Przed nimi znajdowało się skrzyżowanie i droga prowadząca z zachodu na wschód. Dookoła rozciągało się wielkie nic i trochę pól. Drzewa i krzaki rosły w małych kępkach. Za sobą zostawili skupisko domów, przypominających Shade ubogie, zielone amerykańskie osiedle podmiejskie, gdzie przy drodze stały rzędami proste domki, oddalone od samej drogi krótkimi ścieżkami i niskimi ogrodzeniami. Nie było tu dogodnego miejsca do przenocowania, nie było barów, lecz także nie było i wojska. Tu przy dżungli życie toczyło się wolniej i choć odgłosy walk docierały, to wydawały się odległe. Może i ta mieścina, o której wspominał Veha, była bardziej gościnna.
- Ok. Jedźmy do miasteczka. Potrzebujemy odpoczynku. - Powiedziała Valerie. - Przy miejscowych będziemy trzymali się przykrywki dziennikarskiej. Pogadam z tymi ludźmi. Poprosimy o nocleg i spróbujemy kupić ropę. Mam nadzieję, że umiesz posługiwać się kamerą - Najemniczka posłała uśmiech w kierunku Desmonda. - Nakręcony materiał bardziej uwiarygodni naszą bajeczkę.
- Wystarczy trzymać, co w tym trudnego? - zapytał zdziwiony. - No chyba, że chcesz zrobić faktycznie jakiś reportaż.
- Mógłby zdobyć spore zainteresowanie, tak po prawdzie - Veha podłapał pomysł. - Niewielu dziennikarzy ogólnoświatowych interesuje się moim krajem.
Pokierował Cracka i tym razem korzystając z utwardzonej drogi, która w końcu przeszła nawet w stary i dziurawy asfalt, skierowali się do większej miejscowości. Wyglądała podobnie do innych, tylko część domów była większa i postanowiono je bliżej siebie.
- Tela Krova. Około tysiąc mieszkańców, a dalej mocniej zaludniony obszar. Co chwilę wsie, większość większa niż domy przy ulicy. - Przejechali kawałek, tu nawet Veha korzystał z mapy. Wskazał w pewnym momencie w bok.
- Bar. Otwarty, czyli tutejsi starają się nie przejmować wojną - wyjaśnił, choć to co widzieli z trudem przypominało bar, a prędzej otwarty garaż. Stoliki jednak były, część nawet zapełniona mimo wczesnej pory. - Lokalni spotykają się tu i plotkują. To dobre miejsce do reportażu.
Zatrzymał ich i wskazał na asfaltową ulicę prowadzą do wylotu z miejscowości. Zaraz za końcem rzędu domów rosły równo posadzone drzewa. Kręciło się tam trochę ubranych po wojskowemu ludzi i stały dwie białe limuzyny.
- Jedyna stacja benzynowa w okolicy jest tam. Nie wiem czy pozwolą nam przejechać. To rezydencja albo tutejszego magnata albo innego władyki. Rebelianci mogli ją przejąć, albo należy do jednego z tak zwanych rebeliantów.
Shade przyglądała się wszystkiemu uważnie, zapamiętując szczegóły. Wyrobiła sobie taki odruch podczas wielu lat pracy w roli najemnika. Nie jeden raz ratowało to dupy jej i jej towarzyszom. Słuchała też uważnie informacji przewodnika:
- Jeśli mamy coś nagrywać powinno to być zrobione porządnie. Nikt nie uwierzy, że dziennikarz pakuje się na takie zadupie bez doświadczonych współpracowników, a jest bardzo prawdopodobne, że ktoś może chcieć zobaczyć jakieś ujęcia. - Odpowiedziała Desmondowi. - Dlatego lepiej przyłóż się do tego zajęcia. Kto wie, może dam ten materiał komuś, kto zrobi z tego profesjonalny reportaż? - Wzruszyła ramionami. - Mam wrażenie, że ludziom tutaj naprawdę mógłby się spodobać.
Poprawiła swoje ubranie i otworzyła drzwi:
- No to chodźmy spróbować sił na polu dziennikarstwa.
Lloytz wzruszył ramionami, biorąc niedużą, obsługiwaną jedną ręką kamerę z logo Reutersa. W obecnych czasach nie trzeba było wielkich umiejętności, ale najemnik przynajmniej przybrał "profesjonalną" minę. Veha wyskoczył razem z Shade.
- Lepiej daj mi tłumaczyć. Z żołnierzem było zabawnie, ale lokalni naprawdę nie są przyzwyczajeni do egzotycznych, skąpo ubranych kobiet. Tłumacz i kamerzysta powinny pohamować pewne… zapędy - uśmiechnął się przepraszająco. - Tłumacz przez aplikację nie będzie dla nich wiarygodny.
