Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-09-2017, 00:28   #157
Zaalaos
 
Zaalaos's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputację
Miesiące mijały Theodorowi spokojnie. Niezbyt owocnie, ale zdecydowanie spokojnie. W miarę regularne treningi z członkami Światła, nadrabiane zaległości w literaturze, konsultowanie badań z studentami Edgara, odświeżanie znajomości języków i w końcu znalazł czas na obejrzenie Disneyowskiego Atlantis. Taka sielanka mogłaby trwać wiecznie… Gdyby nie to że była marnotrawstwem czasu. Niemal każdego dnia budził się z tępym ssaniem w żołądku, jakby organizm podpowiadał mu że zaraz coś się wydarzy. Cóż, powinien był słuchać swoich instynktów. Czas mu się skończył i nie był gotowy na to co miało nadejść.

***

Złoty otaksował wzrokiem Coopera. Stres, odrobina niepewności, może nawet strach. I zdecydowane zmęczenie. Tak, Mrok dawał się Światłu mocno we znaki, a Obdarzony czuł że to wszystko to była tylko zasłona dymna. Zwykłe odwrócenie uwagi od jakiegoś… Ważniejszego celu. Czemu atakowali by tak losowe miejsca? W wszystkich z nich szukali jakiejś określonej mocy? Nie, jeśli już to tylko w jednym, a pozostałe miały rozciągnąć siły Światła. Springfield… Pracował tam młody McWolf. Jego… przyjaciel. Albo najbliższa temu sformułowaniu osoba jaką znał. Czyżby to on był celem?
- Ruszajmy. - rzucił krótko i wstał. Spojrzał na zegarek który zdobił jego dłoń. Prosty kwarcowy Cassio miał dwie zalety. Był tani i dokładny. Była 8:06. - Jak wygląda sytuacja?
- Odprawa będzie w samolocie, zbieraj się, masz pięć minut by być na lotnisku. - Odwrócił się na pięcie i poszedł.
Złoty wzruszył ramionami i ruszył z miejsca do samolotu. Co prawda oczekiwał przynajmniej "dzięki", ale na to czas przyjdzie później. Przynajmniej taką miał cichą nadzieję. W drodze wyjął z kieszeni spodni swój telefon komórkowy i wykręcił numer do Deana. Zgodnie z przewidywaniami Młody nie odbierał.

***

Na lotnisku czekał grzejący się wojskowy Lockheed C-130 w kolorze piasku. Pojazd wyglądał zgoła monumentalnie, cztery silniki zapewniały absurdalną nośność, znany był też ze swojej niezawodności. Dobry pilot był w stanie posadzić tego ptaszka na dowolnej z grubsza płaskiej powierzchni, w środku burzy piaskowej i pod wpływem. Cóż, nie bez powodu przyznano temu pojazdowi przydomek “Herkules”. Podobnie jak mityczny heros był wstanie podnieść absurdalnie dużo. Może nawet piątkę w formie zbroi. Theodor podbiegł do opuszczonego trapu załadunkowego, trzymając poły swojego dresu. Przywitał go jeden z oficerów SPdO, Zdawało się że był to jeden z tych którzy byli członkami jego obstawy kilka miesięcy temu gdy spotkał się z Ceres. Człowiek podał Złotemu niezbyt dużą, wojskową torbę w kolorze zgniłych oliwek po czym wskazał wnętrze samolotu. W środku było coś lekkiego i materiałowego. Zapewne ubrania na zmianę. Obdarzony skinął głową i wszedł na pokład.

Czekało już tam jakieś czterdzieści osób. Zdecydowaną większość stanowili komandosi na służbie SPdO, którzy właśnie sprawdzali zapięcia sprzętu, który ze sobą zabierali. Na pozostałych składali się Cooper, jego adiutanci, oraz dwóch Obdarzonych, których Theo znał tylko z widzenia na korytarzach i stołówce. Mężczyzna nie okazał się być ostatnim, czekali jeszcze na jedną kobietę, która właśnie dobiegła do samolotu i oddając salut Sly'owi odebrała torbę od oficera SPdO. Usiadła na wolnym miejscu obok Theodora.
[media]https://i.pinimg.com/originals/b1/e8/3b/b1e83bd622bfa7a4fbc4d7bf931bf4bf.jpg[/media]
Obdarzony skinął uprzejmie zebranym głową i zapiął się w swoim fotelu. Nie odzywał się, wiedział że zdecydowanie nie gra tu pierwszych skrzypiec, ba nie grał nawet dwudziestych. Pewnie zaraz usłyszy że ma wykonywać polecenia wszystkich tutaj zebranych. Coż... Tak długo jak nie będą dawali mu głupich poleceń będzie robił to czego będą chcieli.

