Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-09-2017, 19:21   #151
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
[media]http://www.youtube.com/watch?v=aBlKPLeLU_s [/media]

Wymęczonym spojrzeniem przyglądała się szklance z sokiem. Gdyby nie pulsujący ból głowy, byłaby święcie przekonana, że cały czas śni. Nie miała pojęcia jakim cudem po takiej dawce alkoholu, nie dość, że nie zeszła z tego świata, to jeszcze była w stanie pół nocy kochać się z Willem. Na wspomnienie tego, aż dostała gęsiej skórki i poza pragnieniem dołączyło jeszcze uczucie pożądania. To wszystko było tak bardzo niewiarygodne, że czuła się jakby na raz znajdowała się w dwóch, przeplatających się, alternatywnych wymiarach. Jeden był tym tu, sielankowym, gdzie budziła się przy Williamie, a każde z nich usilnie odgrywało rolę normalnej osoby, która ma tylko zwyczajne codzienne problemy, jak pojechać do pracy, odsiedzieć swoje i wracając zrobić zakupy na obiad.
Lecz był jeszcze ten drugi wymiar, który wszystko komplikował i nie dawał Erice cieszyć się z tego co udało jej się odnaleźć przy jego boku. Bo w nim ona i Will byli dla siebie śmiertelnymi wrogami, co gorsza mężczyzna, którego darzyła wciąż rosnącym uczuciem był mordercą, dla którego życia innych się nie liczyły...

Węgierka sięgnęła dłonią po szklankę i uniosła się na łóżku, kołdrą okrywając szczelnie swoje nagie ciało. Pyszny świeży sok, był niczym balsam na jej wyschnięte gardło. Wypiła go duszkiem i już chciała paść na poduszkę, by skorzystać z propozycji Willa, lecz zdała sobie sprawę, że jej czas tu był drastycznie ograniczony. Przeczesała palcami włosy i wbiła spojrzenie w drzwi do sypialni. Teraz nie mogła sobie pozwolić na wylegiwanie, bo w pokoju obok, jej synem zajmował się Desolator...
Pokręciła głową z niedowierzaniem i skryła twarz w dłoniach. Wciąż nie była w stanie przyjąć tego faktu do wiadomości. Nie po tym jak go poznała Rusha od ludzkiej strony.

Na tyle szybko na ile pozwalał jej stan w jakim była, wstała z łóżka i zaczęła ubierać. Niestety nie była w stanie skompletować swojego stroju, więc w końcu stanęło na leżącej na fotelu męskiej koszuli z urwanymi kilkoma guzikami oraz jej własnej bielizny. Głęboki dekolt jaki powstał z braku guzików, odsłaniał błękitny kryształ Obdarzonej.
Erika nieco chwiejnym krokiem wyszła z pokoju kierując się prosto do kuchni, by w pełni ugasić swoje pragnienie i odnaleźć syna i… mężczyznę, od którego się uzależniła do tego stopnia, że nawet poznanie prawdy nie było w stanie jej otrzeźwić.

Poszukiwani siedzieli w salonie. Już dawno byli po śniadaniu i teraz mieli przy sobie kubki z czymś ciepłym. Po zapachu mogła się domyślić, że to gorąca czekolada.
William rozłożył na stole wysłużony, drewniany zestaw do szachów i tłumaczył powoli Zackowi jak poruszają się poszczególne figury.
Erika trzymała się w przejściu i oparła o ścianę przyglądając im. Ten widok cieszył jej oczy i całym sercem chciała zatrzymać tą bezcenną dla niej chwilę. Z jednej strony usilnie starała sobie wmówić, że William jest niebezpieczny, był przecież ludobójcą... Ale nie potrafiła, a może raczej nie chciała w to uwierzyć. Uśmiechnęła się do siebie blado, gdy zdała sobie sprawę, że sama wyszukuje wytłumaczeń na działania Willa, tak by go wytłumaczyć i oczyścić z zarzutów. W końcu Obdarzona westchnęła cicho i zdecydowała się do nich dołączyć.

- Zostajemy do jutra - powiedziała, przykuwając ich spojrzenie. Podeszła do syna, pogłaskała go po głowie i ucałowała w czoło, a następnie zbliżyła się do Williama, mając uradowaną twarz. Usiadła obok niego i oparła się o jego bok.
- Yay! - powiedzieli obaj jednocześnie i przybili sobie piątkę. Zaraz po tym Zack wspiął się na oparcie kanapy i wskoczył swojej mamie na szyję. - A wiesz, że tutaj niedaleko też jest przedszkole?!
Ta informacja mocno zaskoczyła Węgierkę. Zupełnie nie była przygotowana na to, szczególnie nie w stanie jakim się znajdowała. Spojrzała to na syna to na Rusha. Zaczęła zachodzić w głowę o czym musieli rozmawiać kiedy ona jeszcze spała. Wyglądało na to, że za jej plecami toczyły się już pewne rozmowy... Szkot zdawał się w pełni kontrolować chłopca.
- I skąd ty to wiesz? - zapytała w końcu Erika obejmując chłopca.
- Byliśmy na zakupach i sobie czytałem wszystkie napisy i na jednym tak pisało - wyjaśnił.

"Przynajmniej przedszkole, do którego chodzi jest warte swojej ceny" zaśmiała się w myślach Erika, wspominając lekcje języków obcych jakie zapewnia prywatna placówka do jakiej uczęszczał jej syn. Mimo to poczuła się dziwnie. Oczywistym zdawało się być teraz to co miało nastąpić, ale mimo to nie czuła się na to przygotowana. Zawsze była sama, mieszkała sama, sama zajmowała się synem. I to pomimo tego, że prawie od początku pracy w Świetle związana była z Vidorem. Czy była w stanie zmienić się z samotnika, którym stała się przez te lata? Może. W końcu definitywnie zamknęła tamten rozdział swojego życia.
Ostatecznie Erika zignorowała te wątpliwości i po prostu pozwoliła sobie porwać się teraźniejszości, bez myślenia o konsekwencjach.
- Z rana zrobię audyt SPdO tu, w Londynie... - wyjaśniła Willowi oficjalne powody. Choć raz jej stanowisko na coś mogło się przydać do celów prywatnych. - Inaczej już byśmy musieli się zbierać - dodała, ale choć wiedziała, że było to tylko odwlekanie nieuniknionego momentu rozstania, to jednak po takich ciężkich wyznaniach nie mogła od tak wyjechać. Czuła się zupełnie jakby swoim wyznaniem oświadczył się jej, a ona zostając przyjęła zaręczyny.

Westchnęła kręcąc głową na swoje skojarzenie. Ten mężczyzna sprawiał, że sama siebie nie poznawała.
- Mamy wiele do pogadania - szepnęła Willowi do ucha.
Przytaknął bez słowa i mocno objął ją w pasie, jakby obawiał się, że zaraz miała zniknąć.


W przeciwieństwie do dnia poprzedniego, ten spędzili spokojnie, przede wszystkim odpoczywając od atrakcji dnia poprzedniego. Największym wypadem tego dnia było odwiedzenie centrum handlowego w celu uzupełnienia garderoby w związku z przedłużeniem pobytu w Londynie i zrobieniu zakupów spożywczych również z tego samego powodu. Gdzieś w międzyczasie, kiedy Will zajmował się Izsakiem, Erika wysłała wiadomość do swojego zastępcy z informacją o planowanym audycie jaki zamierzała robić w londyńskim oddziale SPdO. W mailu założyła, że zajmie jej to dzień lub dwa. Idealna przykrywka by spędzić z Williamem więcej czasu. I ustalić jakkolwiek racjonalne zasady dla ich związku i relacji w związku z ich przynależnością do wrogich organizacji. Kogokolwiek by Drwal teraz nie sypnął to mimo wszystko ułożenie się z Desolatorem miało znacznie większy priorytet.

“Jestem naprawdę szalona jeśli sądzę, że mogę nad tym zapanować” pomyślała i dopiero po chwili zorientowała się, że od kilku minut wpatruje się nieobecnym spojrzeniem w opakowanie ryżu, stojącego na półce w markecie gdzie akurat przebywali.


William był doskonale przygotowany do jej wizyty. Nawet w swoim aucie miał zamontowany dla Izsaka fotelik w odpowiednim rozmiarze. Chłopiec zasnął na tylnym siedzeniu gdy przez zaśnieżone ulice wracali do centrum Londynu. Erika przyglądała się jak biały puch szczelnie przykrył ulice i chodniki, bo w tym rejonie nie był to tak częste zjawisko. Z tego też powodu na ulicach był naprawde mały ruch, bo każdy kto musiał ruszyć z domu to wybrał komunikację miejską, więc na drogę wyjechali jedynie ci, którzy mieli odpowiedni napęd w autach.
- Jesteś pewien że sobie z nim jutro poradzisz? - odezwała się do Willa, nie odrywając spojrzenia od bocznej szyby. - Bez problemu mogę go zabrać do pracy.
- Spokojnie. Wziąłem sobie na ten czas wolne - zaśmiał się. - Będziesz mogła się lepiej skupić na pracy i szybciej wrócisz - spojrzał na nią w wolnej chwili, gdy zatrzymali się na światłach.

Węgierka spojrzała w tylne lusterko, by upewnić się, że jej syn śpi.
- No dobrze... - mruknęła nie do końca przekonana czy to taki dobry pomysł. Skierował wzrok na Willa. - Jeśli ten nasz związek ma jakkolwiek mieć szansę zadziałać to musisz odejść z Mroku - powiedziała w końcu to, co jej leżało na sercu odkąd trzeźwiej zaczęła myśleć.
Westchnął ciężko.
- Odkąd Czarny usunął się w cień, to moja przynależność jest raczej honorowa... Nigdy nie lubiłem Mazzentropa - dodał. - Jednak… Zdajesz sobie sprawę, że nawet jeśli tylko jestem z nimi na piśmie, to w ten sposób zapewniam tobie i Zackowi lepszą ochronę, niż Światło byłoby w stanie kiedykolwiek zrobić.
Erika już otworzyła usta by się z nim nie zgodzić, ale nie mogła.
- Will, jestem w stanie zignorować twoją przeszłość - aż sama zdziwiła się jak gładko przeszły jej te słowa przez usta. - Ale nie zniosę... Sama siebie będę nienawidzić, jeśli dalej będziesz robił to czego chce od ciebie Mrok.
- Podniosę swój próg asertywności Erika. Zresztą... - chciał coś powiedzieć, ale zrezygnował. - Nie mają niczego na mnie, poza tym muszą się liczyć z Desolatorem. Można wiele o Malcolmie powiedzieć, ale nie to, że jest głupi.
Wspomnienie Mazzentropa, sprawiło, że Węgierce zrobiło się zimno.
- A jak dowiedzą się o nas?
- Wtedy powiem, że cię spacyfikowałem i mam sytuację pod kontrolą. O ile się tego dowiedzą - nie widział przeszkód, zupełnie jak ślepy koń na torze.

- Chciałabym być taką optymistką jak ty... - westchnęła Obdarzona i sięgnęła ręką do jego uda. Położyła dłoń na jego kolanie. - Jak wielu członków mroku kojarzy ciebie z ludzkiej postaci?
- Hmm… - zamyślił się. - Malky, Johnny, Joe… Volg i ruda suka. Łącznie pięć osób. Nie wliczając Czarnego.
- To... Bardzo mało... - zdziwiło ją to bo biorąc pod uwagę wiek Rusha i jego staż w Mroku to taka liczba była wręcz niewiarygodna. - A z nazwiska?
- Czy to przesłuchanie? - spojrzał na nią z ukosa, ale na ustach drgał mu uśmiech.

- Zapewniam cię że poznałbyś kiedy robię przesłuchanie. Mój niedoszły szwagier mógłby ci coś o tym opowiedzieć, ale aktualnie trzymam go w piwnicy jednej z baz SPdO - odparła mu Erika dla podkreślenia wagi sytuacji. - Szukam po prostu rozwiązania, żeby to wszystko się nie skończyło dla nas źle - westchnęła ciężko. - Bo gdybyśmy mieli... Na przykład zamieszkać razem... To pewne jest, że byłyby momenty gdzie ktoś mógłby sprawdzić twoją przeszłość. Mamy swoich informatorów... - nie dokończyła tylko spojrzała na Rusha.

- Strasznie często o tym szwagrze wspominasz… Masz wyrzuty sumienia? - wyszczerzył zęby. - I rzeczywiście… macie swoich informatorów, a pomimo tego usiadłaś w samolocie z Kanady do Wielkiej Brytanii obok Desolatora - rozłożył ręce. - Poza tym… Nie bez powodu mówi się, że najciemniej jest pod latarnią. Naprawdę sądzisz, że ktokolwiek w Świetle pomyśli o tym, że Kalipso jest w związku z członkiem Mroku?
Węgierka ciężko oparła głowę o zagłówek fotela pasażera.
- Tak, to chyba wyrzuty sumienia. Wychodzę na straszną hipokrytkę. Przynajmniej wyszłabym gdybym się nie zahamowała i wygarnęła siostrze co wtedy myślałam o niej - odparła mu szczerze. Will miał rację, nie było szans by ktokolwiek ją kiedykolwiek podejrzewał by się związała z kimś z Mroku. Tym bardziej z Desolatorem, który mocno ją pokiereszował na początku tego roku. To jej zwróciło uwagę na inną kwestię. - Will, ty się teraz licz, że gdzie ciebie na świecie nie przyuważą to poślą właśnie mnie.
- Racja! To świetny sposób na planowanie wspólnych wakacji! Nawet urlopu brać nie będziesz musiała! - był hura-optymistycznie nastawiony.

Erika spojrzała na niego w wielkiej konsternacji malującej się jej na twarzy. Otworzyła usta, ale nie była w stanie znaleźć słów w odpowiedzi na jego komentarz. W końcu zakryła twarz dłonią.
- Nie. Nie. Nie. Tylko nie próbuj mi tego pomysłu wprowadzać w życie - zastrzegła poważnym tonem głosu. - Nie możesz po prostu nic nie robić, tak jak poprzednie dziesięć lat, tylko tym razem już tak do końca nic nie robić.
Westchnął, ale nadal miał uśmiech na ustach.
- Jak już mówisz o ostatnim dziesięcioleciu… Zauważ, że rzeczywiście nie działo się dużo. Były ataki niezarejestrowanych, ale nic na większą skalę. W stosunku do tego co działo się w latach dziewięćdziesiątych… To panował tutaj względny spokój.
- Tak, to prawda - zgodziła się z nim. - Ale czuję jakby to była tylko cisza przed burzą - pokręciła głową. - Czemu Czarny się odsunął, ustępująć miejsca Mazzentropowi? - zapytała.
- Też mnie coś skrobie po plecach, że wkrótce może się coś wydarzyć… - strapił się, zapominając przy okazji o tym co już się zdarzyło czyli Chicago. - A co do Czarnego… Po prostu… Zniknął. Ostatnie co mi powiedział, to że musi się zająć czymś innym. Wtedy… Byłem zirytowany, a teraz? Po prostu może zwątpił? Albo mu przestało zależeć? Nie wiem.

- Kiedy ostatnio go widziałeś? - dopytała. - U nas chodzą teorie, że Mazzentrop go zabił, ale to głupie, bo przecież ostatnim razem gdy go ktoś trafił na swojej drodze to nie miał żadnego z jego “żywiołów”.
- Zabić Czarnego? - Will spojrzał na nią z uśmiechem. - To nie jest możliwe.
- Jest taka szansa... - westchnęła i zrobiła kwaśną minę. - Teraz mam nadzieję, że mój szwagier da mi jakieś konkretne informacje, żebym miała pretekst go wypuścić. To się porobiło...
- Myślę, że jednak ten weekend możemy na plus zaliczyć, czyż nie? - wjechał na podziemny parking i chwilę później zatrzymał się na swoim miejscu.

Nadzorca Europy spojrzała na najbardziej poszukiwanego kryminalistę noszącego kryształ na piersi. Chyba byłaby szczęśliwsza gdyby oszczędził jej tej wiedzy, pozostawiając ją w błogiej nieświadomości... Z drugiej jednak strony, jak zareagowałaby, gdyby to nie od niego dowiedziała się o tym? Pewnie nie byłoby przyjemniej. Mogłaby zrobić coś głupiego jak choćby pozostawać głuchą na jego tłumaczenia, próbować go zabić. W złości ludzie są gotowi robić okropne rzeczy.
Erika lekko uśmiechnęła się.
- Tak, zdecydowanie ten weekend nam się udał - odparła mu. - Liczę że zawsze będziesz ze mną tak szczery - dodała. - rejestrować to ciebie raczej nie będziemy - westchnęła myśląc ile procedur musiałaby nagiąć by ominąć moment dokumentowania wizerunku jego postaci zbroi. - W tej chwili próba kombinowania z tym mogłaby zwrócić więcej uwagi niż zwykle zakładanie, że Kalipso związała się z facetem bez kryształu - mruknęła.

- Też tak myślę - przytaknął, a twarz miał dziwnie uśmiechniętą. Siedzieli jeszcze w samochodzie i William dopiero powoli odpiął pas. - Co do nas… - Spojrzał na nią. - Wiem, że w Londynie Zackowi się bardzo podoba, ale ogólnie uważam, że nie jest to najlepsze miejsce do wychowywania dziecka. Poza tym zbyt dużo tutaj kamer, a mimo wszystko wolałbym nie zwracać na siebie zbytnio uwagi. Dlatego… Kupiłem kiedyś posiadłość na prowincji… Co sądzisz o szkockim klimacie?
- Posiadłość? - Erika uniosła brwi w zdziwieniu jego słowami. Gdyby nie widziała jak mieszka tu w Londynie to by sobie wyobraziła jakiś mały błękitny domek z białym płotkiem, a tak wyobraźnia podsuwała jej różne pomysły. Czuła się dziwnie, chyba nie mogąc się do końca przyzwyczaić do tego jak szybko przeszli z etapu "po prostu spotykamy się bo przyjemnie spędza się wspólnie czas" na "to poważny związek". Było to nawet zrozumiałe, bo raptem poprzedniego wieczoru wszystko się zmieniło. - Co masz na myśli? - wydusiła w końcu z siebie.
- Żebyśmy zamieszkali razem - odparł bez chwili wahania.

Erika zamarła. Wyprostowała się i wbiła spojrzenie przed siebie, w przednią szybę auta. Zupełnie nie wiedziała jak zareagować na to. Gorączkowo myślała nad wszystkmi argumentami za i przeciw. Szaleństwiem zdawało się być podejmowanie decyzji o wspólnym zamieszkaniu gdy znali się od tak niedawna. Jednak Obdarzona sama coraz częściej myślała o tym, by na stałe zabrać syna od rodziców, do Niemiec, ale w tym kraju nie podobało jej się i nie miała za bardzo ochoty by Izsak się w nim wychowywał. Szkocja natomiast... Jeśli dobrze kojarzyła to na północy było tam pełno otwartej przestrzeni, rozległe wrzosowiska gdzie ciężko było uświadczyć drugą osobę. Idealnie dla pary obdarzonych, którzy nie życzą sobie zakłócania ich spokoju... Tylko jak miałaby rozwiązać problem pracy w Niemczech? Węgierka przygryzła wargę.
- Gdzie to jest konkretnie? - odezwała się w końcu, a jej spojrzenie nadal wydawało się być nieobecne.
- Aberdeen. Na przedmieściach. Cicha, spokojna okolica. Można powiedzieć, że nudna.
- Aberdeen... - powtórzyła po nim. Westchnęła i spojrzała na Williama. - Moim rodzicom się to nie spodoba - mruknęła, ale też uśmiechnęła się do niego ciepło. Odpięła pas i położyła mu dłoń na ręce.- Brzmi dobrze. Zostanie ci już tylko przypodobanie się moim rodzicom - mrugnęła do niego okiem, a zaraz pochyliła się ku niemu i pocałowała go czule w usta.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=sABmDc0ShzQ [/media]
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn

Ostatnio edytowane przez Mag : 21-02-2018 o 19:19.
Mag jest offline  
Stary 05-09-2017, 23:01   #152
 
Zaalaos's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputację
[media]http://www.youtube.com/watch?v=18JQUYgpOlw[/media]

Poranek nie należał do najlżejszych rzeczy. Złoty nie był oczywiście pijany, ani nie miał kaca, ale był koszmarnie zmęczony. Cóż, sam sobie na to zapracował. Z niemałym trudem zsunął się z łóżka i w ekspresowym, jak na jego obecny stan, tempie zaczął ubierać. Wnioskując z liczby połączeń od SPdO musiało stać się coś bardzo złego, albo zwyczajnie bali się reperkusji gdyby to jemu się coś przydarzyło, lub co gorsza gdyby to Theo coś nabroił. Pościelił jeszcze za sobą łóżko, po czym sięgnął po telefon i zadzwonił pod ostatni nieodebrany numer.

