówiłam u ciebie wszystkie z lokalnymi i łatwo dostępnymi dodatkami? Oraz najważniejsze… dlaczego nie poinformowałeś mnie, że wybrałam smak, który jest droższy od innych. Zazwyczaj spotykałam się z różnymi reakcjami u sprzedawców od: Och panienka to ma gust, po: Wyszukane smaki dla wyszukanego podniebienia za wyszukaną cenę. Ty jednak milczałeś… pytanie czy liczyłeś na to, że mnie oszukać, czy może nie wiedziałeś jak się zachować.
- Gdzieżbym chciał oszukać. Jeno takie poziomki i jabłka są tu bardzo drogie panienko. Dookoła bagna, a ziemi na sady mało. To i jabłka są drogie… a i poziomki też. Nie są to jakieś wielkie rarytasy, bo poza miastem łatwo je kupić - zaczął się niemrawo bronić kupiec.
- Rozumiem. - Chaaya sięgnęła do sakiewki i odliczyła należne pieniądze. - Zobaczymy czy twoje wyroby są warte tej ceny i jeśli faktycznie są smaczne… to wrócę tu, ale tym razem tak łatwo mnie nie zbyjesz trudnodostępnością. - Tawaif uśmiechnęła, po czym skinęła głową na pożegnanie i ruszyła wraz z tłumem ku kolejnym kramikom.

Dość szybko dostrzegła staruszkę z kramikiem pełnym ziół i prostych mikstur leczniczych oraz innych. Ale po drugiej stronie był kupiec z egzotycznymi towarami, w tym dholiańskim chlebkiem! Ach te dylematy.
Tancerka mało nie ukręciła sobie głowy, gdy mijała pustynnego sprzedawcę o cerze naznaczonej wieloletnimi podróżami pod piekącym słońcem. Koniecznie chciała przynajmniej przywitać się ze swoim bratem w wierze i pochodzeniu, ale czując się w silnym obowiązku wypełnić najpierw swoje powinności, pochyliła się nad zasuszoną babuleńką, oglądając jej towary. Niestety niewiele mogła rozpoznać. Tutejsze mikstury lecznicze różniły się nie tylko kolorem, ale i konsystencją, gdyż warzone były z innych kwiatów i na innej wodzie.
- Ojej… - Ściągając brwi w zatroskaniu, nawet nie zauważyła, że wypowiedziała swoje myśli na głos. - Dlaczego ta mikstura jest brunatna i zawiesista… czy to trucizna? Na taką wygląda… ojej. Nie wiem… - Urwawszy swobodny potok słów, zarumieniła się, gdy dotarło do niej, że sprzedająca doskonale ją słyszy… a może nie? Może ogłuchła z powodu starości? Bogowie bądźcie łaskawi!
- P-przepraszam? Czy… ma… pani maść na otarcia, albo tonik regeneracyjny? Lub coś odkażającego i przyspieszającego gojenie?
- Mam… mam… coś na gojenie. - Staruszka zaczęła przebierać w zgromadzonych ziołach. - Gdzie ja to położyłam? Oooo tu… to jest najlepsze.
Uśmiechnęła się pokazując niedobitki zębów i podała niedużą fiolkę ciemnozielonej cieczy. - Robię to z krwi trollowej, wzmacnia gojenie się ran przez jakichś czas. Nazywają to zielonym darem.
- A-a macie też coś delikatniejszego… - Chaaya choć nie była wstydliwą osóbką, spłonęła rumieńcem, nie mogąc określić, na co konkretnie potrzebowała specyfiku. - Jakieś maści? By działały “łagodnie”... w kobiecych rejonach - wydukała szybciutko, oglądając się wokoło czy przypadkiem nikt nie słyszał o czym mówiła.
- W tych rejonach? Trzeba było od razu. - Zaśmiała się cicho starowinka i pogroziła kościstym palcem. - Nie zawsze byłam stara i pokręcona artretyzmem. A i czasem stać mnie także mnie na cofnięcie wskazówek zegara.
Sięgnęła pomiędzy rozłożone zioła i wyjęła nieduże puzderko.
- Najlepiej stosować przed, ale i po przynosi ulgę. Wtarłam płatki róży, więc on raczej nie zauważy.
Bardka wpatrywała się przez chwilę w pudełeczko, aż w końcu zabłysły jej orzechowe oczy.
- To ja poproszę… to i to - odpowiedziała ochoczo, kiwając głową wskazując również na zieloną miksturę. - Czy tej… tej maści różanej macie tylko jedną sztukę?
- Jeszcze jedno dorzucę - stwierdziła po namyśle alchemiczka. - Tak intensywnie korzystasz z kochanka?
Chaaya, aż czknęła zaskoczona, rumieniąc się jeszcze bardziej, ale wycofać się nie miała zamiaru.
- Czasem jest w nim więcej bestii niż człowieka… - Westchnęła nad swoim losem, ale nie wyglądała na zbyt cierpiącą z tego powodu. - Cóż, chyba macie żądze we krwi… tu w La Rasquelle. - Uśmiechając się, sięgnęła po sakiewkę. - Ile za tą ulgę w miłości?
- Wiesz... ja tam nie narzekałam na takie bestie w młodości… a i ty nie wyglądasz na zmartwioną tym faktem. - Zachichotała staruszka przyglądając się dziewczynie. - Maść jest po osiem sztuk srebra za puzderko. A zielony dar po złotych monet.
- Ojej… - wymsknęło się może i trochę zaskoczonej tawaif, ale o dziwo nie chciała się ze babcią targować, płacąc pełną sumę jaką sobie zażyczyła za swoje specyfiki.
Przyglądając się dwóm pojemniczkom z maścią, na chwilę zadumała się nad swoim losem, po czym chowając zakupy do koszyka, ukłoniła się handlarce, uśmiechając do niej z szacunkiem.
I… teraz nic nie stało jej na drodze, by nie podejść do, sądząc po ubiorze, Nimhranina.

- Pokój z tobą! - zawołała radośnie, ciesząc się widokiem kolorowego towarzysza. - Jak idzie interes, czy La Rasquelleńczycy nie maja aby za delikatnego podniebienia dla tak wspaniałej kuchni jak nasza?
- Pokój i z tobą szlachetna Dholianko. Daleko cię zawiało od naszej pustyni - rzekł Nimhranin kłaniając się nisko. - To prawda. Lepiej opłaca się po prostu przyprawy sprzedawać, ale mój ojciec… niech duchy przeprowadzą go bezpiecznie do następnego wcielenia, był znakomitym kucharzem. Więc mi, jako synowi, nie wypada ignorować mego dziedzictwa, prawda?
- Oby jego wędrówka przebiegła spokojnie - odparła z gorliwością i płomiennym uczuciem, jakim cechował się jej lud. - Prawda to, słusznie robisz żyjąc zgodnie z naszymi prawami nadanymi przez przodków. A trzeba przyznać, że nasze czasy nie są lekkie i coraz ciężej zachować nam naturalny porządek. Od dawna to jesteś w tym mieście mgieł? - spytała, podziwiając kramik z pysznościami znad którego unosił się korzenny zapach, nawracający wspomnienia z dzieciństwa.
- Od kiedy Zerrikan uznał, że wioska i ziemie dookoła niej są częścią ich państwa i je przyłączyli. Miałem mały zatarg z nowym bajlifem. I wolałem opuścić dom, zanim ostrze falchionu opuściłoby się na moją szyję - wyjaśnił nieco melancholijnym tonem mężczyzna.
Kobieta pocmokała w zatroskaniu nad losem swojego przedmówcy w ten sposób w pełni się z nim identyfikując.
- Bulbule głoszą, że szykuje się u nich zamach stanu… no i wszechobecny koniec świata. - Poruszyła charakterystycznie głową ni to potakując, ni zaprzeczając. - Po ile to sprzedajecie te przesłodką halwe z nasion sezamu?
- Niestety. Pewnie w jego wyniku jeden potomek ifirytów zastąpi drugiego. Ci przeklęci suli są siebie warci nawzajem - rzekł kupiec z wyraźnym przybiciem w głosie i odkroił dość duży kawałek. - Jak to mawiają, słodkość jest bezcenna dla ust, które potrafią ją docenić, więc… niech będzie dla ciebie za darmo bulbulu z pustyni.
- Oby bogowie byli ci przychylni bracie, oraz, by los obdarzył cię dziesięcioma pracowitymi synami. - Chaaya ukłoniła uniżenie kupcowi, życząc pomyślności w tym oraz w przyszłych wcieleniach.
- Oby i twoje łono było płodne, a twój mąż bogaty jak nabab - odpowiedział pozdrowieniem mężczyzna.
Szczęśliwa bardka, schowała smakołyk do reszty zakupów, po czym wmieszała się w tłum. Zanim wyszła z targu, zakupiła jeszcze cztery wędzone ryby oraz dwa bochny chleba i dwie butelki nalewki z tutejszej żurawiny po czym udała się do antykwariatu…


Na miejscu “kochany” właściciel zdążył ofukać tancerkę, jak wściekła ropucha sycząca na przechodzącą opodal jej kryjówki ryjówkę.
- A-ararara… jak mój brat taki bezużyteczny to go trzeba zdzielić jakimś grubym tomiszczem przez łeb. Jak tatko tak robił to zawsze działało! - Chaaya starała się rozładować atmosferę, strojąc sobie niewinne żarciki.
- Nie przyszłam tu jednak do niego, ani po niego - odezwała się już poważniej. - Neron wiele mi o panu i pańskiej wiedzy opowiadał. Przybyłam tu więc, by zasięgnąć porady. Jesli to nie byłby kłopot, to chciałabym dowiedzieć się o historii miasta, sprzed ery człowieka.
- Jak połowa uczonych w tym mieście. Elfy nie zostawiły po sobie wielu zapisków… nie licząc tych przeklętych widzeń - warknął gniewnie sprzedawca. Po czym spokojnie dodał. - Co niby chcesz wiedzieć?
- Otóż w wolnym czasie trochę badam kultury minionych ras i jestem ciekawa tradycji i religii tutejszych szpiczastouchych. - Bardka nie dawała się zakrzyczeć i nie pozwoliła, by zły humor udzielił się jej podczas rozmowy. - W mieście zachowało się wiele pięknych budowli… a raczej ruin po świątyniach. Zastanawia mnie dlaczego nikt ich nie odbudował lub nie zburzył, by na ich miejscu wybudować coś nowego. Pomyślałam, że może jest ktoś w La Rasquelle, który tak jak ja jest pasjonatem…
- Przesądy… świątyń starych boją się tykać, bo to może obudzić stare demony ich strzegące. Czasami to prawda… niektóre kariatydy nadal czuwają. Ale bez przesady… większość z budowli jest całkiem martwa. - Zaśmiał się starzec i potarł podbródek dodając. - No i jeszcze sprawa zaklęć rzuconych na budynki. Część z nich nadal działa.
- Przesądy? Tutaj? - Udała zdziwienie dziewczyna, na chwilę się zamyślając. - Aćha… ćha… Poszukuje świątyń poświęconych kilku konkretnym bóstwom. Chcę sprawdzić, czy wizerunki panteonów różnią się, i jeśli tak to czym, od tych, które widziałam u siebie w krainie. Jedną już znalazłam. Przez przypadek. Nie wiem czy znasz. Świątynia przyjemności cielesnej, poświęcona bogini rozpusty. Nie macie żadnych ksiąg lub zwojów im poświęconych, lub może mapy dawnego miasta gdzie byłby one uwzględnione? Ciężko mi tak pływać po kanałach i zaglądać pod każdy napotkany gruz.
- Te mapy są cenne i drogie. I nie w mym posiadaniu, ale tej rudej gnidy… Magini Artisane. Zajmuje się katalogowaniem magicznej spuścizny miasta. Czyni to jednak pomiędzy wpuszczaniem do swej alkowy kolejnych bogaczy. - Słowa te przesiąknięte były takim jadem, że niewątpliwie zawierały sporo przesady. Potem jednak rzekł już spokojnym tonem. - Łatwo zyskasz mapki zamieszkanej części miasta, ale ruiny świątyń nie są w nich jakoś dokładniej oznaczane. Tylko skwery, uliczki, dzielnice, urzędy i… sklepy, które sponsorowały ich wydruk. Jeśli chcesz jednak dotrzeć do map obejmujących dzikie rejony, to trzeba mieć kontakty wśród starych rodów, duże pieniądze lub przysługę u tej rudej wiedźmy.
- Ach, wiedziałam, że dobrze robię przychodząc do ciebie. Faktycznie twa wiedza jest nieoceniona Gulgramie. - Brązowooka panna usiadła przy stole obok antykwariusza, korzystając z zydelka, który zapewne służył jako drabinka. Sięgnęła do koszyka i chwilę w nim grzebała, by w końcu wyciągnąć jedną z zapakowanych tabliczek czekolad. Rozpakowawszy ją, połamała na mniejsze kawałki i położyła na stole, z dala od woluminów.
- Dziś kupiłam, umili nam trochę rozmowę - odparła biorąc jedną kostkę, którą łakomie pochwyciła w usta. Chwilę cmokała, by poczuć smak na języku, uśmiechając się jak łobuzerska dziewczynka, która stara się być grzeczną.
- Nie obchodzi mnie miasto. TO miasto. Nie będę więc tracić pieniędzy na jego mapę skoro nie pomoże mi ona w dotarciu do celu. Do wiedzy, której pożądam. - Chaaya zamyśliła się na chwile, a jej oczy błyszczały dziwnym blaskiem, gdy wspominała o “wiedzy”. Na pewien sposób, przypominała tym swego brata Nerona. - Mówisz, że na drodze do mojego klucza do historii stoi jakaś kobieta? To niedobrze… jesteśmy zachłannymi, nieprzewidywalnymi i kierującymi się emocjami istotami. Ciężko mi będzie do niej dotrzeć… Słyszałam od kompana, że w mieście działają pewne kółka naukowo-historyczne. Może powinnam się do któregoś zapisać? Napisać jakąś pracę na temat kultury, religioznawstwa a może elfiego języka? Należysz do czegoś takiego? Myślisz, że ktoś by się tym zainteresował? - Tawaif oczywiście nie miała bladego pojęcia na temat wymarłej rasy długouchych, ale znała kogoś… kto żył wraz z nimi w tamtych czasach i wiedział na ich temat niesamowicie wiele. Pradawny może i nie posiadał własnego ciała, ale w umyśle tancerki, mógł stać się fizycznym kluczem otwierającym wszelkie skarbce tego świata, wystarczyło tylko wprawnych rąk, do uformowania go w odpowiedni kształt.
~ Nie śpij Staruszku. Pomóż mi skusić tą nabzdyczoną ropuchę do współpracy ~ mruknęła wesoło do smoka, zajadając się kolejnym kawałkiem czekolady.
~ Po co? Ja wiem wszystko co nam potrzeba ~ odparł dumnie stary smok. A sam Gulgram pokiwał głową częstując się czekoladą. - A juści… są takie. Do żadnego co prawda już nie należę, ale znam kilka takich. Cyfromanci badający starożytne zapiski, Koło Wiedzy Mistycznej zajmującej się magią, czy Szkoła Opowiadaczy… badająca mity i legendy, które przerabiająca je na ballady. Jeśli masz wiedzę to masz coś wkupnego w ich szeregi.
~ Po to, że jeśli chcesz bym dowiedziała się czegoś o czarnym smoku, muszę zdobyć kontakty. SAMA, skoro muszę zachować dyskrecję. ~ Westchnęła przeciągle i odrzuciła pukiel włosów za ramię. ~ Znasz całkiem dobrze język, nieobca jest ci pewnie magia tamtych czasów… w której z tych dwóch dziedzin chcesz, bym się zakotwiczyła? ~ spytała Czerwonego, domyślając się, że mity i legendy nie były interesującym tematem dla gada, choć ona sama właśnie wybrałaby je jako swojego konika.
~ Nie umiem… no… nie umiem czytać. Znam elfią mowę, ale nie pismo. ~ Z wyraźną niechęcią Pradawny przyznał się do tego drażniącego ubytku w jego wszechwiedzy.
- Znam ja trochę obcą mowę, również tą antyczną. U siebie w kraju często robiłam za tłumacza. Mity i legendy pewnie do niczego mnie nie zaprowadzą, choć i na nich się znam… co do magii, pewnie ciężko się do tego koła dostać, co? Zbyt wielu chętnych, a ja jakiegoś potężnego talentu nie posiadam… ot kilka sztuczek.
- Zadziwiające to… ale nie. Niewiele osób, zwłaszcza młodych, chce tracić czas na filozoficznych pogaduszkach i badaniu pism oraz przedmiotów, które nie zaprowadzą ich od razu do skarbu. Nie ma więc wielu chętnych - wyjaśnił rechocząc głośno archiwista. - Z pewnością łatwo się wślizgniesz na którychś z wykładów. Tłoku raczej nie będzie. I jedynie opłata za wejścia do snobistycznej karczmy może być problemem.
Chaaya wydawała się zdziwiona stwierdzeniem rozmówcy. Pytaniem tylko którego.
~ Damy sobie i z tym radę ~ dodała w myślach, a na głos snuła dalej dyskusję z antykwariuszem.
- Och… w takim razie spróbuję najpierw u czarokletów, a później skupię się na językoznastwie, w ostateczności pójdę do mitomanów. W końcu w każdej baśni i legendzie jest ukryta pewna prawda. Podałbyś mi namiary do tych karczm? - Wyciągnąwszy starannie zrolowane kartki papieru oraz rysik do pisania i znajdując niezapisaną stronę, wygładziła kartę, gotowa zapisać wskazówki dotarcia do poszczególnych kół naukowych.
- W tym problem, że wykłady Cyfromantów i Koła zaczynają się tuż po zmroku i trzeba przyjść przed lub tuż po ich zaczęciu. A potem nie można wyjść z nich dopóki się nie skończą. U bardów jest nieco luźniej, ale też… można tam utknąć - wytłumaczył Gulgram, po czym podał nazwy karczm i zasugerował, że jeśli poda nazwę jakiemuś gondolierowi, to sam ją tam zabierze bez kłopotu.
Dholianka zapisała wszystko pięknym, równiutkim i kaligraficznym pismem, który wyglądał jak egzotyczne kwiatki.
- Bardzo ci dziękuję za pomoc i za twój cenny czas jaki mi poświęciłeś. - Uśmiechnąwszy się ciepło do starca, wstała od stołu, chowając zapiski w tubusie. - Czy mogłabym… czy jest coś co chciałbyś zdobyć, dzięki czemu mogłabym spłacić u ciebie swój dług wdzięczności?
- Dług wdzięczności? To mają u mnie te stare kruki, jeśli zobaczą twoją śliczną buźkę na ich wykładach. - Zaśmiał się staruszek i machnął ręką. - Co to niby za dług… zresztą podjadłem ci czekoladę.
Zarumieniona dziewczyna zachichotała jak psotliwy chochlik. - Jeszcze raz dziękuję, a czekoladę zostawiam - odparła, kłaniając się szybko i dając nura między półki. Gdy tylko dostrzegła zaczytanego białowłosego, napadła go jak rozwścieczona perliczka, strofując go i zaganiając do roboty, a później jak wpadła… tak wypadła ponownie w objęcia miasta.


