Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-09-2017, 14:44   #81
Grave Witch
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Poczucie winy gryzło Jessicę niezmordowanie i wzrastało z każdym kolejnym słowem, padającym w trakcie sprzeczki braci. To przecież przez jej nieudolność tamci zabrali Anę. Gdyby lepiej celowała albo wcześniej zareagowała to wszystko potoczyłoby się inaczej i być może barmanka nie zostałaby porwana ani nawet nie brałaby udziału w całej tej potyczce. Początkowa radość z ponownego połączenia ich małej rodzinki, zwiała gdzie pieprz rośnie zostawiając kobietę przed trudną decyzją, którą najwyraźniej musiała podjąć bowiem tego właśnie wymagali od niej braciszkowie.

Pomyśleć, że jeszcze chwilę temu była w siódmym niebie, wieszając się na szyi najpierw Lesterowi, a później Simonowi. Byli cali i zdrowi, nic im się nie stało. Pytania o to dlaczego tak długo im zajęło by do niej dotrzeć, zostały odstawione na dalszą półkę. Częściowo przez łzy, bo i te w końcu wyrwały się z okowów i zaczęły spływać jej po policzkach, opisała im przebieg całego zdarzenia starając się nie pominąć żadnego istotnego szczegółu. Adrenalina, która ją do tej pory utrzymywała na nogach, odpływała, a na jej miejsce przyszło zmęczenie, dodatkowo spotęgowane strachem, który także ponownie zawitał. Opierając się o maskę ich unieruchomionego wozu bawiła się paroma nabojami do Busha, które wyjęła z kieszeni. Czerń otaczającej ich nocy ponownie zaczęła ją przytłaczać, przypominając o tym, że ludzie nie są jedynymi potworami, które kryją się w mroku.

Włożywszy całą siłę w to by utrzymać wyobraźnię na wodzy, próbowała znaleźć rozwiązanie zaistniałego problemu. Lester miał rację, nie mogli chodzić od drzwi do drzwi i wypytywać o Anę. Simon jednak też miał rację odnośnie tego, że są obecnie uziemieni i nie bardzo mają jak ruszyć dalej. To, że wóz trzeba było jak najszybciej naprawić, było oczywiste, tylko właśnie, co dalej? Spanie na siedzeniach? Pewnie, mogli się zmieścić w wozi i przekimać do rana, nic nie stało na przeszkodzie. Tyle tylko, że znowu Simon miał rację, Ana znała okolicę, a znajomość okolicy mogła się okazać kluczowa w ich dalszych planach. No i wyraźnie mu na niej zależało, mimo iż nie należała do ich rodzinki. Czyżby planował ją włączyć do ich małej grupki? Pochylenie głowy skryło skrzywienie ust, które pojawiło się w odpowiedzi na tą myśl. Tak, była zazdrosna o swojego braciszka i nie, nie chciała by ten to dostrzegł. Ani on, ani tym bardziej starszy z Thorn’ów.

W końcu podniosła głowę, otarła resztki łez skrzących się w kącikach oczu i schowała naboje do kieszeni.
- Naprawmy wóz i jedźmy tam - zaproponowała, wskazując dłonią skupisko domów. - Kierowca oberwał w ramię więc daleko nie ujadą, muszą się zatrzymać i poszukać jakiegoś medyka. Ich samochód też oberwał, chociaż nie wiem czy coś z tego wyniknie bo jednak ruszył ponownie. Przy odrobinie szczęścia mógł to być jego ostatni zryw. - To, że liczenie na owe szczęście zakrawało na naiwny optymizm nie powstrzymywało Jess.

Nie patrząc na braci kontynuowała.
- Lest, ja wiem że chcesz jak najszybciej dorwać Browna, ja też chcę, ale Ana… Ja… Oni ją zabrali z mojej winy - wydusiła wreszcie, całą uwagę skupiając na Bushu i uzupełnianiu naboi w jego magazynku, którą to czynność rozpoczęła w trakcie krótkiej przerwy, która nastąpiła w trakcie jej przemowy. - I miałabym to nawet gdzieś ale ona nas kryła, nawet gdy tamci zaczęli jej grozić. Nawet po tym jak jej przywalili. Nie powiedziała ani tego gdzie poszliście ani w którą stronę poszłam. Mamy u niej dług, a długi trzeba spłacać - zaryzykowała uniesienie głowy i rzucenie spojrzenia na braci. W jej wzroku dominowała niepewność ale i rodzący się upór.

- Naprawię wóz - obiecała, powracając wzrokiem do karabinu. [i]- Simon może w międzyczasie wybrać się na zwiad, może ją wyrzucili po drodze [ii]- urwała bo taka wizja kojarzyła się jej z dość jednoznacznym końcem, który spowodował że przez chwilę miała problemy z wydobyciem z siebie głosu. - Błądzenie po nocy nie ma sensu - wydusiła wreszcie, wsunęła magazynek i ponownie przeniosła spojrzenie na braci. Czuła się… pusta, wyżęta z całej energii. Najchętniej zwinęłaby się w kłębek i odpłynęła. Ostatnie na co miała ochotę to rodzinne kłótnie. Niestety, nie dość że wizja tego pierwszego oddalała się w czasie, to na dokładkę bracia zafundowali jej drugie. Liczyła na to, że pójdą po rozum do głowy i zgodzą się na jej propozycję, a Lest nie będzie się zbyt długo wkurzał, że stanęła po stronie Simona.