- Panie Theodorze, czy wszystko w porządku? - głos jednego z członków jego obstawy był poruszony.
- Tak, u mnie wszystko w porządku. Coś się stało? - spytał uprzejmie i wyszedł na hotelowy korytarz. Nie omieszkał zamknąć za sobą drzwi do pokoju Ceres.
Czekali tam na niego obaj. Na ich twarzach malowała się wyraźna ulga, że jest cały i zdrowy.
- Ach, cóż, trochę nie dawał pan znaków życia, więc... - zaczął pierwszy z nich.
- Trochę się zaniepokoiliśmy - dokończył drugi.
- Na całe szczęście nic się nie stało. I przepraszam najmocniej, ale sami wiecie jak to jest. - dodał enigmatycznie wskazując drzwi pokoju hotelowego rozłączając przy tym połączenie. - Wracamy do tutejszej jednostki Światła, czy macie wobec mnie inne plany?
- Możemy wrócić do bazy - odparł uspokojony podoficer.
- Wyśmienicie. - odparł Theodor i ruszył ku windzie - Czy mamy dzisiaj na terenie bazy jakichś Obdarzonych? Z chęcią poćwiczyłbym walkę wręcz.
- Powinien ktoś być. Zobaczymy na miejscu. - Theo pokiwał tylko głową i wsiadł razem z obstawą do windy.

***

Po niecałych dwudziestu minutach jazdy służbowym SUV-em byli na miejscu. Baza Światła w Los Angeles była wyjątkowo duża i położona w pobliżu lotniska. Nie dziwota, w końcu był to jeden z najważniejszych punktów turystycznych na świecie i pokazanie że Światło jest na miejscu i zawsze jest gotowe by chronić zwykłych ludzi musiały być dobre z perspektywu Public Relations. Dodatkowym bonusem musiała być liczebność miasta. Obdarzeni pojawiali się w populacji losowo, w większym mieście musiał ich być naturalnie więcej. Oznaczało to mniej więcej tyle - ta baza służyła jako sito mające wyłapać jak najwięcej nowych Obdarzonych.

Jak przystało na taki przybytek było tutaj wszystko czego paramilitarna organizacja mogła potrzebować. Duże hangary w których można było się swobodnie przemienić, sale treningowe, strzelnica, siłownia, kwatery dla pracowników i Obdarzonych będących przejazdem, zbrojowna z karabinami wraz z amunicją odkształcalną i innymi zabawkami, stołówka, strefa relaksu, przestrzeń biurowa i wiele innych. W gruncie rzeczy było to małe miasto w mieście i można było tutaj spędzić całe życie nie opuszczając jego murów.
Baza pracowała na swoich standardowych obrotach. Po zameldowaniu się Theo miał tak naprawdę wolne. Wysiadł z samochodu, po czym skierował prosto do biura tutejszego koorydnatora. Miał kilka pytań na które chciał uzyskać odpowiedzi.

***

Niestety Theo musiał poczekać nieco na rozmowę. Zastępca Smauga, Sylvestar Cooper, był w tej chwili zajęty, a Jego Wysokość, Imperator Ognia i Cezar Płomienia był nieco zbyt ważną osoba by zajmować mu czas. W związku z tym skierował się do swojej kwatery, w drodze ściągając krawat i marynarkę. Garnitur był wspaniały, ale raczej w wieczornych godzinach. W środku dnia służył co najwyżej za przenośny piekarnik. Gdy dotarł do swojego pokoju z satysfakcją zauważył że nic się nie zmieniło. Małe, wojskowe łóżko, stalowa szafa przypominające te na siłowniach, małe krzesełko i niewiele większy stolik zawalony książkami.

Pierwszy z brzegu leżał “Starożytny Egipt, Anatomia cywilizacji”. Był właśnie w środku rozdziału o funkcjonującym tam systemie społecznym. Kolejna była “Złota Gałąź” Frazera, jedno z najlepszych dzieł mówiących o ewolucji wiary, mitów i o ich znaczeniu dla rozwoju ludzkości jako gatunku. Z ostatnich stron książki wystawała zakładka, złożona na pół kartka A4, pokryta mieszaniną znaków pochodzących z różnych alfabetów: kanji, cyrylicą i znajomym wszystkim alfabetem łacińskim. Bezpośrednio pod tymi dziełami leżało coś bardziej przyziemnego, słownik rosyjsko-japoński, widać Theodor odświeżał znajomość tych języków. A może dopiero jeden z nich poznawał? Ostatnią książką była Patomorfologia Robbinsa, ulubione dzieło studentów medycyny na całym świecie. Wszystkie dzieła pochodziły z miejscowej biblioteki. Na krzesełku natomiast leżał złożony pedantycznie dres, ukoronowany przez “Atlantis: The Lost Empire” Disneya w formacie VHS, które przy tak ambitnych dziełach zajmujących stolik wyglądało niepoważnie.

Złoty westchnął delikatnie zdejmując pozostałe części garnituru. W tej chwili nie miał czasu na przyjemności. Złożył koszulę oraz spodnie i włożył je do swojej szafki po czym rzucił okiem na zegarek zawieszony nad wyjściem z pokoiku. Miał jeszcze piętnaście minut do spotkania z Cooperem. Wystarczająco dużo by wziąć prysznic.

***

Kilkanaście minut później, odświeżony i ubrany w świeże, przydziałowe dresy, był już w gabinecie Sylvestar Coopera. Przywitała go kwaśna mina, mężczyzna musiał wiedzieć czego Theo chce. Od początku pobytu w Los Angeles, niemal dzień w dzień był tutaj i dopytywał się o los badań dotyczących samolotu którym leciał Edgar Massashi. I jak zwykle nie dowiedział się niczego definitywnego. Ot, radary wykryły spory obiekt latający długości kilkunastu metrów, ale nie było jednoznacznego potwierdzenia czy tragedia była dziełem Obdarzonego, a nawet jeśli to kim mogła ta osoba być.

Kolejna była Ceres. Theo chciał wiedzieć na jej temat nieco więcej, ale i tutaj Cooper nie był pomocny. Obdarzona o ciemnym krysztale, czego mężczyzna nie omieszkał podkreślić, z jedną mocą, nie karana, bez żadnych powiązań politycznych, bez żadnych odnotowanych utarczek z innymi Obdarzonymi. Tabula Rasa. Tak czyste osoby miały zazwyczaj najwięcej do ukrycia. Coś co z pewnością pewnego dnia będzie sporą troską dla Złotego.

Theo miał już opuścić gabinet, gdy zamarł z ręką na klamce.
- Hmmm, panie Cooper? Nie miałby pan ochoty poćwiczyć? Walka wręcz w formie zwykłej, bądź zbroi, plus ewentualna walka z mocami? Wie pan jak często przychodzi mi walczyć w mniej… Kontrolowanych warunkach. Chciałbym wypracować odpowiednie reakcje, by w razie najgorszego... Minimalizować straty. - wyjaśnił.
Cooper zerknął na zegarek, potem na swój dziennik.- Dzisiaj... - wyglądało na to, że chciał odmówić. - A niech tam, okej. Mam sesję treningową po południu, to jest o czternastej. To jednak wiąże się z wyjazdem na poligon, niech pan się zgłosi do pańskiego oficera prowadzącego i go o tym poinformuje.
- Wyśmienicie. Do zobaczenia po południu - odparł i opuścił pomieszczenie.

***

Po godzinie był już po przydługiej pogaduszce ze swoim oficerem. Wyjazd na poligon wiązał się z podpisaniem trzech różnych formularzy i wysłuchaniu nudnego kursy BHP. Na szczęście oficer prowadzący nie sprawiał zbyt dużych problemów i nie traktował Theo jak dwuletniego dziecka. W wielkim skrócie brzmiało to tak: “nie przemieniaj się bez poinformowania innych i uzyskania zgody, nie używaj mocy na innych, czekaj na drugą stronę, po walce przemień się z powrotem jak uzyskasz zgodę, unikaj strzelania poza teren poligonu”. Relatywnie proste i intuicyjne zasady. Gdy tylko załatwili wszystkie formalności Złoty wyjął telefon, niezniszczalną nokię 3310 i wykręcił numer do Jeana, jednego z doktorantów Edgara. Po kilku sygnałach był już połączony.

- Jean, tutaj Theo, jak idą wykopaliska?
- Witam serdecznie. Powoli do przodu. Skończyliśmy już badania metodą elektrooporową, jeszcze kilka dni i pozostanie nam analiza zgromadzonych informacji. Najlepiej by było, gdyby pozwolono nam rozebrać na czynniki pierwsze te jaskinie... - westchnął.
- Niestety na to nie ma co liczyć. Chyba że znajdziemy Obdarzonego z żywiołem ziemi który będzie chętny nam pomóc. Znaleźliście jakieś zagubione zapiski czy płaskorzeźby wymagające tłumaczenia które przeoczyliśmy wcześniej? - dopytał.
- Raczej nie. Przed nami wiele ekip tutaj się już krzątało, co mogło zostać wyniesione już pewnie zostało sprzątnięte.
- Cóż, zawsze warto mieć nadzieję. - Theo westchnął - A jak jaskinie? Zauważyliście coś... Dziwnego? I przyjrzeliście się tym rysom w Świątyni Księżyca? Jakieś pomysły co mogło je wytworzyć?
- Ostre narzędzie z bardzo twardego materiału. Cięcia są wykonane równolegle, dlatego sądzę, że było to jedno narzędzie. Nie zostawiło żadnych odłamków na ścianie, która przecież jest zastygła lawą. Nawet diamentowe ostrza mogły się na tym granicie stępić.
Złoty uniósł dłoń do twarzy i potarł w zamyśleniu brodę.
- Samo narzędzie odłamków nie zostawiło, a fragmenty skały ze ściany? Z tego co kojarzę posadzka była gładka, bez odłamków skały wulkanicznej. Może coś bardzo gorącego stopiło skałę? Wybrzuszenie u dołu rysy z spływającego w dół materiału?
- Raczej nie. Jeśli jakieś odłamki były, to dawno je stąd zabrano.
- Mhm. Tak czy inaczej, najprawdopodobniej jest to dzieło Obdarzonego. Jak sam powiedziałeś diamentowe ostrza nie byłyby wystarczające, a Obdarzeni mogą mieć dostęp do czegoś mocniejszego. Pytanie tylko jak świeże są te rysy. Ale to pytanie na inny czas. Światło nie sprawia problemów z funduszami?
- Jest w porządku. Starcza na waciki - zażartował.
- Dobrze. Postaram się do was jak najszybciej dołączyć. Jak tylko Światło powie mi coś więcej o... - Theo zamilkł na chwilę. Miał problem z dobraniem odpowiedniego słowa - Ataku na profesora. Jeszcze jedno pytanie... Ceres Liggan. Mówi tobie coś to nazwisko?
- Hmm... To chyba kobieta, z którą kilka razy profesor się spotkał. Ale to chyba w jego prywatnych sprawach, a tutaj nie mam żadnej wiedzy.
- Dzięki. Jest coś o czym powinienem ze Światłem porozmawiać? Coś w czym mógłbym pomóc z Los Angeles?
- Nie wiem, w sumie... Więcej kasy zawsze się przyda. Będzie na alkohol.
- Zobaczę co da się zrobić. - odparł Theo z empatią w głosie. Sam znał profesora ledwo dwa miesiące, a odczuwał jego brak wyjątkowo dotkliwie. Nie mógł sobie wyobrazić co czuli jego protegowani. - Do usłyszenia. -

Obdarzony rozłączył się i potarł skronie. Był zmęczony, powinien się przespać, ale czas na nikogo nie czekał. Musiał wykorzystać każdą chwilę jaką spędzał ze Światłem, czy to zdobywając informacje, czy to odświeżając swoje umiejętności. Czuł że jego moc ma o wiele większy potencjał niż proste przyspieszanie siebie, czy cofanie przedmiotów w czasie. Może mógł postarzyć oponenta w ciągu sekundy o dziesiątki lat? Może był wstanie wymusił na oponencie powrót do ludzkiej postaci cofając go w tył? W Grecji “patrzył” w przyszłość… Może mógł ograniczyć to spojrzenie do ułamka sekundy w przód, wystarczająco dużo by dać mu gigantyczną przewagę w walce, a jednocześnie nie oderwać się od rzeczywistości? A może mógł robić to co jego… ukochana. Przypomniał sobie swoją wizję, najpierw się uniosła, dopiero potem przemieniła. Były to majaki jego umysłu, czy może prawdziwe wspomnienia, a jeśli tak… to czy mogli to robić wszyscy zdolni Obdarzeni, czy tylko ona? Czy dlatego jej szukał? Kolejny dodatek do sterty nierozwiązanych zagadek.

Aby to zrobić Moce musiałby być nieodłączną częścią Obdarzonego, zarówno w formie zbroi, jak i zwykłej. Ołtarze w Teotihuacan były aktywowane nawet w ludzkiej formie. Zrobił to “przepychając” moc ze swojego ciała do ołtarza, do tego “komputer” z Światyni Księżyca poznał zarówno jego moce, jak i to która jest podstawą. Co sugerowało że faktycznie powinien mieć do nich dostęp, albo że przynajmniej się w jakiś sposób manifestują.
Jeśli było to możliwe musiał tylko znaleźć sposób by ten dostęp uzyskać… Albo odzyskać.

***

Poligon znajdował się kilkadzisiąt kilometrów na wschód od Miasta Aniołów. Sam teren do walki otoczony kilkunastometrowymi nasypami był w centralnej części tego wojskowego ośrodka, patrolowanego regularnie przez wojskowe drony.
Jeepy podwiozły ich pod jeden z nasypów, gdzie ich zostawiono i funkcjonariusze SPdO odjechali na bezpieczną odległość.
Cooper zaczął ściągać swoje dresy.
- Z raportów wynika, że jesteś przyzwyczajony do walki z Obdarzonymi z większą ilością mocy - zagaił.
- Tak. Tak się składa że moi oponenci zawsze mają jedną więcej. - potwierdził Theodor, również zdejmując swoje ubrania - Cztery czy pięć? - spytał.
- Przekonasz się - uśmiechnął tajemniczo zrzucając bluzkę, pod którą miał bardzo jasnoniebieski kryształ o nieregularnym kształcie.
Złoty zaśmiał się delikatnie.
- Dawaj. - rzucił przemieniając się.
Cooper urósł w mgnieniu oka do ponad dziesięciu metrów wzrostu.

[media]https://img08.deviantart.net/8e53/i/2014/155/1/3/commission__xpu100_lancelot_by_aiyeahhs-d7l2z5p.jpg[/media]

Theo nie odstawał aż tak dużo ze swoim wzrostem, jako trójka miał około ośmiu metrów, czyli Cooper musiał być albo absurdalnie silną trójką, albo przeciętną czwórką. Akurat tyle żeby walka stanowiła wyzwanie, ale nie na tyle żeby był na z góry przegranej pozycji. Zmaterializował swój karabin i wykonał nim salut.
- Jakieś reguły?
- Nie pozabijajmy się - wzruszył ramionami i odszedł na odległości kilkudziesięciu metrów. - Możesz zacząć - oznajmij i zniknął swój miecz.

Obdarzony skinął głową i jak zwykle na początku walki przyspieszył się. Ruszył w kierunku Coopera, obserwując uważnie jego ruchy. Na ostatnich metrach zerwał się do biegu i wytworzył tunel aerodynamiczny biegnący na lewą stronę jego partnera sparingowego, by w ostatniej chwili odbić w drugą stronę z zamiarem posłania serii ciosów w odsłonięty bok.
Ten wystawił tylko spokojnie przed siebie dłoń, z której zaczęły wylatywać świecące kule, zawieszając się w powietrzu wokół Theo. Złoty zareagował rzucając się w bok szczupakiem.
Już wiadomo dlaczego tak a nie inaczej wyglądąlo to pole walki. Seria eksplozji jaka nastąpiła ułamek sekundy później mogła zmieść z powierzchni niedużą dzielnicę.
Pojedynek można było w sumie uznać za zakończny.
Theo leżał na rozgrzanym i nawet nadtopionym piasku. Jego pancerz był kompletnie zdewastowany, on sam ledwo mógł się ruszyć. Wciągnął powietrze z słyszalnym w całej okolicy świstem. Przymknął oczy i skupił swoją podstawową moc na sobie, ostatnio by zaleczyć swoje obrażenia pchnął się w tył, tym razem spróbował przyspieszyć naturalną regenerację, tak aby zasymulować działanie mocy która oficjalnie była jego podstawą.
Szybko się wyleczył, wręcz pancerz natychmiast mu się zregenerował do chwili sprzed wybuchu, ale Theo poczuł się jak miesiącu głodówki. Pociemniało mu przed oczami, nogi się zatrzęsły gdy wstawał, miał problem z podniesieniem rąk.
Theo zdjął z siebie przyspieszenie. Nie mógł marnować energii. Zamiast tego wytworzył kilka tuneli aerodynamicznych, biegnących w różnych kierunkach i zaczął się nimi poruszać w zdawałoby się losowy sposób. Czy też raczej zataczać. Uniósł karabin do biodra i począł strzelać z niego seriami w Coopera, nie omieszkając przy tym zestrzeliwać jego świetlistych kul, gdyby uznał że chce spróbować tej sztuczki jeszcze raz. Nie miał siły by unieść broni to policzka i porządnie z niej celować. Tak czy inaczej, zastępca Smauga miał jeszcze dwie moce których Theo nie znał. Na chwilę obecną musiał trzymać dystans, pozwolić by to drugi się odsłonił.
Sly natychmiast przywołał swój miecz o szerokim ostrzu i użył go jako zasłony, robiąc jednocześnie uniki.Theo zaliczył kilka trafień, ale były w większości niegroźne. Tymczasem Cooper stopniowo zbliżał się, by zmniejszyć dystans.
Jakkolwiek obrażenia były niegroźne, to jednak po pewnym czasie musiały się skumulować. Rozproszył tunele którymi poruszał się do tej pory i wytworzył kolejny, biegnący w tył i posłał kolejną salwę pocisków w Coopera. Równocześnie skoncentrował Czas na tym co widział. W grecji próba spojrzenia w przyszłość nie przyniosła skutku, czy też raczej zobaczył tak dużo że nie zrozumiał przekazu. Tym razem spróbował pchnąć swoją wizję ułamek sekundy do przodu, równocześnie przyspieszając umysł by zyskać chwilę na analizę powstałej wizji.
Różne możliwości jakie zobaczył były tym razem dosyć wyraźne. Było ich jednak zbyt dużo, by zdążył na szybko podjąć decyzję. Cooper zatrzymał się przyjmując na miecz pociski, po czym wykonał gest ręką, jakby coś chwycił i przyciągnął. Sekundę później Theo oberwał czymś twardym w plecy. Po chwili przekonał się, że to stalowa szyna, która natychmiast wygięła się, oplatając go w pasie, przytrzymując jego ręce.
Kontrola metali… Theo miał wrażenie jakby to kiedyś gdzieś widział. U innego Obdarzonego? W jakimś filmie o mutantach? Dojdzie do tego później. Rozproszył karabin i napiął wszystkie mięśnie by rozerwać zaciskającą sie coraz mocniej szynę. Nie omieszkał przy tym zmienić kierunku w którym się do tej pory cofał i delikatnie sięgnął Czasem ku ciele drugiego Obdarzonego. Nie próbował go pchnąć w żadnym kierunku, a raczej starał się go… Zrozumieć?
Przez chwilę stal się opierała, ale wreszcie szyna wygięła się i Theo rozprostował ręce. Nie zdążył jednak nic zrobić z przeciwnikiem, gdyż ten wysłał ku niemu pojedynczą kulę, która wybuchła złotemu Obdarzonemu prosto w twarz. Odturlał się w tył i związał Czas z swoją najnowszą raną i ziemią pod jego stopami. Spróbował pchnąć ranę w przód by się podleczyć, natomiast ziemie w tył, tak aby “bilans” czasowy wyniósł zero. Liczył że tym razem operacja ta będzie mniej męcząca, lecz działanie to nie przyniosło pożądanego skutku. Padł na ziemię i z trudem uniósł otwartą dłoń w górę.
- Więcej z siebie nie wykrzesam, poddaję się.

