Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-09-2017, 18:10   #50
Drahini
 
Drahini's Avatar
 
Reputacja: 1 Drahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumny
Shavri nie brał udziału w rozmowie Marva z Jorisem, ponieważ wspominał własną, którą przeprowadzili wspólnie z rudowłosym jeszcze zanim nadleciał smok. Nie zdarzyło im się tak rozmawiać w zasadzie nigdy, a bogowie wiedzą, że przepaść między ziała dość spora.
Nim jeszcze wyszli zapalić wspólnie ognisko, wylądowali z Marvem pod jednym dachem w oczekiwaniu na smoka. A Shavri wiedział, że nie zniesie kilku godzin dłużyzny spędzonych w całkowitej ciszy. Nie z Marvem obok. Zwłaszcza biorąc pod uwagę zadanie, jakie na nich czekało. Była to więc okazja porozmawiać z Hundem, jakiej Shavri nie miał od dawna. Głupio mu było bowiem prosić na osobność do takiej rozmowy, a tak - nadarzyła się okazja ją przeprowadzić. Ponieważ Shavri nie wiedział, jak zacząć, zaczął od jedzenia. Rozwinął jedną rację żywnościową, którą wziął ze sobą z obozu i podzielił ją na pół, po czym jedną z tych połówek zaproponował Marvowi.
- Zdajesz sobie sprawę, że przed walką nie należy jeść? - rudowłosy wziął jedzenie, ale odłamał tylko kawałek, przełykając go. Żeby nie burczało w brzuchu, nie żeby się najeść.
- Szlag wie, kiedy przyleci - Shavri wzruszył ramionami. Nie był wojownikiem, więc ciężko było mu podważać słowa Hunda. Słyszał natomiast o ostatnim posiłku skazańców. Nie krygował się zatem ze swoją połówką, tym bardziej że obiecany przez zleceniodawców poczęstunek był - a jakże, ale pachniał malizną. Tropiciel żuł przez chwile suszone mięso, tak jakby przeżuwał pytanie, które zamierzał zadać. W końcu się na nie zdobył.
- Więęęc - zaczął przeciągle jak gdyby nigdy nic, zerkając przez spróchniałą futrynę w pochmurne niebo - Jak układa ci się z Panią Leną?
Marv zamrugał, nagle zwracając pełną swoją uwagę na tropiciela, który jak gdyby nigdy nic pożerał swoją porcję. Nie skomentował tego, ale na zadane pytanie potrząsnął głową.
- Przecież podróżujesz z nami, widziałeś jak stoją sprawy.
Shavri spojrzał na niego spokojnie, a w duchu westchnął. Ta rozmowa nie zapowiadła się na łatwą. Ale wiedział to już zaczynając ją.
- Widzę tyle co wszyscy - przyznał. - Poza tym chwile jednak nie podróżowaliśmy razem. Ale wiesz, to nie jest tak, że to moja sprawa. Pytam z czystej życzliwości, ponieważ znam cię i cenię.
- Między mną, a Leną… - Marv zastanowił się chwilę nad odpowiedzią - ...jest w porządku, tak sądzę. To po prostu nie takie znowu ciekawe życie - wzruszył ramionami.
- Czasami to jest wszystko, czego trzeba - przyznał Shavri. - U mnie w domu też jest w porządku. Odkąd są w nim dzieci, jest nam lepiej... wszystkim. Tylko gwar duży, uciekać się chce na szlak bardziej.
Shavri urwał. Nie przestawało go zadziwiać, jak w krótkim czasie jego dola kowala wykorzystywanego przez swojego mistrza cechowego zmieniło się w życie najemnika, pełne przygód i złota. Nie zmądrzał od tego ani w swoich, ani w oczach ojca, ale czuł się lepiej ze świadomością, że dzięki niemu nikt już w domu nie chodzi głodny.
- Jesteś szczęśliwy? - zapytał spokojnie, jednak zaskakują tym samego siebie. Część porcji, jaką Shavri zaproponował towarzyszowi, nadal pozostawał nieopodal Hunda, tropiciel nie miał zamiaru jej zabierać.
Rudowłosy nie odpowiedział od razu na to pytanie. Przez chwilę bacznie przyglądał się Shavriemu, zmarszczył brwi, nagle odwracając wzrok w kierunku nieba, na którym wypatrywali smoka. Odezwał się po kilkudziesięciu uderzeniach serca.
