30-08-2017, 15:57
|
#92 |
| Po prawdzie, Abelardowi nie zależało jakość wybitnie na złapaniu elfa. Oczywiście, chciał uniknąć kary i z tegoż wywodził sobie sensowność wykonania rozkazu - jednak gdy długouchy nie wypływał a w pościg za nim ruszyli konni, puścił sprawę w niepamięć. Tym bardziej, że Walter (który z jakiegoś powodu jako jedyny z oddziału nie wahał się zagadywać do cyrulika) przyniósł do zidentyfikowania przetworu zielarskie. Odnalezione flakony należały zapewne do wojska - na szczęście spotkanie przy rozbitej karawanie szybko rozwiązało wątpliwości co do możności użycia znalezisk.
Rany opatrywanych goiły się dobrze, nie wyglądało na to, by ktoś zakaził opatrunki - rzecz rzadka w tych czasach. Co bardziej bogobojny człowiek rzekłby, że dobre bóstwa chroniły tak zbójców jak i drugą piątkę Ostatnich w leśnej potyczce. Abelard wolał jednak złożyć to na karb szczęścia i stosunkowo szybkiej pomocy. No i podstawowych zabiegów, jakich dokonał Baron na rannych - może byłoby sensownym przeszkolić resztę oddziału? Abelard postanowił wspomnieć o swoim pomyśle Baronowi, gdyby nadarzyła się okazja do chwili rozmowy.
Drogę "umilały" Ostatnim popisy Olega. Abelard od sytuacji z podpalaniem siedziby bandytów w Nuln miał pewne podejrzenia co do poczytalności Olega. Jego zachowanie miało znacznie mniej wspólnego z behawiorem marzyciela-artysty, przypominając raczej reakcje człowieka niespełna rozumu. I choć balwierz doceniał rady Olega w zakresie zielarstwa i znajomości lasu, w głębi duszy cieszył się będąc wybrany jako "łucznik" - przynajmniej nie znajdował się w najbliższym otoczeniu włóczęgi gdyby jego wewnętrzne demony zerwały się z uwięzi.
Abelarda cieszyła bliskość dużego miasta - bądź co bądź dzieciństwo w Nuln pozostawiło w sercu młodzieńca tęsknotę za ciasnym, parnym bezpieczeństwem wąskich uliczek. Bezpieczeństwem ulotnym, acz jedynym jakie znał mały ulicznik. Nossenkrap liczył również, że w miejscu ześrodkowania wojsk znajdzie się miejsce i na szpital polowy z prawdziwego zdarzenia. A że cyrulikom bliżej było do wojskowych rzeźników niż do uczonych medyków z akademii, to i liczył Abelard na kilka solidnych łyków praktycznej wiedzy polowego łapiducha. Choć nie pozostawiała z drugiej strony wątpliwości chęć Nossenkrapa do wyrwania się z kasty golibrodów ku kręgowi akademików...
Znudzony monotonną drogą, popijający niewiele bimbru cyrulik szedł pogrążony w myślach. Nie unikał kontaktu z ludźmi, zapytany odpowiadał (z właściwą sobie flegmą) ale nie podtrzymywał rozmów - zbyt dużo działo się w jego głowie by zaprzątać ją jeszcze paplaniną o błahostkach. Toteż i nie przejął się spojrzeniem przejeżdżającego dowódcy jazdy - jak już zdążył usłyszeć wszystkie inne typu wojsk pogardzały "tą pierdoloną piechotą". A i sam jako cyrulik miał okazję kilkukrotnie obcować z wyżej urodzonymi - z tych skąpych doświadczeń wynikało jedno: mimo anatomicznego usytuowania odbytu na tej samej wysokości co u prostaka, panowie zachowywali się jakby srali znacznie wyżej niż pozwalała im na to fizjologia. I żadna driakiew nie była w stanie tego zmienić. |
| |