Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-09-2017, 00:24   #320
Anonim
 
Reputacja: 1 Anonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputację
STARY RYSIEK


- Dziecko, pijany i głupi zawsze prawdę powie. - wymamrotał Stary Rysiek wyjmując z kieszeni nowoczesny, a całkiem nowy dwadzieścia lat wcześniej, aparat fotograficzny. W momencie przekroczenia pewnego wieku, jak i promilażu, zaciera się granica między tym co jest, a tym co mogłoby być, gdyby było tak jakby chciało się, żeby było. Wśród wszystkich, którzy docierają do takiego poziomu wstawienia większość traci rozum, bo to żaden ejdzheimer, czy co tam, ale po prostu zbliżenie do tajemnic wszechświata. Umysł przeistacza się w astropolitarną magistralę sygnałów przepływających nie tylko przez układ nerwowy człowieka, ale i całego kosmosu. Czas przestaje mieć znaczenie, czego rozum już znieść nie może. Powyższe jest powodem, dla którego starzy ludzie żyją przeszłością - wiedza kosmosu przemiela ich pamięć sukcesywnie poczynając od momentu doznania olśnienia. Nieliczni jednak są w stanie znieść to wszystko. Zazwyczaj niezrozumiali przez społeczeństwo izolują się od niego sięgając co raz głębiej do butelki, aż w końcu umierają w zapomnieniu. Z tej niewielkiej grupki procent osiąga stan ostatecznego upojenia alkoholowego. Stan ten niechybnie wiąże się ze śmiercią, ale w momencie poznania tajemnic wszechświata taki delikwent może tak zmanipulować temporalnymi powierzchniami wierzchnio scalonymi na nielinearnej kołowrotnicy matrycy ustrojstwa wiadomych skutków, że trwają w nieśmierci. Nieustannie poruszając się po zapomnianych kątach czasu przyciągani są jak ćmy do ważnych wydarzeń, gdzie mogą odzyskać swoją moc, chociażby wypijając hektolitry wódki. Nie są żywi, nie są martwi, a przede wszystkim nie są żywymi trupami. To po prostu podróżnicy. "Podróżuję, podróżujesz, podróżujemy razem" jak to mawiają.

Nagły błysk światła na moment oślepił Ryszarda Kociębę. Po tej chwili w ręku Starego Ryśka pojawiło się kilka kabanosów i zdjęcie. Nie było widać natomiast aparatu fotograficznego. Przegryzając kabanosy podał Ryszardowi fotografię. Przedstawiała jego samego. Zdjęcie wykonano ewidentnie przed chwilą. Zresztą na samym dole, bardzo drobnymi cyframi widoczna była data zdjęcia. Pałaszując mięso Stary Rysiek przemówił niezwykle spokojnie:
- Nie było łatwo ją odnaleźć, ale rzeczywiście. Jest. Zbliża się do tego miejsca, więc powinieneś działać szybko. Czuję, że tym razem będę musiał pomóc z nią, ale na razie sam sobie poradzisz. Gdy idziesz zabijać muchę, nie zabieraj ze sobą armaty. - zakończył enigmatycznie i zniknął pozostawiając za sobą smrodek niemytego ciała. Po chwili Ryszard Kocięba zorientował się, że smrodek niemytego ciała dotyczył nieprzytomnego ciała Andrzeja Nowaka. Leżał on obok kotła, a na jego brzuszysku znajdował się otwarty laptop. Bimbromancie natychmiast rzuciło się w oczy jego nazwisko widniejące na w otwartej rozmowie "Pejsbuka". Ryszard Kocięba nie był chujem, więc oczywiście nie miał konta (i to ze swoim prawdziwym imieniem i nazwiskiem!) na tym gównianym serwisie inwigilacyjnym organizacji Darpa (Złomokleta wszystko mu powiedział! W sumie to zanudzał o tym, ale coś tam się zapamiętało!). Okazało się, że Złomokleta czatował z córką Bimbromanty i stąd nazwisko tam się pojawiło. Głupia gówniara pewnie podała wszystkie swoje dane i jeszcze fotografie, żeby łatwiej znaleźć się w problemach z różnymi zboczeńcami czającymi się w internetach. Nie mówiąc już o Mossadzie. W momencie, gdy Ryszard Kocięba chciał zobaczyć kiego chuja Nowak pisał do jego córki (no w sumie to nie była głupia taktyka, ale kto wie co mu zrobili w "szpitalu" na "zabiegach") to nagle kot zeskoczył z szafy. Wcześniej nawet nie było w tym pomieszczeniu szafy, ale teraz najwyraźniej była i coś próbowało się z niej wydostać! Próby jednak nie były zbyt silne, a zwykły zamek szafy trzymał (kluczyk był w nim od zewnątrz).

W swym byłym mieszkaniu próbował odczytać wiadomości z pejsbukowego konta córki, ale wówczas kompletnie nie udało mu się okiełznać elektronicznego ustrojstwa i tam jakieś X kliknął i wszystko się wyłączyło, a potem nie wiedział właściwie jak włączyć i coś się popierdoliło. Tym razem był ostrożniejszy nie popełniając tego samego błędu dwa razy i nie naciskał żadnych X. Wcześniej myślał, że X znaczy skarb, ale w tych hamerykańskich komputerach pewnie to znaczyło co innego. W każdym razie starając się ogólnie naciskać jak najmniej czegokolwiek Ryszard Kocięba zdołał odczytać ostatnią wiadomość wysłaną do jego córki przez Złomokletę: "Rysiek spóźniliśmy się. Zabili ci córkę! Mam pomysł w tym miejscu jest dziwna moc i ona mnie zmienia sądzę że mógłbym spróbować ożywić twoją córę ale będziesz musiał mnie poprowadzić." - wysłana wczoraj wieczorem. Z godziny wynikało, że to na tym melanżu organizowanym na stałej miejscówce z pustostanem. Czy to była prawda? No, ale Stary Rysiek powiedziałby, gdyby wiedział... prawdopodobnie, a może nie? Z zamyślenia Ryszarda Kociębę wyrwał okrzyk Andrzeja Młota:

- Już go kurwę zapierdol! - Bimbromanta obrócił się i spostrzegł jak Ajej w kompletnym delirium agresivum tremendes rzucił się na niego z pięściami. Ryszard cofnął się, a Andrzej poruszał się jak słoń w sklepie z flaszkami wódki. A jako, że dla słoni nie ma miejsca w monopolowych to szybko potknął się o kocioł i wypierdolił się jak długi na drugiego Andrzeja przy okazji zamykając laptopa. Drogocenna ciecz rozlała się po całym pomieszczeniu natychmiast cucąc Młota i Nowaka. Nie bardzo wiedzieli co się dzieje, a bredzili coś o grach fabularnych, żywych trupach i niesamowitych przygodach na brzegach rzeki Linsk! Gdziekolwiek to było. Albo im się coś popierdoliło albo Zasrane Stany to była tylko jedna część multiwersum Zasranych Światów.

Zresztą nie tylko Ajej i Złomokleta zostali ocuceni nagłym przepływem Ostatecznego Trunku po podłodze tego bezbożnego przybytku. Ocknęli się z zastoju narkotykowego również i inni bywalcy tego miejsca. Było dwóch typów od fabularnego grania, z którymi wcześniej Ajej zasiadł do stołu, była jedna z tych lasek, które wyruchał swego czasu Holiłud, a i był Jasio Śnieżka. Ten ostatni najwyraźniej potrafił wpierdolić się wszędzie między wódkę i zakąskę, a wszystko to robił na krzywy ryj. Jakby na to nie spojrzeć to był on największym sępem jakiego świat nosił, bo nikt nie widział w nim sępa. Potrafił wyłapać kosę na klatę, aby po chwili posuwać jakieś srebrnowłose suki. I w sumie jak on tutaj pojawił się? Zagadany o to odpowiedział, że wpadł do przerębla, gdy go żywe trupy goniły, a potem pojawił się jego wujek i...
- Dobra, kurwa, zamknij mordę z tymi bzdurami. - powiedział jeden z zebranych to co wszyscy myśleli. Oprócz wyżej wymienionych w pomieszczeniu było jeszcze kilka różnych chujków (co tutaj oznacza też kobiety, choć to chujkowo brzmi), ale ci rozpierzchli się natychmiast, gdy usłyszeli przeciągły ryk wydobywający się z szafy. Nieliczni to znaczy wyłącznie Kocięba, Młot i Nowak zorientowali się, że to właśnie głos z szafy wcześniej zwrócił uwagę Jaśkowi, że jego wersja wydarzeń była kurewsko niewiarygodna - a nawet nie dotarł do części z olbrzymimi łańcuchami, które żywe trupy sobie z dupy wyczarowały! Głos ten poza tym brzmiał znajomo, ale czy był czas zajmować się takimi pierdołami jak wyjmowanie jakiegoś niedoszłego trupa z szafy?

Tym czasem oświetlenie podziemi przemieniło się w światła dyskotekowe. Pulsujące w rytm muzyki, która już nie miała lekkiego charakteru lat 70 i 80, ale elektroniczne brzmienie wiecznego jutra! Na korytarzu pojawiło się kilkunastu imprezowiczów poszukujących toalet, ale i korzystających z podziemi jako nowego parkietu tanecznego.

POWRÓT ZŁOMOKLETY


Jakkolwiek Andrzej Nowak ogarniał temat, w którym powrócił z brzegów rzeki Linsk do banalnej rzeczywistości to nie bardzo rozumiał z jakiego powodu po pierwsze jego ciało znajdowało się wewnątrz Rezydencji Krakowskiego, po drugie był z nim jego laptop i po trzecie nie był już w formie cyfrowej. Powrót do rzeczywistości bolał jak skurwysyn. Jego ciało było w rozsypce, a podróż do formy cyfrowej miało być jego przepustką do wiecznego życia, czy tam jeszcze spełnienia bohaterskich marzeń o bohaterstwie bohatera. Tym czasem chuj, dupa i kamieni kupa, a powrót do ciała był równie epicki jak wypierdolenie się twarzą na asfalt. Może fajnie z boku wyglądało, ale nie było interesujące dla tego, który sobie ryj rozbija.

Czuł się zresztą inaczej niż wcześniej. Tak jakby jego ciało było oczyszczone ze wszelkich obcych ustrojstw. Językiem sprawdził swoje uzębienie i okazało się, że brakowało kilku zębów - wybitych mu przez żywe trupy w katakumbach położonych na brzegach rzeki Linsk. Dodatkowo widział jedynie na prawe oko, a to przecież w lewym oku miał zainstalowaną wizjer tefauenu, który śledził każdy jego ruch. Pomacał się po lewym oczodole, ale około wciąż tam się znajdowało. Prawdopodobnie dobrze będzie zasłonić je, tak na wszelki wypadek. Oczywiście te wszystkie zmiany nie oznaczają, że Złomokleta nie może ponownie przemienić się w cyfrową postać, ale na razie to chciało mu się strasznie szczać.

Ostatnio chciało mu się aż tak szczać poprzedniego dnia wieczorem, gdy kombinował coś ze swoim kompjuterem. Próbował wysłać wiadomość do córki Bimbromanty - chciał ją przekonać, aby odpierdoliła się od Krakowskiego. Przynajmniej jakoś tak miłymi słowami. Nic mu nie przyszło do głowy, więc pozwolił popuścić się wodzy fantazji. Po zakończeniu pisania podniósł wzrok i zobaczył ledwo widzialną sylwetkę szczającego Bebe. Tamten był na granicy światła, ale opadający na glebę strumień moczu był wyraźnie słyszalny. Andrzejowi Nowakowi przypomniało się, że po chwili wyszedł z pomieszczenia, ale ze względu na zdradziecki próg wypierdolił się na trawę i wstał o własnych siłach. Wówczas ostatni raz widział Bebe. Zniknął jak lato w czasie jesieni. Nawet nie pożegnał się.

Powracając jednak do teraźniejszości to Złomokleta ledwo wstał, jebało od niego ostrą wódą, a żeby chodzić potrzebował co najmniej w jednej ręce mieć jakieś oparcie - zabrał jeden z metalowych prętów, na których wcześniej widział kociołek nad ogniskiem (aktualnie zgaszonym).
 
Anonim jest offline