Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-09-2017, 13:53   #33
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację


Nim dotarli do zamku zeszło trochę.
Wprawdzie nie zwlekali długo na polanie, bo szczególnie wobec ‘psotliwości’ Aili, Alexander popędzał, że niby to czasu nie mają. To przedpołudnie na polanie i przy wodospadzie dało mu więcej niż nadzieje, dało poczucie, że szlachcianka go jednak chce. W połączeniu z wciąż świeżym smakiem jej kobiecości jaki czuł w ustach, oraz wspomnieniem jej ‘przebłysku’ tuż przed szczytem i zachowania gdy była dziko targana rozkoszą, która sam w niej podbił - czuł, że nie zdzierży.

Uparł się, by bajeczkę jaką wymyślił dla służby spełnić i choć sprawdzić czy powóz stoi, a i zgłodnieli trochę. W efekcie wczesne popołudnie zmieniło się w leniwą przejażdżkę konną podczas której przegryzali przysmaki z kosza zapijając winem.
Powozu nie znaleźli, co zresztą nie było dziwnym,
Tak tedy niedługo później do zamku dotarli.

Gdy otulona peleryną kasztelanka dotarła do swej komnaty, zdążyła tylko schować pod łoże miecz, zanim jej tropem weszła Maria. Z uniesioną brwią kobiecina zlustrowała ślady trawy na koszuli, bo skryba w efekcie (i czemuż się dziwić) zapomniał w tym wszystkim ciuchy przeprać i jeno je namoczył.

