Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-09-2017, 20:04   #168
Nami
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Catherine & Katherine


Rudowłosa uniosła swoją zadbaną brew, gdy do jej samochodu niemal wskoczyła koleżanka z “pracy”. Cathy zmierzyła ją spojrzeniem od góry do dołu, słuchając z marszu pouczeń, które nawet przypominały zatajoną groźbę.
- Och, widzę, że bronisz terytorium jak posikujący kocur - zadrwiła sobie ze słodkim uśmiechem na ustach, ale szybko spoważniała - Słyszałaś o akcji w galerii Tate? Nie wyglądało to ciekawie - Watson poprawiła lusterko i spojrzała czy zmieniają się światła do jazdy - Podwieźć cię gdzieś? - spytała uprzejmie, zupełnie jakby to miało być od niej zależne. Blondynka ewidentnie sama się już zaprosiła.

- Jak miło, że proponujesz! - Kate odpowiedziała z niesłabnącym uśmiechem, jak gdyby to Cathy sama zaproponowała jej wejście do pojazdu. Wyglądało na to, że totalne wyparła wzmiankę o kocurze. - A gdzie jedziesz? Bo nie chcę robić kłopotów - dodała, choć zaiste kłopoty były tym, co robiła z największym upodobaniem. - Nic nie wiem o Tate - Kate zwróciła zaciekawiony wzrok na koleżankę z pracy.

- A taka mała imprezka, wyższe sfery. Chcesz to zapraszam - odparła szczerze rudowłosa, ruszając gdy światło zmieniło się na zielone. - Musisz więc koniecznie zainteresować się tematem Galerii. Coś zaatakowało młodą dziewczynę. Jakby oblepił ją negatywnymi emocjami, agresją, nienawiścią, chęcią mordu… Ta swoją drogą, były z tego ofiary, bodajże trzech czy dwóch strażników - Cathy mówiąc skupiona była na drodze, więc nie patrzyła na blondynkę.

Kate kompletnie zmieniła się. Nagle nieznacznie spięła się, jej wzrok skoncentrował, a mina stężała. Przypominała bardziej tę kobietę, która odpowiadała na sytuacje kryzysowe w Ergastulum, niż wyluzowaną czterdziestolatkę zmierzającą na sztukę teatralną. Wyciągnęła z torebki komórkę i zaczęła coś do niej wpisywać.
- Łączę się ze Zbiorem Legend. Mam niebieski kod dostępu odkąd przenieśli mnie do monitorowania Koordynatorów w Portland. Mogę przejrzeć panel misji i zobaczyć, czy Oculus wychwycił tę sprawę. I czy kogoś wysłali na misję - dodała. - To masakra, że taki syf trafił ci się po godzinach pracy - westchnęła. - To tak, jakby hydraulik po dniu pracy musiał naprawiać rury jeszcze we własnym mieszkaniu. Niesprawiedliwe.

Na te słowa Watson uśmiechnęła się mimowolnie, choć był to uśmiech przepełniony zmęczeniem i smutkiem. Mimo to to było miłe ze strony Kate, że tak to odebrała i od razu zaczęła grzebać. Catherine ponownie musiała zatrzymać się na światłach, więc mimochodem rzuciła do koleżanki
- I co, masz coś? - wychyliła się do przodu patrząc na licznik czasu odmierzający zmianę świateł. Jeszcze trochę.
- Powiem ci, że nie było to przyjemne i rozwaliło mi dzień, ale nie mogę narzekać. Gdybym pragnęła normalnego życia, to by mnie tutaj nie było i nie poznałabym ciebie, a to już jest ewidentna strata - uśmiechnęła się subtelnie z pełnym urokiem.

Katherine zaśmiała się i skinęła głową.
- Zostaw sobie te słodkie słowa na Edmunda - żartobliwie przywołała imię jednego ze strażników. Nie przestawała wpatrywać się w ekran komórki. - Nie ma żadnych informacji. Być może Oculus nie zdążył zarejestrować wypadku, albo przeoczył go, co zdarza się. Wiesz co? - Cobham podniosła wzrok na Cathy. Wreszcie korek odblokował się i kobieta wcisnęła pedał gazu, ruszając do przodu za wielopiętrowym, czerwonym autobusem. - Masz rację, pójdę z tobą na imprezę. Będziesz musiała mi wszystko opowiedzieć, po kolei.

Cathy ujrzała w lusterku, że ktoś siedzi na tylnym siedzeniu samochodu. Była to Kate… czy też może raczej jej klon. Dokładna, idealna replika.
- Chyba, że nie będziesz miała na to czasu, rozchwytywana przez znajomych - odparła druga Cobham. - Ale myślę, że to priorytetowa sprawa.

