Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-09-2017, 07:00   #86
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 17




Spike z wyłączonym silnikiem nie był taki lekki. W końcu to ponad 200 kg w większości solidnej stali i chromu. Było co dźwigać. Ale jak te ponad 200 kg poruszało się na kołach to jeszcze nie było tak źle. Vex czuła jak płaskowniki łóżka uginają się pod ciężarem jej i maszyny ale jednak wytrzymały. Tuż pod przerwami w płaskownikach chlupotała zielonkawa woda. Same płaskowniki jako goły metal były dość śliskie ale mimo wszystko jak było trochę z górki to motocyklistce udało się całkiem raźno wprowadzić motoryzacyjnego przyjaciela do mobilnego garażu. Musiała nawet wyhamowywać by nie zderzyć się z półką oddzielającą szoferkę od kufra.

Wewnątrz z miejsca kierowcy te zmagania obserwowała Melody. Zaś na bocznej ławie kufra spał Roger. Przykryty kocem ale wciąż pomalowany wyglądał jak śpiący szkielet. Tylko nie pomalowane a wytatuowane ramiona psuły ten szkieletowy efekt. Zostało postawić Spike’a na stopce i znaleźć sobie jakieś miejsce. Nawet gdy Roger zajął właściwie całą jedną ławę to była jeszcze druga i miejsce pasażera w szoferce. Podłoga która co prawda już prawie wyschła ale średnio wydawała się przyjazna do siedzenia. Wewnątrz kufra było mnóstwo różnych pudeł, pojemników, skrzynek, instrumentów, przerobionych puszek, pęków suszonych ziół, świec zrobionych ze starych zniczy albo zwykłych słoików. Jednym słowem wnętrza vana wyglądało na mobilny magazyn, pracownię i pokój mieszkalny w jednym.

- Świetnie Angie. No to pewnie tam chciał w nocy zejść. Pewnie jakaś bimbrownia. - wujek odezwał się przez radio gdy nastolatka go wywołała. - I uważaj na siebie. - dopowiedział łagodniej. Za to Uzi wcale nie złagodniał. Dalszemu przebywaniu w wodzie czy jej pobliżu był na zdecydowane “nie”. Piszczał i wierzgał tak bardzo, że zabierał sporo uwagi Angie i prawie na stałe jedną jej dłoń. Jak w drugiej trzymała światełko od wujka to wszystko inne do sprawdzania robiło się trudne. W końcu kociak wpełzł na ramię nastolatki i chyba zorientował się, że dalej od złej, zimnej wody już nie ucieknie. Miauczał i piszczał żałośnie wprost do ucha blondynki. Ta mogła już jednak choć co jakiś czas zanurzyć dłoń w wodę by coś sprawdzić czy podnieść. Kopnęła coś pod wodą. Mogła być butelka. Ale by się tam schylić musiałaby zanurzyć się prawie cała. Pewnie tylko plecy by jej wystawały, może głowa ponad wodę.

Wreszcie jednak nastolatka wyszła trochę bardziej podrapana kocimi pazurkami, prawie cała przemoczona ale za to z trzema zdobycznymi butelkami pod pachą. Były ciemne i zakorkowane więc nie widać było jakiego koloru jest ciecz w środku. No i zapachu też nie było czuć przez ten korek. A raczej butelki nadal zalatywały tym zapaszkiem jaki dominował w tamtej piwnicy. Chociaż trzeba było przystawić nos do nich by to poczuć.

Widziała jak wujek uśmiechnął się gdy wyszła z budynku. Wyjął z plecaka swoje ciuchy by miała się przebrać w coś suchego. Ale podziałało to raczej na “górę” bo podkoszulka i bluza choć luźne i na szczupłej nastolatce wymiar z postawnego dorosłego faceta zdecydowanie było tego za dużo to jednak suche ubranie przyjemnie otulało mokre ciało jak ręcznik albo koc. Więcej kłopotów mieli z “dołem”. Spodnie wujka były gdzieś jak na 1.5 nastoletniej blondynki więc wujek wyjął swoje szorty. Jemu sięgały gdzieś do kolan ale dla Angie to były gdzieś do połowy łydki. Ale luźny materiał wiązany sznurkiem w pasie był na tyle uniwersalny, że pasował i na nią i na niego. - Dobrze, że nic ci nie jest Angie. To jest najważniejsze. Reszta to głupoty. - wujek powiedział jakoś nie wiadomo skąd i dlaczego gdy już pakował z powrotem swój plecak i zbierał się do powrotu do Forda.

