Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-09-2017, 16:01   #88
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Z nowym dniem nastały nowe możliwości i Kamalasundari chciała w końcu móc je wykorzystać, odkładając na bok romanse ze swoim towarzyszem.
Oczywiście gdyby mogła wybierać, zaszyłaby się z czarownikiem w jakiejś klimatycznej sypialence i przez klika dni eksploatowała swoje, jak i jego, ciało do granic możliwości.
Tak się jednak składało, że miała pewne obowiązki, których nie tylko musiała, ale i chciała, dopełnić. Wychodząc z hotelu, umyta i przebrana, swe kroki skierowała na targ, gdzie planowała zakupić czekoladę i jak się później jeszcze okaże… parę różnych, innych rzeczy.

- Ten blok czekolady to na jakiej bazie tłuszczu jest robiony? - Tancerka zaszczebiotała niczym słowiczek, wskazując paluszkiem na interesującą ją tabliczkę ciemno brązowej masy kakaowej. Ubrana była w strój, który wybrał dla niej Jarvis, toteż niczym się nie różniła od zwykłej mieszczanki, a przynajmniej bardka miała taką nadzieję, bo dla bezpieczeństwa swojego i Starca, przyodziała również masę magicznych przedmiotów jak: swój pierścień ochrony, płaszcz, bransolety, czy diadem, na parasolce i własnych broniach kończąc.
- Na najlepszym… miejscowym maśle kakaowym - wyjaśnił z uśmiechem sprzedawca. Przy czym słowo “miejscowy” wypowiedział jakoś tak… cichutko.
- Miejscowym… maśle… kakaowym… - powtórzyła po nim tawaif, spoglądając znad towarów na mężczyznę. - A w jakich proporcjach dodana jest miazga? - Na razie nie zdradzała sobą zainteresowania kupnem tabliczki.
- Tak niecałą połówkę miazga i dodatki miejscowe dla pikanterii. Wodna rzeżucha zmielona w pył - wyjaśnił kupiec uprzejmie. - Podkreśla smak.
Kobieta skrzywiła się minimalnie, składając dłonie na podołku.
- Woreczek sproszkowanego kakao poprosze i jedną taką tabliczkę… nie macie z owocami?
- Leśne, egzotyczne, jabłka, maliny, truskawki w trzech odmianach, poziomki, bagienne melony, pomarańcze… do wyboru - wymienił dumnie handlarz.
- Te bagienne melony brzmią wyjątkowo miejscowo… - oznajmiła miło tancerka, odrzucając ciężkie pukle włosów za ramię. - Sami wyrabiacie czekoladę, czy od kogoś sprowadzacie? - spytała, chcąc podtrzymać luźną rozmowę, podczas gdy sprzedawca pakował zamówienie.
- Robimy sami. Sprowadzana do miasta czekolada traci za bardzo na świeżości podczas podróży - wyjaśnił uprzejmie kupiec, zręcznie szykując pakunek z zakupami dla klientki.
- Będzie tego sztuka srebra i dwa miedziaki - wyliczył.
Chaaya zaśmiała się, zakrywając uśmiechnięte usta za dłonią.
- Brednie. Ludzie od wieków handlują przyprawami podróżując po całym świecie, a kakao jako najstarszy afrodyzjak jest wyjątkowo odpornym produktem na transport i upływ czasu. - Wyciągnęła rękę po pakunek, który włożyła sobie do koszyczka. - Poproszę jeszcze z poziomkami, jabłkami, bananami oraz orzechami. - Zastygając w pozie grzecznego oczekiwania, przyglądała się rozmówcy jak tłusty, stary kocur myszce.
- Kakao tak… ale wyroby z niego to inna śpiewka. Źle znoszą transport w wilgotnych i czasami pełnych morskiej soli ładowniach statku - stwierdził z uśmiechem sprzedawca, wybierając co lepsze kawałki dla bardki.
- Aż strach pomyśleć ile przeciwności losu muszą pokonać pustynni karawaniarze - stwierdziła retorycznie, układając tabliczki na dnie wiklinowego kosza. - Ile tym razem?
- Hmm… będzie cztery srebra i dwadzieścia pięć miedziaków - podliczył wszystko mężczyzna.