- Nic jej nie jesteśmy winni. - burknął niechętnie starszy z braci. - Ty młody nie daj się ogłupić jakieś dzierlatce. Miała taki sam fun i zysk z nas jak my z niej. - powiedział celując w niego palcem wskazującym a drugą dłoń kładąc sobie na biodrze. - A jak była w porzo jak mówi Jess no to w porzo. Nie będzie mieć z nami na pieńku dzięki temu. Chyba duży bonus nie? - zapytał kiwając głową w stronę Jess i przez chwilę przyglądał się im obojgu na przemian sprawdzając czy w odpowiedni sposób przyjęli jego słowa.

- Zwisa mi to Lest. - Simon odpowiedział dziwnie spokojnie. - Ja idę jej poszukać. Jess mówi, że to dobry pomysł. Pomożesz nam? - zapytał młodszy z braci trochę obracając słowa dwójki rodzeństwa ale wydawał się być uparty w swoim pomyśle.

- I jak niby chcesz jej szukać po nocy? - zapytał drwiąco i mało przyjemnie Lester patrząc na młodszego brata mało przychylnie.

- No tak jak Jess mówi. Musieli jechać tą drogą czyli wjechać w te budynki. Strzały też musiały być tam słyszalne. Więc sam wiesz co się dzieje jak się po nocy ktoś zaczyna strzelać za rogiem. Coś i ktoś musiał tam widzieć albo zostawili inny ślad. No ja mogę ślady znaleźć no ale wiesz, ktoś by nam się przydał do gadania. - Simon wskazał machnięciem dłoni po kolei na budynki, drogę, siostrę i w końcu zwalistą sylwetkę starszego brata. Lester w końcu uchodził za speca od zdobywania informacji w szybki choć niekoniecznie przyjemny sposób.

- Ja pierdolę aleś się uparł. - najwyższy z całej trójki pokręcił głową i w końcu splunął. - Chuj. Niech wam będzie. Idę po te koło. A wy róbcie swoje. - powiedział tonem jakby wydawał pozostałej dwójce polecenia. Ruszył szybko z powrotem w stronę zalanej drogi zupełnie jakby nie chciał dłużej ciągnąć tej dyskusji.

- Dzięki Jess. - Simon wydawał się dla odmiany zadowolony tak bardzo, że podszedł do siostry i pocałował ją w policzek. - Dobra to ja wezmę tą drugą latarkę i się kawałek przejdę. Może coś zostało. - powiedział biorąc latarkę kierowcy i odchodząc od rodzinnego pojazdu.

Cały Lest, zawsze musiał mieć ostatnie słowo. Jessica wzniosła oczy ku niebu, a następnie uśmiechnęła się do Simona, na krótką chwilę zapominając o strachach.
- Tylko uważaj na siebie - rzuciła za nim, odrywając przy tym tyłek od maski wozu. Jeszcze chwilkę stała spoglądając to w stronę, w którą oddalił się starszy z braci, to znowu w tą, w którą ruszył młodszy. W ten oto sposób została sama. Przełknięcie śliny zabrzmiało niczym wystrzał, chociaż z pewnością tylko dla niej. Nie tracąc czasu przygotowała niezbędne narzędzia, które jej przy zmianie koła potrzebne będą. Busha trzymała pod ręką, tak na wszelki wypadek i nasłuchiwała odgłosów dochodzących do niej zarówno od strony drogi jak i rzeki. Oby tym razem wszystko poszło bez zbędnych problemów.

Odgłosy nocy. Odgłosy szumiącej wody. Odgłosy zgrzytu i stukotu metalu. Odgłosy ludzi. Ale z budynków choć przez puste, nocne pole niosły się nieźle. Zbyt słabo by dało się złapać o co chodzi ale na tyle wyraźne by zaznaczyć swoją obecność. Choć nie szło poznać czy to z powodu powodzi, strzelaniny czy jeszcze czegoś innego to na zazwyczaj cichą i uśpioną po upalnym dniu noc teraz nie wyglądało. W końcu usłyszała kroki. Lestera z jednej strony jak wracał brodząc przez płytką wodę i dźwigając koło od samochodu. I Simona. Który choć zazwyczaj był trudny do zauważenia gdy mu na tym zależało to teraz szurał. Okazało się, że on też wraca z nielekkim ładunkiem. A konkretnie dźwigał jakieś ciało. Ono właśnie szurało piętami butów po drodze.

- I co? - Lester zapytał krótko patrząc na pozostałą dwójkę i kładąc koło obok nadkola. W międzyczasie Jess zdążyła zdjąć zniszczone koło, wyprofilować błotnik na tyle by można było te koła wkładać i wyjmować w tę czy we w tę.

- No sam zobacz. - Simon wydawał się zadowolony. Przesunął ciało i rzucił jej przed maskę wozu gdzie było najlepiej widoczne w świetle reflektorów pojazdu. Ciało było potężnie zawalone krwią z prawie odstrzelonej głowy. Obecnie głowa zaczynała się trochę powyżej górnej szczęki i uszu. Musiał oberwać bezpośrednio w głowę co zabiło go na miejscu.