- Jesteś męcząca gdy tak się rozmnażasz
- stwierdziła Watson z rozbawieniem.
- Ale skoro chcesz, to najpierw podjedziemy do Vanilii po jakąś bardziej elegancką sukienkę. Mam nadzieję, że oczarujesz gości i zmyjesz ze mnie hańbę spóźnienia - odparła odbijając w trzecią przecznice. Trochę to ich spowolni, ale miała nadzieję na najszybsze zakupy na świecie. Mała czarna wystarczyła.

Cathy zaparkowała. Jedna sztuka Kate pospieszyła do Teatru Cambridge, który wznosił się nieopodal, natomiast druga weszła z Watson do butiku. W sklepie na szczęście nie było tłumów. Elegancka pani przy kasie zaprowadziła ich do czarnych, szykownych sukienek. Cobham uważnie przejrzała wiszące na wieszaku propozycje, aż zdecydowała, że przymierzy je wszystkie. Trzy kobiety ruszyły do przebieralni z naręczem ubrań. Katherine wypróbowała pierwszą sukienkę, ale szybko zdjęła ją, nawet nie pokazując się Cat i sprzedawczyni. Potem ubrała się w drugą i wyszła na korytarz.

- I jak wyglądam? - zapytała, przeglądając się w lustrze.

- Wyglądasz super, tylko jest zbyt odkryta. Albo dokupujesz bolerko lub szal, albo zmieniasz kieckę - oznajmiła Cathy patrząc nerwowo na zegarek. Podeszła szybko do sterty zabranych sukienek robiąc szybką analizę, wyciągając najbardziej pasującą w jej mniemaniu.
- Proszę. Przymierz, kup i najlepiej w tej wyjdźmy - uśmiechnęła się podając kobiecie
kreację.
- To tak zabrzmiało, jakbym była bezpruderyjna - Kate zmarszczyła nos. Zapłaciła za wybraną przez Cat sukienkę i wyszła w niej ze sklepu, w którym spędziły pół godziny.

Były w drodze do samochodu, kiedy Cobham przystanęła w pół kroku.
- Nie kupiłyśmy torebki - rzekła. - Musimy wracać po torebkę - wyszeptała z przejęciem.

- Daj spokój, tę co masz zostawisz za barem i będzie. To nie jest wielka sala balowa, nie musisz chodzić z torbą pod pachą. Chodź już, bo jak tak dalej pójdzie, to nas ominie to przyjęcie - Cathy otworzyła koleżance drzwi pasażera, aby ta niczym dama wślizgnęła się do środka i mogły już nieco przygazować w odpowiednim kierunku. Wnet zaparkowały przy Foundation Bar i udały się do niego.

Foundation bar


- Całkiem przyjemnie tu - rzekła Kate, rozglądając się po pomieszczeniu. - Przypomniała mi się taka kawiarnia w Wilnie, która wygląda bardzo podobnie. Rozwiązywałam sprawę zakochanych dziewczyn. Być może to nie brzmi groźnie, ale one nie jadły, nie spały, a jedynie stalkowały swoich wybranków. Wszystkie skończyły w psychiatryku. Okazało się, że w barze drinki serwowała młoda kobieta, która przy okazji znalazła na strychu księgę z zaklęciami swojej babki. Tworzyła eliksiry miłosne i dolewała krople do drinków tych kobiet, które skarżyły się na nieszczęście w miłości. Czar miał być błogosławieństwem, okazał się klątwą - pokręciła głową. - Piekło jest wybrukowane dobrymi chęciami.

- Jeśli viagra była w gratisie to nie tak źle. Odrobina przyjemności jeszcze nikomu nie zaszkodziła
- Cathy potraktowała to pobłażliwie, choć może nie powinna. Była już zmęczona, ale na szczęście dzień się pomału kończył. Postanowiła więc wytrwać, a potem wrócić do domu i… No właśnie i co? Przytulić się do poduszki? Jeśli miałaby zasnąć w kilka sekund, to byłoby cudownie, ale w innym przypadku robiło się to męczące i przytłaczające. Tydzień odpoczynku w Londynie okazał się być dalszym ciągiem pracy, do której nota bene niedługo wróci. Lubiła swoją pracę, lubiła więzienie. Może nawet bardziej niż apartament w Londynie? Tam zawsze coś się działo, można było łatwo kogoś spotkać, natknąć się przez przypadek, zagadać. Przede wszystkim, tam ludzie nie byli bezbronni i nie musiała się o nikogo martwić, a tutaj? Najpierw Lucas, potem Hannah… Bała się, co będzie później!
Myśli Catherine przerwał Felix, który od razu ją zauważył. Uśmiechnęła się zadowolona i podeszła do niego wraz z Cobham. Przedstawiła siebie oraz koleżankę, wychwalając ją pod niebiosa i mówiąc, czym się zajmuje. Kitty zauważyła, że inni byli zachwyceni blondynką, więc i ona była zadowolona, że ją wzięła. Być może tego wieczoru to Katherine a nie Catherine, będzie pożarta przez mężczyzn.

