Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-09-2017, 14:44   #81
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Poczucie winy gryzło Jessicę niezmordowanie i wzrastało z każdym kolejnym słowem, padającym w trakcie sprzeczki braci. To przecież przez jej nieudolność tamci zabrali Anę. Gdyby lepiej celowała albo wcześniej zareagowała to wszystko potoczyłoby się inaczej i być może barmanka nie zostałaby porwana ani nawet nie brałaby udziału w całej tej potyczce. Początkowa radość z ponownego połączenia ich małej rodzinki, zwiała gdzie pieprz rośnie zostawiając kobietę przed trudną decyzją, którą najwyraźniej musiała podjąć bowiem tego właśnie wymagali od niej braciszkowie.

Pomyśleć, że jeszcze chwilę temu była w siódmym niebie, wieszając się na szyi najpierw Lesterowi, a później Simonowi. Byli cali i zdrowi, nic im się nie stało. Pytania o to dlaczego tak długo im zajęło by do niej dotrzeć, zostały odstawione na dalszą półkę. Częściowo przez łzy, bo i te w końcu wyrwały się z okowów i zaczęły spływać jej po policzkach, opisała im przebieg całego zdarzenia starając się nie pominąć żadnego istotnego szczegółu. Adrenalina, która ją do tej pory utrzymywała na nogach, odpływała, a na jej miejsce przyszło zmęczenie, dodatkowo spotęgowane strachem, który także ponownie zawitał. Opierając się o maskę ich unieruchomionego wozu bawiła się paroma nabojami do Busha, które wyjęła z kieszeni. Czerń otaczającej ich nocy ponownie zaczęła ją przytłaczać, przypominając o tym, że ludzie nie są jedynymi potworami, które kryją się w mroku.

Włożywszy całą siłę w to by utrzymać wyobraźnię na wodzy, próbowała znaleźć rozwiązanie zaistniałego problemu. Lester miał rację, nie mogli chodzić od drzwi do drzwi i wypytywać o Anę. Simon jednak też miał rację odnośnie tego, że są obecnie uziemieni i nie bardzo mają jak ruszyć dalej. To, że wóz trzeba było jak najszybciej naprawić, było oczywiste, tylko właśnie, co dalej? Spanie na siedzeniach? Pewnie, mogli się zmieścić w wozi i przekimać do rana, nic nie stało na przeszkodzie. Tyle tylko, że znowu Simon miał rację, Ana znała okolicę, a znajomość okolicy mogła się okazać kluczowa w ich dalszych planach. No i wyraźnie mu na niej zależało, mimo iż nie należała do ich rodzinki. Czyżby planował ją włączyć do ich małej grupki? Pochylenie głowy skryło skrzywienie ust, które pojawiło się w odpowiedzi na tą myśl. Tak, była zazdrosna o swojego braciszka i nie, nie chciała by ten to dostrzegł. Ani on, ani tym bardziej starszy z Thorn’ów.

W końcu podniosła głowę, otarła resztki łez skrzących się w kącikach oczu i schowała naboje do kieszeni.
- Naprawmy wóz i jedźmy tam - zaproponowała, wskazując dłonią skupisko domów. - Kierowca oberwał w ramię więc daleko nie ujadą, muszą się zatrzymać i poszukać jakiegoś medyka. Ich samochód też oberwał, chociaż nie wiem czy coś z tego wyniknie bo jednak ruszył ponownie. Przy odrobinie szczęścia mógł to być jego ostatni zryw. - To, że liczenie na owe szczęście zakrawało na naiwny optymizm nie powstrzymywało Jess.

Nie patrząc na braci kontynuowała.
- Lest, ja wiem że chcesz jak najszybciej dorwać Browna, ja też chcę, ale Ana… Ja… Oni ją zabrali z mojej winy - wydusiła wreszcie, całą uwagę skupiając na Bushu i uzupełnianiu naboi w jego magazynku, którą to czynność rozpoczęła w trakcie krótkiej przerwy, która nastąpiła w trakcie jej przemowy. - I miałabym to nawet gdzieś ale ona nas kryła, nawet gdy tamci zaczęli jej grozić. Nawet po tym jak jej przywalili. Nie powiedziała ani tego gdzie poszliście ani w którą stronę poszłam. Mamy u niej dług, a długi trzeba spłacać - zaryzykowała uniesienie głowy i rzucenie spojrzenia na braci. W jej wzroku dominowała niepewność ale i rodzący się upór.

- Naprawię wóz - obiecała, powracając wzrokiem do karabinu. [i]- Simon może w międzyczasie wybrać się na zwiad, może ją wyrzucili po drodze [ii]- urwała bo taka wizja kojarzyła się jej z dość jednoznacznym końcem, który spowodował że przez chwilę miała problemy z wydobyciem z siebie głosu. - Błądzenie po nocy nie ma sensu - wydusiła wreszcie, wsunęła magazynek i ponownie przeniosła spojrzenie na braci. Czuła się… pusta, wyżęta z całej energii. Najchętniej zwinęłaby się w kłębek i odpłynęła. Ostatnie na co miała ochotę to rodzinne kłótnie. Niestety, nie dość że wizja tego pierwszego oddalała się w czasie, to na dokładkę bracia zafundowali jej drugie. Liczyła na to, że pójdą po rozum do głowy i zgodzą się na jej propozycję, a Lest nie będzie się zbyt długo wkurzał, że stanęła po stronie Simona.

- Nic jej nie jesteśmy winni. - burknął niechętnie starszy z braci. - Ty młody nie daj się ogłupić jakieś dzierlatce. Miała taki sam fun i zysk z nas jak my z niej. - powiedział celując w niego palcem wskazującym a drugą dłoń kładąc sobie na biodrze. - A jak była w porzo jak mówi Jess no to w porzo. Nie będzie mieć z nami na pieńku dzięki temu. Chyba duży bonus nie? - zapytał kiwając głową w stronę Jess i przez chwilę przyglądał się im obojgu na przemian sprawdzając czy w odpowiedni sposób przyjęli jego słowa.

- Zwisa mi to Lest. - Simon odpowiedział dziwnie spokojnie. - Ja idę jej poszukać. Jess mówi, że to dobry pomysł. Pomożesz nam? - zapytał młodszy z braci trochę obracając słowa dwójki rodzeństwa ale wydawał się być uparty w swoim pomyśle.

- I jak niby chcesz jej szukać po nocy? - zapytał drwiąco i mało przyjemnie Lester patrząc na młodszego brata mało przychylnie.

- No tak jak Jess mówi. Musieli jechać tą drogą czyli wjechać w te budynki. Strzały też musiały być tam słyszalne. Więc sam wiesz co się dzieje jak się po nocy ktoś zaczyna strzelać za rogiem. Coś i ktoś musiał tam widzieć albo zostawili inny ślad. No ja mogę ślady znaleźć no ale wiesz, ktoś by nam się przydał do gadania. - Simon wskazał machnięciem dłoni po kolei na budynki, drogę, siostrę i w końcu zwalistą sylwetkę starszego brata. Lester w końcu uchodził za speca od zdobywania informacji w szybki choć niekoniecznie przyjemny sposób.

- Ja pierdolę aleś się uparł. - najwyższy z całej trójki pokręcił głową i w końcu splunął. - Chuj. Niech wam będzie. Idę po te koło. A wy róbcie swoje. - powiedział tonem jakby wydawał pozostałej dwójce polecenia. Ruszył szybko z powrotem w stronę zalanej drogi zupełnie jakby nie chciał dłużej ciągnąć tej dyskusji.

- Dzięki Jess. - Simon wydawał się dla odmiany zadowolony tak bardzo, że podszedł do siostry i pocałował ją w policzek. - Dobra to ja wezmę tą drugą latarkę i się kawałek przejdę. Może coś zostało. - powiedział biorąc latarkę kierowcy i odchodząc od rodzinnego pojazdu.

Cały Lest, zawsze musiał mieć ostatnie słowo. Jessica wzniosła oczy ku niebu, a następnie uśmiechnęła się do Simona, na krótką chwilę zapominając o strachach.
- Tylko uważaj na siebie - rzuciła za nim, odrywając przy tym tyłek od maski wozu. Jeszcze chwilkę stała spoglądając to w stronę, w którą oddalił się starszy z braci, to znowu w tą, w którą ruszył młodszy. W ten oto sposób została sama. Przełknięcie śliny zabrzmiało niczym wystrzał, chociaż z pewnością tylko dla niej. Nie tracąc czasu przygotowała niezbędne narzędzia, które jej przy zmianie koła potrzebne będą. Busha trzymała pod ręką, tak na wszelki wypadek i nasłuchiwała odgłosów dochodzących do niej zarówno od strony drogi jak i rzeki. Oby tym razem wszystko poszło bez zbędnych problemów.

Odgłosy nocy. Odgłosy szumiącej wody. Odgłosy zgrzytu i stukotu metalu. Odgłosy ludzi. Ale z budynków choć przez puste, nocne pole niosły się nieźle. Zbyt słabo by dało się złapać o co chodzi ale na tyle wyraźne by zaznaczyć swoją obecność. Choć nie szło poznać czy to z powodu powodzi, strzelaniny czy jeszcze czegoś innego to na zazwyczaj cichą i uśpioną po upalnym dniu noc teraz nie wyglądało. W końcu usłyszała kroki. Lestera z jednej strony jak wracał brodząc przez płytką wodę i dźwigając koło od samochodu. I Simona. Który choć zazwyczaj był trudny do zauważenia gdy mu na tym zależało to teraz szurał. Okazało się, że on też wraca z nielekkim ładunkiem. A konkretnie dźwigał jakieś ciało. Ono właśnie szurało piętami butów po drodze.

- I co? - Lester zapytał krótko patrząc na pozostałą dwójkę i kładąc koło obok nadkola. W międzyczasie Jess zdążyła zdjąć zniszczone koło, wyprofilować błotnik na tyle by można było te koła wkładać i wyjmować w tę czy we w tę.

- No sam zobacz. - Simon wydawał się zadowolony. Przesunął ciało i rzucił jej przed maskę wozu gdzie było najlepiej widoczne w świetle reflektorów pojazdu. Ciało było potężnie zawalone krwią z prawie odstrzelonej głowy. Obecnie głowa zaczynała się trochę powyżej górnej szczęki i uszu. Musiał oberwać bezpośrednio w głowę co zabiło go na miejscu.

- Gdzie go znalazłeś? - zapytał Lester kontemplując chwilę świeżego trupa. Przez zdeformowaną twarz czy raczej jej brak rysy twarzy były ciężkie do określenia.

- Na skraju drogi. Myślę, że go wywalili z samochodu. Nie było śladów butów więc nikt nie wysiadał w tamtym miejscu. Myślę, że to kierowca. Zaraz potem widać ślady zawracania. Wywalili go a potem zawrócili by jechać dalej przodem. Chyba, że mieli coś pojebane z kierownicą i było jakoś inaczej niż zazwyczaj. Ale dobry strzał. Prawie na setkę. Po nocy. Bezpośredni headshot. Świetny nawet. Myślę, że nawet ty miałbyś problem go powtórzyć. - Simon tokował spokojnie i brzmiało to jak zadowolenie z tego, że tamci stracili dzięki Jess kolejnego człowieka w strzelaninie jak i podziw dla tak trudnego strzału. Na końcu jednak pozwolił sobie na drobną, braterską szpilę pod adresem Lestera.

- Zamknij się. - Lester popatrzył na niego z góry z wyraźną pretensją. - Przeszukałeś go? - zaraz też próbowałznaleźć coś co by mógł wykazać swoja wyższość nad bratem.

- Nie. Chciałem tutaj jak jest lepsze światło. - młodszy Thorn i tak wydawał się zadowolony więc wzruszył ramionami i klęknął przy ciele by je przeszukać.

- Wstawisz te koło czy mam ci pomóc? - zapytał Jess wskazując na koło jakie właśnie położył przy samochodzie.

Jessica jednak szczęśliwa nie była. To, że kierowca zaliczył ten jej z głupia traf, świadczyło tylko o tym, że czwarty został sam na sam z Aną i do tego nie musiał się zatrzymywać by szukać lekarza. Jedyne co teraz pozostawało to liczyć na to, że jest lewy w kwestii prowadzenia wozów i wrypie się w jakieś drzewo, rów czy pozostałości budynku. Względnie w budynek.
- Zatrzymali się na chwilę więc to pewnie wtedy - mruknęła, bez słowa zabierając się za zmianę koła. Nie chciała dodatkowo drażnić Lestera opieszałością w wykonywaniu swojej roboty. Widać było że braciszek tylko czeka na jakiś pretekst by wybuchnąć.

- Wątpię żeby miał coś cennego czy ważnego przy sobie - wyraziła swoje wątpliwości walcząc przy okazji z kołem. - Pozostali nie mieli. I wyglądało też jakby się z nimi załapał z doskoku. Wyraźnie jęczał, że na to się nie pisał gdy tamci dorwali Anę i zaczęli jej wygrażać. No chyba że najęli go do innej roboty i ta fucha była tylko takim małym dodatkiem - myślała na głos, wyłuskując przy okazji niektóre ze spraw, jakie zaświtały jej w głowie jeszcze w trakcie walki ale nad którymi nie miała czasu się rozwodzić.

- Myślę też, że powinniśmy jak najszybciej ruszyć - zakończyła, obdarzając braciszków kolejną dawką swych przemyśleń i idąc za nimi podjęła próbę przyspieszenia całej roboty, którą to się właśnie zajmowała. Jakby na to nie było to była tylko wymiana koła a nie odbudowywanie całego silnika.

Koło okazało się zgodne do współpracy. Dziury i śruby pasowały do siebie więc okazało się to zwykłą, nieco rozgrzewającą mechaniczną robotą bez finezji. W tym czasie Simon przeszukiwał ciało a Lester im zgodnie kibicował nie dając zapomnieć o swojej milczącej obecności. - O cholera. - powiedział nagle poważnym głosem jakby odkrył coś nieprzyjemnego. Wstał i na maskę maszyny rzucił mały przedmiot jaki pewnie wyjął z kieszeni ubrania zabitego kierowcy. Mały przedmiot błysnął metalem podobnie jak jakiś nóż, trochę monet i otwieracz wcześniej jakie rzucał na asfalt gdzie były dobrze widoczne. Nawet zapasowy magazynek do pistoletu jaki znalazł nie wzbudził na nim takiego wrażenia jak to co rzucił właśnie na maskę. Lester zrobił krok by przyjrzeć się bliżej. Jess i tak była przy samej masce po zmianie koła więc też miała dobry widok na rzuconą właśnie odznakę szeryfa.

“O cholera” było nad wyraz nieadekwatne do zaistniałej sytuacji. Zastrzeliła szeryfa? Nie, nie mogło być o tym mowy… To się zwyczajnie nie mieściło w jej głowie wiążąc ze zdecydowanie zbyt dużą ilością kłopotów. No i do cholery to oni przecież zaatakowali, prawda?
Te i inne myśli, niczym stado galopujących koni, przemykały jej po głowie gdy nieco chwiejnie podnosiła się z przyklęku.
- Chyba jednak powinniśmy zrezygnować z odwiedzin - jęknęła. Śmierć szeryfa całkiem nieźle tłumaczyła to zamieszanie, którego częściowe odgłosy docierały aż do ich wozu. Tylko patrzeć jak się zbierze grupka chętnych by pomścić pana władzę, tym bardziej jak ten jedyny ocalały rzuci im jakąś zgrabną historyjkę.
- Simon, wybacz ale jeżeli to ich szeryf to mamy… mam przechlapane. No chyba że go zdrowo nienawidzili ale wtedy by się go pozbyli dawno temu. No chyba że to jakiś przejezdny czy coś, ale… - Niespokojne spojrzenie, rzucone w stronę zabudowań dodatkowo podkreślało jej słowa i idącą z nimi niechęć do stanięcia oko w oko z ewentualnym, ostro wkurzonym i bez wątpienia uzbrojonym tłumem. I pewnie, możliwym było że przesadza, czemu by nie? Tyle tylko, że Jess wolała jednak dmuchać na zimne.

Z drugiej jednak strony tamci nie wiedzieli kim są ścigane przez nich osoby. Jeżeli zostawią Anę w ich łapach to prędzej czy później barmanka wygada im co wie żeby ocalić swoją skórę. Tym bardziej jeżeli dojdzie do wniosku, że po nią nie przyjdą.
- Tylko z drugiej strony - postanowiła podzielić się swymi wywodami z braćmi. - Z drugiej strony jeżeli nie wyrwiemy Any to ona w końcu się wygada. Teraz nie wiedzą kogo ścigali, nawet chyba dobrze opisać nie byliby w stanie naszego wyglądu, nie licząc tego że was jest dwóch i nas było dwie. Jeżeli jednak ją tam zostawimy to nie dość że dostaną dokładny rysopis to jeszcze dodatkowo dane osobowe i cholera wie co jeszcze. - Z tej perspektywy uratowanie czarnowłosej wyglądało na jak najbardziej sensowne, a wręcz niezbędne dla dobra całej ich rodzinki.

- To co robimy? - zapytała, mocniej ściskając kolbę Busha.

- To czemu miał ją w kieszeni? - Simon wygladał jakby trochę stracił rezon ale widocznie jeszcze nie zrezygnował. Odznaki u zabitego czy w ogóle u załogi drugiego samochodu się jednak chyba zdecydowanie nie spodziewał. - No i to tylko odznaka. Kawałek blachy. Mógł ją mieć skądkolwiek. - młodszy Thorn sprawiał wrażenie, że usiłuje znaleźć cokolwiek co by mogło złagodzić wydźwięk leżącego skrawka metalu w skórzanej oprawie. Popatrzył i na siostrę i na brata sprawdzając co sądzą o jego pomyśle.

- Jess on machał tą odznaką? Darł się “Stać Policja”? Albo coś w tym stylu? - zapytał Lester spoglądając na siostrę i odwracając wreszcie wzrok od leżącej na masce odznaki.

Rusznikarka pokręciła głową zaprzeczając każdej z wymienionych oznak typowego gliny.
- Był raczej… niechętny - powiedziała, próbując przypomnieć sobie wszystkie szczegóły zachowania tego faceta. - Sprawiał wrażenie jakby się z nimi zabrał tylko po to żeby cię dorwać - mówiła dalej, teraz kierując słowa do starszego z braci. - Chyba nie spodobało im się, że do nich strzelałeś. Wydawał się… w porządku, przynajmniej w porównaniu z pozostałymi. No i miał na imię Josh. - Podzieliła się informacjami, po czym wróciła spojrzeniem do odznaki. Glina… Simon jednak mógł mieć przecież rację. Co prawda gliny to też ludzie i różne ich typy się trafiały ale zwykle nie kryli się ze swoim statusem, a przynajmniej ci, z którymi Jess miała okazję mieć do czynienia tego nie robili.

- Nie zachowywał się jak glina. Bardziej jak ich przydupas - podsumowała trupa, nawet na niego nie patrząc. To co miał w kieszeni zdawało się być znacznie istotniejsze niż kupa mięsa jaką się stał.

- Josh? No to już coś. - Lester pokiwał głową lekko trącając przy tym butem ciało świeżego nieboszczyka. - Nie machał odznaką to był jakiś lewy. W ogóle albo teraz. Inaczej od tego by zaczął pewnie. A nawet jej nie wyjął. - powiedział starszy Thorn dzieląc się z rodzeństwem swoimi domysłami. Na twarz wracał mu zwyczajowy grymas rozdrażnionej pogardy.

- Chcesz go poszukać? Czy co? - zapytał Simon zadzierając głowę w górę by spojrzeć na starszego i większego brata gdy ten zdawał się wracać do zwyczajowej roli lidera jaką miał w ich małym ale zgranym zespole.

- No. Siksa nie będzie kryć nas wiecznie jak to Jess mówi to raz. Dwa to teraz sprawa jest świeża więc będzie zwyczajowy chaos. Jeśli nawet tam robią jakiś wiec. To co? Chcecie dać im czas aż się zbiorą? Aż tamci sprzedadzą im swoja wersję? Zbiorą psy i widły? - patrzył z góry głównie na Simona ale też parę razy zerknął i na Jess jakby się irytował, że w lot nie łapią jego punktu widzenia. Simon spojrzał na Jess najwyraźniej namyślając się nad słowami brata.