Potem obie maszyny zostały obsadzone przez podzieloną obecnie grupkę. Pstrokata osobówka kierowana przez Pazura jechała za czarną furgonetką prowadzoną przez Melody. Uzi wyglądał jak zmokła kulka ale jak tylko wydostał się z grozy wodnego żywiołu uspokoił się i zaczął myć się dzielnie tak jak go kocia mama nauczyła. Przy okazji wyglądało na to, że wspaniałomyślnie nie zauważa ludzi dookoła podczas tej kociej toalety mimo, że sam siedział na czyichś kolanach. Roger dalej spał i nie obudziło go ani zaparkowanie motocykla ani początek jazdy.

Jechali dość wolno. Przynajmniej w porównaniu do nocnej, szaleńczej ucieczki. Wyższy czarny van radził sobie całkiem nieźle. Zostawiał za sobą kilwater wody jak łodka czy motorówka. Osobówka radziła sobie nieco gorzej i wujek wydawał się bardzo skupiony na prowadzeniu auta. By zmniejszyć ryzyko większych fal jakie zostawiał za sobą jadący na przedzie pojazd jechał kilka długości auta za nim.

Po drodze minęli tą kolumnę pojazdów jaką w nocy fala dopadła tuż przed Dew. Niektóre samochody nadal stały przekrzywione tak jak i w nocy. Przy jednych stały ludzkie sylwetki, czasem widać było podniesioną w górę maskę i nachylajace się nad nią osoby a inne wydawały się puste i porzucone. Najbliższe pojazdy minęli z dobre kilkadziesiąt, może nawet sto i więcej metrów po prawej czyli na południe, w stronę rzeki. Melody jednak na tych krzyżówkach skręciła w przeciwną, w lewo i zaczęli jechać na północ mijając kolejne budynki osady. Poranej nie dodawał uroku mijanym budynkom które wyglądały podobnie jak zazwyczaj gdy nie oberwały żadną bombą, nie rozjechały jej żadne czołgi czy nie spłonęły podczas pożarów z czasów wojny. Zwyczajnie poddały się działaniu trzech dekad czasu, pogody i szabrownictwa.

Czarny van jechał dość wolno więc wymuszał podobną prędkość na osobówce za sobą. Mijali kolejne ulice i domy. Widzieli ludzi i zwierzęta. Wyglądali różnie. Jedni energicznie się pakowali na wozy i do samochodów. Inni wydawali się osowiali. Ktoś wylewał wodę wiadrem przez okno, gdzie indziej trwała kłótnia albo ktoś próbował chyba przekonać czy ogłosić coś innym. Melody kierowała się zalaną główniejszą drogą jaka szła łagodnym łukiem obrzeżami osady ale dość szybko skręciła w typową, amerykańską prostą jaka ciągnęła się i ciągnęła tą prostą chyba przez całą osadę albo jej większość. Przecinana przecznicami, też zalanymi, więc pewnie osada była planowana po prostych i równoległych ulicach jakie zdarzały się całkiem często w dawnych Stanach.

Czarny van zwolnił i zatrzymał się przed jednym z budynków. - To tutaj. - powiedziała Melody wskazując ruchem głowy na budynek na jakim nadal widać było obdrapany napis obwieszczający, że znajduje się tu straż pożarna. - Chyba na podwórku. I chyba nie jesteśmy pierwsi. - powiedziała patrząc przez szyby na jakąś kobietę w średnim wieku z towarzyszącym jej wyrostkiem jacy brnęli przez zalany teren. Oboje nieśli wiadra i plastikowe kanistry sądząc z lekkości ruchów raczej puste.