Cooper zatrzymał się w połowie cięcia mieczem. Theo mógł mieć wrażenie, że rozpołowił by go na pół. - Ok - skwitował krótko i kucnął przy nim znikając wcześniej swoją broń białą. - Pokaż się. Chyba nie masz zbyt dużych obrażeń, starałem się być ostrożny - w jego głosie nie było kpiny, tylko szczera troska. - Zawołam tak czy siak medyków. Poczekaj z przemianą. Jak postanowił tak zrobił. Kiedy felczer biegł ile sił w nogach, Sly powiedział:- Chyba jeszcze musisz popracować nad swoją bazową mocą. Potencjał duży, ale bardzo wyczerpujące. Może w inny sposób do tego podejdź?
Theo skinął w podzięce głową.
- Próbowałem, ale nie przynosi to efektów. Przynajmniej teraz. - mruknął - Jakiś pomysł? Bo na chwilę obecną doszedłem tylko do tego że z czymś co ssie energię z otoczenia mógłbym się przyspieszać jeszcze bardziej, albo leczyć bez takich... efektów ubocznych.
- Hmm... Może zamiast leczyć siebie, staraj się unikać obrażeń? Skup się na tym, co ci najmniej energii wysysa i rozwiń te umiejętności.
- Oh. Jasne, szybkość. Starałem się to wykorzystać na początku żeby skrócić dystans, ale wpadłem w twoje... Uh... Miny? - Złoty westchnął delikatnie i podparł się na łokciach - I w sumie było po walce. Powinienem był cię najpierw obadać karabinem.
- Taktyka walki to też inna sprawa - wzruszył ramionami. Lekarz i dwóch pielęgniarzy dopadli do Theo.- Może pan wrócić do ludzkiej postaci! - krzyknęli.
- Sekunda. - Theo przymknął oczy i skupił się na swoich mocach. Zlokalizował wszystkie trzy w swoim wnętrzu, podobnie jak to zrobił w Świątyniach Słońca i Księżyca po czym przemienił się do ludzkiej formy. - Kroplówkę z glukozą poproszę. - zwrócił się do sanitariuszy.

***

[media]http://www.youtube.com/watch?v=lX44CAz-JhU[/media]

Godzinę później leżał w swoim pokoju, oplątany bandażami, z kroplówką podpiętą do żyły i blokiem batonów energetycznych zostawionych na “później” na krzesełku. Później w tym wypadku oznaczało teraz. Theo odwijał właśnie kolejny baton. Zgniótł papierek i cisnął go do kosza przy wejściu. Nie trafił. Westchnął delikatnie i wbił się w słodką czekoladę.
Dzisiejszy dzień mógł uznać za spędzony całkiem sensownie. Co prawda trening nie poszedł dokładnie tak jak sobie zaplanował, ale jak mawiano każda porażka uczy więcej niż tysiąc zwycięstw. Opanował nowe zastosowanie swojej podstawy. Mógł patrzeć w przyszłość. Co prawda jeszcze nie mógł zastosować w walce, ale czuł że była to kwestia praktyki. Mógł też się leczyć z bardzo poważnych ran, aczkolwiek faktycznie powinien skupić się na zwiększeniu swojej szybkości. Walka przypomniała mu też że nigdy nie powinien nie doceniać oponenta. A już na pewno nie szarżować na niego ślepo.
Nagle zdał sobie sprawę że to już nigdy nie będzie dla niego problemem. Wystarczy że spojrzy kilka chwil w przód i pozna moce oponenta. Przynajmniej z grubsza.
A to oznaczało że musiał doskonalić tą moc. Musiał też zrobić wiele innych rzeczy, musiał zająć się Ceres, musiał zająć się sprawą Edgara, musiał szukać wskazówek dotyczących jego przeszłości. Ale nie mógł zrobić wszystkiego na raz.
Po kilku głębszych wdechach podniósł się do pionu. Kilka chwil zajęło mu ułożenie się w pozycji lotosu, jakby było to coś co potrafi, ale czego od dawna nie praktykował. Sięgnął po kolejny batonik i rozerwał papierek, lecz nie wyjął słodkiego pokarmu z opakowania. Zamiast tego położył całość przed sobą i zamknął oczy. Gdy odpocznie odezwie się do działu finansowego by dali doktorantom Edgara nieco więcej pieniędzy, a potem odezwie się do Ceres w sprawie swoich skrytek. Wypuścił powoli powietrze z płuc, przywołał obraz ukochanej i pozwolił swojemu umysłowi swobodnie odpłynąć.
 
Zaalaos jest offline  
Stary 10-09-2017, 18:28   #153
 
Kolejny's Avatar
 
Reputacja: 1 Kolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputację
Przez parę dni miał czas na przemyślenie spraw. Miał problemy z objęciem umysłem tego, że był tutaj, zdrowy i wolny. Nie czuł się jednak dobrze. Zawsze lubił mieć poczucie, że ma kontrolę nad własnym losem a jego decyzje są rozsądne. Tymczasem miał wrażenie, jakby patrząc w tył widział chaos, mieszankę złych decyzji i bólu, której nie potrafił w żaden sposób przetrawić i zracjonalizować.
W Mroku musiał się dostosować, ale posunął się za daleko. Polubił wbrew wszystkiemu tamtych ludzi i środowisko, które go nie oceniało i filozofię, która pozwalała mu na realizowanie swoich najmroczniejszych pragnień. Sumienie i moralność przymknęły oko, gdy on chciał trwać w tym układzie. No i była jeszcze Yun, która tylko ułatwiała wybór. Poczuł coś do niej, coś czego nigdy wcześniej nie czuł i z chęcią wróciłby i pogadał z nią raz jeszcze, tak prawdziwie. Ale nie miał powodów przypuszczać, że jeszcze trafi mu się na to okazja. Kolejny fragment piramidy rozczarowań.
Nie wszyscy w Mroku byli naprawdę źli, o czym przekonał się samemu, a ich idea na papierze była słuszna. Jednak jak Mazzentrop chciał uwolnić Obdarzonych od zobowiązań, skoro działania takie jak chociażby zniszczenie Chicago, zamierzone czy nie, ewidentnie nastawiały ludzi przeciwko nim? Była też sprawa osób takich jak Ignil albo traktowanie jedynek i normalnych ludzi jak podgatunek. To nie było słuszne. Nigdy tego naprawdę nie mógł zaakceptować.
Powinien był powiedzieć nie, poddać się w Kambodży, gdy został otoczony przez SpdO. To był ten moment, w którym pozwolił złości i ambicji wziąć nad nim górę. Wcześniejsze zabójstwo pustelnika było nieuniknione – nie zdołaby się zmusić do zdradzienia Azzy. Ale wtedy mógł podkulić ogon i poddać się, zamiast zabijać tych wszystkich niewinnych ludzi. Świadomość tego cały czas była w jego umyśle. Nie mógł tego usprawiedliwić, wina była w pełni po jego stronie. Gdy o tym myślał nachodziły go refleksje, czy rzeczywiście zasłużył na drugą szansę. Był takim samym zbrodniarzem jak ludzie, którzy zaatakowali jego rodzinę. Musiał udowodnić, że był lepszy od tego.
Światło, choć popełniło błędy i mógł się złościć, nie było nigdy jego wrogiem. To byli ludzie, którzy go zaatakowali, niejaki Informator. Światło współpracowało z normalnymi ludźmi, którym jeszcze do niedawna był on i cała jego rodzina. Kalipso go uratowała w Londynie, a Biały wręcz przywrócił życie. Nie mógł tego nie docenić.
Choć był zraniony, otrzymał szansę i musiał pchać dalej. Coś jeszcze dawało mu siłę. Nie wiedział, co to było - stracił wszystkich bliskich i przyjaciół i doświadczył najgorszych upokorzeń. Ale przetrwał i był tutaj, zmieniony. To chyba musiało być poczucie celu.
Wrócił w myślach do rozmowy z przywódcą Mroku. Naprawdę chciałby coś zmienić na tym świecie. Zwątpił bardzo mocno w te marzenie, ale gdzieś ono było, niewyraźne. Gdy leżał bezsilny ostatnie parę miesiecy na łóżku zrozumiał, że w obliczu losu jest bezsilny. Że na razie jest nikim i nie jest wcale lepszy od innych. Musi zacząć od małych rzeczy, obrać inną drogę. Musi być mądrzejszy i ostrożniejszy, starać się być lepszym niż wcześniej. Trafniej mierzyć siły na zamiary.
Na razie postanowił skupić się na odpłaceniu długu, jaki miał u Białego. Nic innego ważnego w życiu mu nie zostało. Jeśli cokolwiek się nie zmieniło przez to pół roku, to narastające z czasem przekonanie, że jako Obdarzony jest zdolny do większych rzeczy i musi wykorzystywać swoje możliwości.

Ku jego zaskoczeniu już po paru dniach został wysłany w teren. Spodziewał się, że Światło będzie się z nim obchodziło jak z jajkiem, ale najwidoczniej słusznie doszli do wniosku, że widział już dużo rzeczy. Jego opiekunem był niejaki Pirat. Elliot zastanawiał się, czy ten nie posiada ciemnego kryształu. Do tej pory wszyscy czarnoskórzy Obdarzeni jakich spotykał taki mieli, a jego postawa tego nie wykluczała. Nie był w ogóle rozmowny, co bardzo zadowalało Brytyjczyka – nigdy nie był zbyt rozmowny, a w tej sytuacji nie miałoby to żadnego sensu. Ich zadaniem była ochrona cywilów, którzy uciekali przed wojną. White patrzył na zastępy pokrzywdzonych, po których widać było, że sporo przeszli. To był przykry widok, ale liczył, że przetrwają, tak jak on.
Nagłe trzęsienie ziemi było bardzo niespodziewane. Szybko doszedł do tego samego wniosku co Pirat, to nie mogło być naturalne. Chwilę później mknęli przez autostradę za przemienionym Obdarzonym, omijając poszkodowanych ludzi i policję, a on zastanawiał się, kto mógł spowodować katastrofę na taką skalę. Gdy dotarli na miejsce potwierdził się najgorszy scenariusz – powiernik żywiołu Ziemi z Mroku. Choć nigdy go nie spotkał to White słyszał o nim. Byli pewien dystans od niego, ale jego sylwetka i tak wyglądała imponująco. Słysząc polecenie Thurstona posępniał. Nie wątpił, że osobisty ochroniarz Białego jest silny, ale czy wystarczająco by zmierzyć się z żywiołem? To była jednak jego decyzja, a White nie zamierzał mieszać się mu pod nogami w tym pojedynku kolosów. Martwiła go jednak świadomość, że przynajmniej z jego doświadczenia, Mrok zazwyczaj operuje dwójkami i wątpił, żeby Mazzentrop wysłał żywioł bez wsparcia na misję. Żałował, że nie tu teraz drugiego powiernika żywiołu wody ze Światła. Ciężko było sobie wyobrazić skalę takiego konfilktu, ale w tej potyczce potrzebne było każde cieżkię działo jakim dysponowali. Musieli jednak radzić sobie z tym, co mieli. Był gotów ruszyć ewakuować cywili, ale Pirat wyruszając samemu podejmował ogromne ryzyko.
- On może nie być samemu. Jesteś pewien, że nie potrzebujesz wsparcia? – krzyknął do wysokiego Obdarzonego, zdając się na decyzję kogoś bardziej doświadczonego niż on sam.
Baratunde przystanął w półkroku, nie odrywając wzroku od znikającego, to pojawiającego się “Evangelista”.
- Trzymaj się w bezpiecznej odległości. Im dłużej twoja obecność nie będzie odkryta tym lepiej - szybko podjął decyzję i ponownie ruszył ku członkowi Mroku.
Elliot przytaknął i ściągnał wszystkie swoje ciuchy oprócz bielizny. Poczuł dreszczyk emocji przed kolejną walką, ale tym razem czuł, że był w pełni skupiony. Jakby został wypalony od środka, wątpliwości zastąpiło poczucie celu. Był tu tylko dzięki jednej osobie i nie zamierzał kwestionować chociaż przez chwilę, czy robił dobrą rzecz.
Przemienił się, gdy Pirat zdążył już przebiec kilkaset metrów. Zamierzał posłuchać polecenia i zdecydowanie puścić go przodem, osłaniając flankę. W razie czego spróbuje wkroczyć, ale nie chciał się rzucać w oczy. Zaczął więc bieg w tym samym kierunku, ale po łuku względem prostej trasy Baratunde. W razie czego powinien zauważyć wcześniej, gdyby ktoś chciał go nagle zaatakować.
Miał tylko nadzieję, że w ewentualnej eskorcie nie ma kogoś, kogo poznał. Zamierzał robić co konieczne, ale zdecydowanie wolałby tego uniknąć.

Thurston zbliżał się do Evangelista, robiąc duże susy. Starał się go zajść od tyłu, by jak najdłużej pozostać niewykrytym. Wreszcie, gdy odleglość pomiędzy nimi nie była większa niż trzysta metrów, Pirat zatrzymał się i klęknął na jedno kolano, by dobrze wycelować ze swojej broni. Miał przeciwnika jak na widelcu. Strzał w plecy może nie byl zbyt honorowy, ale tutaj w grę wchodziło życie tysięcy cywili.
Wreszcie Baratunde nacisnął spust i strumień plazmy pomknął w kierunku celu. Już wydawało się, że będzie celne trafienie, gdy ładunek zatoczył łuk i jakby go coś ściągnęło i rozbił się na tarczy, którą w prawej ręce trzymał Evangelist.
Obdarzony z żywiołem ziemi odwrócił się powoli i skrzyżował spojrzenie z członkiem Światła.
Sekundę później z ziemi wystrzeliły kamienne kolce uderzając Thurstona w pierś. Ten zatoczył się do tyłu, ale wtedy oberwał w plecy kamienną pięścią o wielkości budynku wielorodzinnego.
Obdarzony przeleciał kilkadziesiąt metrów w powietrzu i upadł na ziemię. Nie czekał jednak na kolejne ruchy Evangelista tylko wybił się z obu nóg i wyskoczył w kierunku przeciwnika. Jednocześnie zniknął swój karabin i zamiast niego w rękach pojawił się mu olbrzymi młot.
Jednym jego uderzeniem rozbił na pył kolejny kamienne ostrze, które w niego celowało.
Starał się skrocić jak to tylko możliwe dystans, choć z daleka White mógł odnieść wrażenie, że Evangelist bawi się z swoim przeciwnikiem.
Z drugiej jednak strony, Baratunde nie wydawał się odnosić żadnych obrażeń. Trudno było zdecydować, kto ma w tej chwili przewagę.
Elliot patrzył z odległości na tę przerażającą skalą potyczkę. Próbował szybko wymyśleć, co powinien najlepiej zrobić. To nie była sytuacja, w której miał jakiekolwiek umiejętności albo środki pozwalające na aktywne włączenie się do walki. Pirat ewidentnie był zdolnym wojownikiem, ale Brytyjczyk wątpił, że starczy mu mocy na wyrównaną walkę. Może najwyżej kupić czas, ale wsparcie było zbyt daleko a bez umiejętności lotu praktycznie nie miał możliwości ucieczki. Był w ogromnych tarapatach, a White wiedział, że jeśli rzuci się mu do pomocy jest duża szansa, że obaj zginą. Nie mógł też jednak stać i nic nie robić.
Postanowił, że spróbuje zajść za plecy Evangelista i w kluczowym momencie odciągnąć jego uwagę, żeby dać kilkusekundowe okno szansy na atak Baratunde. Jeśli to nie wyjdzie, będą musieli brać nogi za pas najszybciej jak to możliwe. Może dzięki swojej mocy będzie w stanie zaabsorbować energię i przeżyć jeden atak, ale to były pobożne życzenia. Cały czas wypatrywał też jakiejkolwiek obstawy, nie mógł uwierzyć, że powiernik żywiołu ziemi byłby tu samemu. Z pełnym skupieniem i oczami dookoła głowy wziął się do działania.
 
Kolejny jest offline  
Stary 10-09-2017, 22:10   #154
 
Ramp's Avatar
 
Reputacja: 1 Ramp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumny
Zaczęło mu się podobać jak go traktują. Fakt że królem go od razu nie zrobia, ale na początek, tu trochę poćwiczy tu poczyta coś ciekawego, i będzie w porządku…
A wracając do ćwiczeń, miała go podobno szkolić jakaś baba, jak się okazało była to eskorta podczas jego pojmania, czyli tak cała Nuke. Nie mógł przecież pokazać jakim ciamajdą jest i należało dać jej nauczkę. Tylko żeby nie okazało się że to on dostanie solidny wpierdol, tym bardziej że Lis miał okazję chwilę powojować tą Nuke w bitwie słownej. Ciarki po nim przeszły, ona jako ktoś tam ważny w Świetle, wyszkolona, umiejętna w wielu stylach walki, chyba, nie wiedział tego na pewno. Ale Maciek też nie był byle jakim popeliniarzem, czarny pas w Ju-Jitsu nie zdobywa się za nic, niech ona sobie nie myśli że da radę tak łatwo Lisickiego położyć na łopatki.

Spojrzał bezwyrazową twarzą na kobietę, aczkolwiek z dużym zastanowieniem kim ona się tak naprawdę okaże, czy wredną suką, która nie da mu chwili wytchnienia i będzie się nad nim znęcać za tą akcję na terenie posiadłości Drwala, czy zmieni poglądy co do samego Polaczka. Wszystko się okaże.

-Gotów - krótką odpowiedzią dał znać że mogą zaczynać.
- W takim razie nie traćmy czasu - zwróciła się do towarzyszących Lisickiemu funkcjonariuszy SPdO. - Zakwaterujcie i przyprowadźcie na polanę.

Zaprowadzili go do małego pokoiku. Nawet schludnie było, telewizorek, internet, szło jakoś wyżyć. Ale czy w ogóle dożyje zanim się zadomowi? Głupie myśli go nachodziły, że może nie dać rady, ale przecież jest Polakiem i nie takie rzeczy się wyrabiało.

Dogadał się z funkcjonariuszami i pozwolili mu się szybko okąpać. Po regenerującym prysznicu napił się wody, bo alkoholu to raczej nie doświadczy, przynajmniej na tą chwilę, ale może w późniejszym czasie, się okaże.