- Gdzie go znalazłeś? - zapytał Lester kontemplując chwilę świeżego trupa. Przez zdeformowaną twarz czy raczej jej brak rysy twarzy były ciężkie do określenia.

- Na skraju drogi. Myślę, że go wywalili z samochodu. Nie było śladów butów więc nikt nie wysiadał w tamtym miejscu. Myślę, że to kierowca. Zaraz potem widać ślady zawracania. Wywalili go a potem zawrócili by jechać dalej przodem. Chyba, że mieli coś pojebane z kierownicą i było jakoś inaczej niż zazwyczaj. Ale dobry strzał. Prawie na setkę. Po nocy. Bezpośredni headshot. Świetny nawet. Myślę, że nawet ty miałbyś problem go powtórzyć. - Simon tokował spokojnie i brzmiało to jak zadowolenie z tego, że tamci stracili dzięki Jess kolejnego człowieka w strzelaninie jak i podziw dla tak trudnego strzału. Na końcu jednak pozwolił sobie na drobną, braterską szpilę pod adresem Lestera.

- Zamknij się. - Lester popatrzył na niego z góry z wyraźną pretensją. - Przeszukałeś go? - zaraz też próbowałznaleźć coś co by mógł wykazać swoja wyższość nad bratem.

- Nie. Chciałem tutaj jak jest lepsze światło. - młodszy Thorn i tak wydawał się zadowolony więc wzruszył ramionami i klęknął przy ciele by je przeszukać.

- Wstawisz te koło czy mam ci pomóc? - zapytał Jess wskazując na koło jakie właśnie położył przy samochodzie.

Jessica jednak szczęśliwa nie była. To, że kierowca zaliczył ten jej z głupia traf, świadczyło tylko o tym, że czwarty został sam na sam z Aną i do tego nie musiał się zatrzymywać by szukać lekarza. Jedyne co teraz pozostawało to liczyć na to, że jest lewy w kwestii prowadzenia wozów i wrypie się w jakieś drzewo, rów czy pozostałości budynku. Względnie w budynek.
- Zatrzymali się na chwilę więc to pewnie wtedy - mruknęła, bez słowa zabierając się za zmianę koła. Nie chciała dodatkowo drażnić Lestera opieszałością w wykonywaniu swojej roboty. Widać było że braciszek tylko czeka na jakiś pretekst by wybuchnąć.

- Wątpię żeby miał coś cennego czy ważnego przy sobie - wyraziła swoje wątpliwości walcząc przy okazji z kołem. - Pozostali nie mieli. I wyglądało też jakby się z nimi załapał z doskoku. Wyraźnie jęczał, że na to się nie pisał gdy tamci dorwali Anę i zaczęli jej wygrażać. No chyba że najęli go do innej roboty i ta fucha była tylko takim małym dodatkiem - myślała na głos, wyłuskując przy okazji niektóre ze spraw, jakie zaświtały jej w głowie jeszcze w trakcie walki ale nad którymi nie miała czasu się rozwodzić.

- Myślę też, że powinniśmy jak najszybciej ruszyć - zakończyła, obdarzając braciszków kolejną dawką swych przemyśleń i idąc za nimi podjęła próbę przyspieszenia całej roboty, którą to się właśnie zajmowała. Jakby na to nie było to była tylko wymiana koła a nie odbudowywanie całego silnika.

Koło okazało się zgodne do współpracy. Dziury i śruby pasowały do siebie więc okazało się to zwykłą, nieco rozgrzewającą mechaniczną robotą bez finezji. W tym czasie Simon przeszukiwał ciało a Lester im zgodnie kibicował nie dając zapomnieć o swojej milczącej obecności. - O cholera. - powiedział nagle poważnym głosem jakby odkrył coś nieprzyjemnego. Wstał i na maskę maszyny rzucił mały przedmiot jaki pewnie wyjął z kieszeni ubrania zabitego kierowcy. Mały przedmiot błysnął metalem podobnie jak jakiś nóż, trochę monet i otwieracz wcześniej jakie rzucał na asfalt gdzie były dobrze widoczne. Nawet zapasowy magazynek do pistoletu jaki znalazł nie wzbudził na nim takiego wrażenia jak to co rzucił właśnie na maskę. Lester zrobił krok by przyjrzeć się bliżej. Jess i tak była przy samej masce po zmianie koła więc też miała dobry widok na rzuconą właśnie odznakę szeryfa.