Płynąc gondolą do kolejnego miejsca, rozglądała się uważnie po miejskim krajobrazie, szukając wzrokiem kolejnych elfich ruin, które chciała umieścić na którejś z wolnych kart, przy okazji umilając sobie czas pogawędką z Pradawnym.
~ Jak myślisz, wiedzą coś w tym Kole Wiedzy Mistycznej, czy to tylko strata czasu i od razu powinnam opłacić tą… maguskę?
~ Można ją sprawdzić. Niekoniecznie płacić za jej wiedzę, ale można poznać cenę ~ zastanowił się Starzec. ~ Co do reszty… zobaczymy na miejscu.
~ Warto by było ją czymś zainteresować… tylko nie do końca wiem czym, ale może faktycznie wystarczy do niej iść ot tak… ~ Bardka zamyśliła się, gdy nagle do niej coś dotarło. ~ My… rozmawiamy ~ stwierdziła w zdziwieniu, zauważając ten “drobny” szczegół. Najwyraźniej Kamala zdążyła się już na tyle zregenerować, by samemu zabierać głos w swych myślach.
~ Nie… ja łaskawie i czasem dzielę się z tobą swą mądrością. ~ Czerwony cierpliwie wyjaśnił dziewczynie jej pomyłkę.
~ Chodziło mi o to, że… a zresztą, nie ważne. ~ Tawaif prychnęła, krzyżując ręce na piersi.
Skupiając swe myśli, sięgnęła w głąb siebie, docierając do ukrytego pokoju, w którym przebywała jej posklejana dusza. Rany na jej członkach wciąż wyglądały jak podarcia, które żyły własnym życiem. Palce mimowolnie się zaciskały, uda drżały jak podczas tańca, a głowa obracała się, jakby rozglądała się za niewidzialnymi obrazami.
Nadal mogła jedynie patrzeć. Nadal była obserwatorem.
A jednak coś się zmieniło.
~ Potrafię mówić ~ wyszeptała do siebie zabliźnionymi ustami, przezwyciężając spazmatyczne podrygiwania obu kącików. Nie wiedziała kiedy i jak to się stało, ale cieszyła się z tego drobnego postępu jej nowego, i własnego, ja.

Gdy dopłynęła do siedziby Purpurowych Strzał i nie znalazła w niej Axamandera, tancerka była wyraźnie poirytowana. Wprawdzie zdawała sobie sprawę, że czasy jej świetności, kiedy to wszyscy przychodzili do niej zanim ona nawet zdążyła sobie uświadomić o ich braku, dawno minęły, ale ciągle łapała się na tym, że gdy coś nie szło tak jak ona tego sobie życzyła, od razu się mierziła i chciała tupać gniewnie nóżką.
Uzyskawszy informację gdzie niesforne diablę może znaleźć, postanowiła wyrządzić najmicie psikusa.
Przemieniwszy się w śliczną i wyjątkowo nieletnią dziewczynę, weszła do speluny, rozświetlając ciemnice swoim dziewiczym blaskiem. Niczym zbłąkany promień słońca, wpadający przez wybite okno do piwnicy.
No i znowu, było nie tak, jak sobie wyobraziła.
Mężczyzna był pochłonięty rozmową z jakąś kobietą i nie za bardzo zwracał uwagę na wchodzące do knajpy osoby.
Najeżona jak wściekła sikorka Chaaya, podeszła do kontuaru, siadając na stołku.
- Poproszę rumu! - zawołała słodkim i ciężkim od nadąsania głosem, machając drobną rączką, co by szynkwarz na pewno ją zauważył.
Mężczyzna obrócił głowę w kierunku blondynki i zmierzył ją wzrokiem. Po czym potarł brodę swoją łapą. - Hmmm… panienko to nie jest lokal dla takiej dziewuszki jak ty. Nie powinnaś się urywać swoim rodzicom, albo niani.
Niemniej Chaaya osiągnęła swój cel przyciągając uwagę wszystkich w tym Axamandera i jego towarzyszki.

Bardka opuściła zaciśniętą piąstkę, uderzając w blat baru, po czym nadymając policzki, spojrzała koso na właściciela tawerny, kątem oka wyłapując zaciekawione spojrzenie mieszańca.
- Żebym ja ci zaraz czego innego nie urwała - przedrzeźniła “dorosłego”, puszczając Axamowi oczko. - W takim razie chce szklankę! Pustą! Sam sobie rumu naleję.
- Ty sobie uważaj maluszku, bo ci skórę przetrzepię mateczkę twoją uprzedzając - odparł barman, ale rumu do szklanicy nalał, podczas gdy najemnik rzekł wesoło. - Daj jej pokój Vittorio, przecież widzisz, że z niej przyszła bohaterka będzie.
- Taaa… jakiegoś romansidła. - Prychnął Vitt i podsunął naczynie tawaif.
- Jedna. Na koszt mojej tawerny, a potem zmykaj pod spódnicę opiekunki.
Tancerka prychnęła jak dumna kotka, krzyżując rączki pod piersią.
- Nie strasz mnie staruszku, bo niejeden próbował mi matkować, a wylądował z podciętym gardełkiem - mruknęła ni to urażona, już mniej dziecinnym tonem, biorąc szklankę w dłoń i wpatrując się w ciecz na chwilę się zamyśliła. - A tak apropo… czytałeś jakieś, że jesteś tego taki pewien? Musiałeś czytać… - Uśmiechnęła się lisio, wracając do błazenady. - Taaaaki stary i wielki i czyta sobie do snu romansidełka? - Rozbawiona upiłka nieco alkoholu, aż wypieki wstąpiły na jej rumiane lico.
- Com ja czytał to tobie nic do tego mała przechero, a i uważaj bo niejeden gardło mi próbował poderżnąć. I to większym kozikiem od tych do co chowasz pod spódnicą - odparł tawerniarz.
- Jak cię zwą czerwony kapturku? - zapytał Axamander.
- Aćha… nie musisz być taki wstydliwy - odparła barmanowi psotliwie, kryjąc uśmiech za dłonią. - Może i wielu próbowało, ale żaden nie miał takich ładnych ud jak ja… - dodała ciszej, po czym odchyliła się na stołku i spojrzała na diablę.
- No wiesz co? Wstydzisz się mnie przed znajomymi, że udajesz obcego? Jeszcze parę dni temu z chęcią chciałeś bym usiadła ci na tej uśmiechniętej twarzyczce z kozią bródką - zaszczebiotała jak skowronek, imitując ruchem dłoni jakby pocierała się po podbródku.
- Tak? Przypomnij mi maleńka gdzież to było i kiedy? - zadumał się rogacz przyglądając dziewczynie. - Musiała to być tęga popijawa, bo na trzeźwo to bym cię spamiętał ślicznotko.
Dholianka dopiła rumu i zeskoczyła z siedziska.
- Naprawdę Axamanderze łamiesz moje serce… - odparła zbolałym głosikiem, podchodząc do jego stolika, po czym klasnęła w dłonie, odmieniając swoją formę. - Niegrzeczny z ciebie mężczyzna…
- Ach pamiętam, pamiętam… - odparł z wesołym uśmiechem, dodając jednak po chwili - no… może poza siadaniem na twarzy. To jakoś… mi umyka.
- Nie udawaj znowu pruderyjnego przy mnie - stwierdziła jego znajoma. - Za dobrze cię znam.
- Naprawdę moja droga. Nie wyszła ta znajomość poza wymianę uprzejmości i interesów, co bynajmniej mnie nie cieszy - stwierdził z teatralnym smutkiem najemnik.
Chaaya ciężko westchnęła nad swoim losem i kręcąc głową popatrzyła na barmana.
- Chcę drugą szklankę rumu! Muszę zapić smutki, bo jak widać mój szpiczastouchy branek, zapomniał, że umówił się ze mną na randkę… - Przesadnie markotna, zasiadła przy stoliku obok siedzącej pary, po czym wyjęła z tubusu kartki i poczęła coś rysować. - Może faktycznie jestem bohaterką jakiegoś romansidła? - mruczała pod nosem, podpierając głowę na ręce.
- No, no, no… - Pomachał palcem diablik i wskazał na swoją towarzyszkę. - To nie randka, to interesy.
- Z nim bym się nie umówiła - potwierdziła z ironicznym uśmieszkiem kobieta, a mężczyzna dodał
- widzisz? Skończę z nią pogaduszki i cały jestem twój. Może być?
Szynkarz zaś postawił kolejną szklanicę.
- Na koszt rogacza.
- O Vittorio tylko ty wiesz jak złagodzić kobiecy ból serca - odparła słodko Chaaya, uśmiechając się do mężczyzny, po czym zwróciła się wesoło do najmity i jego kompanki.
- Chyba nie mam wyboru, muszę poczekać. - A że stratna nie była, bo i pić co miała, toteż nie robiąc więcej scen zajęła się swoimi sprawami.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"