- Czyli razem sześć srebra i pięć miedzi? Hm… - Chaaya cmoknęła, nawijając sobie lok na paluszek. - Zamówiłam u ciebie pięć tabliczek i woreczek kakao. Pierwsza cena jaką mi podałeś była jedna sztuka srebra i dwa miedziaki. Na chłopski rozum można wziąć, że tabliczka kosztuje jedną sztukę srebra, zważywszy na trud jaki musisz włożyć w przygotowanie takiego bloku i zdobycie dla niego składników. Wytłumacz mi więc skąd ta nadwyżka, zwłaszcza, że wszystkie składniki moich czekolad są… lokalne i łatwo dostępne, oraz nie wymagają specyficznej obróbki, która zapewne by kosztowała.
- Nie, nie nie… wszystko razem cztery… cały zakup - wyjaśnił od razu handlarz.
- Dwadzieścia sztuk miedzi równa się dwie sztuki srebra - przypomniała grzecznie dziewczyna.
- Noo.. tak… tyle się równa - potwierdził sklepikarz z uśmiechem. - Jak mówiłem cztery srebra i dwadzieścia pięć miedziaków. Ceny tabliczki różnią się w zależności od składników tabliczek. I mogę dorzucać upusty przy dużych zakupach w ramach, skuszenia na kolejne duże zakupy.
- Czyli razem sześć srebra… i pięć miedzi - powtórzyła spokojnie, choć wyraźnie artykułując każdą głoskę. - Cztery plus dwa równa się sześć. - Wrócili do punktu wyjścia. - Wytłumacz mi dlaczego ceny tabliczek się różnią skoro jak już wcześniej powiedziałam, zamówiłam u ciebie wszystkie z lokalnymi i łatwo dostępnymi dodatkami? Oraz najważniejsze… dlaczego nie poinformowałeś mnie, że wybrałam smak, który jest droższy od innych. Zazwyczaj spotykałam się z różnymi reakcjami u sprzedawców od: Och panienka to ma gust, po: Wyszukane smaki dla wyszukanego podniebienia za wyszukaną cenę. Ty jednak milczałeś… pytanie czy liczyłeś na to, że mnie oszukać, czy może nie wiedziałeś jak się zachować.
- Gdzieżbym chciał oszukać. Jeno takie poziomki i jabłka są tu bardzo drogie panienko. Dookoła bagna, a ziemi na sady mało. To i jabłka są drogie… a i poziomki też. Nie są to jakieś wielkie rarytasy, bo poza miastem łatwo je kupić - zaczął się niemrawo bronić kupiec.
- Rozumiem. - Chaaya sięgnęła do sakiewki i odliczyła należne pieniądze. - Zobaczymy czy twoje wyroby są warte tej ceny i jeśli faktycznie są smaczne… to wrócę tu, ale tym razem tak łatwo mnie nie zbyjesz trudnodostępnością. - Tawaif uśmiechnęła, po czym skinęła głową na pożegnanie i ruszyła wraz z tłumem ku kolejnym kramikom.

Dość szybko dostrzegła staruszkę z kramikiem pełnym ziół i prostych mikstur leczniczych oraz innych. Ale po drugiej stronie był kupiec z egzotycznymi towarami, w tym dholiańskim chlebkiem! Ach te dylematy.
Tancerka mało nie ukręciła sobie głowy, gdy mijała pustynnego sprzedawcę o cerze naznaczonej wieloletnimi podróżami pod piekącym słońcem. Koniecznie chciała przynajmniej przywitać się ze swoim bratem w wierze i pochodzeniu, ale czując się w silnym obowiązku wypełnić najpierw swoje powinności, pochyliła się nad zasuszoną babuleńką, oglądając jej towary. Niestety niewiele mogła rozpoznać. Tutejsze mikstury lecznicze różniły się nie tylko kolorem, ale i konsystencją, gdyż warzone były z innych kwiatów i na innej wodzie.
- Ojej… - Ściągając brwi w zatroskaniu, nawet nie zauważyła, że wypowiedziała swoje myśli na głos. - Dlaczego ta mikstura jest brunatna i zawiesista… czy to trucizna? Na taką wygląda… ojej. Nie wiem… - Urwawszy swobodny potok słów, zarumieniła się, gdy dotarło do niej, że sprzedająca doskonale ją słyszy… a może nie? Może ogłuchła z powodu starości? Bogowie bądźcie łaskawi!
- P-przepraszam? Czy… ma… pani maść na otarcia, albo tonik regeneracyjny? Lub coś odkażającego i przyspieszającego gojenie?