- A jak znajdziemy Anę i resztę? - zapytał trochę jakby z nadzieją, że brat już na to też coś pomyślał.

- A jak zazwyczaj szukamy jakiś ciulów po zadupiach? - starszy brat rozłożył w irytacji ręce na boki. Simon pokiwał głową. - Zastanawiam się czy brać szmaciarza. - powiedział po chwili starszy z braci znów lekko trącając zabitego mężczyznę butem. Teraz brzmiało jakby naprawdę jeszcze nie podjął w tej sprawie decyzji i czekał co powie pozostała dwójka.

Siostra zaś słuchała uważnie zarówno jednego, jak i drugiego i głowiła sie nad problemami które mogły wyniknąć z decyzji podjętej przez Lestera, która co prawda przypadła jej do gustu i zgadzała się z tym co wcześniej postanowili, ale w owym nowym świetle wiązała się z całą masą możliwych komplikacji.
- Po co go brać? - zapytała, krzywiąc się na ów pomysł. - Wrzucić do rzeki i niech sobie popływa. I pewnie że lepiej od razu, póki jest zamieszanie. Jeżeli tamten jest powodem tego zamieszania to i szukać go nie będzie trzeba. A jak nie to… No, jakoś się na jego trop trafi. - Wzruszyła ramionami. Jak to powiadają - koniec języka za przewodnika. Gdy zaś język nie pomagał, zawsze się dało z jakiegoś dupka wycisnąć informacje przy pomocy nader chętnego do takowych zabaw, Lestera.

- Nie wydaje mi się jednak żeby jakoś daleko odjechał. No i nie minęło znowu tyle czasu. Jak ruszymy teraz to na pewno go dorwiemy - wykazała się odrobiną entuzjazmu, szczerząc zęby w niekoniecznie udanej podróbce wesołego uśmiechu. Co prawda przed braćmi udawać nie musiała ale też mieli teraz na głowie ważniejsze sprawy niż jej samopoczucie.
- Wóz jest gotowy do drogi - dodała, przeciągając się by odgonić zmęczenie. Nic nie wskazywało na to by mieli zaznać chwili spokoju i jakże potrzebnego snu w najbliższym czasie. Zamiast tego czekało na nich polowanie.

- Tu jest za płytko a tam dalej nie chce mi się go nieść. - stwierdził tonem znawcy Lester jakby już nie jedno ciało zdarzało mu się topić w jakiś rzekach. Powiedział po chwili krytycznego przyglądania się i rzece i osadzie z widoczną ciemną linią budynków upstrzonych jasnymi punktami świateł. Rzeka oczywiście była znacznie bliżej. Ale jeśliby wziąć pod uwagę czas potrzebny na dojście do niej przez płytką wodę a czasem potrzebnym osobówce na dotarcie do budynków to wychodziło pewnie bardzo podobnie. A, że z rzeki trzeba by jeszcze wrócić to mogło zejść tam nawet dłużej niż dojazd do budynków.

Gdy decyzja zapadła dalej poszło sprawnie. Chodź Simon wydawał się nieco bardziej spięty niż Lester który z przymrużeniem oka mógłby wyglądać nawet na wyluzowanego. Wystarczyło znów wsiąść do pojazdu i odpalić. Udało się Lesterowi już za drugim razem. Samochód najpierw zawrócił bez żenady na dobry kawałek wjeżdżając na trawiaste pobocze by dobre kilka długości samochodu dalej wrócić na asfalt. Linia budynków zbliżała się na wprost ale głównie rozciągała się po lewej stronie. Kierowca zwolnił gdy wjeżdżali w pierwsze budynki. Simon na przednim siedzeniu trzymał na wszelki wypadek pistolet na kolanach.

Na ulicach wyglądało na to, że “się dzieje”. Sporo okien świeciło światłem. Co prawda większośc domów ziała mroczną pustką i ciszą ale pewnie jak wszędzie spora część dawnych budynków była niezamieszkała na stałe. W oknach widać było sylwetki ludzi. Zdenerwowanych. Krzyczących. Pakujących się. Prowadzących zwierzęta, pakujących swoje rzeczy do pojazdów i wozów. Przebiegali przez ulicę lub po chodniku. Prowadzili płaczące dzieci, toczyli wózki, ktoś się darł i rozglądał jakby kogoś zgubił lub szukał. Więc choć na samochód jadący coraz wolniej spoglądało całkiem sporo osób jakie mijali to jednak nikt ich nie zaczepiał ani nie zatrzymywał. Czasem mijali jakieś grupki kilku osób które naradzały się czy próbowały przekonać kogoś do czegoś.

- Nadszedł czas oczyszczenia! Antychryst nadchodzi! Wysyła swoje sługi przodem! To znak! Znak od Pana naszego! Znak ostrzeżenia! Ostatnia szansa! Nawróćcie się i zostańcie żołnierzami Chrystusa! Stańmy w jednym szeregu do walki ze sługami Antychrysta! - wydzierał się stojący na progu jakiś facet. Trzymał jakąś książkę, pewnie biblię jaką machał to nad głową to nad sobą. Krzyczał do przebiegających lub przejeżdżających ludzi ale mało kto poświęcał mu uwagę.

- Musimy tu zostać! Trzeba zbudować tamę! Jeśli woda się podniesie będziemy zgubieni. Trzeba zbudować tamę, wziąć wszystkie worki i… - tłumaczył coś podniesionym głosem inny facet przy kolejnym rogu. Jego akurat słuchało kilka osób.

- Ta kurwa tamę! Skąd weźmiesz tyle worków? Kiedy niby chcesz je usypać? I gdzie? Mówię wam worki są dobre ale w jednym miejscu! Obwarujmy jedno miejsce i tam się woda nie dostanie! To będzie szybciej niż całe to miejsce! - drugi wszedł mu w słowo i próbował przekonać do swojej racji.

- Jeden budynek?! Niech zgadnę jaki i dlaczego akurat twój?! - prychnął ironicznie ten pierwszy a przez tłumek przeszła fala uśmiechów i śmiechów.

- Tylko ja mam na tyle miejsca by pomieścić nas wszystkich! A przynajmniej większość. - odpalił zaczepnie ten drugi zaciskając ze złości dłonie w pięści.

- A co z naszymi domami?! Mamy je oddać na pastwę wody? Znów chcesz się napaść naszą krzywdą! - rzucił gniewnie ktoś z tłumu celując w niego oskarżycielsko palcem. Zawtórowało mu kilka mruczących potaknięć.

- Hej przyjacielu! - zawołał donośnie Lester wychylając się przez okno. Wyglądało, że zatrzymał się przy największej grupce jaką dotąd mijali. Ponieważ nie było dokładnie do kogo wołał całkiem sporo twarzy odwróciło się w jego stronę z pytającymi spojrzeniami nieźle widocznymi w świetle pochodni i lamp olejnych. - Szukamy Josha! - zawołał wesoło jakby szukał dawno nie widzianego kumpla.

- Jakiego Josha? - odkrzyknął jeden z mężczyzn po chwili konsternacyjnych spojrzeń jakie zebrani wymienili między sobą.

- No nie mów mi, że nie ma tu żadnego! - krzyknął Lester jakby właśnie potwierdziły się jakieś niecne podejrzenia.

- Nie no jest. Ale paru. Nie wiem o którego pytasz. - odparł ten sam facet trochę zniechęconym a trochę rozbawionym tonem. Lester spojrzał na Simona jakby chciał się naradzić spojrzeniem a ten pokiwał głową i klepnął się w lewą pierś gdzie zwykle gliny i szeryfy nosiły odznaki, blachy i inne takie.

- No ten z gwiazdą szeryfa! - krzyknął dalej tym samym tonem gdy odwrócił się w stronę ulicy. Simon nieco nerwowym ruchem zaczął stukać lufą broni o kolano wiedząc, że zbliżają się do momentu kluczowego.

- A! Hawkins! To musicie jechać dalej i potem w prawo, to jak zobaczycie reklamę domu pogrzebowego Stricklanda to tam. - pokiwał głową ten zagadnięty. Lester zerknął na dwójkę rodzeństwa. Szło świetnie. Ale czy warto było jeszcze czerpać z dobrej passy czy lepiej było się wycofać póki było się na górze? Miejscowi chyba potraktowali ich póki co jak przyjezdnych obcych ale nie wiadomo było jak długo to potrwa.

Jessica przez całą drogę trzymała dłonie na kolbie Busha, w każdej chwili gotowa do skorzystania z jego mocy. To, że i Simon zdawał się być podobnie zdenerwowany, wcale nie dodawało jej otuchy. Ludzie jednak zdawali się mieć na głowie o wiele poważniejsze problemy niż trójka przyjezdnych. Gdziekolwiek nie spojrzała tam widać było ewakuujących się mieszkańców. Woda? Czy chodziło im o to coś co sprawiło że i oni musieli opuścić bezpieczne schronienie? Nie, nie wydawało się jej, bo to by już zdążyło tu przecież dotrzeć. Nie uciekli znowu tak daleko. Bardziej chodzić musiało o rzekę, ale skąd wiedzieli co w trawie piszczy? Ktoś ich ostrzegł? Jak tak to kto? A może jednak się myliła i chodziło właśnie o tą ścianę czerni, która z potwornym hukiem parła na nich nie dalej niż tą… No właśnie, jak dawno temu to było? Pół godziny? Godzinę? Jess zatraciła poczucie czasu w trakcie tej ucieczki, awarii i późniejszej walki.

Na ich szczęście, zajęci własnym bezpieczeństwem ludzie, najwyraźniej nie zwrócili uwagi na strzelaninę, lub też zwyczajnie mieli ją w głębokim poważaniu. Przynajmniej jednak ktoś odpowiedział na pytanie zadane przez Lestera. Niestety, potwierdził przy okazji, że facet, którego zastrzeliła faktycznie był szeryfem. Nie zabiło to jednak tej małej iskierki nadziei, która się w niej tliła. Może to jednak o kogoś innego chodziło? Naiwne, ale co mogła na to poradzić? Żałowała tylko, że jednak nie wrzucili tego ciała do rzeki. Ktoś je w końcu znajdzie, skojarzy ich i… Kłopotom wiele nie trzeba było, by zaistniały i zaczęły rosnąć niczym placek na drożdżach.

Gdy spojrzenie Lestera spoczęło na niej, pokręciła przecząco głową. Szczęście i dobra passa miały to do siebie, że były niczym niewierny kundel, który w każdej chwili jest gotów odwrócić się i ugryźć dłoń która go za uszami drapie. Mieli swoje informacje. Jeżeli ten, który jeszcze się przy życiu uchował i miał w swoich łapach Anę, postanowił udać się do domu tego całego Josha, to dobra ich. Najwyraźniej przejeżdżając nie ściągał na siebie uwagi i nie wydzierał się na prawo i lewo, że szeryfa zabili bo w innym wypadku ludzie tutaj inaczej by ich witali. Jeżeli jego, ani jego samochodu nie uda się im znaleźć we wskazanym miejscu to wokoło szwędało sie dość człeka by dorwać kogoś innego i dopytać. Jess tylko niepokoiło to, że ostatni z napastników na dobrą sprawę chyba nie miał po co pchać się do domu szeryfa. No chyba że cała grupa mieszkała razem.

Najchętniej zapytała by o to czy facet nie widział wozu szeryfa, tyle tylko, że nawet nie wiedziała czy to był jego wóz. Na dobrą sprawę mogli chyba przyjąć, że był skoro go prowadził. Tyle że wcale tak być nie musiało.
Nagle uniosła głowę bo przyszło jej do głowy pytanie, które przynajmniej w myślach brzmiało jej w miarę bezpiecznie. Wychyliła się nieco do przodu tak żeby jej głowa znalazła się między przednimi siedzeniami, a tym samym blisko głów obu braci.
- Zapytaj może czy widział wracającego Josha lub czy wie, czy go mogą zastać - rzuciła szeptem sugestię. - Zakładając że to jego samochód był, ludzie muszą go znać, a nawet jeżeli nie był to może przy okazji zdradzi w którą stronę pojechał i kim jest ten ostatni z atakujących - wyjaśniła pospiesznie żeby swoim szeptaniem nie wzbudzić zbytniego zainteresowania ich rozmówcy do którego zresztą, tak na wszelki wypadek, uśmiechnęła się przyjaźnie, chociaż daleko jej było do nastroju na uśmiechy.

- Ej a nie widziałeś, czy wyjeżdża teraz w nocy gdzieś? - starszy z braci zapytał jeszcze tego dość uprzejmego rozmówcę ale tym razem ten rozłożył ręce w geście niewiedzy. Ktoś tam inny burknął cóż, że teraz każdy pilnuje siebie czy nie ma czasu pilnować innych czy coś takiego. W każdym razie Lester najwyraźniej uznał to za koniec rozmowy bo machnął ręką na pożegnanie i ruszył samochód dalej.

Dalej jechali dość wolno. Raz bo chaotyczny rwetes ciągnął się przez budynki i ulice tak samo jak dotąd. Dwa, że wskazówki jakie udało im się zebrać były dość ogólne. A trzy bo tak łatwiej było coś czy kogoś dostrzec. Więc jechali po prostej, potem skręcili w prawo choć obaj bracia wcale nie wyglądali na przekonanych, że skręcają we właściwą prawą. Ale gdy jeden a potem drugi jeszcze podpytali się o dom pogrzebowy, raz ktoś ich posłał do diabła, innym razem to kobieta przypadła do otwartych drzwi płacząc, prosząc i krzycząc, by oddali jej dziecko. Nawet nie było wiadomo czy chodzi jej o załogę w samochodzie czy o kogoś innego. Bracia spojrzeli na siebie krzywo potem znowu na obcą a wtedy ona nagle znów oderwała się bez ostrzeżenia od drzwi i pobiegła dalej wciąż płacząc i krzycząc w noc coś o swoim dziecku. - Dom wariatów. - powiedział Simon obserwując jej oddalającą się sylwetkę.

Ale w końcu ktoś wiedział co trzeba, raz czy dwa jeszcze wjechali w jakąś ulicę do podwórka a nie przecznicę i wreszcie zajechali pod reklamę przy drodze gdzie mogli odczytać napis reklamujący usługi pogrzebowe. Podjechali jeszcze kawałek ale Lester zatrzymał się tak ze dwa domy przed domem pogrzebowym. Sam budynek był piętrowy o aparycji średniego sklepu lub warsztatu. Nie było widać jednak przed nim żadnego pojazdu. W oknach też była ciemność.

- Mógł gdzieś porzucić ten wóz albo… - mruknęła Jess, nie dając jednak zbyt wiele wiary własnym słowom. Pozbywanie się samochodu w obecnej sytuacji byłoby szczytem głupoty. Gdzie jednak pojechał?
- Chcecie sprawdzić budynek? - rzuciła pytanie, przenosząc spojrzenie na braci. Skoro już się tu pofatygowali to przynajmniej zerknąć wypadało czy jednak porywacz gdzieś się nie kryje w tych ciemnościach. No bo to, że w oknach się nie świeciło nic jeszcze nie znaczyło. Okna można było czymś zasłonić, poza tym to był w końcu dom pogrzebowy. Na pewno były jakieś pomieszczenia z tyłu, może też piwnica.
Tyle tylko, że jeżeli go tam nie ma to tylko stracą czas na tych poszukiwaniach, w którym to po tamtym zostanie tylko kurz.

Przybita rozmyśleniami opadła na tylne siedzenie i westchnęła.W duchu dowalała sobie że nie zrobiła dość by odbić Anę. Na pewno mogła zrobić coś więcej. Celniej strzelać, szybciej reagować. Przymknęła oczy i potarła je dłonią, próbując przy okazji odpędzić smętne myśli. To nie był najlepszy czas na takie jęki.
- Może się rozdzielimy? - zaproponowała, próbując obmyślić jakiś sensowny plan. - Nie znajdziemy ich kisząc się we trójkę w wozie. O ile w ogóle jeszcze tu są bo gość mógł równie dobrze odjechać z nią w siną dal, co chować się gdzieś w ciemnych kątach tej budy - wskazała na dom pogrzebowy. - No i ta cała panika… Też chyba nie powinniśmy tu zbyt długo się bawić. Co o tym myślisz, Lest? - swoje wywody zakończyła pytaniem skierowanym do starszego z Thorn’ów.

Lester kiwnął głową na znak zgody. Potem skinął na młodszego brata i ten również skinął podobnie. Wziął strzelbę, wysiadł z samochodu i włożył pistolet jaki dotąd trzymał w dłoni z powrotem do kabury. - To ja się rozejrzę. - powiedział młodszy z braci i zamknął drzwi. Potem ruszył przez ulicę i jeszcze chwilę widzieli go po drugiej stronie. Szedł wzdłuż sąsiedniego do domu pogrzebowego budynku. Na razie chyba bardziej chciał sprawiać wrażenie zwykłego przechodnia niż skradać się tak dosłownie. Zatrzymał się przy rogu budynku zaglądając w ulicę przed domem pogrzebowym która z samochodu już nie była widoczna. Chyba nie dostrzegł nic specjalnego bo skinął głową w stronę samochodu, że wszystko gra i ruszył za róg znikając im z widoku. Dwójce w samochodzie zostało czekanie.

Czekanie zawsze było najtrudniejsze i czas wcale nie czynił go łatwiejszym. Za każdym razem gdy jeden z braci znikał w mroku, a zwykle chodziło właśnie o Simona, Jess opadały czarne myśli. W końcu wystarczyła jednak kulka by z trojga zrobiło się dwoje. Tym zaś razem, cała wina leżała po jej stronie. Wszystko wyglądałoby inaczej gdyby nie zawaliła, gdyby wykazała się lepszym refleksem lub nie była takim tchórzem. Przez nią porwano Anę, przez nią ich pościg za Brownem został opóźniony i przez nią Simon musiał narażać się na niebezpieczeństwo, a szansa na poprawę stanu zdrowia Lestera, oddalała się. Była kulą u nogi sprawiającą więcej problemów niż przynoszącą korzyści....

Pokręciła gwałtownie głową, odpędzając te niepotrzebne myśli. Samobiczowanie prowadziło donikąd i w niczym nie pomagało. W przeciwieństwie do przygotowania się na kłopoty. Po raz kolejny sprawdziła magazynek Busha po czym zrobiła to samo z rewolwerem. Upewniła się też czy ma odpowiedni zapas naboi przy sobie. Najchętniej poprosiłaby Lestera by dał jej swoją broń do sprawdzenia, ale nie chciała go denerwować swoimi strachami. I tak miał dość na głowie. Wychyliła się jednak i oparła brodę o oparcie siedzenia na którym siedział. Ręce wysunęłą do przodu i objęła nimi muskularny tors braciszka. Potrzebowała tego by odzyskać spokój. Miała też nadzieję, że i jemu pomoże to w zrelaksowaniu się chociaż trochę.

- Znajdziemy zarówno Anę jak i Browna - rzuciła wesoło, wysilając się na pozytywizm którego nie czuła. Uznała jednak, że był on lepszy niż ten pełen beznadziei, smętny nastrój który zapanował wewnątrz wozu. Trzeba było coś z tym zrobić i wiedziała że to jej przypadła rola jasnego promyka nadziei. Na Lestera w tej kwestii nie było zwykle co liczyć. On trzymał się faktów i był twardy jak stal z której został wykonany jego nóż. O ile nie twardszy. Poprawianie nastroju komukolwiek nie było w jego stylu, chociaż czasami przełamywał się i doprowadzał ją do śmiechu to jednak zwykle ta rola przypadła młodszemu z braci.