To było znowu jak przejście do zupełnie innego świata. Nowoczesność docierała jedynie szczątkowo, głównie w postaci niektórych technologii, w innych aspektach pozostając wyjątkowo skostniała. W barze siedzieli wyłącznie mężczyźni, obsługiwał ich również mężczyzna. Odkąd byli w tym kraju, praktycznie nie zetknęli się jeszcze z lokalnymi kobietami, oprócz być może tych dziwek z mijanej wioski. Kiedy Valerie zbliżyła się, rozmowy ucichły i wszystkie spojrzenia utkwiły na niej, towarzyszącym jej mężczyznom poświęcając maksymalnie sekundę uwagi.
Kobieta uśmiechnęła się czarująco i odezwała po angielsku:
- Dzień dobry. Nazywam się Pauline Anthons, jestem dziennikarką z Reutera a to moja ekipa - Skinęła dłonią na towarzyszących jej mężczyzn - Chcielibyśmy kupić nieco ropy i odpocząć przed dalszą podróżą. Czy możecie nam pomóc?
Czekając na tłumaczenie Samaya przyglądała się otaczającym ją twarzom. W środku, łącznie z tym za barem, siedziało pięciu mężczyzn. Najmłodszy z nich miał na jej oko mniej więcej czterdzieści lat, najstarszy licząc same zmarszczki wyglądał na osiemdziesiąt. Nie spuszczali z niej wzroku, tłumaczącemu Samayowi nie poświęcając prawie uwagi. Ten najstarszy powiedział coś szorstkim, chrapliwym głosem.
- Pyta, czy pracujemy dla wojska. Oni tu nie znają Reutersa jak sądzę - Veha zwrócił się do niej. - Nie ma młodych, więc rebelianci mogli zabrać ich synów.
- Powiedz, że jesteśmy z niezależnej, zagranicznej agencji prasowej i mamy zamiar dowiedzieć się i opowiedzieć innym o tym, jak wygląda sytuacja w ich kraju. - Odpowiedziała Valerie.
Veha tłumaczył. Przez chwilę trwała cisza, kiedy patrzyli na siebie, zanim odezwał się znowu najstarszy z nich. Kręcił głową, a wypowiadane słowa były ostre i gniewne.
- Mówi, że gadaniem jeszcze nikt nikomu nie pomógł i nie rozumie po co tu jesteśmy. Jak sądzę uważa nas za służby wywiadowcze lub coś podobnego - tłumaczył i dodawał swoje komentarze Samay. Jako tubylec zapewne najlepiej znał swój naród.
- Samo gadanie nie pomaga, ale to co może z niego wyniknąć to już inna sprawa. - Stwierdziła Shade a potem zapytała bezpośrednio przewodnika:
- Nie musimy ich przekonywać kim nie jesteśmy, ale jak ich przekonać by nam dali to czego chcemy?
Przewodnik przetłumaczył pierwsze słowa Shade, wysłuchał odpowiedzi i dopiero skierował słowa w stronę kobiety.
- Mówi, że jak chcemy zobaczyć co wyniknie to powinniśmy być na froncie, a nie mamić prostych ludzi - przetłumaczył i dodał odpowiedź na jej pytanie. - Dać im coś, czego oni chcą. Problem jest taki, że nie wiem za kim są. Lub za kim nie są. Rebelianci mówią swoje, wcale niekoniecznie ludność ich tak w pełni popiera - Veha nie wydawał się przekonany.
- Na froncie są żołnierze, a oni zawsze widzą świat w czerni i bieli. - Powiedziała Valerie spoglądając na człowieka, który się odezwał. - My chcemy poznać odcienie szarości.
Po kolejnej porcji tłumaczeń, stary wzruszył ramionami i znów coś powiedział. Tym razem odezwał się też inny mężczyzna i Samay przełożył słowa obu.
- Cała wojna to gówno, a nie odcienie szarości, jeśli pytać starego. On jest tak zasuszony, że pamięta sporo tutejszych wojenek. Ten drugi mówi, że jak będą mówić z obcymi, to potem tamci przyjdą i zabiorą resztę ich rodzin, a ich samych zastrzelą. I że nikt tu nas nie chce.
- W takim razie niech nam powiedzą jak zdobyć paliwo byśmy mogli oddalić się stąd jak najszybciej. - Shade machnęła ręką na zabawianie się w wywiad. Skoro ludzie nie chcieli mówić ona tak naprawdę nie miała powodu by z nich na siłę wyciągać jakiekolwiek informacje.