- No młody, fochaj się dalej to nic nie zostanie. Chcesz umierać na głodniaka? - zapytał kpiąco Lester widząc, że Jess dołączyła do śniadania i jeszcze tylko młodszy brat się wachał stojąc tam gdzie stał. Ten wreszcie westchnął ale widać było, że ma bratu za złe ten kpiący ton i lekkie podejście do sprawy do jakiej on lekkiego podejścia widocznie nie miał. Podszedł więc do zapasów wyjętych z plecaków i też zaczął śniadać. Wyjął ze swojego plecaka jajka, jak się okazało ugotowane na twardo co nawet w tym tropiku można było przetrzymać z dzień czy dwa nim zaczynały zalatywać. Przetrzymanie żywności na tym Południu było bardzo utrudnione. Jak nie szczury to jakieś robactwo, jak nie robactwo to zwyczajnie zaczynało gnić i pleśnieć w zdawałoby się ekspresowym tempie w porównaniu do bardziej umiarkowanego klimatu.

- Konwój. - Lester po chwili wgryzania się w kolejne kanapki z peklowanym mięsem ze słoika wznowił temat widząc, że Simon dalej nie kwapi się do rozmowy. - No druga bryka nie jest zła. Daje dwa razy więcej opcji. Ale na to, że tamta focza będzie chciała zająć miejsce bardziej niż byśmy mieli stąd wywieźć jej zgrabną dupkę to bym się nie napalał. - starszy Torn wydawał się czerpać satysfakcję z prowokowania młodszego. Ten wydawał się już bliski wybuchu złości. Siostra widziała to po jego zaciśniętych ze złości wargach jakie układały się w wąską, zaciętą linię. Dalej jednak kroił ugotowane jajka w ćwiartki.

- Chyba dobre. Weź zobacz. - młodszy Torn odkręcił wyjęty słoik musztardy i podsunął siostrze do sprawdzenia. Na zapach wydawała się w porządku, widać ten ocet nadawał jej niezłą odporność na okoliczne warunki. A Simon jakoś próbował zachowywać się normalnie bo skoro musztarda nadawała się do jedzenia wczoraj to dzisiaj raczej też nie musiał mieć ekspertyzy drugiej osoby by sprawdzić czy jest w porządku. - Jess coś się ciebie pytała. - powiedział Simon gdy zaczął sobie szykować kanapkę z peklowanym mięsem.

- Ale dociera do ciebie, że laska pewnie puści cię kantem ledwo wydostaniemy ją z tego syfu? To zwykła powiedzmy, że barmanka. Sama się nam oferowała jak tam byliśmy z Jess. Spytaj się Jess jak mi nie wierzysz. Jeśli jeszcze jej nie wykończyli. A jak jej wyłupili oczy czy coś w ten deseń? Po co nam kaleka? - Lester rozłożył ręce i wyglądało jakby próbował przemówić Simonowi do rozumu. Wskazał na końcu na jedzącą obok siostrę. Ale w końcu młodszy brat nie wytrzymał i wybuchnął.

- Zamknij się! - wrzasnął zrywając się na równe nogi i wycelowując oskarżycielsko palec we wciąż siedzącego brata. Przez moment gdy stał a starszy brat siedział był od niego wyższy.

- Sam się zamknij gówniarzu! - Lester też wyglądał na wpienionego. Jednym ruchem wywrócił stół razem z wszystkimi śniadaniowymi bambetlami i doskoczył do młodszego brata. Przyparł go do ściany mimo, że ten się wyrywał to jednak masa i doświadczenie robiły swoje. No i rzadko trafiał się ktoś kto byłby w stanie wyrwać się z lesterowego uścisku. - Dociera do ciebie głąbie w co chcesz nas wpakować?! - syknął ze złością starszy brat prosto w twarz młodszego. - To na chuja nam potrzebne! Laska nie żyje albo chce się przejachać na naszych grzbietach! A to my! Ty ja i Jess mamy nadstawiać za nią karku! Co ona nam da?! Laskę nam zrobi? Pranie? Wywinie się takim frajerom przy pierwszej okazji! Albo jeszcze będzie miała nam za złe, że przez nas ją tam zgarnęli! To zwykła siksa! Pełno jest takich a nie trzeba się dla nich narażać! - Lester wydawał się tak samo wkurzony jak sfrustrowany tym, że młodszy brat nie dostrzega tych oczywistości jakie on dostrzegał.