- A później zrobimy sobie wakacje w Vegas - kontynuowała, nawiązując do rozmowy w pokoju, kiedy to jeszcze wszystko było w miarę proste i ustalone. Gdy mieli opracowany plan, a jutro prezentowało się z tej lepszej strony. Może nie z najlepszej i najjaśniejszej, ale przynajmniej względnie ogarniętej. Nie tak jak teraz.
- Będzie dobrze - zapewniła, całując go w pokryty szorstkim zarostem policzek. Uśmiechnęła się do tego, tak jakby uśmiech mógł sprawić że jej słowa nabiorą sprawczej mocy. Jednocześnie jednak nasłuchiwała i obserwowała okolicę, czekając na pierwszy objaw tego, że dobrze jednak wcale nie musiało być.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 11-09-2017, 02:14   #82
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 16




Dziewczyna z Det nie do końca zdawała sobie sprawę czy pomogły jej manewry regenerujące z silnikiem czy modlitwa z ulic Det i Pustkowi ale pomogło. Pordzewiała osobówka odpaliła po dwóch szarpiących duszę kierowcy zgrzytach trzeci okazał się przełomowy po którym silnik zaczął pracować równo i pewnie. Teraz się udało. Ale pewnie przebywanie dłużej w tej wodzie nie poprawi stanu ani tej maszyny ani Spike’a. Można było pomyśleć co z tym dalej zrobić. Tak na krótko to powinno dać radę. Jeśli pojazdy odpalił to powinien ruszyć i raczej działać póki jest na chodzie. Problem mógł być jeśli by się go wyłączyło albo jakoś zgasł.

Te myśli skierowały wzrok motocyklistki na wskaźnik baku. Jeśli działał to była z 1/3 baku. Pewnie z kilkanaście może dwadzieścia litrów. Na zjeżdżanie okolicy było aż za dużo. Powinno chyba wystarczyć na zrobienie jakichś 200, 300 km czyli z kilka godzin ciągłej jazdy. Przynajmniej tak zwykle bywało przy autach tej klasy o dwulitrowym benzyniaku na manualu. Ale to takie wyliczenia i teorie czysto teoretyczne, nie znała kompletnie tej maszyny. Jasne było, że na razie powinna wystarczyć chyba, że ją ta woda wykończy a jak by chcieli jej używać na dłużej to trzeba było pomyśleć o dotankowaniu benzyny.

Na dłuższą metę też można było zadbać o silnik. Gdyby znaleźć jakiś towot, olej albo udało się uszczelnić bryłę silnika można było zwiększyć szanse na bezawaryjną jazdę. Pojazd chyba nie był jednym z ulubieńców w khainickiej społeczności bo wyglądał z kategorii “do remontu” albo taki co się używa od czasu do czasu gdy główna fura ma awarię. Przynajmniej patrząc na czarnego vana Rogera widać było, że jego Dodge jest w o wiele lepszym stanie.

Sztuczkę z towotowaniem mogłaby zrobić też z silnikiem Spike. Co prawda wszystko by się do niego kleiło a towot uwaliłby i ją ale na tak wyeksponowanym silniku ciężko było zrobić ochronną klatkę na silnik jak w samochodzie. Alternatywą było po prostu przewieźć jakoś mechanicznego przyjaciela Vex. Władowanie motocykla do osobówki jednak byłoby trochę trudne. Właściwie dach się tylko nadawał i ani pakowanie go tam ano zdejmowanie nie należałoby do prostych. Póki mieli spokój jak teraz to byłoby co najwyżej niewygodne. Ale w gorącej sytuacji mogło być z tym trudno. No i osobówka musiałaby jechać dość wolno i ostrożnie. Chyba, że van. Dodge był na tyle pojemny, że bez trudu zmieściłby na pace motocykl. Był na tyle wysoki, że większość wody mogła co najwyżej zalać podłogę. Chyba, że trafiłoby się coś głębszego w jakiejś dziurze. No i tak zapakowanie jak i wypakowanie do tego ruchomego garażu byłoby o wiele prostsze niż na Forda. Jakby znalazła dwie w miarę długie dechy czy coś podobnego pewnie nawet sama mogłaby go wprowadzić. No a nawet razem ze Spike wskoczyć.

Właściwie akurat skończyli gadać, i szykować pojazd głównie z Rononnem który okazał się całkiem pojętnym rozmówcą na te mechanikowe tematy. Wtedy z budynku wyszedł Sam i po chwili Melody. Oboje brnęli przez wodę siegajacą trochę poniżej kolan jak każdy tutaj. Sam ruszył w stronę Taunusa kiwając przyjaźnie do Vex głową. Wrzucił swój plecak do bagażnika. Widać miał dylemat co z karabinem. Długa sztaba słabo wygodna była na dłuższą metę do trzymania na kolanach czy obijania się wokół miejsca kierowcy. Miejsce pasażera wyglądało podobnie w reszta nie gwarantowała swobody dostępu do broni. Wyraz twarzy najemnika skwasił się gdy i usłyszał i zobaczył swoją blond podopieczną kręcącą się przy i w czarnej furgonetce. Sam otarł rękawem pot z czoła. Było całkiem ciepło. Ale z tą całą wodą jaka albo padała z nieba albo parowała z rozlewiska unosił się gorący zaduch. A później, w południe temperatura pewnie jeszcze skoczy, zwłaszcza jakby Słońce wyszło zza chmur. Zrobi się jak w saunie. Zwłaszcza jak ktoś łaził w pancerzu.





Pan z obrazkami chyba był zmęczony bo szybko znowu odpłynął w sen. Znowu owinął się kocem i ułożył na ławie bokiem. Oddech mu się uspokajał aż w końcu wpadł w tą regularność charakterystyczną dla śpiących ludzi. Wydawał się zasypiać w błogim rozleniwieniu.

Nastolatka w tym czasie znalazła jakąś szmatę a że wody na zewnątrz było pełno jak na pustyni piachu to mogła z niej czerpać do woli. Znalazła nawet jakieś wiadro więc mogła ze spłukiwaniem wodą to w ogóle zrobiło się dość łatwe a mimo, że klaskała bosymi stopami po metalowej podłodze, szumiała wodą to Roger i tak spał dalej. Potem jednak musiała jednak na kolanach zszorować tą bardziej zaschniętą krew która nie schodziła od samej wody. Wnętrze pojazdu więc wypełniło monotonne, energiczne szuranie gdy znaleźna szczotka zmagała się z zaschniętą skorupą. Ruch, woda i świeże powietrze jakie wdzierało się przez otwarte, tylne drzwi wypłoszyły muchy. Zrobiło się ich mniej, gdy ilość wróciła do zwyczajowej normy. Został jeszcze ten krwisty zapach. Musiał albo zwyczajnie się wywietrzeć co jednak pewnie trochę czasu by zajęło albo zamaskować innym zapachem.

Gdy wreszcie Angie uznała, że jest skończone i podłodze zostawało wyschnąć mogła stwierdzić, że to było całkiem rozgrzewające te sprzątanie. Co prawda trudno było powiedzieć, żeby była zmęczona ale jednak oddech jej przyspieszył, na policzki wyszły wypieki a końcówki włosów były ciemne od potu. Poranek był duszny od unoszącej się w powietrzu wilgoci. Woda tak parowała w tym gorącu jak i z nieba siąpiła kolejna. Więc powietrze było nią przesycone, gorąc dnia sprawiał, że zdawałoby się namacalne od stężenia tej wilgoci. Mogła się znowu ubrać. Od frontu pojazdu doszły ją odgłosy odpalanego silnika. Vex i rodzeństwu udało się uruchomić samochód.

Przez okno widziała sylwetkę wujka. Tylko Rononn był od niego wyższy. Ale nie taki muskularny co było widać nawet z tej odległości. Wujek był już w swoim podróżnym ekwipunku więc widocznie był gotów do odjazdu. Spojrzał w stronę furgonetki i wyczuła, że chodzi mu głównie o nią.

Usłyszała jak ktoś idzie przez wodę i zaraz drzwi od szoferki vana otworzyły się. W drzwiach pokazała się górna połowa sylwetki Melody. - Co tu robią te koty? - zapytała bo po otwarciu drzwi kociego legowiska nie dało się przegapić. Prowadzić pojazdu też nie. - Zabierz je stąd. - powiedziała zerkając na kufer, Angie, śpiącego Rogera, i pustą obecnie podłogę. Wyglądało na to, że wszyscy już byli gotowi do drogi. Rodzeństwo musiało wrócić na górę po rzeczy Patyczaka a Vex po motor a reszta już miała swoje rzeczy na dole. Musiała być już z jakaś godzina po wschodzie Słońca, poranek już stracił swoją początkową nieśmiałość i zaczynał promienieć pełną dnia by przygotować się na nadejście południa które w tym momencie było trudne do wytrzymania dla wszystkich istot żywych więc szukały przed nim schronienia.





- Wakacje w Vegas. - Lester powtórzył pomysł siostry i pokiwał wolno głową. - Noo. To by było coś. Wynająłbym pokój z działającą klimą i wentylacją. - pokiwał głową znowu lekko i mściwie uśmiechając się w ciemnościach. Co prawda Jess nie widziała tego po ciemku ale słyszała po barwie głosu. Zapewne Lesterowi te całe południe z jej tropikami niezbyt przypadło do gustu.

Zostawało czekanie. Czekanie w nocy i po ciemku. Lester bowiem zgasił silnik i światła by maszyna nie rzucała się z daleka w oczy. Bawił się paczką fajek stukając o nią i nią ale nie wyjmował i nie zapalał szluga pewnie by ognik nie przykuwał zbędnej uwagi. Czekali. Czekali i nie szło zapomnieć, że są w Ruinach. W ciemności nocy. Ponieważ okoliczne budynki nie były oświetlone a lampy uliczne choć nadal stały to pewnie jak zwykle nie działały odkąd spadły bomby więc była typowa, dławiąca ciemność w Ruinach. Taka w jakiej człowiek odruchowo zastanawia się co tam w ciemności się czai i aż myśli o jakimkolwiek źródle światła.

Choć tym razem w odróżnieniu od większości noclegów na Pustkowiach nie dominowała cisza. W zamian słychać było w oddali jakieś krzyki, stukoty, hałasy, czasem przejechał jakiś samochód czy rozległ się stukot końskich podków, samodzielnie lub zaprzęgnięty do wozu. Dał się słyszeć ten cały ludzki hałas i chaos tak typowy dla ludzkich zbieranin postawionych w nagłej i niebezpiecznej sytuacji. Musieli jednak być w dość mało uczęszczanej dzielnicy bo koło ich samochodu rzadko ktoś przejeżdżał. Najczęściej jak już to za kufrem maszyny w jakiejś przecznicy czy jak ktoś skręcał.

- Ciekawe kto chowa grabaża. - powiedział leniwym tonem Lester jakby nie miał kompletnie innych zmartwień. Jess powędrowała spojrzeniem za jego oczami i wpatrywał się w szyld przy ulicy reklamujące dom pogrzebowy Stricklanda. Gdzieś tam powinien kręcić się Simon. I jak zwykle w takich wypadkach jak nic nie było słychać i widać to nie było wiadomo co się dzieje. Dopiero jak się robiło głośno jasne było, że ktoś go zczapił w ten lub inny sposób i trzeba robić ten “Plan B”. Albo jak w końcu wracał i mówił co jest grane. Ale póki nie działo się któryś z tych dwóch scenariuszy kompletnie nie było wiadomo co tam u niego się dzieje. Potrafiło to zszargać nerwy każdemu, zwłaszcza gdy tam był ktoś komu na kimś zależało. Jess wiedziała, że nawet pozornie zblazowany i znudzony starszy Torn którego teraz pewnie ktoś mógłby uznać za gruboskórnego buca albo znudzonego niedzielnego podróżnika tak naprawdę był spięty i czujny co widać było właśnie po tym maltretowaniu paczki papierosów. Czasem też gładził lufę trzymanego na udach pistoletu. Bez zegarka nawet nie było wiadomo ile tego Simona już nie ma. A zdawało się, że wieki w ten napiętej, nocnej ciemności.

Wreszcie jednak zza rogu wyszła jakaś sylwetka. I po kilku krokach rozpoznali wracającego Simona. Szedł raźno, strzelbę niósł nonszalancko opartą o ramię w kowbojskiej pozie jaką podpatrzył na jakimś starym plakacie i odtąd bez przerwy twierdził, że jest kozacka. Zwłaszcza Lesterowi. Który jakby na przekór uważał ją za durne pozerstwo. A przynajmniej tak głośno mówił gdy Simon poruszał ten temat. Jasne było więc, że zwiadowcy nie przydarzyło się nic złego i wraca całkiem zadowolony z siebie zanim jeszcze podszedł do samochodu i zaczął cokolwiek mówić.

- Nikogo tam nie ma. Chodźcie sami zobaczyć. - powiedział tylko otwierając drzwi od pasażera i wsadzając głowę do środka by im to powiedzieć. Lester nie wahał się ani chwili. Kiwnął głową do dwójki rodzeństwa, wysiadł z samochodu i dał znać młodemu by prowadził. Ten skinął głową i ruszyli w stronę budynku, tym razem we trójkę.

- Tylne drzwi były otwarte. Musiał się spieszyć. - powiedział Simon gdy prowadził ich wzdłuż bocznej ściany domu pogrzebowego. Tam przeleźli przez tak zapuszczony płot, że było to raczej symboliczne zaznaczenie posesji niż realna przeszkoda. No chyba, że ktoś by biegał tu po ciemku to wtedy mógł się zaplątać czy nawet wywalić o ten splątany drut.

Podwórze było trochę większe od standardowego i miało miejsce na bliźniacze garaże. Simon dość pewnie poprowadził ich jakimś bocznym korytarzem w tą stronę. - Sami zobaczcie. - powiedział całkiem podekscytowanym głosem. Wewnątrz garażu było ciemniej niż w budynku więc w świetl latarek zobaczyli znalezisko młodszego Torna. - Myślicie, że jeździ? Nie odpalałem by nie robić hałasu. - zapytał podekscytowany mężczyzna patrząc na ciemną bryłę w ciemnym garażu.



Później przeszli na front budynku, od strony ulicy jaką przyjechali. Chyba była tu dawna recepcja z jednego biurka przed wejściem, jakiś hol z ławami jak w kościele, pokoje. W jednym znaleźli coś jak kuchnie z jadalnią. Tam na stole wciąż widać było pozostałości po posiłku, talerz, kubki, miski, pasowało jakby ktoś zrobił sobie kolację na jedną osobę a potem wstawił obok miski z wodą “na później”. Pewnie w dzień. Lester po przestudiowaniu całego pomieszczenia zapalił jedną ze świeczek. Ciemności zaniedbanego ale wciąż użytkowanego przez ludzi miejsca zniknęły rozproszone przez mały, wątły ale promieniujący ciepłem i nadzieją promyczek.

- Palisz światło? - zapytał sceptycznie młodszy Torne patrząc jak starszy bez żenady odpala kolejną świecę od tej już zapalonej. Pokiwał głową podchodząc ze świecą do lampy olejnej jaka teraz się ujawniła na jednej z naziemnych szafek. - A jak nas ktoś zobaczy? Powie, że się włamaliśmy. Do domu gliniarza. - Simon widocznie miał wątpliwości i sondująco zerknął na Jess by sprawdzić co ona sądzi. Ale zanim się odezwała przemówił starszy brat.

- No to powiemy, że szukamy gliny i tu nas skierowano więc czekamy aż przyjdzie. - odpowiedział obojętnym ale pewnym siebie głosem Lester. Simon przemyślał sprawę i chyba się zgodził z takim wnioskiem bo pokiwa głową i też zapalił kolejną świecę.

Nikt jednak nie przyszedł i nie sprawdził kto pali w domu Josh’a światło. Czekali, najpierw w napięciu, potem w zanurzeniu, w końcu Lester dał za wygraną i kazał iść spać. Gdzie by się nie podziali ci znad rzeki z Aną to było w tej osadzie zbyt wiele miejsc by ukryć jakąś osobę lub nawet samochód by po nocy, w mieście ogarniętych czymś pomiędzy powszechną ewakuacją, zbiórką samopomocy i rozruchami szukać tego jednego pojazdu i jednej osoby. Lester nie miał złudzeń. Tak naprawdę tamci mogli rozwalić Anę już po drodze. Jeśli nie to gdzieś ją trzymają. Gdzie to wolał sprawdzić rano.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 16-09-2017, 10:55   #83
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Przed Aresztem
Vex podeszła do Sama, wycierając dłonie w szmatę. Czuła się cholernie źle. Była pewna tego co robiła Angie gdy oni starali się uruchomić tego złoma. Była zła na blondie, ale przede wszystkich z jakiegoś irracjonalnego powodu było jej cholernie żal Sama. Czuła jak jej wszystkie gadkowe zdolności idą się pieprzyć, prawdopodobnie na tyłach czarnego vana. Zmusiła się do jakiegoś słabego uśmiechu spoglądając z dołu na wujaszka.
- Powinien przez chwilę działać, ale jeśli wieczorem nie zatrzymamy się w jakimś suchym miejscu, najlepiej z dostępem do smaru, to czeka nas znowu szukanie fury. - Opuściła głowę. Kurwa, jeśli mu nie powie to Sam nie będzie wiedział, że coś nie jest ok. Ale czuła, że to już sprawa Angie powiedzieć wujaszkowi, że ma go w dupie. Poczuła jak zasycha jej w gardle. - Boję się, że… Spikowi też może się coś stać, pewnie jakby jechał na pace, dałby radę, ale jak nie… będę musiała się o niego zatroszczyć. - Słyszała jak jej głos się łamie, na myśl o ukochanym przyjacielu. Gdyby mogła mieć na to wszystko wyjebane. Mieć w dupie Sama, Angie z jej idiotyczną miłostką do popierdolonego świra. Ale nie miała. Martwiła się o tego wyrośniętego blondyna i jego postrzeloną córeczkę. A tak po prostu dogadałaby się z Rogerem, skorzystała z podwózki do przystani… szlag w ogóle by jej tu nie było. Poczuła jak łzy zbierają się jej pod powiekami.
- Nie wiem co mam robić… nie poproszę tego chuja o pomoc. - Zacisnęła pięści na szmatce i po chwili dodała cicho. - Nie jestem w stanie nawet zagadać z Angie by go poprosiła.

- Suche miejsce? No pewnie by się przydało nam wszystkim. - najemnik zgodził się kiwając głową ale popatrzył na widoczny teren. Wody to było po horyzont. Chociaż od południa, skąd przyjechali nie było się co dziwić bo tam była rzeka. A na północy zaczynała się linia budynków więc niezbyt było coś widać co jest dalej i jak głęboko woda tam sięga. Spojrzał w dół na stojącą przed nim kobietę. Położył jej dłoń na ramieniu w opiekuńczym geście. - Nie przejmuj się ja z nim pogadam. - powiedział uśmiechając się pocieszająco. Potem by nie rzucać słów na wiatr ruszył w stronę furgonetki. Przy niej stała w otwartych drzwiach kierowcy Melody ale coś zwlekała z wejściem do środka.

Vex odprowadziła Sama wzrokiem, przygryzając wargę. Ciekawe czy Angie mu powie...w sumie i tak pewnie się domyślał. Obróciła się w stronę Patyczaka i jego siostry.
- Zaraz wracam, idę po Spika.

Brodząc w wodzie ruszyła w stronę budynku, czekało ją jeszcze pakowanie rzeczy i ładowanie ich na motocykl. Starała się skupić na czymkolwiek by nie myśleć o tym jak bardzo ją zirytowała blondynka. Czemu w ogóle reaguje w ten sposób? To nie powinna być jej sprawa. Ruszyła na górę w stronę pokoju gdzie nocowali. Niby była tą ciocią, ale co może zrobić skoro Angie nie słucha. Sama miała podobnie, potem bolało jak cholera, ale najwyraźniej musiała się tego nauczyć na swojej skórze. Tyle, że teraz bardziej zależało jej na Samie.

Dokładnie spakowała rzeczy, umieszczając batony w bocznych kieszeniach juków. Sam, co prawda, zachowywał się jakby nie był zły. Przynajmniej nie na Angie. Nawet jakoś zniósł te zachowanie Rogera rano. Załadowała juki na Spika i przypięła je dokładnie, jednocześnie wykonując kolejny przegląd motocykla. Dopiero po tym odpaliła silnik i zjechała na dół.