- Mam… mam… coś na gojenie. - Staruszka zaczęła przebierać w zgromadzonych ziołach. - Gdzie ja to położyłam? Oooo tu… to jest najlepsze.
Uśmiechnęła się pokazując niedobitki zębów i podała niedużą fiolkę ciemnozielonej cieczy. - Robię to z krwi trollowej, wzmacnia gojenie się ran przez jakichś czas. Nazywają to zielonym darem.
- A-a macie też coś delikatniejszego… - Chaaya choć nie była wstydliwą osóbką, spłonęła rumieńcem, nie mogąc określić, na co konkretnie potrzebowała specyfiku. - Jakieś maści? By działały “łagodnie”... w kobiecych rejonach - wydukała szybciutko, oglądając się wokoło czy przypadkiem nikt nie słyszał o czym mówiła.
- W tych rejonach? Trzeba było od razu. - Zaśmiała się cicho starowinka i pogroziła kościstym palcem. - Nie zawsze byłam stara i pokręcona artretyzmem. A i czasem stać mnie także mnie na cofnięcie wskazówek zegara.
Sięgnęła pomiędzy rozłożone zioła i wyjęła nieduże puzderko.
- Najlepiej stosować przed, ale i po przynosi ulgę. Wtarłam płatki róży, więc on raczej nie zauważy.
Bardka wpatrywała się przez chwilę w pudełeczko, aż w końcu zabłysły jej orzechowe oczy.
- To ja poproszę… to i to - odpowiedziała ochoczo, kiwając głową wskazując również na zieloną miksturę. - Czy tej… tej maści różanej macie tylko jedną sztukę?
- Jeszcze jedno dorzucę - stwierdziła po namyśle alchemiczka. - Tak intensywnie korzystasz z kochanka?
Chaaya, aż czknęła zaskoczona, rumieniąc się jeszcze bardziej, ale wycofać się nie miała zamiaru.
- Czasem jest w nim więcej bestii niż człowieka… - Westchnęła nad swoim losem, ale nie wyglądała na zbyt cierpiącą z tego powodu. - Cóż, chyba macie żądze we krwi… tu w La Rasquelle. - Uśmiechając się, sięgnęła po sakiewkę. - Ile za tą ulgę w miłości?
- Wiesz... ja tam nie narzekałam na takie bestie w młodości… a i ty nie wyglądasz na zmartwioną tym faktem. - Zachichotała staruszka przyglądając się dziewczynie. - Maść jest po osiem sztuk srebra za puzderko. A zielony dar po złotych monet.
- Ojej… - wymsknęło się może i trochę zaskoczonej tawaif, ale o dziwo nie chciała się ze babcią targować, płacąc pełną sumę jaką sobie zażyczyła za swoje specyfiki.
Przyglądając się dwóm pojemniczkom z maścią, na chwilę zadumała się nad swoim losem, po czym chowając zakupy do koszyka, ukłoniła się handlarce, uśmiechając do niej z szacunkiem.
I… teraz nic nie stało jej na drodze, by nie podejść do, sądząc po ubiorze, Nimhranina.

- Pokój z tobą! - zawołała radośnie, ciesząc się widokiem kolorowego towarzysza. - Jak idzie interes, czy La Rasquelleńczycy nie maja aby za delikatnego podniebienia dla tak wspaniałej kuchni jak nasza?
- Pokój i z tobą szlachetna Dholianko. Daleko cię zawiało od naszej pustyni - rzekł Nimhranin kłaniając się nisko. - To prawda. Lepiej opłaca się po prostu przyprawy sprzedawać, ale mój ojciec… niech duchy przeprowadzą go bezpiecznie do następnego wcielenia, był znakomitym kucharzem. Więc mi, jako synowi, nie wypada ignorować mego dziedzictwa, prawda?
- Oby jego wędrówka przebiegła spokojnie - odparła z gorliwością i płomiennym uczuciem, jakim cechował się jej lud. - Prawda to, słusznie robisz żyjąc zgodnie z naszymi prawami nadanymi przez przodków. A trzeba przyznać, że nasze czasy nie są lekkie i coraz ciężej zachować nam naturalny porządek. Od dawna to jesteś w tym mieście mgieł? - spytała, podziwiając kramik z pysznościami znad którego unosił się korzenny zapach, nawracający wspomnienia z dzieciństwa.