Ostatnio edytowane przez sunellica : 09-02-2018 o 19:09.
sunellica jest offline  
Stary 11-09-2017, 14:23   #89
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Rozmowa z kobietą trwała jeszcze z dwie kolejne szklanice, dość mocnego, trunku i dotyczyła jakiejś wyprawy w głąb niezbadanych obszarów miasta. Nieznajoma była… przewodniczką, a Axamander pośrednikiem pomiędzy klientem a nią. W końcu po załatwieniu sprawy pożegnali się jak przyjaciele, a diablę przysiadło się do Chaai mówiąc z uśmiechem. - No to cały jestem twój.
Bardka akurat skończyła rozrysowywanie okolicy wczorajszej, elfiej świątyni, którą miała pod oknem swojego hotelu. Składając mapkę w rulon, odłożyła ją do tubusa.
- No proszę, interes się kręci, nic tylko pozazdrościć - odparła wesoło, po czym dodała z filuternym uśmieszkiem - myślisz, że zadowolę się resztkami po innej? Przeceniasz się. - Zaśmiała się perliście i chwyciła szklankę by się napić, ale ze zdziwieniem dostrzegła w niej dno. Suche.
- Hmmm… myślę, że lubisz wodzić za nos i bez względu na sytuację obszedłbym się smakiem - stwierdziło ze złośliwym uśmieszkiem mieszaniec, podczas gdy Vittorio rzekł - Wystarczy panience.
- Nie ma z wami zabawy. - Wzruszyła ramionami, patrząc spod rzęs na rozmówcę, uśmiechając się przy tym tajemniczo. - To jak? Słyszałeś coś o naszym zmartwychwstałym czarusiu? - spytała konspiracyjnie.
- Nie. Nic co można by uznać za prawdę. Za to dużo o jego kulcie. Ponoć rekrutują zaufanych ludzi - stwierdził mężczyzna wzruszając ramionami. - Vantu szykuje się do wojny ze wszystkimi. Ambitny typek albo głupiec.
- Dziwne… wpadł trochę jak kamień w wodę, ale dziś nie przyszłam pytać o niego. O… rekrutuje? Może powinnam się zgłosić? - Cmoknęła w zamyśleniu. - Lubisz historię?
- Nie wiem czemu się dziwisz. Wszystkie zakony, jak i wszystkie klany wampirze, polują na niego, dookoła pełno łowców wampirów. Wystawiono za jego głowę kilka nagród. Ten kto ubije Vantu, będzie żył jak książę kupiecki przez następny rok lub dwa, dlatego musi dobrze się ukrywać… - Zaśmiał się Axamander i potarł brodę. - A co do rekrutacji to tak łatwo nie ma. Trzeba być poleconym przez właściwą osobę.
Po tej dość długiej wypowiedzi spytał - a czemu pytasz o historię? I o czyjej historii mówisz?
- Nie wyglądał na takiego, co to lubi się ukrywać, ani, że ma się kogo obawiać w tym mieście… ale może coś knuje większego, czort go wie. - Potrząsnęła głową ni to potakując, ni zaprzeczając. - Historia to historia co za różnica czyja? Albo ją lubisz albo nie - kontynuowała w lekkim oderwaniu od rzeczywistości, krążąc opuszkiem palca po brzegu swojego kielicha.
- Dostałam pewne zlecenie związane z moim zawodem. Problem w tym, że ten ktoś, jeśli dalej żyje… - urwała głowiąc się nad lepszym sprecyzowaniem tego co chciała przekazać. - Problem w tym, że chyba nikt nie ma nawet najmniejszego pojęcia, że on kiedykolwiek żył i istniał… jest tak stary.
- Vantu na pewno coś większego knuje. I pewnie jego ujawnienie się było częścią tego knowania. Nie jestem obeznany za dobrze z kryminalnym półświakiem, ale ponoć, od czasu jego powrotu… zrobiło się tam gorąco - wyjaśnił najmita przyglądając się dziewczynie. - Zlecenie na kogoś kto jest legendą? Nietypowa rzecz w twym zawodzie, czyż nie?
Chaaya uśmiechnęła się, pochylając nad stolikiem.
- Nie sądze by był legendą, bo w tym wypadku mój zleceniodawca nie mógłby go poznać, prawda? - Wróciła plecami na oparcie krzesła. - To niesamowite jakie dziwne istoty mieszkają w La Rasquelle… Powiedz mi, widziałeś ty kiedyś elfa?
- Tak… w sumie nawet cztery. W tym jedną elfkę. Żyją ukryci wśród namorzynowych moczarów - wytłumaczył jej z uśmiechem. - Ciężko ich spotkać w okolicach ruin. Porzuciły La Rasquelle i najwyraźniej boją się do niego wracać.
Dziewczynie, aż zaświeciły oczy z podniecenia, ale tylko przygryzła dolną wargę powstrzymując się od większej reakcji.
- Chciałabym mieć takie szczęście jak ty… - odparła rozmarzona, nawijając sobie czekoladowy kosmyk włosów na palec. - O… ale może one będą wiedzieć, gdzie znajduje się moja ofiara… nie chciałbyś mnie zabrać do lasu na spacer?
- Żartujesz? Tu nie chodzi się do lasu na spacer. Co najwyżej do ogrodów - przypomniał jej ze śmiechem Axamander i upijając nieco rumu z podstawionej szklanicy tłumaczył dalej. - I nie mogę za bardzo pomóc w kwestii elfów. Spotkałem je przypadkiem na misjach. Nie wiem gdzie je można znaleźć. Jeśli jednak będziesz wyruszała w głąb moczarów i namorzynowych lasów, to prędzej, czy później na jakichś elfich dzikusów trafisz. Nie są to te szlachetne istoty, jakie można zobaczyć w magicznych wizjach na terenie miasta.
- No chyba się nie boisz, że cie zaduszę w krzakach - zażartowała rozbawiona kobieta jego niezrozumieniem aluzji, po czym odgięła się na krześle, bujając na tylnich nogach. Szybko jednak zrezygnowała z tej zabawy, gdy się zachwiała.
- Magiczne wizje? Nie jesteś pierwszy który mi o tym opowiada… co to takiego?
- Poza cywilizowaną częścią miasta… moja droga, twoje rączki są moim najmniejszym problemem. Dookoła La Rasquelle jest pełno zagrożeń wszelakiej natury - odparło diablę i zamyśliło się. - Wizje… to jakby ruchome obrazki, ale tak rzeczywiste jak ty i ja. Przedstawiają świat elfów. Rzadko można je spotkać tu w tej części miasta, ale jak wypuścisz poza zamieszkałe regiony, możesz zobaczyć różne rzeczy związane z elfami.
- Aż mnie świerzbi by ci udowodnić jakim potrafię być utrapieniem, ale niech ci będzie. Słyszałeś o plotkach jakoby w mieście gromadzili się Hyrkalianie? Ciekawe czego tu szukają, tak daleko na wygnaniu. - Kobieta skupiła spojrzenie na szklance z rumem rogatego rozmówcy, a następnie przyglądała się jego szpiczastym uszom.
- Nie. Nie słyszałem by się jakoś bardzo gromadzili. Co prawda znam paru uchodźców z tego królestwa, ale nie wydaje mi się żeby przybywało ich więcej niż ta grupa co przybyła po przewrocie. - Zadumał się Axamander i spojrzał na dziewczynę. - Ale ty chyba wiesz coś więcej, prawda?
- Zaglądam czasem to tu, to tam… jak spodoba mi się jakiś budynek to go zwiedzam - mruknęła pod nosem. - Ci z pewnością nie są uciekinierami. Może też coś knują… to chyba u was typowe. Tak samo jak szybkie wzbogacanie się, jak na przykład ród Sangwelottich.
- Nigdy o nim nie słyszałem. Pewnie jacyś nuworysze. - Odpłynął na chwilę myślami mężczyzna.
- Chciałoby się mieć taką smykałkę do interesów. Nic to… wracając do historii… znasz dobrego historyka? - Chaaya przekręciła głowę na bok. Po pierwsze czuła jak powoli robi się senna z powodu alkoholu, a po drugie tak lepiej widziała ucho mężczyzny, które… ze zgrozą musiała stwierdzić, miała ochotę dotknąć i to językiem.
- Hmm.. jest niejaki Dartun. Wygląda na kumatego w tych tematach. Valgarf Oldsworth też… ale on wróci za trzy… cztery dni. Są jakieś koła historyczne na mieście, ale nigdy się tym nie interesowałem. No i każdy stary ród ma swoich historyków. - Zastanawiał się na głos najemnik, nieświadomy dylematów bardki.
- O Dartun… słyszałam o nim i o Artisane, podobno zbiera wiele antycznych woluminów. - Chaaya uciekła wzrokiem w bok.
- O właśnie… i jeszcze ona. Chciałbym żeby obdarzyła mnie taką pasją jaką obdarza swoje księgi. - Uśmiechnął się łobuzersko.
- To sobie przyklej jaką do twarzy - odparła rozbawiona tancerka, po czym się roześmiała. - Aż taka ładna jest?
- Jak na zaczytaną kujonkę to tak. Po za tym… sama wiesz… - Powiększył swój uśmiech, wędrując spojrzeniem po Chaai. - Ma to coś co i ty. Nazywają to czasem tutaj magnetyzmem.
- Schlebiasz mi - wymruczała zadowolona z “komplementu” po czym nieco zarumieniona zamyśliła się.
- Schlebiam? Doprawdy… zbytek skromności. - Zaśmiał się lekko podchmielony Axamander. - A co do tej rudej Artisane… ma cały wianuszek kochanek i kochanków i przyjaciół od łóżka. Oczywiście wszyscy są z wyższych warstw majątkowych. Nie byłaby tak rozchwytywana, gdyby była… brzydka?
- Nie zastanawiałam się nigdy nad tym. To znaczy czy to ma związek… z brzydotą, ale może masz rację. - Zapętliła się tawaif, rumieniąc jeszcze bardziej, gdyż alkohol uderzył w nią całymi swoimi procentami. - Jak będe się do niej wybierać, mogę cię ze sobą zabrać… może wpadniesz jej w oko, tylko nie zapomnij o książce.
- Nie sądzę bym wpadł jej w oko. Jestem za mało… wyrafinowany - odparł wesoło rogacz napinając mięśnie, co jednak robiło niewielkie wrażenie ze względu na jego strój. - Poza tym jestem diablęciem czynu, nie słowa.
- Nie dowiesz się póki nie spróbujesz. - Wzruszyła ramionami, ponownie wpatrując się w jego uszy. Co ją tak nagle wzięło, nie wiedziała. Mieszaniec nie był nawet w jej typie, a od lizania miała Jarvisa.
- Lubisz czekoladę?
- Jak chyba każdy prawda?- skinął głową Axamander z uśmiechem.
Dholianka wyjęła z koszyka tabliczkę z orzechami i ułamała sobie kawałek by spróbować.
- Reszta dla ciebie, możesz ją jeść i wyobrażać sobie, że siedzę ci na twarzy - odpowiedziała zadziornie, wstając z miejsca.
- To nie będzie to samo - odparło diablę wystawiając język, lekko rozdwojony na końcu.
Dholianka sapnęła w bliżej nieokreślonym podnieceniu. Musiała czym prędzej się ewakuować z tej tawerny, jeśli planowała pozostać wierna swemu ukochanemu. Wgryzła się w czekoladę chrupiąc orzeszki.
- Jeszcze się spotkamy, bądź tego pewien - zagroziła mało pewnie, po czym krzyknęła do Vittoria. - Pilnuj szyi staruszku! - Machając obu na dowidzenia, wybiegła na zewnątrz.


Przez pewien czas bardka włóczyła się po mieście, szukając elfich ruin w okolicach knajpy, ale niczego nie znalazła. Przemieniając się ponownie w złotowłosą dziewczynkę, spacerowała deptakami lub pływała kanałami, aż alkohol nie wywietrzał jej z głowy. W odmienionej formie czuła się bezpieczniej, gdyż nie rzucała się swym wyglądam tak mocno, jak ze swoją opaloną cerą, którą łatwo było zapamiętać. Kto jednak miałby ją chcieć śledzić, nie umiała powiedzieć, ale wolała dmuchać na zimne.
Gdy dotarła na umówione miejsce spotkania z czarownikiem, wyjęła z tubusu kartkę papieru i zaczęła rysować mapę okolicy świątyni rozpusty, przy okazji oglądając ruiny od zewnątrz.
~ Starcze jak myślisz, co to za niebo się rozpościera tam w środku? ~ spytała Pradawnego, siadając na gruzie by spokojnie rysować na kolanach.
~ Tam w środku czego? ~ odezwał się dopiero po chwili czerwonołuski.
~ Nooo… świątyni, tej tutaj… widać pod sufitem niebo. Czyste, bez chmur jak wszędzie dookoła.
~ Plan powietrza może? Skoro brak chmur… chociaż i tam są chmury… a nie ma słońca. Może jakieś niebo nad pustynią bez końca. ~ Zamyślił się smok. ~ Trudno powiedzieć.
~ Ja uważam, że to nasze niebo… tylko sprzed setek lat. Z czasów elfów. ~ Tancerka przypatrzyła się swojemu dziełu. ~ Kojarzysz, którąś z tych świątyń? Wiesz mniej więcej w jakiej części miasta były?
~ Wygląda na to, że jesteśmy na terytorium Złotego. Gdzieś tu w okolicy winien być jego pałac ~ ocenił po dłuższym namyśle Pradawny.
Tawaif podpisała kartkę z mapką okolicy, po czym zapominając, że umówiła się z kochankiem na spotkanie, odpakowała jedną z tabliczek czekolady i jedząc ją jak słodki chlebek, ruszyła na małe zwiedzanie.
~ Zdziwiłam się gdy Axamander powiedział o elfach… Może wartoby było ich poszukać, mogą wiedząc coś na temat smoków? Tylko… jedyna szansa bym wyruszyła na moczary to ta, kiedy Jarvis będzie ze mną…
~ Mówisz jakbyś nie potrafiła go skłonić do swych kaprysów i życzeń ~ stwierdził z przekąsem gad. ~ No i zapominasz, że cała wasza czwórka jest tu z MEGO powodu. Wszystko co przybliży was do mego celu, jest w interesie Jarvisa.
~ Sam nakazałeś mi dyskretność, a ja… mogę mieć przed nim tajemnicę, ale na pewno nie będe mu kłamać. A musiałabym ~ zaperzyła się kobieta, wgryzając z przekąskę.
~ Nie musisz tłumaczyć mu powodów… albo znajdzie się inna okazja. ~ Gdy to mówił, tawaif posłyszała kroki. Jarvis nadchodził.

Chaaya akurat kucnęła, bo w zeszłorocznych liściach dostrzegła zasuszone orzechy, które przy odrobinie szczęścia, były dobre w środku. Na odgłosy cichego stąpania, odruchowo spojrzała w tamtym kierunku.