Przegląd się Spike’owi na pewno przydał. W dzień było widać ten cały kurz i błoto jakie dostały się do zakamarków mechanizmów, i tych ukrytych i tych całkiem na zewnątrz. Nie dość, że pozostawione same sobie w dłuższej perspektywie przyspieszały korozję to zwyczajnie nie zbyt uroczo wyglądały. Poza tym jednak motocykl wydawał się być tak sprawny i niezawodny jak zazwyczaj. W przeciwieństwie do maszyny jaką odpalała przed chwilą w motocyklu bak był jeszcze zdecydowanie bardziej pełny niż pusty. I zużywał paliwo wolniej niż większość nawet małych i uważanych za oszczędne czterokołowców to jednak zużywał. Problem więc był podobny jak w Fordzie na zewnątrz tyle, że nieco bardziej oddalony w czasie z tym uzupełnieniem baku.

Sam zjazd po schodach dawał te uczucie ekscytacji jakie mógł chyba poczuć i zrozumieć ktoś kto wychował się w Mieście Szaleńców i stolicy motoryzacji jednocześnie. Koła zadudniły na kolejnych schodach przekazując swój rytm na pojazd i jeźdźca. Na dole trzeba było błyskawicznie pójść w skręt zamiatając tylnym kołem po śliskiej od mułu i błota podłodze budynku by nie zderzyć się ze ścianą. Ale udało się. Został ostatni kawałek do przejechania pod drzwi. Został ten kawałek z wodą.

Vex poczuła się odrobinę lepiej czując znajomą adrenalinę. Gdyby tylko mogła choćby przez chwilę poszaleć ze Spikiem, pewnie te wszystkie smuty i złości by zniknęły. Podjechała do wejścia, jednak nie zjeżdżała do wody. Wydobyła z tylnej kieszeni szmatę i zaczęła czyścić motocykl, obserwując to co działo się przy autach, szczególnie skupiając uwagę na czarnym vanie. Dłoń ze szmatką powoli sunęła zgarniając zaschnięte błoto. Wiedziała, że to co robi jest bezcelowe, bo zaraz i tak wjedzie do wody, ale choć odrobinę rozluźniało to jej napięte nerwy. Tak jak wcześniej do złomka, odzywała się teraz szeptem do swojego motoru.
- Skarbie teraz przez chwilę ciężko, ale potem obiecuję, że poszukam ci jakiejś suchej szosy. Wpadniemy może do Doca na smarowanie, kto wie może nawet trafi się jakieś WD40.

Vex miała wrażenie, że jej mechaniczny przyjaciel zamruczał z zadowolenia na taką obietnicę. Przy furgonetce sytuacja nieco się wyklarowała. Nie słyszała dokładnie co mówił Sam ale widocznie rozmawiał głównie z Angie. Rogera nie słyszała ani nie widziała. Gdy podszedł do bocznych drzwi vana i je otworzył we wnętrzu ukazała się nastolatka. Zaś ogromna sylwetka najemnika odsłoniła kocią rodzinę na siedzeniu kierowcy gdzie kocia mama żarliwie czyściła futerko jakiejś kociej pociechy. Zaraz do drzwi podeszła dotąd oparta o maskę Melody i stanęła bo pewnie koty blokowały jej zajęcie miejsca kierowcy. Idąc do bocznych drzwi Sam uniósł kciuk do góry w stronę motocyklistki i puścił jej oczko więc chyba było dobrze. Melody też coś mówiła, o podjechaniu do drzwi. Gdyby naprawdę podjechała to wjazd do vana byłby już całkiem prosty. Gdyby znaleźć jakąś dechę czy coś podobnego może nawet by się udało wtoczyć tam Spike całkiem bez namaczania. No i toczenie po prawie równym poziomie z wejścia do podłogi furgonetki było łatwiejsze niż z zalanej po prawie kolana wody w górę do tej podłogi.

Motocyklistka posłała Samowi całusa po czym schowała szmatę, do torby z narzędziami i rozejrzała się za dechą, którą były zasłonięte drzwi. Czuła lekkie zdenerwowanie na myśl o siedzeniu z Rogerem i ewentualnie Angie w jednym vanie, z drugiej strony nie wyobrażała sobie, że mogłaby zostawić Spika samego. Westchnęła ciężko, najwyżej będzie udawać, że śpi, czy coś w tym stylu.

Vex widziała jak toczy się rozmowa między wujkiem a jego podopieczną. Skończyło się na tym, że on wziął większosć kotów i poszedł zanieść je do osobówki a ona wzieła jednego, schowała za koszulkę i minęła Vex idąc na tyły domu a potem schodząc do piwnicy. Sam w tym czasie umościł zwierzaki na tylnym siedzeniu osobówki i oparł się o maskę składając swoje ramiona z zamyślonym wyrazem twarzy. Melody skorzystała z okazji i uruchomiła furgonetkę. Nieco wyjecała na zatopiona drogę, potem cofnęła i zatrzymała się jakiś krok od wejścia. Zostawało samo umieszczenie Spike w furgonie.

Zaniepokoiło ją, że wiecznie rozgadana Angie minęła ją bez słowa. Co się właściwie stało? Niby sama była na nią lekko zła, ale... westchnęła ciężko i wydobyła rozwaloną pryczę z jednego z pomieszczeń i ułożyła ją jak pomost pomiędzy samochodem a wejściem do budynku. Ostrożnie przeprowadziła po nim Spika i ustawiła go wewnątrz vana.
 
Aiko jest offline  
Stary 16-09-2017, 11:01   #84
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Angie i Wujek i knuja i futerka i bryk i jeszcze czarna piwnica i rzeczy pana żula

Porządki zajęły dużo czasu, ale Angie była zadowolona z efektu. Podłoga przestała przypominać czerwone lustro, bzykaczy też jakby się mniej zrobiło. Część wygoniła szmatką, naganiając je do wyjścia z bryka na otwarty teren. Nie potrzebowali ich, do tego irytowały i były brzydkie. Jakoś much blondynka nigdy nie lubiła, co innego pająki! Ale ich tu akurat nie znalazła…
Po ostatnim tulaniu, czy jak to wujek nazywał jakoś na “s”, czego zapomniała, pan z obrazkami zawinął się w kokon i poszedł spać jakby znajdował się w bezpiecznej jaskini głęboko pod ziemią. Nie przeszkadzało mu szuranie i chlapanie złą wodą. Spał jak kamień i dobrze. Potrzebował odpocząć po ciężkiej nocy pełnej uciekania, strzelania, śpiewania, klekotania i wycinania serc. Musiało być męcząco - czerwone rozbryzgi dziewczyna znalazła nawet na ścianach, tym bardziej ich robiciel potrzebował odpoczynku, więc spał, a ona w samych majtkach, żeby nie pobrudzić ubrania, doprowadzała podłogę do porządku. Skończyła na chwilę przed pojawieniem się knui. Na pytanie o koty Angela wzruszyła ramionami.
- Gniazdują - odpowiedziała jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie, ale że miała do czynienia z knują to jej wyjaśniła, bo chyba coś wolno myślała - Było czerwono na ziemi. Po Tess. Nie mogły tam leżeć, bo by się pobrudziły. Skończę to je przeniosę. Możesz iść jeszcze parę minut być bezużyteczna gdzieś indziej? - warknęła przez zaciśnięte zęby, rzucając niechętne spojrzenie przez ramię. Gapiła się tak dłuższą chwilę aż skrzywiła się, przymykając oczy. Wujek też nie lubił pana z obrazkami, ale jakoś mówił do niego mu tego aż tak nie pokazując. Przełykając wielką gulę w gardle i walcząc o każdą głoskę, zmusiła mięśnie do ułożenia w czymś pokroju uśmiechu i odpowiedziała neutralnie - Zaraz skończę… Melody... poczekaj. Było czerwono i bzykaczy dużo. Jeszcze więcej by się zeszło, a tak da się jechać i… - naraz zbystrzała, wyciągając szyję żeby zobaczyć postać za knują do której uśmiechnęła się szeroko.

- Gniazdują? - Melody uniosła lekko brew patrząc w głąb maszyny na prawie nagą nastolatkę. Chyba nie do końca łapała o co jej chodzi. Za to przy byciu bezużyteczną ze złości rozdęła nozdrza i wyglądało, że coś powie albo zrobi. Jednak gdy końcówka wypowiedzi Angie zabrzmiała bardziej znośnie na chwili zaciskana warg w grymasie złości się skończyło. Trochę pomogły same koty. A dokładnie jeden który sądząc po cichym chlupocie wypadł z siedzenia do wody. Brunetka spojrzała w dół na nagle piszczące stworzonko.
- Nie mogą tu zostać. Muszę sprawdzić maszynę by Roger się teraz do niczego nie nadaje. - powiedziała schylając się po piszczącego kociaka pewnie bezradnie kotłującego wodę łapkami. Podniosła się do pionu i położyła mokre nieszczęście do kociej rodziny a potem odeszła od drzwi wyjmując po drodze papierosy z kieszeni.

Zostawiła otwarte drzwi a jej miejsce zajął wujek. Zajrzał do środka i zobaczył to samo co Melody przed chwilą. Gdy dojrzał nozdrza też mu się poruszyły a szczęki zacisnęły.
- Ubierz się Angie. Nie lataj tak tutaj w samych gaciach. - powiedział oschle wyraźnie niezadowolony z tego co zobaczył. - On śpi? - zapytał patrząc na przykrytego kocem nieruchomego Rogera.

Uśmiech zszedł z twarzy nastolatki, na jego miejscu pojawił się smutek. Wytarła dłonie o oparcie krzesła i sięgnęła po ubranie, patrząc na wujka spode łba.
- Było brudno, jakbym została w ubraniu to ono też byłoby brudne - wyjaśniła bąkając pod nosem. Stanik wyglądał fajnie ale zapięcie go na plecach było trudne i szło jej bardzo opornie. Zrobiła więc proszącą minę i rzuciła nią w blondyna.
- No tak, śpi. Jest zmęczony to poszedł spać. Sprawdzimy jeszcze coś przed wyjazdem? Chciałam… z tobą… no pomówić i… tak no - wzruszyła ramionami wyraźnie zbita z tropu.

- Na brudne ubrania to jest pranie Angie. Masz przecież co na zmianę. - wujek dalej wydawał się nieprzekonany co do tłumaczenia podopiecznej sprawnie zamykając zapięcie stanika na plecach Angie. Nie podniósł głosu, nie robił gwałtownych ruchów nawet twarz była dość oszczędna w grymasy ale nastolatka wyraźnie czuła, że nie jest zadowolony. Wrócił spojrzeniem do śpiącego Rogera. - Chciałem z nim pogadać czy możemy zaparkować motor Vex tutaj. - powiedział jakby zastanawiał się czy budzić faceta jakiego wyraźnie nie lubił.

- Wsadzajcie śmiało. Podjadę pod wejście. Tylko zabierzcie te koty z siedzenia. - wtrąciła się Melody jaka oparła się o maskę furgonetki więc słyszała pewnie przynajmniej to co wujek mówi. Machnęła lekko ręką mówiąc do tego niedbałym głosem. Wujek spojrzał na boczno - tylny profil jej głowy i chyba to go przekonało.

- Dobra to niech będzie. - kiwnął głową i znowu spojrzał w głąb kufra furgonetki. - Angie przenieś gdzieś te koty. - powiedział zadowolony, że problem znalazł rozwiązanie. Uniósł dłoń by pewnie pogłaskać futerka. - No i chodź. Powiedz o czym chcesz pogadać. - podniósł głowę odchodząc od szoferki i otworzył boczne drzwi vana by nastolatka mogła przez nie wyjść. Melody odkleiła się od maski i wróciła do miejsca przy drzwiach kierowcy czekając kiedy blondynka zrobi miejsce zabierając kocią rodzinę gdzie indziej.

Znowu się nerwił i znowu przez nią, a ona nie wiedziała dlaczego. Przecież założyła już ubrania na zmianę, bo tamte były brudne po panu żulu. Nie miała już innych, więc zrobiła tak żeby nie wyglądać jak kocmołuch i nie przyciągać trupojadów. Do tego jeszcze wyszorowała bryka, przegoniła bzykacze… i tak było źle. Cokolwiek Angie by nie zrobiła wychodziło na to, że robi to nie tak jak trzeba, źle i niedobrze, a do tego zawodzi wujka co krok. Tego że przytulała się z Rogerem na pożegnanie, tak jak on wczoraj rozmawiał z nią przed zejściem z piętra, nie wspomniała, chowając to w sobie. Szli na wojnę, zaraz mogli stać po dwóch stronach barykady i w takiej sytuacji poleje się krew. No ale jeszcze się nie lała, jeszcze działali w jednym stadzie, przez te parę chwil. Blondynka bardzo lubiła pana z obrazkami, jednak bardziej lubiła wujka, a nawet go kochała, i ciągle tłukło się jej po głowie to co mówił o śpiącym teraz mężczyźnie… no i był wujkiem, czyli wiedział lepiej. Zawsze wiedział lepiej i się nie mylił i się znał. Jak dziadek. Dziadka chyba też kochała. Kiedyś, kiedy jeszcze oddychał. Ubrała się do końca i zaciskając szczęki zebrała gniazdo futerek w bluzie, biorąc je na ręce. Patrząc pod nogi wyskoczyła z bryka, rozchlapując butami złą wodę.

Coś niedobrego gniotło ją od środka, jak cierń tkwiący pod skórą i sprawiający ból przy każdym oddechu. Ciocia mówiła to samo, normalnie jakby powtarzała po wujku. No i grzebała z Patykiem przy drugim bryku, to pewno widziała co się działo te kilkadziesiąt metrów dalej w pudełkowatych ścianach, gdzie słoiki i proszki i klekadła. I Roger. Powiedziała co widziała, wujek już wiedział? Angie chciała wytłumaczyć, powiedzieć że to na do widzenia, bo nie wiadomo co będzie za godzinę, albo dwie… tylko jakoś straciła ochotę na kolejną rozmowę i odbijanie się od niechęci ilekroć wychodził temat ich niedawnego gospodarza. Robaczki w brzuchu które czuła jeszcze przed pojawieniem knui znikły, jakby ktoś rozpuścił je, polewając kwasem. Świat ludziów, ich relacje i to, że nie potrafiła patrzeć na niego jak powinna, jak od niej wymagano. Robiła błędy, które dla niej błędami nie były… a potem napotykała złość i poważną minę wysokiego blondyna. I znowu nie rozumiała dlaczego. Brodząc przez mokrą breję poczuła, że ją to przerasta. Zatrzymała się nagle i odwróciła do opiekuna.

- Nie, ty je weź. To są moje ubrania na zmianę, innych nie mam. Tamte są już brudne. Nie ma dobrej wody do picia, a mam robić pranie? Co zrobię jest niedobrze, nie tak. Nie chcę już rozmawiać, bo to bez sensu… jak skradanie po piasku za dnia. Weź je i idź sobie. Do Vex. Przy niej się uśmiechasz, to się uśmiechuj. Ja przy panu z obrazkami nie mogę, bo to złe. Wszystko przy nim jest złe - powiedziała przez zaciśnięte zęby, wciskając mu futerkowy, mrucząco-piszczacy pakunek. Sobie zostawiła Uziego, chowając go za koszulę jak do worka z którego wystawała tylko czarna główka - Idę sprawdzić po co pan żul tu przyszedł w nocy. Jakby chciał kradziejować to by zaczął od bryków, a on chciał wejść do domku. Czegoś szukał, po coś przyszedł. Idę sama. Nie idź za mną, nie chcę żebyś szedł. Ty też nie chcesz. I tak trzeba spakować rzeczy, za parę minut wrócę.

- Rany, Angie…
- westchnął wujek patrząc w dół na podopieczną. Przez chwilę wyglądało, że będzie tak stał i nie weźmie futerek. Ale po chwili milczenia wyciągnął swoje wielkie dłonie i przejął i bluzę i kocią rodzinę. - No dobrze, idź. Ale jeśli coś by się miało dziać wołaj. Przez radio albo po prostu wołaj. - powiedział wujek patrząc na blondynkę. Potem ona ruszyła brnąc przez wodę w stronę wejścia i stojącej tam motocyklistce a on zaniósł kocią rodzinę w stronę osobówki. Angie zaś czuła jak małe, futerko Uziego jest bardzo ciepłe i przyjemne w dotyku ale jak się tak wiercił to niezbyt przyjemne było jak zadrapał ją tam czy tu swoimi pazurkami.

Nastolatka weszła do budynku, mijając Vex. Wróciła na drugą stronę budynku gdzie było drugie wejście i tam gdzie wczoraj tego pana żula zasadzkowała trochę bardziej niż on ją. Widziała nowe ślady krwi na podłodze razem ze śladami sunięcia czegoś po zamulonej podłodze. Te prowadziły gdzieś do jednej z cel i tam znalazła wypatroszone ciało Tess. I małe ognisko, już wygaszone.

Wróciła do schodów gdzie wczoraj pierwszy raz spotkała Uziego który obecnie buszował między jej koszulką a ciałem. Zeszła po schodach i musiała znów wspomóc się światełkiem wujka. Tutaj wody było znacznie więcej niż wczoraj. Sięgała jej prawie do piersi. Kociak czując wroga rasowego wszystkich kotów czyli nadmiar, zimnej wody zaczął szarpać się pod koszulką i piszczeć jak oszalały. Angie udało się jednak przejść przez piwnicę i bardziej od wzroku przydał jej się węch. W jednym z pomieszczeń wyczuła dziwny zapach, taki jak ze sfermentowanego soku. Gdy tam zajrzała znalazła jakieś zatopione butle, baniaki, gary i to wszystko połączone jakimiś rurkami, wężykami i takimi innymi rzeczami. Ale zatopione w wodzie odbijającej światło latarki było słabo widoczne.

- Uspokój się, nie dotnie cię zła woda - nastolatka mruczała do futerka za bluzkę, próbując je utrzymać w miejscu żeby nie wyskoczyło i się nie zmoczyło - No już... już. Musisz być dzielny jak dziadek albo wujek. Teraz jesteśmy zespołem - nawijała, wzdrygając się za każdym razem kiedy Uzi zostawiał jej na skórze czerwone kreski. Piekły, ale tylko trochę. Mniej niż dziury po kulach albo nożu. Albo złamania albo stłuczenia lub przypalenia od ognia. Lub słońca... no i po nich na pewno nie zejdzie jej skóra.

Widok dziwnych rzeczy ze szkła i śmierdzących tym no... alkoholem, ją zaskoczył. Co to było? Jakieś kanki, słoiki i dużo, dużo szkła. I ten fetorek, jak w gnijowisku, albo śmietniku jakimś. Przełamując niechęć wzięła do ręki radyjko i nacisnęła guzika od mówienia.
- Znalazłam. W piwnicy. To chyba to... to coś czego szukał. Jakieś garnki i dużo szkła. Rurki i śmierdzi jak on... znaczy alkoholem. Chyba coś tu gotował. Wódkę? Poszukam, będzie do odkażania - odwiesiła radyjko, poprawiając chwyt na futerku. Przyda im się odkażacz skoro czekała ich wojna.


 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.

Ostatnio edytowane przez Czarna : 16-09-2017 o 11:18.
Czarna jest offline  
Stary 16-09-2017, 11:02   #85
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Sen bez wątpienia był czymś, co było jej potrzebne, jednak Jess nie była w stanie zasnąć. Wydarzenia które miały miejsce tjn nocy nie pozwalały jej na to, przewijając się w jej głowie niczym puszczany na okrągło film. Najpierw ten dzieciak w barze, później rewelacje Lestera, nagła pobudka, ucieczka, strzelanina i w końcu porwanie Any i jej poszukiwanie. Do tego dochodziła jeszcze ta kąpiel i dziwne zachowanie Simona względem barmanki. Czy naprawdę aż tak mu na niej zależało że gotów był ryzykować życiem i powodzeniem ich zadania? No i Lester… Co właściwie znaczyła ta kąpiel? Myśli, które do tej pory udało się jej utrzymać w ryzach, teraz wyłoniły się z zakamarków umysłu i zaczęły atakować. Zadanie miały o tyle ułatwione, że mężczyzna, którego dotyczyły był tuż, tuż, na wyciągnięcie ręki.