- I tak i nie, taka jest najbliższa prawdy odpowiedź. Podoba mi się u Leny, ale to nie jest takie życie, o jakim kiedyś marzyłem. Problem w tym, że nie mam pojęcia jakie to życie powinno być. To co tu robimy teraz jest równie fascynujące co niebezpieczne. A do domu wracać nie zamierzam. Teraz pewnie zabraliby mnie na wojnę.
- Mnie chcieli, ale okazało się, że jestem głównym żywicielem rodziny, a wojna zabrała już moich dwóch braci. Nie czuję się dobrze z tym, że trochę “uciekłem” od wojny w bycie najemnikiem. Moja rodzina nie czuje się z kolei dobrze z tym, że w ogóle robię to, co robie. Bo tak, to jest niebezpieczne. Ale tak samo jak ty wiesz, że nie wrócisz do domu, tak samo ja wiem, że mój fach kowala jest tylko dodatkiem. Nie chce tak zarabiać na życie, bo nigdy nie zagwarantuje mojej rodzinie przyszłości.
Shavri sięgnął do pasa i odpiął od niego róg. Pamiątka była skrajnie brzydka. Nawet pomimo tego, że młody kowal zadbał o nią najlepiej jak umiał. Na rogu wyraźnie widać było kowadło otoczone wieńcem z liści mięty. Gdzie listki udawały kawałki malachitu, choć duża ich część wypadła z oprawy.
- [i]Ród Traffo kiedyś mógłby wysłać na te wojnę cały hufiec - mruknął. - Ale to było dawno i nieprawda…[i]
- Z kolei ja i moja rodzina od zawsze żyliśmy na skraju cywilizacji - powiedział z pewnym rozbawieniem Marv. - Rodzice nie wiedzą co robię. Tylko siostrze powiedziałem o zamiarze wstąpienia do najemników. Niezbyt dobra decyzja, to najemnikowanie, ale co poradzić? Mogłem zostać łuczarzem. Takim, co nie potrafi przetestować swoich wyrobów - parsknął. - Mój najstarszy brat został rycerzem, czy kimś takim. To… - zająknął się. - Wiesz, wtedy patrzą na ciebie w ten specyficzny sposób: "dlaczego ty jeszcze nic nie osiągnąłeś?!".
Shavri przez chwile nie mógł uwierzyć. Popatrzył na Marva i aż zrobiło mu się głupio swojego zaskoczenia.
- Znam to spojrzenie aż nazbyt dobrze - powiedział w końcu. - Wszyscy patrzą tak na mnie. Ale do głowy by mi nie przyszło, że ktokolwiek może tak popatrzeć na ciebie. Ja jestem lekkod… - zawahał się, zaciął na trudniejszym słowie i spróbował z drugiej strony. - Przecież jesteś wojownikiem. Twardo stąpasz po ziemi. Widziałem, jak walczysz włócznią. Ludzie liczą się z twoim zdaniem. O co chodzi twojej rodzinie?
- Jestem najmłodszy, nie licząc mojej siostry, ale ona jest dziewczyną. I jestem rudy - Marv skrzywił się, wcale nie żartując z tym argumentem. - Zresztą, to było przed tym jak dołączyłem do najemników. Wtedy… wtedy jeszcze nie byłem taki. Lena nazywa to doświadczeniem życiowym i coś w tym jest. Poza tym zawód wojownika nie jest dochodowy. W swojej wiosce miałem zostać łuczarzem.
Shvri musiał chwile podumać nad tą odpowiedzią. Marv nie był jedyną rudą osobą, jaką spotkał w życiu, ale pierwszą, którą znał tak długo. I póki co, jeśli rudość włosów oznaczał coś w życiu ich właściciela, to raczej powody do dumy - przynajmniej w oczach Shavriego. Jednak chłopak mówił o tym z wyraźną niechęcią.
Szkoda, że Marv nie ma nikogo, kto za niego mógłby opowiedzieć w jego domu, czego dokonał na ścieżce, którą kroczył. Abishai, którego on i Evan ubili praktycznie we dwóch, miał za pewnie bardzo dużo ludzi na sumieniu…
Traffo chciał jakoś podnieść na duchu kompana. I choć doskonale wiedział, jak średni jest jego autorytet w oczach rudzielca, spróbował ostrożnie.
- Szukaj do skutku, Marv. Z całego serca życzę ci, żebyś znalazł. A póki co nie oglądaj się na tych, którym nie podoba się to, jak żyjesz. Każdy jest kowalem własnego losu… A tymczasem, chyba w rzyć z tym czekaniem - mruknął na koniec, zerkając przez ziejącą pochmurnym niebem dziurę po oknie.
Marv spojrzał ponownie na swojego rozmówcę, w odpowiedzi jednak tylko kiwając nieprzekonująco głową.
 
Drahini jest offline