[media]https://i.pinimg.com/564x/c2/51/f8/c251f870bb36f91b24ac4437c69fc250.jpg[/media]
~ Oczywiście, że nie muszę, ale wiedz, że to nie będzie takie proste. Dla mnie. ~ Obruszyła się dziecinnie. ~ Każdy ma swoje limity ~ dodała na koniec gniewnie, grzechocząc łupinkami w dłoni, jakby sprawdzała ciężkość znaleziska i oceniała jego przydatność.
~ Nie po to uciekłam z pustyni, by się bawić w ciągłe podchody, starczy mi tego na to i przyszłe życie.
Czarownik zatrzymał się na widok dziewczęcia przed nim. Wyraźnie cofnął się w cień, aby go nie spłoszyć i przyglądał w milczeniu czekając, aż… dziewczę sobie pójdzie, albo Chaaya przyjdzie.
Blondynka przekręciła głowę nie rozumiejąc dlaczego jej towarzysz się przed nią chował. Wrzuciwszy orzeszki do koszyka, nazbierała jeszcze jedną garstkę zanim wstała i ponownie wgryzając się w kakaowy smakołyk, ruszyła w kierunku kryjącego się mężczyzny.
- Urocza noc. Panienka często tu orzechy zbiera? - zagadnął Jarvis na powitanie uchylając kapelusza, a Chaaya zrozumiała, że jej nie poznał, wszak tej postaci nie miał jeszcze okazji zobaczyć.

Takiego go jeszcze nie znała. Skrytego w cieniu, jakby nieco nieśmiałego i z dobrymi manierami.
Gdyby się zastanowiła to mało takich mężczyzn znała, ale bardka skupiona była aktualnie na spijaniu każdego szczegółu z postawy przywoływacza.
Nie odezwała się, bo poznałby ją po głosie, więc potrząsnęła głową zaprzeczając. Ciekawskie oczęta o jasnoszarych tęczkówkach wparywały się z łanią łagodnością, a usta wygięte były w grzecznym uśmiechu.
- Nie sądziłem, że ktoś tu bywa… poza amatorami… - Jarvis wskazał palcem na płaskorzeźby. - ...sztuki starożytnych elfów.
Tancerka przez ułamek sekundy spojrzała we wskazanym kierunku, ale zaraz szybko się odwróciła, lekko zarumieniona i zawstydzona od widoków. Ściskając w dłoniach koszyk, wyjęła z niego kilka orzechów i pokazała je rozmówcy, po czym wyciągnęła rękę chcąc się z nim podzielić.
Przywoływacz przyjął kilka z nich i uprzejmie rzekł - dziękuję. Niestety ja nic do zjedzenia nie mam przy sobie. Nie możesz mówić?
Tawaif zaprzeczyła, chcąc pokazać, że nic od niego nie chce, po czym przyglądając się z jeszcze większym zaciekawieniem czarownikowi poruszyła charakterystycznie głową ni to potakując, ni zaprzeczając. Uśmiechnęła się przy tym marszcząc lekko nosek.
- No tak… znam was… figlarki. Lubicie wodzić za nos. - Pogroził jej palcem w odpowiedzi i uśmiechając się ciepło zerknął na niebo. - Nie jest to bezpieczna pora dla młodych dziewcząt, w tej okolicy. A przynajmniej nie była, gdy… nieważne. Masz pewnie w okolicy rodzinę… ojca? Brata?
~ Co jest z wami facetami? ~ Chaaya nie wytrzymała i zapiała do Starca wyraźnie rozbawiona sytuacją. ~ Jesteś samcem wytłumacz mi to!
Na słowa towarzysza, zaprzeczyła dwukrotnie, po czym wyjąwszy z tubusu rysik z węgielkiem, podeszła do muru na którym coś przez chwilę skrobała lekko koślawym, dziecięcym pismem.
~ Próbuje być niewinny, czy na prawdę blondynki tak wpływają na mężczyzn? Zachowuje się jakby miałby mu zaraz język stanąć kołkiem.
Napisawszy dwa słowa, pokazała je czarownikowi, by mógł w spokoju odczytać.

“Męża, Kassima.”

~ Co mnie pytasz. Wszystkie baby jakie znałem miały łuski ~ obruszył się Starzec, po czym dodał. ~ Może ma ten sam problem co mieli ci samcy w barze. Wyglądasz niewinnie i dziewiczo, więc biorą cię za niewinną dziewicę.
Jarvis odczytał zaś stojąc tuż za bardką i wtedy jego dłonie pochwyciły Chaayę w pasie zaborczo przyciągając do siebie, a usta zaczęły całowac po szyi i policzku, gdy mruczał cicho.
- Figlarka.
~ Podobno smoki lubią dziewice, myślałam więc, że jakąś miałeś. ~ Zadumała się, chichocząc wesoło, gdy wyszedł jej ten drobny psikus z kochankiem.
- Byłeś taki słodki, że nie mogłam się powstrzymać… - wyszeptała, odwracając głowę, by móc muskać wargami partnera po policzku.
~ Pierwszy raz spotkałam się z takim zachowaniem… na pustyni, dziecko bez opiekuna nie miałoby szans… ~ Dziewczyna była wyraźnie zdumiona zachowaniami tutejszych mężczyzn, ale nie mogła określić, czy bardziej jej to imponowało, czy po prostu dziwiło.
- I co ja mam z tobą zrobić co? - Dłonie czarownika miały chyba własne pomysły, skoro jedna wodziła po podbrzuszu kochanki, a druga pieszczotliwie zaciskała się na jej piersi. Przytulił policzek do policzka tancerki.
- Znalazłem drogę do intrygującego półplanu powiązanego z niebiańskimi planami. Można go odwiedzić przy okazji - wymruczał jej do ucha.
- Nie próżnujesz… nie to co ja. - Kobieta pogładziła czule Smoczego Jeźdźca po policzku. Pachniała korzennymi przyprawami i alkoholem. - Jesteś głodny? - spytała nie przerywając ich drobnych czułostek, które wyjątkowo przypadły jej do gustu.
- Coś bym skonsumował - stwierdził dwuznacznie Jarvis żartobliwym tonem głosu. - A co proponujesz?
- Kupiłam i rybę i chleb i nawet nalewkę, pare czekolad też się trafiło, możemy usiąść i coś przekąsić. Opowiesz mi co tam u Dartuna? - Chaaya wyraźnie się zapaliła do swojego pomysłu, jakby nie mogła się doczekać, by nakarmić swojego ukochanego zdobytymi pysznościami. - Mam nawet dholiański chlebek… nie wiem tylko jak smakuje, bo… no… jest robiony tu na miejscu i to nie przez Dholiana, ale wygląda smacznie.
- Dartun ma namiary na dużą robotę dla wielu trybików. Pytał czy jesteśmy zainteresowani. Ponoć to może być zadanie powiązane jakoś z Vantu, ale on sam też nie wie za dużo - wyjaśnił czarownik, wypuszczając tawaif ze swych objęć.
- Vantu rekrutuje ludzi, nie wiem gdzie i jak, ale planuje się dowiedzieć - oznajmiła wartko, łapiąc za dłoń mężczyzny i ciągnąc w kierunku przyklasztornego muru na którym mogli by spocząć. - Na czym polegałaby ta robota? Z tropienia jestem słaba… moja magia to w większości iluzje lub oczarowania, a i w mieczu za silna nie jestem. Miasta i ludzi nie znam… więc nie do końca wiem jak mogłabym się przydać. - Blondynka oparła się o murek i podciągnęła na rękach siadając z gracją na cegłach, po czym trzymając kosz na kolanach zaczęła wyciągać z niego wszelkie zakupy.
- Chodzi o akcję przeciw wampirom. Likwidacja wampirzego gniazda. Nasze zadanie to pilnowanie jednej z potencjalnych dróg ucieczki i zatrzymywanie wszystkiego co próbowało by się wymknąć. Prosta i w miarę bezpieczna robota, bo jeśli wszystko pójdzie dobrze… postoimy i ponudzimy się - wyjaśnił Jarvis, opierając się o murek i patrząc na jej przygotowania. I w ramach “zemsty za figielek” sięgnął dłonią pod jej suknię wodząc palcami pieszczotliwie po jej łydce.
- Eee..? Brzmi beznadziejnie… - mruknęła pod nosem, strącając dłoń ze swojej nogi, jakby uciekała przed komarem. - Chcesz białą czy czerwoną rybę? Pływają u was same dziwadła… prawie żadnej nie rozpoznałam - poskarżyła się, odwijając pakunek w której leżały cztery uwędzone rybki, po parze z każdego rodzaju, po czym spojrzała wyczekująco na kompana.
- I jest słabo płatne. Ale i w miarę bezpieczne. No i kto wie czego się przy okazji dowiemy. Mamy wspierać jeden z zakonów w ich nobliwej misji. Szczegółów jeszcze nie znam, Dartun też nie. Więc jeszcze nie zadeklarowałem czy spróbujemy. - Spojrzał na ryby dodając - wezmę białą.
Chaaya zdjęła kosz z kolan, na których położyła bochenek chleba i jedną rybkę o zielonych łuskach.
- Myślisz, że uda mi się porozmawiać z jakimś zakonnikiem? - spytała skupiona na odrywaniu skóry i wybieraniu ości z mięsa. - Axamander powiedział, że niektórzy prawdopodobnie nie mogą mówić… przez te maski. Zaciekawiło mnie to… z chęcią spojrzałabym takiemu w twarz, a przynajmniej za maskę, bo nie daje mi to spokoju - pytlowała jak najęta z wprawą cząstkując strawę na porcje bezpieczne do spożycia. Karmić maga jednak nie miała zamiaru, bo zaraz wyjęła drugą rybkę z pomarańczowoczerwonymi łuskami o karminowym mięsie i zaczęła ją przyrządzać dla siebie.
- Kto wie… może? - Zastanowił się mężczyzna biorąc się za swoją kolację. - A co do maski, to nie ma tam nic strasznego pod nią. Używają ich podczas misji chroniąc się przed wampirzą dominacją i innymi atakami wzrokowymi. Nie ma żadnej wielkiej tajemnicy w niej ukrytej.
Uśmiechnął się dodając ironicznie. - No może poza jedną.
Dziewczyna prychnęła mrużąc oczy, po czym pstrknęła kochanka w policzek.
- Nie ma z tobą żadnej zabawy… teraz nie mam motywacji, by brać jakiekolwiek zlecenie… - Przez pewien czas skupiła się na swoim posiłku, od czasu do czasu głośno oblizując palce. Albo ryba jej smakowała, albo była bardzo głodna.
- Jakoś cię zmotywuję Kamalo. - Jarvis swoją porcję zjadł dość szybko i energicznie. Łapczywie wręcz… od czasu do czasu zerkał na siedzącą na murku bardkę jakby coś rozważając.
Ona jednak zdawała się tego nie dostrzegać, w połowie posiłku zastygła nawet na chwilę w bezruchu, wpatrując się w suche liście na ziemi. Gładziła się opuszkiem po końcówce języka, a w jej oczach pojawił się psotliwy błysk.

~ Starcze… czy ty masz rozdwojony język? ~ spytała nagle, zmrożona pewną wizją.
~ Miałem… jak każdy smok ~ wyjaśnił uprzejmie Pradawny, podczas gdy Jarvis spoglądając na twarz tancerki oparł dłonie na jej kolanach pytając. - O czym tak dumasz?
Ona zadrżała delikatnie po czym zaczerpnęła ostrożnie powietrza.
~ A… umiesz nim ruszać. To znaczy, czy końcówkami umiesz ruszać, samodzielnie? ~ Nie wiedząc jak lepiej wytłumaczyć, zapukała dwoma palcami o swoje usta, jakby uderzała w klawisze pianina. Dziwne wypieki podniecenia wykwitły na jej policzkach, gdy jak zahipnotyzowana przypominała sobie twarz diablęcia.
~ Oczywiście, że tak… język smoka to bardzo precyzyjny narząd. Wyobrażasz sobie pisanie listów do humanoidów pazurzastą łapą? Albo ogonem grubym jak sosnowy pień? ~ obruszył się Starzec.
- Ro-robiłeś to językiem?! - Tawaif zapiała łapiąc się za głowę i całkowicie pogrążając w bliżej nieokreślonych, maniakalnych wizjach. Nawet nie zauważyła jak swoje myśli wykrzyczała na głos.
~ Nvery ma taką chudą wstążeczkę, niczym sznurowadełko w sandałku dziecięcym… jak, jak to możliwe?! Bogowie… myślisz, że Axamander też tak potrafi? Widziałeś jego język prawda? Musiałeś widzieć. Aaach nie wytrzymam… ~ W akcie bezsilności poczochrała się po włosach, burząc starannie utkany kok. Sięgnęła po butelkę i przez chwile szamocząc się z korkiem, odbezpieczyła szyjkę przytykając ją sobie do ust, po czym wróciła do konsumowania ryby, całkowicie ignorując fakt obecności czarownika.
~ Tak. Pisałem używając języka. A jeśli pytasz czy mogłem go używać na kobiecym ciele to… mogłem. Widziałem jak Czarny Smok używał go sięgając między uda swych elfich… czcicielek. I jak się wiły pod jego wpływem. Perfidny gad był z niego ~ wspomniał Pradawny zatapiając się w dywagacjach i zwracając uwagi na zachowanie Chaai. ~ A co do diablika… na pewno nie potrafi nim pisać, ale też z pewnością ma bardziej giętki i dłuższy jęzor niż człowiek.
Bardka w połowie wypowiedzi czerwonoskrzydłego odpłynęła do krainy radości, składającej się tylko z rozwidlonych języków. Zdecydowanie rum jeszcze nie wywietrzał z jej głowy, tak samo… jak wieloletnie przyzwyczajenia jako dziwki.
W swej desperacji, kobieta zaczęła już obmyślać plan, jak, gdzie i kiedy wywiedzie biednego Nveryiotha w las tylko po to, by mógł ją lizać po nagim ciele.
Nie była to dla nich żadna nowość, ale Kamala czuła, że w końcu chciałaby zrobić kolejny krok ku “zacieśnianiu”, na pewno nie zaspokajaniu jej chorej wyobraźni i ciekawości, więzów.
Napiła się jeszcze nalewki, uśmiechając do siebie w wyjątkowo perwersyjny, i nie pasujący do dziewiczego przebrania, sposób.
Wtedy ją olśniło.
~ Widziaaałeś? ~ spytała dwuznacznym tonem i Starzec już wiedział, że został przyłapany. ~ No prosze jakich ja się tu tłustych ploteczek dowiaduje. Prawdziwa bita śmietanka dla mojego lodowego deseru.
~ To nie jest żadna nowość. W końcu ten… Czarny gad był moim sojusznikiem zanim mnie wykorzystał i ośmieszył!! Widziałem co robił z kobietami podczas tych… rytuałów ~ prychnął skrzydlaty.
~ A więc to ciebie poniżył. To ty byłeś tym młodym i ambitnym czerwonym smokiem! HA! Takiś stary a nawet kłamać nie umiesz! ~ Chaaya była wyjątkowo bezpośrednia i radosna zarazem. ~ Jeden zero dla mnie! ~ krzyknęła jak podczas obstawiania wyścigów wielbłądów, a zaraz do niej dołączyły roześmiane głosy innych pań. Jak się okazało, nie tylko Kamala liczyła punkty, bo i Nimfetka miała w zanadrzu kilka wygranych, a co najgorsze… Laboni.
~ Jestem potężną istotą i nie potrzebuję kłamać. Sama moja potęga budzi respekt. Jak was złapię babsztyle to same dostaniecie łomot językiem smoka i przekonacie się jaki giętki, jak wam nim tyłki skroję ~ warknął Pradawny poirytowany tą sytuacją.
“Został wyrolowany przez czarną traszkę! Wykiwała go kijanka!”
Dziewczęta skandowały roześmiane, co i udzieliło się głównodowodzącej, która chichotała pod nosem.
~ Nie mam czasu na twoje czcze groźby, prawdziwy rozwidlony język już na mnie teraz czeka… ~ Bardka zeskoczyła z murku, zrzucając z kolan chlebek, ale nie za bardzo się tym przejęła.