- Od kiedy Zerrikan uznał, że wioska i ziemie dookoła niej są częścią ich państwa i je przyłączyli. Miałem mały zatarg z nowym bajlifem. I wolałem opuścić dom, zanim ostrze falchionu opuściłoby się na moją szyję - wyjaśnił nieco melancholijnym tonem mężczyzna.
Kobieta pocmokała w zatroskaniu nad losem swojego przedmówcy w ten sposób w pełni się z nim identyfikując.
- Bulbule głoszą, że szykuje się u nich zamach stanu… no i wszechobecny koniec świata. - Poruszyła charakterystycznie głową ni to potakując, ni zaprzeczając. - Po ile to sprzedajecie te przesłodką halwe z nasion sezamu?
- Niestety. Pewnie w jego wyniku jeden potomek ifirytów zastąpi drugiego. Ci przeklęci suli są siebie warci nawzajem - rzekł kupiec z wyraźnym przybiciem w głosie i odkroił dość duży kawałek. - Jak to mawiają, słodkość jest bezcenna dla ust, które potrafią ją docenić, więc… niech będzie dla ciebie za darmo bulbulu z pustyni.
- Oby bogowie byli ci przychylni bracie, oraz, by los obdarzył cię dziesięcioma pracowitymi synami. - Chaaya ukłoniła uniżenie kupcowi, życząc pomyślności w tym oraz w przyszłych wcieleniach.
- Oby i twoje łono było płodne, a twój mąż bogaty jak nabab - odpowiedział pozdrowieniem mężczyzna.
Szczęśliwa bardka, schowała smakołyk do reszty zakupów, po czym wmieszała się w tłum. Zanim wyszła z targu, zakupiła jeszcze cztery wędzone ryby oraz dwa bochny chleba i dwie butelki nalewki z tutejszej żurawiny po czym udała się do antykwariatu…


Na miejscu “kochany” właściciel zdążył ofukać tancerkę, jak wściekła ropucha sycząca na przechodzącą opodal jej kryjówki ryjówkę.
- A-ararara… jak mój brat taki bezużyteczny to go trzeba zdzielić jakimś grubym tomiszczem przez łeb. Jak tatko tak robił to zawsze działało! - Chaaya starała się rozładować atmosferę, strojąc sobie niewinne żarciki.
- Nie przyszłam tu jednak do niego, ani po niego - odezwała się już poważniej. - Neron wiele mi o panu i pańskiej wiedzy opowiadał. Przybyłam tu więc, by zasięgnąć porady. Jesli to nie byłby kłopot, to chciałabym dowiedzieć się o historii miasta, sprzed ery człowieka.
- Jak połowa uczonych w tym mieście. Elfy nie zostawiły po sobie wielu zapisków… nie licząc tych przeklętych widzeń - warknął gniewnie sprzedawca. Po czym spokojnie dodał. - Co niby chcesz wiedzieć?
- Otóż w wolnym czasie trochę badam kultury minionych ras i jestem ciekawa tradycji i religii tutejszych szpiczastouchych. - Bardka nie dawała się zakrzyczeć i nie pozwoliła, by zły humor udzielił się jej podczas rozmowy. - W mieście zachowało się wiele pięknych budowli… a raczej ruin po świątyniach. Zastanawia mnie dlaczego nikt ich nie odbudował lub nie zburzył, by na ich miejscu wybudować coś nowego. Pomyślałam, że może jest ktoś w La Rasquelle, który tak jak ja jest pasjonatem…
- Przesądy… świątyń starych boją się tykać, bo to może obudzić stare demony ich strzegące. Czasami to prawda… niektóre kariatydy nadal czuwają. Ale bez przesady… większość z budowli jest całkiem martwa. - Zaśmiał się starzec i potarł podbródek dodając. - No i jeszcze sprawa zaklęć rzuconych na budynki. Część z nich nadal działa.
- Przesądy? Tutaj? - Udała zdziwienie dziewczyna, na chwilę się zamyślając. - Aćha… ćha… Poszukuje świątyń poświęconych kilku konkretnym bóstwom. Chcę sprawdzić, czy wizerunki panteonów różnią się, i jeśli tak to czym, od tych, które widziałam u siebie w krainie. Jedną już znalazłam. Przez przypadek. Nie wiem czy znasz. Świątynia przyjemności cielesnej, poświęcona bogini rozpusty. Nie macie żadnych ksiąg lub zwojów im poświęconych, lub może mapy dawnego miasta gdzie byłby one uwzględnione? Ciężko mi tak pływać po kanałach i zaglądać pod każdy napotkany gruz.