- Podsumowanie sytuacji - Cooper wstał, podczas gdy pozostali siedzieli w niedużej części pasażerskiej. - Mrok zaatakował służby pracujące przy ruinach Chicago, agent Swift związał ich walką i zabił jednego, a drugiego przegonił. W tym samym czasie zostało zaatakowane Springfield. Mamy potwierdzoną kolejną dwójkę, ale może być więcej. Jeden z nich jest na pewno lataczem, dlatego priorytetem będzie sprowadzenie go na ziemię. Swift powinien być na miejscu chwilę po nas, ale nie możemy go brać pod uwagę w bitwie, odniósł rany w starciu w Chicago - odetchnął.- Mamy już potwierdzone ofiary cywilne, dlatego w razie możliwości odciągajcie przeciwnika od terenów zamieszkanych. To tyle. Jakieś pytania?
- Coś na temat tej dwójki? Wzrost, inne pokazane moce? - dopytał Złoty poprawiając przy tym zapięcie swojego fotela - Mam wolną rękę, czy potrzebujecie ich w miarę możliwości żywych?
- Latacz został oceniony na coś pomiędzy dwanaście a piętnaście metrów. Ten na ziemi mniejszy, dziewięć do jedenastu. Jeśli chodzi o moce, to wokół tego latającego unosi się kilka tarcz. Ten na ziemi potrafi przyspieszać na prostych odcinkach. Coś podobnego do twojej mocy - odpał Cooper. Pozostali jedynie pokiwali potakująco głowami. Najwidoczniej zapoznali się z tym już wcześniej.
- Dwanaście do piętnastu... - Theo zastanowił się. Odpowiadało to rozmiarowi Obdarzonego który zabił Edgara. - Czwórka bądź piątka, nie jestem zbyt dobrze dostosowany do walki z latającymi oponentami, ale z tym na ziemi mogę pomóc. Zobaczymy kto jest szybszy. I przepraszam za głupie pytanie, jak wygląda łańcuch dowodzenia? -

- Zaczynając ode mnie, następna w kolejności jest Velvet - skinął na siedzącą obok Theo kobietę. - Następnie Hammer i Dozer.
- Co z Smaugiem? - wtrąciła się owa Velvet.
- Nie zdąży wrócić na czas z Argentyny. Musimy sobie poradzić - odparł Cooper.

- Jasne. Mam sobie wybrać kryptonim na czas akcji, czy mam reagować na "ej ty"? - Theo rzucił retoryczne pytanie - Goldar. Po kolorze zbroi. - zadecydował - Macie jakieś synergistyczne moce? Coś z czym tunele aerodynamiczne mogłyby pomóc?
- Chyba każda broń dystansowa się nada. - zauważył Hammer, mężczyzna mający zapewne irlandzkie korzenie. - Na pewno podziała z twoimi kulami energii - zwrócił się do Sly'a. - Przyda się do ściągnięcia tego latacza. Jeśli to piątka, to nawet z Catherine możemy nie dać rady. Kobieta prychnęła.
- Nie wchodź mi w drogę, to po dzisiejszym dniu i ja będę piątką. Hammer tylko westchnął, nie zamierzał podejmować kłótni.
- Nie wychylaj się niepotrzebnie Cat - Cooper przywołał ją do porządku. - Bez zbędnego ryzyka.

- Hmm, w sumie zależy na czym opiera się lot tej osoby. Jeśli na odrzucie to mogę wytworzyć tunel pod tą osobą, nie będzie od czego się odepchnąć i spadnie na ziemię. A wtedy sobie poradzimy. Chyba. - dodał na końcu - Wiadomo coś na temat McWolfa? Potwierdzony kontakt?
- Swift to właśnie jego pseudonim - wyjaśniła mu Catherine. - Dzieciak dogonił mnie z mocami - wywróciła oczami.
- Ah... - Theodorowi wyraźnie ulżyło - Nagle straciłem powód dla którego chciałem wam pomóc. Żartuję. - uzupełnił szybko widząc nietęgą minę zgromadzonych. - Czy jest jeszcze coś co powinienem wiedzieć?
- Z najważniejszych rzeczy to tyle.

