Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-09-2017, 22:40   #156
Lunatyczka
 
Lunatyczka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=yTCDVfMz15M[/MEDIA]

Jack patrzyła na Isobel. Nie drgnęła, nie poruszyła się, chyba nawet przestała oddychać. Jej świat właśnie rozpadał się na drobne kawałki, a ona nie potrafiła złapać wszystkich na raz, mogła jedynie stać i patrzeć, jak to co zbudowała przez te kilka ostatnich miesięcy zostało zniszczone w dwóch słowach, które wypowiedziała informatyk. Tępym wzrokiem patrzyła na listę nazwisk, którą położyła przed nią pani informatyk i nie była w stanie wyrzec słowa. Powinna się cieszyć, mieli oczyszczone, łącznie z nią dziewiętnaście osób, zostało tylko jedno nazwisko - David “Jakiro” Lovan. Co prawda był to jej przełożony, ale każdy normalny pracownik, powinien się cieszyć, że pozostała osiemnastka była czysta. Oczywiście lekki niepokój narodził by się w każdym zastępcy, który dowiedziałby się, że jego przełożony jest nie tylko podejrzany ale czeka już tylko na oficjalne potwierdzenie tego, że jest zdrajcą. Dla Jack miało to jeszcze inny wymiar, okazało się, że zupełnie nic nie wiedziała o mężczyźnie, z którym od kilku miesięcy mieszkała i który stał się ogromnie ważną częścią jej życia. Na chwilę przymknęła oczy, a cisnące się pod powiekami łzy zapiekły. Jej serce pękło. Przedłużająca się cisza musiała być niezręczna dla Isobel, dlatego Jack, odchrząknęła, zdenerwowana i zmusiła ściśnięte gardło do posłuszeństwa
- Dziękuję panno Beckett - uniosła na nią spojrzenie błękitnych oczu i postarała się uśmiechnąć - prosze dopilnować, by sprzęt wrócił do właściwych użytkowników. Biorąc pod uwagę, ostatnie nadgodziny jakie Pani wyrobiła, po oddaniu sprzętu pracownikom, ma pani wolne, na resztę dnia. To wszystko - formalny ton pomagał się uspokoić i choć przez chwilę nie myśleć, o tym, co oznaczał dla niej raport Beckett.
By podkreślić swoje słowa i wyraźnie dać do zrozumienia, że te dwuosobowe zebranie zostało zakończone, zastępca nadzorcy na Amerykę Południową wstała zza biurka. Dove zdawała sobie sprawę, że jeśli za kilka chwil nie zostanie sama zupełnie się rozklei. By uniknąć patrzenia na Isobel, podeszła do ekspresu, odwracając się tym samym twarzą do maszyny i podniosła jedną z filiżanek, ustawiając ją w odpowiednim miejscu. Wybrała program i przycisnęła przycisk inicjujący parzenie kawy. Patrzyła jak ciemna ciecz spływa do filiżanki, powoli ją wypełniając.
Isobel tymczasem stała niepewne, jakby chciała coś jeszcze powiedzieć. Nie dane jej było jednak się odezwać, gdyż zawibrował telefon Dove, informujący o przychodzącym połączeniu.
Jack, wpatrywała się w ściekająca do filiżanki kawę, próbując zapanować nad drżącymi dłońmi. Dopiero, kiedy miała pewność, że Beckett nic nie zauważy wyciągnęła służbowy telefon, z kieszeni spodni i spojrzała na wyświetlacz. Pseudonim Jakiro, wyświetlony na ekranie smartfona, sprawił, że cała krew odpłynęła z jej, i tak bladej twarzy.
- Panno Beckett, proszę zostawić mnie samą, muszę to odebrać - powiedziała, drżącym głosem i odetchnęła trzy razy.