- Te mapy są cenne i drogie. I nie w mym posiadaniu, ale tej rudej gnidy… Magini Artisane. Zajmuje się katalogowaniem magicznej spuścizny miasta. Czyni to jednak pomiędzy wpuszczaniem do swej alkowy kolejnych bogaczy. - Słowa te przesiąknięte były takim jadem, że niewątpliwie zawierały sporo przesady. Potem jednak rzekł już spokojnym tonem. - Łatwo zyskasz mapki zamieszkanej części miasta, ale ruiny świątyń nie są w nich jakoś dokładniej oznaczane. Tylko skwery, uliczki, dzielnice, urzędy i… sklepy, które sponsorowały ich wydruk. Jeśli chcesz jednak dotrzeć do map obejmujących dzikie rejony, to trzeba mieć kontakty wśród starych rodów, duże pieniądze lub przysługę u tej rudej wiedźmy.
- Ach, wiedziałam, że dobrze robię przychodząc do ciebie. Faktycznie twa wiedza jest nieoceniona Gulgramie. - Brązowooka panna usiadła przy stole obok antykwariusza, korzystając z zydelka, który zapewne służył jako drabinka. Sięgnęła do koszyka i chwilę w nim grzebała, by w końcu wyciągnąć jedną z zapakowanych tabliczek czekolad. Rozpakowawszy ją, połamała na mniejsze kawałki i położyła na stole, z dala od woluminów.
- Dziś kupiłam, umili nam trochę rozmowę - odparła biorąc jedną kostkę, którą łakomie pochwyciła w usta. Chwilę cmokała, by poczuć smak na języku, uśmiechając się jak łobuzerska dziewczynka, która stara się być grzeczną.
- Nie obchodzi mnie miasto. TO miasto. Nie będę więc tracić pieniędzy na jego mapę skoro nie pomoże mi ona w dotarciu do celu. Do wiedzy, której pożądam. - Chaaya zamyśliła się na chwile, a jej oczy błyszczały dziwnym blaskiem, gdy wspominała o “wiedzy”. Na pewien sposób, przypominała tym swego brata Nerona. - Mówisz, że na drodze do mojego klucza do historii stoi jakaś kobieta? To niedobrze… jesteśmy zachłannymi, nieprzewidywalnymi i kierującymi się emocjami istotami. Ciężko mi będzie do niej dotrzeć… Słyszałam od kompana, że w mieście działają pewne kółka naukowo-historyczne. Może powinnam się do któregoś zapisać? Napisać jakąś pracę na temat kultury, religioznawstwa a może elfiego języka? Należysz do czegoś takiego? Myślisz, że ktoś by się tym zainteresował? - Tawaif oczywiście nie miała bladego pojęcia na temat wymarłej rasy długouchych, ale znała kogoś… kto żył wraz z nimi w tamtych czasach i wiedział na ich temat niesamowicie wiele. Pradawny może i nie posiadał własnego ciała, ale w umyśle tancerki, mógł stać się fizycznym kluczem otwierającym wszelkie skarbce tego świata, wystarczyło tylko wprawnych rąk, do uformowania go w odpowiedni kształt.
~ Nie śpij Staruszku. Pomóż mi skusić tą nabzdyczoną ropuchę do współpracy ~ mruknęła wesoło do smoka, zajadając się kolejnym kawałkiem czekolady.
~ Po co? Ja wiem wszystko co nam potrzeba ~ odparł dumnie stary smok. A sam Gulgram pokiwał głową częstując się czekoladą. - A juści… są takie. Do żadnego co prawda już nie należę, ale znam kilka takich. Cyfromanci badający starożytne zapiski, Koło Wiedzy Mistycznej zajmującej się magią, czy Szkoła Opowiadaczy… badająca mity i legendy, które przerabiająca je na ballady. Jeśli masz wiedzę to masz coś wkupnego w ich szeregi.