- Tooo… widzimy się w hotelu? Dobrze… no to cześć - Nie czekając na odpowiedź kochanka, strzepała okruszki ze spódnicy, wygładziła fałdki i zabrała się do rozplątywania włosów, które planowała ponownie ułożyć.
- Tak po prostu? Czuję się tak jakby porzucony przez ciebie - odparł Jarvis przyglądając się dziewczynie szykującej się do ucieczki. - Jakże zwodnicza jest z ciebie kobietka Kamalo.
Gdyby nie to, że była cała w rumieńcu, pewnie zapłonęłaby na policzkach na jego słowa. Przygryzając dolną wargę, wyraźnie się dla kogoś szykowała.
- Szybko wrócę, nawet nie zauważysz jak mnie nie będzie - mruknęła z przekąsem, uciekając spojrzeniem na pobliskie rzeźby.
- Mam wrażenie, że planujesz coś… albo nieprzyzwoitego, albo… hmm… niewłaściwego. - Zamyślił się czarownik, chwytając ją za dłoń i obejmując ją swoimi spytał. - Jesteś pewna, że to co zrobisz nie zaboli ciebie później?
To co powiedział, ukłuło ją zmrożoną igłą pełną niesprecyzowanego lęku i jakby wstydu. Przez chwilę spoglądała na mężczyznę, jak przestraszona swego rodzica dziewczynka, by zaskoczenie minęło ustępując gniewowi.
- Czego ty teraz chcesz? - fuknęła, marszcząc czoło i zwężając szare oczy w szparki.
- Byłem też łobuziakiem… niezłym ziółkiem. Więc wiem jak wygląda ktoś szykujący się do… powiedzmy, że rozróby - odparł z ironicznym uśmieszkiem mężczyzna, po czym nachylił swą twarz ku jej obliczu. - Po prostu martwię się o ciebie.
Dziewczyna prychnęła rozeźlona wyszarpując ręke z objęcia. Odwróciła się z zamiarem odejścia, ale postanowiła zabrać ze sobą napoczętą butelkę nalewki.
- Jasne… martwisz się - burknęła pod nosem, po czym nie spoglądając na niego ruszyła ku wyjściu z kompleksu świątynnego.
- Możesz w to wierzyć lub nie, ale taka jest prawda - stwierdził ciepło, uznając że podążając za nią tylko pogorszy sprawę.


~ Nawet się nie waż wchodzić do sklepu w takim stanie. Za godzinę kończę prace. ~ Nveryioth natychmiastowo zbombardowany nieprzyzwoitymi planami Chaai, gdy tylko oboje znaleźli się w zasięgu ich więzi, postanowił szybko spacyfikować swoją partnerkę.
~ Ale ja nie…
~ Siedź na schodach pod wejściem jeśli musisz, ale przysięgam, że cie oskóruje jeśli wejdziesz do środka.
Gad był nieustępliwy w swoim postanowieniu. Wystarczyło, że i tak rzucał się w oczy z powodu wyglądu, nie musiał być kojarzony jeszcze jako ten, co prowadza się z wariatką.
Oczywiście nie wstydził się swojej Jeźdźczyni. Podziwiał ją, może nawet wielbił, była dla niego wzorem obserwatora i speca od przetrwania. Posiadała wiedzę i wspomnienia, których on nigdy nie zdobędzie, a co najważniejsze… była jego.
W każdym procencie jej pokręconego umysłu. Znał wszystkie jej myśli i uczucia. Znał wszystkie rozterki, zwycięstwa, upadki. Znał ją na pamięć.
Toteż wiedział która z jej masek była winna całemu zdarzeniu. Zamierzał się więc zemścić za to, że tak perfidnie zagrała na jego pragnieniach…
Bo trzeba było przyznać, że ucieszył się gdy poczuł bardkę w okolicy. Tęsknił za nią i za jej słowotokiem myśli. Była dla niego światełkiem w ciemnościach. Potrafiła go rozbawić, rozzłościć, pocieszyć. Sprawiała, że czuł rzeczy, o których istnieniu nie miał nawet pojęcia.
Jarvis mu ją odbierał, powoli, kawałek po kawałeczku. Starał się o nią walczyć, ale im bardziej próbował, tym ona się coraz szybciej od niego oddalała.
A później pojawił się Starzec i Chaaya, jego kochana Chandramukhi, Kamalasundari odeszła, a on na powrót został sam na dnie jaskini.

Przez resztę czasu jego pracy, słyszał jej uczucia i myśli.
Siedziała na schodach pod wejściem, sącząc nieśpiesznie butelkę nalewki żurawinowej. Jej roześmiany głos szczebiotał jak słowik pod niebem, opowiadając mu o językach, rozwidlonych końcówkach, Axamanderze i Starcu, który umiał pisać listy za jego pomocą, pojawił się też jakiś inny smok. Czarny, który pieścił kobiety między ich udami.
Nvery śmiał się pod nosem słuchając tego wszystkiego. Tawaif pomimo tych wszystkich zawirowań, prawie w ogóle się nie zmieniła.
Niczym żywe srebro, zafiksowana na czerpaniu życia całymi garściami, zabawie i psikusom, przelewała się przez palce tego, kto próbował ją złapać, czyli również i jemu.
Nic dziwnego, że się od siebie oddalali. Zamiast próbować ją zatrzymać, powinien do niej dołączyć.

Gdy wyszedł, czekała na niego na schodach. Ubrana była w strój od Jarvisa i z tego co wiedział, bieliznę również nosiła wybraną przez niego. Trochę go to mierziło, zwłaszcza, że od kilku dni nosił przy sobie prezent dla niej, ale ciągle nie mógł się zdobyć, by go podarować.
Na jego widok, kobieta poderwała się na równe nogi, delikatnie się chwiejąc.
Miała przyjemne wypieki na złotych policzkach i… nienaganną fryzurę. Wyraźnie chciała mu się przypodobać, by naciągnąć go na ten szalony plan z lizaniem w roli głównej.
- No dobra… chodźmy - mruknął pod nosem zrezygnowany, a dziewczyna wtuliła się w jego ramie.
Płynąc gondolą wymieniali się butelką, wyjątkowo nie zamieniając ze sobą ani słowa. Dopiero gdy tancerka zorientowała się, że minęli ruiny i właściwie to byli tuż tuż przy ich hotelu, zaczęła cicho protestować.
- A nie powinniśmy skręcić tam? Płyniemy do innej katedry? Och… pewnie masz dla mnie niespo…
- Nie. - Białowłosy ukrócił jej szepty i opłacając ich przejażdżkę zanim jeszcze dopłynęli na miejsce, zapatrzył się smętnie na widoki.
Wtedy Chaaya zrozumiała, że z jej planów nici i wyraźnie się zasmuciła, oglądając się na swoją stronę kanału.
~ Myślałam, że mogę na ciebie liczyć… wcześniej nie miałeś z tym problemu ~ wypomniała mu po chwili pełnym urazy i zawodu tonem.
~ Pfff… jak ci tak zależy to idź do tego Axamandra czy jak mu tam… ~ burknął gad również srogo nastroszony.
~ Nie bo to by była zdrada ~ wytłumaczyła swoją logikę bardka.
~ A ze mną to nie zdrada? ~ zadrwił chłopak wyraźnie zaintrygowany filozofią partnerki.
~ Ty… jesteś dla mnie jak… ja, albo rodzina. Coś bardzo bliskiego… w każdym razie.
~ W TAKIM RAZIE TO BY BYŁO KAZIRODZTWO! ~ zapiał nie wytrzymując, ale na zewnątrz był całkowicie opanowany.
Zdziwiona Dholianka nie wiedziała co na to odpowiedzieć.

W tawernie zielonołuski złapał partnerkę za rękę i ciągnął do części sypialnianej, by czym prędzej zabunkrować się z nią w zaciszu prywatności, ta jednak jak na złość nie chciała tak prędko zostać zamknięta w ciasnych i nudnych czterech ścianach.
~ Nie jesteś przypadkiem głodny? Na pewno mają jakąś smaczną rybę. Zjadłbyś, popił… rumem…
~ CHCESZ MNIE UPIĆ I WYKORZYSTAĆ??!! ~ Gad złapał piszczącą dziewczynę w pasie i przerzucił przez ramię. Dostał parę razy butelką po tyłku i dwa razy musiał odczepiać jej palce od balustrady, a później od klamki czyjegoś pokoju, ale w końcu udało mu się zamknąć ich oboje w sypialni.
- Jasrin moja śliczna, kochana, wspaniała, lśniąca łuseczko… - Białasek zacmokał do gekonicy w klatce, rzucając tawaif na łóżko.
Chaaya wizgnęła i sturlała się z łomotem na ziemię.
- No chyba zaraz rzygnę… - burknęła wyraźnie zazdrosna, sapiąc ciężko i odgarniając włosy z twarzy.
- Cicho mnie tam! - warknął młodzik, karmiąc ćmami wygłodniałą jaszczurkę.
Bardka wykorzystała moment i postanowiła wywalczyć swoje pieszczoty siłą perswazji swojego nagiego ciała. Poczęła się więc wyjątkowo sugestywnie rozbierać, rozrzucając fatałaszkami po całym pomieszczeniu.
- Co ty robisz? - Albinos zmierzył jej jędrne piersi spojrzeniem, po czym przejechał po linii brzucha na łono partnerki, ale z jakiegoś powodu… kobieta poczuła się wyjątkowo nieatrakcyjna i niedoceniona w tym momencie, bo obserwator nie reagował na nią jak typowy mężczyzna.
- Pha! - Prychnął rozbawiony smok, na widok jej miny.
- Może faktycznie powinnam iść od razu do Axamandra… - burknęła gniewnie brązowowłosa i ruszyła do drzwi.
- GDZIE! Umraooo… - zawołał protekcjonalnym tonem jak na wytresowane zwierzę za odchodzącą. - Idziesz nago?
Tancerka zatrzymała się i odwróciła pełna dumy i uniesienia, po czym zaczęła wracać, by zebrać swoje ubranie. Skrzydlaty był jednak szybszy i zabrał jej spódnicę.
- Nie dacie się pobawić… - syknęła gniewnie. - Oddawaj!
- Odbierz mi ją - zadrwił ironicznie Zielony, doskonale zdając sobie sprawę ze swojej siły.
Rozgniewana kobieta usiadła na łóżku, po czym zrolowała się w kołdrę i zwinęła w kłębek jak gąsieniczka.
- Grzeczna dziewczynka… - pochwalił ją gad, odwracając się do gekonicy.
- Pieprz się! - odgryzła mu się z wściekłością, łóżkowa mumia.

Czas mijał. Nveryioth siedział i czytał na głos książkę. Mała jaszczurka siedziała w klatce obok i obserwowała blady palec, przesuwający się po linijkach tekstu, a wściekła tawaif nadal leżała tam gdzie się położyła. Ona również słuchała mężczyzny, jednak nie za bardzo przykładając wagi do samej treści lektury.
Po pewnym czasie wyszła spod kołdry i usiadła przy nogach białowłosego, kładąc mu głowę na kolanach. Chłopak machinalnie zaczął ją głaskać, a gdy doszedł do końca strony, uśmiechnął się pod nosem i dodał - i tak ci jej nie oddam… - Po czym przewrócił grubą kartę. - Doceniam jednak twe starania… - Nie dane mu było dokończyć, bo powarkująca naguska, skoczyła ponownie na łóżko jeszcze chwilę dając upust swojemu niezadowoleniu, a później padła nieruchomo w poduszki.
Smok chwilę na nią patrzył, po czym wrócił do swojego zajęcia. Dobrze wiedział, że Chaaya robiła wszystko na pokaz, może nawet już dawno zapomniała co właściwie chciała swym zachowaniem osiągnąć, w całości poświęcając się zabawie.
To była przyjemna i miła odmiana rutyny jaką wypracował w tym smętnym mieście. Znów poczuł jak światełko zawitało do jego mroków, dając mu szczęście.
Tak… był nawet więcej niż tylko szczęśliwy.

Nagle zaburczało mu w brzuchu. Nic dziwnego… nie jadł cały dzień. Bał się jednak zostawiać bardkę samą w pokoju… nawet jeśli zabrałby ze sobą całe jej ubranie. Żywego srebra nie dało się zatrzymać… można je było jednak pilnować, podążając wraz nim tam gdzie popłynie.
- To co maleńka? Jeszcze jedna strona?
Jasrin pipnęła ochoczo, oblizując sobie oko.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 11-09-2017, 14:24   #90
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Te rozważania przerwało pukanie do drzwi do jego pokoju, no może bardziej walenie w nie pięścią.
- Nver… jak mu tam było. A do diabła z tym. Nvery jesteś? - Usłyszał głośny syk Godivy.
Smok zamarł na krzesełku, oglądając się na swoją partnerkę, która w mało elegancki sposób leżała rozwalona na łóżku ze stopą na szafce nocnej. Nie ruszała się i ogólnie od pewnego czasu była wyjątkowo cicho, że można by wziąć ją za śpiącą.
Chłopak wstał więc i podszedł do drzwi, zastanawiając się, czy je otworzyć. Nagła napaść ze strony niebieskoskrzydłej była dość niepokojąca i… podejrzana.
- To nie jest dobry moment - mruknął w szparę między ramą i drzwiami, kładąc dłoń na klamce.
- Bujda tam… dla ciebie nie ma nigdy dobrych momentów. Żyjesz w tym pokoiku niczym mnich. Aż dziw, że do zakonu medytacyjnego się nie zgłosiłeś. - Kobieta naparła na drzwi powarkując gniewnie. - No puszczaj… ubrałam się specjalnie dla ciebie. Masz zobaczyć i ocenić!
Zielony ewidentnie zgłupiał, odsuwając się od wejścia z taką miną, jakby sama śmierć do niego zawitała i zaproponowała grę w szachy.
Za swoimi plecami usłyszał cichy szelest pościeli, ale był on tak delikatny i krótki, że nie wiedział czy przypadkiem prześcieradło samo nie załopotało na przeciągu.
- C-ciszej - zasyczał obawiając się zbudzić pijaną bardkę. - Na wała chcesz mi się pokazywać? Idź po poradę do jakiejś baby… najlepiej krawcowej…
- Ale nie chcę ich opinii tylko twojej - burknęła speszona smoczyca wykorzystując okazję i wpadła do pokoju. - Wykosztowałam się i chcę wiedzieć czy było warto.