Jeden dżentelmen, który do tej pory stał wycofany z boku i milczący, również pożerał wzrokiem Katherine. Jednak bynajmniej nie w tym pozytywnym sensie. Był jednym z mężczyzn w średnim wieku ubranych w golfy. Łysinka na głowie błyszczała jasno w świetle lamp, a okulary nasunięte głębok na nos dodawały mu wyglądu intelektualisty.
- Pani Katherine Cobham, jeśli się nie mylę - rzekł, podchodząc do przodu. Inni mężczyźni rozstąpili się, aby zrobić mu miejsce. - Kobieta, która w sądzie posłała mnie prosto na dno. Adwokacki rekin. Postrach w ciele prawniczki.
- Pan Lawrence Eagleturner, jeśli dobrze pamiętam
- odparła Cobham. - Senator z dwudziestoletnim stażem, dyrektor Devon Industries. Dżentelmen z wieloma uzdolnieniami, do których nie należy skrupulatne płacenie podatków.
- Myślę, że się znamy.
- To mocna hipoteza.


Felix spojrzał wymownie na Cathy, a potem z powrotem na parę. Watson zachciało się śmiać. Fakt, na początku zdębiała, ale suma summarum poczuła głębokie rozbawienie. W myślach kibicowała Cobham, kto by pomyślał, że taki fiut nie płacił podatków?
- Na biednego nie trafiło… - wymamrotała pod nosem całkowicie do siebie, choć nie zdziwiłaby się gdyby stojący z nią ramię w ramię Felix to usłyszał. I chyba usłyszał, bo znienacka zaatakowała go salwa nerwowego kaszlu. Według Cathy temu kutasiarzowi się należało i blondynka powinna mu jeszcze słownie dopiec, choć z drugiej strony, niemal już to zrobiła.
- Kat to diabeł w ciele anioła, istny ogień, nikt tak nie zadba o interes swojego klienta jak ona - skomentowała jedynie głosem pełnym entuzjazmu, zdecydowanie ignorując powstałe napięcie. Lepiej było nie podsycać.
- Lawrence to lampart biznesu, polityczny gigant, nikt nie dąży do celu z takim zapałem, jak on - inny mężczyzna w golfie stanął za Eagleturnerem. Dosłownie i w przenośni.

Katherine i Lawrence mierzyli się wzrokiem, a ciśnienie w barze rosło. Wreszcie roześmiali się głośno i objęli niczym starzy przyjaciele.
- Martini z oliwkami, jeśli dobrze pamiętam, pani Cobham? - mężczyzna ujął prawniczkę pod ramię i skierowali się w stronę Matta, który stał za barem.
- Whisky bez lodu, jak zawsze, panie Eagleturner? - kobieta wyszczerzyła się szeroko.

Zapadła cisza, którą przerwała Watson.

- Panowie, chciałam zaprosić do obejrzenia mojego ulubionego obrazu, który został tutaj przeze mnie specjalnie sprowadzony na tę okazję. Oczywiście oryginał znajduje się w Luwrze, jednakże udało mi się wypożyczyć jego najwierniejszą kopię. Tędy proszę - rudowłosa wskazała dyskretnie gestem ręki kierunek przechadzki i udała się przodem, jako przewodnik. Poza tym miała na tyle obcisłą sukienkę, że liczyła iż inny zwrócą uwagę na jej tyłek, a nie ten niezręczny incydent w wykonaniu dwóch zwaśnionych stron. Mężczyźni podążyli za nią bez słowa. Cathy w tej chwili przypominała pasterze prowadzącego swoje wierne owieczki.
- Obraz nosi tytuł “Tratwa Meduzy” i powstał w 1819 roku - kontynuowała. - Autorem tego dzieła jest Theodore Gericault, francuski malarz. Zapewne niejeden z panów zna historię oraz symbolikę, jednak chciałabym skupić się na czymś innym - mówiąc to szła niespiesznie krok za krokiem, a jej przemowie towarzyszył cichy stukot obcasów. Kiedy w końcu dotarli do punktu docelowego, Catherine obróciła się przodem do zebranych, prezentując dłońmi arcydzieło.


- Chciałabym, abyście zastanowili się nad różnicami między kopią a oryginałem. Zazwyczaj chodzi o kontrast, ale nie dajcie się nabrać! Diabeł tkwi w szczegółach - zakomunikowała zalotnie z uśmiechem na ustach - Ja niedługo wrócę, muszę niestety dopilnować organizacyjnych szczegółów, przepraszam na moment - dodała i skinęła głową, odchodząc na bok i zerkając czy blondynka dalej ćwierka sobie z tamtym bufonem. Od razu poszła do baru.