Złoty skinął głową, potwierdzając przyjęcie informacji i zamknął oczy. Powoli oczyścił umysł z zbędnych myśli. Przy poprzednich walkach zawsze był zaskoczony, ale tym razem miał czas na mentalne przygotowanie się. Wyobraził sobie swój umysł na podobieństwo masywnego pałacu. Frontowa brama była otwarta na oścież, a za nią rozciągały się szerokie ogrody, pełne bogatego kwiecia. Każdy jeden z tych kwiatów symbolizował dzieło sztuki, i z odrobiną mentalnego wysiłku Theo był wstanie wyobrazić sobie dany przedmiot z absurdalną dokładnością. Przechodził obok Mona Lisy, Stworzenia Adama, Syna Człowieka, Ostatniej Wieczerzy, Myśliciela i Dawida. Szybkim marszem pokonał część ogrodu zapełnioną muzyką, by w końcu dotrzeć na tyły posesji. Miejsce to zajmowała gigantyczne Koloseum, które w ułamek sekundy rozrosło się i połknęło pałac. Podłoże przemieniło się w przesiąkniety krwią piach, kwiaty sztuki w włócznie, trawa natomiast w stalowe ostrza. Złoty nie bał się tych przedmiotów. Były tylko manifestacją jego umysłu, sposobem na przechowanie wiedzy. Przebiegł dłońmi po ostrej niczym katana krawędzi, i nagle przypomniał sobie metody walki tą bronią. Nieco dalej leżały zakrwawione opaski na dłonie. Podniósł je i z czułością kochanka pogładził przetarty materiał. Setki godzin spędzonych w ludzkiej formie, walcząc z każdym kto rzucił mu wyzwanie. Setki rzutów i brutalnych ciosów w nerki. Tysiące złamanych kości i wybitych zębów. Dziesiątki śmierci. Jedna pomyłka. Odłożył je na swoje miejsce i poszedł dalej.
Dość szybko teren zaczął się zmieniać. Ostrza zamieniły się w… Idee? Widział tutaj komunizm, nazizm, kapitalizm, monarchię i nihilizm, To również były bronie, ale nie służące do walki która go czekała. Minął je spokojnym krokiem i dotarł do krańca areny.
Małe stalowe drzwi prowadziły w głąb krawędzi kompleksu. W gruncie rzeczy w głąb nicości. Theo nacisnął klamkę, a drzwi ze sporym oporem otworzył się. Wszedł w głąb pomieszczenia i natychmiast zauważył trzy kule, unoszące się leniwie w przestrzeni. Złotą, ciemno pomarańczową i ciemno fioletową. Nie trzeba było geniusza by zorientować się że były to jego moce. Oderwał od nich wzrok i wchłonął resztę pomieszczenia. Było podzielone na trzy części. Jedną czarną jak noc, jedną śnieżno białą i przedsionek w którym był on i jego moce. Zainteresowany minął Czas i ruszył ku ciemnej części pomieszczenia. Jego stopa miała przekroczyć krawędź gdy nagle poczuł opór. Nacisnął całym sobą na niewidzialną ścianę i… Został brutalnie odrzucony do tyłu. Czuł że zarówno tam, jak i po jasnej stronie kryje się wiedza o mocach Obdarzonych. Prawdziwa wiedza. Wiedza która nie była dla niego teraz dostępna.
Sfrustrowany obrócił się na pięcie i usiadł w pozycji lotosu przed swoimi mocami. Wyciągnął po nie dłoń, a te posłusznie się do niego zbliżyły. Gigantyczne kule energii zmniejszyły się i otoczyły jego głowę na podobieństwo korony. Czuł że nadszedł czas.

- Jestem gotowy. - rzucił krótko, otwierając oczy.
- Dobrze. Zastanawialiśmy się czy ze stresu straciłeś przytomność. - odparła Catherine i rzuciła Złotemu spadochron na kolana. - Nie umiesz latać. Przyda ci się.
- Zdecydowanie. - odparł i rozpiął uprząż swojego fotela. Ledwo wziął plecak do ręki całym samolotem szarpnęło. I to z taką siłą, że Theo grzmotnął plecami o sufit. Zamroczyło go na chwilę. Ocknął się po silnym uderzeniu z otwartej dłoni w twarz.
- Wstawaj! - Cat szarpnęła go z siłą, jakiej się nie spodziewał po kobiecie jej postury. Pokład samolotu był pochyły, czyli spadali.Obdarzona nałożyła mu spadochron na plecy i zapięła klamry na piersi. - Już, skacz! - prawie go wypchnęła przez... urwany ogon samolotu.
Theo rzucił coś niezbyt koherentnego w staro-aramejskim i wyskoczył z spadającego pojazdu.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=zr-cDxMrAk8[/MEDIA]
 

Ostatnio edytowane przez Zaalaos : 23-09-2017 o 20:41.
Zaalaos jest offline