Stała w białej, koronkowej sukni okrywającą szczelnie jej gibkie ciało. Pomijając plecy i ramiona… ale te okrywała czerwona narzutka, a dłonie, aż po łokcie zdobiły koronowke rękawiczki. Ba… Godiva poświęciła nawet czas na ułożenie fryzury. Albo… co bardziej pewne, ktoś inny to zrobił za nią.
- Nie wiem czemu ludzie muszą nosić tak wiele ubrań. To krępujące - mruknęła rozglądając się po pokoju.
Albinos spalił się na cegłę, że aż dziw, iż od rumieńców nie zafarbował mu się warkocz. Stał lekko pod ścianą, jakby był na celowniku skrytobójcy i panicznie wpatrywał się w swoje łóżko, które było za plecami smoczycy.
Nagle kobieta usłyszała dwuznaczne cmoknięcie i gwizd, jakim zazwyczaj obdarzało się co seksowniejsze kąski na ulicy.
- MA-SHA-LLAH! - Chaaya zawiwatowała lubieżnie, nie mogąc się powstrzymać. Siedziała na pościeli owinięta na chybcika zmiętoszonym prześcieradłem. A Nvery zaśmiał się nerwowo.
- Aaaa! - speszyła się gadzina, odwracając się szybko i cofając nagle, przypierając plecami i zadkiem białowłosego do ściany. - Aaaa… co ty tu robisz? Nie miałaś mnie jeszcze zobaczyć!
- Szykujecie się na randkę? - spytała tancerka poruszając porozumiewawczo brwiami. - Nie musicie się tak wstydzić… aaaach, a ja jak głupia zawracałam ci głowę. Mogłeś mi powiedzieć, że jesteś już zajęty… nie naciskałabym tak.
- Co?! Nie. Nie. Niee... Nie! Nic z tych rzeczy. - Smoczyca odskoczyła do Zielonego jak oparzona. I splotła dłonie razem, zawstydzona spuszczając w dół głowę. - Ubrałam się tak dla ciebie. No i… by być bardziej kobieca. Wiesz… może jestem za twarda dla innych? Za bardzo smocza, a za mało ludzka?
- Hę? - Cmoknęła tawaif, mrużąc oczy jakby intensywnie myślała. - Nie bądź taka oschła… bo złamiesz biedakowi serce… - Sciągnęła usta w dzióbek, przyglądając się dokładniej wojowniczce, a Neron faktycznie wyglądał jakby nie tylko złamano mu serce, ale i życie. Zjechał plecami po ścianie, siadając na podłodze jak opuszczona przez dziecko pacynka, zastanawiając się gdzie popełnił błąd, że teraz musi być tak pokarany.

- Wyglądasz… jak dziewczyna, która mogłaby skraść mi serce - obwieściła w końcu swój wyrok bardka, uśmiechając ciepło do kobiety. - Gdzie się wybieracie?
- Nie wybieramy… miał ocenić mój strój, ale twoja ocena mi wystarczy - wyjaśniła z uśmiechem Godiva wyraźnie promieniejąc. Po czym spojrzała na skrzydlatego. - Chaayu przecież wiesz, że nie pociągają mnie ludzcy mężczyźni, ale obiecuję dać smoczemu Nveremu szansę jak przyjdzie moja ruja.
Wyraźnie uradowana oceną tancerki, przysiadła na łóżku obok niej.
- Mówisz, że mogłabym skraść tobie serce… więc będę musiała nauczyć się kraść - zażartowała z lubieżnym uśmieszkiem.
Chłopak pod ścianą czknął wyraźnie cierpiąc z jakiegoś powodu, ale jego partnerka nie za bardzo się tym przejmowała. Przyglądała się w ciszy siedzącej obok, dużą uwagę poświęcając ramionom rozmówczyni i od czasu do czasu jej łopatkom.
- Jesteś pewna, że chcesz mnie ukraść swojemu Jeźdźcowi? - zagaiła ją rozważając taką ewentualność. - Ty też masz rozdwojony język prawda?
- NIE! - Gad poderwał się nagle na równe nogi. - Koniec widzenia, wynocha!

Godiva oczywiście zignorowała Nverego zafrapowana pytaniami Dholianki. Na te prostsze odpowiedziała od razu.
- No… mam rozdwojony język. Jako smok; taki długi i silny. Głaskałam cię nim, pamiętasz? - zapytała z uśmiechem i dodała - nie wiem. Kocham jego i ciebie… i dla mnie to oczywiste kochać was oboje. Nie mogę cię podkradać mu na chwilę, tak dla odmiany? Wiem, że on czasem cię męczy… bo różnicie się między sobą.
- A JA NIKOGO NIE KOCHAM! - zawyrokował zielonoskrzydły, bez ceregieli wtarabaniając się na trzeciego między obie panie, co tawaif skwitowała chichotem i puszczeniem prześcieradła odsłaniając swoje piersi, którymi bezwstydnie machała przed twarzą samcowi.
Nero spacyfikował swoją “siostrzyczkę” owijając ją jak baleron.
- No daj już spokój… - zwróciła się pogodnie do partnera, po czym obejrzała się przepraszająco na Niebieską.
- Dla mnie oczywistym jest, że ty i Jarvis jesteście odrębnymi bytami. Nie jesteś jego substytutem, ani on nie jest twoim… wybierając jego, zamknęłam drogę każdemu innemu.
~ Dobre sobie… ~ sarknął Nvery, ale szybko dostał z łokcia.
- Ale dzielimy pamięć i emocje… niektóre pragnienia. - Westchnęła smoczyca, łakomie zerkając na obnażony biust bardki i rozejrzała się podejrzliwie po pokoju. - I… on tu się chyba nie chowa, prawda?
Zamyśliła się łącząc mentalnie z Jeźdźcem. - Czeka na ciebie w pokoju, aż wrócisz z przygody na którą się wybrałaś.
Chaaya zadumała się spoglądając w sufit.
- Ja z moim jaszczurkiem też dzielę… - zwróciła się do białowłosego, tykając go nosem w policzek, ale ten się wzdrygnął i odsunął. Nadal jednak dzierżył rolę przyzwoitki między obiema kobietami. - I jest zazdrosny o Starca i Jarvisa pomimo tego, że wie co czuję i czego pragnę. To jest naturalne. Myślę, że monogamia jest naturalna… choć może nie powinnam o tym mówić skoro pochodzę z kraju, gdzie mężczyzna może mieć nieograniczoną ilość żon. - Dziewczyna wzruszyła bezradnie ramionami, nie wiedząc jak dalej pociągnąć temat. - Nie mogę do niego wrócić… zostałam tu uwięziona.
- Przez niego? - zdziwiła się Godiva, zerkając krytycznie i z niedowierzaniem na Nverero. - Zabiorę cię więc do niego lub do siebie. Wierz mi… to dla mnie dylemat.
I wstała powoli z łóżka.
- Zabrał mi spódnice - odparła oskarżycielsko figlarka, a gad na nią syknął wystawiając język. - Jest tak wysoki, że nie mogę mu jej odebrać, więc tu siedzę… jak w klatce. Teraz wiem jak się czuje Jasrin.
- Już nie zgrywaj takiej pokrzywdzonej - warknął chłopak, a sama gekonica pipnęła zgadzając się z przedmówczynią.
- Mogłabym zdjąć swoją i dać ci założyć. - Zadumała się niebieskołuska. - Albo po prostu porwać gołą. Ale chcę… pocałunek w zamian. Coś mi się za moje poświęcenie należy.

- NIE. NIE I NIE! - Skrzydlaty wstał z łóżka, zabierając ze sobą baleronik w postaci Chaai, której wyjątkowo pasowało takie przenoszenie z kąta w kąt. Chyba uważała to za niezłą zabawę.
- Oddam jej spódnicę, już cie niech o to głowa nie boli. Wyjdź stąd, by mogła się w spokoju ubrać.
- I przegapić całe widowisko? Za nic… skoro nie mogę mieć wszystkiego, to… zgarnę to co się da - odparła wojowniczka wystawiając język. Ludzki, zwinny języczek.
- W takim razie w ogóle jej nie puszczę - zawyrokował gniewnie białowłosy, odwracając się do Godivy przodem, przez co bardka, pod jego pachą, była do niej tyłem.
- Niedobrze mi się robi… - mruknęła lekko zemdlona dziewczyna, co poskutkowało głośnym zrzuceniem na podłogę. Jakby była workiem ziemniaków.
Tawaif prychnęła niczym rozeźlona kotka, spoglądając spode łba na oboje skrzydlatych, a Zielony ponownie stanął w rozkroku między obiema kobietami i rozpostarł ramiona na boki.
- Po prostu mnie zasłaniaj a ja się ubiorę… - stwierdziła polubownie brązowowłosa, wstając z ziemi i wychyliwszy się do smoczycy, uśmiechnęła się psotliwie.
Jej ubranie porozrzucane było po całym pokoju, a choć chłopak się starał, nie dawał rady maszerować, zasłaniać i przewidywać ruchów nagiej partnerki, która zaczęła kolekcjonować swoją bieliznę.
A Godiva przyglądała się temu z szerokim uśmiechem zadowolenia podziwiając gibkość ruchów i krągłości ciała bardki.
Zwłaszcza, że miała ku temu wiele sposobności i jeszcze więcej frajdy, gdy dostrzegła kawałek gładkiego pośladka, lub napięty mięsień łydki. Tu kawałek ramionka, by zaraz dostrzec łokietek. Nachylony przedziałek biustu, czy wyglądający spod koronki ciemny sutek.
Od czasu, do czasu, Chaaya wychylała się i machała do swojej obserwatorki, sprawdzając, czy ta dalej ją obserwuje, aż w końcu miała na sobie pełen komplet ubioru… no może poza spódnicą.
Czarne prześwitujące majteczki, przyciągały spojrzenie koronkową robotą i filuternymi wstążeczkami po bokach w pełnej swojej okazałości, gdy wielki strażnik przyzwoitości musiał zejść z posterunku, by ściągnąć z szafy brakującą część stroju.
- Ach… chciałabym być tak wysoka jak co poniektórzy… - westchnęła cierpiętniczo tawaif, nasuwając materiał na biodra.
- Ta wysokość do ciebie pasuje… łatwiej cię ujarzmić - skwitował kwaśno gad, rady ze swojego wzrostu.
Słowa Nverego Godiva skwitowała ironicznym uśmieszkiem. Bo akurat z ich dwójki to właśnie zielony smok wydawał się ujarzmiony. Niewątpliwie bardziej jednak niż poszukiwaniem stroju, samica była zajęta wodzeniem spojrzeniem po Chaai. I rozkoszowaniem się widokami.
- Nie myśl, że ci dzisiejszy dzień udzie ci tak łatwo płazem… będę pamiętać. - Bardka odrzuciła pukle włosów za ramię i ruszyła ku wyjściu. Skrzydlaty za jej plecami skorzystał z okazji i chwile ją poprzedrzeźniał, strojąc do niej miny, po czym usiadł na krześle przed biurkiem.
- Nawet nie planuj, że tu zostaniesz… - burknął do Niebieskiej, nie uraczywszy jej nawet spojrzeniem. - Zajęty jestem.
Godiva jednak nawet nie zwróciła uwagi na wypowiedź Nveryiotha, podążając od razu za bardką. A gdy były na korytarzu spytała zaciekawiona.
- O co chodzi z tym językiem?
Tawaif uśmiechnęła się lubieżnie z dziwnym błyskiem w oczach. Wyglądała jak młody sukkubik, który wymyślił, jego zdaniem, całkiem dobry psikus.
- Ta-je-mni-ca - wyszeptała w rytm tanecznego kroku, po czym z chichotem schowała się u siebie w pokoju.


- Dobrze się bawiłaś? - zapytał od progu czarownik, przyglądając się wchodzącej i uśmiechając do niej ciepło.
Kobieta obejrzała się na niego w milczeniu, a kąciki jej ust drgnęły, jakby zwiastowały zmianę miny. Pozostała jednak radosna tak jak widziała ją Godiva.
- Nie najgorzej… choć przyznam, że nie miałam dziś wielkiego szczęścia do mężczyzn - odparła po chwili, uśmiechając się szerzej.
- Czas to zmienić? - mruknął Jarvis przypierając nagle tancerkę swym ciałem do drzwi. Jego usta zachłannie przylgnęły do jej warg, a dłonie wodziły łapczywie po biodrach. Stęsknił się za nią.
Chaaya zamruczała w zadowoleniu, odwzajemniając pocałunek z niespotykaną gwałtownością, jakby nie chciała tracić czasu na grę wstępną, a w pełni oddać się bardziej pikantnej i sycącej zabawie.
Nic więc dziwnego, że przywoływacz nie przerywał pocałunków i od razu zabrał się za podciąganie jej spódnicy, by uwolnić ją od niepotrzebnej obecnie bielizny. Sama bardka pozostawiła swój los w jego rękach, w pełni oddając się obdarowywaniem twarzy ukochanego pieszczotami.
Drobnymi i mocnymi muśnięciami. Smakowaniem faktury skóry na szyi i brodzie. Wczesywaniem opuszków palców głęboko we włosy, które ściągała w drążących piąstkach. Dyszała coraz ciężej z niecierpliwości i skrywanego podniecenia z którym zmagała się już od dobrych kilku godzin.
I u mężczyzny czuła to pragnienie, w każdym pocałunku, w każdym ukąszeniu na szyi i drżących ruchach palców na swych udach, gdy zsuwał z niej majtki. Przez moment, czuła palce w swym intymnym zakątku, zwinne i drżące… ale dobre na przystawkę.
Teraz wszak pragnęła głównego dania. To jednak dopiero się zbliżało, sądząc po odgłosach odpinanej sprzączki u pasa i szelestu materiału opadających spodni.
Wtedy niewiele myśląc o swej wygodzie lub zdrowiu, zwinnie przyciągnęła kochanka w pasie. Na razie jedną nogą w zapraszającym geście do zasmakowania jej słodkiego nektaru. Czarownik mógł być jednak pewny, że gdy tylko się połączą, oplecie go jak bluszcz i już nie wypuści ze swego objęcia.