- Cześć, poszło jakoś, co? - zagaiła do Matta z przepraszającym uśmiechem. Katherine i Lawrence siedzieli dwa miejsca dalej. Byli pogrążeni w entuzjastycznej rozmowie. Prawniczka gestykulowała rękami i śmiała się, natomiast łysiejący biznesmen kręcił głową, szeroko szczerząc się do swojej rozmówczyni. Przypominali bardziej przyjaciół, którzy odnaleźli się po latach, niż zaciekłych wrogów. Widocznie w tym środowisku nie chowano urazy zbyt długo. Lub też oboje tak świetnie grali i w rzeczywistości nienawidzili się. W każdym razie wydawało się, że kompletnie nie zwracali uwagi ani na Cathy, ani na Matta.
- To, co zawsze? - zapytał barman.
Wyglądał na zmęczonego. Pod jego oczami tkwiły niezdrowe cienie i lekko garbił się.
- Ja sobie zrobię kawy - rzekł. - Te dekoracje nie zajęły wiele czasu, ale miałem na głowie jeszcze inne sprawy. Nie miałbym nic przeciwko, gdyby ktoś mnie zmienił. Sam z chęcią napiłbym się czegoś mocniejszego.
- Więc napijesz u mnie, gdy to wszystko już się skończy
- zaproponowała również będąc zmęczoną wszystkim, co spadło jej na łeb.
- Mam serdecznie dosyć, a muszę się uśmiechać, jakbym co najmniej była przytępą ofiarą kosmitów robiących z mózgu galaretkę - wypuściła powietrze z naburmuszonych policzków i westchnęła głośno. Na jej twarzy jednak wciąż gościł lekki uśmiech.
- Póki co ta kawa brzmi jak marzenie. Dziękuję ci, że tak mi pomogłeś. Naprawdę dobry z ciebie facet - schlebiła mu całkowicie szczerze.
- Och, cofnij szybko te słowa - Matt wciął się w jej wypowiedź. - Dobrzy faceci nie zaliczają.
Uśmiechnął się lekko, jakby chcąc dodać nieco animuszu i sobie i Cat. - Nie zgadniesz, ale ktoś zostawił dla ciebie przesyłkę.
- O nie, znowu jakiś czub? Mało mi dziś chujowych niespodzianek? - przeklęła Watson, szybko gryząc się w język - Pardon my french. Pokażesz? Miejmy to już za sobą.

Mężczyzna skinął głową.
- Wyszedłem na zewnątrz, aby wyrzucić śmieci. I wtedy zaczepiła mnie taka mała dziewczynka. Trzymała kartonowe pudło prawie takie wysokie, jak ona cała. Z wahaniem zapytałem ją, czy zgubiła się. Ona spojrzała na mnie z taką dzikością w oczach. Poprosiła mnie, żebym przekazał ci tę paczkę, po czym uciekła - wzruszył ramionami.
- Po dzisiejszym dniu spodziewam się znaleźć tam głowę - westchnęła smutno.
Ekspres w tym czasie zmielił kawę i zrobił cappucino. Matt podał je Cathy i nastawił maszynę na podwójne espresso. - Jest na zapleczu - rzekł, po czym obrócił się we wspomnianym kierunku i ciężko poczłapał.

Zniknął za drzwiami. W tym czasie, jakby korzystając z okazji, do Cathy dosiadł się Felix. Cmoknął ją delikatnie w policzek niczym francuski dżentelmen.
- Spóźniłaś się godzinę - rzekł. Jego ton nie był obwiniający, jednak mężczyzna również nie wydawał się zachwycony.
Cathy zaklęła w myślach. Nawet nie zdążyła pójść na zaplecze razem z Mattem. Nie czuła się pewnie aby otwierać coś na sali, wolała jednak w odosobnionym miejscu.

Przeniosła przygasłe spojrzenie oczu na Felixa.
- Przepraszam. - zaczęła niewinnie - Napadnięto moją przyjaciółkę, były trzy ofiary śmiertelne. Mogłam nawet tu nie dotrzeć, gdyby tylko policja postanowiła mnie zatrzymać jako świadka. Stwierdzili jednak, że mam się zgłosić do nich jutro. - wyjaśniła pokrótce szukając w jego oczach zrozumienia.

Felix zmarszczył brwi. Przez niewinny ton Cathy nie był pewien, czy kobieta nie żartuje sobie.
- Serio? - zapytał. Splótł palce i położył je na kolanie. Na jego twarzy pojawił się przebłysk niepewności. Felix tłumaczył kiedyś, że w dzieciństwie zachorował na ciężkie zapalenie błędnika i w rezultacie do dzisiaj miewał problemy z równowagą. Wysokie stołki barowe traktował z pewną dozą nieufności.

- Naprawdę myślisz, że potrafiłabym tak żartować? - zdziwiła się rudowłosa, patrząc na niego szerzej otwartymi oczami. - Mnie to nie bawi. - stwierdziła sucho, wciąż nie odrywając od niego wzroku.
- Mnie też nie - Felix westchnął, obracając się w stronę baru. Wychylił się po szklankę i nalał do niej whisky, którą wcześniej Matt wyciągnął dla Eagleturnera. Zostawił na blacie banknot, po czym pociągnął duży, mocny łyk.