Po wszystkim zapakował parę ubrań na przebranie gdy wróci do ludzkiej postaci po treningu.
Dobra, no to idę - ogarnął pokój i wyszedł na korytarz gdzie czekali na niego SpdO - Możemy ruszać. Dał znak policjantom.

Po parunastu minutach dotarli na polanę.
Nuke już na niego czekała, Maciek widział jej groźne spojrzenie, jakby mordercze, ale to tylko szkolenie, więc nie musiał się obawiać, że za mocno go poturbuje.
A zresztą, wyleczą go w razie potrzeby, albo sam się zregeneruje po ponownej przemianie.
Czekał na dalsze instrukcje od swojej “trenerki”.

- Zanim zaczniemy, kilka oficjalnych wskazówek - założyla ręce na piersi. Stałą już w samych dresach, więc pewnie czuła zimno tak samo jak Lisicki. - Możesz korzystać z wszystkich swoich mocy, ale nie opuszczamy tej polany. Podniesiona wysoko w górę ręka świadczy o przerwie w walce, możesz z tego korzystać jak tylko będziesz potrzebował. Staramy się obezwładnić przeciwnika, bez letalnych ataków. Zrozumiano?

- Spoko, obezwładnić, nie poturbować czy tak? - rzucił jeszcze raz pytająco.
- Tak jest - potwierdziła.
- Rozumiem, no dobra, to co, zaczynamy? - nie czekając na odpowiedź odsunął się trochę od Nuke i przybrał formę zbroi. Jego ubrania rozsypaly się w szmaty.
Kobieta pokręciła głową i sama ściągnęla z siebie ubrania, kładąc je pod stopami na śniegu. Po jej nagim ciele mógł wywnioskować, że jest bardzo wysportowana. Praktycznie nie było na niej grama tłuszczu, wyglądała zdecydowanie nieapetycznie jeśli o to chodzi. Posiadała dwie blizny jak od oparzeń, na prawym udzie i centralnie na piersi, wokół kryształu.
Sekundę później się przemieniła.
[media]http://i.imgur.com/h9QQeBl.jpg[/media]
Początkowo w rękach miała spory karabin o długiej lufie, ale natychmiast go “zniknęła”.
- Zaczynaj - rozkazała.
Nie posiadał mocy dystansowej, dlatego musiał posłużyć się walką wręcz.
Ruszył w jej kierunku i zatrzymał chwilę przed nią przyjmując gardę.
-To moze na tą chwilę sprawdzimy się wręcz?
Nuke przechyliła głowę i rzuciła sie na niego bez chwili zwłoki. Zablokował jej chwyt, gdy chciała sprowadzić go do parteru. I wtedy poczuł jak pod jej dotknięciem jego pancerz zaczyna rdzewieć i się rozpadać.
-Co jest, miało być na razie walka wrecz, czyli bez mocy, ale skoro tak chcesz - jego ciało zapłonęło - A masz - i wystrzeliło we wszystkie kierunki płomieniami.
Obdarzoną odrzuciło, ale zrobiła salto w powietrzu i wylądowała na równych nogach.
On otrzepał resztę rdzy z pancerza, a w zasadzie z tego co z niego zostało w miejscu gdzie zrobiła z Maćka zaruscialą zbroje.
Przy kontakcie bezpośrednim zbroja się rozpada, to jak się zaczaić i zaatakować z dystansu? Rozmyślał nad jego sposobem pokonania Nuke.
- To jest walka Obdarzonych, tutaj zawsze wykorzystujesz swoje moce - odparła na jego zarzuty Nils. - Nie oczekuj, że ktoś nie będzie z tego korzystał.
W tym samym momencie w jej rękach pojawił się karabin, który wcześniej odwołała. Teraz zaczął on się zmieniać, wręcz morfować i zamiast snajperki trzymała strzelbę o dużym kalibrze.
Kawał sporej broni - zaklął w duchu Maciek.
Maciek nie posiadał karabinu ani nic podobnego, musiał zadowolić się tym co ma.
Ruszył w kierunku Nuke, zanim zdążyła podnieść strzelbę i wystrzelić odpalił swoją drugą, bazową moc. Zrobił unik żeby Nuke po oślepieniu nie strzeliła przed siebie i przez przypadek trafiła Lisickiego.
Ta zasłoniła twarz ręką i rzeczywiście strzeliła. Nie trafiła bezpośrednio, ale jej pole ostrzału jej broni było tak duże, że mimo wszystko oberwał w ramię.
Pomimo tego wyprowadził prawy podbródkowy w przeciwniczkę, trafiając czysto. Jej głowa odskoczyła, ale nie na tyle ile mógł się tego spodziewać.
Cholera, twarda jest.
Jego ciało zapłonęło i płonącą pięścią dołożył prawym prostym i ponownie odpalił samozapłon.
Ból ramienia był odczuwalny, ale widocznie Nuke albo nie chciała go mocno pokiereszować albo po prostu minęła się z celem. Może ten jego ruch ja zdekoncentrowal, nawet dobrze, miał większe możliwości.

Wybuch ognia odsunął jego sparingpartnerkę w tył, ale tym razem zasłoniła się rękami i stanęła w defensywnej pozycji, dzięki czemu po prostu przeorała stopami ziemię, ale ustała na nogach.
Nadal nic nie widziała i Lisicki miał ją jak na widelcu. Jednak gdy zrobił krok w przód, zakręciło mu się w głowie. Nagle był bardzo zmęczony, jakby nie jadł od dwóch dni i nie spał od trzech. Coś było nie tak i był prawie pewien, że to jakaś sztuczka Nils.
Wtedy dopiero zauważył delikatną, czerwoną poświatę, która wydostawała się w jego pancerza i leciała powoli w kierunku Jane. W jakiś sposób wyciągała z niego energię życiową. Z każdą sekundą Maciek robił się coraz słabszy.
Nie mógł dopuścić myśli o przegranej. Słabnął coraz bardziej, ale dlaczego? Nawet go nie dotknęła, a może to moc na odległość? Najpewniej tak. Musiał szybko tą walkę skończyć, zanim całkiem wyssie z niego energię. Próbował nawet odgonić tą poświatę, która wychodzi z jego ciała, ale na nic się to zdało. Jedyne co mu pozostało to jebnąć ostatni raz tak mocno, że zapamięta to na długi czas.
Doszedł do oślepionej Nuke z wielkim trudem i jebnął ją ostatni raz prawym podbródkowym.
Nie dał się tak łatwo pokonać babie, nie w ten sposób, dlatego musiał jakoś zakończyć ten sparing.
 
Ramp jest offline  
Stary 10-09-2017, 23:46   #155
 
Turin Turambar's Avatar
 
Reputacja: 1 Turin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputację
Argentyna, Buenos Aires, 10 lipca 2017 roku, 8.11 czasu lokalnego
Dzień nie mógł się zacząć inaczej jak od podwójnej espresso. I tak Dove była mało przytomna, na szczęście Beckett trzymała się całkiem nieźle, widać adrenalina mocno buzowała w jej żyłach. Jack pozostało jedynie podpisać się pod papierami, które jej pod nos podsuwała Isobel.
Jeszcze przed drugim śniadaniem mieli wszystkie osiemnaście urządzeń mobilnych na biurku Beckett.
Informatyk podpinała je kolejno i robiła swoja magię.
Dove przez pierwszą godzinę była razem z nią. W tym czasie kobieta zdążyła sprawdzić trzy smartfony i wszystkie były czyste. W tym tempie za pięć godzin powinna skończyć.
Tymczasem Dove wezwały pozostałe obowiązki. Bądź co bądź, Ameryka Południowa spoczywała teraz na jej barkach.

USA, Los Angeles, 12 lipca 2017 roku, 8.04 czasu lokalnego
Na śniadaniu w stołówce Theo był sam. Wszyscy funkcjonariusze SPdO biegali w te i z powrotem, starając się być szybszym nośnikiem informacji niż sieć wewnętrzna. Obdarzeni będący członkami Światła byli w terenie, na miejscu pozostała tylko minimalna załoga z Cooperem na czele.
Trudno było się dziwić. Takiej aktywności Mrok nie miał od dobrych kilkunastu lat. Środkowa Afryka, teraz Buenos Aires… Ataki następowały w odstępie kilku dni. O tym co się wydarzyło w Argentynie nie było wiele wiadomości, w końcu to była sytuacja sprzed kilku godzin. Podobno nadal jeszcze trwały tam walki.
Wszystko to zbiegło się z dobrą wiadomością, jaką Theo otrzymał od Ceres. Po kilku miesiącach starań wreszcie mężczyzna miał otrzymać dostęp do środków i materiałów zgromadzonych na jego koncie. Liggan informowała o ponad czterdziestu milionach dolarów, ale też niepotwierdzona wartość w dziełach sztuki i udziałach kilkunastu międzynarodowych spółek. Tutaj kwoty mogły okazać się astronomiczne. Dzięki temu Theo wreszcie będzie zupełnie niezależny.
Tym bardziej, że prośba o dodatkowe fundusze od Światła spotkała się z odmową, do której załączona była notatka od Kalipso, która zatwierdzała ich badania:
Jesteście tam by pracować a nie imprezować. mam was zacząć rozliczać z każdego eurocenta?

Niestety badania nie posunęły się daleko do przodu. Po zdobyciu informacji z Grecji i Meksyku nadal brakowało im istotnych danych. Theo miał przeczucie graniczące z pewnością, że całość odpowiedzi na jego pytania znajdowała się na mitycznej Atlantydzie. Tylko, że nie mieli prawie żadnych informacji o tym, jak ją znaleźć. Prawie.
Podczas jednego ze spotkań z doktorantami i studentami, najmłodszy z nich, po wieczornym spotkaniu integracyjnym, zaczął mówić o tym, jak to trójkąt bermudzki pochłania setki statków.
Ta idea od wielu tygodni chodziła po głowie Theo, więc postanowił ją wreszcie sprawdzić. Oczywiście środki i czas na to przeznaczony nie przyniosły żadnego wymiernego skutku. Jednakże, idea trójkąta pozostała. Jeśli przyjąć, że jego wierzchołki znajdowały się w Teoutihuacan i Arkadii, to gdzie był trzeci? Bez tego nie byli w stanie nic osiągnąć. Tak blisko, a tak daleko…
Rozmyślania nad pustym kubkiem po kawie przerwało mu nadejście Coopera. Mężczyzna był służbowym uniformie.
- Wiem, że nie należysz do Światła, ale… Był kolejny atak Mroku. Springfield. Potrzebujemy wsparcia i bardzo byś nam się przydał.

Niemcy, Rammstein, 11 lipca 2017 roku, 12.04 czasu lokalnego
Pierwszy raport z tego dnia przedstawiał informacje zebrane o mężczyźnie nazwanym Piotr Soból. Wedle pierwszych informacji jakie sprzedał im Drwal, to Soból był Obdarzonym działającym dla niemieckiego gangu, który miał kontrolować rynek niezarejestrowanych Obdarzonych w Niemczech. Wchodziło pod to płacenie za ochronę, a nawet współpraca przy wymuszeniach. W skrócie to samo czym się do tej pory zajmował potencjalny szwagier Eriki w Polsce.
Po skonfrontowaniu informacji z śledztwa SPdO z danymi Interpolu i niemieckiej BND okazało się, że ów Soból występował w Europie pod kilkoma różnymi aliasami, ale właśnie nazwisko podane przez Drwala było tym prawdziwym. Soból był trzydziestotrzyletnim absolwentem Śląskiego Uniwersytetu Medycznego, ukończonego z wyróżnieniem, następnie odbył rezydenturę w Ślaskim Centrum Chorób Serca w Zabrzu na katedrze kardiochirurgii.
W międzyczasie podróżował po całej Europie i cele jego wypraw pokrywały się z punktami, gdzie pojawiały się pod innymi alliasam. Niestety w momencie gdy SPdO już siadało mu na ogon, mężczyzna odleciał do RPA, gdzie jego ślad się urwał.
To wszystko jak nic śmierdziało działaniami Mroku, tym bardziej, że pewien Ukrainiec od kilku miesięcy narzekał Erice na problemy w biznesie w Zachodniej Europie.
Chwilowo schodziło to na dalszy plan. Uwaga całego Świata skupiona była na Gambii, której krajobraz uległ znaczącej zmianie.
Mrok uderzył celnie i teraz Biały stawiał wszystkie służby w stan gotowości.

Kalipso nie miała zbytnio czasu na sprawy prywatne.
Przeniesienie bazy na Wyspy było znacznie trudniejsze niż przeprowadzka do Aberdeen.
Jednak teraz, gdy co weekend wsiadała w samolot do Szkocji miała uczucie powrotu do domu.
William naprawdę się postarał. Ceremonia ślubna była co prawda skromna, ale dla nich najważniejsze było to, że byli razem. Nawet ojciec Eriki był szczerze uśmiechnięty i pogratulował swojej córce.
Choć po pierwszej, zapoznawczej kolacji, Rush mruknął do niej, że przez ułamek sekundy na widok starego Lorencza, miał ochotę urządzić drugie Chicago.
Na szczęście pierwsze wrażenie okazało się mylne i oboje rodziców szybko zaakceptowali Willa. Na pewno pomógł w tym Zack, który zdążył dziadkom opowiedzieć o tym, jak jego nowy tata jest świetny.
I właśnie… Kiedy po raz pierwszy Izsaak nazwał go tatą, w oczach Williama pojawiły sie łzy. Mocno przytulił chłopaka i długo nie puszczał.
Erika już do końca swego życia miała pamiętać ten widok.

Rozczulila się nad wspomnieniami i dopiero energiczne pukanie Kurta do drzwi jej biura wyrwało ją z zamyślenia.
- Szefowo - zaczął - obiecałaś kanclerz Merkel przelot nad krajem w postaci zbroi. Chodziło o tą poprawę poczucia bezpieczeństwa. Upominają się ciągle…
- Za jej politykę to powinnam ją zrzucić podczas takiego lotu - mruknęła pod nosem. - Tak, miejmy to za sobą. Dogadajcie się co do terminu.
- Może dzisiaj? Za godzinę zorganizują śmigłowiec z kamerą i będziemy mieli to z głowy.
- Jasne, czemu nie, przecież nie mam nic w planach - odparła niechętnie.
Kurt uwinął się już w pół godziny. Widać mocno przycisnęło polityków i po prostu czekali na zgodę Kalipso.
Baza lotnicza taka jak w Rammstein miała wiele plusów. Jednym z nich były olbrzymie hangary przeznaczone dla samolotów transportowych typu Hercules. Erika mogła swobodnie się w nich przemieniać, nie wystawiając swojego nagiego ciała na czyhających wszędzie fotoreporterów.
Rozebrała się i poskładała swoje ubrania w kostkę, zostawiając je na stoliku. Przeszła na środek hangaru i… Nic się nie stało. Początkowo nie zrozumiała co się stało. Ponownie wydała swojemu ciału polecenie do przemiany… I nic się nie stało.
Nie mogła się przemienić.

Argentyna, Buenos Aires, 10 lipca 2017 roku, 14.17 czasu lokalnego
Smażona wołowina z opiekanymi ziemniaczkami w przyprawach parowała na jej talerzu. Choć głodna, Dove nie miała siły przełknąć choćby kawałka. Beckett miała za kilkanaście minut pojawić się z raportem.
Uczucie ścisku w żołądku narastało. W dodatku wieści z Afryki, o ataku Mroku przy użyciu Żywiołu Ziemi wcale nie poprawiały nastroju.
Jeszcze raz zerknęła na smsa od Luckasa, który brzmiał: “bądź w domu na 17.00”.
Trudno było się z tego domyślić, co przygotował na dzisiejszy wieczór.
Już zamierzała się przekonać do tego, żeby jednak zmusić się do zjedzenia obiadu, tym bardziej, że na śniadanie miała ledwo jedną kanapkę z jajkiem, kiedy telefon zawibrował i przeczytała wiadomość od Beckett.
“Gotowe.”
Jack wstała i wrociła do swojego biura. Chwilę później do drzwi rozległo się pukanie i stanęła w nich Isobel Jej twarz wyrażała mieszane uczucia. Informatyk zamknęła za sobą drzwi i podeszła do biurka Dove.
Pod jedną ręką miała laptopa, a w drugiej wydruk z listą osiemnastu nazwisk.
Położyła ją przed swoją przełożoną i oświadczyła krótko.
- Czyści. Wszyscy.
 
__________________
Show me again... The power of the darkness... And I'll let nothing stand in our way.
Turin Turambar jest offline  
Stary 13-09-2017, 22:40   #156
 
Lunatyczka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=yTCDVfMz15M[/MEDIA]

Jack patrzyła na Isobel. Nie drgnęła, nie poruszyła się, chyba nawet przestała oddychać. Jej świat właśnie rozpadał się na drobne kawałki, a ona nie potrafiła złapać wszystkich na raz, mogła jedynie stać i patrzeć, jak to co zbudowała przez te kilka ostatnich miesięcy zostało zniszczone w dwóch słowach, które wypowiedziała informatyk. Tępym wzrokiem patrzyła na listę nazwisk, którą położyła przed nią pani informatyk i nie była w stanie wyrzec słowa. Powinna się cieszyć, mieli oczyszczone, łącznie z nią dziewiętnaście osób, zostało tylko jedno nazwisko - David “Jakiro” Lovan. Co prawda był to jej przełożony, ale każdy normalny pracownik, powinien się cieszyć, że pozostała osiemnastka była czysta. Oczywiście lekki niepokój narodził by się w każdym zastępcy, który dowiedziałby się, że jego przełożony jest nie tylko podejrzany ale czeka już tylko na oficjalne potwierdzenie tego, że jest zdrajcą. Dla Jack miało to jeszcze inny wymiar, okazało się, że zupełnie nic nie wiedziała o mężczyźnie, z którym od kilku miesięcy mieszkała i który stał się ogromnie ważną częścią jej życia. Na chwilę przymknęła oczy, a cisnące się pod powiekami łzy zapiekły. Jej serce pękło. Przedłużająca się cisza musiała być niezręczna dla Isobel, dlatego Jack, odchrząknęła, zdenerwowana i zmusiła ściśnięte gardło do posłuszeństwa
- Dziękuję panno Beckett - uniosła na nią spojrzenie błękitnych oczu i postarała się uśmiechnąć - prosze dopilnować, by sprzęt wrócił do właściwych użytkowników. Biorąc pod uwagę, ostatnie nadgodziny jakie Pani wyrobiła, po oddaniu sprzętu pracownikom, ma pani wolne, na resztę dnia. To wszystko - formalny ton pomagał się uspokoić i choć przez chwilę nie myśleć, o tym, co oznaczał dla niej raport Beckett.
By podkreślić swoje słowa i wyraźnie dać do zrozumienia, że te dwuosobowe zebranie zostało zakończone, zastępca nadzorcy na Amerykę Południową wstała zza biurka. Dove zdawała sobie sprawę, że jeśli za kilka chwil nie zostanie sama zupełnie się rozklei. By uniknąć patrzenia na Isobel, podeszła do ekspresu, odwracając się tym samym twarzą do maszyny i podniosła jedną z filiżanek, ustawiając ją w odpowiednim miejscu. Wybrała program i przycisnęła przycisk inicjujący parzenie kawy. Patrzyła jak ciemna ciecz spływa do filiżanki, powoli ją wypełniając.
Isobel tymczasem stała niepewne, jakby chciała coś jeszcze powiedzieć. Nie dane jej było jednak się odezwać, gdyż zawibrował telefon Dove, informujący o przychodzącym połączeniu.
Jack, wpatrywała się w ściekająca do filiżanki kawę, próbując zapanować nad drżącymi dłońmi. Dopiero, kiedy miała pewność, że Beckett nic nie zauważy wyciągnęła służbowy telefon, z kieszeni spodni i spojrzała na wyświetlacz. Pseudonim Jakiro, wyświetlony na ekranie smartfona, sprawił, że cała krew odpłynęła z jej, i tak bladej twarzy.
- Panno Beckett, proszę zostawić mnie samą, muszę to odebrać - powiedziała, drżącym głosem i odetchnęła trzy razy.

