Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-09-2017, 18:28   #153
Kolejny
 
Kolejny's Avatar
 
Reputacja: 1 Kolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputację
Przez parę dni miał czas na przemyślenie spraw. Miał problemy z objęciem umysłem tego, że był tutaj, zdrowy i wolny. Nie czuł się jednak dobrze. Zawsze lubił mieć poczucie, że ma kontrolę nad własnym losem a jego decyzje są rozsądne. Tymczasem miał wrażenie, jakby patrząc w tył widział chaos, mieszankę złych decyzji i bólu, której nie potrafił w żaden sposób przetrawić i zracjonalizować.
W Mroku musiał się dostosować, ale posunął się za daleko. Polubił wbrew wszystkiemu tamtych ludzi i środowisko, które go nie oceniało i filozofię, która pozwalała mu na realizowanie swoich najmroczniejszych pragnień. Sumienie i moralność przymknęły oko, gdy on chciał trwać w tym układzie. No i była jeszcze Yun, która tylko ułatwiała wybór. Poczuł coś do niej, coś czego nigdy wcześniej nie czuł i z chęcią wróciłby i pogadał z nią raz jeszcze, tak prawdziwie. Ale nie miał powodów przypuszczać, że jeszcze trafi mu się na to okazja. Kolejny fragment piramidy rozczarowań.
Nie wszyscy w Mroku byli naprawdę źli, o czym przekonał się samemu, a ich idea na papierze była słuszna. Jednak jak Mazzentrop chciał uwolnić Obdarzonych od zobowiązań, skoro działania takie jak chociażby zniszczenie Chicago, zamierzone czy nie, ewidentnie nastawiały ludzi przeciwko nim? Była też sprawa osób takich jak Ignil albo traktowanie jedynek i normalnych ludzi jak podgatunek. To nie było słuszne. Nigdy tego naprawdę nie mógł zaakceptować.
Powinien był powiedzieć nie, poddać się w Kambodży, gdy został otoczony przez SpdO. To był ten moment, w którym pozwolił złości i ambicji wziąć nad nim górę. Wcześniejsze zabójstwo pustelnika było nieuniknione – nie zdołaby się zmusić do zdradzienia Azzy. Ale wtedy mógł podkulić ogon i poddać się, zamiast zabijać tych wszystkich niewinnych ludzi. Świadomość tego cały czas była w jego umyśle. Nie mógł tego usprawiedliwić, wina była w pełni po jego stronie. Gdy o tym myślał nachodziły go refleksje, czy rzeczywiście zasłużył na drugą szansę. Był takim samym zbrodniarzem jak ludzie, którzy zaatakowali jego rodzinę. Musiał udowodnić, że był lepszy od tego.
Światło, choć popełniło błędy i mógł się złościć, nie było nigdy jego wrogiem. To byli ludzie, którzy go zaatakowali, niejaki Informator. Światło współpracowało z normalnymi ludźmi, którym jeszcze do niedawna był on i cała jego rodzina. Kalipso go uratowała w Londynie, a Biały wręcz przywrócił życie. Nie mógł tego nie docenić.
Choć był zraniony, otrzymał szansę i musiał pchać dalej. Coś jeszcze dawało mu siłę. Nie wiedział, co to było - stracił wszystkich bliskich i przyjaciół i doświadczył najgorszych upokorzeń. Ale przetrwał i był tutaj, zmieniony. To chyba musiało być poczucie celu.
Wrócił w myślach do rozmowy z przywódcą Mroku. Naprawdę chciałby coś zmienić na tym świecie. Zwątpił bardzo mocno w te marzenie, ale gdzieś ono było, niewyraźne. Gdy leżał bezsilny ostatnie parę miesiecy na łóżku zrozumiał, że w obliczu losu jest bezsilny. Że na razie jest nikim i nie jest wcale lepszy od innych. Musi zacząć od małych rzeczy, obrać inną drogę. Musi być mądrzejszy i ostrożniejszy, starać się być lepszym niż wcześniej. Trafniej mierzyć siły na zamiary.
Na razie postanowił skupić się na odpłaceniu długu, jaki miał u Białego. Nic innego ważnego w życiu mu nie zostało. Jeśli cokolwiek się nie zmieniło przez to pół roku, to narastające z czasem przekonanie, że jako Obdarzony jest zdolny do większych rzeczy i musi wykorzystywać swoje możliwości.