~ Po to, że jeśli chcesz bym dowiedziała się czegoś o czarnym smoku, muszę zdobyć kontakty. SAMA, skoro muszę zachować dyskrecję. ~ Westchnęła przeciągle i odrzuciła pukiel włosów za ramię. ~ Znasz całkiem dobrze język, nieobca jest ci pewnie magia tamtych czasów… w której z tych dwóch dziedzin chcesz, bym się zakotwiczyła? ~ spytała Czerwonego, domyślając się, że mity i legendy nie były interesującym tematem dla gada, choć ona sama właśnie wybrałaby je jako swojego konika.
~ Nie umiem… no… nie umiem czytać. Znam elfią mowę, ale nie pismo. ~ Z wyraźną niechęcią Pradawny przyznał się do tego drażniącego ubytku w jego wszechwiedzy.
- Znam ja trochę obcą mowę, również tą antyczną. U siebie w kraju często robiłam za tłumacza. Mity i legendy pewnie do niczego mnie nie zaprowadzą, choć i na nich się znam… co do magii, pewnie ciężko się do tego koła dostać, co? Zbyt wielu chętnych, a ja jakiegoś potężnego talentu nie posiadam… ot kilka sztuczek.
- Zadziwiające to… ale nie. Niewiele osób, zwłaszcza młodych, chce tracić czas na filozoficznych pogaduszkach i badaniu pism oraz przedmiotów, które nie zaprowadzą ich od razu do skarbu. Nie ma więc wielu chętnych - wyjaśnił rechocząc głośno archiwista. - Z pewnością łatwo się wślizgniesz na którychś z wykładów. Tłoku raczej nie będzie. I jedynie opłata za wejścia do snobistycznej karczmy może być problemem.
Chaaya wydawała się zdziwiona stwierdzeniem rozmówcy. Pytaniem tylko którego.
~ Damy sobie i z tym radę ~ dodała w myślach, a na głos snuła dalej dyskusję z antykwariuszem.
- Och… w takim razie spróbuję najpierw u czarokletów, a później skupię się na językoznastwie, w ostateczności pójdę do mitomanów. W końcu w każdej baśni i legendzie jest ukryta pewna prawda. Podałbyś mi namiary do tych karczm? - Wyciągnąwszy starannie zrolowane kartki papieru oraz rysik do pisania i znajdując niezapisaną stronę, wygładziła kartę, gotowa zapisać wskazówki dotarcia do poszczególnych kół naukowych.
- W tym problem, że wykłady Cyfromantów i Koła zaczynają się tuż po zmroku i trzeba przyjść przed lub tuż po ich zaczęciu. A potem nie można wyjść z nich dopóki się nie skończą. U bardów jest nieco luźniej, ale też… można tam utknąć - wytłumaczył Gulgram, po czym podał nazwy karczm i zasugerował, że jeśli poda nazwę jakiemuś gondolierowi, to sam ją tam zabierze bez kłopotu.
Dholianka zapisała wszystko pięknym, równiutkim i kaligraficznym pismem, który wyglądał jak egzotyczne kwiatki.
- Bardzo ci dziękuję za pomoc i za twój cenny czas jaki mi poświęciłeś. - Uśmiechnąwszy się ciepło do starca, wstała od stołu, chowając zapiski w tubusie. - Czy mogłabym… czy jest coś co chciałbyś zdobyć, dzięki czemu mogłabym spłacić u ciebie swój dług wdzięczności?
- Dług wdzięczności? To mają u mnie te stare kruki, jeśli zobaczą twoją śliczną buźkę na ich wykładach. - Zaśmiał się staruszek i machnął ręką. - Co to niby za dług… zresztą podjadłem ci czekoladę.
Zarumieniona dziewczyna zachichotała jak psotliwy chochlik. - Jeszcze raz dziękuję, a czekoladę zostawiam - odparła, kłaniając się szybko i dając nura między półki. Gdy tylko dostrzegła zaczytanego białowłosego, napadła go jak rozwścieczona perliczka, strofując go i zaganiając do roboty, a później jak wpadła… tak wypadła ponownie w objęcia miasta.


Płynąc gondolą do kolejnego miejsca, rozglądała się uważnie po miejskim krajobrazie, szukając wzrokiem kolejnych elfich ruin, które chciała umieścić na którejś z wolnych kart, przy okazji umilając sobie czas pogawędką z Pradawnym.
~ Jak myślisz, wiedzą coś w tym Kole Wiedzy Mistycznej, czy to tylko strata czasu i od razu powinnam opłacić tą… maguskę?