- To, co mówisz wydaje się tak nieprawdopodobne… że chyba nie do końca do mnie dociera. Choć oczywiście wierzę ci - ostrożnie skinął głową. - Po prostu jestem taki zdenerwowany - spojrzał po sali i zebranych w nich gościach. - Nie wiem z kim jeszcze porozmawiać, jak długo, czy być poważny, a może śmiać się. Ile wypić, aby rozluźnić się i kiedy przestać, żeby nie zostać wziętym za pijaka. Mówisz, że gdzieś jacyś ludzi zmarli i to rzecz jasna straszna rzecz, jednak - wziął drugi, duży łyk, prawie opróżniając szklankę - mam wrażenie, że tu jest jeszcze straszniej.
- Zachowuj się naturalnie. Wiedz tylko, że oni wszyscy udają. Wrócą do domu, rzucą swoje garniaki na podłogę i będą łazić po wypolerowanej podłodze w brudnych majtach sprzed dwóch dni i białych skarpetkach z dziurą na pięcie. Potem zaczną tańczyć do jakiejś żałosnej piosenki, kołysząc w łapie drogiego drinka i rozlewając go jak dziadkowie z parkinsonem. Z ich ogłady i kultury pozostanie pusty śmiech. Nie przejmuj się, graj swoją rolę, jesteś wspaniały
- pogładziła kołnierz jego koszuli i uśmiechnęła się. Próbowała nadać swej opowieści odrobinę groteski i żartu, aby sprawić, że Felix poczuje się lepiej - Podoba ci się obraz? Niemal narodziłam się na jego oczach. - mruknęła ciepło.

- Jaka jest jego tajemnica? - zapytał Felix. Wydawał się lekko rozbawiony i zapewne chciał coś odpowiedzieć, jednak Cat zmieniła temat, przywołując obraz. - Mam na myśli to, o czym opowiadałaś. Ta różnica pomiędzy reprodukcją a oryginałem. Nie mów, że zmyśliłaś to?
- Różnica jest w kobiecie. Jej ekspresji. Ciężko to dostrzec, ale w replice nie wyraża przerażenia, tylko nadzieję. Oczywiście strach i obawa jest nieodłącznym elementem, jest tam wiele bólu, jednak tę nutę nadziei dostrzegą nieliczni. W większości ludzi jest zbyt wiele negatywnych emocji, aby dostrzec światło w tunelu. Mało kto cieszy się z drobnostek, a spójrz chociażby na to, że mimo spóźnienia tutaj jestem. Dobre i to, prawda?
- odpowiedziała z większym uśmiechem, a jej oczy jakby ożyły. Upiła łyk ciepłej kawy i westchnęła rozmarzona.
- Jeszcze raz dziękuję ci za to - Felix odparł poważnie. - Mówi się, że za każdym wielkim człowiekiem stoi wielka kobieta. Gdybym miał żonę, to ona musiałaby męczyć się ze mną. Dobrze, że mogę na ciebie liczyć, inaczej to wszystko - rozejrzał się po Foundation Bar - byłoby wielką klapą.
- Pójdę im opowiedzieć o tej kobiecie i nadziei. Może ja zdobędę ten punkt za błyskotliwość zamiast ciebie
- mrugnął okiem, po czym dopił whiskey, wstał i poszedł w kierunku mężczyzn.

Catherine została na krótki moment sama. Chcąc nie chcąc słyszała perlisty śmiech Katherine.
- ...no i wtedy zaprowadziła mnie do butiku, żeby znaleźć dla mnie jakąś sukienkę na to przyjęcie. Wzięłam najładniejszą, ale wtedy powiedziała, że jest za bardzo odkryta. No i odłożyłam ją, nie wspominając ani słowem o tym wielkim wycięciu na plecach w jej sukience, ale…

Jeżeli ktoś potrafił obgadać cię, siedząc tuż przy tobie, to była to właśnie Katherine Cobham.

Tymczasem Matt wrócił z zaplecza. Trzymał niepozorne, tekturowe pudełko, którego brzegi zalepione zostały szeroką, brązową taśmą. W drugiej ręce barman trzymał nóż.
- Gotowa? - zapytał. - Otwieramy?