Z trudem ale udało się jej zmusić głowę by skupiła się na czymś innym. Jak ten karawan chociażby, na którego miała zamiar rzucić okiem o poranku. O ile nie napatoczą się problemy, które sprawią, że trzeba będzie się szybko ewakuować. Gdyby trafiło na drugą opcję to miała szczerą nadzieję, że tą osobą będzie facet którego szukali. Z chęcią by popatrzyła jak Lest się nim zajmuje, wyciskając z gnojka informacje o losie Any. O ile barmanka jeszcze żyła, co powoli zaczynało być coraz mniej realne.

Wzrok Jess powędrował w górę, na sufit i kryjącego się tam gdzieś młodszego z braci. To jemu przypadła pierwsza warta, na które to warty uparła się. Nie chciała zostać zaskoczona na terenie siedziby szeryfa, bez względu na to jak wiarygodne argumenty miałyby w razie czego paść z ust Lestera. Nie podobała się jej także myśl, że znajdują się na terenie osady, która była w trakcie masowej ewakuacji. Przy takich okazjach dochodziło do różnych, niekoniecznie przyjemnych incydentów i cholera wiedziała czy odznaka szeryfa była w tej chwili wystarczająca osłoną. Mieli dość na głowie i bez tego.

Brown. Jego przede wszystkim. Nadal to właśnie on był ich celem głównym i jedyną szansą na pomoc dla starszego z Thorn’ów. Wzrok Jess przesunął się z sufitu na kształt spoczywający tuż przy niej. Było od niego przyjemne ciepło, które nieco rozjaśniało mroki niewesołych myśli, które zdominowały jej umysł. Ostrożnie, żeby go nie obudzić, odwróciła się i przytuliła do jego pleców, chowając latarkę pod kocem. Umościli sobie gniazdko w czymś co było kiedyś biurem, a teraz robiło za sypialnię. Było tu w miarę cicho i spokojnie i tylko część odgłosów z zewnątrz docierała do środka, jednak nawet one nie były na tyle głośne, by zakłócić odpoczynek. Gdyby tylko udało się jej w końcu usnąć.

Wedle ustaleń, miała objąć drugą wartę, co dawało Lesterowi szansę na porządny odpoczynek. Przy tej kolejności uparli się oboje, ona i Simon. Teraz trochę żałowała, że nie wzięła pierwszej. Z westchnieniem, przyduszonym rogiem koca, zamknęła oczy i zaczęła się wsłuchiwać w oddech braciszka. Nie spał spokojnie, co chwilę delikatnie się wiercił, jego oddech to przyspieszał, to zwalniał. Musiało go boleć, który to ból Jessica czuła całą sobą. Teraz, gdy wiedziała o jego istnieniu, nie mogła wyrzucić go z myśli. Muszą za wszelką cenę dorwać Brown’a i go wypatroszyć. Tu już nawet nie chodziło o to by wykonać zadanie i o dumę własną czy rodzinną. Tu chodziło o przeżycie, o dobro Lestera, o dobro ich małej rodzinki. Jeżeli uda się uratować Anę to będzie to tylko plusem. Jeżeli nie… Mówi się trudno, mieli ważniejsze rzeczy na głowie i żadne wyrzuty sumienia i dobre chęci nie mogły im stanąć na drodze.
Z tymi myślami, nadal wirującymi jej w głowie, w końcu odpłynęła by oddać się w ramiona Morfeusza, chociaż ramiona te rzadko kiedy były dla niej przyjazne. Sen oznaczał mrok, a w mroku kryły się koszmary.

Ranek zaczął się jak powinien czyli rano. W każdym razie gdy Jess jakoś przetrwała nocną wartę w której zdawało się osada nie spała ani na chwilę i bez przerwy ktoś jeździł albo przechodził czy zwyczajnie się darł, płakał czy wołał. Jeszcze strzelaniny tylko brakowało do kompletu. Albo bókjki za rogiem. Tudzież pożaru. I byłyby pełnowymiarowe zamieszki lub inne tego typu imprezy. Sama jednak jakoś dotrwała do czasu aż uznała, że “to już” z i czas obudzić zmiennika. Potem znowu w udało jej się zasnąć a gdy otworzyła oczy był już ranek.

Otworzyła oczy bo obudził ją Lester. - Wstawaj Jess. Chodź coś zobaczyć. - powiedział najstarzy Thorn lekko kładąc jej dłoń na ramieniu. Potem wstali i ruszyli skrzypiącymi schodami na piętro. Nigdzie nie widziała Simona. Ale znalazł się właśnie na piętrze. Znowu miał te ciekawskie spojrzenie jak zawsze gdy wpadł na jakiś ciekawy pomysł lub znalezisko. Bez słowa wskazał coś przez okno. Tam po przeciwnej stronie ulicy, widać było dom, jakiś większy jak z farmy. I samą farmę nawet chyba też. A tam przed domem widać było zaparkowany samochód. Bracia mieli pytające spojrzenia ale Jess była prawie pewna, że kształt, wielkość i ciemny kolor się zgadzają z tym co zapamiętała z nocy.

Jess jednak zajęta była przede wszystkim wpatrywaniem się zarówno w dom po drugiej stronie, jak i samochód. Byli tak cholernie blisko. Gdyby poszwędali się dłużej, uważniej przyglądali… Właściwie to nie oni tylko ona, bo bracia przecież nie mieli pojęcia o tym jak wóz którym odjechał ten facet z Aną, wyglądał. Wyobraźnia podsunęłą jej niechciane obrazy tego, co mogło barmankę spotkać kiedy oni spali sobie smacznie, tuż obok.

- To ten - mruknęłą w końcu, uderzając otwartą dłonią we framugę okna. - Gdybyśmy tylko… - pokręciłą głową, odgarnęła włosy z twarzy i dopiero wtedy odwróciła się by spojrzeć na braci. - Idziemy po nią - zadecydowała twardo, zgarniając poczucie winy w ciemny kąt umysłu. Pora najwyższa była na to by pokazać dlaczego ich rodzinka miała taką, a nie inną opinię.

- No to się przejdziemy. - Lester pokiwał głową też obserwując odległy cel. Mimo wszystko było z kilkaset metrów. Może z pół kilometra, może trochę bliżej. I to między jakimiś pojedynczymi drzewami i przy rogu jakiegoś domu. Właściwie była prawie pewna, że to Simon wypatrzył bo na pierwszym planie ten dom i samochód przy nim na pewno nie był.

- Chodźmy najpierw do tamtego domu. Stamtąd powinno lepiej być coś widać. - Młodszy z braci wskazał na ten budynek co prawie zasłaniał sobą widok na ten docelowy. Ale był on gdzieś tak w połowie odległości to chyba z niego powinien być lepiej widać podejście pod tamten dom.

- Co będziemy iść? Podjedziemy tam. - wzruszył swoimi ogromnymi ramionami starszy z Thornów, odwrócił się i zaczął schodzić po schodach. - Ale najpierw coś zjemy. - dodał znikając im z oczu gdy zszedł na parter. Simonowi z niepewności i zaskoczenia skoczyły w górę brwi.

- Hej, Lest jesteś pewny? - zawołał za nim też kierując się po schodach w dół.

- No pewnie. Głodny jestem, a jak mogę podjechać to nie chce mi się łazić. - odpowiedział już z parteru starszy z braci.

- O rany, Lest, przecież nie o to pytałem. - westchnął Simon uderzając w geście bezradności dłońmi o uda.

- Nie ma co się już spieszyć. Przez noc mogli z nią zrobić cokolwiek. Mówiłem ci to już przy rzece. Gdzie jest chleb? - Lester spokojnie grzebał w plecaku i wydobywał składniki na śniadanie kompletnie nie wyglądając by spieszył się gdziekolwiek. Simon stał niezdecydowany zerkając to na brata to na schodzącą ze schodów siostrę. Słowa brata pewnie trafiały mo po części do przekonania ale w takich sytuacjach jeśli była jakaś nadzieja to trzeba było działać szybko.

- A jak oni też postanowili ją rozwalić do śniadania czy tam po? - zapytał niezbyt przekonany co do swobody w zachowaniu brata który wyjął właśnie słoik z konfiturami ze śliwek jaki niedawno wymienili się ze dwa postoje wcześniej i postawił obok słoika peklowanego mięsa z tego samego postoju.

Siostra odpowiedziała młodszemu z Thorn’ów spojrzeniem, które miało w sobie równą porcję zdziwienia i zniechęcenia. Lester najwyraźniej uparł się by sprawę Any traktować z o wiele mniejszym priorytetem niż robili to Jess i Simon. No ale to na dobrą sprawę nie powinno ich dziwić. Barmanka nie była zleceniem, nie należała też do rodziny, więc dla starszego z Thorn’ów musiała stanowić jedynie dodatkowy kłopot, z którym co prawda uporać się trzeba było, bo go naciskano, ale żeby się musiał przy tym spieszyć to już niekoniecznie.

Otwarła nawet usta by poprzeć młodszego z braci, gdy żołądek zbuntował się przeciwko jej dobrym chęcią, ogłaszając wszem i wobec swoje poparcie dla planu Lestera.
- Jedzenie to nie taki znowu zły pomysł - rzuciła, doganiając Simona i klepiąc go po ramieniu. Gest ten był jednocześnie przeprosinami za zdradę jak i pokrzepieniem.
- Ja chcę ze śliwkami - dodała, wymijając braciszka i podchodząc do drugiego. - Najlepiej na wynos bo chciałabym zerknąć na ten karawan. Może by się go dało odpalić. Wygląda na pewniejszą brykę niż nasz wóz - przy tych słowach zerknęła na Lestera. W końcu ich bryka była jego własnością i mógł sobie wziąć do serducha to jej niezbyt pochlebne stwierdzenie.

- No i w razie czego mielibyśmy dwa wozy - dodała, otwierając słoik z konfiturami i nabierając trochę na palec. - Trupowi się nie przyda - rzuciła jeszcze, nader roztropnie, zanim wsadziła palec do ust by zlizać słodką maź. - Jakby się przy okazji Brown’a udało zdobyć trochę sprzętu, leków czy na co on tam poluje, to byłoby więcej miejsca żeby je zapakować. No i jak odbijamy Anę - położyła nacisk na “jak”, uznając że “o ile” nikomu do szczęścia nie było potrzebne - to ona i Simon będą mogli go przejąć. Zrobi się nam mini konwój, jak kiedyś - zakończyła, uśmiechając się do Thorn’ów i chcąc tym uśmiechem wcisnąć choćby maleńką iskierkę nadziei na lepsze jutro.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 17-09-2017, 07:00   #86
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 17




Spike z wyłączonym silnikiem nie był taki lekki. W końcu to ponad 200 kg w większości solidnej stali i chromu. Było co dźwigać. Ale jak te ponad 200 kg poruszało się na kołach to jeszcze nie było tak źle. Vex czuła jak płaskowniki łóżka uginają się pod ciężarem jej i maszyny ale jednak wytrzymały. Tuż pod przerwami w płaskownikach chlupotała zielonkawa woda. Same płaskowniki jako goły metal były dość śliskie ale mimo wszystko jak było trochę z górki to motocyklistce udało się całkiem raźno wprowadzić motoryzacyjnego przyjaciela do mobilnego garażu. Musiała nawet wyhamowywać by nie zderzyć się z półką oddzielającą szoferkę od kufra.

Wewnątrz z miejsca kierowcy te zmagania obserwowała Melody. Zaś na bocznej ławie kufra spał Roger. Przykryty kocem ale wciąż pomalowany wyglądał jak śpiący szkielet. Tylko nie pomalowane a wytatuowane ramiona psuły ten szkieletowy efekt. Zostało postawić Spike’a na stopce i znaleźć sobie jakieś miejsce. Nawet gdy Roger zajął właściwie całą jedną ławę to była jeszcze druga i miejsce pasażera w szoferce. Podłoga która co prawda już prawie wyschła ale średnio wydawała się przyjazna do siedzenia. Wewnątrz kufra było mnóstwo różnych pudeł, pojemników, skrzynek, instrumentów, przerobionych puszek, pęków suszonych ziół, świec zrobionych ze starych zniczy albo zwykłych słoików. Jednym słowem wnętrza vana wyglądało na mobilny magazyn, pracownię i pokój mieszkalny w jednym.

- Świetnie Angie. No to pewnie tam chciał w nocy zejść. Pewnie jakaś bimbrownia. - wujek odezwał się przez radio gdy nastolatka go wywołała. - I uważaj na siebie. - dopowiedział łagodniej. Za to Uzi wcale nie złagodniał. Dalszemu przebywaniu w wodzie czy jej pobliżu był na zdecydowane “nie”. Piszczał i wierzgał tak bardzo, że zabierał sporo uwagi Angie i prawie na stałe jedną jej dłoń. Jak w drugiej trzymała światełko od wujka to wszystko inne do sprawdzania robiło się trudne. W końcu kociak wpełzł na ramię nastolatki i chyba zorientował się, że dalej od złej, zimnej wody już nie ucieknie. Miauczał i piszczał żałośnie wprost do ucha blondynki. Ta mogła już jednak choć co jakiś czas zanurzyć dłoń w wodę by coś sprawdzić czy podnieść. Kopnęła coś pod wodą. Mogła być butelka. Ale by się tam schylić musiałaby zanurzyć się prawie cała. Pewnie tylko plecy by jej wystawały, może głowa ponad wodę.

Wreszcie jednak nastolatka wyszła trochę bardziej podrapana kocimi pazurkami, prawie cała przemoczona ale za to z trzema zdobycznymi butelkami pod pachą. Były ciemne i zakorkowane więc nie widać było jakiego koloru jest ciecz w środku. No i zapachu też nie było czuć przez ten korek. A raczej butelki nadal zalatywały tym zapaszkiem jaki dominował w tamtej piwnicy. Chociaż trzeba było przystawić nos do nich by to poczuć.

Widziała jak wujek uśmiechnął się gdy wyszła z budynku. Wyjął z plecaka swoje ciuchy by miała się przebrać w coś suchego. Ale podziałało to raczej na “górę” bo podkoszulka i bluza choć luźne i na szczupłej nastolatce wymiar z postawnego dorosłego faceta zdecydowanie było tego za dużo to jednak suche ubranie przyjemnie otulało mokre ciało jak ręcznik albo koc. Więcej kłopotów mieli z “dołem”. Spodnie wujka były gdzieś jak na 1.5 nastoletniej blondynki więc wujek wyjął swoje szorty. Jemu sięgały gdzieś do kolan ale dla Angie to były gdzieś do połowy łydki. Ale luźny materiał wiązany sznurkiem w pasie był na tyle uniwersalny, że pasował i na nią i na niego. - Dobrze, że nic ci nie jest Angie. To jest najważniejsze. Reszta to głupoty. - wujek powiedział jakoś nie wiadomo skąd i dlaczego gdy już pakował z powrotem swój plecak i zbierał się do powrotu do Forda.

Potem obie maszyny zostały obsadzone przez podzieloną obecnie grupkę. Pstrokata osobówka kierowana przez Pazura jechała za czarną furgonetką prowadzoną przez Melody. Uzi wyglądał jak zmokła kulka ale jak tylko wydostał się z grozy wodnego żywiołu uspokoił się i zaczął myć się dzielnie tak jak go kocia mama nauczyła. Przy okazji wyglądało na to, że wspaniałomyślnie nie zauważa ludzi dookoła podczas tej kociej toalety mimo, że sam siedział na czyichś kolanach. Roger dalej spał i nie obudziło go ani zaparkowanie motocykla ani początek jazdy.

Jechali dość wolno. Przynajmniej w porównaniu do nocnej, szaleńczej ucieczki. Wyższy czarny van radził sobie całkiem nieźle. Zostawiał za sobą kilwater wody jak łodka czy motorówka. Osobówka radziła sobie nieco gorzej i wujek wydawał się bardzo skupiony na prowadzeniu auta. By zmniejszyć ryzyko większych fal jakie zostawiał za sobą jadący na przedzie pojazd jechał kilka długości auta za nim.

Po drodze minęli tą kolumnę pojazdów jaką w nocy fala dopadła tuż przed Dew. Niektóre samochody nadal stały przekrzywione tak jak i w nocy. Przy jednych stały ludzkie sylwetki, czasem widać było podniesioną w górę maskę i nachylajace się nad nią osoby a inne wydawały się puste i porzucone. Najbliższe pojazdy minęli z dobre kilkadziesiąt, może nawet sto i więcej metrów po prawej czyli na południe, w stronę rzeki. Melody jednak na tych krzyżówkach skręciła w przeciwną, w lewo i zaczęli jechać na północ mijając kolejne budynki osady. Poranej nie dodawał uroku mijanym budynkom które wyglądały podobnie jak zazwyczaj gdy nie oberwały żadną bombą, nie rozjechały jej żadne czołgi czy nie spłonęły podczas pożarów z czasów wojny. Zwyczajnie poddały się działaniu trzech dekad czasu, pogody i szabrownictwa.

Czarny van jechał dość wolno więc wymuszał podobną prędkość na osobówce za sobą. Mijali kolejne ulice i domy. Widzieli ludzi i zwierzęta. Wyglądali różnie. Jedni energicznie się pakowali na wozy i do samochodów. Inni wydawali się osowiali. Ktoś wylewał wodę wiadrem przez okno, gdzie indziej trwała kłótnia albo ktoś próbował chyba przekonać czy ogłosić coś innym. Melody kierowała się zalaną główniejszą drogą jaka szła łagodnym łukiem obrzeżami osady ale dość szybko skręciła w typową, amerykańską prostą jaka ciągnęła się i ciągnęła tą prostą chyba przez całą osadę albo jej większość. Przecinana przecznicami, też zalanymi, więc pewnie osada była planowana po prostych i równoległych ulicach jakie zdarzały się całkiem często w dawnych Stanach.

Czarny van zwolnił i zatrzymał się przed jednym z budynków. - To tutaj. - powiedziała Melody wskazując ruchem głowy na budynek na jakim nadal widać było obdrapany napis obwieszczający, że znajduje się tu straż pożarna. - Chyba na podwórku. I chyba nie jesteśmy pierwsi. - powiedziała patrząc przez szyby na jakąś kobietę w średnim wieku z towarzyszącym jej wyrostkiem jacy brnęli przez zalany teren. Oboje nieśli wiadra i plastikowe kanistry sądząc z lekkości ruchów raczej puste.








- No młody, fochaj się dalej to nic nie zostanie. Chcesz umierać na głodniaka? - zapytał kpiąco Lester widząc, że Jess dołączyła do śniadania i jeszcze tylko młodszy brat się wachał stojąc tam gdzie stał. Ten wreszcie westchnął ale widać było, że ma bratu za złe ten kpiący ton i lekkie podejście do sprawy do jakiej on lekkiego podejścia widocznie nie miał. Podszedł więc do zapasów wyjętych z plecaków i też zaczął śniadać. Wyjął ze swojego plecaka jajka, jak się okazało ugotowane na twardo co nawet w tym tropiku można było przetrzymać z dzień czy dwa nim zaczynały zalatywać. Przetrzymanie żywności na tym Południu było bardzo utrudnione. Jak nie szczury to jakieś robactwo, jak nie robactwo to zwyczajnie zaczynało gnić i pleśnieć w zdawałoby się ekspresowym tempie w porównaniu do bardziej umiarkowanego klimatu.

- Konwój. - Lester po chwili wgryzania się w kolejne kanapki z peklowanym mięsem ze słoika wznowił temat widząc, że Simon dalej nie kwapi się do rozmowy. - No druga bryka nie jest zła. Daje dwa razy więcej opcji. Ale na to, że tamta focza będzie chciała zająć miejsce bardziej niż byśmy mieli stąd wywieźć jej zgrabną dupkę to bym się nie napalał. - starszy Torn wydawał się czerpać satysfakcję z prowokowania młodszego. Ten wydawał się już bliski wybuchu złości. Siostra widziała to po jego zaciśniętych ze złości wargach jakie układały się w wąską, zaciętą linię. Dalej jednak kroił ugotowane jajka w ćwiartki.