- Panienko - odezwała się bez wyrzutu, z troską jedynie. - Poczekać nie mogliście? Toż to hańba będzie na pokładzinach… - pokręciła głową, ale z jakimś dyskretnym uśmiechem.
Aila jednak dumnie podniosła głowę i wysunęła lekko podbródek, prezentując łabędzią szyje, jak to miała w zwyczaju, gdy chciała stan swój szlachecki podkreślić.
- Pomiarkuj się Mario - rzekła chłodno - Mój wianek nietknięty jest. Te ślady to efekt nieszczęśliwego potknięcia jeno. - wskazała zazielenione obszary płóciennej koszuli.
- Znam ja takie potknięcia. - Pokiwała głową stara piastunka. - Dziewkom od nich brzuchy puchną jak mężom od piwa. Gdyby takie potknięcia cosik miały zgubić, to nie frasuj się, bo sposób na to jest panienko.
Ta uwaga wytrąciła jednak szlachciankę z równowagi, jakby sama zapomniała, co naprawdę się działo i jak blisko było.
- Mario! Do porządku cię przywołuję. Wiele dla mnie uczyniłaś, toteż wiele ci wolno, ale... nie zapominaj kto tu komu jest służbą. - warknęła. - Ani ja, ani skry... Alexander prostym ludem nie jesteśmy. On w dodatku wciąż szaty duchownego nosi. I choć poważnie myślimy o ożenku i faktycznie na zapowiedzi chcemy dać, to zapewniam cię, że szanuje on mnie i obiecał kwiatu mej niewinności nie zerwać aż do nocy po ślubie. Toteż nie życzę sobie takich uwag. Raczej... wsparcia twego potrzebuję, bo zaręczyny dziś wieczór ogłoszone będą, a potem za trzy dni ślub chcemy urządzić, by ludzie dłużej nie zastanawiali się czy aby wolę zmarłego na uwadze mamy. Owszem, mamy. - zaakcentowała te słowa, jednocześnie zaczynając się rozbierać. - Wybierz mi suknię, co w niej do księdza będzie wypadało jechać.
Maria kiwała głową jakaś skulona na nagły wybuch Aili.
- Tak… ja tylko chciałam… ja… przepraszam. - Oczy jej się lekko szkliły.
Dziewczyna objęła ją ramieniem, bo choć wiele je dzieliło, to Maria była jej bliższa niż rodzona matka.
- Cieszysz się choć trochę z mego szczęścia? - zapytała ją cicho.
- A bo to szczęście? - Maria pociągnęła nosem. - Iść za kogoś kim się gardzi, jeszcze mu się umizgiwać by zechciał. Nisko urodzonemu. Winnaś kogo dobrego, szlachetnego, z wyboru, nie z musu panienko. Jakże mam być szczęśliwa? - Ciężko było teraz stwierdzić, czy te szklące się oczy wynikiem były wybuchu szlachcianki, czy tego co mówiła. Jakby staruszkę bolało, że Aila na głos dobrze o skrybie i ślubie mówiąc chce wmówić to sobie.
Dziewczyna pociągnęła staruszkę na łóżko, by obok niej przysiadła. Dłoń na jej dłoni złożyła w geście pocieszenia.
- Też tak myślałam. Płakałam, gdy ten testament ogłosili, ale... wiesz sama Mario, że wiele ostatnio przeszłam. Dwa razy moje życie było zagrożone. Raz za sprawą bandytów, a drugi przy napaści wilka. I kto mnie uratował? Wiesz ty najlepiej, że Torina z nami nie było w powozie. Jeno ten Italczyk, co pięknie wyglądał i mówił, lecz gdy przyszło o damę walczyć... do niczego się nie zdał - dziewczyna kłamała jak z nut. - Alexander zaś dwa razy mnie obronił. Będę mieć więc męża takiego, co nie tyle wysoko urodzony, lecz zaradny jest. I dzięki tej zaradności właśnie rządcą na zamku zostanie. - Ścisnęła lekko jej rękę. - Sama powiedz, co mi po mężu, który by o mnie nie dbał... a tak chociaż... chociaż znalazłam takiego, co chce mnie ciągle utwierdzać w przekonaniu, że godzien jest mych względów. To nie jest tragedyja. Nie uważasz?
- No bronić to może i będzie. Alem ja zawsze nadzieję miała, że kogo lepszego, najlepszego za męża panienka weźmie. - Staruszka otarła oczy. - Bo panienka zasługuje tylko na najlepszego! Jeszcze jakeśmy tu przybyły i już zostały tom nadzieje miała, że jak nie rodzina panience męża wskaże, to panienka sama z miłości wybierze. Nawet wtedy bym pomogła by starym sposobem dać miłującym się fortel, aby pierwszą noc mogli spędzić sami kosztując swoją miłość i zerwanie panience wianka. Nie w czasie pokładzin podpatrywani na oczach staruchów. - Staruszka zachlipała. - A tu ten testament i skryba w nim. I na co to wuj panienki to zrobił. Przecie pan Torin taki ludzki pan byłł… - Maria urwała na moment, po czym coś rozjaśniło jej twarz. - A może nie stracone? Może sposób jest? - zaaferowana ściszyła głos. - Przecie wszyscy tu wiedzą, że jak już ślub poświadczony będzie, to skryba prędzej ucho swe zobaczy bez lustra, niźli panienki łoże, boć go przecież nie dopuścisz. Nawet ta nowa nadzieje ma, że ją za swą oficjalną kochankę wtedy weźmie. Jakby go uprosić, aby ci w pokładziny wianka nie zabrał i fortelem przed świadkami poczynić aby małżeństwo skonsumowane zobaczyli… To panienka nietknięta by była i kto wie, kiedyśtam może zjawi się jaki szlachetny rycerz na Kocich Łbach, zakochacie się, z umiłowanym pójdziesz jako z pierwszym swym kochankiem cześć swą mu oddając, a skrybę się wtedy otruje i… - paplała zapędzając się w takie odmęty planów i nadziei, że zupełnie straciła ocenę tego co mówi. Maria była dobrą kobietą, to chyba miłość do Aili wywiodła ją podświadomie na kwestie trucia byleby szlachcianka tylko jak najwięcej szczęścia zaznała.

Dziewczyna była w szoku niejako, ze piastunka aż tak jej chce bronić, a że głupia nie była, podejrzeń nabrała. Lub to może paranoja już jej się udzieliła za sprawą obsesji Alexa na punkcie sire’a. Wierzyła jednak w opowieści skryby, sama widziała w jakim wrócił stanie, toteż nie wątpiła, że sire ich obserwuje i chętnie okazję wykorzysta, by szpilę mu wbić.
- Mario, nikt się tak o mnie nie troszczył - przytuliła starowinkę, czując smutek w sercu, bo albo Maria narzędziem sire’a się stała, albo faktycznie wiek już ją dopadł - Chcę jednak uczciwie do tego podejść. Może wszak to wszystko część boskiego planu, by sprawdzić czy pokusie nie ulęknę? Wszak małżeństwo jednym z najświętszych sakramentów jest - przypomniała - A dopóki mam ciebie u boku, dopóty żaden małżonek mi nie straszny. I wbrew wszystkiemu chcę mieć taki ślub, by ze wzruszeniem go wspominać. Pomożesz mi?
- Pomoge panienko, pomogę - zapewniła.
Aila raz jeszcze ją uściskała, po czym zaczęła się na zapowiedzi czykować i polecenia Marii wydawać co do ceremonii ślubnej. Przy okazji przypomniało jej się, że musi o coś spytać Alexandra.

Gdy wybrała suknię i gotowa była do wyprawy z Alexandrem do Coiville, wraz z Marią ruszyła do hallu, a Bernard puścił się biegiem zawiadomić skrybę, że panna gotowa.

Czekała zamyślona, i tak ją zastał.

[MEDIA]http://rjenkins.co.uk/wp-content/uploads/2014/10/RJ-Medieval-Set-8-042.jpg[/MEDIA]

- Zaiste, pięknie wyglądasz - odezwał się wchodząc do przestronnego pomieszczenia. Nie miał na sobie habitu, wszak jechali do miasteczka by mógł ogłosić, że ten ‘zrzuca’ przechodząc w stan świecki. Że była to intryga wampira, uznał, że jest to zwolnienie z przykazu noszenia na zamku mniszej szaty, wszak jeżeli z woli, lub za zgoda Elijahy miał być zarządcą…
Miecza jednak nie przypasał. U boku miał jeno paradną atrapę miecza jaką szlachta często nosiła na uczty na książęcych i królewskich dworach, gdzie stan kazał im bronią dopełniać ubioru, a prawo zakazywało nosić ją przy władcy.

[MEDIA]http://s2.ifotos.pl/img/W1O0I7opn_qhshaqw.png[/MEDIA]

Ubrany wedle burgundzkiej mody zbliżył się do dziewczyny.
- Gotowaś? - ni to stwierdził, ni spytał.

Przyglądała mu się ciekawie. Widział iskierki w jej oczach, choć mina była ta co zwykle.
- Owszem. - rzekła wyniośle podchodząc i podając mu dłoń.
Nie zwrócił większej uwagi na te wyniosłość, skupił się bardziej na tych ognikach w oczach, podał jej rękę i obserwowani przez służbę wyszli.

Koń był jednak tylko jeden przygotowany.
Zdziwiło to Ailę. Nie miała może nic przeciwko wspólnej jeździe, ale sama całkiem nieźle konia dosiadała a i wypadało chyba, by wielcy państwo w karocy przybyli.
- Czemu tak? - spytała więc, przyglądając się Alexandrowi, który jakby wyprzystojniał i szerszy w barkach się zrobił w powszednim odzieniu niż tym mnisim, do którego przywykła. - W tej sukni jeno na damskim siodle jechać byś mogła… a skoro już tak, to chciałem cię powieźć przed sobą. Zgodzisz się? - Jeżeli nie to każę zaraz wierzchowca z damskim rzędem wyszykować.
- Drugi powóz wciąż nie gotowy? - westchnęła - Niech i tak będzie.
Kiedy zaś zbliżyła się do Alexa, by ją podsadził, szepnęła mu do ucha.
- Ryzykujesz... - wyczuł w tym jednak zmysłową obietnicę bardziej aniżeli groźbę.
- Cóż to za życie, bez ryzyka - odparł podsadzając ją. Sam wsiadł na wierzchowca za nią i otoczył ręką jej kibić.
Dziewczyna siadła sztywno, żeby utwierdzić służbę w przekonaniu, które po tylu miesiącach ich wojaczek mieli, że się skryba ze szlachcianką nie lubią. Zresztą ta sztywność nie była też całkiem udawana. Pamiętając wydarzenia poranka i znów czując bliskość mężczyzny, który nagle zaczął też odpowiednio wyglądać, czuła dziwne mrowienie, które powolutku spełzało do jej podbrzusza. Aby odwrócić od tego swą uwagę, rozejrzała się, gdy wyjeżdżali z dziedzińca. Dzień nie był już tak ciepły jak koło południa, lecz wciąż pogodny i jasny, toteż łatwo było zapomnieć o mroku, który nadejdzie wraz z nocą.
- Myślę, że... nie powinni za szybko dostrzec zmiany w mym zachowaniu. - Odezwała się, gdy opuścili zamkowe mury i skierowali traktem do Coiville. - Może to głupie, ale myślę, że bezpieczniejsi jesteśmy, gdy ludzie myślą, że prócz sakramentu nic nas nie połączy.
Odetchnął z ulgą, sam miał jej to zaproponować, choć nie o to jak w oczach służby będą wyglądać mu po głowie chodziło. Wciąż bał się tego co zrobi Elijaha, gdy zobaczy u nich… zmianę.
Kiwnął głową na niemą zgodę i uśmiechnął się lekko.
- Jest też coś jeszcze... - odezwała się z ociąganiem kasztelanka, ostrożnie kładąc dłoń na piersi mężczyzny, o którego się teraz opierała.
- Myślałam czy by nie było zasadne, żeby jako z pogrzebem po opata posłać, by zaślubinom dodać na znaczeniu - poczuła jak się spiął - jednakże tyś tego nie proponował i... zauważyłam że szaty mnichów były podobne do twoich. Wybacz więc ciekawość, ale... to ten klasztor? - zapytała cicho.
Milczał tak długo, że mogła pomyśleć, iż nie odpowie.
- Tak - rzekł głucho. - Nie chcę, by opat choćby zbliżył się do zamku, na nasze zaślubiny.
Kiwnęła na to głową.
- Tak więc będzie, panie mężu. - powiedziała, a choć wciąż przecież małżeństwem nie byli, nie wyczuł w jej głosie kpiny. Chyba bardziej chciała mu pokazać, jak wielkie teraz znaczenie ma jego wola.
- Dziękuję Ailo, mam nadzieję, że nigdy żaden z tych obwiesiów nie pojawi się na zamku.


Alexander pogrążył się we własnych myślach i choć sprawił tym niejako mały zawód dziewczynie, która myślała, że sposób podróży faktycznie stanowi dla niego tylko pretekst, by poczuć znów jej bliskość, miała teraz okazję, by mu się przyjrzeć z bliska. Siedziała więc cichutko, bezpieczna w jego ramionach i przyglądała się liniom jego szczęki, kształtowi podbródka, nosa, łukom brwi... Obserwowała go tak, jak nigdy jej nie wypadało, by swoim zainteresowaniem nie wzbudzić czyjegoś zainteresowania.

Tak dojechali do miejskiego kościółka, ale nie sami, bo w czasie jazdy przez miasto ludzie pokazywali ich sobie palcami i szli zaciekawieni za wierzchowcem półgębkiem wymieniając uwagi. Każden wiedział co oznacza ten widok, ale każdy miał też własne teorie jak się stało, że ksiądz i panna się zmówili testament wypełnić i co to ze sobą niesie.
- Jak ja nie cierpię takich spędów - Alex mruknął do ucha Aili głaszcząc ją dyskretnie po talii. Mieszczanie posuwający się za nimi wytrącili go z myśli, które pochłonęły go, nie wiadomo czy przez słowa dziewczyny czy nie. Dotyk mógł świadczyć, że tej bliskości w podróży nie ma jednak za nic. - Plotkować będą, aż się będzie kurzyło - dodał spoglądając na księdza, który na gwar wyszedł z kościoła stojącego przy rynku.
Aila, która bardziej była obeznana z rolą “paniska” pomachała dyskretnie kilkoro szkrabom, co za koniem biegły zdyszane, aż im smarki z nosa zwisać zaczęły.
- Będą. Zawsze będą, boś teraz pan na zamku. Musisz się przyzwyczaić... No chyba, że strach cię obleciał i jednak wolisz za żonę Giselle. Choć i wtedy by plotkowali, że szlachciankę dla takiej pogoniłeś. - zachichotała cicho - Skazany jesteś na ploty.

Skryba wstrzymał konia przed kościołem.
- Ojcze - powiedział głośno, aby być dobrze słyszanym, ale nie zbyt głośno aby nie robić z tego wszystkiego demonstracji. Mieli wiedzieć, mieli świadkami być ci wszyscy ludzie, nic więcej. - Ja, Alexander z Eu na twe ręce składam mój stan duchowny, który porzucam, dla tej oto niewiasty, którą za żonę pojąć chce nad życie. Niechaj Bóg wszechmogący wybaczy mi zrzucenie sutanny i wymówienie święceń, albo pokara. Jemu jeno mnie sądzić za czyn ten. On jeden w serce me zajrzeć może i zobaczy tam coś, przez co wierzę wybaczyć mi to będzie łaskaw. I on i ludzie niechaj wiedzą, że innym, choć mniejszym powodem… - ktoś roześmiał się w tłumie, ale chyba zdzielony pod żebra umilkł. Faktycznie, mieszczanie swoje mogli wiedzieć. Zarządztwo zamku według nich nie było tu ‘mniejszym powodem’. - ... Mniejszym jest chęć wypełnienia woli zmarłego, któren był moim opiekunem i dobrodziejem. Woli abym wziął w opiekę Aile de Barr, bratanicę jego, jako mąż jej.

Skryba położył dłoń na jej dłoni. Dziewczyna odruchowo ściągnęła łopatki, prezenując się.
Prawo kościelne kazało i zaręczyny czynić w obecności księdza. Ich obiecanie sobie siebie na polanie mogło znaczyć coś tylko dla nich. Również zapowiedzi w kościele, od soboru lateranskiego wymagane w teorii trzy razy przez trzy tygodnie przed ślubem. Ślub w obecności księdza. Wszędzie ksiądz.
- Jeżeli panna mnie zechce, potraktuj przybycie nasze jako zapowiedzi. I zwolnij nas z innych, bo ślub już za trzy dni zawrzeć chcemy, co by jak najszybciej wolę wypełnić Torina i na obmowę panny nie narażać.
- Pewnie już brzuchata, to się spieszą… - ktoś z tłumu wypowiedział głośnym, ledwo słyszalnym dla nich szeptem.
Alexander spiął się jakby chciał zobaczyć kto to rzekł.
- Ailo - powiedział miękko, tonem jakim mówił do niej po powrocie z wodospadu, nie przed. również formułka nie była tak oficjalna. - Zechcesz ty mnie za męża?
Dziewczyna spojrzała na niego z tym szlacheckim dostojeństwem, które w sobie miała, a którego mogła jej pozazdrościć niejedna księżniczka. Wygładziła suknie na brzuchu, podkreślając jego płaski kształt, by zamknąć ludzkie gęby.
- Aleksandrze... - celowo zrobiła małą przerwę, by wszyscy uważali na tym fragmencie, który miał nastąpić - wspierałeś mnie w najgorszych chwilach po śmierci wuja, życie ratując przez straszliwą bestią, więcej mieć znaków od Boga nie muszę, żeś ty ten właściwy. A wola mego wuja w testamencie obwołana tylko mnie w tym utwierdza. - uśmiechnęła się łagodnie, wysuwając swoją dłoń w jego stronę - Tak, chcę być twoją żoną.
Tłum zawiwatował, jakoś tak odruchowo, ale gdzieniegdzie słychac było entuzjazm. Ksiądz skinął głową.
- Przyjmuję porzucenie duchowieństwa, jako i zapowiedzi. Trzy dni do ślubu też, jeno panienko co z tym, o czym na stypie rozmawialiśmy. Toć Aleksander już nawet jutro niedzielnej mszy w kaplicy odprawić nie może…
- To kolejna rzecz, z którą przybyliśmy, ojcze - skłamała gładko, choć całkiem jej ta sprawa z głowy wyleciała, bo i nigdy przesadnie religijna nie była, a co dopiero po poznaniu Elijahy. - Chcieliśmy cię prosić o przysłanie wikariusza, któregoś polecał. Jutro powóz winien być gotów, więc może zostać nawet wyprawiony po niego.

Ksiądz skinął głową, a Alex dopieczetował zaręczyn. Pochylił się by pocałować oficjalną narzeczoną, w jego oczach iskrzyło gdy ich wzrok się skrzyżował. Zwykle to prywatne danie sobie słowa więcej dla zaręczonych znaczyło niż oficjalny przymus ceremonii przed księdzem. Tu paradoksalnie było odwrotnie. Tam na polanie przyrzekali sobie z goryczą, słowa czując jak popiół. Tu Alex czuł przy sobie miękkie ciało, które, jak zdążył już zauważyć tak chętnie go przyjęło. Był już po odkryciu śmiejących się do niego oczu kasztelanki. Alex cieszył się, widziała to doskonale, gdy schylił się i uniósł jej głowę po położeniu delikatnie dłoni na jej policzku. A ona? Choć grać miała wyniosłą i niedostępną, jednak złamała się. I gdy usta od jej ust po pocałunku słodkim odsuwał, zauważył łezkę wzruszenia, która po licu dziewczyny spłynęła.

Pocałunek trwał dłużej niźli mieszczanie mogli spodziewać się znając ich relacje.
Trwał też z przerwami w czasie drogi do zamku, oboje tym razem nie pogrążali się zbyt głęboko we własnych myślach korzystając jak mogli wspólną jazdą.
Dotarli więc pod wieczór do zamku - oboje bardzo zdyszani i rozgrzani, mimo że powietrze o tej porze już było jesienne i chłodem wiało. A choć do odgrywania wzajemnej niechęci starali się wrócić, wieczerzę zjedli z dworzanami siedząc ramię w ramię i śmiejąc się wesoło, co jakiś czas przy tym szepty wymieniając.


Był to chyba jeden z najweselszych wieczorów, jakie ostatnio miały miejsce w Kocich Łbach. Może i nawet nie ostatnio, a... od wielu, wielu lat. I tylko perspektywa spotkania z tym, który nadejdzie wraz z nocą nie pozwalała narzeczonym w pełni cieszyć się swoim szczęściem.

Wszystko co dobre ma to do siebie jednak, że się kończy, toteż gdy Aila udała się do swej komnaty na spoczynek, Alexander wychylił jeszcze jeden toast i również skierował się do swojej sypialni. Nie spodziewał się przy tym, że ktoś tam może na niego oczekiwać. Ktoś, kto nie będzie rad z tego całego ucztowania.

Giselle leżała w jego łożu, podpierając się na łokciu i uśmiechając ślicznie spod wilczej skóry. Mina mu trochę zrzedła, ale wszak sam miał z nią porozmawiać. Może to był dobry moment?

- Giselle… pomówić musimy. Wiesz co się stało, prawda? - spytał wchodząc i zamykając za sobą drzwi. Choć nie na klucz.
Ona uśmiechnęła się do niego znów, choć zauważył, że oczy jej są zaczerwienione i z lekka opuchnięte.
- Ciężko nie wiedzieć, panie - rzekła, po czym dodała - Ale mi to nie przeszkadza. Tyś dla mnie taki dobry... jak nikt nigdy nie był.
- Dobra z ciebie dziewczyna Giselle - usiadł na łóżku - i wiele przeszłaś, co nie powinno sie nikomu przytrafić. Będziesz mieć tu dom, pracę, spokojne miejsce, nikt cię skrzywdzić nie zdoła. Mówią, że jak kto komu życie zratuje, to za nie odpowiedzialny. Nie wiem czy by cię tam zabili, to i nie wiem czym życie uratował, ale wiedz, że w opiece mieć cię będę i skrzywdzić nie dam. - Urwał kończąc tą prostszą część rozmowy.
W oczach jej łzy się pojawiły, gdyż wzięła to chyba za całość przekazu, jaki dla niej miał. Uniosła się, zrzucając częściowo nakrycie i ukazując skrybie się nago od pasa w górę. Schwyciła też jego ramię i wciskając je pomiędzy piersi, przylgnęła do niego z uczuciem.
- Nikomu nic nie powiem. Obiecuję. - rzekła z zaangażowaniem.
Nie zabierał dłoni, ale i nie zaczął pieścić ślicznych niewielkich piersi.
- O czym? - spytał, aby odwlec to co musiał wszak powiedzieć.
- Że mnie u boku trzymasz, mimo że żonę mieć będziesz. Szlachcianki takie są, a to głowa boli, a to zmęczona, a to niezdrowa... ja narzekać nie będę. Zawszę cię chętnie powitam...
Giselle nie próżnowała. Nim Alexander się obejrzał, siedziała mu nagusieńka jak ją Pan Bóg stworzył na kolanach i piersiami wciąż o rękę jego się ocierała.
- Ano - uśmiechnął się, choć gry ciał nie podejmował - tak i może być - rzekł jakby w zamyśleniu. Aktorem to on dobrym nie był, ale i ona skupiona na czym innym była. - Panna mnie nie lubi, wszyscy przecie wiedzą. Ma co chciała, panią jest na zamku. Może tak być, że jak już co osiągnęła to widzieć mnie nie będzie chciała, do łoża dopuścić. - Pokiwał głową mówiąc to co z Ailą ustalili. - Nie chciałbym innej służki na zamku tedy, a i swe potrzeby mam - Znów się uśmiechnął na wspomnienie zeszłej nocy. - Tak i może być, nie przeczę.

Giselle rozpromieniała jak słoneczko i jużci zaczęła mu pas rozpinać i do spodni się dobierać, on jednak wstrzymał ją zdecydowanym ruchem.
- Ale na pewno nie przed ślubem, bo by dla niej to hańba była. I nie gdy dobra będzie dla mnie małżeńskich powinności nie odmawiając. - Wtedy też bym jej sromotę tylko przyniósł. - Giselle… - drugą ręką pogłaskał ją po kruczoczarnych włosach - nie musisz mi do łoża wchodzić, by być tu bezpieczna i pozycję dobrą mieć przecież. Przecież mówię, że zaopiekuję się tobą i tak.
I to był ten najtrudniejszy moment, kiedy spojrzały na niego pełne smutku oczęta, niemo pytające “czemu”. Choć tłumaczenie Alexandra było na tyle konkretne i proste, by Giselle je pojęła, widać było, że niechętnie przystaje na to. Może więc czuła do niedawnego kapelana coś więcej niż tylko wdzięczność.
- Ale...ale Pieterzoon... on uciekł. Ja wiem, że... on po mnie przyjdzie. On kociego rozumu dostał. Wyliże rany i przyjdzie po mnie... boję się! - przytuliła się do niego, szlochając z cicha.
To go trafiło jak cep między oczy.
“Wyliże się…”
Och, on już dawno wylizany, miała rację.
- Porozmawiam z Ailą - powiedział ciężkim głosem. - Coś na to może poradzimy. Być może… Panienka zrozumie i zgodzi się byś u mnie nocowała - sam nie wierzył w to co mówi, ale z drugiej strony Aila była jedyną na zamku, co świadoma była zagrożenia byłej banitki. - Ale nawet jakby się zgodziła, to pewnie na własne życie będziesz musiała przysiądz, że uwodzić i ciągać do łoża mnie nie będziesz. Chyba, żeby za nic mnie miała, to po cichu, nie drąc się jak zeszłej nocy. - W ogóle nie wierzył w to rozwiązanie, chciał jedynie plotąc co mu ślina na język przyniosła dać Giselle nadzieję.
Ona zaś, uczepiwszy się go, nie puszczała. Tuliła się naga i drżąca, wykorzystując męską słabość, którą mógł do niej żywić.
Pogłaskał ją po głowie.
- Połóż się, dziś cię tu uchronię, a jutro rozmówimy się z Ailą.
Tego nie trzeba było jej dwa razy mówić. Siąpnęła ledwo nosem i już - hyc, czekała na niego w łożu, zapraszająco odchylając pierzynę i prezentując swoje kształty.
Pokręcił tylko głową i skierował się do drzwi.

Gdy wyszedł zapukał do tych naprzeciw, do komnaty zajmowanej przez Teodora.
Stary sługa kazał na siebie trochę czekać, w końcu otworzył patrząc zaspany. Od dawna wcześnie kładł się spać.
- Cooo… co się stało? - zapytał rozglądając się niepewnie.
- W mojej komnacie dziś spać będziesz.
- Co? Jak to, ale…
- Zaręczony jestem, ty świadkiem masz być, że choć kobieta w mej komnacie, to wierności dochowałem.
- To ją odpraw Panie.
- Nie mędrkuj, jeno w te pędy do mej komnaty!
Stary zamarudził, ale w końcu poczłapał gdzie mu kazano.
- W łożu moim się możesz położyć, we dwoje się zmieścicie, pod skóry nie sięgaj, zaraz dam Ci pierzynę - Otworzył kufer zerkając ku Giselle z pewnością zdziwioną i niepocieszoną takim obrotem spraw.
Chciała też chyba protestować, ale miarkując, że Alexander poważnie mówi, szybko pod łoże sięgnęła i koszulinę na siebie zarzuciła, nim Teodor wyszedł do niej.

Tak skrybie udało się zażegnać sytuację. Mógł już wreszcie położyć się spać, lecz gdy tylko koszulę zaczął ściągać, do komnaty wślizgnął się biały kot. Potem drugi rudy i trzeci buras. Wszystkie ułożyły się na łożu, które miał zajmować skryba, toteż ten domyślił się, że tej nocy czeka go jeszcze jedno spotkanie i najpewniej wiele nie pośpi. O ile w ogóle.
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 05-09-2017 o 13:56.
Mira jest offline