“O cholera” było nad wyraz nieadekwatne do zaistniałej sytuacji. Zastrzeliła szeryfa? Nie, nie mogło być o tym mowy… To się zwyczajnie nie mieściło w jej głowie wiążąc ze zdecydowanie zbyt dużą ilością kłopotów. No i do cholery to oni przecież zaatakowali, prawda?
Te i inne myśli, niczym stado galopujących koni, przemykały jej po głowie gdy nieco chwiejnie podnosiła się z przyklęku.
- Chyba jednak powinniśmy zrezygnować z odwiedzin - jęknęła. Śmierć szeryfa całkiem nieźle tłumaczyła to zamieszanie, którego częściowe odgłosy docierały aż do ich wozu. Tylko patrzeć jak się zbierze grupka chętnych by pomścić pana władzę, tym bardziej jak ten jedyny ocalały rzuci im jakąś zgrabną historyjkę.
- Simon, wybacz ale jeżeli to ich szeryf to mamy… mam przechlapane. No chyba że go zdrowo nienawidzili ale wtedy by się go pozbyli dawno temu. No chyba że to jakiś przejezdny czy coś, ale… - Niespokojne spojrzenie, rzucone w stronę zabudowań dodatkowo podkreślało jej słowa i idącą z nimi niechęć do stanięcia oko w oko z ewentualnym, ostro wkurzonym i bez wątpienia uzbrojonym tłumem. I pewnie, możliwym było że przesadza, czemu by nie? Tyle tylko, że Jess wolała jednak dmuchać na zimne.

Z drugiej jednak strony tamci nie wiedzieli kim są ścigane przez nich osoby. Jeżeli zostawią Anę w ich łapach to prędzej czy później barmanka wygada im co wie żeby ocalić swoją skórę. Tym bardziej jeżeli dojdzie do wniosku, że po nią nie przyjdą.
- Tylko z drugiej strony - postanowiła podzielić się swymi wywodami z braćmi. - Z drugiej strony jeżeli nie wyrwiemy Any to ona w końcu się wygada. Teraz nie wiedzą kogo ścigali, nawet chyba dobrze opisać nie byliby w stanie naszego wyglądu, nie licząc tego że was jest dwóch i nas było dwie. Jeżeli jednak ją tam zostawimy to nie dość że dostaną dokładny rysopis to jeszcze dodatkowo dane osobowe i cholera wie co jeszcze. - Z tej perspektywy uratowanie czarnowłosej wyglądało na jak najbardziej sensowne, a wręcz niezbędne dla dobra całej ich rodzinki.

- To co robimy? - zapytała, mocniej ściskając kolbę Busha.

- To czemu miał ją w kieszeni? - Simon wygladał jakby trochę stracił rezon ale widocznie jeszcze nie zrezygnował. Odznaki u zabitego czy w ogóle u załogi drugiego samochodu się jednak chyba zdecydowanie nie spodziewał. - No i to tylko odznaka. Kawałek blachy. Mógł ją mieć skądkolwiek. - młodszy Thorn sprawiał wrażenie, że usiłuje znaleźć cokolwiek co by mogło złagodzić wydźwięk leżącego skrawka metalu w skórzanej oprawie. Popatrzył i na siostrę i na brata sprawdzając co sądzą o jego pomyśle.

- Jess on machał tą odznaką? Darł się “Stać Policja”? Albo coś w tym stylu? - zapytał Lester spoglądając na siostrę i odwracając wreszcie wzrok od leżącej na masce odznaki.

Rusznikarka pokręciła głową zaprzeczając każdej z wymienionych oznak typowego gliny.
- Był raczej… niechętny - powiedziała, próbując przypomnieć sobie wszystkie szczegóły zachowania tego faceta. - Sprawiał wrażenie jakby się z nimi zabrał tylko po to żeby cię dorwać - mówiła dalej, teraz kierując słowa do starszego z braci. - Chyba nie spodobało im się, że do nich strzelałeś. Wydawał się… w porządku, przynajmniej w porównaniu z pozostałymi. No i miał na imię Josh. - Podzieliła się informacjami, po czym wróciła spojrzeniem do odznaki. Glina… Simon jednak mógł mieć przecież rację. Co prawda gliny to też ludzie i różne ich typy się trafiały ale zwykle nie kryli się ze swoim statusem, a przynajmniej ci, z którymi Jess miała okazję mieć do czynienia tego nie robili.

- Nie zachowywał się jak glina. Bardziej jak ich przydupas - podsumowała trupa, nawet na niego nie patrząc. To co miał w kieszeni zdawało się być znacznie istotniejsze niż kupa mięsa jaką się stał.

- Josh? No to już coś. - Lester pokiwał głową lekko trącając przy tym butem ciało świeżego nieboszczyka. - Nie machał odznaką to był jakiś lewy. W ogóle albo teraz. Inaczej od tego by zaczął pewnie. A nawet jej nie wyjął. - powiedział starszy Thorn dzieląc się z rodzeństwem swoimi domysłami. Na twarz wracał mu zwyczajowy grymas rozdrażnionej pogardy.

- Chcesz go poszukać? Czy co? - zapytał Simon zadzierając głowę w górę by spojrzeć na starszego i większego brata gdy ten zdawał się wracać do zwyczajowej roli lidera jaką miał w ich małym ale zgranym zespole.

- No. Siksa nie będzie kryć nas wiecznie jak to Jess mówi to raz. Dwa to teraz sprawa jest świeża więc będzie zwyczajowy chaos. Jeśli nawet tam robią jakiś wiec. To co? Chcecie dać im czas aż się zbiorą? Aż tamci sprzedadzą im swoja wersję? Zbiorą psy i widły? - patrzył z góry głównie na Simona ale też parę razy zerknął i na Jess jakby się irytował, że w lot nie łapią jego punktu widzenia. Simon spojrzał na Jess najwyraźniej namyślając się nad słowami brata.