- Chyba dobre. Weź zobacz. - młodszy Torn odkręcił wyjęty słoik musztardy i podsunął siostrze do sprawdzenia. Na zapach wydawała się w porządku, widać ten ocet nadawał jej niezłą odporność na okoliczne warunki. A Simon jakoś próbował zachowywać się normalnie bo skoro musztarda nadawała się do jedzenia wczoraj to dzisiaj raczej też nie musiał mieć ekspertyzy drugiej osoby by sprawdzić czy jest w porządku. - Jess coś się ciebie pytała. - powiedział Simon gdy zaczął sobie szykować kanapkę z peklowanym mięsem.

- Ale dociera do ciebie, że laska pewnie puści cię kantem ledwo wydostaniemy ją z tego syfu? To zwykła powiedzmy, że barmanka. Sama się nam oferowała jak tam byliśmy z Jess. Spytaj się Jess jak mi nie wierzysz. Jeśli jeszcze jej nie wykończyli. A jak jej wyłupili oczy czy coś w ten deseń? Po co nam kaleka? - Lester rozłożył ręce i wyglądało jakby próbował przemówić Simonowi do rozumu. Wskazał na końcu na jedzącą obok siostrę. Ale w końcu młodszy brat nie wytrzymał i wybuchnął.

- Zamknij się! - wrzasnął zrywając się na równe nogi i wycelowując oskarżycielsko palec we wciąż siedzącego brata. Przez moment gdy stał a starszy brat siedział był od niego wyższy.

- Sam się zamknij gówniarzu! - Lester też wyglądał na wpienionego. Jednym ruchem wywrócił stół razem z wszystkimi śniadaniowymi bambetlami i doskoczył do młodszego brata. Przyparł go do ściany mimo, że ten się wyrywał to jednak masa i doświadczenie robiły swoje. No i rzadko trafiał się ktoś kto byłby w stanie wyrwać się z lesterowego uścisku. - Dociera do ciebie głąbie w co chcesz nas wpakować?! - syknął ze złością starszy brat prosto w twarz młodszego. - To na chuja nam potrzebne! Laska nie żyje albo chce się przejachać na naszych grzbietach! A to my! Ty ja i Jess mamy nadstawiać za nią karku! Co ona nam da?! Laskę nam zrobi? Pranie? Wywinie się takim frajerom przy pierwszej okazji! Albo jeszcze będzie miała nam za złe, że przez nas ją tam zgarnęli! To zwykła siksa! Pełno jest takich a nie trzeba się dla nich narażać! - Lester wydawał się tak samo wkurzony jak sfrustrowany tym, że młodszy brat nie dostrzega tych oczywistości jakie on dostrzegał.

- Tak? To dlaczego nas nie sprzedała przy rzece? No co?! Słyszałeś co Jess mówiła? Mogła to zrobić! Po co nas kryła? Przecież prawie jej nie znamy ani ona nas! Zwykła siksa na pewno by ratowała najpierw swoje siksowe życie niż nasze! - Simon nie mająć realnych szans wyrwać się z uścisku brata bez poważnej, zażartej walki przestał się wyrywać i przeszedł do innych argumentów.

- No i lepiej dla niej. Nie będę na nią wkurzony przy następnym spotkaniu. - Lester milczał chwilę nim odpowiedział. W końcu wzruszył swoimi wielkimi barami ale wciąż trzymał młodszego brata przyszpilonego do ściany.

- Poza tym nie jestem ślepy Lest. Wy macie siebie. Ja też chciałbym mieć kogoś. Chociaż spróbować. A ona mi się podoba. - powiedział wreszcie Simon jakby musiał się przełamać by to z siebie wydusić. Powiedział więc dość cicho i uciekł spojrzeniem gdzieś w podłogę obok ściany. Lester jakby na chwilę się zawiesił nic nie mówiąc i wciąż trzymając przyszpilający uchwyt.

- No cóż. Skoro tak stawiasz sprawę młody. No niech będzie. Widzę, że już za późno więc pewnie sam się będziesz musiał na niej przejechać. Leć potem płakać do Jess a nie do mnie. - Lester puścił w końcu Simona i wrócił na środek kuchni. Podniósł wywalony wcześniej stół i siadł na skrzynce robiącej mu za stołek. Simon też wrócił do tego stołu.

- No to co robimy? - młodszy Torn zerknął najpierw na siostrę a potem znowu na siedzącego brata. Wyglądało, że sprawy zaczynały wracać do normy. Zazwyczaj najważniejsze decyzje podejmował właśnie Lester.

- Nie ma co iść na pałę. Pójdziemy do tego domu na rogu i tam się rozejrzymy jak to wygląda. - Lester nie zmienił widocznie pierwotnego podejścia do tematu. Simon z wolna pokiwał głową na znak zgody.


---

- Jakieś 150 m. Tam po prawej są drzewa, można by tamtędy przejść. Ale z bliska jest trochę słabo z osłonami. - Simon jako ich spec od rozpoznania mówił spokojnym i nieco zamyślonym głosem gdy obserwowali widok z okna bezimiennego budynku jaki wybrali na punkt obserwacyjny. Od niego po prostej rozciągała się tafla zielonkawej wody kropiona mżawką czyli teren dość pusty. Co prawda kompletnie nie sprzyjało skrytemu podejściu ale za to dawało ładny wgląd na to co się znajduje dalej. A dalej były te budynki chyba farmy i raczej puste pole za nim. Też tamta druga strona nie sprzyjała skrytemu podejściu.

- No dość słabo. - zgodził się Lester obserwując cel i mrużąc oczy od skupienia gdy myślał nad tym co i jak tu teraz zrobić i rozegrać. - Właściwie można tam podjechać. - Lester zaliczył zaskoczone spojrzenie od młodszego brata. Ale po chwili dyskusji wzięli na tapetę temat, że można by podjechać tym karawanem bo ich własny samochód mogli tamci rozpoznać. Tu bracia prawie znowu pokłócili się czy rozpoznają karawan i jak na to mogli zareagować. Simonowi wydawało się to zbyt ryzykowne ale Lester wydawał się wierzyć w swój fart i bezczelność doprawioną pewnością siebie. Jedyne co byli zgodni to to, że Simon spróbuje podejść bokiem pod osłoną tych drzew. On z kolei namawiał Lestera by spróbowali tak podejść we trójkę albo chociaż dwójkę. Lester by jednak przeciwny działaniom we trójkę. Bo jakby capnęli to przy całej trójce no to dupa a tak ktoś jeszcze z nich zostawał by wyratować resztę.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 24-09-2017, 19:22   #87
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Zakład pogrzebowy

Nie była pewna czy ma się śmiać czy płakać. Z wyrazem niedowierzania lśniącym w oczach i wyraźnie widocznym na twarzy, przyglądała się braciom. Co się tu do cholery działo? Pytanie jeszcze przez chwilę krążyło jej w głowie, gdy tak przyglądała się jak znów względnie pogodzeni siadają do stołu. Sama nadal stała, trzymając ocalały słoik z powidłami i trawiła nie tylko te porcje, które w siebie wcisnęła ale i słowa braci. Konkretnie te, które wyrwały się Simonowi. Czyżby to wszystko było jej winą? Czy to dlatego że wtedy, w wannie…

Mocniej otuliła dłońmi swój śliwkowy skarb. Gniew na Lestera i Simona mieszał się w niej z żalem i poczuciem straty. Co tak w ogóle zyskała? Bo że straciła to widziała gołym okiem. Dlaczego nie mogła o tym wszystkim pomyśleć wcześniej, wstrzymać swoje ochoty, zapobiec jakoś temu… Temu wszystkiemu. Była taka samolubna, myślałą tylko o swoim uczuciu do Lest’a, o tym przyjemnym wrażeniu które pojawiało się za każdym razem gdy jej dotykał, nawet przelotnie. Najgorsze było to, że kochała także Simona. Może nie do końca tak jak Lestera, ale jednak było to równie silne uczucie. Co miała z tym wszystkim teraz zrobić? I czy do cholery chociaż raz w tych swoich kłótniach nie mogliby pomyśleć o tym, jak one na nią wpływają? Miała tylko ich, do diabła!

Gniew w końcu zwyciężył, spychając kajanie się i żale, gdzieś w czarny kąt.
- To sobie, do cholery, idźcie - warknęła, stawiając słoik z powrotem na stole. Coś nieprzyjemnie zgrzytnęło, możliwe nawet że pękło ale to akurat jej nie obchodziło. Czuła jak ręce się jej trzęsą z nagłego ataku furii, który przysłonił jej wzrok szkarłatną mgiełką. Gdzieś tam czekała na nich Ana, a dalej - Brown. Oni zaś co robili? Żarli się między sobą. Spojrzenie Jess na kilka sekund zatrzymało się na Lesterze, bo na Simona nie miała odwagi patrzeć. Czasami naprawdę miała ochotę wziąć tą jego pustą głowę i walnąć nią porządnie o coś wystarczająco twardego by zdołało wbić w nią nieco rozumu i poszanowania dla cudzych uczuć. Co tam cudzych… Ich własnych, jego rodziny, za którą jako najstarszy, był odpowiedzialny.

Chwila jednak minęła i Jess odwróciła wzrok.
- Idę sprawdzić karawan. Odechciało mi się jeść - poinformowała ich, zniesmaczona tym że jej głos zamiast brzmieć stanowczo i z siłą, był zmęczony i jakiś taki… słaby. Skrzywiła się, wyprostowała i ruszyłą w stronę miejsca w którym stała ta krowa którą w nocy znalazł Simon.

Jess zostawiła braci w kuchni i przeszła do bocznego pomieszczenia które prowadziło do garażu. W nim panował półmrok nawet w dzień. Przez szpary i szczeliny przesączało się szarawe niebo podobnie jak drobne krople mżawki. Te bębniły cicho i monotonnie o dach i ściany. Karawan musiał nie być zbyt często używany. Teraz w dzień dostrzegła, że opony przydałoby się podpompować. Mechanizmy sterujące silnikiem zazgrzytały ale reakcji nie było. Gdy podniosła maskę w świetle latarki wszystko wydawało się nie tak straszne. Ale winowajcą był prawie na pewno akumulator. Musiał być rozładowany kompletnie a bez tego maszyna nie miała energii. Fart był taki, że mogli przełożyć akumulator z maszyny Lestera i powinien pasować. Zostawało tylko załatwić to z Lesterem. A na dłuższą metę trzeba by albo zdobyć inny akumulator do karawanu albo naładować jakoś ten co był.

Oczywiście, coś musiało być z karawanem nie tak, praca jednak pozwoliła Jess na częściowe ochłonięcie, a o to głównie chodziło. Akumulator jednak stanowił problem. Po krótkim grzebaniu pod maską, które to miało na celu głównie dokładne sprawdzenie czy wszystko na pewno jest całe i, przynajmniej na oko, zdatne do użytku, doszła do wniosku, że wie skąd można by zamiennika wytrzasnąć. Co prawda z wozu Lestera byłby idealnie tak na teraz, żeby sprawdzić czy z elektryką wszystko w porządku, ale na dłuższą metę powinien wystarczyć ten z wozu napastników. Przynajmniej na sto procent działał i był naładowany no i trupowi na cholerę działający akumulator w wozie. Czy też sam wóz.

W jakąś chwilę później powróciła do improwizowanej jadalni.
- Lest, potrzebuję wyjąć akumulator z wozu - poinformowała starszego z braci, wycierając dłonie jakąś szmatą, którą pod drodze zgarnęła. - I dobrze by było przy okazji odbijania Any nie uszkodzić tamtego samochodu. Żeby tą kobyłę ruszyć będę potrzebowała paru drobiazgów spod jego maski. Powinno się jednak udać - zakończyła, nie patrząc na braci i dalej wycierając dłonie, jakby jej wyjątkowo zależało na tym, żeby wręcz lśniły czystością.

Zanim weszła słyszała jak rozmawiają. Słyszała nawet parsknięcie Lestera jako zalążek śmiechu. Gdy wróciła do kuchni widziała, że sytuacja wróciła do normy. Simon otrzepywał z kurzu kawałek kromki jaka spadła widocznie wcześniej a Lest patrzył się na niego ciekawie jakby się założyli czy młodszy coś zje albo nie czy coś w ten deseń.

- Chcesz wyjąć z mojej fury akumulator? - Lester zapytał z odcieniem niedowierzania patrząc na siostrę. Brzmiało jakby już był na nie.

- No daj spokój Lest, przecież widzieli naszą brykę to nie możemy się z nią pokazać. A jak ma tu stać to co ci szkodzi? Przynajmniej bez akumulatora nikt ci jej nie zwinie. - Simon wsparł pomysł Jess i teraz on przez chwilę zaliczał krytyczne spojrzenie głowy rodziny.

- Noo doobraa. - Lester zgodził się z wyraźnie brzmiącą łaską w głosie by przypadkiem reszta rodzeństwa nie nie zauważyła jaki jest dla nich szczodry i wspaniałomyślny. Brzmiało trochę jak foch ale rodzeństwo jednak znało go od urodzenia właśnie prawie więc wiedzieli, że na swój sposób droczy się i żartuje z nimi.

- No to na co czekasz? Pomóż dziewczynie to nie jest jakaś poduszka pod dupę do przeniesienia. - Simom bez żenady skorzystał z okazji by obsztorcować brata za co znów zaliczył spojrzenie i uniesienie brwi jakim zestawem starszy brat obdzielał tych których niemo pytał się czy na pewno proszą się o ten łomot. Westchnął jednak, wstał i ruszył w stronę swojej bryki. - Kierat od rana… - burczał wychodząc przez drzwi.

Przynajmniej się nie żarli, stwierdziłą z ulgą i z tą też ulgą odetchnęłą. Posłała wdzięczny uśmiech Simonowi i ruszyła za Lesterem. Spodziewałą się o wiele cięższej przeprawy, jako że starszy z Thorn’ów lubił swoją brykę zmuszając ją do dbania o nią i utrzymywania jej na chodzie, co też robiła z przyjemnością. Unieruchomienie jej w tak brutalny sposób z pewnością nie było mu na rękę, ale też Simon miał rację, bez akumulatora wozu nie grzmotną. Co najwyżej jakieś części z niego ale… No, trzeba myśleć pozytywnie.

- Dzięki - rzuciła w stronę pleców Lest’a, drepcząc mu po piętach. Sama pewnie by się z tą robotą namachała i zmarnowała kawał czasu, a tak to przeniesienie powinno się odbyć raz dwa i będą mogli zacząć działać. Dość już się nagadali i nasiedzieli w zakładzie. Z każdą minutą nie dość że los Any wyglądał coraz mniej różowo, to i Brown się oddalał. W końcu facet ten nie miał zwyczaju siedzieć w jednym miejscu jak kaczka na strzelnicy. To był cel ruchomy, a takimi trzeba się było zajmować jak najszybciej.

- Simon… - zaczęła, gdy już wyszli z budynku i młodszy z braci nie mógł ich usłyszeć. - Strasznie mu zaczęło zależeć na tej barmance - dokończyła dukać i zrównała się z Lesterem. Pewnie powinna trzymać język za zębami ale… No, nie lubiła i tyle. Takie sprawy trzeba było od razu rozwiązywać, gadać o nich aż się powietrze oczyściło i można było wrócić do normalnego życia. O ile o takim w ogóle można było mówić w tym chaosie jaki panował wokoło.

Lester wyraźnie gadać nie miał ochoty, a może zwyczajnie uznał że wszystko co miało zostać powiedziane zostało wcześniej. Jessica postanowiła nie naciskać chociaż było jej z tym źle. Coś się zmieniło i czuła, że tej zmiany nie da się odwrócić. Gdzie miało ich to wszystko zaprowadzić, tego nie wiedziała. Miała jedynie nadzieję, że jakimś cudem wszyscy skończą szczęśliwie, jak w tych bajkach które matka opowiadała jej jeszcze za tych dobrych czasów.

- Później go postawię na nogi - obiecała, gdy już wracali z wymontowanym z wozu Lestera, akumulatorem. W końcu, jeżeli uda się im zdobyć zapasowy z samochodu tamtego dupka, to nie będzie powodu dla którego ten z Lesterowego miałby pozostawać w karawanie. No chyba że tamten okaże się lepszy. No ale to najpierw trzeba go było zdobyć więc takie gdybanie było dokładnie tym czym było - gdybaniem. Póki co, przy pomocy starszego brata, Jess podpięła co i gdzie trzeba było. Jako że Lest szybko tym pomaganiem się zmęczył, do pomocy przy odpalaniu wykorzystała Simona, który też zawsze jakoś chętniejszy był do pomagania.

- Odpalaj - poinstruowała, po czym przez chwilę słuchała jak raz po raz przekręca kluczyk w stacyjce, a karawan jęczy, prycha i wydaje odgłosy wyraźnie świadczące o tym, że przez długi czas nikt się nim nie zajmował. W końcu jednak, po którejś tam próbie, zaskoczył i zaryczał ślicznie, aż Jess serce szybciej zabiło a usta ułożyły się w szeroki uśmiech.
- Ja pierniczę! - krzyknęła zadowolona. - No to mamy zajebistą brykę. Kuźwa, ludziom szczeny będa opadać!
Jej dobry humor musiał się też udzielić Simonowi bo i na jego twarzy widać było wesoły uśmiech. W końcu to jemu miała ta “zajebista bryka” przypaść w udziale, więc i nie miał powodu do niezadowolenia. Gdy zaś w drzwiach pojawił się Lester, z tym swoim “dobra robota mała ale nie zapominaj że to ja tu jestem ten wspaniały” uśmieszkiem, Jess poczuła że znowu wszystko jest jak powinno.


Dom po drugiej stronie ulicy

No a później zaczęło się znowu. Tym jednak razem siostra kompletnie te kłótnie braci zignorowała, wpatrując się uparcie w teren który obserwowali i nic nie mówiąc. Obaj mieli w jakimś stopniu rację przy opcjach, jakie przedstawiali. Było jasne że Siamon powinien zająć się podejściem do budynku farmy, był w końcu najlepszy z ich trójki w tych klockach. Jessica jakoś nie widziała siebie w tej roli. Lest… No może, ale ona się nie nadawała. Z tego też powodu nie było szansy na to żeby poparła młodszego z braci w kwestii wybrania się tam całą trójką. Wychodziło na to, że znowu przyjdzie jej stanąć po stronie Lestera, wciąż jednak próbowała sama wymyślić jakiś plan działania. Tyle że nic jej nie przychodziło do głowy, poza tym co już zostało rzucone na tapetę. Mogła jeszcze co prawda zaproponować że pójdzie sama, otwarcie i poudaje damę w potrzebie. Ten sposób wykorzystywali już parę razy i zwykle działał, ale też zwykle Simon robił najpierw gruntowny zwiad, a Lest czekał pod ręką żeby w każdej chwili wkroczyć do akcji. Tyle że zwykle działo się to w otoczeniu które bardziej sprzyjało ich celom niż ta samotna farma. No i nie wiadomo było czy Ana nie podała już na tacy ich rysopisów, co by odegranie przypadkowej damulki w opałach, w sposób znaczny utrudniło.

- Trzeba się rozdzielić - powiedziała w końcu, gdy chłopaki przestali sobie skakać do gardeł. - Albo ja pójdę przodem, a wy spróbujecie podejść cichaczem gdy facet będzie zajęty gadaniem, albo ty Simon pójdziesz pod osłoną drzew, a my z Lesterm podjedziemy karawanem. Co do tego że go rozpoznać może to przypomnę tylko że ta krowa była unieruchomiona i to od dawna, sądząc po stanie akumulatora i wnętrzności. Można ją też jakoś “upiększyć” żeby jej wygląd zmienić, chociaż to może zabrać trochę czasu.
Przerwała by złapać oddech ale i ponownie podliczyć wszystkie za i przeciw. To co jej wychodziło wcale się jej nie podobało ale chyba było najlepszą opcją.