Kiedy Isobel opuściła biuro, Jack odebrała telefon.
- Cheza, słucham.
- Cześć Jack - głos mężczyzny był rześki, widać musiał się dobrze tej nocy wyspać wreszcie. - Mam nadzieję, że nie masz nic pilnego w tym momencie do pracy, bo potrzebuję cię ponownie w Kolumbii. Dasz radę być tam na jutro wieczór?
Zbił ją tym pytaniem z tropu. Brwi dziewczyny zbiegły się ku sobie w geście zdziwienia, choć on nie mógł tego wiedzieć.
- Chcesz zostawić Buenos Aires bez nadzoru, to rozsądne?
- W pierwszych dniach tutaj nawet by mi to do głowy nie przyszło, ale teraz jestem o to spokojny. Poza tym jakoś się w marcu nie zawaliło wszystko jak w podobną trasę się udaliśmy.
- No tak ale…
- wiedziała, że wyciągnie ten argument, a ona nie będzie wiedziała jak go zbić. - co takiego się tam dzieje, że mnie potrzebujesz?
- Stęskniłem się - przyznał od razu. - I bez twoich mediacji nie wiem jak się może skończyć rozmowa z Mysterio.
Cicho westchnęła w słuchawkę wracając do swojego biurka, zupełnie zapominając o kawie.
- Davidzie jesteś potrzebny tutaj, ja jestem potrzebna tutaj…
- Wiem - westchnął. - Jednak nie damy rady się rozdwoić. Wszystkim zajmiemy się po kolei, razem. - jego głos zabrzmiał pewnością, którą chciał się z nią podzielić.
Mówił tak jakby wiedział co dzieje się w Buenos Aires.
- Nie mogę do Ciebie przyjechać, mam tutaj kilka rzeczy do zrobienia, dość pilnych – stwierdziła w końcu, próbując ukryć drżenie głosu.
- Co takiego? - wręcz była pewna, że zmarszczył brwi wypowiadając te słowa.
Jack miała wrażenie, że w pokoju, momentalnie, zrobiło się bardzo gorąco.
- Chciałabym – naprawdę by chciała – ale nie wyrwę się, nie uda mi się – próbowała brzmieć przekonująco, głos prawie jej się nie łamał.
- Co się dzieje? Jack? - dopytywał.
- Nie.. nic takiego – zaczęła niepewnie, zaraz jednak dodając – Po prostu... posypało się coś, o czym wolałabym nie rozmawiać przez telefon Davidzie.
Po drugiej stronie słuchawki zapadło milczenie.
- Ale tęsknię wiesz? – zupełnie nie kłamała, przez co głos jej jeszcze bardziej zadrżał.
- Ja za tobą też… - odparł od razu, ale czuć w jego głosie było napięcie. - Skoro tak, to przełożę sprawę Kolumbii na później. Przylecę już jutro ci pomóc.
- Wyjechać po Ciebie na lotnisko? – wbrew pozorom, to dobra wiadomość, wszystko okaże się szybciej niż myślała.
- Nie jest to konieczne, ale na pewno będzie miłe - trochę się rozpogodził, gdy już decyzja została podjęta, choć wydawał się tą rozmową zmęczony.
-Przepraszam.. – za dobrze już go znała i wyczuwała niezadowolenie w jego głosie – mi też nie podoba się ta sytuacja, nawet nie wiesz jak bardzo, ale… – westchnęła i umilkła – Ta praca nas kiedyś zabije i to wcale nie w polu – mruknęła, odchylając się w krześle.
- Cóż, mam nadzieję na spokojną emeryturę - stwierdził. - Muszę kończyć, trochę mam do zorganizowania w związku z zmianą planów.
- Jeśli masz mieć przez to problemy, poczekam te trzy dni, naprawdę. Świat się chyba nie zawali, co? - chciała brzmieć pozytywnie.
- Na szczęście Biały ufa mi odnośnie mojego grafiku, więc mogę go zmienić - zażartował. - Do zobaczenia jutro Jack.
- Wyślij mi sms, o której przylatujesz, to wyjdę po Ciebie - dodała na zakończenie rozmowy. - Do jutra. - rozłączyła się, odkładając telefon na biurko. Odetchnęła kilka razy, starając się nie rozpłakać z nadmiaru emocji i bezsilności. Cała ta sytuacja była jakaś chora i Jack naprawdę liczyła na to, że to okaże się jakimś głupim żartem albo serią pomyłek.
Służbistka, jaką była Jack wiedziała co musi zrobić, nie mogła, ot tak, postanowić sprawdzić swojego przełożonego, to, że regularnie oglądała go zupełnie bez ubrań, nie dawało jej żadnych dodatkowych praw w pracy. Musiała więc otrzymać odpowiednią autoryzację, a tę mogła uzyskać tylko od jednej osoby.

[MEDIA]http://onespace.s3.amazonaws.com/wp-uploads/2016/05/Forbes_OneSpace_Article.jpg[/MEDIA]

Po rozpoczęciu procedury, która miałaby jej pozwolić nawiązać połączenie z Białym, Jack upewniła się, że wygląda dostatecznie profesjonalnie i usiadła za swoim biurkiem, nerwowo poprawiając, stanowczo za krótkie włosy. Nienawidziła wideokonferencji z Białym, ale w tym wypadku, nie dało się tego uniknąć.
Szef pokazał się po drugiej stronie monitora po pół godziny od rozpoczęcia procedury.
- Cheza. - skinął głową na przywitanie. - Słucham - od razu przeszedł do konkretów.
Trudno jej było ocenić czy dla niej go obudzono, czy może od dłuższego czasu był na nogach. Whistler czasami przypominał robota.
- Mam sytuację w Beunos Aires, która wymaga Pańskiej atencji - zaczęła dość formalnie, jak zawsze kiedy prowadziła służbowe rozmowy - Jedna z naszych informatyków, zaraportowała podejrzane działanie wewnątrz naszych systemów. Skracając jednak historię, poddałam sprawdzeniu sprzęt pracowników, którzy potencjalnie mogli dokonać tej czynności i zostało ostatnie nazwisko na liście. Potrzebuję autoryzacji na sprawdzenie służbowego sprzętu i ewentualne przesłuchanie Davida Lovana. - tak, powiedziała to, choć przez kilka sekund, nim nie wypowiedziała pierwszych słów, bała się, że nie będzie w stanie wydusić z siebie nawet mruknięcia.
Biały zamrugał, jakby się właśnie przesłyszał. Uważnie jednak studiował jej twarz.
- Chcesz to zrobić poza jego wiedzą? - dopytał.
- Początkowo tak było – przyznała – po gruntownym przemyśleniu sprawy, uznałam jednak, że lepiej będzie uzyskać formalny rozkaz i poprosić go o dobrowolne udostępnienie sprzętu, kiedy wróci jutro. Gdybym wykonała to bez jego wiedzy, a okazałoby się, że to jednak ślepy zaułek, a Jakiro później dowiedziałby się o wszystkim z pewnością nasza wpsółpraca by na tym ucierpiała. Jeśli zrobię to oficjalnie, zrozumie, zna procedury i nie powinien później robić mi w związku z tym problemów.
- Słuszna droga. Co jeśli jednak to on będzie… - szukał słowa, nie chciał rzucać niepotrzebnych w tym momencie kalumni. - winny? Nie uprzedzisz go w ten sposób?
- Jutro, przyjadę z nim razem z lotniska, w jego biurze będzie czekała już Panna Beckett, gotowa by sprawdzić urządzenia mobilne, którymi posługuje się Jakiro. Z rozkazem w ręku, nie będzie mógł mi odmówić. Nie będzie też miał czasu na jakiekolwiek zacieranie śladów i manipulowanie dowodami. Stąd też prośba o zezwolenie na ewentualne przesłuchanie go. - starała się mówić ze spokojem, profesjonalnie, ale widać było, że to ciężkie słowa dla niej i nie łatwo jest jej o tym mówić.
- Udzielam - zdecydował od razu. Widać było, że chciał poznać sposób w jaki to wszystko Dove zaplanowała. - Udzielam ci również kompetencji na aresztowanie każdego Obdarzonego w Ameryce Południowej wedle twojego uzniania w przeciągu następnego tygodnia, od - zerknął na zegarek. - teraz.
- Przyjęłam. Dziękuję - skinęła głową i nieznacznie odetchnęła.
- Czekam na informację. Proszę mnie uznać za priorytet. To wszystko?
- Oczywiście - zapewniła szefa - i to wszystko. - dodała na koniec, naprawdę chcąc by ta rozmowa już się skończyła.
- Powodzenia - dodał na koniec i się rozłączył.

Fason, który obdarzona trzymała, podczas rozmowy ze swoim szefem, został zniszczony, kiedy tylko twarz Whistlera zniknęła z ekranu jej służbowego laptopa. Stanowczo z za dużą siłą zamknęła notebooka i schowała twarz w dłoniach, łokciami opierając się o biurko. Tego było za dużo, ale wiedziała, że nie ma od tego ucieczki. Dove pozwoliła sobie tylko na chwilę słabości. Popłakała się, a ze łzami spłynął jej makijarz. Zanosiła się szlochem, aż to utraty tchu. Ostatnim raz płakała tak, gdy babcia przyniosła jej najgorszą wiadomość jej życia. Tym razem jednak, nie była już małą dziewczynką, a David żył, nie tak jak oni, dlatego trwało to chwilę. Urwało się tak nagle, jak się pojawiło, a Jack po kilkunastosekundowym załamaniu, wstała zza biurka, otarła oczy, chusteczka higieniczna, którą wyciągnęła z ozdobnego pojemnika, stojącego na jej biurku i poprawiła stanowczo zbyt wesołą żółciutką sukienkę. Popatrzyła w lustro wiszące na wschodniej ścianie jej gabinetu - wyglądała żałośnie, czyli dokładnie tak jak się czuła. Było kilka minut po piętnastej. Powinna być w pracy jeszcze co najmniej godzinę, ale była zastępcą Nadzorcy Ameryki Południowej i jeśli miała kiedyś wykorzystać swoje stanowisko, to w takiej chwili, jak ta. Wyszła ze swojego gabinetu, informując sekretarkę, że ma spotkanie na mieście i bez zbędnego tłumaczenia się opuściła biuro, postukując granatowymi szpilkami.
 
Lunatyczka jest offline  
Stary 16-09-2017, 00:28   #157
 
Zaalaos's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputację
Miesiące mijały Theodorowi spokojnie. Niezbyt owocnie, ale zdecydowanie spokojnie. W miarę regularne treningi z członkami Światła, nadrabiane zaległości w literaturze, konsultowanie badań z studentami Edgara, odświeżanie znajomości języków i w końcu znalazł czas na obejrzenie Disneyowskiego Atlantis. Taka sielanka mogłaby trwać wiecznie… Gdyby nie to że była marnotrawstwem czasu. Niemal każdego dnia budził się z tępym ssaniem w żołądku, jakby organizm podpowiadał mu że zaraz coś się wydarzy. Cóż, powinien był słuchać swoich instynktów. Czas mu się skończył i nie był gotowy na to co miało nadejść.

***

Złoty otaksował wzrokiem Coopera. Stres, odrobina niepewności, może nawet strach. I zdecydowane zmęczenie. Tak, Mrok dawał się Światłu mocno we znaki, a Obdarzony czuł że to wszystko to była tylko zasłona dymna. Zwykłe odwrócenie uwagi od jakiegoś… Ważniejszego celu. Czemu atakowali by tak losowe miejsca? W wszystkich z nich szukali jakiejś określonej mocy? Nie, jeśli już to tylko w jednym, a pozostałe miały rozciągnąć siły Światła. Springfield… Pracował tam młody McWolf. Jego… przyjaciel. Albo najbliższa temu sformułowaniu osoba jaką znał. Czyżby to on był celem?
- Ruszajmy. - rzucił krótko i wstał. Spojrzał na zegarek który zdobił jego dłoń. Prosty kwarcowy Cassio miał dwie zalety. Był tani i dokładny. Była 8:06. - Jak wygląda sytuacja?
- Odprawa będzie w samolocie, zbieraj się, masz pięć minut by być na lotnisku. - Odwrócił się na pięcie i poszedł.
Złoty wzruszył ramionami i ruszył z miejsca do samolotu. Co prawda oczekiwał przynajmniej "dzięki", ale na to czas przyjdzie później. Przynajmniej taką miał cichą nadzieję. W drodze wyjął z kieszeni spodni swój telefon komórkowy i wykręcił numer do Deana. Zgodnie z przewidywaniami Młody nie odbierał.

***

Na lotnisku czekał grzejący się wojskowy Lockheed C-130 w kolorze piasku. Pojazd wyglądał zgoła monumentalnie, cztery silniki zapewniały absurdalną nośność, znany był też ze swojej niezawodności. Dobry pilot był w stanie posadzić tego ptaszka na dowolnej z grubsza płaskiej powierzchni, w środku burzy piaskowej i pod wpływem. Cóż, nie bez powodu przyznano temu pojazdowi przydomek “Herkules”. Podobnie jak mityczny heros był wstanie podnieść absurdalnie dużo. Może nawet piątkę w formie zbroi. Theodor podbiegł do opuszczonego trapu załadunkowego, trzymając poły swojego dresu. Przywitał go jeden z oficerów SPdO, Zdawało się że był to jeden z tych którzy byli członkami jego obstawy kilka miesięcy temu gdy spotkał się z Ceres. Człowiek podał Złotemu niezbyt dużą, wojskową torbę w kolorze zgniłych oliwek po czym wskazał wnętrze samolotu. W środku było coś lekkiego i materiałowego. Zapewne ubrania na zmianę. Obdarzony skinął głową i wszedł na pokład.

Czekało już tam jakieś czterdzieści osób. Zdecydowaną większość stanowili komandosi na służbie SPdO, którzy właśnie sprawdzali zapięcia sprzętu, który ze sobą zabierali. Na pozostałych składali się Cooper, jego adiutanci, oraz dwóch Obdarzonych, których Theo znał tylko z widzenia na korytarzach i stołówce. Mężczyzna nie okazał się być ostatnim, czekali jeszcze na jedną kobietę, która właśnie dobiegła do samolotu i oddając salut Sly'owi odebrała torbę od oficera SPdO. Usiadła na wolnym miejscu obok Theodora.
[media]https://i.pinimg.com/originals/b1/e8/3b/b1e83bd622bfa7a4fbc4d7bf931bf4bf.jpg[/media]
Obdarzony skinął uprzejmie zebranym głową i zapiął się w swoim fotelu. Nie odzywał się, wiedział że zdecydowanie nie gra tu pierwszych skrzypiec, ba nie grał nawet dwudziestych. Pewnie zaraz usłyszy że ma wykonywać polecenia wszystkich tutaj zebranych. Coż... Tak długo jak nie będą dawali mu głupich poleceń będzie robił to czego będą chcieli.

- Podsumowanie sytuacji - Cooper wstał, podczas gdy pozostali siedzieli w niedużej części pasażerskiej. - Mrok zaatakował służby pracujące przy ruinach Chicago, agent Swift związał ich walką i zabił jednego, a drugiego przegonił. W tym samym czasie zostało zaatakowane Springfield. Mamy potwierdzoną kolejną dwójkę, ale może być więcej. Jeden z nich jest na pewno lataczem, dlatego priorytetem będzie sprowadzenie go na ziemię. Swift powinien być na miejscu chwilę po nas, ale nie możemy go brać pod uwagę w bitwie, odniósł rany w starciu w Chicago - odetchnął.- Mamy już potwierdzone ofiary cywilne, dlatego w razie możliwości odciągajcie przeciwnika od terenów zamieszkanych. To tyle. Jakieś pytania?
- Coś na temat tej dwójki? Wzrost, inne pokazane moce? - dopytał Złoty poprawiając przy tym zapięcie swojego fotela - Mam wolną rękę, czy potrzebujecie ich w miarę możliwości żywych?
- Latacz został oceniony na coś pomiędzy dwanaście a piętnaście metrów. Ten na ziemi mniejszy, dziewięć do jedenastu. Jeśli chodzi o moce, to wokół tego latającego unosi się kilka tarcz. Ten na ziemi potrafi przyspieszać na prostych odcinkach. Coś podobnego do twojej mocy - odpał Cooper. Pozostali jedynie pokiwali potakująco głowami. Najwidoczniej zapoznali się z tym już wcześniej.
- Dwanaście do piętnastu... - Theo zastanowił się. Odpowiadało to rozmiarowi Obdarzonego który zabił Edgara. - Czwórka bądź piątka, nie jestem zbyt dobrze dostosowany do walki z latającymi oponentami, ale z tym na ziemi mogę pomóc. Zobaczymy kto jest szybszy. I przepraszam za głupie pytanie, jak wygląda łańcuch dowodzenia? -

- Zaczynając ode mnie, następna w kolejności jest Velvet - skinął na siedzącą obok Theo kobietę. - Następnie Hammer i Dozer.
- Co z Smaugiem? - wtrąciła się owa Velvet.
- Nie zdąży wrócić na czas z Argentyny. Musimy sobie poradzić - odparł Cooper.

- Jasne. Mam sobie wybrać kryptonim na czas akcji, czy mam reagować na "ej ty"? - Theo rzucił retoryczne pytanie - Goldar. Po kolorze zbroi. - zadecydował - Macie jakieś synergistyczne moce? Coś z czym tunele aerodynamiczne mogłyby pomóc?
- Chyba każda broń dystansowa się nada. - zauważył Hammer, mężczyzna mający zapewne irlandzkie korzenie. - Na pewno podziała z twoimi kulami energii - zwrócił się do Sly'a. - Przyda się do ściągnięcia tego latacza. Jeśli to piątka, to nawet z Catherine możemy nie dać rady. Kobieta prychnęła.
- Nie wchodź mi w drogę, to po dzisiejszym dniu i ja będę piątką. Hammer tylko westchnął, nie zamierzał podejmować kłótni.
- Nie wychylaj się niepotrzebnie Cat - Cooper przywołał ją do porządku. - Bez zbędnego ryzyka.

- Hmm, w sumie zależy na czym opiera się lot tej osoby. Jeśli na odrzucie to mogę wytworzyć tunel pod tą osobą, nie będzie od czego się odepchnąć i spadnie na ziemię. A wtedy sobie poradzimy. Chyba. - dodał na końcu - Wiadomo coś na temat McWolfa? Potwierdzony kontakt?
- Swift to właśnie jego pseudonim - wyjaśniła mu Catherine. - Dzieciak dogonił mnie z mocami - wywróciła oczami.
- Ah... - Theodorowi wyraźnie ulżyło - Nagle straciłem powód dla którego chciałem wam pomóc. Żartuję. - uzupełnił szybko widząc nietęgą minę zgromadzonych. - Czy jest jeszcze coś co powinienem wiedzieć?
- Z najważniejszych rzeczy to tyle.

