Jakże szczęśliwym człowiekiem był Abelard mając nad sobą kompetentnych dowódców! Oczywiście, kompetentnych w pojęciu cyrulika - tak krasnolud jak i Baron wydawali się dalecy od brawury Olega i Leo, potrafili też wyjść poza ramy walki w wąskich uliczkach, których znawcami byli Karlowie. Najważniejsze jednak: nie słali Nossenkrapa do grup uderzeniowych pozwalając mu przygotować miejsce opatrywania rannych.
Oczywiście, namiot w którym Abelard urządził miejsce przyjęć nijak się miało o prawdziwego lazaretu jakim dysponował garnizon - jednak w realiach improwizowanej zasadzki był więcej niż szczytem możliwości cyrulika. Derki leżące pod ścianami namiotu służyć miały za łóżka chorych a prosty stół, który był również elementem wyposażenia karawany, miał posłużyć za ewentualne miejsce operacji paramedycznych. Nad ogniskiem w centrum obozu cicho bulgotało w kociołku wino do wygotowywania ran, kilka metalowych prętów powoli rozgrzewało się pośród w żarze mając służyć do kauteryzacji co bardziej krwawiących ran. Narzędzia balwierza, na czele z piłami do kości i obcęgami leżały rozłożone na stołku przy stole w lazarecie - tuż obok, gotowe do użycia ułożone czekały napary kojące i cenne mistury lecznicze. Olegowi udało się dozbierać nieco ziół przed nastaniem zmroku - do przemycia ran od biedy nadawały się, choć część z nich wykazywała choćby śladowe właściwości halucynogenne. Ale czegoż innego można było spodziewać się po Olegu...
Zajęci przygotowaniami ekwipunku obozowicze nie zgłaszali szczególnej chęci przyuczenia się w sztuce efektywnego bandażowania ran. Z resztą w mroku nocy rozświetlanym jedynie pochodniami lepiej było odciągnąć rannego do obozu niż po ciemku zakładać szarpie na krwawiące rany. To też, choć urażony w swojej dumie, cyrulik miast marudzić przyjrzał się również swojemu ekwipunkowi - w miarę możliwości radząc się bardziej doświadczonych kolegów starał się zadbać tak o pancerz jak i łuk, jego główną broń. Bo też ciężko było nazwać "Anestezję" prawdziwą bronią - miała raczej pomagać w operacjach co bardziej wyrywnych rannych.
Gdy zapadł zmrok, Abelard usiadł przy wejściu do namiotu i zajął się rozciąganiem co bardziej napiętych i bolących części swojego ciała. Gdyby bowiem przyszło uciekać, wolałby nie dostać nagłego skurczy łydki czy kolki. Łuk spoczywał w zasięgu ręki - miał być jednak bronią ostateczną, jako że balwierz miał szansę na celny strzał jedynie w dobry świetle ogniska.