- Pójdę tam - wznowiła gadkę patrząc na braci z uporem. - To moja wina że ją zabrał. Poza tym jestem tylko kobietą, do cholery. Nie wyjdzie z pełnym arsenałem do jednej laski. Może Ana się nie wygadała. No i przecież wcale nie musi od razu nabrać podejrzeń. Przecież już nie raz odwalaliśmy taki numer. Wy w tym czasie moglibyście się podkraść na spokojnie - zaczęła nieco chaotycznie rzucać powodami dla których jej pomysł powinien przejść jednak z każdym kolejnym, nawet w jej uszach, pomysł zaczął brzmieć coraz słabiej. Dziwne, w myślach prezentował się o wiele lepiej.

- No albo tak jak Lest mówi - bąknęła w końcu, tracąc wcześniejszy animusz. Jednak zdecydowanie bycie tchórzem wychodziło jej o wiele lepiej niż granie odważnej. Chciała pomóc Anie żeby zagłuszyć sumienie ale i dlatego, że laska wpadła Simonowi w oko. To, że ów fakt budził w niej zazdrość, nie miało znaczenia. Bardziej niż jej własne uczucia liczyło się dobro brata. Obu braci, a co za tym szło, chciała żeby ta cała draka jak najszybciej została rozwiązana.
- Cokolwiek, byśmy wreszcie ruszyli dupy - stwierdziła na koniec, przebierając nabojami w kieszeniach płaszcza.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 25-09-2017, 09:05   #88
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Angie, Vex i pogawędka w Vanie

W vanie

Vex zajęła miejsce na pace, na ławie naprzeciw Rogera. Po chwili zmagań położyła nogi na baku Spika. Przymknęła oczy licząc na to, że uda się jej zdrzemnąć podczas trasy do pomp, a przede wszystkim mając nadzieję, że nie będzie musiała gadać z “kostuszkiem”

Wujkowe ubrania były duże i Angie topiła się w nich, ale w przeciwieństwie do jej ubań pozostawały suche, ciepłe i nie śmierdzuchowały piwnicą. Na dobrą sprawę wszystkie ciuchy miała wujkowe prócz podkoszulek, ale tamte zdążyli przerobić przez co nie zlatywały z niej i nie ciągnęły się po ziemi, albo nie plątały przy dłoniach. Teraz też bluzie trzeba było zawinąć parę razy rękawy żeby było dobrze… ale wujek się uśmiechał, więc nastolatce smutek trochę przeszedł. Przytuliła go nawet na chwilkę zanim wskoczyła do bryka. Milczała jednak nadal, zajmując miejsce w kącie przy ławie śpiącego pana z obrazkami i wyciągając Misia. Bawiła się nim odruchowo, myślami błądząc gdzieś indziej - tam gdzie słońce i piasek i jeszcze więcej piasku.

Motocyklistka uważnie przyglądała się siedzącej w kącie nastolatce. Obok było miejsce na ławie, a jednak Angie wybrała miejsce obok Rogera. Zrobiło się jej odrobinę… smutno. Zesz od kiedy, w ogóle martwiła się takimi rzeczami. Odwróciła wzrok by zobaczyć jak Melody rusza. W końcu jednak westchnęła i poklepała miejsce obok siebie.
- Usiądź tutaj. Jak Spike przewali się na jakimś wyboju, może zrobić ci krzywdę. - Uśmiechnęła się do blondynki.

- Dobrze ciociu - o dziwo Angie nie oponowała, ani nie robiła problemów. Szybko i zręcznie przeniosła się na wskazaną przestrzeń, siadając jak poprzednio po turecku. Karabin dziadunia położyła przed sobą, wracając do zabawy nożem.

Vex przyglądała się tej zabawie. To było trochę dziwne. Widzieć Angie, która nie ma setek pytań. Na chwilę zerknęła na śpiącego Rogera i z powrotem wygodnie oparła się o ścianę vana. Skoro Angie się uspokoiła, to pewnie pogadali sobie z Samem, chyba nie było co tego rozgrzebywać. Poza tym… to ona tutaj była na doczepkę. Jednak dziwne było tak jechać w ciszy.
- Na tym nożu jest napis, wiesz? - Spróbowała zacząć z innej strony.

Ręce z ostrzem znieruchomiały, blond głowa obróciła się w stronę moturcyklistki, a para niebieskich oczu łypnęła na nią z zaciekawienie.
- Noo… są literki, ale takie dziwne. Wujek nie umie ich odczytać, bo to dziadkowe literki. One są inne niż te wasze - wyjaśniła pokrótce, obracając broń tak, że wytrawiony ciemny napis był lepiej widoczny - Te wasze są takie okrąglaste, a te przypominają ptasie ślady… takie no… kantowate.

- To cyrlica. - Vex przeczesała włosy. - Posługują się nią ludzie mówiący po rosyjsku. Kiedyś jechałam z karawaną, w której trochę ich było i… jak chcesz to mogę ci odczytać.

- Umiesz krzaczki? - dziewczyna się ożywiła, spoglądając na Misia z nową uwagę. Dziadek coś jej kiedyś mówił, nawet próbował uczyć, ale nie miała głowy do literek. Wolała karabiny. I noże - Poprosze. Przeczytaj.

Vex na chwilę przechyliła nóż jeszcze raz upewniając się co do treści, którą przeczytała poprzedniego wieczoru.
- “Za walkę w obronie Ojczyzny. Krew i honor. “- Powiedziała powoli i puściła ostrze. - Twój dziadek musiał być jakimś wojskowym. - Powiedziała po chwili,a w głowie dodała. Albo komuś go zakosił. Uznała jednak, że ten dodatek warto zachować dla siebie. Lepiej było nie mówić źle o zmarłych.

- Tak, dziadek był jak wujek! Też miał mundur i był żołnierzem - nastolatka przytaknęła energicznie, do wtóru słów wymachując Misiem - Walczył na wielkiej wojnie! W mieście gruzu i dymu! I w lesie, gdzie zawsze leży śnieg! Dziadek dużo walczył, dużo umiał, najwięcej! I mnie uczył, żebym umiała! Bić się, skradać i bronie. Bronie umiał, miał ich cały stos, a nawet dwa. I taktykę umiał. I nigdy się nie bał. Dlatego każdy powinien mieć dziadka! - uśmiechnęła się na koniec bardzo szeroko.

Motocyklistka uśmiechnęła się. To przynajmniej była Angie, którą znała.
- Troszkę ciszej. Chyba chciałaś się dać wyspać kostuszkowi. - Skinęła w stronę śpiącego Rogera. Vex nie miała przede wszystkim ochoty z nim gadać, więc sama wolała by spał. - Ja nie wiem kto był moimi rodzicami, więc tym bardziej nie wiem kto dziadkami. Pewnie jacyś gangerzy z Det. Choć znając życie, raczej o taktyce nie mieli pojęcia. Tylko maszyny, jazda. No, może jeszcze dragi, broń i seks. Co by wyjaśniało czemu ich na oczy nie widziałam.

- A.. no tak, racja - poziom blond hałasu momentalnie zmalał. Ciocia miała rację, Roger musiał spać, bo był zmęczony. Nie wolno było mu przeszkadzać. Słuchała co mówi i przekrzywiała coraz bardziej głowę - Też nie wiem kto był moim tatą i mamą. Był… - zahawała się i wyciągnęła spod koszulki łańcuszek z przyczepionym do niego medalikiem i nieśmiertelniekiem - No był dziadek. Tylko… bardzo długo, aż przyszedł wujek. Tylko wtedy miał kłopoty. Bardzo… no miał dużo ran i go bolało. Tracił krew, długo spał aż myślałam że nigdy się nie obudzi - twarz dziewczyny zrobiła się nieobecna - Siedzieliśmy przy nim z dziadkiem na zmianę, ale to dziadek robił bandaże i szył… ja tylko pilnowałam i myłam i ścierałam pot, bo się pocił. Ale… był taki inny. Taki… - zawiesiła się, nie umiejąc znaleźć słowa - Inny niż dziadek. Nie zmarszczony, ani biały na włosach. Taki duży i ciepły bo gorączka, ale potem gorączki nie było i nadal… dobrze się na nim spało. - wzdrygnęła się, obracając srebrny medalik w palcach - Dziadek mówił, że tata umarł na wojnie z potworami, tak jak mama. Dlatego zabrał mnie na pustynię, żeby nie przyszły po nas potwory. One są z Nowego Jorku… nie wiem jak je rozpoznać. Będą mutasowate? Czy złe w środku? Ale ty jesteś dobra i jesteś ciocią… i nie jesteś stamtąd. W tym Det to dużo jest takich stad? Co to jest ganger… brzmi jak gangster… a bimbrownia? Bo pan zul przyszedł w nocy, bo chciał zejść do piwnicy. Tam były takie słoiki i ruri i garnki… wujek mówił bimbrownia.

- Wujek traktuje cię jak córkę, więc masz tak jakby przyszywanego tatę, to chyba też jest fajne. Nigdy nie miałam czegoś takiego, wiesz rodziny. Więc nie wiem do końca jak to jest. Ale jak patrzę na was to wydaje się, że jest fajnie. - Vex uśmiechnęła się do swoich myśli. - Gangerzy i gangsterzy to prawie to samo. Nigdy tego nie rozróżniałam. Chyba wszyscy w Det to gangerzy, może nie licząc jakichś przejezdnych, lub nowych. Wiesz… mamy swoje gangi, jeździmy, strzelamy, urządzamy imprezy. Mamy gangi takie stada podobnie dziwnych ludzi. Ale to nie rodziny, choć czasem się zdarza, że w gangu jest rodzina. Moja znajoma urodziłą na przykład dzieciaka, no i też już był w gangu.

Motocyklistka zaczęła przesuwać palcem po baku Spika.
- A bimbrownia to takie miejsce gdzie wytwarza się samogon czyli bimber. Taki alkohol. Te rurki i słoiki są potrzebne by to zrobić.

- Jak to nie miałaś? Przecież jesteś ciocią i masz nas - Angie odpowiedziała takim tonem, jakby mówiła o oczywistej oczywistości, równie jasnej co świecące na niebie słońce. Schowała nóż i wychyliła się w bok, żeby objąć i ścisnąć miłą Vex z całej siły - Teraz jesteśmy zespołem. Możemy strzelać i robić imprezy i jeździć. Będzie fajnie, zobaczysz.

Vex cały czas była przekonana, że Angie zostanie z Rogerem, więc ta deklaracja lekko ją zaskoczyła, po chwili objęła jednak nastolatkę. Było to trochę dziwne ale chyba się rozczuliła. To wszystko było zupełnie inne niż gang. Od chłopaków usłyszałaby, że powinna przestać myśleć i zabrać się do roboty, a jeśli ma z tym problem to dostałaby jakiegoś draga albo butelkę.
- Z wami czuję, że nie muszę za bardzo strzelać, imprezować i jeździć. Miło jest nawet po prostu zjeść kolację. - Motocyklistka potarmosiła blond czuprynę. - Wiesz, z wujkiem nawet nie czuję że musimy się tulić czy robić inne rzeczy, wystarczy, że jest obok.

- Ale przecież tulanie jest miłe i fajne… i spanie. I jedzenie! - dziewczyna znowu się rozentuzjazmowała, ale szybko przypomniała sobie, że przecież miała być cicho. Nawet jeszcze bardziej ściszyła głos, szepcząc cioci do ucha - A ty komu byś oddała tego cosia? Knui czy Mewie?

- Jest miłe i fajne, ale… wiesz jak się kogoś bardzo lubi to czasem nie jest potrzebne. - Vex wzruszyła ramionami. - Znałam osoby, które robią tylko takie rzeczy, wiesz tulanie, laski i tak dalej, trochę jakby były od tego uzależnione. Bo w sumie to przyjemne, tak jak przyjemne potrafią być alkohol i dragi. W sumie dziewczyny kończyły tak samo jak te wszystkie żule i ćpuny. Trzeba wyczuć kiedy tego bardzo potrzebujesz, a kiedy wystarczy ci takie normalne bycie razem.

Vex zerknęła na Melody. Wolałaby nie gadać o tym przedmiocie. Nachyliła się do ucha Angie.
- Jak dla mnie wujaszek mógłby go gdzieś wyrzucić i kazać im szukać by mieć święty spokój. - Mrugnęła do Angie. - Ale obiecał, że im to da, wiec chyba powinien tej osobie, która bardziej pomogła, nie?

- No… masz rację. Obiecał to odda… szkoda. - dziewczyna zamyśliła się - Jak dostają takiego hopla, to cenowe. Ty masz drugi kawałek, to się da połączyć? Byśmy zobaczyli co wtedy. Co to jest. Bo tak dawać w ciemno… jakby oddać granat niemiłemu panu. Może schowa do kieszeni, ale może potem przyjdzie i tym granatem cię zatrupi. A wujkowi się chyba podobało to całowanie siusiaka, bo robił takie śmieszne miny i mrugał i sapał jakby się zmęczył i uśmiechował na koniec, to znaczy że go nie bolało i było fajnie. Był szczęśliwy - powiedziała zmieniajac nagle temat.

Vex prawie się zakrztusiła własną śliną. Czyli jednak Angie patrzyła, ciekawe czy potem testowała to na kostuszku… Powstrzymała się przed spojrzeniem na śpiącego faceta. Sam ją zabije jak się dowie.
- Tak… chyba było mu miło. - Wydusiła z siebie gdy już opanowała oddech. - Tylko niektóre osoby lubią robić innym miło tak bardzo, że robią to z wszystkimi i zaczynają chorować. Nie znam się na tym ale wygląda słabo.

Zamyśliła się patrząc na jeden z juków, w którym była ukryta część dla Puzzla. Po chwili odezwała się szeptem.
- Można by sprawdzić jakby nikt nie patrzył… - W sumie sama była ciekawa. Szkoda, że nie spróbowali tego zrobić rano.

- Ale wujek też będzie mógł zobaczyć, tak? - nastolatka upewniła się, zezując śladem cioci na pakunek pod ścianą bryka - I tak żeby knuja nie widziała. Jak wujek zobaczy, to będzie już wiedział i dalej zrobi tak, żeby było dobrze. Zawsze tak robi. Bo jest mądrym wujkiem-tatą - uśmiechnęła się ciepło. Chyba… no chyba powinna go przeprosić że na niego namówiła takie brzydkie rzeczy, do tego jeszcze jak smutkował. Ale to jak staną, potrząsnęła głową żeby pozbyć się kłucia w piersi i skroniach.
- A ja znowu nie zobaczyłam czy to takie niedobre. To z siusiaka - przypomniała sobie nagle i westchnęła przed rozpoczęciem kolejnej dawki paplaniny - Bo chyba panom jest wtedy miło, nie tylko wujkowi. Roger też robił takie śmieszne miny, ale on miał akurat zamknięte oczy. No bo próbowałam na nim, znaczy chciałam, a on się zgodził. Ale potem mu usiadłam na kolanach i też było fajnie… ale potem mnie oparł o fotel i tulał od tyłu… to było takie super - westchnęła - o wiele lepsze niż kolana… i jak tak z każdym to robić? To głupie, tula się z tymi których się lubi - wzruszyła ramionami.

- Nom tak jest najlepiej. - Vex poczuła jak dopada ja załamanie z początku dnia. Odezwała się do Angie szeptem. - Wujek mnie zabije. Najpierw zejdzie na zawał, a potem mnie zabije. Wiesz jak on się o ciebie martwi, prawda? Chciałby byś miała kogoś kto będzie się o ciebie troszczył i tak dalej. Robienie laski… to , tego nie robi większość dziewczyn, wiesz? Jak się dowie, że ciebie tego nauczyłam… fuck. - Motocyklistka pokręciła głową. - Spoko jak jesteś szczęśliwa z Rogerem choć według mnie to dupek. Zachował się mega chamsko wobec wujka, rano, jak cię nie było. - Vex na chwilę przygryzła wargi. Nie była pewna czy powinna mówić, ale w sumie czemu Angie miałaby nie wiedzieć. Jej głos przeszedł w bardzo cichy szept. - Powiedział Samowi, że on już nie ma na ciebie wpływu… a trochę ma prawda? Też się o niego martwisz? Do tego zaczął opowiadać, że jego misją jest pozabijanie wszystkich. Wszystkich. Nie wyszczególnił “poza Ćmą” jak to lubi cię nazywać. Mógł sobie darować, chociaż przy wujku, toż widzi jak mu na tobie zależy. Co złego jest w tym by chwilę poudawać normalnego?

Niebieskie oczy zamrugały parę razy, jakby ich właścicielka nie była do końca pewna o czym ciocia mówi.
- Zabije? Wujek? Ciebie? - zapytała chcąc się upewnić, ale szybko pokręciła głową - Nie zrobi tego, bo bardzo cię lubi. Po co miałby cię trupić? Za laskę? Sam mówił że powinnam się uczyć i poznawać świat ludziów, to poznaję, a to akurat mi się podobuje. Nie muszę mówić że widziałam rano… i co jeszcze mówił Roger? - przy ostatnim pytaniu stężała.

- Wujek ciebie lubi dużo bardziej niż mnie. - Vex potarmosiła głowę blondynki. - Więc jak wyjdzie na to, że cię namawiam do jakichś zabaw z facetem, który go obraża… nie, pewnie mnie nie zabije, po prostu się obrazi. - Motocyklistka sama nie była pewna bo byłoby w tej chwili dla niej gorsze. - Wujek starał się mu wyjaśnić, że jeszcze się uczysz i trzeba ci co nieco tłumaczyć. Że jeszcze nabierasz doświadczenia. No to ten Pan. - Wskazała podbródkiem na śpiącego Rogera. - Musiał oczywiście wylecieć z tekstem że cię wyszkoli, oczywiście specjalnie robiąc tak by zabrzmiało to źle. Że wujek cię powinien zostawić i tak dalej. Po czym poinformował nas że ma plan zabijać. Wybacz Angie, ale myślę, że co jak co ale w tym już nie trzeba cię szkolić. Po za tym Sam cię nie zostawi. Prędzej zostanie tutaj, nawet rezygnując z tamtej misji. - Wyjęła z torby batonika. Potrzebowała czegoś słodkiego na poprawę nastroju. Złamała go na pół i podała Angie. - Martwię się, że wujek właduje się w kłopoty. Chciałabym by był, wiesz… by był szczęśliwy.

Połowa batonika zniknęła zanim moturcyklistka zdążyła mrugnąć. O jej obecności świadczyły tylko intensywnie poruszające się szczęki i potem odgłos przełykalnia, a także pomruk zadowolenia.
- Umiem trupić, dziadek mnie nauczył - powiedziała lekko, ale szybko spoważniała. Też popatrzyła na pana z obrazkami i westchnęła ciężko. - Nie powinien mówić takich niemiłych rzeczy, przecież wujek to wujek. Jesteśmy zespołem. Zespół trzyma się razem, nieważne co - powiedziała i posmutniała, patrząc gdzieś na podłogę. - Wiem że Roger będzie zabijał. Mówił o tym wczoraj. Że arena i krew. Wojna. Wiem co to wojna, dziadek opowiadał. Nie chcę wojny, ale jak już będzie… może być, że staniemy naprzeciw siebie… ja i pan z obrazkami. Przeciwko sobie - skuliła ramiona i zaczęła znowu bawić się Misiem, ściszając głos - Wtedy go zabiję, albo on zabije mnie. To normalne, nie ma co się gniewać. Na wojnie się umiera. Jeżeli będzie chciał zrobić wujkowi albo tobie krzywdę… to też go zabiję. Ja o tym wiem, on o tym wie. Nie gniewamy się na siebie. Ryby nic nie poradzą na to, że wysycha ich rzeka. Ale jeszcze nie musimy walczyć. Jeszcze jest czas. Chciałam… się pożegnać - powiedziała w końcu, mrugając szybko - Tak… na wszelki wypadek, jakby się okazało, że musimy się ranić… nie tulać. Jakby czas… się skończył. Na zapas, bo lubię go. Nie powinien mówić takich rzeczy wujkowi, bo on zawsze będzie dla mnie najważniejszy i mówił że go nie lubi i mu nie ufa. To też… staram się zrozumieć, bo on się zna. Jest przecież wujkiem i Paznokciem… tylko… nie chciałabym zabijać Rogera. Jak trzeba będzie to to zrobię, ale wolałabym nie. - zapętliła się i zacisnęła szczęki.