- A jak znajdziemy Anę i resztę? - zapytał trochę jakby z nadzieją, że brat już na to też coś pomyślał.

- A jak zazwyczaj szukamy jakiś ciulów po zadupiach? - starszy brat rozłożył w irytacji ręce na boki. Simon pokiwał głową. - Zastanawiam się czy brać szmaciarza. - powiedział po chwili starszy z braci znów lekko trącając zabitego mężczyznę butem. Teraz brzmiało jakby naprawdę jeszcze nie podjął w tej sprawie decyzji i czekał co powie pozostała dwójka.

Siostra zaś słuchała uważnie zarówno jednego, jak i drugiego i głowiła sie nad problemami które mogły wyniknąć z decyzji podjętej przez Lestera, która co prawda przypadła jej do gustu i zgadzała się z tym co wcześniej postanowili, ale w owym nowym świetle wiązała się z całą masą możliwych komplikacji.
- Po co go brać? - zapytała, krzywiąc się na ów pomysł. - Wrzucić do rzeki i niech sobie popływa. I pewnie że lepiej od razu, póki jest zamieszanie. Jeżeli tamten jest powodem tego zamieszania to i szukać go nie będzie trzeba. A jak nie to… No, jakoś się na jego trop trafi. - Wzruszyła ramionami. Jak to powiadają - koniec języka za przewodnika. Gdy zaś język nie pomagał, zawsze się dało z jakiegoś dupka wycisnąć informacje przy pomocy nader chętnego do takowych zabaw, Lestera.

- Nie wydaje mi się jednak żeby jakoś daleko odjechał. No i nie minęło znowu tyle czasu. Jak ruszymy teraz to na pewno go dorwiemy - wykazała się odrobiną entuzjazmu, szczerząc zęby w niekoniecznie udanej podróbce wesołego uśmiechu. Co prawda przed braćmi udawać nie musiała ale też mieli teraz na głowie ważniejsze sprawy niż jej samopoczucie.
- Wóz jest gotowy do drogi - dodała, przeciągając się by odgonić zmęczenie. Nic nie wskazywało na to by mieli zaznać chwili spokoju i jakże potrzebnego snu w najbliższym czasie. Zamiast tego czekało na nich polowanie.

- Tu jest za płytko a tam dalej nie chce mi się go nieść. - stwierdził tonem znawcy Lester jakby już nie jedno ciało zdarzało mu się topić w jakiś rzekach. Powiedział po chwili krytycznego przyglądania się i rzece i osadzie z widoczną ciemną linią budynków upstrzonych jasnymi punktami świateł. Rzeka oczywiście była znacznie bliżej. Ale jeśliby wziąć pod uwagę czas potrzebny na dojście do niej przez płytką wodę a czasem potrzebnym osobówce na dotarcie do budynków to wychodziło pewnie bardzo podobnie. A, że z rzeki trzeba by jeszcze wrócić to mogło zejść tam nawet dłużej niż dojazd do budynków.

Gdy decyzja zapadła dalej poszło sprawnie. Chodź Simon wydawał się nieco bardziej spięty niż Lester który z przymrużeniem oka mógłby wyglądać nawet na wyluzowanego. Wystarczyło znów wsiąść do pojazdu i odpalić. Udało się Lesterowi już za drugim razem. Samochód najpierw zawrócił bez żenady na dobry kawałek wjeżdżając na trawiaste pobocze by dobre kilka długości samochodu dalej wrócić na asfalt. Linia budynków zbliżała się na wprost ale głównie rozciągała się po lewej stronie. Kierowca zwolnił gdy wjeżdżali w pierwsze budynki. Simon na przednim siedzeniu trzymał na wszelki wypadek pistolet na kolanach.

Na ulicach wyglądało na to, że “się dzieje”. Sporo okien świeciło światłem. Co prawda większośc domów ziała mroczną pustką i ciszą ale pewnie jak wszędzie spora część dawnych budynków była niezamieszkała na stałe. W oknach widać było sylwetki ludzi. Zdenerwowanych. Krzyczących. Pakujących się. Prowadzących zwierzęta, pakujących swoje rzeczy do pojazdów i wozów. Przebiegali przez ulicę lub po chodniku. Prowadzili płaczące dzieci, toczyli wózki, ktoś się darł i rozglądał jakby kogoś zgubił lub szukał. Więc choć na samochód jadący coraz wolniej spoglądało całkiem sporo osób jakie mijali to jednak nikt ich nie zaczepiał ani nie zatrzymywał. Czasem mijali jakieś grupki kilku osób które naradzały się czy próbowały przekonać kogoś do czegoś.

- Nadszedł czas oczyszczenia! Antychryst nadchodzi! Wysyła swoje sługi przodem! To znak! Znak od Pana naszego! Znak ostrzeżenia! Ostatnia szansa! Nawróćcie się i zostańcie żołnierzami Chrystusa! Stańmy w jednym szeregu do walki ze sługami Antychrysta! - wydzierał się stojący na progu jakiś facet. Trzymał jakąś książkę, pewnie biblię jaką machał to nad głową to nad sobą. Krzyczał do przebiegających lub przejeżdżających ludzi ale mało kto poświęcał mu uwagę.