Jarvis w końcu oswobodził się całkiem i pochwyciwszy za udo owej zwinnej nogi tancerki, wprowadził liska do nory. Zrazu delikatnie i ostrożnie, ale potem pochwycił za oba pośladki i rozpoczął podbój ciała Kamali, gwałtowny i dziki w każdym ruchu bioder.
Tak jak podejrzewał, kobieta zaraz wczepiła się w niego jak zwierzątko. Witając początek ich miłosnego tańca cichym westchnieniem i drżeniem na całym ciele, zupełnie jakby odczuwała go ze zdwojoną siłą.
Usta wpiły się w jego ucho, ogłuszając go swoim gorącym oddechem, toteż dopiero po chwili rozpoznał głos w swojej głowie, powtarzający coś bez ustanku.
- Jestem tu, jestem tu… cała twoja. Jestem. - Była skruszona i stęskniona oraz niepohamowana w swym pragnieniu obcowania z nim jak najbliżej. Coraz mocniej wtulając go w siebie, jakby chciała wniknąć jego ciało w swoje.
- Moja… - Czarownik zaborczo zaciskał palce w na jej pośladkach niemal wbijając w nie swoje paznokcie. Całował jej szyję, muskał ucho językiem, rozkoszował się miękkością warg… i jeszcze bardziej miękkością jej ciała, które przeszywał stanowczo i gwałtownie. Każdym jego ruchom bioder towarzyszył głośny łomot w drzwi. Słyszalny zapewne u Godivy jak i Nveryiotha.
Tawaif oddała się w pełni ekstazie w jaką ją wprawiał umiłowany. Raz za razem tłumiła swe jęki przyjemności pomieszanej z bólem w rozchylonych wargach mężczyzny, w jego włosach, barku, uchu. Orając plecy kochanka paznokciami, dzięki bogom, ukrytymi pod ubraniem. Za nic sobie mając sąsiadów i ich samopoczucie.

Mocniej, szybciej… silniej, intensywniej. Jarvis nie oszczędzał kochanki, ani siebie, pławiąc się w doznaniach. Trzymając bardkę w objęciach, dążył do ekstazy, dysząc głośno i nerwowo. Aż w końcu czara się przelała i oddał jej to, co sama wywalczyła, owijając się wokół niego niczym pnącze bluszczu.
Łapiąc oddech przypierał tancerkę do drzwi szepcząc cicho - późną nocą… po północy… właściwie to jeszcze później jest elfi bal… jeśli nadal chcesz go obejrzeć. - Ucałował czule jej usta. - Godiva chce… ale ona może znaleźć sama. Nie wiem jak twój smok.
Zmęczona dziewczyna opierała głowę o drzwi i chwilę milczała uspokajając swój oddech. W końcu popatrzyła w oczy czarownikowi, zmęczona, ale zadowolona.
- Pójdzie z chęcią, jeśli nie po to by się bawić, to by nam dogryzać lub zazdrościć…
~ Nie macie co robić. Tylko oglądać spiskujące elfiki i podskakujące jak chore żaby. Czeka was rozczarowanie. ~ Łaskawie ocenił Starzec, podczas gdy Jarvis postawił kochankę na nogi, wślizgując się pod jej spódnicę.
- Postaraj się zachowywać spokojnie. Zobaczymy jak długo ci się uda.
Jego usta zaczęły wędrować po jej udach, a dłonie muskać pośladki.
- Mamy trochę czasu do zabicia - wyjaśnił.
~ Chodź z nami. ~ Tawaif zaprosiła Pradawnego, jakby ten miał wybór, czy iść, czy nie. ~ Najwyżej będziesz się ze mnie nabijać… może być fajnie. ~ Ustawiła się w pewnym rozkroku, gładząc przez materiał ukrytą głowę kochanka, po czym wpatrzyła się w czarne okno naprzeciwko siebie.
- Pamiętam o mojej obietnicy, nie myśl, że się wycofam… - mruknęła zawadiacko.
- Nie myślę… szukam okazji… - zażartował jej kochanek na razie jednak jedynie delikatnymi pocałunkami wielbiąc jej skórę nóg i głaszcząc dłońmi krągłości jej pośladków. W końcu jednak zaczepnie musnął czubkiem języka o punkcik rozkoszy tancerki, zapowiadając bardziej intensywne zabawy.

~ No cóż… i tak nie mam wyboru, prawda? Dobrze chociaż, że bale są pruderyjne z powodu towarzyskiej natury. ~ Marudził tymczasem Starzec.
~ Ważne by oddychać nosem. Usta muszą być zamknięte… ~ Mamrotała cicho do siebie Chaaya, podczas tego nietypowego seansu, gdzie była brana pod lupę jej silna wola. ~ Zawsze mnie bale nudziły… ale gdy nie musiałam pracować, czasem lubiłam przebierać się za służbę i oglądać stroje księżniczek, by później mieć o czym plotkować z siostrami. Teraz też chce tylko popatrzeć. Oddychaj. Przez. Nos. ~ Mięśnie brzucha, pośladków i nóg napinały się pod spódnicą mimowolnie, zupełnie jakby kobieta tańczyła. Jej kobiecość tętniła życiem, choć u góry zachowywała jak na razie przykładny, stoicki spokój. Czasem jednak przywoływacz mógł wyłapać stłumiony jęk, lub nagłe przerwanie rytmicznego oddechu, gdy udało mu się trącić ją o tonę za mocno.
~ My smoki nie braliśmy udziału w tych balach. Jesteśmy ponad takie… przyjemności ~ odparł z dumą Pradawny, dając w ten sposób jakieś zaczepienie myśli dla bardki, podczas gdy Jarvis z lubością starał się ją coraz bardziej rozkojarzyć. Jego usta i język pieściły powoli jej intymny kwiatuszek, coraz bardziej stanowczo pocierając wrażliwy obszar jej ciała muśnięciami.
W końcu tawaif poczuła jak jej ukochany smakuje jej żądzy… zanurzając swój język w jej rozpalonym doznaniami wnętrzu, by sprawiać jej rozkosz i wybić ze stoickiej postawy w jakiej trwała.
~ Może i… tak, ale… jak suka ma cieczkę to od razu tracicie głowę ~ stwierdziła trochę zgryźliwie, zupełnie jak Laboni.
Coraz trudniej było jej się skupić na oddechu, przez to czasami niemal podduszała się, zbyt mocno skupiona na tym, by wytrzymać próbę. ~ Właściwie… to nigdy nie zastanawiałam się nad kulturą smoków, czy innych istot nie humanoidalnych… ~ Jej myśli stały się lekko piskliwe, a umysł był ciaśniejszy i duszny, jak w saunie. ~ Macie jakąś swoja kulturę? Wy czerwone drak… ~ Urwała nagle, uderzając pięścią w ścianę, ale było już za późno. Jarvis zahipnotyzował ją, wyrywając z jej piersi pożądanie, które naparło na niego przerwacając go na plecy.
Kobieta dyszała ciężko unosząc się nad ustami kochanka, zbyt mocno pogrążona w swoim świecie, by dotarło do niej, że właśnie… przegrała.

- B-byłam - zachrypiała cicho po czym chrząknęła nerwowo. - Byłam bardzo… niegrz… nie… byłam bardzo złą żoną Kassimie. Bardzo. Bardzo… - szeptała swą konfesję jakby pogrążona była w jakimś szale. - Bardzo… myślałam o nieprzyzwoitych rzeczach… bardzo. Bardzo.
- To… w takim.. razie… będę musiał… cię… ukarać… - mruczał w odpowiedzi nie przerywając pieszczoty językiem jej ud, również wyraźnie pobudzony. - Rozbierz się do naga… i przyjmij właściwą postawę… moja niegrzeczna żono.
Ta jednak nie ruszyła z miejsca, wpierw chcąc wyznać wszystkie swoje winy inaczej bała się, że nigdy nie starczy jej na to odwagi.
- Jest pewien mężczyzna… o roz-rozdwojonym języku. - Zaśmiała się opętańczo, łapiąc za policzki w które wbiła paznokcie. - Poznaliśmy się przed Kamaląsundari… wtedy byłam Chaayą Kismis… skrytobójczynią. Flirtowałam z nim. Mówiłam, że usiądę mu na twarzy jeśli mnie spije… - Skruszona zgarbiła się nad czarownikiem, zapominając, że właściwie to właśnie jemu siedzi… na twarzy.
- Gdy Starzec powiedział mi… co taki język potrafi. Nie mogę przestać o tym myśleć.
- Bardzo tego chcesz? - zapytał czarownik nie przerywając smakowania intymnego obszaru kochanki.
- Nie wiem… to siedzi w mojej głowie. Nie mogę się tego pozbyć, a jednocześnie… nie dążę do tego, by się tego pozbyć..? - Tancerka usiadła z boku głowy kochanka, nie spoglądając jednak na niego. Wpatrzona była w swoje dłonie, które drżały jak w delirium ze zdenerwowania, ale wyraźnie jej ulżyło gdy w końcu powiedziała to o czym myślała przez cały dzień.
- Jest czar… niezbyt potężny i zwój z nim, choć drogi, ale nie jest poza naszym zasięgiem. Czar pozwalający zmienić postać całkiem. Nie tylko iluzorycznie. Mógłbym kupić taki zwój i stać się dla ciebie diablęciem… na pewien czas - zasugerował Jarvis leżąc na podłodze. - Z rozdwojonym językiem. Co ty na to?
Chaaya objęła się rękoma i długo trwała w milczeniu, rozmyślając nad swoimi pragnieniami. Czy te doznanie cokolwiek dla niej znaczyło? Czy potrzebowała go w swoim życiu? Dlaczego poszła do Nveryiotha choć wiedziała, że ten ją spacyfikuje?
- Chyba nie. Sama nie wiem. - Potrząsnęła głową spoglądając blado na mężczyznę. - Dobrze mi jest z Jarvisem. Chcę być z Jarvisem, z nikim innym.
Czarownik usiadł obok dziewczyny i objął czule. Całując delikatnie jej policzek.
- Ale od rozebrania się nie wymigasz - zażartował cicho.
- Kare też chcę - mruknęła, wtulając się w tors ukochanego muskając go delikatnie w szyję.
- Klapsy czy bicz ukręcony z prześcieradła? - Mruknął cicho przywoływacz, delikatnie kąsając ucho bardki. - A może po prostu posiądę cię od tyłu, niczym twój pan i władca?
- Sam zdecyduj co będzie najlepsze. - Zaśmiała się cicho, zaczynając rozpinać guziki swojej koszuli.
- Trudny dylemat… - mruczał Jeździec, wodząc ustami po odsłanianym ciele kochanki.
Jego wargi pieściły powoli jej szyję.

Wkrótce koszula upadła z szelestem w kącie pokoju, by zaraz do niej dołączył stanik. Tawaif sumiennie wywiązywała się ze swojego obowiązku rozdzienia się, niedbale rzucając fatałaszkami dookoła.
Stojąc w rozpiętej spódnicy, która niemrawo leżała w jej nogach, zaczęła rolować podwiązki, którymi z zawadiacką miną strzeliła później w kinkiety. Dwa razy chybiając.
- Niegrzeczna żono… na łóżko… i wypnij tyłeczek. Czas na twoją karę… - wychrypiał podnieconym głosem czarownik. - Na czworaka.
Był podniecony dzięki jej przedstawieniu, co zresztą dobrze widziała. I wiedziała, że jej kara choć może być gwałtowna, to będzie krótka.
Wtedy Kamala spuściła głowę i zawstydzona, pokornie wykonała rozkaz, wchodząc na łóżko kolanami, którymi przemaszerowała na środek materaca. Podsunęła sobie poduszkę, na której złożyła przedramiona i głowę, wypinając swoje atrybuty na pokaz i użytek swego pana? Męża? Kata?
Jarvis jednak wpierw postanowił potorturować ją niepewnością i czekaniem. Nie dał jej jednak się nudzić, gdyż jego usta wielbiły jej wypięte pośladki, a język wędrował pomiędzy nimi powoli i lubieżnie.
No tak… jako jej pan i mąż i kat… lubił wielbić jej ciało. Lubił dawać przyjemność jej zmysłom i ciężko mu było sobie tego odmówić.
Tancerka powstrzymała się przed jakimkolwiek ruchem, przyjmując z tęsknotą każdą ofiarę, jaką zostawiały gorące usta kochanka.
Wtuliwszy się w poduszkę, przygryzła bezwiednie usta, jakby miały ją uchronić przed drżeniem ciała.
- Błagam o wybaczenie… - wyszeptała trochę potulnie, ale o wiele za mało, jak wymagała od niej sytuacja.
- Nie brzmisz… wiarygodnie… jeszcze. - Choć nie poczuła w pełni obecności męskości kochanka między pośladkami, to jej ciało zadrżało lekko. Ton głosu Jarvisa był zimny, bezlitosny i beznamiętny. Był głosem Kassima, gdy ten karał żądze swej żony na pustyni.
Świst powietrza, zamach, uderzenie… ból i rozkosz. Mocny bezlitosny klaps na pośladku, potem kolejny i kolejny.
- Skończę, gdy rzeczywiście będziesz… szczera. - Usłyszała wystudiowany ton przywoływacza, który teraz ją karał, sam jednak będąc bardzo pobudzony… co również czuła na swych pośladkach.

