Ryden i Kylen wyszli, ale niedługo dane było odpocząć komandosom. Uderzenie w gong oznajmiło, że czas na nowe wyzwanie. Pod drzwiami czekał już służący i poprowadził ich do sali tronowej Shang Tsunga. Ulewa wciąż trwała i arena na zewnątrz jakoś nikogo nie pociągała.
Tym razem przyszła kolej na Scorpiona, który wyzwał dwu członków Lin Kuei. Obaj byli dobrzy, ale upiór okazał się lepszy. I o dziwo oszczędził obu. - Nie wy jesteście moim celem, zemszczę się ale nie zabiję Sub-zero.
Zapadłą ciszę przerwał trzask otwieranych na oścież drzwi. Wszedł Sup-Zero. Większość zebranych nie dostrzegła jak Rayden z aprobatą skinął głową. najwyraźniej walki trwały też w kuluarach i to nie na pięści. Tym się pewnie zajmował Rayden gdy go nie było w zasięgu wzroku. - Nie chcesz czy nie potrafisz tego zrobić? - zapytał wchodząc do środka. Powietrze zmieniało się w szron przy każdym jego oddechu. - Ty… - odparł Upiór, ale przerwał.
Gdy stawali naprzeciw siebie Rayden jak i Quan Chi patrzyli uważnie na walczących. A szczególnie na Scorpionie.
- Klan Shirai Ryu nie istnieje. Będziesz cierpiał tak jak jego członkowie - powiedział Sub-Zero. - Do diabła z twoim klanem. - Nie! Do diabła z tobą - warknął Scorpion i złapał za ramiona Sub-Zero. Słup ognia pragnął ich momentalnie, gdy płomienie zniknęły obu walczących także nie było.
- Zabrał go do Otchłani - powiedział półgłosem Rayden na użytek ziemskich wojowników. - Musimy cierpliwie czekać i ufać, że zrobi to co właściwe.
Ciężko było komandosom wybrać komu kibicować. Obaj walczący należeli do wrogich obozów, choć ze względów osobistych powinni stawiać na Scorpiona. W końcu to nie on chciał ich zamrozić w lochach.
W końcu pojawiły się płomienie, gdy opadły stał tylko jeden wojownik. Scorpion. Powoli uniósł ramię, w dłoni trzymał okopcona czaszkę z kawałkiem kręgosłupa. Otworzy dłoń. Czaszka padła na posadzkę rozbijając się na kawałki.
Sekundę potem upiór znikł w słupie ognia. Wszyscy zaczęli się rozchodzić. Tylko Rayden podszedł do dymiących resztek czaszki. Po chwili dołączył do niego zabójca z Lin Kuei w żółtych barwach.
O czym rozmawiali John i Tong nie słyszeli, bo stali za daleko. Ale za to widzieli, kto słyszał rozmowę. Koszmar stomatologa ze składanymi brzytwami w rękach. Przemknął się chyłkiem za filarami. Rayden nie miał szansy go zobaczyć. Podobnie jak żółty zabójca. Obaj rozeszli się w przeciwnych kierunkach. |