- Musimy tu zostać! Trzeba zbudować tamę! Jeśli woda się podniesie będziemy zgubieni. Trzeba zbudować tamę, wziąć wszystkie worki i… - tłumaczył coś podniesionym głosem inny facet przy kolejnym rogu. Jego akurat słuchało kilka osób.

- Ta kurwa tamę! Skąd weźmiesz tyle worków? Kiedy niby chcesz je usypać? I gdzie? Mówię wam worki są dobre ale w jednym miejscu! Obwarujmy jedno miejsce i tam się woda nie dostanie! To będzie szybciej niż całe to miejsce! - drugi wszedł mu w słowo i próbował przekonać do swojej racji.

- Jeden budynek?! Niech zgadnę jaki i dlaczego akurat twój?! - prychnął ironicznie ten pierwszy a przez tłumek przeszła fala uśmiechów i śmiechów.

- Tylko ja mam na tyle miejsca by pomieścić nas wszystkich! A przynajmniej większość. - odpalił zaczepnie ten drugi zaciskając ze złości dłonie w pięści.

- A co z naszymi domami?! Mamy je oddać na pastwę wody? Znów chcesz się napaść naszą krzywdą! - rzucił gniewnie ktoś z tłumu celując w niego oskarżycielsko palcem. Zawtórowało mu kilka mruczących potaknięć.

- Hej przyjacielu! - zawołał donośnie Lester wychylając się przez okno. Wyglądało, że zatrzymał się przy największej grupce jaką dotąd mijali. Ponieważ nie było dokładnie do kogo wołał całkiem sporo twarzy odwróciło się w jego stronę z pytającymi spojrzeniami nieźle widocznymi w świetle pochodni i lamp olejnych. - Szukamy Josha! - zawołał wesoło jakby szukał dawno nie widzianego kumpla.

- Jakiego Josha? - odkrzyknął jeden z mężczyzn po chwili konsternacyjnych spojrzeń jakie zebrani wymienili między sobą.

- No nie mów mi, że nie ma tu żadnego! - krzyknął Lester jakby właśnie potwierdziły się jakieś niecne podejrzenia.

- Nie no jest. Ale paru. Nie wiem o którego pytasz. - odparł ten sam facet trochę zniechęconym a trochę rozbawionym tonem. Lester spojrzał na Simona jakby chciał się naradzić spojrzeniem a ten pokiwał głową i klepnął się w lewą pierś gdzie zwykle gliny i szeryfy nosiły odznaki, blachy i inne takie.

- No ten z gwiazdą szeryfa! - krzyknął dalej tym samym tonem gdy odwrócił się w stronę ulicy. Simon nieco nerwowym ruchem zaczął stukać lufą broni o kolano wiedząc, że zbliżają się do momentu kluczowego.

- A! Hawkins! To musicie jechać dalej i potem w prawo, to jak zobaczycie reklamę domu pogrzebowego Stricklanda to tam. - pokiwał głową ten zagadnięty. Lester zerknął na dwójkę rodzeństwa. Szło świetnie. Ale czy warto było jeszcze czerpać z dobrej passy czy lepiej było się wycofać póki było się na górze? Miejscowi chyba potraktowali ich póki co jak przyjezdnych obcych ale nie wiadomo było jak długo to potrwa.

Jessica przez całą drogę trzymała dłonie na kolbie Busha, w każdej chwili gotowa do skorzystania z jego mocy. To, że i Simon zdawał się być podobnie zdenerwowany, wcale nie dodawało jej otuchy. Ludzie jednak zdawali się mieć na głowie o wiele poważniejsze problemy niż trójka przyjezdnych. Gdziekolwiek nie spojrzała tam widać było ewakuujących się mieszkańców. Woda? Czy chodziło im o to coś co sprawiło że i oni musieli opuścić bezpieczne schronienie? Nie, nie wydawało się jej, bo to by już zdążyło tu przecież dotrzeć. Nie uciekli znowu tak daleko. Bardziej chodzić musiało o rzekę, ale skąd wiedzieli co w trawie piszczy? Ktoś ich ostrzegł? Jak tak to kto? A może jednak się myliła i chodziło właśnie o tą ścianę czerni, która z potwornym hukiem parła na nich nie dalej niż tą… No właśnie, jak dawno temu to było? Pół godziny? Godzinę? Jess zatraciła poczucie czasu w trakcie tej ucieczki, awarii i późniejszej walki.

Na ich szczęście, zajęci własnym bezpieczeństwem ludzie, najwyraźniej nie zwrócili uwagi na strzelaninę, lub też zwyczajnie mieli ją w głębokim poważaniu. Przynajmniej jednak ktoś odpowiedział na pytanie zadane przez Lestera. Niestety, potwierdził przy okazji, że facet, którego zastrzeliła faktycznie był szeryfem. Nie zabiło to jednak tej małej iskierki nadziei, która się w niej tliła. Może to jednak o kogoś innego chodziło? Naiwne, ale co mogła na to poradzić? Żałowała tylko, że jednak nie wrzucili tego ciała do rzeki. Ktoś je w końcu znajdzie, skojarzy ich i… Kłopotom wiele nie trzeba było, by zaistniały i zaczęły rosnąć niczym placek na drożdżach.