~ Można ją sprawdzić. Niekoniecznie płacić za jej wiedzę, ale można poznać cenę ~ zastanowił się Starzec. ~ Co do reszty… zobaczymy na miejscu.
~ Warto by było ją czymś zainteresować… tylko nie do końca wiem czym, ale może faktycznie wystarczy do niej iść ot tak… ~ Bardka zamyśliła się, gdy nagle do niej coś dotarło. ~ My… rozmawiamy ~ stwierdziła w zdziwieniu, zauważając ten “drobny” szczegół. Najwyraźniej Kamala zdążyła się już na tyle zregenerować, by samemu zabierać głos w swych myślach.
~ Nie… ja łaskawie i czasem dzielę się z tobą swą mądrością. ~ Czerwony cierpliwie wyjaśnił dziewczynie jej pomyłkę.
~ Chodziło mi o to, że… a zresztą, nie ważne. ~ Tawaif prychnęła, krzyżując ręce na piersi.
Skupiając swe myśli, sięgnęła w głąb siebie, docierając do ukrytego pokoju, w którym przebywała jej posklejana dusza. Rany na jej członkach wciąż wyglądały jak podarcia, które żyły własnym życiem. Palce mimowolnie się zaciskały, uda drżały jak podczas tańca, a głowa obracała się, jakby rozglądała się za niewidzialnymi obrazami.
Nadal mogła jedynie patrzeć. Nadal była obserwatorem.
A jednak coś się zmieniło.
~ Potrafię mówić ~ wyszeptała do siebie zabliźnionymi ustami, przezwyciężając spazmatyczne podrygiwania obu kącików. Nie wiedziała kiedy i jak to się stało, ale cieszyła się z tego drobnego postępu jej nowego, i własnego, ja.

Gdy dopłynęła do siedziby Purpurowych Strzał i nie znalazła w niej Axamandera, tancerka była wyraźnie poirytowana. Wprawdzie zdawała sobie sprawę, że czasy jej świetności, kiedy to wszyscy przychodzili do niej zanim ona nawet zdążyła sobie uświadomić o ich braku, dawno minęły, ale ciągle łapała się na tym, że gdy coś nie szło tak jak ona tego sobie życzyła, od razu się mierziła i chciała tupać gniewnie nóżką.
Uzyskawszy informację gdzie niesforne diablę może znaleźć, postanowiła wyrządzić najmicie psikusa.
Przemieniwszy się w śliczną i wyjątkowo nieletnią dziewczynę, weszła do speluny, rozświetlając ciemnice swoim dziewiczym blaskiem. Niczym zbłąkany promień słońca, wpadający przez wybite okno do piwnicy.
No i znowu, było nie tak, jak sobie wyobraziła.
Mężczyzna był pochłonięty rozmową z jakąś kobietą i nie za bardzo zwracał uwagę na wchodzące do knajpy osoby.
Najeżona jak wściekła sikorka Chaaya, podeszła do kontuaru, siadając na stołku.
- Poproszę rumu! - zawołała słodkim i ciężkim od nadąsania głosem, machając drobną rączką, co by szynkwarz na pewno ją zauważył.
Mężczyzna obrócił głowę w kierunku blondynki i zmierzył ją wzrokiem. Po czym potarł brodę swoją łapą. - Hmmm… panienko to nie jest lokal dla takiej dziewuszki jak ty. Nie powinnaś się urywać swoim rodzicom, albo niani.
Niemniej Chaaya osiągnęła swój cel przyciągając uwagę wszystkich w tym Axamandera i jego towarzyszki.

Bardka opuściła zaciśniętą piąstkę, uderzając w blat baru, po czym nadymając policzki, spojrzała koso na właściciela tawerny, kątem oka wyłapując zaciekawione spojrzenie mieszańca.
- Żebym ja ci zaraz czego innego nie urwała - przedrzeźniła “dorosłego”, puszczając Axamowi oczko. - W takim razie chce szklankę! Pustą! Sam sobie rumu naleję.
- Ty sobie uważaj maluszku, bo ci skórę przetrzepię mateczkę twoją uprzedzając - odparł barman, ale rumu do szklanicy nalał, podczas gdy najemnik rzekł wesoło. - Daj jej pokój Vittorio, przecież widzisz, że z niej przyszła bohaterka będzie.
- Taaa… jakiegoś romansidła. - Prychnął Vitt i podsunął naczynie tawaif.
- Jedna. Na koszt mojej tawerny, a potem zmykaj pod spódnicę opiekunki.
Tancerka prychnęła jak dumna kotka, krzyżując rączki pod piersią.
- Nie strasz mnie staruszku, bo niejeden próbował mi matkować, a wylądował z podciętym gardełkiem - mruknęła ni to urażona, już mniej dziecinnym tonem, biorąc szklankę w dłoń i wpatrując się w ciecz na chwilę się zamyśliła. - A tak apropo… czytałeś jakieś, że jesteś tego taki pewien? Musiałeś czytać… - Uśmiechnęła się lisio, wracając do błazenady. - Taaaaki stary i wielki i czyta sobie do snu romansidełka? - Rozbawiona upiłka nieco alkoholu, aż wypieki wstąpiły na jej rumiane lico.
- Com ja czytał to tobie nic do tego mała przechero, a i uważaj bo niejeden gardło mi próbował poderżnąć. I to większym kozikiem od tych do co chowasz pod spódnicą - odparł tawerniarz.
- Jak cię zwą czerwony kapturku? - zapytał Axamander.
- Aćha… nie musisz być taki wstydliwy - odparła barmanowi psotliwie, kryjąc uśmiech za dłonią. - Może i wielu próbowało, ale żaden nie miał takich ładnych ud jak ja… - dodała ciszej, po czym odchyliła się na stołku i spojrzała na diablę.
- No wiesz co? Wstydzisz się mnie przed znajomymi, że udajesz obcego? Jeszcze parę dni temu z chęcią chciałeś bym usiadła ci na tej uśmiechniętej twarzyczce z kozią bródką - zaszczebiotała jak skowronek, imitując ruchem dłoni jakby pocierała się po podbródku.
- Tak? Przypomnij mi maleńka gdzież to było i kiedy? - zadumał się rogacz przyglądając dziewczynie. - Musiała to być tęga popijawa, bo na trzeźwo to bym cię spamiętał ślicznotko.
Dholianka dopiła rumu i zeskoczyła z siedziska.
- Naprawdę Axamanderze łamiesz moje serce… - odparła zbolałym głosikiem, podchodząc do jego stolika, po czym klasnęła w dłonie, odmieniając swoją formę. - Niegrzeczny z ciebie mężczyzna…
- Ach pamiętam, pamiętam… - odparł z wesołym uśmiechem, dodając jednak po chwili - no… może poza siadaniem na twarzy. To jakoś… mi umyka.
- Nie udawaj znowu pruderyjnego przy mnie - stwierdziła jego znajoma. - Za dobrze cię znam.
- Naprawdę moja droga. Nie wyszła ta znajomość poza wymianę uprzejmości i interesów, co bynajmniej mnie nie cieszy - stwierdził z teatralnym smutkiem najemnik.
Chaaya ciężko westchnęła nad swoim losem i kręcąc głową popatrzyła na barmana.
- Chcę drugą szklankę rumu! Muszę zapić smutki, bo jak widać mój szpiczastouchy branek, zapomniał, że umówił się ze mną na randkę… - Przesadnie markotna, zasiadła przy stoliku obok siedzącej pary, po czym wyjęła z tubusu kartki i poczęła coś rysować. - Może faktycznie jestem bohaterką jakiegoś romansidła? - mruczała pod nosem, podpierając głowę na ręce.
- No, no, no… - Pomachał palcem diablik i wskazał na swoją towarzyszkę. - To nie randka, to interesy.
- Z nim bym się nie umówiła - potwierdziła z ironicznym uśmieszkiem kobieta, a mężczyzna dodał
- widzisz? Skończę z nią pogaduszki i cały jestem twój. Może być?
Szynkarz zaś postawił kolejną szklanicę.
- Na koszt rogacza.
- O Vittorio tylko ty wiesz jak złagodzić kobiecy ból serca - odparła słodko Chaaya, uśmiechając się do mężczyzny, po czym zwróciła się wesoło do najmity i jego kompanki.
- Chyba nie mam wyboru, muszę poczekać. - A że stratna nie była, bo i pić co miała, toteż nie robiąc więcej scen zajęła się swoimi sprawami.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"

Ostatnio edytowane przez sunellica : 09-02-2018 o 19:09.
sunellica jest offline