Esmond dostrzegł z góry, że śnieg się zapada wokół walczących. Tamten wypchnięty jednak się nie ruszył. Tylko jego mina wyglądała jakby bardzo się starał koncentrować. Łowca połączył fakty i strzelił. Mężczyzna krzyknął raniony. Strzała zerwała mu kaptur rozcinając dotkliwie skroń.
Ristoff wyjrzał przez okno.
- Lily… Lily mogła ich łatwo rozproszyć. Ja nie praktykuję iluzji. - powiedział niezadowolony. Zaraz spojrzał w głąb pokoju za nimi.
- Mogę coś na nich zrzucić. Mogę ciebie i twojego wierzchowca przenieść na ich tyły. Będziemy mogli razem walczyć. Mogę cię wzmocnić. Albo sprawić abyś szybciej się ruszał. Ewentualnie jestem w stanie któregoś rozbroić...
Okazja sama się pojawiła. Jeden z bandytów krzyknął raniony. Złapał się za zranioną skroń i coś ponownie krzyknął. Reszta bandytów zaczęła uciekać.
Hektor spiął Rybożera. Warg posłusznie skoczył. Gdy spadał zamiast śniegu napotkał jednak śliskią ziemię. Łapy nie złapały oporu i oboje minęli herszta zbyt daleko aby go trafić. Nagle któryś z bandytów krzyknął raniony. Zaraz potem z jego ust wyrwało się krótkie “nie!” i cała reszta zaczęła biec. Herszt też zrobił zaskoczoną minę i sam zeskoczył z na ziemię odgradzając się swoim wargiem od bandyty.
To w żadnym razie nie wyglądało na fortel. Natychmiast spiął Rybożera i skoczył w kierunku wozu, by odgrodzić się nim od bandyty.
- Karhu, rusz dupę, robota czeka - Gveir skinął na niedźwiedzicę. - No dobra, czarodzieju, czaruj. Ten plan z przeniesieniem mnie na tyły brzmi najmniej głupio. Dajesz.
Najemnik przygotował się, kiedy Karhu przyszła. Zamierzał zajść bandytów z flanki i zacząć swoją część pracy.
Łowca posłał kolejną strzałę w kierunku zranionego bandyty, biorąc poprawkę przy celowaniu. Nie patrząc na efekt, przebiegł w kierunku następnego okna skąd wystrzelił celując w co bliżej znajdujących się mężczyzn. Po zwolniniu cięciwy powtórzył proces, chcąc zmylić bandytów i przekonać ich, że wewnątrz domostwa znajduje sie więcej nieprzyjaciół.
Wiele się na raz zdarzyło. Ponad okrzyki ostrzeliwywanych bandytów wybiło się głośnie “buch”. Ten jeden trafiony strzałą w prost w gardło napęczniał i pękł jak bąbel gotującej się wody ochlapując wrzątkiem najbliższą okolicę. Warg hersza zapiszczał poparzony.
- Au, au, ała. Łapy mnie szczypią! - zajęczał Rybożer unosząc na przemian łapy ze śniegu bezpiecznie schowany z rycerzem za wozem.
Dopiero gdy bandyci się pochowali zza nich, jakby z powietrza, pojawił się Gveir na swojej niedźwiedzicy i Hebald. Herszt zaryczał wściekle widząc tę sytuację. Skóra wokół jego oczu pociemniała, a same tęczówki zabłysły żółcią.
- Pozabijam was wszystkich!!!*
Iskall walczył zbyt wiele razy, żeby ulec emocjom w sytuacjach takich, jak ta. Spokojnie, jak tylko na to może pozwolić walka, przetrzebiał tłum, a Karhu dodała swoje trzy grosze.
- Ta zabawka wygląda, jakbyś mógł komuś nią zrobić krzywdę - mruknął, zamachując się swoim ostrzem w gardło jednego z otaczających go bandytów. - Zatańczymy?
Pomimo elementu zaskoczenia, wiedział, że ich przewaga może stopnieć nader szybko. Wypatrzył parę miejsc, gdzie mógł wycofać się szybko w razie, gdyby postanowili się przegrupować. W końcu, pierwszym krokiem było rozbicie grupy, dopiero potem konsekwentne jej zniszczenie.
- Więc trzeba je rozruszać! Dalej Rybożer! - rzucił rycer. - Do ataku!
Wyskoczył zza wozu nisko pochylony na wargu z mieczem nastawionym na sztorc. Tym razem zamierzał przejść do ofensywy. Nie chciał zatrzymywać się przy opętanym. Po jednym mocnym cięciu wolał wykonać kilka najazdów.
Najemnik ścierał się z bandytami. Pojedynczo nie sprawiali wielkiego oporu, lecz chwila zaskoczenia minęła. Przeciwnicy nie zamierzali walczyć czysto. Ci co byli dalej bez skrupułów strzelali z kusz do człowieka i jego wierzchowca. Część bełtów nie trafiała po krótkim słowie maga, lecz kilka trafiło celu. Bark został nacięty, puklerz obronił nadgarstek, policzek krwawił. Z niedźwiedzicy sterczało kilka bełów nie przeszkadzając jej w zamykaniu szczęk na powalonym bandycie. Gdzieś dalej Ristoff chował się za drzewami i oślepiał kuszników śniegiem. Ten zaś zabarwił się krwią martwych i rannych. Kilku padło pod strzałami Esmonda, kilku pod mieczem najemnika i zębami Karhu.
Hersz krzyknął na szarżującego Rybożera i w niespodziewanym przejawie szybkości złapał za jego uzdę. Siłą swoich mięśni wygiął jego kark tak, że warg musiał się pochylić, aż po prostu zarył pyskiem w śnieg i ziemię wysadzając rycerza z siodła. Hektor poleciał i z hurkotem zwalił się na ziemię.
- NIE LUBIĘ! JAK! MI! SIĘ! PRZESZKADZA! - ryknął herszta a jego oczy pociemniały przybierają krwisty kolor. Twarz jego miała teraz jakby krwawą plamę zamiast oczu.
- Kurrrwaaaa szef się wkurwiiił! - zakrzyknął któryś z bandytów i Esmond oraz Gveir zobaczyli jak wszyscy zaczęli się chować w krzaki.
- Ghrlaaa! - krzyknął zaskoczony Hektor padając na ziemię.
Potrząsnął głową otrząsając się i zaczął się podnosić. Przeciwnik ewidentnie należał do tych, których nie można lekceważyć. Rycerz jednak nie dał się zastraszyć wybuchowi gniewu, chociaż nienaturalnie zabarwiona twarz wzbudzała niepokój.
- Jesteś cały? - krzyknął do wierzchowca.
- Taaak - jęknął oszołomiony warg.
'To dobrze’ pomyślał rycerz wstając na równe nogi i pewniej chwytając miecz. Jego wróg był opętany gniewem. Bezpośrednie siłowanie się było skazane na porażkę, ale utopiec wiedział co zrobić. Najpierw...
- Hej ty! - krzyknął do opętanego. - Kaprawooki! Ktoś ci nasikał do płatków tego poranka, żeś taki narwany?
… Rozjuszyć.