Ku jego zaskoczeniu już po paru dniach został wysłany w teren. Spodziewał się, że Światło będzie się z nim obchodziło jak z jajkiem, ale najwidoczniej słusznie doszli do wniosku, że widział już dużo rzeczy. Jego opiekunem był niejaki Pirat. Elliot zastanawiał się, czy ten nie posiada ciemnego kryształu. Do tej pory wszyscy czarnoskórzy Obdarzeni jakich spotykał taki mieli, a jego postawa tego nie wykluczała. Nie był w ogóle rozmowny, co bardzo zadowalało Brytyjczyka – nigdy nie był zbyt rozmowny, a w tej sytuacji nie miałoby to żadnego sensu. Ich zadaniem była ochrona cywilów, którzy uciekali przed wojną. White patrzył na zastępy pokrzywdzonych, po których widać było, że sporo przeszli. To był przykry widok, ale liczył, że przetrwają, tak jak on.
Nagłe trzęsienie ziemi było bardzo niespodziewane. Szybko doszedł do tego samego wniosku co Pirat, to nie mogło być naturalne. Chwilę później mknęli przez autostradę za przemienionym Obdarzonym, omijając poszkodowanych ludzi i policję, a on zastanawiał się, kto mógł spowodować katastrofę na taką skalę. Gdy dotarli na miejsce potwierdził się najgorszy scenariusz – powiernik żywiołu Ziemi z Mroku. Choć nigdy go nie spotkał to White słyszał o nim. Byli pewien dystans od niego, ale jego sylwetka i tak wyglądała imponująco. Słysząc polecenie Thurstona posępniał. Nie wątpił, że osobisty ochroniarz Białego jest silny, ale czy wystarczająco by zmierzyć się z żywiołem? To była jednak jego decyzja, a White nie zamierzał mieszać się mu pod nogami w tym pojedynku kolosów. Martwiła go jednak świadomość, że przynajmniej z jego doświadczenia, Mrok zazwyczaj operuje dwójkami i wątpił, żeby Mazzentrop wysłał żywioł bez wsparcia na misję. Żałował, że nie tu teraz drugiego powiernika żywiołu wody ze Światła. Ciężko było sobie wyobrazić skalę takiego konfilktu, ale w tej potyczce potrzebne było każde cieżkię działo jakim dysponowali. Musieli jednak radzić sobie z tym, co mieli. Był gotów ruszyć ewakuować cywili, ale Pirat wyruszając samemu podejmował ogromne ryzyko.
- On może nie być samemu. Jesteś pewien, że nie potrzebujesz wsparcia? – krzyknął do wysokiego Obdarzonego, zdając się na decyzję kogoś bardziej doświadczonego niż on sam.
Baratunde przystanął w półkroku, nie odrywając wzroku od znikającego, to pojawiającego się “Evangelista”.
- Trzymaj się w bezpiecznej odległości. Im dłużej twoja obecność nie będzie odkryta tym lepiej - szybko podjął decyzję i ponownie ruszył ku członkowi Mroku.
Elliot przytaknął i ściągnał wszystkie swoje ciuchy oprócz bielizny. Poczuł dreszczyk emocji przed kolejną walką, ale tym razem czuł, że był w pełni skupiony. Jakby został wypalony od środka, wątpliwości zastąpiło poczucie celu. Był tu tylko dzięki jednej osobie i nie zamierzał kwestionować chociaż przez chwilę, czy robił dobrą rzecz.
Przemienił się, gdy Pirat zdążył już przebiec kilkaset metrów. Zamierzał posłuchać polecenia i zdecydowanie puścić go przodem, osłaniając flankę. W razie czego spróbuje wkroczyć, ale nie chciał się rzucać w oczy. Zaczął więc bieg w tym samym kierunku, ale po łuku względem prostej trasy Baratunde. W razie czego powinien zauważyć wcześniej, gdyby ktoś chciał go nagle zaatakować.
Miał tylko nadzieję, że w ewentualnej eskorcie nie ma kogoś, kogo poznał. Zamierzał robić co konieczne, ale zdecydowanie wolałby tego uniknąć.