Cathrine trzymała dłoń na czole po tym, jak przed chwilą lekko w nie plasnęła. Blondynka była nieznośna, ale przynajmniej odpowiednio zagada tego łysola, a to już plus. Watson spojrzała na Matta i niemrawo kiwnęła głową. Nie była gotowa, ale bardziej już nie będzie nawet za ileś lat.
- Raz się żyje, nie? - odparła obserwując pudło i dłonie barmana.
- I raz umiera - Matt odpowiedział. Jego słowa zabrzmiały bardzo złowieszczo, co zapewne nie było jego intencją, bo w następnej chwili wyszczerzył się do niej jak pirat i nieco komicznie podniósł nóż, jak gdyby nie wahał się go użyć. I rzeczywiście - wnet skierował ostrze na taśmę, którą opasano pudełko. Barman otworzył je po krótkiej, nieznośnej chwili, kiedy przyszła do baru podeszła para imprezowiczów. Dostali po szocie i odeszli na parkiet. Teraz więcej ludzi tańczyło, choć Carmen wciąż wyróżniała się pośród tłumu. Ta dziewczyna wiedziała, jak się poruszać.

Matt spojrzał wewnątrz tekturowego sześcianu. Zmarszczył brwi, po czym podniósł wzrok na Cathy i popchnął zdobycz w jej kierunku.
- Zamawiałaś coś w H&Mie? - zapytał.


- Eee….nie? - odpowiedziała niepewnie unosząc niemal natychmiast tyłek ze stołka i wychylając się za bar. Nie mogła się powstrzymać, aby nie wsadzić nosa w pudło. To, co tam zobaczyła, zdecydowanie ją zdziwiło.
- Wygląda jak koszula drwala z taniego pornola - skomentowała z uniesioną ku górze brwią.
- Gdybyś chciała kiedyś takiego nakręcić i potrzebowała aktora... - Matt niby żartował, jednak myślami był gdzieś indziej. Spoglądał na ubranie, jak gdyby było stertą puzli. - Wyrzucić to? Czy chcesz wziąć z sobą ten piękny prezent do domu?

Kobieta parsknęła sarkastycznie na tą głupią, pierwszą wzmiankę. Nic jednak nie odpowiedziała, pokręciła tylko głową z dezaprobatą, choć nie dało się ukryć rozbawionego uśmiechu.
- Skoro dostałam, to chyba wezmę. - wzruszyła ramionami. Usiadła z powrotem na miejscu i zaczęła się rozglądać, czy aby o czymś nie zapomniała. Nie omieszkała również spojrzeć na zegar wiszący nad barem. - Naprawdę cieszę się, że mi pomogłeś. Razem z Carmen, oczywiście. Wszystko się udało czy coś jeszcze potrzeba? Nie wiem jak ci się odwdzięczę.
- Na coś wpadniesz - odparł mężczyzna. - Zaskocz mnie - uśmiechnął się.

Tymczasem rozmowa Katherine z Eagleturnerem dobiegła końca. Cobham dosiadła się do swojej koleżanki z pracy i poprosiła o wodę z cytryną i lodem. Matt skinął głową, po czym zajął się przygotowywaniem napoju.
- To twoje? - kobieta spojrzała na materiał schowany wewnątrz pudełka.

- A masz z tym jakiś problem? - odpowiedziała pytaniem zupełnie bez cienia agresji, będąca zaciekawiona, że Kat w ogóle spytała. Prawdopodobnie była tylko ciekawską blondynką, no ale… Może są w niej większe głębie - Kojarzy ci się z czymś interesującym, ty tylko z bezguściem?

Cobham zmarszczyła brwi.
- Mam wrażenie, że kiedyś coś takiego widziałam - rzekła. Po czym pokręciła głową. - Rzecz jasna nie chodzi mi o to, że wcześniej w swoim życiu natrafiłam na złożone koszule. Po prostu odniosłam wrażenie… - zamyśliła się. Wyglądało na to, że ma odpowiedź na końcu języka, lecz pozostawała ona nieuchwytna. - To prezent, tak?
- Nie ode mnie
- Matt pokręcił głową, po czym postawił przed Cobham szklankę wody. - Masz na coś ochotę oprócz kawy? - spojrzał na Cat.

- Można nazwać to prezentem, choć ja nie uznaję czegoś takiego jeśli jest anonimowe. Nazwijcie mnie paranoikiem, ale dla mnie to lekko ‘creepy’ - Cathy upiła kolejny łyk kawy i odetchnęła. Czuła, że jeszcze ze trzy godziny da radę się uśmiechać i gadać jak najęta.
- Nie, dziękuję. Póki co. Mam małą ochotę na chwilę spokoju, ale wierzę, że wszystko w swoim czasie - spojrzała na Matta z wdzięcznością, po czym z powrotem na Kat - Wymyśliłaś już?
Cobham pokręciła głową.
- Będzie to mnie teraz męczyć - westchnęła. - Kolejne zmartwienie na głowie - mruknęła, spoglądając w bok. Wydawało się, że ma coś konkretnego na myśli.

Cathy dopiła kawę i wstała z miejsca
- Jakby co daj znać, choć to pewnie jakaś bzdura. - uśmiechnęła się Watson zupełnie bez przekonania. Niby mogło się to Kat skojarzyć chociażby z jakimś filmem, który oglądała kilka dni temu, ale po prostu Cathy w to wątpiła. Skoro już blondynka mówiła, że jej się kojarzy, a w dodatku był to naprawdę dziwny “prezent”, to coś musiało być na rzeczy.