Kiedy Isobel opuściła biuro, Jack odebrała telefon.
- Cheza, słucham.
- Cześć Jack - głos mężczyzny był rześki, widać musiał się dobrze tej nocy wyspać wreszcie. - Mam nadzieję, że nie masz nic pilnego w tym momencie do pracy, bo potrzebuję cię ponownie w Kolumbii. Dasz radę być tam na jutro wieczór?
Zbił ją tym pytaniem z tropu. Brwi dziewczyny zbiegły się ku sobie w geście zdziwienia, choć on nie mógł tego wiedzieć.
- Chcesz zostawić Buenos Aires bez nadzoru, to rozsądne?
- W pierwszych dniach tutaj nawet by mi to do głowy nie przyszło, ale teraz jestem o to spokojny. Poza tym jakoś się w marcu nie zawaliło wszystko jak w podobną trasę się udaliśmy.
- No tak ale…
- wiedziała, że wyciągnie ten argument, a ona nie będzie wiedziała jak go zbić. - co takiego się tam dzieje, że mnie potrzebujesz?
- Stęskniłem się - przyznał od razu. - I bez twoich mediacji nie wiem jak się może skończyć rozmowa z Mysterio.
Cicho westchnęła w słuchawkę wracając do swojego biurka, zupełnie zapominając o kawie.
- Davidzie jesteś potrzebny tutaj, ja jestem potrzebna tutaj…
- Wiem - westchnął. - Jednak nie damy rady się rozdwoić. Wszystkim zajmiemy się po kolei, razem. - jego głos zabrzmiał pewnością, którą chciał się z nią podzielić.
Mówił tak jakby wiedział co dzieje się w Buenos Aires.
- Nie mogę do Ciebie przyjechać, mam tutaj kilka rzeczy do zrobienia, dość pilnych – stwierdziła w końcu, próbując ukryć drżenie głosu.
- Co takiego? - wręcz była pewna, że zmarszczył brwi wypowiadając te słowa.
Jack miała wrażenie, że w pokoju, momentalnie, zrobiło się bardzo gorąco.
- Chciałabym – naprawdę by chciała – ale nie wyrwę się, nie uda mi się – próbowała brzmieć przekonująco, głos prawie jej się nie łamał.
- Co się dzieje? Jack? - dopytywał.
- Nie.. nic takiego – zaczęła niepewnie, zaraz jednak dodając – Po prostu... posypało się coś, o czym wolałabym nie rozmawiać przez telefon Davidzie.
Po drugiej stronie słuchawki zapadło milczenie.
- Ale tęsknię wiesz? – zupełnie nie kłamała, przez co głos jej jeszcze bardziej zadrżał.
- Ja za tobą też… - odparł od razu, ale czuć w jego głosie było napięcie. - Skoro tak, to przełożę sprawę Kolumbii na później. Przylecę już jutro ci pomóc.
- Wyjechać po Ciebie na lotnisko? – wbrew pozorom, to dobra wiadomość, wszystko okaże się szybciej niż myślała.
- Nie jest to konieczne, ale na pewno będzie miłe - trochę się rozpogodził, gdy już decyzja została podjęta, choć wydawał się tą rozmową zmęczony.
-Przepraszam.. – za dobrze już go znała i wyczuwała niezadowolenie w jego głosie – mi też nie podoba się ta sytuacja, nawet nie wiesz jak bardzo, ale… – westchnęła i umilkła – Ta praca nas kiedyś zabije i to wcale nie w polu – mruknęła, odchylając się w krześle.
- Cóż, mam nadzieję na spokojną emeryturę - stwierdził. - Muszę kończyć, trochę mam do zorganizowania w związku z zmianą planów.
- Jeśli masz mieć przez to problemy, poczekam te trzy dni, naprawdę. Świat się chyba nie zawali, co? - chciała brzmieć pozytywnie.
- Na szczęście Biały ufa mi odnośnie mojego grafiku, więc mogę go zmienić - zażartował. - Do zobaczenia jutro Jack.
- Wyślij mi sms, o której przylatujesz, to wyjdę po Ciebie - dodała na zakończenie rozmowy. - Do jutra. - rozłączyła się, odkładając telefon na biurko. Odetchnęła kilka razy, starając się nie rozpłakać z nadmiaru emocji i bezsilności. Cała ta sytuacja była jakaś chora i Jack naprawdę liczyła na to, że to okaże się jakimś głupim żartem albo serią pomyłek.
Służbistka, jaką była Jack wiedziała co musi zrobić, nie mogła, ot tak, postanowić sprawdzić swojego przełożonego, to, że regularnie oglądała go zupełnie bez ubrań, nie dawało jej żadnych dodatkowych praw w pracy. Musiała więc otrzymać odpowiednią autoryzację, a tę mogła uzyskać tylko od jednej osoby.

[MEDIA]http://onespace.s3.amazonaws.com/wp-uploads/2016/05/Forbes_OneSpace_Article.jpg[/MEDIA]

Po rozpoczęciu procedury, która miałaby jej pozwolić nawiązać połączenie z Białym, Jack upewniła się, że wygląda dostatecznie profesjonalnie i usiadła za swoim biurkiem, nerwowo poprawiając, stanowczo za krótkie włosy. Nienawidziła wideokonferencji z Białym, ale w tym wypadku, nie dało się tego uniknąć.
Szef pokazał się po drugiej stronie monitora po pół godziny od rozpoczęcia procedury.
- Cheza. - skinął głową na przywitanie. - Słucham - od razu przeszedł do konkretów.
Trudno jej było ocenić czy dla niej go obudzono, czy może od dłuższego czasu był na nogach. Whistler czasami przypominał robota.
- Mam sytuację w Beunos Aires, która wymaga Pańskiej atencji - zaczęła dość formalnie, jak zawsze kiedy prowadziła służbowe rozmowy - Jedna z naszych informatyków, zaraportowała podejrzane działanie wewnątrz naszych systemów. Skracając jednak historię, poddałam sprawdzeniu sprzęt pracowników, którzy potencjalnie mogli dokonać tej czynności i zostało ostatnie nazwisko na liście. Potrzebuję autoryzacji na sprawdzenie służbowego sprzętu i ewentualne przesłuchanie Davida Lovana. - tak, powiedziała to, choć przez kilka sekund, nim nie wypowiedziała pierwszych słów, bała się, że nie będzie w stanie wydusić z siebie nawet mruknięcia.
Biały zamrugał, jakby się właśnie przesłyszał. Uważnie jednak studiował jej twarz.
- Chcesz to zrobić poza jego wiedzą? - dopytał.
- Początkowo tak było – przyznała – po gruntownym przemyśleniu sprawy, uznałam jednak, że lepiej będzie uzyskać formalny rozkaz i poprosić go o dobrowolne udostępnienie sprzętu, kiedy wróci jutro. Gdybym wykonała to bez jego wiedzy, a okazałoby się, że to jednak ślepy zaułek, a Jakiro później dowiedziałby się o wszystkim z pewnością nasza wpsółpraca by na tym ucierpiała. Jeśli zrobię to oficjalnie, zrozumie, zna procedury i nie powinien później robić mi w związku z tym problemów.
- Słuszna droga. Co jeśli jednak to on będzie… - szukał słowa, nie chciał rzucać niepotrzebnych w tym momencie kalumni. - winny? Nie uprzedzisz go w ten sposób?
- Jutro, przyjadę z nim razem z lotniska, w jego biurze będzie czekała już Panna Beckett, gotowa by sprawdzić urządzenia mobilne, którymi posługuje się Jakiro. Z rozkazem w ręku, nie będzie mógł mi odmówić. Nie będzie też miał czasu na jakiekolwiek zacieranie śladów i manipulowanie dowodami. Stąd też prośba o zezwolenie na ewentualne przesłuchanie go. - starała się mówić ze spokojem, profesjonalnie, ale widać było, że to ciężkie słowa dla niej i nie łatwo jest jej o tym mówić.
- Udzielam - zdecydował od razu. Widać było, że chciał poznać sposób w jaki to wszystko Dove zaplanowała. - Udzielam ci również kompetencji na aresztowanie każdego Obdarzonego w Ameryce Południowej wedle twojego uzniania w przeciągu następnego tygodnia, od - zerknął na zegarek. - teraz.
- Przyjęłam. Dziękuję - skinęła głową i nieznacznie odetchnęła.
- Czekam na informację. Proszę mnie uznać za priorytet. To wszystko?
- Oczywiście - zapewniła szefa - i to wszystko. - dodała na koniec, naprawdę chcąc by ta rozmowa już się skończyła.
- Powodzenia - dodał na koniec i się rozłączył.

Fason, który obdarzona trzymała, podczas rozmowy ze swoim szefem, został zniszczony, kiedy tylko twarz Whistlera zniknęła z ekranu jej służbowego laptopa. Stanowczo z za dużą siłą zamknęła notebooka i schowała twarz w dłoniach, łokciami opierając się o biurko. Tego było za dużo, ale wiedziała, że nie ma od tego ucieczki. Dove pozwoliła sobie tylko na chwilę słabości. Popłakała się, a ze łzami spłynął jej makijarz. Zanosiła się szlochem, aż to utraty tchu. Ostatnim raz płakała tak, gdy babcia przyniosła jej najgorszą wiadomość jej życia. Tym razem jednak, nie była już małą dziewczynką, a David żył, nie tak jak oni, dlatego trwało to chwilę. Urwało się tak nagle, jak się pojawiło, a Jack po kilkunastosekundowym załamaniu, wstała zza biurka, otarła oczy, chusteczka higieniczna, którą wyciągnęła z ozdobnego pojemnika, stojącego na jej biurku i poprawiła stanowczo zbyt wesołą żółciutką sukienkę. Popatrzyła w lustro wiszące na wschodniej ścianie jej gabinetu - wyglądała żałośnie, czyli dokładnie tak jak się czuła. Było kilka minut po piętnastej. Powinna być w pracy jeszcze co najmniej godzinę, ale była zastępcą Nadzorcy Ameryki Południowej i jeśli miała kiedyś wykorzystać swoje stanowisko, to w takiej chwili, jak ta. Wyszła ze swojego gabinetu, informując sekretarkę, że ma spotkanie na mieście i bez zbędnego tłumaczenia się opuściła biuro, postukując granatowymi szpilkami.
 
Lunatyczka jest offline