Chaaya spięła się podskakując w pieleszach, gdy poczuła uderzenie męskiej dłoni. Pisnęła zaskoczona, bo pierwszego razu nigdy nie dało się przewidzieć i na niego przygotować. Ukryła więc twarz w pierzynie, łkając jeszcze chwilę, gdy w końcu zebrała się w sobie, by znów niemal bezgłośnie wyszeptać.
- Słońce mojego życia… błagam… o wybaczenie. - Nie tylko jej ciało drżało, bo i głos odmawiał posłuszeństwa.
Głos osoby, na granicy cierpienia lub niewyobrażalnej przyjemności, a jednak szczery, choć Jarvis wiedział, że jego kochanka jeśli się skupi potrafi wspaniale odgrywać.
- I poprawisz… się? Będziesz posłuszna i wierna. I twe myśli… będą krążyły tylko wokół twego słońca? - pytał zimnym tonem Kassima Jarvis, mając też nieco talentów aktorskich, choć daleko mu było do bardki.
Kolejnym klapsom rozgrzewającym jej ciało, towarzyszył ruch bioder kochanka i włócznia rozkoszy przesuwająca się sugestywnie między wzgórzami pupy dziewczyny. Jarvis nabierał ochoty, na samą tawaif. Karanie wiec powoli miało się ku końcowi.
- Tyś gwiazdą mego wcielenia… ogrodem wieczności… nicią przeznaczenia. - Kobieta w końcu zmusiła swoją krtań i płuca do współpracy. - Jedyny mój. Niepodważalny. Wszechwładny. Błagam o wybaczenie… - Tak, teraz od razu można było uwierzyć w jej szczere intencje, gdy z pasją artykuowała każdy wyraz, bujając się lekko na boki, jakby się miała zaraz przewrócić. - Wybacz mi i... pozwól ci wiernie służyć w cieniu twojego majestatu… - Choć nie widział jej twarzy, ostatnie słowa z pewnością wypowiedziała z pełnym uwielbienia uśmiechem.
- Dobrze… wierzę ci. - Stęknął cicho czarownik, a jego dłonie zacisnęły się na pupie kochanki. Jarvis posiadł Chaayę od razu i gwałtownie. Władczo przeszył jej kobiecość swoim żądłem i bezlitosnymi ruchami bioder dążył do gwałtownego i silnego spełnienia swych pragnień.
Na takie zdobycie choć dało się przygotować, z pewnością nie można było się przyzwyczaić. Kobieta krzyknęła, a później rzewnie łkała, jak samotny wilk wyjący do księżyca. Nie mogła się bronić, ani nawet siły, by się kryć. Starając przetrwać, myślała tylko o swoim kochanku. Na przemian wyznając mu miłość i przepraszając.
Przywoływacz zaś napierał mocniej i gwałtowniej rozkoszując się uległością partnerki i rozkoszami jej ciała, przeszywając Charritę, Chaayę, Kamalę kolejnymi falami doznań.
W końcu jednak musiał się poddać i oddać kochance swój trybut. Po czym odsunął się od bardki, liznął czule obolałe pośladki dziewczyny i położył się obok niej.
- Przepraszam… jeśli mnie poniosło za bardzo - mruknął głaszcząc ją po włosach delikatnie.

Wkrótce po tym, tancerka przekręciła się na bok, zapadając się w koc. Jej serce mało nie wyskoczyło z piersi, policzki miała czerwone i mokre od potu lub łez. Leżała bez ruchu, ze świszczącym i spowalniającym oddechem, wpatrując się w czarownika wielkimi, orzechowymi oczami o mocno rozszerzonych źrenicach.
Uśmiechała się delikatnie, nadstawiając się pod jego dłoń i czerpiąc z tej drobnej pieszczoty wielką satysfakcję.
- Do balu jest jeszcze trochę czasu. A ja mam ochotę na gimnastykę. Mieliśmy wypróbować parę pozycji w elfiej świątyni. Cóż… wypróbujemy tutaj - stwierdził z uśmiechem mężczyzna, wodząc palcami po puklach wybranki. - Jak tylko nabiorę wigoru.
- Mam maść… kupiłam, na otarcia. - Chrząknęła mówiąc lekko zachrypniętym głosem. - W koszyku… przyniosłeś go? - spytała, przysuwając się do leżącego ciała, by się w nie wtulić.
- Mam… pozwolisz mi użyć jej na tobie? - zapytał ciepło.
To było trochę zawstydzające. Bardka chciała być przy Smoczym Jeźdźcu zawsze piękna, młoda, zadbana, gotowa do jego dyspozycji, a tymczasem ukazywała mu się od swoich najsłabszych stron, a mimo to… Jarvis nie rezygnował z niej i nie chciał zastąpić inną.
- Pozwolę… - zgodziła się, wpasowując twarz idealnie w zagłębienie jego szyi. Nie zamieniłaby tego szczęścia na żadne inne.
- I dobrze… postaram się być delikatny - wyszeptał cicho na razie głaszcząc ją po głowie i nie mając ochoty przerwać tej pieszczoty. Na inne przyjemności wszak przyjdzie czas.


Czas minął… szybko, intensywnie, a przede wszystkim przyjemnie. Czerpanie garściami z fizycznej przyjemności potrafiło wciągnąć ich oboje na wiele głośnych godzin, które najbardziej przeszkadzały dwójce ich sąsiadów. Smokom. Teraz Chaaya leżała golutka na kochanku rozkoszując się ciepłem jego ciała i świadomością bycia pożądaną. Wycisnęła z niego niemal wszystkie soki tej nocy. I była z tego powodu bardzo zadowolona.
- Wkrótce musimy ruszać - przypomniał jej Jarvis, leniwie błądząc opuszkami palców po jej skórze i zerkając przez okno na wodę w kanale opływającym przybytek, który niemal był ich domem.
- Mmm… muszę Nverego obudzić - odparła rozleniwionym głosem bardka, trzymając oczy zamknięte, co by trochę odpoczęły. Właściwie to nie chciało jej się wychodzić z łóżka, ale wiedziała, że później żałowała by swojego lenistwa. - W co się ubrać? Jak to bal przydałoby się jakoś… ładnie. Nie mam jednak nic co by pasowało do… w sumie to nie wiem jak wy się tu na bale ubieracie.
- Wysokie buty, grube spodnie, gruba koszula. Wszystko łatwe do wyprania. Niestety droga na salę balową wymaga przejścia przez błoto i moczary - wyjaśnił czarownik z delikatnym uśmiechem. - Po powrocie czeka nas kąpiel. Nie będziemy uczestniczyć w tym balu. Będziemy siedzieć we wnękach i go oglądać, lub chodzić tam. Ta wizja jest tak samo materialna jak inne. Ten bal już się odbył i ciągle się powtarza, czasami tylko z delikatnymi zmianami.
- Cooo??!! - Tawaif podniosła głowę, spoglądając zdziwiona na kochanka. - Chcesz… chcesz mi powiedzieć... a ja głupia myślałam... - Urwała zanosząc się perlistym śmiechem, aż pojawiły się w jej oczach łzy. Sturlała się na poduszki jeszcze chwilę chichocząc zanim nie dodała - pójdę w pustynnym stroju, bawełna dobrze się pierze, a nawet jeśli zniszczę materiał to nie będzie mi go tak żal jak tutejszych falban.
- Możemy zatańczyć wśród elfów, jeśli chcesz… ale stracimy z oczu przedstawienie jakim jest bal, jeśli będziemy wirować między nimi - wyjaśnił przywoływacz wstając i wyciągając odpowiednie ubrania. - Już powiadomiłem Godivę. Też zaczyna się ubierać.
Bardka chwilę obserwowała mężczyznę, wciąż uśmiechnięta i rozbawiona. W końcu i ona zeszła z łóżka i zaczęła szperać na dnie szafy, kompletując swój uniform w kolorze piasku. Spodnie, tunika, szal na głowę i jeździeckie buty do kolan z grubej skóry.
Nie zakładała jednak bielizny.
- Broń jakaś potrzebna? - spytała, po czym wzięła na wszelki wypadek miecz i kunai. Chwilę ważyła w dłonie sztylet z rubinem, po czym podchodząc z nim do koszyka, wyjęła jeszcze zieloną, zawiesistą miksturę w fiolce i podeszła do drzwi. - Idę go obudzić… coś jeszcze bierzemy?
- Broń… tak, ale tylko na wszelki wypadek. Nie sądzę byśmy spotkali coś czego nie dałoby się przepędzić płonącą pochodnią. A jedynym wrogiem mogą być komary - wyjaśnił z uśmiechem kompan, a dziewczyna pokiwała głową po czym wyszła z pokoju. Za ścianą obok można było usłyszeć pojękiwania budzonego młodzika, któremu nie za bardzo chciało się wychodzić spod ciepłej kołdry. Po następnych odgłosach szurania i westchnień, można było sądzić, że jednak się zebrał w sobie i powoli ogarniał.

- O kant dupy taka wycieczka… - utyskiwał skrzydlaty, zakładając na siebie bieliznę, by następnie walczyć z długimi spodniami. Zaspanemu ciężko było trafić stopą w odpowiednią nogawkę.
- Nie narzekaj, może być zabawnie. Patrz, przyniosłam ci sztylet. Jest twój. Świeci się… - Tawaif krzątała się po pokoju, szukając swojego ognistego wachlarza.
- Jest w plecaku… i po co mi kolejny sztylet… - burczał niezadowolony, ale prezent przyjął, a na widok świecącego kamyczka uśmiechnął się jak dziecko do słodyczy.
Tancerka wyjęła swoją ognistą dumę i zatknęła ją za pas.
- Chodź… im szybciej wyjdziemy tym szybciej wrócimy. - Po czym bez ociągania wyszła na korytarz.
Na korytarzu już czekała Godiva w stroju “amazońskim”. W którym najwyraźniej najlepiej się czuła. Miała co prawda grube spodnie i równie grubą, płócienną koszulę, ale nie miała sukni, która plątała się między nogami. Misterną fryzurę zastąpił warkocz.
Trzymała w dłoni medalion z jednorożcem, któremu się przyglądała zerkając od czasu do czasu na Chaayę.
- Miałam… plany, by go użyć jako… do przekupstwa ciebie, ale… może lepiej jak ci go dam po prostu. I tak czuję się z nim nieswojo - stwierdziła speszonym tonem głosu.
- Dlaczego? Co jest z nim nie tak? - bardka podeszła do kobiety i przyjrzała się medalionowi w oczekiwaniu na… nie wiadomo co.
Białowłosy i rozczochrany jak niesforna dziewczynka chłopak, ziewnął przeciągle i również podszedł, zachodząc swoją partnerkę od tyłu, po czym się na niej najnormalniej w świecie oparł. Kładąc brodę na czubku jej głowy i również wpatrzył się w wisiorek, czekając na fajerwerki.
Oboje dyplomatycznie przemilczeli sprawę przekupstwa, a może… owa kwestia po prostu przestała ich już dziwić.
- Cóóóóż… nie wiem. Niezgodność charakterów może? Albo… niektóre przedmioty po prostu mają swych właścicieli i już. - Wzruszyła ramionami smoczyca.
- A może Godiva próbuje być bardziej… nonszalncka uważając, że dodaje to jej charyzmy - stwierdził Gozreh, wyłaniając się z cieni przy drzwiach pokoju pary Jeźdzców.
- Przymknij się futrzaku - fuknęła zaczerwieniona na twarzy wojowniczka, po czym wcisnęła medalion w dłonie tancerki.
Ta chwilę trzymała łańcuszek w ręku po czym wychodząc spod przysypiającego smoka, nałożyła go sobie na szyję i ukryła pod tuniką i szalem.
- “Miło” cię widzieć - przywitała się z kwaśnym uśmieszkiem, machając do kocura palcami. - Mam coś dla ciebie, mam nadzieję, że twój pan nie zdążył się wygadać z niespodzianką.
- Nie… mój pan jest skryty, choć ty otwierasz go wraz z Godivą jak omułka. Ja jednak nie mam takiej potrzeby - odparł melancholijnie kocur. - Nie można wiecznie pakować się w życie swych dzieci, prawda?
- Myślę, że zdecydowanie przeceniasz moje możliwości - odparła nieco zakłopotana tawaif, gdyż ciągle nie wiedziała jak ustosunkować się do charakternego chowańca. Żarty i dokuczanie się go nie trzymało, a i niektóre jego wypowiedzi trącały niezrozumiałą filozofią, która wpędzała kobietę w dziwne myśli.
- W kaaażdym razie… nie pozwól by cię odesłał z powrotem, za nim nie dostaniesz ode mnie prezentu. Zgoda?
- Jaahaakiego prezentu? Ja też chcę. - Ziewnął Zielony, drapiąc po głowie.
- Ty już swoje dostałeś, mało ci? - fuknęła Dholianka.
- Tak - mruknął gad. - Idziemy?
- Zgoda zgoda - stwierdził Gozreh i dodał. - Jak pewnie się domyślacie będę waszym przewodnikiem... No i będąc naznaczonym kocią naturą, wprost cieszę się, że przyjdzie mi się taplać w błocku aż po szyję - wyjaśnił na koniec takim tonem, że trudno było zgadnąć czy mówi serio, czy też żartuje.
Jarvis zaś pojawił się w drzwiach z kilkoma pochodniami pod pachą. - Zapalimy je wszyscy. Odstraszają nawet błotne smoki… które ze smokami nie mają nic wspólnego. Poza tym, że są duże i są gadami.
- Szkoda - stwierdził skrzydlaty, tym razem drapiąc się po policzku. - Będą tam wampiry?
Jego partnerka wpatrywała się w kocura z miną jakby wgryzła się w niedojrzałą cytrynę. Najwyraźniej wzięła mocno do siebie jego “uskarżanie” się na koci los.
- Tylko najbardziej zdesperowani i słabi krwiopijcy oddalają się od łowisk. Wampiry piją ludzką krew, a na tym bagnisku nie ma ludzi - ocenił czarownik i zapytał. - Ruszamy?
- Przecież masz smoka w głowie Chaai, czemu z nim nie pogadasz o smoczych sprawach? - zapytał zaciekawiony Gozreh ruszając przodem.
- Ruszamy, ruszamy… - mruknęła bardka idąc smętnie za czworonogiem, a tuż obok niej szedł Nvery, który nie do końca rozumiał co się właściwie teraz dzieje.
- Kya ka ta para? - Potrącił dziewczynę łokciem, a ta mu odpowiedziała ni to przytaknęłam, ni zaprzeczeniem.
- Lyte…
- Ayee… lyte. - Po czym oboje westchnęli.

~ Daleko poza miasto się wybieramy? ~ Nie mogąc iść obok swojego ukochanego, bardka nawiązała z nim telepatyczny przekaz.
~ Niedaleko… pół godziny, ale przez bagna. Niezbyt głębokie, bardzo lepkie ~wyjaśnił przywoływacz idąc tuż za nią.
~ Zapowiada się przygoda ~ odparła z większą dawką energii, najwyraźniej świeże powietrze ją orzeźwiło i pozytywnie nastroiło. ~ Idzie z nami Starzec… nie zdziw się jeśli go usłyszysz w mojej głowie. Zaprosiłam go.
~ Dobrze. No to ruszajmy na misję podglądania elfów w tańcu ~ oznajmił entuzjastycznie Jarvis, co spotkało się z sarkastyczny “hurra” samego Pradawnego.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:47.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172