Złoty skinął głową, potwierdzając przyjęcie informacji i zamknął oczy. Powoli oczyścił umysł z zbędnych myśli. Przy poprzednich walkach zawsze był zaskoczony, ale tym razem miał czas na mentalne przygotowanie się. Wyobraził sobie swój umysł na podobieństwo masywnego pałacu. Frontowa brama była otwarta na oścież, a za nią rozciągały się szerokie ogrody, pełne bogatego kwiecia. Każdy jeden z tych kwiatów symbolizował dzieło sztuki, i z odrobiną mentalnego wysiłku Theo był wstanie wyobrazić sobie dany przedmiot z absurdalną dokładnością. Przechodził obok Mona Lisy, Stworzenia Adama, Syna Człowieka, Ostatniej Wieczerzy, Myśliciela i Dawida. Szybkim marszem pokonał część ogrodu zapełnioną muzyką, by w końcu dotrzeć na tyły posesji. Miejsce to zajmowała gigantyczne Koloseum, które w ułamek sekundy rozrosło się i połknęło pałac. Podłoże przemieniło się w przesiąkniety krwią piach, kwiaty sztuki w włócznie, trawa natomiast w stalowe ostrza. Złoty nie bał się tych przedmiotów. Były tylko manifestacją jego umysłu, sposobem na przechowanie wiedzy. Przebiegł dłońmi po ostrej niczym katana krawędzi, i nagle przypomniał sobie metody walki tą bronią. Nieco dalej leżały zakrwawione opaski na dłonie. Podniósł je i z czułością kochanka pogładził przetarty materiał. Setki godzin spędzonych w ludzkiej formie, walcząc z każdym kto rzucił mu wyzwanie. Setki rzutów i brutalnych ciosów w nerki. Tysiące złamanych kości i wybitych zębów. Dziesiątki śmierci. Jedna pomyłka. Odłożył je na swoje miejsce i poszedł dalej.
Dość szybko teren zaczął się zmieniać. Ostrza zamieniły się w… Idee? Widział tutaj komunizm, nazizm, kapitalizm, monarchię i nihilizm, To również były bronie, ale nie służące do walki która go czekała. Minął je spokojnym krokiem i dotarł do krańca areny.
Małe stalowe drzwi prowadziły w głąb krawędzi kompleksu. W gruncie rzeczy w głąb nicości. Theo nacisnął klamkę, a drzwi ze sporym oporem otworzył się. Wszedł w głąb pomieszczenia i natychmiast zauważył trzy kule, unoszące się leniwie w przestrzeni. Złotą, ciemno pomarańczową i ciemno fioletową. Nie trzeba było geniusza by zorientować się że były to jego moce. Oderwał od nich wzrok i wchłonął resztę pomieszczenia. Było podzielone na trzy części. Jedną czarną jak noc, jedną śnieżno białą i przedsionek w którym był on i jego moce. Zainteresowany minął Czas i ruszył ku ciemnej części pomieszczenia. Jego stopa miała przekroczyć krawędź gdy nagle poczuł opór. Nacisnął całym sobą na niewidzialną ścianę i… Został brutalnie odrzucony do tyłu. Czuł że zarówno tam, jak i po jasnej stronie kryje się wiedza o mocach Obdarzonych. Prawdziwa wiedza. Wiedza która nie była dla niego teraz dostępna.
Sfrustrowany obrócił się na pięcie i usiadł w pozycji lotosu przed swoimi mocami. Wyciągnął po nie dłoń, a te posłusznie się do niego zbliżyły. Gigantyczne kule energii zmniejszyły się i otoczyły jego głowę na podobieństwo korony. Czuł że nadszedł czas.

- Jestem gotowy. - rzucił krótko, otwierając oczy.
- Dobrze. Zastanawialiśmy się czy ze stresu straciłeś przytomność. - odparła Catherine i rzuciła Złotemu spadochron na kolana. - Nie umiesz latać. Przyda ci się.
- Zdecydowanie. - odparł i rozpiął uprząż swojego fotela. Ledwo wziął plecak do ręki całym samolotem szarpnęło. I to z taką siłą, że Theo grzmotnął plecami o sufit. Zamroczyło go na chwilę. Ocknął się po silnym uderzeniu z otwartej dłoni w twarz.
- Wstawaj! - Cat szarpnęła go z siłą, jakiej się nie spodziewał po kobiecie jej postury. Pokład samolotu był pochyły, czyli spadali.Obdarzona nałożyła mu spadochron na plecy i zapięła klamry na piersi. - Już, skacz! - prawie go wypchnęła przez... urwany ogon samolotu.
Theo rzucił coś niezbyt koherentnego w staro-aramejskim i wyskoczył z spadającego pojazdu.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=zr-cDxMrAk8[/MEDIA]
 

Ostatnio edytowane przez Zaalaos : 23-09-2017 o 20:41.
Zaalaos jest offline  
Stary 16-09-2017, 15:19   #158
 
Lunatyczka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputację
Długi prysznic, pomógł się nieco rozluźnić. Szum, ciepła woda bijąca przyjemnie po plecach, muzyka lecąca w tle i odurzający zapach szamponu, sprawił, że prawie udało jej się zapomnieć, w jakim miejscu stanęło jej życie. To co działo się poza małym, światem łazienki, chwilowo, choć na tę jedno mgnienie mogło pozostać właśnie tam – poza. Niemyślenie, wyłączenie mózgu, operowanie jedynie zmysłami, dotyku, powonienia i słuchu, bo nawet i nie wzroku, skoro oczy miała zamknięte. To było przyjemne, a Jack potrzebowała właśnie takiej, krótkiej chwili wytchnienia. Wiedziała, że dobrze zrobiła wcześniej wychodząc z pracy i tak nie przydałaby się nikomu w biurze, bo nie była w stanie logicznie myśleć, a tak, tym sposobem, zapewniła sobie godzinkę spokoju, nim Lucas pojawi się na jej progu. Nie wiedziała, jak powinna się ubrać, nie chciał, mimo jej usilnych próśb zdradzić miejsca, do którego miał zamiar ją zabrać. Dlatego panna Dove, ostatecznie, zdecydowała się na klasyczną małą czarną, dobrą do baru, do teatru, na imprezę i w kilka innych miejsca, po cichu liczyła tylko na to, że nie zamierza zabierać jej do jakiegoś parku linowego czy na inne skakanie na bungee. Jednak jego aprobata wyborem stroju, pozwoliła odetchnąć Jack z ulgą – nie będzie to nic ekstremalnego. Nie mogła jednak przewidzieć tego, co zaplanował dla niej Lucas, nie mogła spodziewać się, że mężczyzna zaskoczy ją na tyle, że Dove zaniemówi, kiedy amerykanin pomógł jej wysiąść z auta pod budynkiem filharmonii.


Jasna, oświetlona, zawieszonymi wysoko pod sufitem lampami, sala przywoływała wspomnienia. Znajomy zapach starych, ciężkich, atłasowych kotar, drewnianych desek sceny, wyświechtanych, foteli, które dawno już przestały być wygodne był znajomy. Wszędzie, gdziekolwiek by się nie było ośrodki kulturalne miały dokładnie taką samą atmosferę. Wszędzie pachniały tak samo, wszędzie panował taki sam nastrój i to, że różniły się od siebie wizualnie, stylem, kolorystyką czy użytymi materiałami do ich budowy nie miało znaczenia. Teatr zawsze pachniał zakurzonymi strojami, tak filharmonia zawsze sprawiała, że Jack szybciej biło serce. Usiadła z Lucasem na swoich miejscach, przeglądając repertuar, odczytując nazwy utworów, które zamierzano dzisiaj zagrać. Nie odzywała się do mężczyzny w ciszy przeżywając uniesienie, a kiedy na scenę weszli pierwsi muzycy, Dove jak zahipnotyzowana wbiła wzrok w artystów.
Jeśli prysznic odciągnął ją od myśli o burzowych chmurach zbierających się nad jej głową, to koncert muzyki klasycznej odegnał je z siłą huraganu. Dove, ściskała w dłoni repertuar, mnąc, gruby papier, zupełnie nieświadoma tego, jak nagromadzone w niej emocje uciekają. Wpatrywała się w dyrygenta, w jego płynne i precyzyjne ruchy, to jak zręcznie wydawał polecenia batutą, to jak cała orkiestra działała zgodnie z tym co pokazywały jego dłonie. Nie potrafiła oderwać wzroku od pierwszej skrzypaczki, tej najważniejszej osoby w całej orkiestrze, zaraz po dyrygencie. Przy słodkich dźwiękach skrzypiec przymknęła oczy, chcąc skupić się tylko na słuchaniu, na odczuwaniu muzyki całą sobą, zupełnie jakby była jedyną osobą w całej sali koncertowej. Chciała wierzyć, że muzycy, grają tylko dla niej i poza nią, nie ma tu nikogo. Jack nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo muzyka, atmosfera tego miejsca i wszystko co wydarzyło się w przeciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin na nią wpłynęło, dlatego dopiero czując wilgoć na policzku zorientowała się, że uroniła łzę zachwytu. Otarła ją wierzchem dłoni, w momencie gdy rozbrzmiały oklaski, po ostatnich nutach. Jack klaskała również, dużo bardziej spokojna niż w momencie kiedy weszła do sali koncertowej. Oklaskiwała dyrygenta, skrzypaczkę i wszystkich muzyków, którzy dali jej to czego potrzebowała dzisiejszego wieczoru – spokój w chaosie. Kątem oka spojrzała na Lucas, a jej usta wyrzekły bezgłośne „dziękuję”. Chłopak nawet nie zdawał sobie sprawy ile zrobił dla Jack tego wieczoru. Ze szczerym uśmiechem wraz z Luckasem i wszystkimi słuchaczami koncertu opuściła Filharmonię, nie chcąc przerywać ciszy, bo w niej słyszała jeszcze muzykę, która przed chwilą płynęła w eterze.
Mężczyzna nie odzywał się, tylko szedł tuż przy niej. Widać było radość w jego oczach, którymi wręcz pożerał Dove. Jednak w jego wypadku, te pozytywne uczucia wynikały z tego, że udało mu się sprawć jej przyjemność. Bardzo mu na niej zależało, to było oczywiste. Myśląc inaczej, okłamywała się.
Nie chciała tego. Okłamywać się, widziała uczucie w jego spojrzeniu, ale nie była w stanie go odwzajemnić. Mówiła mu, jeszcze w Meksyku, że to nie będzie możliwe, a mimo to on postanowił tu przyjechać. Cichy stukot, czerwonych szpilek, był jedynym odgłosem, który zaburzał panującą pomiędzy nimi ciszę. Dove zerkała na Luckasa nie mogąc go zrozumieć, Rozumiał sytuację, a i tak szedł tu obok niej, w jednym z najgorszych dni jej życia i sprawił, że był on odrobinę mniej okropny.
- Dziękuję Ci, za to, naprawdę – uśmiechnęła się nieznacznie, nieśmiałym ruchem wkładając krótkie włosy za ucho. – Jak Ci się za to odwdzięczę?
- Cieszę się, że udało mi się sprawić ci przyjemność Jack. To wszystko - wzruszył ramionami, nie spuszczając z niej wzroku.
- O tak, to Ci się udało - uśmiechnęła się nieznacznie - ale pozwól mi chociaż kolejnym razem, jak gdzieś wyskoczymy zapłacić za nasze drinki, co? - nalegała dalej, bo nie chciała być mu nic dłużna.
- Zastanowię się - mrugnął porozumiewawczo. - Przejdziemy się? - zapytał kiedy stanęli przy postoju taksówek.
- Mhm- mruknęła i przytaknęła. - niby powinnam się wyspać przed jutrem, ale tak bardzo nie chcę żeby było jutro.. Z chęcią jeszcze przedłuże ten dzień - ciepły uśmiech pojawił się na jej wargach.
Nie mogła mu chyba sprawić większej przyjemności. Nie odpowiedział nic, tylko jeszcze szerzej się uśmiechnął. Dove mogła poczuć przyjemność z tego powodu, że swoją prostą decyzją tak bardzo rozjaśniła jego życie. On poza nią świata nie widział i choć w tym momencie bylo to dosyć kłopotliwe dla niej, to jednak było to przyjemne… Ponieważ Luckas był w całym swoim zachowaniu zupełnie bezinteresowny.


Księżyc wychylał się zza chmur, nieśmiało zerkając na nocne Buenos Aires. Jack i Luckas idąc osob siebie mogli je podziwiać, poznawać jego kolory, zapachy i smak. Spacer był przyjemny, mimo temperatury, jaka panowała na zewnątrz, a Dove była wdzięczna, za te odwrócenie uwagi, od dnia jutrzejszego. Nawet zaśmiała się kilka razy na wspominki dni, kiedy obydwoje mieszkali w Chicago. Nawet sylwester, po którym nastąpił atak Desolatora, miał w sobie miłe akcenty, szczególnie śmiali się, z Lucy, znajomej, organizatora imprezy, która uwierzyła, że będzie to impreza przebierana i przyszła w kusym kostiumie wróżki. Głupie studenckie domówki i głupie studenckie żarciki - to wszystko było już dawno za Dove, która miała poważną pracę i poważny związek, a większość znajomych zginęła w Chicago. Omijali ich temat, Jack wiedziała, że Luckas stracił dużo więcej, bo ona, nie przywiązywała się do ludzi, lubiła ich, śmiała się z nimi, dobrze bawiła, ale nigdy nie przywiązywała. Dlatego strata znajomych choć bolesna, nie zostawiła żadnej rysy na jej psychice. Pani psycholog chciała wierzyć, że podobnie było z Luckasem, ale wszystko jej mówiło, że tak nie jest, a co więcej właśnie z tego powodu traktuje Dove, tak jak traktuje. Chciał jej nieba przychylić, a ona za to niebo nie mogła nic mu dać. Mimo to postanowiła, że będzie dobrą przyjaciółką, będzie z nim rozmawiać i spędzać czas, tak długo, jak będzie tego chciał i tak długo jak nie będzie to dla niego ciężarem. Ona też tego potrzebowała. A chwilę spędzone z nim mijały szybko i przyjemnie.

Było już dosyć chłodno i gdy wreszcie stanęli pod wejściem do apartamentowca gdzie mieszkała, Jack miała na sobie jego płaszcz.
- Mam wrażenie, jakby czas przed atakiem na Chicago był jakąś niesamowicie odległą przeszłością. A tymczasem to niewiele ponad pół roku - westchnął podsumowując ich luźne wspominki.
- Tez mam takie wrażenie - westchnęła ciężko - tyle się dzieje, że czasem czuje się jakbym przeżywała trzy dni w czasie jednego - zaśmiała się gorzko pod nosem - Brakuje mi Chicago, wtedy wszystko było prostsze, mam wrażenie ale takim myśleniem nic nie osiągniemy wiesz.. Myślenie o przeszłości nie bardzo pomaga - mrugnęła do niego, starając się rozładować ciężka atmosferę.
- Ależ ja się skupiam raczej na tym co było najprzyjemniejsze - uśmiechnął się ciepło. - Pewnie też masz wiele takich wspomnień.
- Staram się inne odrzucać - odpowiedziała na jego uśmiech, takim samym. Jednocześnie też zdjęła z ramion jego płaszcz. - albo chować głęboko, bo po co sobie nimi zagracać umysł?
- Też prawda
- pokiwał głową. - To… kiedy się znowu zobaczymy? - zapytał z trudną do ukrycia nadzieją w głosie.
- Wszystko zależy od tego, jak potoczy się jutrzejszy dzień - powiedziała, a dobry humor momentalnie gdzieś uleciał. Wyciągnęła w jego kierunku płaszcz, oddając mu go.
Odbierając go na chwilę ich dłonie się spotkały.
- Wiesz o tym, że zawsze możesz na mnie liczyć, prawda?
- Wiem - przytaknęła mu i zrobiła krok w jego kierunku, by ucałować Luckasa w policzek - Dzięki za dzisiaj i za w ogóle - uśmiechnęła się ciepło - Odezwę się, ok?
- Będę czekał - odpowiedział od razu. - Dobrej nocy Jack.
- Dobranoc - rzuciła ostatnie spojrzenie Luckasowi i weszła do budynku, pobrzękując wyciągniętymi z kopertówki kluczami.


Lulu powitała ją w progu radosnym szczekaniem i merdaniem ogona. Na szczęście wyprowadziła suczkę przed wyjściem do filharmonii, tak więc wieczorny spacer miała już z głowy i mogła zostać w domu. Nie była pewna czy miałaby siłę, aby jeszcze wyjść z nią na spacer, bo kiedy tylko przekroczyła próg mieszkania, niepokój, strach i ból uderzyły w nią.
Jack pogłaskał suczkę i spojrzała na zegarek wiszący na ścianie, nieubłaganie odliczający minuty. Dove chciałaby aby czas się zatrzymał ale chociażby głowa jej wybuchła, nie potrafiłabym zapanować nad pędząca wskazówka sekundnika. Niedbale rzuciła torebkę na szafkę w przedpokoju, wyciągając z niej uprzednio telefon, w tej samej chwili zrzuciła też z nóg szpilki. Przeszła przez mieszkanie, rozpinając, zamek sukienki, której pozwoliła się zsunąć na podłogę nim jeszcze doszła do sypialni.
Już dawno przestała używać gościnnego pokoju, przejmując władzę nad mieszkaniem Lovana i robiąc z niego ich własne, wspólne. Wszędzie było go w nim pełno, wiszący na drzwiach garnitur, odebrany z pralni, pozostawiony kubek po kawie, czekający cierpliwie w zlewie, aż Jack będzie miała chwilę by napełnić zmywarkę. Zapach jego wody po goleniu, mimo kilku dni jego nieobecności wciąż był wyczuwalny w łazience, ale najgorsza była sypialnia. Koszula rzucona na krzesło, bo w ostatniej chwili zdecydował się, zabrać inną wydawała się patrzeć na Jack oceniająco. Zimna połowa łóżka należącą do niego doskwierała samotnymi nocami, a dzisiejszego wieczora czuła niemal namacalny ból patrząc na jego pustą poduszkę. Nawet nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo trafił do jej serca, jak wymościł tam sobie miejsce, zajmując sporą część przestrzeni. Jej serce krwawiło, jak balon, wypełniony wodą, w którym ktoś zrobił dziurę, a ta z każdą chwilą pod wpływem ciśnienia powiększała się. Jack pozbyła się bielizny, zostając zupełnie nagą, pośrodku ich sypialni. Turkusowy kryształ, wydawał cię ciemny, jego blask przygasł i był praktycznie niedostrzegalny w nieoświetlonej sypialni. Dove zabrała koszulę Jakiro i ubrała się w nią. Utonęła w materiale, przyciągając go do siebie i wdychając resztki zapachów, jakie pozostawił po sobie mężczyzna. Zaciągnęła się tym zapachem, a łzy zapiekły pod pół przymkniętymi powiekami. Wspięła się na łóżko, zapinając kilka guzików koszuli Davida i położyła się po jego stronie łóżka, zanurzając pod kołdrę. Mdłe, elektroniczne światło, rzucane przez wyświetlacz jej telefonu w pierwszej chwili zapiekło w oczy, musiała więc je zmrużyć. Weszła w galerię i odtworzyła ulubiony, krótki filmik jaki nagrała, w jedną senną, spędzoną w łóżku niedzielę niespełna miesiąc temu.


Uśmiech Lovana był zabójczy i za każdym razem, trafiał prosto w jej serduszko sprawiając, że zupełnie się rozpływała. Łzy jak groch wypływały z jej oczu, bo myślenie o dniu jutrzejszym sprawiało jej ból i odbierało oddech. Nie wyobrażała już sobie świata, w którym nie byłoby Davida, a przynajmniej nie byłoby go dla niej. Pochowanie rodziców było dla niej ciężkim przeżyciem, które odcisnęło piętno na całej reszcie jej życia. To co miała zrobić Jakiro, być może nie mogło być do tego porównane, ale z pewnością to będzie druga najgorsza rzecz w życiu jaką zrobi. Nawet to, że David coś przed nią ukrywał i może okazać się zdrajcą nie było tak przerażającą myślą, jak to, że jeśli zajdzie taka konieczność będzie musiała zdradzić mężczyznę, którego kochała całym serduszkiem.
- Ty idioto - szepnęła, do śmiejącego się na ekranie telefonu Davida i rozpłakała się.
 
