Gdy jednak zadźwięczały cięciwy łuków i kusz, także Abelard ruszył do boju! Bo jak wiadomo wszem i wobec, cyrulicy po kilkudniowym przeszkoleniu są wyśmienitymi łucznikami - zwłaszcza w nocy. Ale czy to wiara w przewagę liczebną swoich czy chęć udowodnienia, że nie jest ostatnią pokraką w walce - ciężko było wyjaśnić Abelardowi co powodowało nim gdy rzucił się z łukiem ku rubieżom obozu. Dość rzec, że w uniesieniu udało mu się nie tylko nie zniszczyć łuku ale i posłać strzałę w kotłowaninę cieni, mogącą być wrogami! Jednak przyszło mu zapłacić za ten wyczyn...
Gdy Nossenkrap dostrzegł lecący z sykiem w jego stronę iskrzący przedmiot było już za późno: nim zdążył uskoczyć granat uderzył w ziemię tuż za Abelardem i rozbryznął się na nieszczęsnego cyrulika oraz namioty rozstawione koło niego! Ostatkiem trzeźwego umysłu podjął błyskawiczną decyzję o rzuceniu się na ziemię i owinięciu się własnym płaszczem. Turlając się przez chwilę po ziemi zdołał zdusić ogień na sobie - natychmiast też zrzucił z siebie płonące resztki płaszcza, gdy tylko płomienie na odzieniu cyrulika zgasły.
Balwierz stanął przed dylematem: ruszyć ku walczącym czy ratować ludzi w namiotach? Jedni i drudzy wymagali pomocy młodego prawie-medyka... Widząc nadbiegających ku namiotom grasantów Sala, w tym Martę, decyzję podjął niejako bez własnego udziału. Po chwili płachty namiotów wraz z dobytkiem nieszczęsnych mieszkańców płonęły na placu, a poparzeni dochodzili do siebie w wodzie i na brzegu rzeki - niestety, nie wszyscy przetrwali taniec z szalejącymi płomieniami...
I gdy wydawało się, że Piekło zawitało do obozu Ostatnich, stało się coś jeszcze gorszego: nadszedł koniec świata! Bo też jak inaczej miałby nasz cyrulik zinterpretować ognisty wybuch i towarzyszący mu huk? Mało nie przewróciwszy się od podmuchu, działając bardziej instynktownie niż z rozmysłem Abelard rzucił się w stronę lazaretu po torbę uzdrowiciela oddziałowego. Koniec świata końcem świata a rannych trzeba opatrzyć...
Nim jednak ruszył do ofiar bitwy, szybko opatrzył własne rany - wiedział, że poparzony i ranny na niewiele się zda towarzyszom. Gdy był gotowy wyszedł z lazaretu...
... tylko po to by ujrzeć Marthę i jej towarzyszy położonych ogniem najemników! Nie wiedząc skąd padły strzały podbiegł chyłkiem do padłej rozbójniczki i odciągnąwszy ją na bok spróbował opatrzyć jej rany. Jednak huk, szok i gryzący w oczy dym nie pozwalały na odpowiednie zajęcie się ranami kobiety. Słysząc jęki i widząc padających najemników chwycił kobietę w ramiona i pobiegł do lazaretu, gotów zginąć ratując życie towarzyszki!
***
Jak się okazało, na prawdziwe poświęcenie czas miał dopiero nadejść. Znoszono kolejnych poparzonych i rannych, a brakowało praktycznie wszystkiego: podstawowych ziół i dirakwi, czystych bandaży, wina do ... no wina to akuratnie brakowało! ... poza tym jednak "lazaret" lepiej nazwać by było "miejscem balsamowania prawie-zwłok". Ciężko było powiedzieć kto przeżyje i ile nóg będzie trzeba uciąć. Roboty było jednak co nie miara - nie zastanawiając się wiele Nossenkrap ordynował napar uspokajający, mając w zanadrzu mikstury leczące dla krytycznie zranionych. Strzelał, chrupał, ciął, szył, bandażował, klął, pił - słowem: był w swoim żywiole!
Można było jednak powiedzieć jedno: winą za każdą stratę na zdrowiu obarczą Abelarda... Ale cóż było robić? Taki już los cyrulika: jak uzdrowił - łaska bogów i cud!, jak spartaczył - czciciel Chaosu i konfabulator!
Za grosz wdzięczności dla podłej roboty cyrulika...