Trójka wojowników ruszyła z pochodniami w las by wytropić smoka. “Tropienie” było tu nieco przesadnym stwierdzeniem; smok leciał w linii prostej omijając wszelkie spowalniajace go przeszkody, podczas gdy ludzie musieli przedzierać się przez chaszcze, omijać wiatrołomy i głębokie parowy. Tak na prawdę więc bohaterowie szli w prawdopodobnym kierunku upadku smoka mając nadzieję, że wypatrzą gada w ciemnym lesie. Czy też raczej zwalone przez jego upadek drzewa. Tropicielom szybko zaświtało, że nie bez powodu młody smok wybrał las zamiast gór na swoją siedzibę; zielonkawy kolor pozwalał mu wtopić się w otoczenie. Zwłaszcza w nocy. Pozostawało mieć nadzieję, że spadając gad skręcił kark, nie uciekł i nie będą musieli łazić po nocy bogowie wiedzą jak długo.
Gupa pod wodzą Jorisa ruszyła na północ, prąc ostrożnie przez mroczny las. Jedynymi śladami wycinki prowadzonej przez drwali z Thundertree były gęste krzaki, przez które trudno było przejść i smokobójcy szybko stracili poczucie kierunku, choć chwilami Marv słyszał echo czegoś dużego przedzierającego się przez krzaki. Nadzieja na szybką śmierć gada okazała się więc płonna.
Gdy po dłuższym czasie skręcili w inną stronę ponownie nie przyniosło to oczekiwanego rezultatu. W ciemności nie mogli znaleźć miejsca upadku smoka, mimo że na pewno byli już bliżej, gdyż wszyscy słyszeli trzask łamanych gałęzi. Mimo to smok znacznie wyprzedzał swoich prześladowców i mimo rozmiarów poruszał się szybciej od nich. Gdy wreszcie znaleźli miejsce upadku gada dawno już tam nie było; zostały tylko ślady krwi i pas zniszczonej zieleni. Joris skupił się, spoglądając na kierunek, który obrał smok. Może był to przypadek, ale wydawało mu się, że gad zmierza w stronę zamku Cragmaw.
- Gdzieżby indziej... - mruknął myśliwy spoglądając na szlak przejścia jaki w dzikich zaroślach zostawił po sobie smok.
Wahał się przez chwilę po czym zarządził powrót do pozostałej pod smoczą wieżą reszty drużyny.
- Wracamy.
Shavri kiwnął głową.
Tyle w tym było dobrego, że gad postanowił ruszyć w dzicz, a nie w stronę drogi i ich obozowiska gdzie pozostawili samą mateczkę Zenobię. Co nie zmieniało faktu, że nadal zimny dreszcz, który poczuł wtedy w wieży znów przeszył mu skórę i chłopak otulił się ciaśniej płaszczem.
- Rozumiem, że wiesz gdzie zmierza? - Mav zmierzył tropiciela spojrzeniem. - Przeborka nie będzie zachwycona, nigdzie nie widziałem jej miecza - uśmiechnął się kwaśno.
- Zdaje się, że do zamku Cragmaw - odparł myśliwy - To ruina w środku lasu na wschód stąd. Będzie prawie dwa miesiące jak oczyściliśmy ją z goblinów.
Miecza rzeczywiście on również nigdzie nie zoczył. Ale jeśli brzeszczot magiczny był to gad zapewne go nie wyrzuci.
Myśliwy obejrzał się na nadtrawione kwasem ubranie rudzielca.
- Nie tak to wszystko poszło, jak miało, co?
- Mogło być znacznie gorzej - wzruszył ramionami Marv. - Poszukamy miecza jutro, a moje ubranie na niewiele się już zda, ale większość zatrzymała zbroja. Krasnoludzka robota, nie rozpuści się tak łatwo.
- Może i krasnoludzka - stwierdził Joris - Ale na Zenobię to może być za mało.
Rudowłosy zamrugał zdziwiony, kilka uderzeń serca minęło, zanim pojął o kim Joris mówił.
- A co ona ma do tego? Czemu właściwie ją zabrałeś?
Tak jak w odpowiedzi na pierwsze pytanie myśliwy zaśmiał się zupełnie niewymuszenie, tak na drugie to on tym razem wzruszył ramionami.
- Matka zawsze mówiła, że nigdy nie będzie się na wszystko gotowym. Jakoś… mi się to przypomniało jak ją zobaczyłem. Pewnie dlatego zdała mi się odpowiednia do wyprawy na smoka.
- Przestań - Marv próbował zachować poważną minę. - Teraz mam w głowie sposoby, w jakie mogłaby próbować pokonać smoka swoimi… no wiesz… metodami.
Shavri uśmiechnął się pod nosem, ale nie odezwał się. Znaczył tylko drzewa mieczem, coby rano łatwiej było znaleźć ścieżkę do miejsca, w którym smok spadł z nieba.