Lunatyczka jest offline  
Stary 20-09-2017, 00:19   #159
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Po pierwszej nieudanej próbie nawet nie pomyślała o tym by się zastanowić, że coś może być nie tak, ale przy drugim podejściu... Erika poczuła jak zrobiło jej się cholernie gorąco. Prawie w panice, próbowała sobie przypomnieć kiedy ostatni raz się przemieniała. I wtedy zdała sobie sprawę, że zupełnie naga stoi na środku wielkiego hangaru. Węgierka czym prędzej wróciła do stołu i krzesła gdzie zostawiła swoje rzeczy. Ubrała się szybciej niż uciekający z sypialni kochanek. I usiadła ciężko na krześle.

W tej właśnie chwili konieczność odwołania spotkania i wiążące się z tym niezadowolenie kanclerz Niemiec zupełnie nie obeszły Eriki. Blondynka w tej chwili miała zupełnie inne zmartwienia. Choć czy powinna to tak nazywać?
Wzięła kilka głębszych oddechów i w międzyczasie uspokoiła nerwy. Nawet lekko się do siebie uśmiechnęła. Ostatnie kilka miesięcy było dla niej cudowne i chyba nigdy wcześniej nie czuła się tak szczęśliwa jak teraz. To dawało jej energię i chęci do zmagania się z problemami jakie na co dzień miała w pracy. A tych zawsze było dość.
- Muszę jak najszybciej zadzwonić do Willa - powiedziała do siebie z coraz większym uśmiechem. - Nie - pokręciła energicznie głową. - Najpierw muszę się upewnić... - zdecydowała i wstała. Nie mogąc przestać się cieszyć, ruszyła do wyjścia z hangaru.


- Kurt, odwołaj wszystko - zaczęła od progu, gdy tylko jej spojrzenie wyłapało chłopaka. Sama od razu skierowała się do gabinetu jej zastępcy.

- Hej, Vince. Mam nagłą sprawę. Muszę wyskoczyć i będę za jakieś dwie godziny - odezwała się do Francuza, który uniósł brwi w zaskoczeniu, że Erika mu się z czegoś tłumaczy.
- Wiem, nie muszę, ale właśnie wystawiam Merkel, więc spodziewaj się wyrazów niezadowolenia - i nie dając mu szans na odpowiedź, wyszła zamykając za sobą drzwi. Przeszła do swojego pokoju i zabrała torebkę, razem z kluczami do służbowego mercedesa.




Wybyła z terenu bazy wojskowej tak szybko jak to było możliwe. Skierowała się autostradą na wschód. W międzyczasie zadzwoniła do lekarza by jak najprędzej umówić wizytę.
Niecały kwadrans później srebrny mercedes zjechał z trasy na rozjeździe i mijając McDonalda, wjechała w wewnętrzne drogi. Dojechała do centrum handlowego i zaparkowała tam. Wyszła z auta by wstąpić do apteki. Nieco skrępowana kupiła to co potrzebowała ponownie znalazła się w aucie.
- Chyba najlepiej jak wrócę do mieszkania… - pomyślała spoglądając na swoją torebkę, która leżała obok niej, na fotelu pasażera. Odpaliła silniki, którego w wyciszonym wnętrzu zupełnie nie było słychać, a następnie wyruszyła w dalszą trasę.
Jeszcze przez chwilę rozważała powrót do biura, ale odpuściła sobie. Potrzebowała spokoju, no i nie chciała by ktokolwiek dowiedział się o jej “problemie”.


Musiała odczekać pięć minut. Niby krótko, ale czas dłużył jej się niemiłosiernie. Przespacerowała się już po salonie, kuchni i nawet wróciła do sypialni by tam zasłać łóżko. Niestety wciąż jeszcze czas nie chciał upłynąć. Wróciła do kuchni i nastawiła wodę na herbatę. Wtedy usłyszała alarm jej telefonu, dobiegający z łazienki. Od razu tam się udała i spojrzała na zlew.


Usiadła na brzegu wanny i przyglądała się temu plastikowemu badziewku, nie mogąc oderwać oczu. Nagle wróciły jej wszystkie wspomnienia kiedy ostatnim razem nie mogła się przemienić. Była pierwszą osobą, która… Cztery lata temu tak po prostu nie była w stanie się przemienić. Owszem zdarzali się Obdarzeni którym przemiana nastręczała wielkiego problemu, ale to zawsze szło w niepamięć już po drugiej przemianie. Osobie doświadczonej nigdy to nie przytrafiało, niezależnie od stanu zdrowia. No chyba, że był pod wpływem blokera. Albo było się Eriką Lorencz, która cztery lata temu na sali treningowej nie mogła przyjąć postaci zbroi.
Wiele badań później okazało się to co dziś. A jej życie uległo dramatycznej zmianie.

Węgierka poczuła rosnące w niej zdenerwowanie w związku z tamtymi wydarzeniami, ale szybko się opanowała.
- Teraz będzie zupełnie inaczej. Nie jestem sama i… Tego chyba chciałam… - zaczęła mówić, by uspokoić samą siebie. W końcu oderwała spojrzenie od testu ciążowego i sięgnęła po telefon. Natychmiast wybrała numer do swojego męża i rozpoczęła połączenie.
Odebrał po trzecim sygnale.
- Słucham, moja żono? - jak zwykle w jego głosie czuć było tą wesołość, która go od kilku miesięcy nie opuszczała.

Erika już otworzyła usta by się odezwać, ale głos uwiązł jej gardle. Chwilę zbierała myśli zastanawiając się co i jak powiedzieć. O dziwo nie było to łatwe. Zupełnie jak wykrztuszanie z siebie "tak", gdy Will przyklęknął przed nią, wyciągając z kieszeni pierścionek. Odrząknęła bo przedłużające się milczenie mogło przecież zaniepokoić go.
- Will, ja... - w myślach zaczęła samą siebie poganiać by w końcu to wypowiedzieć. - Nie mogę się przemieniać - słowa które opuściły jej usta zaskoczyły nią samą. Dopiero teraz zdała sobie sprawę jak bardzo rozkojarzona była tym odkryciem. - Znaczy, ja... W ciąży jestem - aż odetchnęła z ulgą, że udało jej się w końcu to powiedzieć.
Po drugiej stronie odpowiedziała jej cisza. Miała wrażenie, że słyszy powolne bicie serca swojego męża. Trwało to aż nienaturalnie długo, ale w końcu się odezwał.
- To… - odetchnął, by się uspokoić. - Erika… To… - widać nadal był w szoku. - Nie wiem co powiedzieć, nie spodziewałem się… Ale… To cudowna wiadomość!

Obdarzona odetchnęła z wielką ulgą słysząc jego słowa. Nie podejrzewała Willa o inną reakcję, ale te chwile gdy milczał podniosły jej ciśnienie... Węgierka miała okazję swoje przeżyć, jak choćby reakcję biologicznego ojca Izsaka, która na tą sytuację była zgoła inna.
"Przemień się i będzie po sprawie" brzmiały jego słowa i już od tamtej chwili nie była w stanie patrzeć na Vidora. Rzuciła wtedy wszystko i czym prędzej wróciła na Węgry. Myślała nawet o tym, żeby definitywnie skończyć pracę dla Światła, by tylko nie musieć już więcej na niego patrzeć.

Erika przetarła dłonią twarz i dopiero wtedy poczuła, że policzki ma mokre od gorących łez. Dopiero teraz spojrzała w lustro i zobaczyła swoje odbicie. Twarz miała całą czerwoną od emocji i dopiero teraz zauważyła, że ręce jej się lekko trzęsą. Sama była w szoku po tym jak zdała sobie sprawę jak tak naprawdę spięta i zestresowana była.

- Will, ja... Tak bardzo się cieszę, że ciebie mam... - powiedziała przez zaciśnięte gardło, usilnie starając się nie pozwolić by płaczliwy ton.
- Erika… - mężczyzna też się rozczulił. Przełknął ślinę i zadał pierwsze pytanie jakie mu przyszło do głowy, byleby zacząć mówić i się dzięki temu ogarnąć - Jak się zorientowałaś?
- Poczekaj... - Węgierka wstała z niewygodnego brzegu wanny i przeszła do kuchni. Woda w czajniku już się zagotowała, więc ustawiła telefon na tryb głośnomówiący i położyła smartfona na blacie, sięgając po puszkę z herbatą. W międzyczasie opanowała emocje i mogła już mówić.
- Bo ja tak mam... Ostatnim razem też tak było. Nie mogę się przemieniać, kryształ mi na to nie pozwala - powiedziała. - Blokuje mi przemianę. A wiadomo jak ona się by skończyła w moim stanie...
- Nie możesz się przemieniać? Bo jesteś w ciąży? - powtórzył to, żeby się upewnić. - To chyba… Nie słyszałem nigdy o czymś takim. To w ogóle możliwe? Może to jakaś twoja podświadomość?

Erika zalała herbatę i biorąc kubek wraz z łyżeczką usiadła przy kuchennym stole, jej służbowego mieszkania.
- No nie mogę. Jestem pierwszym takim zbadanym przypadkiem - odpowiedziała mu. - I to leży właśnie w krysztale, bo on nie przekazuje sygnału do rozpoczęcia przemiany. Tak twierdzą ci którzy mnie badali gdy ostatnim razem byłam w ciąży.
- Czyli… Nie będziesz mogła się przemieniać przez następne.. Dziewięć miesięcy? To chyba… Jakiś urlop dostaniesz? - zapytał niezbyt pewny. Nie dostawało się urlopu od bycia Obdarzonym.


Na wspomnienie o pracy aż zamarła w bezruchu, z ręką nad kubkiem, trzymającą łyżeczkę, którą miała zamieszać herbatę.
- Nie wiem... Cholera... Nie wiem. Szef się wścieknie - jęknęła na koniec, bo jeszcze nigdy żaden nadzorca nie poszedł nigdy na zwolnienie lekarskie.

- Hmm… Myślę, że i tak nie będzie miał teraz wyboru - jego ton sugerował, że chciałby powiedzieć coś jeszcze, ale się powstrzymał ze względu na to, że to jednak była rozmowa telefoniczna, którą ktoś mógł podsłuchać.
- Jeszcze dziś idę do lekarza. Już mam umówioną wizytę, żeby wszystko potwierdzić - wspomniała. - Kończę, bo teraz czeka mnie umówienie rozmowy z szefem. Zupełnie nie wiem czego się spodziewać. Odezwę się jak już będę po wszystkim - zapewniła go.
- Czekam z niecierpliwością - odpał. - Do usłyszenia - i się rozłączył.

Dosłownie w tej samej chwili odezwał się jej telefon służbowy. Dzwonił Kurt.
Erika westchnęła przeciągle i niechętnie patrzyła na telefon. W końcu odebrała.
- Co się pali? - zapytała nim jej podwładny mógł się odezwać.
- Pani Angela prosi o określenie się, na kiedy przełożyła pani ten obiecany przelot. Powiem szczerze, trochę głupio mi ją tak zbywać...

- Na razie można jej powiedzieć, że w tym roku na pewno się nie doczeka - odparła Obdarzona. - Przekaż Boyardowi, żeby umówił mi rozmowę z Białym, najlepiej na jutro. Ja teraz jadę do lekarza, będę w biurze za jakieś dwie godziny - dodała.
- Eee… Tak jest - jej adiutant był mocno zaskoczony, ale nie dopytywał się. Na pewno wizyta Obdarzonej u lekarza była czymś dziwnym. Przecież zwyczajnie w jakichkolwiek problemach zdrowotnych wystarczyło się przemienić.
- Do zobaczenia później - odparła swojemu podwładnemu i rozłączyła się.
Erika nie podejrzewała Kurta by jakkolwiek mógł się domyślić co jest na rzeczy. Jednakże gdy przekaże to co powiedziała Vincentowi to on już może połapać się. W sumie dla niej byłoby całkiem wygodnie, gdyby to jej zastępca wygadał się Białemu z jej stanu.

Obdarzona rozsiadła się wygodnie na kanapie i sięgnęła po herbatę. Podejrzewała, że tak właśnie może się skończyć, bo przecież nie bez powodu nie zabezpieczali się przed tym. Początkowo Erika może i miała obiekcje, bo przecież praca, praca, praca… Ale szczerze mówiąc to nigdy nie będzie miała mniej pracy. Jej obowiązków i zajęć tylko przybywało i wyłącznie jej wrodzona zdolność organizowania sobie pracy, sprawiała, że była w stanie to całkiem sprawnie ogarnąć w osiem godzin i móc z w miarę czystym sumieniem wyjść z biura i odciąć się. No oczywiście telefony po pracy też miała, ale każdy jej podwładny wiedział, że jeśli nie chce by szefowa się na niego uwzięła to lepiej, żeby miał dobry powód zakłócania jej strefy zen.
I przede wszystkim Erika widziała jak wspaniałym ojcem był William. Przy nim Izsak wydawał się nabierać charakteru i o dziwo też większej ogłady. Węgierka coraz częściej łapała się na tym, że teraz jedyne czego im potrzeba do pełni szczęścia to kolejne dziecko. I teraz wszystko wskazywało na to, że właśnie to marzenie im się ziściło.


Wizyta w klinice przebiegła bardzo sprawnie. Wygoda prywatnych placówek. Badania krwi potwierdziły to co Erika już wiedziała. Była w ciąży.
Uradowana wyszła z kliniki, dzierżąc naręcze ulotek i recept. Teraz czekały ją trudne miesiące dla niej jako Obdarzonej. Posiadacze kryształów nie musieli przejmować się tym co jedzą, ile tego jedzą, a już na pewno zakażenia nie były im straszne. Wszelkie dolegliwości odchodziły zaraz po przemianie. Lecz kiedy nie można było tego robić, to zaczynały się schody, bo nagle na wszystko trzeba było uważać.
Erika już raz to przechodziła, więc miała pojęcie co ją czeka. Teraz będzie musiała łykać całe naręcze suplementów i niemało czasu poświęcić na czytanie o tym jak powinna się odżywiać i o siebie dbać.
Pierwszy telefon wykonała do swojego męża. Cieszył się jeszcze bardziej i nie mógł przestać dopytywać ją o szczegóły. Po tej rozmowie Erice zupełnie nie chciało się już wracać do biura, bo jej myśli nie potrafiły zejść z tylko jednego tematu. Na badaniach zeszło jej się więcej niż się spodziewała i już była godzina na tyle późna, że wszyscy zdążą ewakuować się z biura zanim ona dojedzie. Zadzwoniła więc do Vincenta dopytując się, czy działo się coś co nie mogło czekać do jutra. Krótka rozmowa sprawiła, że przestała się martwić. Na szczęście to była Europa i tu Obdarzeni mimo wszystko potrafili się zachowywać.

Opuściła mieszkanie tylko po to by zrobić duże zakupy. Po powrocie wzięła długą kąpiel, rozkoszując się ciszą i spokojem ducha. Nigdy nie była tak zrelaksowana jak odkąd wszystko ulożyło jej się Williamem. Wprost nie mogła nacieszyć się dzisiejszym dniem.
Z łazienki wyszła owinięta w puchaty szlafrok i zajęła sobie miejsce na kanapie w salonie. Rozsiadła się wygodnie wraz z wcześniej przygotowanymi przekąskami leżącymi na stoliku kawowym i położyła sobie laptop na kolanach. Włączyła jeszcze telewizor, żeby nie siedzieć w zupełnej ciszy i najpierw zajęła się przeglądaniem służbowych maili. Dobrze nie zaczęła jak zadzwonił Will. Ustawiła go na głośnomówiący tryb i gdy ona kończyła sprawy służbowe, on ekscytował się w pełni wieścią, że badania potwierdziły ciążę.

Resztę wieczoru więc skończyła na przeglądaniu informacji o tematyce ciążowej i rozmowie z mężem oraz synem. Izsak prędko stwierdził, że chce mieć brata. Rozłączyli się dopiero przed północą i Erika od razu przeszła do sypialni padając zmęczona emocjami tego dnia.


Rankiem kolejnego dnia wszyscy witali ją pytającymi spojrzeniami. Vincent śpieszył się na jakieś super ważne spotkanie, rzucił jej przez ramię informacje na kiedy Kalipso ma umówioną rozmowę z Białym.
Erika podziękowała mu i udała się do swojego biura. Olbrzymie akwarium stojące tam było świetnym pomysłem. Przy tak stresującej pracy jaką było piastowanie stanowiska Nadzorcy Europy patrzenie jak rybki pływają sobie spokojnie w zbiorniku, sprawiało, że człowiek odcinał się od świata i mógł uspokoić nerwy.

Dziś powierniczka żywiołu nie miała pojęcia czego spodziewać się po swoim przełożonym. Niby to jej sprawa prywatna czy ma rodzinę czy nie. Ale niestety w przypadku Obdarzonych dochodził jeszcze ten problem okresu kiedy nie mogła się przemieniać. A to już było problemem dla bezpieczeństwa ogółu.
Węgierka wzięła się za pracę, by nie tracić czasu na rozmyślanie o czymś, o czym dowie się już lada chwila.
A kiedy został jej ledwie kwadrans do wideorozmowy, dopiła kawę i przeczesała włosy palcami. Otworzyła laptop i czekała na nawiązanie połączenia.

Na ekranie pojawiła się wiadomość o gotowości do rozmowy zaledwie na kilka sekund po umówionym terminie. Erika potwierdziła i zobaczyła zmęczoną twarz swojego szefa.
Miał podkrążone oczy, ale siedział prosto. To się nigdy nie zmieniało.
- Kalipso - przywitał się krótkim skinieniem głowy i zamilkł czekając na jej rewelacje.
- Witaj szefie - odparła i od razu przeszła do konkretów. - Zgłaszam, że nie jestem w stanie przemieniać się. Jestem w ciąży.
Whistler zamrugał, jakby się przesłyszał.
- Słucham?! - źrenice mu się rozszerzyły gdy dotarło do niego co oznajmiła. - Czyś ty oszalała?! Kurwa mać! - zaklął i uderzył pięścią w biurko. Obraz z kamery zadrżał. Whistler ukrył twarz w dłoniach i zastygł w bezruchu. - Czy to taka sama sytuacja jak poprzednio? - dopytał cicho.

W czasie kiedy jej przełożony klął, Węgierka przyglądała się temu w zdumieniu. Nigdy nie widziała Whistlera tak wściekłego. Po plecach przeszedł jej nawet zimny dreszcz a reakcja obronna organizmu była za tym, by wszystkiego się zacząć wypierać, bo może jednak nie jest pewna bycia w ciąży… Ale wzięła się w garść.
- E... Ta... Tak, tak samo... - wydusiła z siebie, a na koniec odrzchąknęła i wyprostowała się, bo nawet nie wiedziała kiedy skuliła się. Nie zdziwiło ją, że Biały pamiętał, bo choć w tamtym czasie była nic-nie-znaczącą-dwójką to jednak jej przypadek już był dużą ciekawostką przyrodniczą.

Whistler oddychał głęboko starając się uspokoić. W końcu położył ręce na biurku i spojrzał na nią.
- Wybrałaś najgorszy możliwy moment. Postąpiłaś niesamowicie nieodpowiedzialnie i nawet nie chcę sobie wyobrażać, jakie będą tego konsekwencje - starał się mówić spokojnie, ale czuć było zimną złość, za którą kryło się zmęczenie. - Potwierdź to u naszych lekarzy jeszcze. W każdym razie… Będziesz pełnić nadal funkcję nadzorczą. Informacja o twoim stanie ma jak najdłużej pozostać tajemnicą. Kiedy nie będziesz już mogła ukryć brzucha przed podwładnymi przeniesiesz się do swojego domu, skąd będziesz pracować zdalnie. Mrok musi myśleć, że nadal jesteś dla nich zagrożeniem. Zrozumiano?
Erika pokiwała głową.
- Tak, zrozumiano - odpowiedziała po chwili. - To wszystko szefie... - dodała.
Biały cały czas na nią patrzył. Wydawało się, że pierwszy gniew mu powoli przechodził. W końcu sięgnął po kubek z kawą, upił łyk i ponownie na nią spojrzał.
- Tak poza pracą… To gratuluję. Życzę zdrowego potomstwa - wysilił się nawet na coś w rodzaju ciepłego uśmiechu. - Będziemy w kontakcie - dodał i się rozłączył.