Catherine wróciła do grupy mężczyzn, których zostawiła na te kilka(naście) minut w przenudnym zajęciu, jakim było gapienie się w obraz. Postanowiła jednak dalej wodzić ich za nosy i udowadniać, że przecież tylko szlachetna krew potrafi długo kontemplować nad znakomitymi dziełami sztuki, nawet jeśli miałyby to być tylko kopie.
- Podoba się obraz? Drugi taki tylko w Luwrze - zagaiła z promienistym uśmiechem.
- Interesujący - odparł jeden z mężczyzn.
- Widziałem oryginał - inny spojrzał na Cathy - ale nie spostrzegłbym tej różnicy w mimice kobiety. Zaiste interesujące.
- Podoba mi się to, że mamy przed sobą kopię, jednak nie została sporządzona bezmyślnie przez ludzką kalkę. Malarz, który namalował to dzieło, pozwolił sobie na własną interpretację.
- W muzyce jest to równie ważne
- rzekł czwarty. - Dzieła klasyczne w uznaniu wielu ludzi powinno wykonywać się w tej samej formie, bez najdrobniejszej zmiany. Jednak ja sądzę, że można nadać dziele cenną iskrę życia, wprowadzając nowe rozwiązania - dodał czwarty.
-... tak… - Felix wtrącił na sam koniec. Wyglądał na nieco zdezorientowanego. Najwyraźniej nie miał artystycznej duszy.

Watson słuchając poczuła się jak nauczycielka, która zbiera odpowiedzi uczniów i teraz powinna wziąć od nich indeksy i nabazgrolić ocenę, ozdabiając ją fikuśnym, ale i jakże leniwie postawionym, podpisem. Nie mniej jednak to miłe, że mężczyźni tak entuzjastycznie do tego podeszli, miała nadzieję, że nie udają. Mogła to w sumie łatwo sprawdzić i nawet postanowiła to uczynić, nie przerywając im i skupiając się na słowach, jak i ich aurach.
Mężczyzn otulała jasna, pastelowa aura rozluźnienia. Poza tym każdy miał w niej domieszkę innych, podrzędnych emocji. Wydawało się, że jest to dla nich taki “small talk”, równie dobrze mogli rozmawiać o pogodzie. Na pewno nie wydawali się znudzeni obrazem i wspólną wymianą zdań, jednakże nie byli zapalonymi miłośnikami sztuki.
- Czy przygotowała pani jeszcze jakieś inne dzieło? - zapytał jeden z nich.

Cathy zaśmiała się krótko i uroczo.
- Och nie, nie przesadzajmy z tym dobrobytem - machnęła delikatnie swoją drobną dłonią. Aż jej się przypomniało, że właśnie nie tak dawno ktoś ukradł jej obrazy, a mogła je pokazać i spytać o opinię, może poznałaby jakieś ciekawe interpretacje. Niestety “Tratwa Meduzy” nie nadawała się do głębszej analizy, gdyż geneza dzieła i symbolika były znane koneserom, a może i nawet podrzędnym “zjadaczom obrazów”.
- Lubię bawić się w interpretacje, jednakże nie byłam pewna, czy będzie to interesująca zabawa na dzisiejszy wieczór. Lubią panowie podróże? Nic tak nie odświeża jak nowości z różnych zakątków świata. Mnie urzekła Galeria Luster w Peru, niby nic nadzwyczajnego, ot zwykłe zwierciadła, ale można czytać z odbicia jak z utworów. To wciąż my, ale jakby każdy z nas jest kimś innym. Jakby każdy miał w sobie pomniejszą bestię - powiedziała zafascynowana delikatnym półszeptem, okraszonym nutką tajemnicy - Niezwykłe doświadczenie. Może drinka? - spytała wskazując na bar. Jeśli wymęczy Matta, to przy dobrych wiatrach będzie zbyt wytarmoszony by coś sugerować.

- Chętnie - odparł jeden z nich. - Kompletnie zaschło mi w gardle.
- Oj, Jerry
- zaśmiał się drugi. - Jeden drink za dużo i zaraz skończysz na parkiecie.
- Obawiam się, że cały już jest zajęty
- mężczyzna uśmiechnął się półgębkiem, spoglądając na Carmen.
- Felix, szczęśliwy z ciebie facet - rzekł ktoś inny. - Taka żona to skarb!
Mężczyzna zaśmiał się i pokręcił głową.
- Cathy?
- spojrzał na nią, nie przestając uśmiechać się. - To tylko… czy też może aż… przyjaciółka - wyjaśnił.
- Biedak - jeden z mężczyzn poklepał go po ramieniu, co wywołało ogólną salwę śmiechu. Następnie politycy ruszyli do baru, skutecznie zawalając Matta robotą.
Cat i Felix zostali sami.
- Przepraszam cię za to - westchnął.