Gdy spojrzenie Lestera spoczęło na niej, pokręciła przecząco głową. Szczęście i dobra passa miały to do siebie, że były niczym niewierny kundel, który w każdej chwili jest gotów odwrócić się i ugryźć dłoń która go za uszami drapie. Mieli swoje informacje. Jeżeli ten, który jeszcze się przy życiu uchował i miał w swoich łapach Anę, postanowił udać się do domu tego całego Josha, to dobra ich. Najwyraźniej przejeżdżając nie ściągał na siebie uwagi i nie wydzierał się na prawo i lewo, że szeryfa zabili bo w innym wypadku ludzie tutaj inaczej by ich witali. Jeżeli jego, ani jego samochodu nie uda się im znaleźć we wskazanym miejscu to wokoło szwędało sie dość człeka by dorwać kogoś innego i dopytać. Jess tylko niepokoiło to, że ostatni z napastników na dobrą sprawę chyba nie miał po co pchać się do domu szeryfa. No chyba że cała grupa mieszkała razem.

Najchętniej zapytała by o to czy facet nie widział wozu szeryfa, tyle tylko, że nawet nie wiedziała czy to był jego wóz. Na dobrą sprawę mogli chyba przyjąć, że był skoro go prowadził. Tyle że wcale tak być nie musiało.
Nagle uniosła głowę bo przyszło jej do głowy pytanie, które przynajmniej w myślach brzmiało jej w miarę bezpiecznie. Wychyliła się nieco do przodu tak żeby jej głowa znalazła się między przednimi siedzeniami, a tym samym blisko głów obu braci.
- Zapytaj może czy widział wracającego Josha lub czy wie, czy go mogą zastać - rzuciła szeptem sugestię. - Zakładając że to jego samochód był, ludzie muszą go znać, a nawet jeżeli nie był to może przy okazji zdradzi w którą stronę pojechał i kim jest ten ostatni z atakujących - wyjaśniła pospiesznie żeby swoim szeptaniem nie wzbudzić zbytniego zainteresowania ich rozmówcy do którego zresztą, tak na wszelki wypadek, uśmiechnęła się przyjaźnie, chociaż daleko jej było do nastroju na uśmiechy.

- Ej a nie widziałeś, czy wyjeżdża teraz w nocy gdzieś? - starszy z braci zapytał jeszcze tego dość uprzejmego rozmówcę ale tym razem ten rozłożył ręce w geście niewiedzy. Ktoś tam inny burknął cóż, że teraz każdy pilnuje siebie czy nie ma czasu pilnować innych czy coś takiego. W każdym razie Lester najwyraźniej uznał to za koniec rozmowy bo machnął ręką na pożegnanie i ruszył samochód dalej.

Dalej jechali dość wolno. Raz bo chaotyczny rwetes ciągnął się przez budynki i ulice tak samo jak dotąd. Dwa, że wskazówki jakie udało im się zebrać były dość ogólne. A trzy bo tak łatwiej było coś czy kogoś dostrzec. Więc jechali po prostej, potem skręcili w prawo choć obaj bracia wcale nie wyglądali na przekonanych, że skręcają we właściwą prawą. Ale gdy jeden a potem drugi jeszcze podpytali się o dom pogrzebowy, raz ktoś ich posłał do diabła, innym razem to kobieta przypadła do otwartych drzwi płacząc, prosząc i krzycząc, by oddali jej dziecko. Nawet nie było wiadomo czy chodzi jej o załogę w samochodzie czy o kogoś innego. Bracia spojrzeli na siebie krzywo potem znowu na obcą a wtedy ona nagle znów oderwała się bez ostrzeżenia od drzwi i pobiegła dalej wciąż płacząc i krzycząc w noc coś o swoim dziecku. - Dom wariatów. - powiedział Simon obserwując jej oddalającą się sylwetkę.

Ale w końcu ktoś wiedział co trzeba, raz czy dwa jeszcze wjechali w jakąś ulicę do podwórka a nie przecznicę i wreszcie zajechali pod reklamę przy drodze gdzie mogli odczytać napis reklamujący usługi pogrzebowe. Podjechali jeszcze kawałek ale Lester zatrzymał się tak ze dwa domy przed domem pogrzebowym. Sam budynek był piętrowy o aparycji średniego sklepu lub warsztatu. Nie było widać jednak przed nim żadnego pojazdu. W oknach też była ciemność.

- Mógł gdzieś porzucić ten wóz albo… - mruknęła Jess, nie dając jednak zbyt wiele wiary własnym słowom. Pozbywanie się samochodu w obecnej sytuacji byłoby szczytem głupoty. Gdzie jednak pojechał?
- Chcecie sprawdzić budynek? - rzuciła pytanie, przenosząc spojrzenie na braci. Skoro już się tu pofatygowali to przynajmniej zerknąć wypadało czy jednak porywacz gdzieś się nie kryje w tych ciemnościach. No bo to, że w oknach się nie świeciło nic jeszcze nie znaczyło. Okna można było czymś zasłonić, poza tym to był w końcu dom pogrzebowy. Na pewno były jakieś pomieszczenia z tyłu, może też piwnica.
Tyle tylko, że jeżeli go tam nie ma to tylko stracą czas na tych poszukiwaniach, w którym to po tamtym zostanie tylko kurz.