Obdarzona jeszcze długą chwilę dochodziła do siebie po tej rozmowie. Pierwsze co, to odetchnęła długo i przeciągle. Zamknęła laptop i wbiła spojrzenie w akwarium, kiedy starała się zapanować nad zdenerwowaniem. Nie przejęła się szczególnie bardzo komentarzem, że wybrała najgorszy moment. Zawsze tak o każdej chwili można było powiedzieć. Ale czy była nieodpowiedzialna? Nie, zdecydowanie nie, jeśli chodziło o jej punkt widzenia. Część niej uważało, że Whistler zrozumiałby ją, gdyby powiedziała mu o wszystkim. Ale jednak to drobne ziarenko niepewności sprawiało, że była daleka od podjęcia jakichkolwiek prób w tym temacie.

Dopiero po prawie godzinie dotarło do niej wszystko to co powiedział Biały.
- Będę mogła pracować zdalnie… - ucieszyła się. Oznaczało to, że nie będzie musiała pięciu dni w tygodniu spędzać w Niemczech, tylko będzie całymi dniami w domu siedzieć, razem z jej chłopakami. Dla Eriki wspomnienie przez Białego jak kluczowe jest by Mrok nie dowiedział się o jej stanie było dość… Komiczne. W końcu to Desolator tak urządził Kalipso.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=3i7n8ei13E0[/media]
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn

Ostatnio edytowane przez Mag : 21-02-2018 o 19:22.
Mag jest offline  
Stary 24-09-2017, 23:27   #160
 
Turin Turambar's Avatar
 
Reputacja: 1 Turin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputację
Polska, Stare Kiejkuty, tajny ośrodek SPdO, 27 lutego 2017 roku, 19.06 czasu lokalnego
W cios Maciek włożył całe pozostałe siły. I trafił, choć w tym momencie działał już poza swoją świadomością. Jego pięść zatrzymała się na twarzy Nuke. Tak naprawdę ledwo ją dotknął.
Obdarzona przytrzymała go by nie upadł.
Mężczyzna wrócił po chwili do ludzkiej postaci. Nils dała znać podwładnym, którzy natychmiast przybiegli z kocami, którym go okryli i zanieśli do budynku koszar.
- I jak się spisał? - zapytał oficer dowodzący bazą.
- Zupełnie nieźle. Co prawda taktyki zero, szarżuje do przodu od rozpoczęcia potyczki… Co było jego zgubą dzisiaj. Jednak nie sposób odmówić mu pomysłowości i uporu. Ma zalążki talentu do swoich mocy - odparła Nuke będąc ciągle w formie zbroi.
- Ale to ciemny kryształ… Można mu ufać? - oficer był niezbyt przekonany do pomysłu szkolenia Lisickiego.
- To osobista decyzja Kalipso. I ja ją zrealizuję - Jane wydawała się nie mieć w związku z tym żadnych wątpliwości.
Powoli zapadała mroźna, zimowa noc.

USA, Springfield, 12 lipca 2017 roku, 10.55 czasu lokalnego
Spadał w pozycji strzały, którą udało mu się ustabilizować dopiero po kilkunastu sekundach. na jego szczęście zadziałała pamięć mięśniowa, bo sam nie przypominał sobie, by kiedyś skakał ze spadochronem. Brak okularów znacząco utrudniał mu rozglądanie się, ale dym unoszący się nad miastem pod nim oznaczał, że byli na miejscu.
Gdzieś nad nim rozległ się huk. To eksplodowało paliwo ich Herculesa, który teraz spadał na ziemię jako płonąca kula ognia, rozpadająca się powoli na wiele znacznie mniejszych.
Ktoś krzyknął coś nad nim. Wydawało mu się, że to Catherine, ale nie był pewny. Gdy przekrecił głowę zauważył prawie dziesięciometrowego Obdarzonego.

[media]https://i.imgur.com/s3zsmrc.jpg[/media]

Ten przemknął zostawiając za sobą pozostałych ludzi z desantu Światła i skierował się nad północną część Springfield.
Theo był świadkiem przemiany mężczyzny, który nosił pseudonim Hammer. On wyczekał nieco dłużej i przemienił na niższym pułapie.

[media]https://i.imgur.com/rfZISBV.jpg[/media]

Już w ośmiometrowej formie zbroi odpalił swój jetpack i poleciał śladem poprzednika czy raczej poprzedniczki.
Powiernik mocy czasu powiódł wzrokiem w tamtym kierunku i dostrzegł latacza, o którym wspomniano na odprawie.

[media]https://i.imgur.com/E9JCcRF.png[/media]

I mógł poczuć suchość w gardle. Co jak co, ale w określaniu wzrostu postaci zbroi Theo był mistrzem. Nawet z takiej odległości zrozumiał, że ten Obdarzony ma co przynajmniej siedemnaście metrów. To była piątka… i to bardzo potężna piątka.

Tymczasem był coraz bliżej ziemi i w jego okolicy rozwinęło się już kilka czasz spadochronów, więc i on poszedł za tym przykładem i chwilę później spokojnie dryfował ku centrum miasta. Rozległ się gwizd, którym Cooper zwrócił na siebie uwagę wszystkich spadochroniarzy.
Prostymi gestami wydał rozkazy. Dozer i Goldar wraz z częścią komandosów SPdO mieli dostać się do centrum od wschodu, a Sly z resztą wsparcia nadejdzie od zachodu.
Reszty dodawać nie musiał. W obliczu tego, jak silny może się okazać wrogi latacz musieli błyskawicznie rozprawić się z przeciwnikiem na ziemi, by bezzwłocznie wspomóc Velvet i Hammera.
Będąc kilkanaście metrów nad ziemią Dozer się przemienił.

[media]https://i.imgur.com/wS657Hg.jpg[/media]

Miał może pięć metrów. Lekko wylądował na ugiętych nogach. Miał wyjątkowo szczupłą budowę jak na Obdarzonego, ale na pewno nadrabiał zwinnością.
- Tędy - wskazał przecznicę i ruszył przodem.
Theo wylądował na chodniku pomiędzy dwoma porzuconymi samochodami. Nie przemienił się, tylko zdjął pośpiesznie spadochron i pobiegł za Dozerem razem z komandosami. Ostatnie miesiące ćwiczeń się przydały, bo teraz spokojnie nadążał za wojskowymi. Mijali po drodze ludzi uciekających w panice w przeciwnym kierunku. W jednej z bocznych ulic widzieli wóz bojowy straży pożarnej, gaszący pożar. Jego przyczyną był rozbity śmigłowiec lokalnego oddziału SPdO.

Wreszcie dotarli do szerokiej alei prowadzącej bezpośrednio do ratusza.

[media]https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/f/f8/Downtown_Springfield.JPG/1200px-Downtown_Springfield.JPG[/media]

Spokojna zazwyczaj okolica wyglądała jak jedna z dzielnic Chicago po pierwszym stycznia. Budynki były zniszczone bądź jeszcze płonęły. Ulica posiana była wrakami sprzętu bojowego SPdO i cywilnymi pojazdami. Sam ratusz był prawie zrównany z ziemią. Z jego ruin podniósł się dziesięciometrowy Obdarzony.

[media]https://orig00.deviantart.net/0f71/f/2016/178/6/0/sharp_claws_by_cobaltplasma-da7t951.jpg[/media]

Postacie zbroi rzadko kiedy bywały urodziwe, ale ten tutaj przypominał potwora prosto z sennych koszmarów. Rozłożył na boki ręce i zawył w paskudnej imitacji śmiechu, jakby na nich czekał.

Gambia, 8 lipca 2017 roku, 13.39 czasu lokalnego
Kiedyś teren ten porastała dżungla, pośród której spokojnie do Atlantyku spływała Gambia dająca życie okolicznym terenom.


Teraz, po interwencji członka Mroku z żywiołem ziemi, teren zamienił się w coś co przypominało jakąś wielką kopalnię odkrywkową, umiejscowioną w rozlewisku rzeki z wodospadem, pośrodku której ktoś usypał lub ustawił kilkadziesiąt mniejszych i większych występów skalnych.
White korzystał z tych formacji skalnych, przeskakując od jednej do następnej. W międzyczasie brodził prawie po kolana w błocie i mokrym piasku.
Tymczasem walka nieopodal trwała w najlepsze. Evangelist kilkukrotnie pochwycił zwałami ziemi Pirata, ale ten wybuchał ogniem, którego podmuch uwalniał go. Próbował się zbliżyć, jego przeciwnik w żaden sposób mu na to nie pozwalał. W tym czasie członek Mroku uformował nad sobą błyszczący, podłużny fragment skały przypominający oszczep z kolcami kontrującymi.
Thurston ponownie został otoczony przez poruszającą się ziemię i znów za pomocą płomieni się uwolnił. W momencie gdy wokół niego opadały rozrzucone kamienie wrogi Obdarzony cisnął stworzoną przez siebie diamentową bronią. Trafił Baratunde prosto w brzuch, przebijając go na wylot i przygważdżając do ziem. Krew buchnęła na zewnątrz z obu ran, zabarwiając na czerwono wodę zbierającą się wokół Obdarzonego.
Pirat zawył, ale chwycił obiema rękami pocisk i przepchnął go dalej. Krew zaczęła tryskać z rany na jego plecach niczym w filmach Tarantino. Jeszcze dwa razy się podciągnął i uwolnił się. Całe nogi miał w swojej krwi, ale dziura na brzuchu stopniowo się zasklepiała. Thurston padł na kolana i spojrzał na przeciwnika. Tego nagle otoczyły zwały ziemi i wciągnęły pod powierzchnię.

Elliot stał przez chwilę jak wryty, zapatrzony. Cały jego plan by obejść Evangelista od tyłu spalił na panewce. Przeciwnik mógł być wszędzie. Jednak nie wszystkie jego pomysły dzisiaj były nietrafione.
Kilkaset metrów dalej, po drugiej stronie leja w którym toczyła się bitwa, odnalazł wzrokiem wsparcie wrogiego żywiołu Ziemi.

[media]https://i.imgur.com/3FRALFs.jpg[/media]

Obdarzony nie był szczególnie duży, miał może siedem metrów. Jego wzrok skupiony był na Piracie, w tym całym zamieszaniu musiał przeoczyć Brytyjczyka.

Niemcy, Rammstein, 12 lipca 2017 roku, 13.43 czasu lokalnego
Erika nie mogła się przestać uśmiechać. Od momentu poznania Williama jej przyszłość rysowała się w coraz jaśniejszych barwach. W dodatku dzięki decyzji Białego w związku z jej ciążą będzie mogła jeszcze więcej czasu spędzić z najbliższą jej rodziną. To, że nie mogła się przemieniać w niczym nie przeszkadzało. Nie obawiała się o swoje bezpieczeństwo bo przecież William potrafił wyczuć wszelkie zagrożenie nawet w ludzkiej postaci, a gdyby już miało do czego dojść… Nie bez kozery Desolator był otoczony taką a nie inną legendą.

Jednak choć wydawało się, że nic nie może zepsuć tej sielanki tuż po południu nadeszły wieści z Ameryki Południowej.
Centrala Światła w Buenos Aires została zaatakowana przez Mrok. Już samo to było bardzo złą wiadomością. Ameryka Południowa była jak do tej pory najspokojniejszym z regionów. W przeciwieństwie do utarczek w Europie czy Stanach Zjednoczonych tam zawsze był spokój. Choć było tam więcej Obdarzonych niż w Afryce, a nawet całej Azji, to jednak tamten rejon zawsze był otoczony swoistą aurą pokoju.
W wiadomości tej jednak był istotny element, który sprawiał, że ze złej wiadomości zmieniła się ona w katastrofalną. Urywany raport donosił o zamrożeniu oceanu i potężnym tornadzie.

W biurze zapadła grobowa cisza, gdy Boyard jej to przekazał.

Pani Rush zaschło w gardle. Dopiero co miała zająć się rzeczą w miarę przyjemną i będącą już tylko czystą formalnością, to jest ustaleniem warunków współpracy na jaką miał pójść Paweł Drwal. Dużo w tym zasługi było Adrii, która go tak naprawdę do tego przekonała.
W ogóle, to siostra przez pierwszy miesiąc po aresztowaniu jej ukochanego nie odzywała się do Eriki. Tak naprawdę pogodziły się dopiero w momencie, gdy ta pozwoliła się jej z nim zobaczyć. Było to przy okazji wręczania zaproszenia na ślub Eriki i Williama.
Na tą chwilę Adria była juz swojej siostrze wdzięczna, po przecież dała Pawłowi szansę, “a mogła zabić!”
W tym momencie to wszystko jednak schodziło na dalszy plan. Mrok uderzał i to z wykorzystaniem żywiołów. Takiej zmasowanej ofensywy nie było… Od czasów Paryża.

Polska, Szczecin, 11 lipca 2017 roku, 23.48 czasu lokalnego
Lisowi zaczynało się już robić zimno. Choć lato było ciepłe, to Bałtyk niekoniecznie. A on już drugą godzinę tkwił w akwalungu pod niedużym kutrem rybackim.
Dla misji było to jednak konieczne. Według raportów miał się tutaj odbyć nielegalna wymiana. Ktoś podprowadzał blocker Obdarzonych z labolatoriów w północnych Niemczech ii miał go sprzedać właśnie tutaj, dzisiaj po północy. Podejrzewano, że odbiorcą był Mrok, więc zaangażowano spore siły. Akcję miał zacząć Maciek, Nuke ubezpieczała go z dachu budynku trzy kilometry dalej.
Wzięło go na odrobinę wspominek. Niewiele pamiętał z pierwszego dnia pracy dla Światła. Może dlatego, że Nils wyssała go tak mocno, że przespał następne dwa dni. Dopiero później obudził się głodny jak stado wilków po długiej zimie.
I od razu ponownie dostał w kość. W tym wszystkim najważniejszym czego się nauczył, to kontrola samego siebie podczas przemiany. Do tej pory porywał go zew nienawiści za każdym razem, gdy przywdziewał formę zbroi. Dzięki konsekwencji Nuke w spuszczaniu mu wpierdolu pojął, że aby zwyciężyć musi zachować spokój umysłu. To był pierwszy krok w kierunku kontroli samego siebie.
I teraz zupełnie nie przypominał samego siebie sprzed pół roku. Wiedział co miał zrobić.
Do portu podpłynął nieduży jacht, bardziej łódź motorowa. Powoli przycomował obok kutra, pod którym krył się Lisicki. Maciek bez problemu zobaczył olbrzymiego mężczyznę, który stał na dziobie.

[media]http://i.dailymail.co.uk/1/2017/05/04/03/wire-510097-1493866048-484_634x425.jpg[/media]

Obdarzonemu zrobiło się ciepło. Tego gościa na jachcie opisywali jako członka Mroku.
Ledwie minutę po tym jak się pojawił w porcie na brzeg podeszły dwie osoby, mężczyzna i kobieta, oboje w bluzach z kapturami. Przekazali przybyłemu jakiś pakunek zawinięty w torbę z biedronki. Ten otworzył go, sprawdził, odłożył na bok, po czym zupełnie bez żadnego ostrzeżenia wyciągnął zza pleców nóż i praktycznie tym samym ruchem poderżnął gardło mężczyźnie. Sekundę później chwycił kobietę za twarz zasłaniając jej usta i również ciął po jej gardle, prawie odcinając jej głowę. Oba ciała spadły do wody nieopodal Lisickiego, a morderca spokojnie wskoczył na swoją łódź i odepchnął się od pomostu by wypłynąć na morze.

Argentyna, Buenos Aires, 11 lipca 2017 roku, 17.12 czasu lokalnego
Samolot wylądował równo o czasie. Na lotnisku było sporo ludzi, ale i tak Nadzorca na Amerykę Południową korzystał z bocznego wejścia dla VIPów. Dlatego gdy się wreszcie zobaczyli mieli tą jakże potrzebną odrobinę prywatności.
Padli sobie w ramiona, tak bardzo każdemu z nich brakowało ciepła drugiej osoby. Ich usta spotkały się, tak bardzo chętne.
Przez moment obojgu przeszło przez myśl to sam. Może jednak najpierw wstąpić do ich mieszkania na pół godziny?
Kilkanaście minut później siedzieli jednak w samochodzie prowadzonym przez Dove.
- Stęskniłem się za tobą Jack - powiedział przeciągając. - Załatwmy szybko to co ci na głowie siedzi. Choćbyśmy mieli dzisiaj po nocy siedzieć. Mam zamiar zabrać cię choćby na kilka dni wolnego po tym wszystkim. Tylko my we dwoje - uśmiechnął się w ten swój sposób.
Tymczasem ona milczała.
Po początkowej euforii wszystkie uczucia z poprzedniego dnia powróciły. Jakby miała ogromny kamień na sercu, a jej żołądek ktoś chwycił, mocno ścisnął i skręcił.
Jej nastrój udzielił się też i jemu. To nie było naturalne zachowanie Dove. Cokolwiek jednak przyszło mu do głowy, nie powiedział nic. Obserwował ją, a uśmiech powoli znikał z jego twarzy.
Skierowali się do jej biura. Czekała tam na nich już Beckett rozstawiona ze swoim laptopem. Powitała go jak przystało powitać przełożonego.

Mężczyzna skinął jej głową będąc odrobinę zaskoczony tym, że ona jest jeszcze w pracy.
- Co się dzieje Jack? - zapytał.
- Jakiro - zaczęła oficjalnie - jeśli pozwolisz, chciałabym załatwić to najszybciej jak się da. Bardzo proszę byś udostępnił teraz swój służbowy sprzęt mobilny - telefony i laptopa - by panna Beckett mogła poddać go wymaganemu sprawdzeniu. Ułatwiłoby nam to pracę jeśli nie będziesz oponował.
Tym razem naprawdę podniósł brwi w zdziwieniu. Przeniósł wzrok na Beckett, potem ponownie spojrzał na Dove.
- Jack? - zapytał. - Co się stało? - jego wzrok sprawiał wrażenie, jakby on chciał wejść do jej głowy i zobaczyć co kobieta myśli.
Cheza to jednak wytrzymała i nie ustąpiła spojrzeniem.
Cisza jaka pomiędzy nimi zapadła była potwornie ciężka.
Wreszcie Lovan westchnął ciężko, jakby ze zrezygnowaniem.
- Niech będzie - podszedł do biurka i postawił na nim swojego laptopa. - Choć mogłaś inaczej to załatwić - mruknął gdy ostentacyjnie wbił krótkie hasło w panelu logowania.. Dove nie uszło uwadze, że było nim jej imię. Obok laptopa położył też smartfona.
Po wszystkim podszedł do automatu z kawą i wybrał cappuccino. Usiadł na krześle dla gości i czekał popijając napój.

Tymczasem Beckett rozpoczęła swoją magię. Zaczęła od laptopa. David ani razu w tym czasie nie spojrzał na Jack. Po kilkunastu minutach Isobel pokazała Chezie umówiony znak informujący ją o tym, że jednostka jest czysta. Nie czekając podpięła się pod smartfona.
Tym razem poszło szybko. Kobieta ponownie pokazała znak, że jest czysto…
By po chwili zmienić go na info o trafieniu na ślad, którego szukały.
 
__________________
Show me again... The power of the darkness... And I'll let nothing stand in our way.

Ostatnio edytowane przez Turin Turambar : 07-01-2018 o 22:57.
Turin Turambar jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:56.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172