Kobieta wzruszyła subtelnie ramionami, uśmiechając się pocieszająco
- Drobiazg. To oni powinni zobaczyć brak obrączki i podejrzewam, że widzieli. Dałeś się podejść, jesteś spięty dziś - odparła dając krok w jego kierunku, aby stanąć bliżej, choć na pewno nie aż na tyle, by deptać po jego osobistej strefie. Wyciągnęła rękę i pogładziła go na krótko wzdłuż ramienia - Napij się czegoś mocniejszego, jeśli chcesz to odwiozę cię później do domu. Może trochę się rozluźnisz, hm? - zasugerowała troskliwie. Skoro już zorganizowała ten wieczór, to warto by było aby efekt był pozytywny. Nie to żeby Felixa upijać, ale mógłby się troszkę bardziej otworzyć.

- To miło z twojej strony, że jesteś otwarta na dawanie przysług
- mężczyzna uśmiechnął się. - Chodź ze mną.

Zaprowadził ją w sam kąt pomieszczenia, gdzie okrągłe stoliki były ustawione trochę rzadziej i pomiędzy nimi ustawiono gustowne rośliny. W rezultacie właśnie tam było najintymniej i mogli w spokoju porozmawiać.
- Jerry - zaczął Felix. - Ten mężczyzna, który powiedział, że zaschło mu w gardle. Nazywa się Jerome Sharp. To żmija - skrzywił się. - Jednak ma poparcie wśród swojej grupki ludzi. I z tego, co wiem, jest nieprzychylnie do mnie nastawiony. Moje źródło zdradziło mi, że zamierza mnie usunąć, cokolwiek to znaczy - westchnął, po czym dyskretnie rzucił wzrokiem w kierunku baru, chcąc zobaczyć tam wspomnianego mężczyznę. - Muszę zaatakować pierwszy - Felix potarł dłonie o siebie. - Coś wymyślić i sprawić, żeby się skompromitował.

Watson rozsiadła się wygodnie zatapiając pośladki w miękki fotel.
- Trzeba było potwierdzić wzmiankę o żonie, przynajmniej w końcu ktoś by mnie docenił. Co z tego, że mąż fikcja, a koledzy palanty - zaśmiała się wyraziście, odchylając głowę do tyłu, na obolałym karku. - Wiesz, że lubię takie gierki i zabawy, nie obraziłabym się. Choć rozumiem, że było to ryzykowne i doceniam szlachetność - wyjaśniła, aby mężczyzna nie pluł sobie w brodę, że jednak nie spróbował tej taktyki. Catherine naprawdę nie zrobiłoby to większej różnicy, mogła być i jego żoną, choć wcale nie spieszyło jej się do ponownego zamążpójścia. Bała się.
- Największą kompromitacją dla niego będę jego nieudane żarty, które obrócisz na swoją korzyść. Jeśli udowodnisz, że masz do siebie dystans, nie przejmujesz się tym, a nawet potrafisz się śmiać z tego, to inni spojrzą na ciebie z większym uznaniem. - Cat westchnęła z uroczym pomrukiem. Było jej tutaj bajecznie, w tym kącie - Poza tym, według mnie to w ogóle nie powinieneś wchodzić w dupę komukolwiek. Jeśli nawet nie przyjmą cię w swoje kręgi, to co z tego? Po co się otaczać fałszywymi dwulicusami, naprawdę tego chcesz? Chcesz żyć w obłudzie i grze pozorów? To ja bym już wolała krąg dresów lub anonimowych seksoholików, przynajmniej wiadomo na czym im zależy i nie mącą.
- Cathy, ja nie chcę dostać się do grupy popularnych dzieciaków w liceum, lecz zdobyć poparcie, aby osiągnąć awans polityczny i zawodowy. Pochodzę z małej wioski obok Leeds, gdzie funkcjonuje tartak, w którym pracował mój ojciec. Ma zostać zlikwidowany, bo od kilku lat nie przynosi zysków, a kilkaset miejsc pracy ma zostać zlikwidowanych. To duży tartak i po prostu wymaga inwestycji, aby znów był rentowny. Tylko ja mogę coś zmienić, ale do tego potrzebuję ludzi Sharpa. Muszą przestać popierać go i przejść na moją stronę. A do tego trzeba ostrej, brutalnej gry
- rzekł. - Cathy, wiem że proszę o dużo… ale pomogłabyś mi go zniszczyć? To, o co cię poproszę nie jest moralne, jednakże wiele ludzi na mnie liczy. Ciężkie czasy wymagają zdecydowanych środków…

- Zależy o co prosisz, Felix. Nie jestem w stanie zgodzić się na wszystko. Powiedz wprost, co chodzi ci po głowie, a ja odpowiem, na ile jestem w stanie spełnić twoje fantazje...
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline