Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-09-2017, 15:19   #158
Lunatyczka
 
Lunatyczka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputację
Długi prysznic, pomógł się nieco rozluźnić. Szum, ciepła woda bijąca przyjemnie po plecach, muzyka lecąca w tle i odurzający zapach szamponu, sprawił, że prawie udało jej się zapomnieć, w jakim miejscu stanęło jej życie. To co działo się poza małym, światem łazienki, chwilowo, choć na tę jedno mgnienie mogło pozostać właśnie tam – poza. Niemyślenie, wyłączenie mózgu, operowanie jedynie zmysłami, dotyku, powonienia i słuchu, bo nawet i nie wzroku, skoro oczy miała zamknięte. To było przyjemne, a Jack potrzebowała właśnie takiej, krótkiej chwili wytchnienia. Wiedziała, że dobrze zrobiła wcześniej wychodząc z pracy i tak nie przydałaby się nikomu w biurze, bo nie była w stanie logicznie myśleć, a tak, tym sposobem, zapewniła sobie godzinkę spokoju, nim Lucas pojawi się na jej progu. Nie wiedziała, jak powinna się ubrać, nie chciał, mimo jej usilnych próśb zdradzić miejsca, do którego miał zamiar ją zabrać. Dlatego panna Dove, ostatecznie, zdecydowała się na klasyczną małą czarną, dobrą do baru, do teatru, na imprezę i w kilka innych miejsca, po cichu liczyła tylko na to, że nie zamierza zabierać jej do jakiegoś parku linowego czy na inne skakanie na bungee. Jednak jego aprobata wyborem stroju, pozwoliła odetchnąć Jack z ulgą – nie będzie to nic ekstremalnego. Nie mogła jednak przewidzieć tego, co zaplanował dla niej Lucas, nie mogła spodziewać się, że mężczyzna zaskoczy ją na tyle, że Dove zaniemówi, kiedy amerykanin pomógł jej wysiąść z auta pod budynkiem filharmonii.


Jasna, oświetlona, zawieszonymi wysoko pod sufitem lampami, sala przywoływała wspomnienia. Znajomy zapach starych, ciężkich, atłasowych kotar, drewnianych desek sceny, wyświechtanych, foteli, które dawno już przestały być wygodne był znajomy. Wszędzie, gdziekolwiek by się nie było ośrodki kulturalne miały dokładnie taką samą atmosferę. Wszędzie pachniały tak samo, wszędzie panował taki sam nastrój i to, że różniły się od siebie wizualnie, stylem, kolorystyką czy użytymi materiałami do ich budowy nie miało znaczenia. Teatr zawsze pachniał zakurzonymi strojami, tak filharmonia zawsze sprawiała, że Jack szybciej biło serce. Usiadła z Lucasem na swoich miejscach, przeglądając repertuar, odczytując nazwy utworów, które zamierzano dzisiaj zagrać. Nie odzywała się do mężczyzny w ciszy przeżywając uniesienie, a kiedy na scenę weszli pierwsi muzycy, Dove jak zahipnotyzowana wbiła wzrok w artystów.
Jeśli prysznic odciągnął ją od myśli o burzowych chmurach zbierających się nad jej głową, to koncert muzyki klasycznej odegnał je z siłą huraganu. Dove, ściskała w dłoni repertuar, mnąc, gruby papier, zupełnie nieświadoma tego, jak nagromadzone w niej emocje uciekają. Wpatrywała się w dyrygenta, w jego płynne i precyzyjne ruchy, to jak zręcznie wydawał polecenia batutą, to jak cała orkiestra działała zgodnie z tym co pokazywały jego dłonie. Nie potrafiła oderwać wzroku od pierwszej skrzypaczki, tej najważniejszej osoby w całej orkiestrze, zaraz po dyrygencie. Przy słodkich dźwiękach skrzypiec przymknęła oczy, chcąc skupić się tylko na słuchaniu, na odczuwaniu muzyki całą sobą, zupełnie jakby była jedyną osobą w całej sali koncertowej. Chciała wierzyć, że muzycy, grają tylko dla niej i poza nią, nie ma tu nikogo. Jack nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo muzyka, atmosfera tego miejsca i wszystko co wydarzyło się w przeciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin na nią wpłynęło, dlatego dopiero czując wilgoć na policzku zorientowała się, że uroniła łzę zachwytu. Otarła ją wierzchem dłoni, w momencie gdy rozbrzmiały oklaski, po ostatnich nutach. Jack klaskała również, dużo bardziej spokojna niż w momencie kiedy weszła do sali koncertowej. Oklaskiwała dyrygenta, skrzypaczkę i wszystkich muzyków, którzy dali jej to czego potrzebowała dzisiejszego wieczoru – spokój w chaosie. Kątem oka spojrzała na Lucas, a jej usta wyrzekły bezgłośne „dziękuję”. Chłopak nawet nie zdawał sobie sprawy ile zrobił dla Jack tego wieczoru. Ze szczerym uśmiechem wraz z Luckasem i wszystkimi słuchaczami koncertu opuściła Filharmonię, nie chcąc przerywać ciszy, bo w niej słyszała jeszcze muzykę, która przed chwilą płynęła w eterze.
Mężczyzna nie odzywał się, tylko szedł tuż przy niej. Widać było radość w jego oczach, którymi wręcz pożerał Dove. Jednak w jego wypadku, te pozytywne uczucia wynikały z tego, że udało mu się sprawć jej przyjemność. Bardzo mu na niej zależało, to było oczywiste. Myśląc inaczej, okłamywała się.
Nie chciała tego. Okłamywać się, widziała uczucie w jego spojrzeniu, ale nie była w stanie go odwzajemnić. Mówiła mu, jeszcze w Meksyku, że to nie będzie możliwe, a mimo to on postanowił tu przyjechać. Cichy stukot, czerwonych szpilek, był jedynym odgłosem, który zaburzał panującą pomiędzy nimi ciszę. Dove zerkała na Luckasa nie mogąc go zrozumieć, Rozumiał sytuację, a i tak szedł tu obok niej, w jednym z najgorszych dni jej życia i sprawił, że był on odrobinę mniej okropny.
- Dziękuję Ci, za to, naprawdę – uśmiechnęła się nieznacznie, nieśmiałym ruchem wkładając krótkie włosy za ucho. – Jak Ci się za to odwdzięczę?
- Cieszę się, że udało mi się sprawić ci przyjemność Jack. To wszystko - wzruszył ramionami, nie spuszczając z niej wzroku.
- O tak, to Ci się udało - uśmiechnęła się nieznacznie - ale pozwól mi chociaż kolejnym razem, jak gdzieś wyskoczymy zapłacić za nasze drinki, co? - nalegała dalej, bo nie chciała być mu nic dłużna.
- Zastanowię się - mrugnął porozumiewawczo. - Przejdziemy się? - zapytał kiedy stanęli przy postoju taksówek.
- Mhm- mruknęła i przytaknęła. - niby powinnam się wyspać przed jutrem, ale tak bardzo nie chcę żeby było jutro.. Z chęcią jeszcze przedłuże ten dzień - ciepły uśmiech pojawił się na jej wargach.
Nie mogła mu chyba sprawić większej przyjemności. Nie odpowiedział nic, tylko jeszcze szerzej się uśmiechnął. Dove mogła poczuć przyjemność z tego powodu, że swoją prostą decyzją tak bardzo rozjaśniła jego życie. On poza nią świata nie widział i choć w tym momencie bylo to dosyć kłopotliwe dla niej, to jednak było to przyjemne… Ponieważ Luckas był w całym swoim zachowaniu zupełnie bezinteresowny.


Księżyc wychylał się zza chmur, nieśmiało zerkając na nocne Buenos Aires. Jack i Luckas idąc osob siebie mogli je podziwiać, poznawać jego kolory, zapachy i smak. Spacer był przyjemny, mimo temperatury, jaka panowała na zewnątrz, a Dove była wdzięczna, za te odwrócenie uwagi, od dnia jutrzejszego. Nawet zaśmiała się kilka razy na wspominki dni, kiedy obydwoje mieszkali w Chicago. Nawet sylwester, po którym nastąpił atak Desolatora, miał w sobie miłe akcenty, szczególnie śmiali się, z Lucy, znajomej, organizatora imprezy, która uwierzyła, że będzie to impreza przebierana i przyszła w kusym kostiumie wróżki. Głupie studenckie domówki i głupie studenckie żarciki - to wszystko było już dawno za Dove, która miała poważną pracę i poważny związek, a większość znajomych zginęła w Chicago. Omijali ich temat, Jack wiedziała, że Luckas stracił dużo więcej, bo ona, nie przywiązywała się do ludzi, lubiła ich, śmiała się z nimi, dobrze bawiła, ale nigdy nie przywiązywała. Dlatego strata znajomych choć bolesna, nie zostawiła żadnej rysy na jej psychice. Pani psycholog chciała wierzyć, że podobnie było z Luckasem, ale wszystko jej mówiło, że tak nie jest, a co więcej właśnie z tego powodu traktuje Dove, tak jak traktuje. Chciał jej nieba przychylić, a ona za to niebo nie mogła nic mu dać. Mimo to postanowiła, że będzie dobrą przyjaciółką, będzie z nim rozmawiać i spędzać czas, tak długo, jak będzie tego chciał i tak długo jak nie będzie to dla niego ciężarem. Ona też tego potrzebowała. A chwilę spędzone z nim mijały szybko i przyjemnie.

Było już dosyć chłodno i gdy wreszcie stanęli pod wejściem do apartamentowca gdzie mieszkała, Jack miała na sobie jego płaszcz.
- Mam wrażenie, jakby czas przed atakiem na Chicago był jakąś niesamowicie odległą przeszłością. A tymczasem to niewiele ponad pół roku - westchnął podsumowując ich luźne wspominki.
- Tez mam takie wrażenie - westchnęła ciężko - tyle się dzieje, że czasem czuje się jakbym przeżywała trzy dni w czasie jednego - zaśmiała się gorzko pod nosem - Brakuje mi Chicago, wtedy wszystko było prostsze, mam wrażenie ale takim myśleniem nic nie osiągniemy wiesz.. Myślenie o przeszłości nie bardzo pomaga - mrugnęła do niego, starając się rozładować ciężka atmosferę.
- Ależ ja się skupiam raczej na tym co było najprzyjemniejsze - uśmiechnął się ciepło. - Pewnie też masz wiele takich wspomnień.
- Staram się inne odrzucać - odpowiedziała na jego uśmiech, takim samym. Jednocześnie też zdjęła z ramion jego płaszcz. - albo chować głęboko, bo po co sobie nimi zagracać umysł?
- Też prawda
- pokiwał głową. - To… kiedy się znowu zobaczymy? - zapytał z trudną do ukrycia nadzieją w głosie.
- Wszystko zależy od tego, jak potoczy się jutrzejszy dzień - powiedziała, a dobry humor momentalnie gdzieś uleciał. Wyciągnęła w jego kierunku płaszcz, oddając mu go.
Odbierając go na chwilę ich dłonie się spotkały.
- Wiesz o tym, że zawsze możesz na mnie liczyć, prawda?
- Wiem - przytaknęła mu i zrobiła krok w jego kierunku, by ucałować Luckasa w policzek - Dzięki za dzisiaj i za w ogóle - uśmiechnęła się ciepło - Odezwę się, ok?
- Będę czekał - odpowiedział od razu. - Dobrej nocy Jack.
- Dobranoc - rzuciła ostatnie spojrzenie Luckasowi i weszła do budynku, pobrzękując wyciągniętymi z kopertówki kluczami.


Lulu powitała ją w progu radosnym szczekaniem i merdaniem ogona. Na szczęście wyprowadziła suczkę przed wyjściem do filharmonii, tak więc wieczorny spacer miała już z głowy i mogła zostać w domu. Nie była pewna czy miałaby siłę, aby jeszcze wyjść z nią na spacer, bo kiedy tylko przekroczyła próg mieszkania, niepokój, strach i ból uderzyły w nią.
Jack pogłaskał suczkę i spojrzała na zegarek wiszący na ścianie, nieubłaganie odliczający minuty. Dove chciałaby aby czas się zatrzymał ale chociażby głowa jej wybuchła, nie potrafiłabym zapanować nad pędząca wskazówka sekundnika. Niedbale rzuciła torebkę na szafkę w przedpokoju, wyciągając z niej uprzednio telefon, w tej samej chwili zrzuciła też z nóg szpilki. Przeszła przez mieszkanie, rozpinając, zamek sukienki, której pozwoliła się zsunąć na podłogę nim jeszcze doszła do sypialni.
Już dawno przestała używać gościnnego pokoju, przejmując władzę nad mieszkaniem Lovana i robiąc z niego ich własne, wspólne. Wszędzie było go w nim pełno, wiszący na drzwiach garnitur, odebrany z pralni, pozostawiony kubek po kawie, czekający cierpliwie w zlewie, aż Jack będzie miała chwilę by napełnić zmywarkę. Zapach jego wody po goleniu, mimo kilku dni jego nieobecności wciąż był wyczuwalny w łazience, ale najgorsza była sypialnia. Koszula rzucona na krzesło, bo w ostatniej chwili zdecydował się, zabrać inną wydawała się patrzeć na Jack oceniająco. Zimna połowa łóżka należącą do niego doskwierała samotnymi nocami, a dzisiejszego wieczora czuła niemal namacalny ból patrząc na jego pustą poduszkę. Nawet nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo trafił do jej serca, jak wymościł tam sobie miejsce, zajmując sporą część przestrzeni. Jej serce krwawiło, jak balon, wypełniony wodą, w którym ktoś zrobił dziurę, a ta z każdą chwilą pod wpływem ciśnienia powiększała się. Jack pozbyła się bielizny, zostając zupełnie nagą, pośrodku ich sypialni. Turkusowy kryształ, wydawał cię ciemny, jego blask przygasł i był praktycznie niedostrzegalny w nieoświetlonej sypialni. Dove zabrała koszulę Jakiro i ubrała się w nią. Utonęła w materiale, przyciągając go do siebie i wdychając resztki zapachów, jakie pozostawił po sobie mężczyzna. Zaciągnęła się tym zapachem, a łzy zapiekły pod pół przymkniętymi powiekami. Wspięła się na łóżko, zapinając kilka guzików koszuli Davida i położyła się po jego stronie łóżka, zanurzając pod kołdrę. Mdłe, elektroniczne światło, rzucane przez wyświetlacz jej telefonu w pierwszej chwili zapiekło w oczy, musiała więc je zmrużyć. Weszła w galerię i odtworzyła ulubiony, krótki filmik jaki nagrała, w jedną senną, spędzoną w łóżku niedzielę niespełna miesiąc temu.


Uśmiech Lovana był zabójczy i za każdym razem, trafiał prosto w jej serduszko sprawiając, że zupełnie się rozpływała. Łzy jak groch wypływały z jej oczu, bo myślenie o dniu jutrzejszym sprawiało jej ból i odbierało oddech. Nie wyobrażała już sobie świata, w którym nie byłoby Davida, a przynajmniej nie byłoby go dla niej. Pochowanie rodziców było dla niej ciężkim przeżyciem, które odcisnęło piętno na całej reszcie jej życia. To co miała zrobić Jakiro, być może nie mogło być do tego porównane, ale z pewnością to będzie druga najgorsza rzecz w życiu jaką zrobi. Nawet to, że David coś przed nią ukrywał i może okazać się zdrajcą nie było tak przerażającą myślą, jak to, że jeśli zajdzie taka konieczność będzie musiała zdradzić mężczyznę, którego kochała całym serduszkiem.
- Ty idioto - szepnęła, do śmiejącego się na ekranie telefonu Davida i rozpłakała się.
 
Lunatyczka jest offline