- Tak? To dlaczego nas nie sprzedała przy rzece? No co?! Słyszałeś co Jess mówiła? Mogła to zrobić! Po co nas kryła? Przecież prawie jej nie znamy ani ona nas! Zwykła siksa na pewno by ratowała najpierw swoje siksowe życie niż nasze! - Simon nie mająć realnych szans wyrwać się z uścisku brata bez poważnej, zażartej walki przestał się wyrywać i przeszedł do innych argumentów.

- No i lepiej dla niej. Nie będę na nią wkurzony przy następnym spotkaniu. - Lester milczał chwilę nim odpowiedział. W końcu wzruszył swoimi wielkimi barami ale wciąż trzymał młodszego brata przyszpilonego do ściany.

- Poza tym nie jestem ślepy Lest. Wy macie siebie. Ja też chciałbym mieć kogoś. Chociaż spróbować. A ona mi się podoba. - powiedział wreszcie Simon jakby musiał się przełamać by to z siebie wydusić. Powiedział więc dość cicho i uciekł spojrzeniem gdzieś w podłogę obok ściany. Lester jakby na chwilę się zawiesił nic nie mówiąc i wciąż trzymając przyszpilający uchwyt.

- No cóż. Skoro tak stawiasz sprawę młody. No niech będzie. Widzę, że już za późno więc pewnie sam się będziesz musiał na niej przejechać. Leć potem płakać do Jess a nie do mnie. - Lester puścił w końcu Simona i wrócił na środek kuchni. Podniósł wywalony wcześniej stół i siadł na skrzynce robiącej mu za stołek. Simon też wrócił do tego stołu.

- No to co robimy? - młodszy Torn zerknął najpierw na siostrę a potem znowu na siedzącego brata. Wyglądało, że sprawy zaczynały wracać do normy. Zazwyczaj najważniejsze decyzje podejmował właśnie Lester.

- Nie ma co iść na pałę. Pójdziemy do tego domu na rogu i tam się rozejrzymy jak to wygląda. - Lester nie zmienił widocznie pierwotnego podejścia do tematu. Simon z wolna pokiwał głową na znak zgody.


---

- Jakieś 150 m. Tam po prawej są drzewa, można by tamtędy przejść. Ale z bliska jest trochę słabo z osłonami. - Simon jako ich spec od rozpoznania mówił spokojnym i nieco zamyślonym głosem gdy obserwowali widok z okna bezimiennego budynku jaki wybrali na punkt obserwacyjny. Od niego po prostej rozciągała się tafla zielonkawej wody kropiona mżawką czyli teren dość pusty. Co prawda kompletnie nie sprzyjało skrytemu podejściu ale za to dawało ładny wgląd na to co się znajduje dalej. A dalej były te budynki chyba farmy i raczej puste pole za nim. Też tamta druga strona nie sprzyjała skrytemu podejściu.

- No dość słabo. - zgodził się Lester obserwując cel i mrużąc oczy od skupienia gdy myślał nad tym co i jak tu teraz zrobić i rozegrać. - Właściwie można tam podjechać. - Lester zaliczył zaskoczone spojrzenie od młodszego brata. Ale po chwili dyskusji wzięli na tapetę temat, że można by podjechać tym karawanem bo ich własny samochód mogli tamci rozpoznać. Tu bracia prawie znowu pokłócili się czy rozpoznają karawan i jak na to mogli zareagować. Simonowi wydawało się to zbyt ryzykowne ale Lester wydawał się wierzyć w swój fart i bezczelność doprawioną pewnością siebie. Jedyne co byli zgodni to to, że Simon spróbuje podejść bokiem pod osłoną tych drzew. On z kolei namawiał Lestera by spróbowali tak podejść we trójkę albo chociaż dwójkę. Lester by jednak przeciwny działaniom we trójkę. Bo jakby capnęli to przy całej trójce no to dupa a tak ktoś jeszcze z nich zostawał by wyratować resztę.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline