Ostatnie krople wódki zapuściły się z flaszki do stawiku, kiedy zamieszanie w sąsiednim pomieszczeniu przykuło uwagę Ryo. Dziewczyna zerwała się na równe nogi gotowa przyjść z pomocą krewkiemu kompanowi, który znalazł się w nielichych opałach.
Ryo szybkim rzutem oka oceniła sytuację i powzięła sprytny plan ratunku. Nie zdążyła jednak niczego zdziałać, bowiem coś zimnego, bardzo zimnego przebiło jej plecy i wyszło mostkiem.
Przez kilka mgnień wpatrywała się w wystający z trzewi lodowy szpikulec i zanim okrutne boginie losu przecięły jej nić żywota w uchu zabrzmiały wysyczane przez zaciśnięte zęby słowa Ussy:
- To. Nie było. Śmieszne.
We bierze potężny zamach i spuszcza miecz na pełzające wokół gadzie sploty, co wymaga znacznie mniejszej precyzji niż trafienie głowy i przynosi efekt! Oto szerokie ostrze zagłębia się w grubaśne cielsko i kiedy wydaje się, że przepołowi wężysko na dwoje, utyka gdzieś pod koniec drogi.
Wiedziony odruchem rozwarty pysk z wystającymi kłami i rozdwojonym językiem szybuje w kierunku barbarzyńcy, który w ostatniej chwili zwinnym skrętem tułowia unika kontrataku.
Szarpnięcie gadziny do skoku w połączeniu z nie puszczającym miecza We sprawiło, że ostrze kończy dzieła i monstrum składa się teraz z dwóch części, połączonych jeszcze przez chwilę płatem skóry nim przedśmiertny spazm położy i temu kres.
W ferworze walki i przez wrodzoną odporność na ból barbarzyńca nie poczuł ukłucia wywołanego przez wbity w zamieszaniu w podudzie kolec czarnej róży. Kiedy go spostrzega, jest już za późno - śmierć przychodzi szybko i cicho a Ghorbash dociera na górę już tylko po to, by zamknąć mu oczy.
- Jasna cholera... - mówi Yuteal.