Vex objęła mocno nastolatkę. Czuła się trochę lepiej, wiedząc, że małej nadal zależy na Samie. Jakoś widząc ich rano miała inne odczucia.
- Pogadaj z wujkiem jak będzie okazja i próbuj mu to powiedzieć tak jak mi, ok? - Vex zerknęła przez przednią szybę Vana. Zbliżali się do jakichś zabudowań. - Jak dobrze pójdzie nie będzie trzeba się zabijać i spróbujemy pojechać dalej. Trzeba jakoś umożliwić temu troskliwemu wujaszkowi, powrót na misję, prawda?
- Dobrze ciociu - Angie zgodziła się i nawet uśmiechnęła, siadając obok z plecami opartymi o ścianę - Spróbuj odpocząć i o nic się nie martw. Będzie dobrze, wujek zawsze tak mówi.

Vex oparła się o blondynkę, na serio mając nadzieję, że uda się jej chwilkę odpocząć.

Przy pompie

Motocyklistka mogła wyciągnąć nogi ale nie zdążyła nawet skleić powieki gdy zatrzymali się po kilku minutach jazdy. Wedle słów Melody byli już na miejscu. Roger jak spał tak spał dalej.

- Dobra… zobaczmy jak wygląda sytuacja. - Vex czułą się już trochę lepiej po pogadance. Nadal czuła, że Sam może się na nią wkurzyć, ale nie wyglądało to tak źle, jak sobie wyobrażała. Otworzyła boczne drzwi vana i wyjrzała na zewnątrz. - Hm… chyba rzeczywiście nie tylko my wpadliśmy na ten pomysł ze strażą.

Dojechali do dobrej wody, ale nie mogli jej nabrać w kieszenie. Potrzebowali czegoś innego… jak ta duża kanka, w której Roger trzymał wódkę, a którą knuja zatargała na powrót do bryka. Była duża, szczelna… i powinna wystarczyć im przynajmniej do rana, nawet jakby mieli się dzielić wodą z niemiłą panią i panem z obrazkami. Angela złapała karabin i przewiesiła go przez ramię, żeby dyndał na plecach.
- Dużo tej pompy? Jak dużo to się podzielimy. Nie chcę trupić dzieci…spróbujmy pomówić z nimi. Jak starczy dla każdego nie trzeba będzie walczyć… no ale jak nie - skrzywiła sie. - Chodźmy się rozejrzeć. Pójdę pierwsza.

Vex obejrzała się na Melody.
- Zabrać Spika? Będziecie zaraz odjeżdżać, czy też chcecie nabrać wody? - Zerknęła na motor i chwilę potem na śpiącego Rogera. Nie chciała zostawiać swojego przyjaciela z tym facetem.

- Ja też nie mam wody. Idę z wami. - odpowiedziała kurierka przechodząc przez siedzenia i szukając czegoś na kufrze furgonetki. Woda ściekała z jej butów i nogawek spodni zostawiając na i tak nie do końca suchej podłodze furgonetki mokre ślady. Wody właściwie było ty wszędzie pełno. Ale raczej niezbyt nadawała się ot, tak do picia. Melody czy jak ją nazywała nastolatka knuja, nie zamierzała chyba odjeżdżać natychmiast bo zgasiła silnik wozu. Niedaleko dojechała osobówka i też wujek Angie zgasił silnik i dał się słyszeć trzask otwieranych drzwi.

Kilkuosobowa grupka zebrała się przy zaparkowanych samochodach. Każdy miał własną manierkę ale na cały dzień wydawało się to żałośnie słabym zapasem na te tropiki co tu panowały. Okazało się, że prawie wszyscy niezbyt mają w swoim osobistym ekwipunku coś do zabrania większej ilości wody. Właściwie pozostawała nadzieja na to, że znajdzie się coś w samochodach albo na miejscu. Z osobówki wujek i rodzeństwo znaleźli jakiś plastikowy 5 l kanister na tyle czysto wyglądający, że można było użyć go do transportu wody pitnej. Bardziej żeńska część załogi drugiego pojazdu też znalazła trochę butelek, jakiś dwa pojemniki po dawnej farnie w które mogło wejść po ok 10 l wody ale tylko jeden miał wieko i nie było wiadome czy na tyle szczelne by liczyć, że w razie przewrotki utrzyma zawartość w środku. Razem byłoby więc gdzieś trochę więcej niż dwie dychy litrów wody rozdzielone po kilku pojemnikach. Popatrzyli przez chwilę wszyscy na siebie z całkiem zgodną konsternacją. No ratowało to wszystko ich i to bardzo ale też jednak nie zapewniało nie wiadomo jakich zapasów tej wody. W końcu Pazur wzruszył ramionami. - Bierzmy co jest, może tam się coś znajdzie jeszcze. - powiedział wskazując na zestaw różnorakich butelek, wiader i plastikowych kanistrów jakie zgrupowali na masce Forda.

Pstrokata kilkuosobowa grupka ruszyła w stronę budynku dawnej straży pożarnej. Weszli w zacienione wnętrze. Wtedy usłyszeli gwar głosów jeszcze zanim zobaczyli jakiegoś małolata stojącego obok wiadra. Gwar pobrzmiewał ustyskiwaniem i marudzeniem oraz wszechobecnym obecnie chlupotem wody. Gwar głosów zapowiadał walki czy kłótni. Słychać było też regularny, drażniący uszy zgrzyt metalu. Typowy dla rozregulowanego lub rzadko używanego mechanizmu. Gdy przeszli do wewnętrznych rejonów budynku ukazało się wnętrze podwórza rozrysowanego mniej więcej chyba na planie kwadratu.

Obecnie jak i w całej okolicy wszystko było zalane wodą z rzeki stojącą gdzieś do wysokości połowy łydki i był moczone mżawką z szarych chmur. Mżawka przynosiła ulgę skrapiając skórę i ubrania dając trochę ulgi w tych tropikach. Teraz jednak ludzie mieli inne priorytety. Grupka z samochodów zatrzymała się widząc o wiele większą grupkę w większości zgromadzoną przy ścianie budynku i we wnętrzu budynku. Z kilkanascie osób, może ze dwa tuziny. Prawie same kobiety, dziewczyny i dzieci w różnym wieku. Prawie wszyscy z jakimiś wiadrami lub podobnymi pojemnikami na wodę. Właśnie oni byli głównym źródłem tego niezadowolonego gwaru. Gdy pojawiła się pstrokata grupka obcych z bronią i wiadrami na chwilę gwar uciszył się gdy te wszystkie kobiety i dzieci zlustrowały nowych spojrzeniami.

Przy przeciwnej ścianie była druga grupka. O wiele mniejsza. Tam też był ten mechanizm co słyszeli chwile wcześniej. Działająca pompa z której jakaś kobieta czerpała wodę do pojemnika. Jakaś inna z wyrostkiem wykłócała się z facetem. Ten szyderczo śmiał się jej w twarz. Zerkał na swoich kolegów. - Czego nie rozumiesz Martho? Rozumiem, że chcesz wody no jak my wszyscy. Ale chcesz to zapłać. Proste nie? - powiedział głośniej pewnie by słyszał go ten tłumek pod ścianą gdzie właśnie wyszła grupka z samochodów.

- Nie wydurniaj się Tod! To nie jest wasza woda! Dotąd nikt się nią nie interesował! - sfrustrowana kobieta wycelowała w niego palec a zebrany tłumek pokiwał głowami wyrażając pomrukiem swoje poparcie.

- Ale teraz my tu jesteśmy i to nasza woda! Ktoś chce skorzystać z naszej wody niech płaci! - odkrzyknął jej Tod i powiódł po podwórku swoją pałą. Wyglądała ciężko tak samo jak noże, maczety i bejzbole w dłoniach pozostałej trójki. Wszyscy byli młodzi i w sile wieku więc swoim zdecydowaniem i brutalnością zdawali się zdominować sytuację pełną grupki kobiet, wyrostków i dzieci zaskoczonych i zdezorientowanych. Do tego bez żadnej broni. Na takiego przeciwnika te noże, pały i maczeta wydawały się świetnym straszakiem.

Vex przyglądała się całej sytuacji z lekkim uśmiechem. Wyglądało bardzo znajomo. Trochę jak gdy w Det odkryto, że gdzieś tam na dnie jakiejś stacji są jeszcze resztki paliwa. CHoć tutaj… pewnie w akcie desperacji ci ludzie rzuciliby się na mężczyzn. Brak wody przez jeden dzień potrafi zrobić z człowieka zwierzę. Tyle, że oni chyba nie mieli ochoty czekać tu jednego dnia. Zerknęła na swoich towarzyszy.
- To może spróbuję się przepchnąć i pogadać? - Uśmiechnęła się do Sama.

- Próbuj. - Sam przystał chętnie na pomysł dziewczyny z Det. Wyraz twarzy miał dość marsowy gdy wpatrywał się w grupkę przy zgrzytającej nieprzyjemnie pompie.

Vex poklepała wujaszka po ramieniu i ruszyła w kierunku kłócącej się grupki.
 

Ostatnio edytowane przez Aiko : 28-09-2017 o 09:14.
Aiko jest offline  
Stary 25-09-2017, 14:42   #89
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 18






- I chcesz tam iść z Bushem? - zapytał Simon po porozumiewawczym spojrzeniu z bratem. No co jak co ale mogli tamci Jess nie rozpoznać, mogli ją wziąć za jakąś tam laskę ale szturmówka wzbudzała dość istotną uwagę. Nie było wiadomo jak zareagują na kogoś ze szturmówką. Może wezmą za jakiś cywilny karabinek do varmintingu czyli do odstrzeliwania drobnych szkodników? W końcu prapoczątki naboju 5.56 i karabinków na ten nabój były całkiem podobne i do celów i do roli. W bardzo dużym uproszczeniu. No ale jednak wyglądał jak szturmówka w to zawsze przykuwało uwagę ludzi nastawionych na robienie kłopotów albo oczekujących kłopotów. Nie wiadomo było jakby ci z domu zareagowali na widok kogoś z karabinkiem. A bez? No to wtedy sama Jess pozbawiłaby się głównej siły uderzeniowej kosztem bardziej niewinnego wyglądu. Sądząc po wymianie spojrzeń obydwu braciom niezbyt pasowały obydwie propozycję. W końcu decyzję jak zwykle podjął Lester.

- Dobra Jess, to ty podjedź tą kolubryną. A my podejdziemy tak blisko jak się da. - powiedział starszy Torn kładąc opiekuńczo dłoń na ramieniu rusznikarki. Młodszy machnął brodą na młodszego i ten skinął głową. Ruszył w stronę schodów po drodze jednak klepnął po przyjacielsku Jess po ramieniu i uniósł kciuk do góry. Potem zbiegł po schodach. Po chwili siostra została na piętrze sama. Musiała dać braciom nieco czasu bo i z buta to dłużej i trasę mieli też dłuższą do pokonania niż furą po prostej drodze.

Braci na zewnątrz widziała tylko przez chwilę jak przechodzili na drugą stronę drogi już kawałek od porzucony przed laty budynku jaki obrali całą trójką za punkt obserwacyjny. Potem zniknęli jej z oczu. Został im do przejścia ten las prowadzący prawie pod samą, podejrzaną farmę. Pokonanie tego odcinka długiego na gdzieś setkę pewnie metrów nie powinna im zająć dłużej niż minutę czy dwie. No i trochę zapasu na podejście pod samą farmę. I właściwie mogła już ruszać.

Zeszła na dół nie dostrzegając więcej ani braci ani specjalnego ruchu na farmie. W garażu karawan odpalił dużo pewniej i płynniej niż wcześniej. Zostawało otworzyć drzwi do garażu, skierować się na tą farmę by skupić uwagę tych wewnątrz na czymś innym niż dwóch skradaczach pod nosem i pojechać tam. Po coś. Musiała jeszcze wymyślić po co.









- Spokojnie jestem tutaj. - Sam uspokoił Vex minimalnie unosząc trzymany karabin w górę. Też odwzajemnił uśmiech i po chwili Vex zorientowała się, że z wolna podąża za nią. Powoli, krok, po kroku.

- Zrobicie coś? Przecież to nie jest ich woda. - zapytała jakaś starsza kobieta patrząc najpierw na idącą przez zalane podwórko motocyklistkę a potem na górującego nad większością zebranych najemnikiem. Wiele głów pokiwało potakująco wpatrując się w broń jaką mieli przybysze a jakiej im brakowało.

- Ale jak coś zrobimy to my tankujemy pierwsi. - wujek zwrócił się tak do pytającej jak i otaczającego go tłumu. Głowy kobiet i wyrostków spojrzały na siebie naradzając się spojrzeniami.

- Ale napełnicie co macie i odejdziecie? - upewniła się ta zapytana. Zapewne niezbyt uśmiechało się im zamiana jednych wodnych dusigroszy na innych.

- Tak. Jesteśmy przejazdem. Weźmiemy wodę i jedziemy dalej. - Pazur odpowiedział spokojnie. Słysząc taką odpowiedź kobieta naradziła się znowu z innymi ale w końcu pokiwała zgodnie głową.

- Czego chcesz słodziutka? - facet z kijem oparł dłonie na biodrach widząc, że Vex podeszła do pompy. Kobietę która się z nim wykłócała chyba w końcu szlag trafił bo odwróciła się na pięcie i pobrnęła rozchlapując wodę w stronę grupy przy drugim krańcu podwórka. W międzyczasie mimo, że oddalała się z każdym krokiem od Sama rozmawiającego z kobietami to słyszała brnąc przez wodę o czym rozmawiają. Najemnik wysforował się już leniwie gdzieś na czoło gromadki kobiet i dzieci. Teraz kiwał głową i szedł nieco wzdłuż tej grupki zupełnie jakby chciał mieć na wszelki wypadek lepsze pole ostrzału. Jakby bowiem został tam gdzie wyszli to sylwetka pleców Vex zasłaniałaby Todda.

W tym czasie blond nastolatka znalazła schody na piętro. Były zawalone puszkami i śmieciami ale nadal wyglądały całkiem solidnie. Na piętrze znalazła jakiś pokój. W pokoju było okno ale była też jakaś dziura po osunięciu się ściany. Akurat nadawało się na strzelnicę. Gdy wyjrzała przez nią nie widziała tego co jest tuż pod ścianą. Czyli większości tej kobieco - dziecięcej grupy na jaką się tutaj natknęli ani wujka, ani rodzeństwa, ani knui. Właściwie to widziała tą grupkę po drugiej stronie podwórka. Widziała jak właśnie tam podeszła Vex i ci czterej dalej okupowali miejsce przy pompie.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 28-09-2017, 09:13   #90
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Pogawędka przy pompie

Vex uśmiechnęła się szeroko. Łobuziak starał się być milutki.
- Chciałabym porozmawiać na temat dostępu do wody. - Na wszelki wypadek stanęła tak, by musieli zrobić krok jakby chcieli jej przywalić.

- A o czym tu rozmawiać? - roześmiał się ten od gadania w tej kilkuosobowej grupce. - Bulisz i masz. Chcesz mieć więcej bulisz więcej. Proste. - przestał się śmiać i popatrzył na brunetkę bezczelnym wzrokiem. Cała sytuacja zdawała się go bawić albo satysfakcjonować co najmniej.

- Nigdy nie musiałam płacić za wodę. A w trasie widziałam różne dziwne sytuacje. - Vex udała zaskoczenie. Po chwili lekko nachyliła się i odezwała się konspiracyjnie. - Zdradzić wam czemu?

- Noo? - właściciele pałek i maczet spojrzeli na siebie porozumiewawczo ale zwyciężyła chyba ciekawość. Więc gdy Todd wrócił spojrzeniem do Vex popatrzył na nią głównie z zaciekawieniem jakby liczył, że powie coś ciekawego.

Motocyklistka uśmiechnęła się szeroko.
- Zazwyczaj wystarczy poczekać. Po połowie dnia ludziom zacznie odwalać i rzucą się na was czy macie broń czy nie. Wiecie jakie macie szanse w walce z wkurzonym tłumem. Przyznam się, że po obejrzeniu kilku ukamieniowanych, skopanych na śmierć grup, odradzałabym kontynuację tego planu. - Vex wyprostowała się i niby od niechcenia zerknęła na zebrany tłum. - Poza tym jaki macie plan chłopcy. Zgarniecie co się da i zwiejecie? Dokąd? Gdybym miała chwilkę odstrzeliłabym was zaraz po opuszczeniu pompy i zgarnęła wasz sprzęt. A tak w ogóle macie jakieś żarcie? Skoro tak dobrze to zaplanowaliście na pewno jesteście gotowi się tu zabunkrować, na wszelki wypadek.

Todd i reszta chłopaków popatrzyli na siebie nawzajem. Właściwie to pozostała trójka patrzyła głównie na niego trawiąc słowa obcej. Główkowali i on głókował ale widać było, że pozostała trójka polega głównie na nim. Wyglądało na to, że słowa Vex zasiały w nich jakąś wątpliwość ale i szkoda im było tracić taką okazję do zarobku. A te pół dnia czy cały to jeszcze dobre kilka czy kilkanaście godzin było. - To ja pójdę po te żarcie. - powiedział ten z bejzbolem i pochlapał przez zalane wodą podwórko gdzieś w stronę skrzydła budynku.
- Wracaj głupku! - syknął na niego rozzłoszczony Todd ale tamten nie wróćił. Pozostali też chyba zdali sobie sprawę, że czas w jaki można bawić się w tą grę jest dość ograniczony. Za to przez grupkę zdominowaną przez kobiety i młokosów przeszło poruszenie widząc zamieszanie przy pompie i odejście jednego z samozwańczych strażników wody. Sam zatrzymał się przy bocznej ścianie podwórka z dłońmi pozornie leniwie opartymi na karabiniue.

Vex gwizdnęła ucieszona.
- Czyli jednak się przygotowaliście! To dobrze. Nie zdradziłam wam jednak powiedzieć czemu mielibyście się bunkrować! - Motocyklistka skupiła teraz uwagę na przywódcy małej bandy. - Widzicie… nie jesteśmy jedynymi którzy krążą po okolicy. W nocy widzieliśmy nawet strzelaninke. Wiecie powódź, wszystkim puszczają nerwy. Niepotrzebne marnowanie amunicji. Pewnie też tu przyjadą, bo to chyba jedyne źródełko w okolicy. Ale pewnie macie też inną broń co? Przyda się wam, bo lokalni chyba po tej akcji wam nie pomogą. - Vex mrugnęła do Todda - Na waszym miejscu zgarnąłbym to co już zebraliście i się stąd zabrała.

- Ej Todd a jak ktoś na serio przyjdzie tu ze spluwami? - jeden z tych chłopaków który został widocznie zaczął mieć wątpliwości.

- Dobra w sumie pokazaliśmy im kto tu rządzi chyba wystarczy nie? - drugi wskazał głową w stronę grupki kobiet i młokosów.

- Poradzimy sobie, przestańcie pękać! - warknął rozzłoszczony Todd zaciskając dłoń w pięść.

- Ja tam stąd spadam. - powiedział po chwili zastanowienia ten z maczetą i poczłapał przez wodę w kierunku budynku. Ostatni z chłopaków spojrzał na niego z zastanowieniem ewidentnie obliczając swoje siły na zamiary. Zostało ich dwóch. We dwóch to nawet z tymi kobiecinami nie musiało iść tak gładko. W końcu wzruszyła ramionami i wskazał na znikającego już w budynku kolegę jakby zwalał na niego tą decyzję. Wzruszył jeszcze raz ramionami, odwrócił się i też odszedł. Todd przez chwilę zaciskał zęby i pięści ze złości. Ale w pojedynkę nie łudził się chyba, że zdoła utrzymać tu swoje porządki. Spojrzał ostatni raz krytycznie na Vex i parsknął z irytacją. Pokręcił głową i w końcu podążył za swoimi mniej zdeycydowanymi kolegami. Droga do pompy była wolna.

Motocyklistka poczuła lekką ulgę. Poszło dobrze, o dziwo dosyć prosto. Nie musiała wydobywać broni… choć chyba mogła pozbawić kogoś rozrywki. Uśmiechnęła się do Sama i zaprosiła do pompy ruchem głowy.
 
Aiko jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:45.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172