Przybita rozmyśleniami opadła na tylne siedzenie i westchnęła.W duchu dowalała sobie że nie zrobiła dość by odbić Anę. Na pewno mogła zrobić coś więcej. Celniej strzelać, szybciej reagować. Przymknęła oczy i potarła je dłonią, próbując przy okazji odpędzić smętne myśli. To nie był najlepszy czas na takie jęki.
- Może się rozdzielimy? - zaproponowała, próbując obmyślić jakiś sensowny plan. - Nie znajdziemy ich kisząc się we trójkę w wozie. O ile w ogóle jeszcze tu są bo gość mógł równie dobrze odjechać z nią w siną dal, co chować się gdzieś w ciemnych kątach tej budy - wskazała na dom pogrzebowy. - No i ta cała panika… Też chyba nie powinniśmy tu zbyt długo się bawić. Co o tym myślisz, Lest? - swoje wywody zakończyła pytaniem skierowanym do starszego z Thorn’ów.

Lester kiwnął głową na znak zgody. Potem skinął na młodszego brata i ten również skinął podobnie. Wziął strzelbę, wysiadł z samochodu i włożył pistolet jaki dotąd trzymał w dłoni z powrotem do kabury. - To ja się rozejrzę. - powiedział młodszy z braci i zamknął drzwi. Potem ruszył przez ulicę i jeszcze chwilę widzieli go po drugiej stronie. Szedł wzdłuż sąsiedniego do domu pogrzebowego budynku. Na razie chyba bardziej chciał sprawiać wrażenie zwykłego przechodnia niż skradać się tak dosłownie. Zatrzymał się przy rogu budynku zaglądając w ulicę przed domem pogrzebowym która z samochodu już nie była widoczna. Chyba nie dostrzegł nic specjalnego bo skinął głową w stronę samochodu, że wszystko gra i ruszył za róg znikając im z widoku. Dwójce w samochodzie zostało czekanie.

Czekanie zawsze było najtrudniejsze i czas wcale nie czynił go łatwiejszym. Za każdym razem gdy jeden z braci znikał w mroku, a zwykle chodziło właśnie o Simona, Jess opadały czarne myśli. W końcu wystarczyła jednak kulka by z trojga zrobiło się dwoje. Tym zaś razem, cała wina leżała po jej stronie. Wszystko wyglądałoby inaczej gdyby nie zawaliła, gdyby wykazała się lepszym refleksem lub nie była takim tchórzem. Przez nią porwano Anę, przez nią ich pościg za Brownem został opóźniony i przez nią Simon musiał narażać się na niebezpieczeństwo, a szansa na poprawę stanu zdrowia Lestera, oddalała się. Była kulą u nogi sprawiającą więcej problemów niż przynoszącą korzyści....

Pokręciła gwałtownie głową, odpędzając te niepotrzebne myśli. Samobiczowanie prowadziło donikąd i w niczym nie pomagało. W przeciwieństwie do przygotowania się na kłopoty. Po raz kolejny sprawdziła magazynek Busha po czym zrobiła to samo z rewolwerem. Upewniła się też czy ma odpowiedni zapas naboi przy sobie. Najchętniej poprosiłaby Lestera by dał jej swoją broń do sprawdzenia, ale nie chciała go denerwować swoimi strachami. I tak miał dość na głowie. Wychyliła się jednak i oparła brodę o oparcie siedzenia na którym siedział. Ręce wysunęłą do przodu i objęła nimi muskularny tors braciszka. Potrzebowała tego by odzyskać spokój. Miała też nadzieję, że i jemu pomoże to w zrelaksowaniu się chociaż trochę.

- Znajdziemy zarówno Anę jak i Browna - rzuciła wesoło, wysilając się na pozytywizm którego nie czuła. Uznała jednak, że był on lepszy niż ten pełen beznadziei, smętny nastrój który zapanował wewnątrz wozu. Trzeba było coś z tym zrobić i wiedziała że to jej przypadła rola jasnego promyka nadziei. Na Lestera w tej kwestii nie było zwykle co liczyć. On trzymał się faktów i był twardy jak stal z której został wykonany jego nóż. O ile nie twardszy. Poprawianie nastroju komukolwiek nie było w jego stylu, chociaż czasami przełamywał się i doprowadzał ją do śmiechu to jednak zwykle ta rola przypadła młodszemu z braci.

- A później zrobimy sobie wakacje w Vegas - kontynuowała, nawiązując do rozmowy w pokoju, kiedy to jeszcze wszystko było w miarę proste i ustalone. Gdy mieli opracowany plan, a jutro prezentowało się z tej lepszej strony. Może nie z najlepszej i najjaśniejszej, ale przynajmniej względnie ogarniętej. Nie tak jak teraz.
- Będzie dobrze - zapewniła, całując go w pokryty szorstkim zarostem policzek. Uśmiechnęła się do tego, tak jakby uśmiech mógł sprawić że jej słowa nabiorą sprawczej mocy. Jednocześnie jednak nasłuchiwała i obserwowała okolicę, czekając na pierwszy objaw tego, że dobrze jednak wcale nie musiało być.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline