| -No tak… Wąskodupiec na pewno ucieszy się jak diabli…- skomentował Dzik.
-Nie prościej będzie odnaleźć ich stwórcę i zabić go zanim trupy gdziekolwiek dotrą?...- spytał jeden z żołdaków z mostu.
- Druid został ostrzeżony i jeśli tylko nie zbył tego, to powinien być przygotowany - zauważyła paladynka, spoglądając na Jarreda, po czym spojrzała na jego podwładnego. - Tak by było najłatwiej - zgodziła się z nim Venora i uśmiechnęła się do siebie samej z politowaniem, bo przecież stanięcie oko w oko z nekromantą wcale nie było czymś prostym. - Problem w tym, że nie wiadomo gdzie taki może być i co gorsza, czy nie jest ich więcej - zauważyła, wspominając słowa krasnoludzkiego kapłana. - Coraz bardziej przekonuję się do tego, byście wrócili z informacjami o tym co się tu szykuje do Arabel, żeby szykowali się, jeśli druidzi Hullack nie podołają - dodała.
-Pieszo ich nie przegonimy… Oni nie muszą robić postojów, by złapać wdech…- skomentował Dzik, spoglądając z pogardą na oddalającą się hordę.
- Konno, mogłoby się nam udać - odparła paladynka, spoglądając na posiadane przez nich dwa wierzchowce. - Wzięlibyście je oba, znaczy wyznaczylibyśmy kogoś z was na gońców i wrócili do Arabel czym prędzej. Ja niestety wrócić się nie mogę - spojrzała znacząco na Balthazaara. - Co wy na to? - spojrzała wyczekująco na Dzika i Dundeina.
-Ja mogę pomóc, ale tutaj…- kapłan Moradina uniósł ręce w geście protestu .
-No kurwa, ja też jestem kiepskim jeźdźcem…- wtrącił drugi z krasnoludów.
-Ja mogę jechać!- wyrwał się jeden z żołnierzy -Potrafię bardzo długo usiedzieć w siodle. Od dziecka uczyłem się jeździć konno. Dotrę najszybciej ze wszystkich…- chłopak stanął na baczność zerkając raz na Venorę, raz na Dzika.
-Jesteś też świetnym szermierzem…- warknął brodaty wojownik.
-Chyba nie mamy wyjścia…- zauważył żołdak.
-Cholera… No dobra. Jedź. Nie trać czasu… - Jarred wzruszył ramionami. Był świadomy, że tak musi być.
-Weź mojego konia. Ja i tak nie lubię jeździć w siodle…- wtrącił Balthazaar.
Venora podeszła do żołnierza. Nazywał się on Darvin Buckmann i na jego barkach miało spocząć bardzo ważne zadanie. Rycerka sięgnęła do swojej torby i wyciągnęła z niej leczniczą miksturę i mu ją podała.
- Mam nadzieję, że się nie przyda, ale wtedy mi oddasz jak znów się spotkamy - powiedziała do niego z lekkim uśmiechem. - Dasz radę sam? Mamy jeszcze jednego wierzchowca, nie będzie dla mnie problemem dalszą drogę iść pieszo - zapytała go, oczekując szczerej odpowiedzi.
-Tak sir… Znaczy lady…- zawahał się, odpowiadając jej uśmiechem.
-Na co czekasz? Ruszaj w drogę…- ponaglił go Dzik. Żołnierz od razu dosiadł wierzchowca i bez namysłu pognał na południowy zachód.
Panna Oakenfold powiodła spojrzeniem za zbrojnym.
- Niech Helm ma go w swej opiece - powiedziała i spojrzała na Dzika. - Wy też powinniście wracać już - zasugerowała.
-A gdyby…- Balthazaar spojrzał na Venorę -Naprowadzić na nich orków?- zastanawiał się głośno.
- Naprowadzić na nich? - zaskoczyła ją ta propozycja. W sumie to sama nie pomyślała o tym, bo odkąd byli pod protekcją druida to nie napotkali żadnego zielonoskórego. - To na pewno może osłabić tą hordę... Praktycznie upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. To jest bardzo dobry pomysł - Venora pokiwała na koniec głową z uznaniem.
-Ale tobie nie wolno… Masz misję do wykonania. Ważniejszą od tych truposzy- pouczył ją niczym rasowy mentor.
- Tobie też nie, bo przysięgałeś mi pomoc - zauważyła krzyżując przed sobą ramiona. - Jarredzie, Dundeinie, zajmiecie się tym? - zapytała krasnoludy.
-Mogę wziąć to na swoje barki… Przynajmniej spróbujemy. Wyprzedzimy hordę i udamy się na tereny orków… Damy radę!- klasnął w dłonie Dzik.
-A ja mam swoją misję. Muszę zostać tu w górach. Ale mogę wspomóc was w przeprawie do nizin na wschodzie- rzekł sługa Moradina.
- Rozumiem, jeśli możesz to przygotuj dla nich błogosławieństwa które mogą ich wspomóc, a dziś spędzimy wspólnie ostatnią noc, nim rozdzielimy się - zgodziła się panna Oakenfold, która po tych słowach podeszła do Balthazaara. - Na pewno nie potrzebujesz leczenia? - zapytała po raz kolejny, wnikliwie mu się przyglądając.
-Jestem cały- odparł jaszczur.
Kompani wrócili do kryjówki pod skalną półką, gdzie Dzik i jego podwładni przygotowali się do wymarszu, by wkrótce ruszyć w drogę z równie ważną misją, co zbrojny Darvin.
Rycerka przyglądała się uważnie ich krzątaninie.
- Obiecajcie mi, że wyjdziecie z tego cali i spotkamy się wszyscy w Arabel - nalegała Venora, która przez ten czas zdążyła przyzwyczaić się do towarzystwa dziwnego krasnoluda i jego zbrojnych, a nawet ich polubić. - Będę się za was modlić - zapewniła gorliwie.
-A my za ciebie… Uważaj na siebie, a ty pilnuj jej paskudo!- Dzik zwrócił się do Balthazaara, który buchnął parą z nozdrzy i ukazał swoje haczykowate kły
-Pierdol się kurduplu…- odparł, po czym spojrzał na kapłana Wszechojca Moradina -Nie bierz tego do siebie…- syknął i usiadł pod ścianą.
Niebo nad ich głowami było niemal czarne jak węgiel. Szykowała się potworna burza, a oni choć mieli dobrą kryjówkę przed wiatrem czy deszczem, nie mogli czuć się bezpiecznie.
-To będzie długa noc…- rzekł ze smutkiem krasnolud -A co wy tu właściwie robicie?- spytał niespodziewanie.
Paladynka, która akurat była w trakcie głaskania Młota, który chyba musiał sobie przypomnieć burzową wyprawę przez morze i teraz nerwowo prychał.
- On mnie zabrał na wycieczkę - odparła w odpowiedzi Venora, spoglądając na Balthazaara. - Mogę zająć się twoim okiem? Bardzo proszę, pozwól mi. Nawet nie ma pewności, że to się uda - nalegała.
Smoczydło nic nie odpowiedziało, patrząc na Venorę jakby zastanawiał się czy ta mówi do niego całkiem poważnie.
Panna Oakenfold przewróciła oczami. Widocznie wraz z rozdzieleniem się od Dzika miały wrócić dni milczenia pomiędzy nią, a smoczydłem. Paladynka spojrzała na krasnoluda.
- Wybieramy się do Highmoon. Szukamy pewnego mędrca z którym mam pomówić - wyjaśniła kapłanowi. - Problem w tym, że on pewnie już nas się nie doczeka - westchnęła ciężko.
__________________ A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny! |