Thurston zbliżał się do Evangelista, robiąc duże susy. Starał się go zajść od tyłu, by jak najdłużej pozostać niewykrytym. Wreszcie, gdy odleglość pomiędzy nimi nie była większa niż trzysta metrów, Pirat zatrzymał się i klęknął na jedno kolano, by dobrze wycelować ze swojej broni. Miał przeciwnika jak na widelcu. Strzał w plecy może nie byl zbyt honorowy, ale tutaj w grę wchodziło życie tysięcy cywili.
Wreszcie Baratunde nacisnął spust i strumień plazmy pomknął w kierunku celu. Już wydawało się, że będzie celne trafienie, gdy ładunek zatoczył łuk i jakby go coś ściągnęło i rozbił się na tarczy, którą w prawej ręce trzymał Evangelist.
Obdarzony z żywiołem ziemi odwrócił się powoli i skrzyżował spojrzenie z członkiem Światła.
Sekundę później z ziemi wystrzeliły kamienne kolce uderzając Thurstona w pierś. Ten zatoczył się do tyłu, ale wtedy oberwał w plecy kamienną pięścią o wielkości budynku wielorodzinnego.
Obdarzony przeleciał kilkadziesiąt metrów w powietrzu i upadł na ziemię. Nie czekał jednak na kolejne ruchy Evangelista tylko wybił się z obu nóg i wyskoczył w kierunku przeciwnika. Jednocześnie zniknął swój karabin i zamiast niego w rękach pojawił się mu olbrzymi młot.
Jednym jego uderzeniem rozbił na pył kolejny kamienne ostrze, które w niego celowało.
Starał się skrocić jak to tylko możliwe dystans, choć z daleka White mógł odnieść wrażenie, że Evangelist bawi się z swoim przeciwnikiem.
Z drugiej jednak strony, Baratunde nie wydawał się odnosić żadnych obrażeń. Trudno było zdecydować, kto ma w tej chwili przewagę.
Elliot patrzył z odległości na tę przerażającą skalą potyczkę. Próbował szybko wymyśleć, co powinien najlepiej zrobić. To nie była sytuacja, w której miał jakiekolwiek umiejętności albo środki pozwalające na aktywne włączenie się do walki. Pirat ewidentnie był zdolnym wojownikiem, ale Brytyjczyk wątpił, że starczy mu mocy na wyrównaną walkę. Może najwyżej kupić czas, ale wsparcie było zbyt daleko a bez umiejętności lotu praktycznie nie miał możliwości ucieczki. Był w ogromnych tarapatach, a White wiedział, że jeśli rzuci się mu do pomocy jest duża szansa, że obaj zginą. Nie mógł też jednak stać i nic nie robić.
Postanowił, że spróbuje zajść za plecy Evangelista i w kluczowym momencie odciągnąć jego uwagę, żeby dać kilkusekundowe okno szansy na atak Baratunde. Jeśli to nie wyjdzie, będą musieli brać nogi za pas najszybciej jak to możliwe. Może dzięki swojej mocy będzie w stanie zaabsorbować energię i przeżyć jeden atak, ale to były pobożne życzenia. Cały czas wypatrywał też jakiejkolwiek obstawy, nie mógł uwierzyć, że powiernik żywiołu ziemi byłby tu samemu. Z pełnym skupieniem i oczami dookoła głowy wziął się do działania.
 
Kolejny jest offline